fbpx

Słodycze od obcych atakują

Kiedy moje dziecko zaczęło siedzieć powoli zaczęliśmy rozszerzać dietę. Na początku wybierałam produkty najwyższej jakości, eko, sezonowe, sprowadzane nieraz 200 km od wujka. Żeby tylko miała wszystko co najlepsze i najzdrowsze.

Podczas cotygodniowych szybkich zakupów  z dzieckiem w markecie  (7 minut z zegarkiem w ręku) często zatrzymywałam się przy półce dedykowanej dzieciom. Ile ja się naczytałam, ile składów posprawdzałam.

Doszłam do wniosku, że w tej strefie nic dla mojego dziecka nie znajdę. Co jakiś czas wprowadzałam nowe produkty do diety, bez tabelek – bardzo intuicyjnie i nadal na tej półce wszystkie produkty tych składników miały za dużo. Nawet zwykły jogurt naturalny nie mógł być z mleka z proszku.

Miałam zdrowego hopla na tym punkcie. Wszystko co trafiało na talerz mojego dziecka było obejrzane przeze mnie po 20 razy. Gdybym tylko miała możliwość to poddałabym te produkty analizie chemicznej. Takiego świra miałam do ok 12 m.ż. mojego dziecka.

I nagle bum.

Jak grom z jasnego nieba Lilka wraca z tatą z podwórka z lizakiem (Chupachups).

Ja zamarłam i prawie z pięściami wbiegam do przedpokoju. “Kupiłeś jej to?” Mąż przerażony odpowiada: “Sąsiadka jej dała”.

Yhyyym

Smutek zagościł w moim sercu. “A zapytała chociaż czy ona może jeść lizaki?”- pytam

“No nie”- odpowiada mąż

Plan A:

“Liluś daj mi tego lizaka, proszę”

odpowiedź na to pytanie pewnie znacie tylko wyobraźcie sobie, że było ją pewnie słychać w całym bloku. Sąsiadka też pewnie usłyszała.

Plan B:

” To ja Ci może zmienię na taki inny. Lepszy!” /eko/

odpowiedź taka sama jak wyżej tylko jeszcze głośniej

Plan C: Idę nawrzeszczeć na sąsiadkę.

Nie poszłam.

Siedziałam i patrzyłam jak moje dziecko z ogromnym namaszczeniem je lizaka. Lizaka za 1 zł. Tak jakby to był najlepszy lizak świata. Bo i pewnie był.

Byłam zła, byłam bardzo zła, że nikt nas nawet nie zapytał. Pomyślałam jednak, że tych wszystkich zdrowych nawyków nie przekreśli jeden lizak. No bo jak?

Jaka ja byłam naiwna…

Po tygodniu wchodzimy do sklepu po zakupy. Przy kasie oczywiście wielki słodyczowy stand. Moje ledwo mówiące wtedy jeszcze dziecko cieszy paszczę i krzyczy “jiziak!”. Udaję, że nie słyszę i stoję dalej w kolejce. “Jiziaka!!” Liczba wykrzykników przy każdej “prośbie” była coraz większa.

Kucam, uśmiecham się serdecznie do niej i głosem pełnym nadziei przemawiam: “Lilusiu, w domu mam dla Ciebie lizaka, lepszego 10 razy niż ten tutaj” /eko/. Ona myśli. Uspokoiła się. Myśli. I ze zdwojoną siłą na cały sklep “Nieeeeee, tegoooo”. Ups. co robić , co robić drogie Bravo? Przybieram inną pozę i stanowczo mówię: “Nie kupię Ci tego lizaka”. Nic to nie działa.

Za mną stoi starsza Pani, jest świadkiem tej patowej sytuacji i mówi do mnie: “Kupi jej Pani tego lizaka, bo ja jej kupię”. “Absolutnie”- odpowiadam i idę pakować jabłka do reklamówki. Nagle płacz ustaje. Odwracam się, Lilka szczęśliwa. Pani mówi: ” To ja jej kupię ciasteczko” Ciężko wzdycham i nie mam już na nic siły. Podchodzę do wózka, a moje dziecko karmione do tej pory eko pasternakiem trzyma w ręku SNICKERSA.

Jabłka rozsypały się po całym sklepie. Tak mnie zatkało, że nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa. W głowie miałam milion niecenzuralnych słów, ale kultura i szacunek do starszych ludzi nie pozwoliła mi ich uzewnętrznić. Wyszłam ze sklepu. 1:0 dla Snickersa. Przecież jej nie zabiorę, a dobrowolnie nie odda.

I wtedy zaczęły mi się kłębić myśli.

Jak tak ktoś może robić? Wpajam jej różne rzeczy, z uporem maniaka uczę, a ktoś jednym takim gestem burzy to co tak usilnie budowałam? O co chodzi z tym dawaniem obcym dzieciom słodyczy? Ja rozumiem, że kiedyś ich nie było i każdy dzielił się nimi ze wszystkimi. Niech da jej jabłko, cokolwiek co nie będzie miało wpływu na jej zachowanie.

Sytuacja druga.

Co tydzień chodzimy na zajęcia adaptacyjne. W drodze do domu wchodzimy do piekarni. Już z daleka uśmiechają się do mnie malutkie bułeczki z soczewicą. Lilka siedzi w wózku, kupuję jeszcze chleb, płacę i daję papierową torebkę Lilce i mówię “Mmm ale wyglądają smakowicie te bułeczki, wyjmij sobie” i na sekundę odwracam głowę. “Pychaaa”- mówi dziecko. Ja patrzę i oczom nie wierzę.

ONA JE MAŁEGO TŁUSTEGO PĄCZUSIA CAŁEGO W LUKRZE.

Biorę do ręki, gryzę. To pączuś jak nic. Soczewicy tam na pewno nie ma. Oburzona mówię do ekspedientki: “Pani się pomyliła, ja chciałam bułeczki z soczewicą, a nie pączki”. A ona obrażona odpowiada: “Bułeczki z soczewicą są w drugiej torebce – dla Pani, a niech dziecko coś dobrego sobie zje”.  

Fala gorąca uderzyła mnie jak tsunami. Ciśnienie się podniosło  jak przy starcie samolotu. Znów mnie zatkało. Wyszłam, nic nie powiedziałam. Tylko policzyłam do 10 i byłam gotowa próbować dziecku wyperswadować jedzenie tych tłustych i obrzydliwie słodkich pączków. Z jakim skutkiem? Pewnie się domyślacie.

Tydzień później jak tylko moje dziecko na horyzoncie zobaczyło cudowną piekarnię to już z daleka krzyczało, żeby tam wejść. Przez tydzień obmyśliłam bandycki plan i ponownie poszłam się zmierzyć z wrogiem. Wymyśliłam, że kupię jej tego maleńkiego pączusia i tym sposobem przechytrzę system.

A co! Dobry humor miałam. Kupiłam to co zwykle, czyli bułeczki z soczewicą, chleb i jednego maluteńkiego pączusia. Co by nie mogła mi go dać w gratisie. Zapłaciłam i zadowolona pakuję zakupy do kosza pod wózkiem. Wtem mój wróg wyciąga spod lady większe działo. CZEKOLADOWEGO MIKOŁAJA “Bo tym pączusiem to się nie naje przecież”.  

To była moja ostatnia wizyta w tej piekarni i więcej moja noga w niej nie stanie.

I znów nic nie powiedziałam, bo nie jestem typem kłótliwca. Miałam w głowie całe elaboraty na ten temat. I co z tego jak ich nie potrafiłam ich zwerbalizować.

Tak ciągle sobie myślę dlaczego obcy ludzie obdarowują cudze dzieci? Kto im dał do tego prawo? A może moje dziecko ma potworną alergię na dany produkt.? Nikogo to nie obchodzi. Tylko za plecami słyszę “Co z niej za matka, dzieciństwo dziecku odbiera?”.

Tak czy inaczej jak widzi słodycze to ma taką minę:)

7e04376854_slodycze_slodycze

A tu popełniłam wpis Zdrowe przekąski dla dzieci – takie które kupuję be wyrzutów sumienia

Komentarze

    eeee, nie do wiary! Mi się poczęstunki oczywiście zdarzały, ale w parku, na placu zabaw itp. W sklepie nikt jakoś mi (dzieciom) nie wciska towaru, którego nie mam zamiaru kupić tylko po to, aby dzieciom życie osłodzić (sorry, raz facet kupił mojej Marti tic tacki jak mu podniosła 10 zł, które mu wypadło, a ten nie zauważył, w sensie, że taka nagroda, znaleźne, no ale młoda miała już wtedy dobre 4 lata i dała się przekonać, aby te tic tacki dawkować). Ja to bym chyba zamordowała, bo mój młody jest atopikiem i nigdy nie wiem czym się dla jego skóry skończy kontakt z niewypróbowanym przez nas wcześnie jedzeniem. Matulu, strasznie Ci współczuję akcji z pączkiem zwłaszcza, że nawet się nie kapłaś, że dostałaś ten gratis, o matko co za feralna sytuacja.

    Tic Taci to niestety u nas tabu. Czyhają przy każdej kasie i moja potrafi je wypatrzeć z km. Na płac zabaw zawsze mamy swoją wałówkę, wiec jakoś sie udaje;)

    Ale mi podniosłaś ciśnienie Aniu!! Pozabijałabym te panie, wyzbyła się szacunku tak jak i one go nie mają dla moich metod wychowawczych! Moim rodzicom powiedziałam jasno, że Emma nie je żadnych sztucznych słodyczy, a obcym z takimi zapędami mówię, że ze względu na swoje zdrowie, moja córka nie może jeść takich rzeczy. Z przestrachem przepraszają. Kilka razy zdarzyło się, że półtorarocznej wówczas Emce, ktoś wcisnął lizaka. Nie miałam oporów, żeby go skonfiskować i wywalić. Lizaki to syf, sam cukier i śmiecie. Mi rodzice nie zabierali słodyczy i z perspektywy czasu wolałabym żeby jednak to robili. Czasami pozwalam Emmie zjeść coś “nielegalnego”, ale to MÓJ wybór, a nie cukierek pani sąsiadki wydobyty z dna włochatej torebki.

    A moja mama może nie zabierała. Jednak wiedziałam, że gdzieś są ,zakamuflowane` dla gości i szukałam aż często znalazłam 🙂
    Ciasta też, bo my z tatą 🙂 to lasuchy 🙂
    Moja siostra natomiast słodyczy praktycznie nie jadła… do czasu. 🙂 jako nastolatka pokochała kupne, jako żona i matka również domowe i nie domowe wypieki 🙂
    A kiedyś przecież nie było tyle cukru w wypiekach, słodyczy! Bynajmniej u nas, za moich czasów, a jednak jestem chocoholikiem

    Moim zdaniem jest to pewien rodzaj wpływu u opresji otoczenia na rodziców który jest usankcjonowany w naszym spoleczentwie. Zaczyna się na poród owce kiedy zdanie kobiety często nie jest w ogóle brane pod uwagę i trwa później ciągle gdzie wszyscy wszystko lepiej wiedzą bo ‘jak ja byłem mały to dostawałem czekolade/klapsy/itp” i nic mi się nie stało.

    Mam tak samo.
    Jagoda dostala kilka razy jajo niespodziankeod babci , teraz jak jestesmy na zakupach sama bierze i wklada jajo do koszyka a potem na tasme. wole to niz placz i wrzask.

    Albo to idziemy w gosci a na stole paluszki ciastka itp.A prosilam zeby nic nie bylo bo dwulatkowi ciezko wytlumaczyc itp.
    ja daje czasem Jagodzie chrupki kukurydziano jaglane bio eko itp.
    a ona jest zewszad atakowana chrupkami biszkoptami ktore w skladzie maja tylko E costam.
    ktos daje jej ciastko i co ja mam zrobic ?
    powinna byc jaka skampania spoleczna albo reklamy w tv Nie dawaj nie swoim dzieciom slodyczy.

    Jestem za kampanią! Mni strasznie wkurzają słodycze przy kasach, bo w tym newralgicznym momencie kiedy wyjmuje zakupy na taśmę nie jestem w stanie 100 razy jej odmawiać. Ale! Pierwszy raz od dawna byliśmy w Realu i tam nic nie stoi przy kasach!

    u nas w kauflandzie jest kasa dla rodziców z dziećmi, bez słodyczy 😛

    Znam ten problem. Mysle, ze robi Pani blad nie zwracajac uwagi. Zyczliwie ale stanowczo. Bo Ci ludzie nie maja pojecia, ze zle robia. Ubolewam nad tym, ale tak niestety jest. A do komentarzy “zla mama..” chyba niestety musimy sie przyzwyczaic.

    O jaaaa uwielbiam ten tekst
    Ja jeszcze za moje dziecię odpowiadam jak pytają “moze lizaczka??” ja mowie “nie”, ale w zamian dostaje kabanosa ;))))

    Hehe, ja mam zawsze w głowie tekst, żeby nam lepiej bułki kupiła:)

    No i znowu mój smartfoon “uciął” mi komentarz ;P A miało być tak…
    Rozumiem Cię, bo ja mam jeszcze gorzej. Mojej córeczce to nie obcy “dogadzają” słodyczami tylko najbliżsi… Babcia, która zajmuje się nią na co dzień 🙁 Przynosi kinder jajka i inne dobroci, bo przecież “tak się cieszy i trochę nie zaszkodzi”. Nie pomogły prośby, groźby. Były łzy i awantury, że nie pozwalam jej ukochanej wnuczki rozpieszczać. Powiedz mi jak wytłumaczyć Babci, która przecież “tyle dzieci wychowała i nikomu się krzywda nie działa”, że jednak robi krzywdę mojemu dziecku? (a robi, bo pojawiły się problemy z wypróżnianiem i brak apetytu). Brak mi słów, brak mi sił…Dodam tylko, że to jest moja teściowa – z moją mamą bym sobie poradziła (zresztą akurat ta Babcia dobrze wie, że słodycze dla takiego malucha to nic dobrego). Temat trudny i mam wrażenie, dla pokolenia naszych mam i babć, nie do przejścia… 🙁

    A ja się z tym postem raczej nie zgodzę… Aniu ,Lila pójdzie do przedszkola- nie uchronisz ją “przed złem okrutnym” Tak wiem chcesz dla niej jak najlepiej. Moim zdaniem wszystko jest dla ludzi. Wszystkiego musi spróbować. Proponuję raczej powiedzieć coś w stylu- ” Luluś mama też jadła takie lizaki a później miałam chore ząbki, pączki są dobre ale boli po nich brzuszek, dlatego mamusia ich nie kupuje(jesteś jej autorytetem) Kolejna myśl jaka mi się nasuwa- nie jadłaś chupachupsów będąc dzieckiem? No właśnie i co Ci po nich jest? Nic 🙂

    Mi po nich jest otyłość trzeciego stopnia, uzależnienie od cukru i przebyte zaburzenia odżywania. Naprawdę NIC DOBREGO nie wynika z lizaka. Wykazujesz lekkomyślność równą paniom na spacerze. Nie uchroni się dziecka też przed wpadnięciem pod samochód, ale nie znaczy, że nie powinno biegać samopas. Nie wiem jak jest w Polskich przedszkolach, ale we Francji nikt nie daje dzieciom słodyczy w instytucjach. W żłobku mojej córki najbliżej słodycza jest mus z jabłka. Słodycze nie są dla ludzi po to, żeby osładzać życie, tylko żeby ktoś zarabiał na naszym uzależnieniu od cukru. Produkty “dla dzieci” są jedynie chwytem marketingowym, w środku jest cała tablica mendelejewa i trochę tego, co szwagier miał w szopie. Daj spokój.
    PS. Mówienie do dziecka o sobie w trzeciej osobie nie tylko brzmi dziwnie, ale też nie służy dziecku.

    Dlaczego nie służy dziecku?! 🙂 znam mnóstwo ludzi do których się tak zwracano i potwierdzam! Nic im nie jest 🙂
    Do mojej siostry mówiliśmy po dziecinnemu i też jej to nie skrzywdzilo 🙂 w zerowce pięknie czytała i pisała, całą podstawówkę pisała wiersze, później doszedł blog i bogate słownictwo jakiego używa 🙂
    Jakie to mody do Polski przyszły 🙂 bez tv, nauka, zero słodyczy itd.
    Dlatego moim skromnym zdaniem póki dziecku nie dzieje się krzywda (m.in. bicie, znęcanie psychiczne, molestowanie 🙁 itd. ) To niech każdy sobie wychowuje dzieci jak mu się podoba. Po kilku, kilkunastulatach każdy zbierze tego plony.

    Wiem wiem, ale jednak zależy mi zeby do tego 3 r.z nie jadła słodyczy. To najbardziej wrażliwy okres. Marzę o tym, że jak pójdzie do przedszkola to wybierze paluszki niz cuksy. Wiem, naiwna jestem.

    Aniu, Emil nie jadł słodyczy do drugiego roku życia. W ogóle nie wiedział co to czekolada. Niestety potem mój ukochany tata też poczęstował go w chwili mojej nieuwagi… od tej pory mam w domu słodyczowy horror! Ten zakazany owoc okazał się granatem. Teraz może jeść nawet cukier z cukierniczki i mu smakuje a moje wszystkie starania typu mus owocowy (nawet z cukrem – oczywiście trzcinowym nie białym, by zmniejszyć zło)idą na marne. Pozostało mi więc tylko minimalizować spustoszenia wybierając lepsze żelki i lizaki(te nimm 2) i unikając wszystkich “najlepszych” pianek i innych supersztuczności na syropie glukozowym i konserwantach.
    Matyldzie nie ograniczałam już tak histerycznie wszystkiego co słodkie i (nie wiem czy to kwestia charakteru) nie ma takiego koszmarnego ciągu (gdyby nie Emil w ogóle by się słodyczami nie interesowała). Nie wiem dlaczego, mimo zbliżonych warunków “chowu”, jedno dziecko lubi owoce i warzywa drugie ichnie znosi i to nie jednego czy dwóch – to każdy człowiek duży czy mały ma- ale ogólnie. Także moja praca z owoc zamiast słodycz legła w gruzach…
    Jeszcze polecam ciasteczka z serii bio z rossmana. Zerknij na skład, jest naprawdę do przyjęcia a i smak ok, bo moje stwory je uwielbiają. Niestety cena adekwatna do jakości…

    Kasiu, pamietam jak Emil prosił o łyżeczkę miodu. Ja juz sama nie wiem, która opcja jest lepsza. My staramy sie nie przeginać ani w jedna ani w druga, ale jest cieżko. Moja ostatnio stwierdziła, że woli od Mikołaja dostać cukierka niz Lego. Pozdrowienia! Fajnie, że zaglądasz 🙂

    Świetnie to rozumiem… Ale ostatnio pobeczałam się, jak zobaczyłam jak dzieci w przedszkolu świętują urodziny – owszem owoce, paluszki, ale rodzice jubilata przynieśli wielgachny tort jak się patrzy… A ja głupia mojej córce ciasto marchewkowe piekłam… :-/

    Hm….czy aby na pewno dziecko musi spróbować wszystkiego? :/
    Moje dziecko wie,że słodycze są niezdrowe, najlepiej jeść owoce i warzywa, widziało jak mama płakała z bólu zęba (powiedziałam,że to dlatego,że nie myłam zębów :/). I co? Ze wszystkiego co się nadaje do jedzenia najbardziej lubi słodycze, zębów nie chce myć, bo nie lubi i chce,żeby mu wypadły albo go bolały (my tez problem z nadwrażliwością pewnie mamy i logopeda się kłania). Większość dorosłych nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji spożywania pewnych pokarmów (albo stosują mechanizm wyparcia tego faktu tak jak ja:p) a co dopiero małe dziecko, które pewnych rzeczy po prostu, z racji swojego wieku, nie potrafi zrozumieć (jakkolwiek inteligentne by nie było). A od słodyczy można się bardzo szybko uzależnić, co na naszym przykładzie obserwuję i załamuję ręce (teraz pozwalam, za duzo pozwalam. Biję się w piersi. Obiecuję poprawę)
    Aniu, może powoli zacząć uczyć Lilkę nie przyjmowania prezentów od obcych? Macie wyjątkowego pecha z tymi “dobrymi paniami” a może po prostu Lila jest tak urocza,że wzbudza w nich jakiś instynkt opiekuńczy 🙂 Mój mały chłopiec swoim krzykiem, rzucaniem się na podłogę i krokodylimi łzami wywołuje raczej oburzenie wśród starszych pań co często kończy się raczej różnymi uwagami, typu “brzydko tak płakać” lub !!”będziesz cicho, bo mnie już boli głowa?”

    U nas jest trochę większa świadomość po wizycie u stomatologa. Gdzie doktor wyraźnie pokazywał na rysunkach co jest zdrowe a co nie. W sytuacji trudnej próbuje przytaczać jego słowa. Bardzo często pomaga:) a to prawda! Jak z nią idą to ludzie ja zaczepiają, zagadują 😉

    ja nie jadłam chupachupsów. w ogóle nie jadłam kupnych słodyczy. uczono mnie że to nie zdrowe, że lepiej zrobić coś sobie samemu w domu lub kupić coś ‘ekskluzywnego’ w czym nie ma syfów. ponoć nie awanturowałam się, potrafiłam zrozumieć.
    uważam że podejście ‘nie uchronisz bo przedszkole’ nie jest słuszne, trzeba wyrabiać zdrowe nawyki i smaki.

    Ech… Wiem, że nie jest to żadnym pocieszeniem, ale nie jesteś osamotniona w tej nierównej walce. Ja widzę niezrozumienie głównie w oczach najbliższej rodziny, której przy każdym spotkaniu podkreślam, że moment, w którym córka spróbuje czekolady, lizaka, czy cukierka z polewą chcę odroczyć w czasie możliwie najdłużej. Mama rozumie, tato nie bardzo (sam uwielbia słodycze i (prze)słodycz wydaje mu się to najprzyjemniejszym z organoleptycznych doznań). Nie raz komentował moje stanowcze prośby, by nie częstował córki choćby posłodzonej 3 łyżeczkami cukru herbatą, słowami, że 1. wydziwiam, 2. przecież nic jej się nie stanie, 3. ile można pić wodę/jeść wafle ryżowe, etc. We mnie aż się gotuje, ale dzielnie stawiam na swoim. I pewnie rodzice, teściowie, ciocie, wujkowie i inni krewni, znajomi myślą sobie o mnie, że mi odbiło – w końcu świat jest słodyczami otoczony, – ale ja nie częstuję dziecka słodyczami, żeby celowo odebrać mu przyjemność z życia. Robię to z troski o samopoczucie, dietę, wagę, zęby, czy spokojny sen. Wiem, że próbowanie kolejnych smakołyków jest nieuniknione (choćby dlatego, że i ja i mąż lubimy słodkości), ale mimo wszystko marzę, by te “pierwsze razy” nie skumulowały się w pierwszych dwóch latach życia córki – niech się rozłożą na lat 8, to już będzie dobrze. 🙂
    Kończąc, życzę Ci więcej odwagi na przyszłość. Grzecznie, ale stanowczo warto używać choćby zmyślonego argumentu o silnej alergii pokarmowej i poczekać na reakcję. W obronie dziecka nawet grzeczność wobec starszych ludzi można odsunąć na bok. 😉
    Pozdrawiam i trzymam kciuki za podtrzymywanie dobrych nawyków żywieniowych. 🙂
    M.

    Ciężka sprawa… Nam udało się ‘uchronić’ córkę przed cukrem do 2 roku życia, ale wciskanie słodyczy przez ciocie przy każdej wizycie też przerabialiśmy, na szczęście córka – nie wiedząc , co to – oddawała nam 🙂
    Niemniej ciśnienie mocno mi skakało, bo czy wg tych cioć naprawdę roczne / dwuletnie dziecko MUSI KONIECZNIE dostać czekoladkę żeby dobrze ciocię zapamiętało???
    Zdarzyła nam się też 2 razy podobna sytuacja w piekarni – my po chleb, a pani hyc! ‘to jeszcze ciasteczko masz od pani, bo takie ładne dziecko i tak patrzy…’ – no ma oczy, więc patrzy, co robić, ale mówiłam od razu ‘dziękuję, ale moje dziecko tego nie je’ i po sprawie.
    Było przewracanie oczami, ale szczerze mówiąc – co mnie obchodzi co osoba, której nie znam, o mnie myśli..? 🙂

    Czekolada, u nas czekolada na kilogramy idzie… Mieszkamy z moim teściem i Don Filipko (20 miesięcy) codziennie schodzi na dół, bierze dziadka za rękę i prowadzi do półki z czekoladą… proszę, tłumaczę, że nie, że brzuch boli, że za dużo, że dziecko cukrzycy dostanie, ale dziadek ma radochę, że wnusio przychodzi i prosi, i się domaga, i się cieszy, że dostanie trzy kostki, a potem znów trzy kostki, za dwie godziny znów trzy kostki, i wieczorem trzy kostki, trzy kostki przed obiadem, trzy kostki przed śniadaniem, trzy kostki o 21 wieczorem, nosz cholerka… Jak żyć?

    Ojej przeczytałam o tych kostkach i aż się w głowie kręci 😉 śmieszne i smutne…ale tak to jest w Dziadkami…mam to samo 🙁

    Chyba wszyscy mieliśmy takie sytuacje. Pani chciała obdarować Pati pysznym ciasteczkiem wg niej oczywiście 🙂 stanowczo podziękowałam, wyjęłam dziecku ciastko z ręki i tłumaczyłam Pati, ze od obcych bab sie nie bierze i jak chcesz to ja ci kupię. Weszliśmy do najbliższego sklepu i wybrała…. kinder jajo. Przy drugiej takiej sytuacji Pati poważnie powiedziała: od obcych bab nie biorę

    Hahahaaaaa! Moja z pewnością by cos dodała od siebie. Aż sie boję;)

    Moze na drugi raz baba zastanowi się zanim kogoś poczęstuje

    no to ja mam to szczęście ze mieszkam w kraju w którym nikt tak nie robi a jesli to najpierw pytają. Np. W aptece maja takie cukiereczki Traubenzucker (czysta glukoza) to zanim dadzą to sie pytają. Znajome zazwyczaj maja jakies warzywka badz owoce w plastikowych pojemnikach:)) choć zdarzają sie i ciastka rożnego rodzaju. I tam wlasnie Felek poznał smak słodyczy…nie robiłam dramatu bo wiedziałam ze wcześniej czy pózniej i tak sie to stanie. W domu słodyczy nie ma bo my tego nie jemy. W sklepach tez jakos szału nie ma. Ale powiem ci ze ja z jedzeniem tez tak miałam. Hopla zeby było zdrowe. Jeździłam nawet po mięsko eko do specjalnego sklepu i płaciłam krocie. Felix jadł wszystko! A teraz od kilku tygodni NIC! Chodzi mi o obiady. Nic co ja lub moja mama ugotujemy. W rozpaczy kupiłam Hippa i …. Je:((( jestem załamana lekko inkosztuje mnie to strasznie duzo nerwow ale z drugiej strony je. I to jest najwazniejsze.

    O, czyli to tylko polska przypadłość? Ja kupuje teraz po prostu sezonowe. Owszem chodzimy często na ekobazar, ale juz nie jestem ekomaniakiem. A inne posiłki je bez problemu?

    A skad! To dopiero w Niemczech dziecko moje poznalo smak rozpasanej konsumpcji. W piekarni – gratisik – buleczka, paczuszek, kawal precla. U rzeznika – parowka albo plaster mortadeli. U pediatry – zelek w nagrode. W hipermarkecie, przy kasie – paczuszka zelkow z logo sklepu. Na poczcie – paczuszka zelkow z logo poczty. W banku – paczuszka zelkow z logo banku. Do picia, gdzie nie pojdziesz, Apfelschorle – sok jablkowy mieszany z woda mineralna. Jedynie okulistka zaplusowala, bo zamiast slodyczy daje dzieciom male, drewniane zwierzatka.
    I co z tego, ze pytaja? Coz mi po tym, ze dama wychyna zza kasy i machajac dziecinie torebka zelkow przed nosem pyta mnie, czy dziecko moze je zjesc? Coz mam powiedziec? Sama sobie zjedz? Skoro pokazalas to przeciez nie rzuce sie teraz jak Rejtan, szat nie rozerwe i nie powiem, ze po moim trupie.
    Wyspy Brytyjskie wspominam natomiast pod tym wzgledem wielce pozytywnie. Pominmy milczeniem, ze poi sie tam dzieci wylacznie napojami z aspartamem, bo ‘cukier to najnowsze wcielenie Belzebuba’, ale faktycznie, nikt mi tam nigdy nie probowal niczego wciskac w dziecko, albo wyrazac opinii na temat moich metod wychowawczych.

    Zupelnie sie nie zgodze! Tez mieszkam w de i jest dokladnie tak jak napisala kolezanka nizej. Mi sie jeszcze zdarzalo, kiedy jezdzilam z malutkimi dziecmi komunikacja miejska, pare razy starszevpanie wciskaly moim dzieciom cukierki! Nie pomyslaly, ze moga sie tym g.. Zadlawic??!

    To straszne! Ludzie są tacy bezmyślnie! Ja ostatnio w ostatniej chwili wyrwała mojemu dziecku ciastko- jego reakcji możecie się domyślać. Nie miałam jednak wyjścia bo mój syn jest bardzo silnym akergikiem i po produktach z jajkiem reaguje wstrzasem anafilaktycznym zagrażających jego życiu…ale o tym to już pani w sklepie nie pomyśli. Tlumacze Mlodemu, wiele już rozumie, unikamy cukierni i kawiarni, ale w takich momentach jest mu po prostu smutno i mnie też.

    haha! właśnie dzisiaj rano totalnie wkurzona ostatnimi komentarzami ze strony mojej szanownej rodziny napisałam post o słodyczach, czyli o tym jakie to moje dziecko jest BIEDNE, że nie może ich jeść od rana do wieczora…
    O_o

    Ja myslalam, ze padne jak dwa dni temu, ciocia wpadla z wizyta i przyniosla mojej 9cio miesiecznej coreczce kinder czekoladki!! Zdziwiona pytala “ale jak to? To ona jeszcze nie je czekolady??” Dziecku zaczal dopiero pierwszy zab ledwo co wystawac a juz sie zaczyna… Zgodze sie, ze nie da rady calkowicie dziecka uchronic od slodyczy ale im pozniej pozna ich smak tym lepiej.

    rozumiem i popieram w 100000%
    znam historię dorosłego już chłopaka, któremu rodzice wmówili, że jest uczulony na słodycze i chłopak aż do dorosłości ich nie jadł.
    Przyznali mu się dopiero jakoś jak poszedł na studia, ale nie miał im tego za złe.
    Dziś nie lubi słodyczy 🙂

    Ciekawe, ja jeszcze nie miałam takiej sytuacji. Lizaka proponowano nam w czasie wakacji w restauracjach na Krecie – ale odmawialiśmy i u dziecięcego fryzjera, ale tam też Pani zawsze najpierw pyta czy może dać. Raz kiedyś synek wziął żelka (jednego!) od wielkiego serduszka na Walentynki.
    W domu mojej kuzynki wisi tabliczka “Prosimy nie karmić dzieci”.

    U mnie w domu słodycze leżą wysoko, więc sobie nie weźmie. Ogólnie jemy (ja i mąż) bardzo mało słodyczy, więc nie ma problemu. Dziadkowie wiedzą żeby nie dawać. Ale parę razy zdarzyło się, że dostała w swoje łapki I co? Zabieramy. Zawyje i zaraz zapomina.

    U nas w domu tez raczej nie ma. Ale jak wyjedziemy to mam wrażenie, ze słodycze nas atakują z każdej strony:)

    Moja teściowo ostatnio pobiła rekord.Przyniosła dla naszej 9-miesięcznej córeczki…brzoskwinie w syropie!Obydwoje aż zaniemówiliśmy,a ona była ździwiona,że mała nie je takich rzeczy…

    Aniu, świetny post – moje dziecko faktycznie nie jadło słodyczy do 3 lat – w tej chwili je sporadycznie gorzką czekoladę.
    Kiedyś na zajęciach z języka angielskiego pani nauczycielka próbowała dzieciom po angielsku wytłumaczyć co znaczy słowo sweet 🙂 wyciągnęła cukiernicę, poprosiła, żeby dzieci oblizały paluszki i zamoczyły je w cukiernicy 😀 dzieci siedziały na dywaniku, rodzice pod ścianą (angielski metodą Hellen Doron – na marginesie nie polecam ;), jak zobaczyłam, że moje dziecko oblizało paluszek i ma zamoczyć go w cukiernicy, oblizywanej wcześniej przez kielkuset mieszkańców Poznania (dodam, że połowa gupy była zakatarzona) z obrzydzeniem krzyknęłam: nieeeeee!!! Zosiu, proszę nie lizać cukru!!! Rodzice prawie spadli z krzeseł, pani się wystraszyła i na nastęne zajęcia przyniosła czekoladowe kulki 😀 no commenst 🙂
    Pozdrawiam Was bardzo serdecznie
    Ania

    Jestem w szoku! Ale Pani ma metody;) na pewno sama nie ma dzieci. Kiedys jak pracowałam jeszcze w przedszkolu jako logopeda to miałam mały słoiczek nutelli i smarowałam dzieciom górna wargę żeby dzieci zlizywały lub przyklejałan słodkie opłatki do walka działowego ( ćwiczenia polonizacji języka). Teraz w życiu bym sie nie odważyła na takie metody:) ktoś kto jest nieświadomy tego nie zrozumie:)

    Moj dwulatek tak do 18 miesięcy słodyczy nie jadał. Gdyby nie to że od urodzenia miał problemy z trawieniem laktozy (a olbrzymia czesc slodyczy zawiera mleko albo jego pochodne) to pewnie jedna albo druga babcia by go czymś uszczęśliwiły.A tak, to chyba się bały że mu zaszkodzi. Ze dwa razy przyłapałam dziadka (zapalonego pszczelarza) jak go częstował miodem :-). Teraz słodycze jada, najczęściej takie robione w domu – ciasta (drożdżowe, szarlotkę, roladę biszkoptową z jabłkami, marchewkowe, dyniowe), muffiny (bananowe, marchewkowe, dyniowe), ciasteczka maślane lub owsiane. Robię je sama więc wiem że mają dobry skład i mocno redukuje ilość cukru (lub używam zamienników).Do tej pory nie jadł jeszcze lizaków więc u nas ten problem nie istnieje 🙂 .Czasami kupuje batoniki z suszonych owoców Hipp, sporadycznie w domu są biszkopty albo herbatniki sklepowe. Do tego suszone owoce. Staram się znaleźć jakiś kompromis więc wszystkie słodkości dostaje w rozsadnych ilościach (ale nie jest to codzienna reguła u nas) i jako deser np. po obiedzie a nie zapycha się nimi zamiast obiadu.
    Myślę ze trzeba sobie wypracować swoj zloty środek. Bratanica(teraz juz w podstawowce), która miała mocno ograniczone słodycze, potrafila zabierać ukradkiem kawałek ciasta ze stołu, chować się i jeść chociaż nikt jej nigdy nie zabierał. Do tej pory na słodycze umiaru nie ma-ile dasz tyle zje. A jej młodszy brat potrafi powiedzieć że ma dość i więcej nie chce – on już nie miał aż tak restrykcyjnie ograniczonych słodyczy.Także tego…bądz człowieku mądry i pisz wiersze…. 🙂
    A babę w sklepie zapytałabym czy za dentystę też mojemu dziecku zapłaci…

    Ja tez szukam rożnych kompromisów i udaje mi sie to zawsze w domu. Kiedy wychodzimy jest trochę gorzej;)

    OMG! My jeszcze nie na tym etapie, ale już doświadczamy sytuacji “obcy wie lepiej” 😛 Uwielbiam te komentarze – “A ile synuś ma? To nie za wcześnie na spacery? Nie za zimno?”, na razie zbywam je miłym uśmiechem i pośpiesznym oddaleniem się 🙂 Jak zacznie się bezpośrednia ingerencja będę musiała być bardziej asertywna 🙂

    Moja Matylda ma dwa lata i ja niestety zaczynam się poddawać…Długo nie jadła słodyczy, ale podobnie jak u Was do tego pierwszego razu, po pierwszej kinder niespodziance każda wizyta w sklepie kończy się obwieszczeniem wszem i wobec, że Matysia chce JAJOOOOO!!!!!!!!, do tego stopnia, że musi być ono skasowane jako pierwsze, podobnie jest z lizakami. Dla mnie potężnym problemem były spotkania rodzinne na których wszystkie dzieci jadły słodycze i były nimi obdarowywane, poza moim oczywiście, a jak tłumaczyłam, że Matylda zamiast słodyczy je rodzynki (które nota bene uwielbia i ratowały mnie w sklepach jako alternatywa dla słodyczy) zostałam sromotnie wyśmiana. Drugim problemem jest podwórko, bo jak mam wytłumaczyć swojemu dziecku, że nie jemy lizaków i kolorowych chrupek, skoro Marysia, Zosia i Franuś jedzą, a moje dziecię stoi jak ten kot ze Shreka i wpatruje się w tego lizaka jak sroka w kość, no jak jej nie dać…? Przyznam szczerze, że zaczęłam odpuszczać, dałam sobie i jej trochę luzu, pozwalam jej na mini deser, czy drobną przekąskę. Myślę, że będę tego żałować, tym bardziej, że Matylda jest niestety łasuchem i uwielbia słodki smak (przekleństwem są “klomki z miodkiem yyymmmm pyszne….”, ale tu tłumaczę sobie, że przynajmniej trochę są zdrowe). Trochę jest to walka z wiatrakami i jak już machina poszła w ruch i dziecko posmakowało, to ciężko jest je wyeliminować, można mieć kontrolę nad ilością i jakością i tego Wam życzę (i chyba też nie spinać się aż tak, bo Twojego zdrowia też szkoda):) Pozdrawiamy

    Ja mam sporo eko słodyczy juz wypróbowanych. Mam je w domu lub w torbie i czasami daje. Ale staram sie robić to rzadko. Latem na pewno bedziemy robić domowe lody.

    Proszę o te wypróbowane 🙂 może czasami będę podrzucać Babci te eko…i nie będzie dawała dziadostwa 😉 może być na emaila… proszę 🙂

    Z tym się nie wygra!! Nie da rady! Ja pamiętam, że kiedyś byłam świadkiem takiej sytuacji, było jeszcze gorzej niż opisujecie, podwójny atak/masakra/ kosmos. W osiedlowym sklepiku córka odstała lizaczka-ok. (akurat byliśmy po 2 zdrowym śniadaniu ok godz 11)Córka pałaszuje lizaka a następnie udajemy się do budki z pieczywem, gdzie kupuję pieczywo mężowi do pracy a tu słyszę tekst od pewnego dziadka stojącego w kolejce za mną- ” O jak mała je lizaka pewnie na śniadanie!!!” Ścięło mnie z nóg po pierwsze, że 11 godzina -hallo a po drugie ja do chusteczki jej go nie dałam!!!
    Czasami może zatkać równo a temat jak najbardziej aktualny!!
    Pozdrawiam

    Co za historie. Nie zdarzyło mi się jeszcze żeby ktoś obcy dał mojemu dziecku coś do jedzenia. Mam jednak problem z cześcią rodziny i znajomymi, którzy nie respektują naszych zasad żywieniowych, twierdzą że robię dziecku krzywdę i po cichu próbują je podkarmiać bo “zła mama nie daje słodyczy”. Jestem wtedy stanowcza i bezwzględna, mam w dupie czy kogoś urażę. Zdrowie mojego dziecka jest ważniejsze.
    I widzę pozytywne skutki chronienia syna przed śmieciowym jedzeniem. Teraz sam wybiera zdrowsze jedzenie. Ostatnio znajomi poczestowali go Michałkami. Zjadł jednego, więcej nie chciał bo za słodkie. Znajomi nie mogli uwierzyć w to co widzieli, a ja byłam dumna z niego że mimo iż jeszcze mały, to taki mądry 😉

    U nas tez czekolada nie “idzie”, ale lizaki czy cukierki sa bardzo pożądane.

    I nas spotkała podobna sytuacja. Będąc w markecie Młody rozryczał się na widok pączków. Nie żeby on nie jadał, bo je czasem. Częściej domowe od cioci czasem też z cukierni ale tych marketowych wcześniej mrożonych nie lubię, poza tym chcę mieć wybór kiedy moje dziecko coś dostaje i nie lubię scen histerii. No w kazdym razie w momencie gdy Mały zaczyna beczeć ze on chce i koniec, podchodzi do mnie starszy pan sięgając do portfela i mowi do mojego dziecka “to ja ci dam pieniążki na tego pączka.”. Nie wiem czy tak biednie wyglądałam czy co Fakt ze wielki brzuch przed sobą miałam z bliźniakami jeszcze nie oznacza że
    głodujemy. Grzecznie ale stanowczo odmówiłam panu. Byłam oburzona sytuacją. Słodycze to jedna sprawa są szkodliwe, mogą uczulać, po drugie to my rodzice mamy prawo decydować kidy, ale na litość boską jak tu uczyć dziecko, że od obcego nie wolno brać niczego? Pamiętam jak mi wbijano do głowy, że pod żadnym pozorem nie wolno brać cukierków od obcych – wtedy ze słodyczy tylko cukierki były:)

    Miałam ten sam problem Aniu, moje dzieciaki są już duże, ale bardzo ograniczam im słodkości. Ola do drugiego roku nie jadła nic słodkiego, ale gdy już uległam i spróbowała, to była kaplica. Zaczęły się problemy z brzuszkiem. Wojti trochę wcześniej poznał smak słodkości:) w sumie w pierwszych tygodniach życia wyciągałam mu mambę z buzi, bo Ola chciała się z nim podzielić:D Za każdym razem gdy wracamy od babci przywozimy wielkie torby słodkości, które atakują mnie z szafy, potem kończy się ich termin i wyrzucam do koszy ogromne ilości czekolad tic tacow mamb i lizaków. Żadne prośby i tłumaczenia nie przynoszą skutku…wolałabym aby w to miejsce dzieci dostaly książkę kolorowankę lub kredki, ale w naszej rodzinie jestem sama na polu walki:/

    ciągle się zastanawiam, czemu rodzina utożsamia szczęście dziecka ze słodyczami, tak jak piszesz przecież cudownie by było gdyby zamiast paczki cukierków dali małemu zestaw naklejek (które dziecko ich nie lubi?)

    Bardzo zawsze współczuję wszystkim mamom, które muszą walczyć o szacunek do swoich wyborów wychowawczych z najbliższymi. Ja mam chyba wyjątkowe szczęście, bo mimo tego, że na początku nie wszyscy się zgadzali to nie miałam wojen z dziadkami o podkarmianie śmieciowymi słodyczami. Teściowa szybko się nauczyła, że będę wdzięczna, gdy podaruję chłopakom paczkę owoców liofilizowanymi, które uwielbiają lub orzechów, migdałów czy suszonych od czasu do czasu pojawiaja się nawet nie słodkie prezenty w postaci książeczki, kredek czy kolorowanki lub gazetki z Psim Patrolem ? z kolei mama najczęściej przywozi pieczone przez siebie babeczki dyniowe, zdarza się, że czasem również sklepowe herbatniki, ale nie robię o to problemów, bo chłopcy są już trochę starsi (4,5 i prawie 3). Z dziadkami było trochę gorzej ale byłam stanowcza i w zasadzie szybko się nauczyli, żeby nie dokarmiać, a jeśli już to jakieś chrupki kukurydziane, owoce suszone czy migdały ew.kostka gorzkiej czekolady. Nie ma u nas całkowitego bana na kupne słodycze, bo i my z mężem jesteśmy łasuchami, ale zawsze starałam się, żeby chłopaki – zwłaszcza w pierwszych dwóch latach – dostawali mało, a jeśli już to ze składem zatwierdzonym przeze mnie. Teraz już większy luz, choć wciąż pilnujemy zdrowych proporcji i ban absolutny jest na kindera, lizaki i cukierki typu syrop glukozowy z farbkami. Jakoś to idzie, trzymam kciuki, żeby i Wam zmagającym się w końcu było łatwiej. Więcej zrozumienia u wsparcia od bliskich życzę w nowym roku ?

    Jak dobrze, że o tym napisałaś, widzę ile z nas mam walczy o to samo każdego dnia. U nas małego udało się do 1,5 roku uchować bez słodyczy, niestety później gdzieś podczas rodzinnych uroczystości spróbował i zasmakował. W domu nie ma, wiec nie je, w sklepie na razie awantur brak, ale wizyta u dziadków jest nie do pokonania… już myślę o świętach. Nie miałabym nic przeciwko gdyby tylko podczas świąt czy urodzin poczęstował się czymś słodkim, ale gdy już zasmakuje, to jak potem tłumaczyć, żeby nie jadł. Teraz ma dwa lata… przed nami jeszcze długa cukrowa walka.
    pozdrawiam słodko 😀

    Ehhh…to częstowanie dzieci słodyczami to nasza wielka zmora. Zdarzyło nam się wiele razy. W kwiaciarni, w mięsnym, w aptece, na placu zabaw. Kampania w tym temacie? Świetny pomysł! Może jakaś eko firma chciałby czemuś takiemu patronować. Ja Gabrysi byłam zmuszona wpoić, że lizaki, cukierki i czekolada to przekąska dla psa. Bogu dzięki mamy dwa. Brałyśmy, dziękowałyśmy i trułyśmy naszych czworonogów. Gabi tak bardzo to polubiła, że każda wizyta w sklepie spożywczym kończyła się kupnem cukierka dla Tiny i Bastra ;-). A wyobraź sobie miny ludzi stających w kolejce, gdy Gabi, wskazują na Tick Tacki pytała “co to jest” a ja mówiła, że tabletki do zmywarki. Problem pojawił się gdy jako czterolatka powoli odkrywała, że lizaki, Mamby i szklaki są do jedzenia.
    Miesiąc temu byłam z FRankiem u nowego pediatry bo nasz nie mógł nas przyjąć i po wizycie mój chory, gorączkujący Franio dostał od Pani lizaka (takiego za 20 groszy). Jestem w stanie zrozumieć taki gest od pani w wyżej wymienionych sklepach czy na palcu zabaw ale od pediatry…. gryzłam się w język żeby się nie odezwać, bo nie potrafiłabym być uprzejma w tym przypadku.

    Ja się cieszę, że udało mi się jakoś uniknąć częstowania dziecka przez obcych (częściej wśród znajomych czy rodziny. Raz, kiedy starszak miał ok. 2,5roku zdarzyło się, że pani w sklepie dała mu do ręki lizaczka, bo “taki słodki chłopczyk”. Z ręki nie wyrwałam, bo nigdy nie odbieram dziecku tego, co dostał, uważam to za przemocowe i uzasadnione tylko, gdy dziecko faktycznie choruje, ma alergię, nietolerancję, atopie, celiakię czy inne paskudztwo. Staram się radzić sobie sposobem, czytaj odwlec w czasie moment otwarcia dzięki czemu w większości przypadków dziecko zapominało, że coś dostało (to oczywiście działa tylko do pewnego wieku, ale za to tego kluczowego)? w tamtej sytuacji powiedzuskam, że otworzymy w domu, bo trzeba umyć rączki przed jedzeniem, ale niestety pamiętał, a ponieważ lizaki są na absolutnym banie, więc otworzyłam go w kuchni, połamałam a na patyczek nabiłam połowę batonika daktylowego (były kiedyś takie cieniutkiie w Biedrzeniec, uwielbiał je) i owinelam z powrotem w papierek i drugi raz niby przy nim “otworzyłam”. Był zachwycony swoim lizakiem ? ale zdaje sobie sprawę z tego, że takie patenty przy moim młodszym nigdy by nie przeszły, bo to zupełnie inny typ? na szczęście najbliższe otoczenie już wyedukowane, a i na mam lepszy refleks w tych kwestiach ?

    Nebule, my zawsze opieprzamy aczkolwiek uprzejmie, oddajemy ekspedientce/sąsiadce to co podarowała w dobrej wierze 🙂 mówimy że nasze dziecko jest uczulone na orzeszki (bo jest … ale zawsze można ściemniać, czyż nie?, w prawie wszystkich słodkich produktach one są w śladowej ilości chyba tylko z wyjątkiem żelek :)) dodajemy że dziecko mogło dostać wstrząsu anafilaktycznego bo uczulenie jest poważne i w najlepszym przypadku trafić do szpitala. Zazwyczaj otrzeźwia to ludzi. Choć zdarzają się jednostki które odpowiadają np. “no przecież orzeszków tu nie ma” w tedy każe przeczytać skład na opakowaniu i jednostka robi się buraczano – fioletowo – czerwona na twarzy 🙂 Tym sposobem kilka osób z naszego otoczenia zaczęło przynajmniej pytać czy może dziecku to dać…

    Świetny post 🙂 ja zawsze mowie ze zmartwiona mina: oj dziękujemy ale niestety Szymek ma uczulenie i zaraz bedzie sie drapał:-) i tak w rodzinie uchodzę za wariatkę która nic biednym dzieciom nie pozwala jesc. Ostatnio byliśmy na rodzinnym spotkaniu gdzie namawiali mnie żebym dała lody swojej rocznej córeczce – ale ja twardo mówiłam ze ona jest za mała na słodycze. Chyba niektórzy po prostu nie rozumieją ze my dzieciom nie robimy krzywdy nie dając im słodyczy tylko dbamy o ich zdrowie – jeszcze sie najedzą tego świństwa w życiu. Niestety żyjemy w ciężkich czasach, jak nie reklamy w tv to sklepowe polki uginające sie pod ciężarem “wspaniałych i zdrowych” słodkości od cukierków i lizaków z witaminami po pełne mleka i orzechów batoniki :-))

    Kurcze no, a mojego dziecka nikt obcy nakarmić nie chce:D Albo ludzie jacyś mniej otwarci albo ja zabijam wzrokiem wszelkie próby czegokolwiek. Myślę sobie, że to dobrze, że mnie taka akcja nie spotkała. Bo by wióry leciały a refleksja, że może nie było warto przyszła potem…
    A tak na poważnie, ciasto u mnie będzie. Z cukrem;]

    Ojj znam ten problem. Może nie tyle od obcych, ale chyba co gorsze od rodziny. W lutym wybrałam się z rodzicami do dalszej rodziny, gdzie też są dzieci, średnia wieku 6-7 lat. I ciotki nie potrafiły zrozumieć czemu nie chce żeby dały Jagodzie ciasteczko, lizaczka czy deserkowy budyń z pianką :/ W pewnym momencie jedna ciotka to patrzyła na mnie jakbym co najmniej głodziła dziecko 🙂 Koniec końców wcisnęła małej jakieś ciastko czy soczek “dla dzieci”, bo przeciez tak nie można. Dodam, że sama ma wnuczkę, która ma niecałe 5 lat a wygląda na 8 (pomijam wzrost bo jest wysoka jak na swoj wiek, ale wagowo mogłaby dorównać niejednej 8-latce). No i ogólnie to wieś więc tam cały czas żyją stereotypami z lat 90 kiedy my byliśmy wychowywani. Przyznaję, że sama czasem dam jakiś słodycz, ale ja decyduję co, kiedy i w jakiej ilości. Ale prawda jest taka, że nie omijaą nas aferki sklepowe 🙂

    Powodzenia i cierpliwości dla tych obcych 🙂

    Cudowny post! Od niedawna studiuję Twojego bloga i dziś natknęłam się na ten jakże mi bliski temat 🙂 Moja córka Zosia pełnoprawna 3-latka od mniej więcej półtora roku doskonale wie co to są słodycze i nie zawaha się ich zjeść, jeśli tylko znajdą się w zasięgu ręki 🙂 Wszystko zaczęło się od kochanych dziadków 🙂 Mieli takie niewinne miny wręczając mojej córce pierwszą czekoladkę, że nie miałam serca odmawiać im (i Zosi) tej przyjemności. W końcu, jak tłumaczy się moja mama, rodzice są od wychowywania, a dziadkowie od rozpieszczania….
    Od kiedy zaczęłam rozszerzać dietę Zosi ciągle staram się, żeby jadła zdrowe, nieprzetworzone produkty. Białe pieczywo “od święta”, warzywa do każdego posiłku, owoce, kasze, jak najmniej słodzonych smakołyków. I chociaż prawie codziennie moja córka sprawdza czy zgodzę się na jakiś słodki przysmak, dostaje lizaki w sklepie, u jednej babci przejada się czekoladą, aż uszami jej wychodzi, to i tak czuję się zwycięzcą! Dlaczego?
    Wczoraj miała swój pierwszy dzień w przedszkolu i została Królową Posiłków 🙂 Wszystkie warzywa zjedzone, łącznie z buraczkami (ostatnio w domu odrzucane z niewiadomej przyczyny), bo były lepsze niż w domu 😀 (Cwaniara!) Moja Zosia jak żadne inne znane mi dziecko, w chwili głodu pyta czy zrobię jej owsiankę. Ostatnio nawet mieliśmy zabawną sytuację podczas śniadania… Zosia zajada jogurt naturalny z borówkami i malinami, zjadło i krzyczy JESZCZE!!, więc mąż dokłada jej do miseczki odrobinę serka homogenizowanego i posypuje borówkami, a Zosia na to: BLEEEE… co to za dziwny smak….nie chcę już 😀

    Każdy dzień jest walką o zdrowe odżywianie, ale gdy przypomnę sobie jak będąc dzieckiem latam opijałam się oranżadą i zajadałam się landrynkami, to serce mi troszkę mięknie….

    Teraz gdy Zosia ma młodszego brata Jakuba, któremu właśnie zaczynam rozszerzać dietę, nie mam wątpliwości, że będzie podobnie, z tym że pierwszy liz lizaka nie będzie kontrolowany przeze mnie… Zosia starsza siostra zadba, żeby Kubuś nie został w tyle 🙂 A ja i tak gotuję marchewkę i fasolkę z własnego ogródka…

    Rozpisałam się…. Zosia w przedszkolu, Kuba śpi….jakaś rewolucja w moim życiu 🙂
    Pozdrawiam Cię serdecznie i dziękuję za świetnego bloga!! nie mogę się od Ciebie uwolnić!!

    Witaj u nas:) Temat słodyczy powoli odchodzi w zapomnienie. Lilka rzeczywiscie nie ma na nie ochoty- co mnie bardzo cieszy. Wszystko się pewnie zmieni jak pójdzie do przedszkola.

    O matko! W zyciu mi sie taka sytuacja nie zdazyla, tak tylko starsza dziewczynka poczestowala moja Hanie kalarepka na placu zabaw 🙂 co do imprez rodzinnych i babć to odpuścilam, kupnych slodyczy praktycznie nie ma, a domowe ciasto od wielkiego dzwonu nie stanowi wielkiego problemu, na szczescie Hani to ze kilka razy sprobowala czekolady itp w glowie nie zawrocilo. Gdy dostala kalendarz adwentowy od babci juz widzialam jak pozera czekoladke za czekoladka, skonczylo sie na tym ze kilka oblizala a reszte powyjmowala i bawila sie przekladajac z okienka do okienka 🙂

    Ja od razu mówię wprost, że się nie zgadzam na dokarmianie mojego dziecka, bo to nie jest bezdomne zwierzę. Ostatnio zastanawiam się nad zrobieniem mu takiej koszulki z takim nadrukiem ????
    Mojego syna z reguły próbują bez konsultacji ze mną dokarmiać moje ciotki i moi wujkowie. Zawstydzają się dopiero wtedy, gdy im powiem, że syn ma na alergię na jakiś składnik danych łakoci. Inne argumenty nie działają. ????

    W moim rodzinnym domu slodycze byly zawsze na widocznym miejscu, cukierki, wafelki, czekolada i o dziwo ani ja ani moj brat ich nie jedlismy i do tej pory za slodyczami nie przepadami. Moja mama uwielbia slodycze i zawsze bylo ich pelno w domu.
    Ja polubilam czekolade dopiero po 30stsce 🙂 i zawsze dziwilo mnie to jak kolezanki w liceum zjadaly po calej czekoladzie w czasie przerwy.
    Moj maz jest Francuzem i u niego w domu szafki sa pelne slodyczy, ale ktore sie je tylko na podwieczorek i nawet roczne dziecko jest przyzwyczajane we Francji, ze je slodycze na podwieczorek, tam sie niczego nie zabrania tylko daje z umiarem.
    Dzieci nie podjadaja miedzy posilkami, nawet owocow.
    Wiec moze dzieci dlatego tak krzycza w sklepach za slodyczami, bo nie sa do nich przyzwyczajone, nie maja ich w domu.
    A druga sprawa to jest nasza praca nad tym, zeby uczyc dzieci zeby niczego od nieznajomych nie przyjmowaly.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

SMARTPARENTING - nebule.pl dla rodziców, którzy chcą wiedzieć więcej

Bądź z nami na bieżąco
Dołącz do nas na Facebooku
NEBULE NA FACEBOOKU
Możesz zrezygnować w każdej chwili :)
close-link