kontakt i współpraca
Za chwilę dzieci przekroczą szkolne progi i zacznie się szkolny kołowrotek. Moje starsze dziecko zaczyna czwartą klasę, a ja usłyszałam już chyba wszystko o tym, jak bardzo nasze życie wywróci się do góry nogami.
I gdybym sama nie była pedagogiem, to chyba bym się dała wkręcić w szkolną presję napędzaną ocenami, pracami domowymi i odpytywaniem bez zapowiedzi (brrr…).
Szkoła, jaka jest to każdy widzi. Ale my, jako rodzice też mamy wpływ na to, czy nasze dzieci będą tak poważnie ją traktować. A może pokażemy im, że życie nie kręci się wokół szkoły? I tak naprawdę ta trója z przyrody, nie ma żadnego wpływu na życiowy sukces.
Co było w szkole? Co dostałeś? Co na jutro? Dlaczego tak mało napisałeś? I dlaczego tak niestarannie? Kiedy sprawdzian? Kiedy wyniki? Ile procent? Dlaczego tylko tyle?
Nie wiem jak Wy, ale ja bym była wściekła.
Albo jakby ktoś Was pytał non stop o Waszego dyrektora lub koleżanki z pracy.
A tak mniej więcej wyglądają rozmowy rodziców z dziećmi.
Odkąd moje dziecko chodzi do szkoły, przyjęłam kilka zasad, które sprawdzają się u nas znakomicie. Wiedziałam od początku, że nie chcę brać udziału w tej około szkolnej biegunce.
Nie wiem, jak wyglądała Wasza edukacja, ale ja byłam uczniem średnim, który jak się postarał to w podstawówce wyciągał na czerwony pasek. Zawsze miałam obniżoną ocenę z zachowania, za jakieś wybryki, a że byłam społecznikiem to wyciągałam na bardzo dobre. W ogólniaku leciałam na trójeczkach i czwóreczkach, bo więcej mi się nie chciało. Maturę zdałam na piąteczki i bez problemów dostałam się na wymarzone studia. Studia skończyłam bez problemów, wkuwając masę książek i zarywając noce, a w swoim zawodzie przepracowałam … dokładnie 2 lata.
Więcej się uczyłam aby zostać pedagogiem i logopedą niż faktycznie przepracowałam.
Kiedyś brak studiów traktowano jako największą ujmę – prawie, że lukę w ilorazie inteligencji. I mam wrażenie, że moje pokolenie próbuje wymusić na swoich dzieciach to samo.
Bardzo dobre wyniki w podstawówce = dobre wyniki w ogólniaku = dobre studia = dobra praca
Tymczasem przeskoczyliśmy o jedno pokolenie i sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Można mieć świetną pracę, nie kończąc nawet studiów.
Nie wiem, czy znacie to 50-letnie badanie, że wzorowi uczniowie radzą sobie w życiu najgorzej ( do 35 r.ż. jest ok, a potem zapełniają przychodnie zdrowia psychicznego).
Następnym razem, jak będziecie pytać dlaczego 4, a nie 5 z klasówki to przypomnijcie sobie o tym.
Dla mnie nauka dla ocen jest totalnie bezsensowna i traktuję je jako szkolną “grę”. Czasem wypadnie z maszyny losującej 4, czasem 3, a czasem 5.
Często do tej piątki potrzebne jest szczęście i trafienie w pytania. Czasem faktycznie wiesz, że umiesz na 5, a masz słabszy dzień i wychodzi 3.
Tak też przedstawiam to dzieciom i nie pytam, co dostałaś ze sprawdzianu lub na ile procent był test. Nie pytam o te cyferki, bo dla mnie one nic nie znaczą. Chcę też żeby moje dzieci też umiały w ten sposób do nich podchodzić.
Do tej pory w szkole, do której chodziło moje dziecko nie było prac domowych, bo cały materiał realizowali w czasie lekcji, które były do godziny 14. Super sprawa, ale wiem, że w szkołach systemowych dzieci w 1 klasie kończą lekcje nawet o 10.20. Jasne dla mnie jest to, że w ciągu 3 godzin nie da się zrealizować tego materiału i resztę muszą dokończyć dzieci w domu.
Kiedy następnym razem usiądziesz razem z dzieckiem do lekcji, to zadaj sobie jedno pytanie, dlaczego to robisz?
Czy może dlatego, że boisz się oceny przez nauczyciela?
Czy może też dlatego, że chcesz żeby dziecko szybko miało to z głowy?
A może dlatego, że jednak minąłeś się z powołaniem i uwielbiasz tłumaczyć coś dzieciom? (Ja nawet, jako pedagog zatraciłam tez umiejętność w stosunku do moich dzieci:))
Myślę, że nauczyciel jeszcze raz wytłumaczyłby ten sam temat. Jeżeli prace domowe są wykonywane w asyście rodziców lub/i korepetytorów. (A do tego żaden uczeń nie przyznaje się, że praca domowa była wykonana niesamodzielnie) To jaki jest feedback dla nauczyciela? Wszyscy zrobili – lecimy dalej z materiałem. I co tego, że jest 5 z pracy domowej?
Od początku przyjęłam zasadę;
Ja swoich lekcji już się naodrabiałam.
Natomiast chcę nauczyć dzieci, jak skutecznie szukać odpowiedzi na pytania. Jak samemu znaleźć odpowiedź i odrobić pracę domową totalnie samodzielnie.
I gdybym teraz zadała Wam pytanie, czy stresujecie się nowym rokiem szkolnym – myślę, że 50 % z Was odpowiedziałoby, że tak. I sobie myślę, dlaczego? Bo bardzo łatwo jest sobie dołożyć szkolnych obowiązków dziecka lub dzieci. Tylko po co?
Po to, żeby 37- letnia Ania dostała 5 z matmy? Czy 10-letnia Lila umiała podejść na drugi dzień i zapytać nauczyciela, czy może jeszcze raz wytłumaczyć, bo nie do końca zrozumiała?
Myślę, że ta druga umiejętność bardziej się przyda w życiu.
Powodzenia w nowym roku szkolnym
A.
Wyprawka szkolna i wyprawka do przedszkola powoli już czekają w szafie. Niektóre rzeczy służą nam kolejny rok, a niektóre musieliśmy dokupić. Jak zwykle wszystkie przedmioty sumiennie przetestowałam i dziś podzielę się z Wami moimi pewniakami.
Część odnośników w tym poście to linki afiliacyjne. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ofertą konkretnego produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz naszą pracę.
Kiedy moje dzieci były mniejsze to nie mogłam znaleźć żadnych sensownych śpiworków do przedszkola. Dlatego tak duże wrażenie zrobiły na mnie śpiworki Cozy&Dozy – szyte w małej szwalni w naszym mieście. Stworzyła je mama i oczywiście pomyślała o wszystkim:
Wyprawka przedszkolna się bez niego nie obejdzie – Śpiworek przedszkolaka
Na kod Nebule10 do końca sierpnia macie rabat na TUTAJ
Ani wyprawka do szkoły ani wyprawka przedszkolna nie obejdą się bez akcesoriów na jedzenie i picie. Poniżej nasze ulubione
O bidonie z rurką dla młodszych dzieci pisałam już tu: Bidon stalowy
A my jesteśmy fanami bidonów stalowych z ustnikiem. Próbowaliśmy różnych innych modeli, a jednak zawsze wracaliśmy do tych modeli. Są łatwe w czyszczeniu, długo trzymają chłodne i ciepłe napoje, a do tego wciąż wyglądają jak nowe. Oba mieszczą się w wąskich kieszonkach w plecakach.
Pierwszy z nich to bidon 24 bottles KLIK
Bardzo dobrze się z niego pije, nie przecieka. Ten, który mam na zdjęciach ma 3 lata i jest używany codziennie, więc jakość jest doskonała. Mam pojemność 500 ml.
Drugi bidon dla dzieci, który jest u nas bardzo często używany to Liewood KLIK – mamy 2 – jeden o pojemności 350 ml i 500 ml
Bidon ma podwójne ścianki, więc dobrze trzyma temperaturę (ciepłą i zimną). Łatwo się myje i bardzo dobrze się z niego pije. Nie trzeba go przechylać żeby się napić, więc będzie idealny dla młodszych dzieci. Ma poręczny uchwyt.
Dostępny TUTAJ
Ten bidon to moje ostatnie odkrycie, kosztuje niedużo, a jest naprawdę wart uwagi. Wykonany jest ze stali szlachetnej. Jest duży, ma podwójne ścianki i bardzo długo trzyma temperaturę:
Jeżeli chodzi o ciepłe napoje to naprawdę długo są gorące. Bidon można myć w zmywarce, jest niezbyt szeroki i mieści się do wąskich kieszeni. Ma też zapięcie z karabinkiem.
W ubiegłym roku zrobiłam wpis z różnymi lunchboxami – jest TUTAJ —> Lunchbox-dla-dzieci
A ja od kilku miesięcy testuję prawdopodobnie najlepszy lunchbox.
Jest dostępny TUTAJ
Co go wyróżnia:
Ma tylko 1 minus: jest dość ciężki – waży ok 700 g
Często wyprawka przedszkolna wymaga również ubrań przeciwdeszczowych .
W ostatnim roku używaliśmy polskich kaloszy Gokids KLIK i naprawdę je polecamy. Są lekkie, miękkie, piorę je w pralce i dobrze trzymają stopę.
Ochronna odzież przeciwdeszczowa często jest potrzebna w wyprawce szkolnej i wyprawce do przedszkola. W tamtym roku polubiliśmy się z marką Didriskons ( mamy zestawy na zimę) i są również dostępne cieńsze zestawy . Są dostępne TUTAJ
Spokojnie wystarczą na 2 sezony
Według mnie najlepszy piórnik jest w takim kształcie jak poniżej. Im większy piórnik tym więcej dzieci do niego wkładają i mają cięższe plecaki. A później się dziwią, że mają takie ciężkie plecaki.
Nie sprawdziła nam się typowy piórnik jednopoziomowy, bo nigdy nie było czasu żeby wszystko wkładać w gumki. Najlepszym rozwiązaniem są piórniki typu saszetka, z niedużą ilością gumek.
Bardzo dobrej jakości są te piórniki KLIK i kosztują tylko 49 zł.
Od kilku lat mamy wciąż to samo krzesło, które rośnie razem z dzieckiem. Jestem zadowolona z jakości i funkcjonalności. Jest to krzesło, które wymusza prawidłową postawę przy biurku i łatwo je dopasować do wzrostu dziecka.
Jest dostępne TUTAJ
A więcej o prawidłowej postawie dziecka możecie przeczytaj w tym poście Czy twoje dziecko prawidłowo siedzi przy biurku?
A tu najnowsze wpisy: Kapcie do szkoły i Plecaki szkolne i Plecak do pierwszej klasy
Dziś mam dla was najlepsze plecaki szkolne które przetrwają kilka lat i nadal będą modne. Przyszedł już czas, kiedy warto zacząć się rozglądać za wyprawką i dokupić plecak do szkoły i inne brakujące rzeczy.
Wybór porządnego plecaka do szkoły może być trudny, a do tego ciężko znaleźć coś sensownego w sklepie stacjonarnym. Dlatego dziś przygotowałam Wam post z przeglądem najciekawszych modeli. Napiszę również, czym warto się kierować wybierając najlepsze szkolne plecaki.
Sama pamiętam mój pierwszy tornister do szkoły. Niestety szybko mi się znudziła aplikacja Myszki Mickey, a musiałam z nim chodzić przez kilka lat. Doradzę Wam też jak rozwiązać konflikt rodzica i dziecka, które z pewnością chciałoby mieć plecak z bohaterem ulubionej bajki.
W tym wpisie skupiłam się na plecakach do szkoły do starszych klas. We wcześniejszym poście znajdziecie mój wybór jeśli chodzi o Plecak do pierwszej klasy.
Nasz plecak do 4 klasy ma już 3 lata, nadal wygląda świetnie, więc nie mam potrzeby kupowania nowego. Polecam Wam takie rozwiązanie, bo dzięki temu nie musicie co roku wydawać pieniędzy na nowy plecak.
Dobrze, sprawa wygląda prosto, ale jak wybrać najlepszy model?
Od 3 lat używamy plecaka Doughnut 16 L w kolorze ROSE. Nadal wygląda świetnie i będzie nam służyć przez kolejne lata. Jest uniwersalny, pasuje do wszystkich ubrań i jest łatwy w czyszczeniu (piorę go w pralce). Ma sporo kieszonek i podoba się dziecku.
Jest dostępna również wersja 18 L (u mnie czarny) – wg mnie dobra dla osoby 155 cm +
Ten większy Doughnut ma świetne wykończenie pleców – z siateczki i profilowane + kieszeń na telefon
A tu porównanie:
Musztardowy 17′ ( ma 4 lata) i niebieski 13′ (ma 2 lata)
Tu macie zresztą cały wpis na temat Plecak Kanken
A jeżeli szukacie idealnego plecako-worka na lekcje WF lub na ubrania, to bardzo polecam ten z SURV band bo został on stworzony przez mamę, która zna potrzeby dzieci.
Są dostępne w różnych kolorach a na hasło nebule10 macie 10% rabatu do końca sierpnia dostępne TUTAJ
Nie ma sznurka, który lubi się zaplątywać, a wygodne szelki – może służyć jako worek, ale też jako plecak. Ma kieszonkę na buty – i w końcu dzieci nie będą musiały nosić butów sportowych razem ze strojem gimnastycznym. Materiał jest wodoodporny, więc można tam również włożyć mokre ubranie.
Z boku jest kieszonka na drobiazgi: gumki do włosów, szczotkę lub telefon. A w środku kieszeń na bidon i mniejsza na portfel lub legitymację. Ten worek dobrze sprawdzi się też na zajęcia dodatkowe.
Mam nadzieję, że w tym wpisie znaleźliście funkcjonalne plecaki szkolne, które będą służyć dzieciom przez lata.
A tu łapcie wpis z sezonu 2022 na Kapcie do przedszkola i szkoły
Może jest to Twoja historia, a może Twojej przyjaciółki? Hektolitry wylanych łez w poduszkę, mnóstwo pieniędzy wydanych na wizyty lekarskie i to uczucie pustki, które najbardziej dopada wieczorem.
Do podzielenia się moją historią zaprosił mnie Inofem, który codziennie wspiera kobiety w walce o zdrowie i marzenia
Zawsze chciałam mieć dwoje dzieci. To był mój plan na przyszłość: skończyć studia, znaleźć ciekawą pracę, spotkać kogoś wyjątkowego i zostać mamą. Mamą dwójki.
Po kilku latach można powiedzieć, że wszystko w moim życiowym excelu się układało, bo już miałam męża, 1 dziecko i pracę, która dawała mi mnóstwo satysfakcji.
Zostało tylko jedno do spełnienia i wydawało mi się to tak OCZYWISTE – moje dziecko będzie miało rodzeństwo. Jestem jedynaczką i to marzenie było jednym z głównych w moim życiu.
Pewnego dnia rano mocno mnie zemdliło i od razu poczułam ten przyjemny ucisk w żołądku, że to NA PEWNO to. Wszystko układa się po mojej myśli, a ja jestem w drugiej ciąży. Pobiegłam podekscytowana do apteki po test i oczywiście wymalowały się piękne dwie kreski. Czułam ogromną radość, a jednocześnie wiedziałam, że tak właśnie miało być.
Mój plan idzie znakomicie. Oczywiście, szybko na kalkulatorze ciążowym szybko wyliczyłam datę porodu, różnicę wieku między dziećmi i wszystko układało się tak idealnie.
Jeden dzień przed usg genetycznym poczułam lekki ból brzucha, poszłam do toalety i zobaczyłam lekkie różowe plamienie. Zrobiło mi się gorąco, słabo, a kropelki zimnego potu spłynęły po mojej skroni. Szybko pojechałam do szpitala, siedziałam kilka godzin wśród ciężarnych kobiet głaszczących swoje brzuchy, a dźwięk KTG dudnił mi w głowie.
W końcu weszłam do gabinetu. Położyłam się i usłyszałam słowa, które przez kolejne 2 lata śniły mi się po nocach:
Jak to??? Przecież wszystkie badania były idealne, dbałam o siebie, nie piłam nawet kawy i masakrycznie bolała mnie głowa. Nie brałam leków przeciwbólowych, bo przecież to może zaszkodzić! A może to przeziębienie, które miałam? TO JEST NIEMOŻLIWE!
Cały czas zadawałam sobie pytanie: dlaczego ja? Co się stało, przecież wszystko było w porządku.
Smutek został ze mną i dopadał w dziwnych sytuacjach. Patrzyłam z nienawiścią na kobiety w ciąży. Czułam się odarta z marzenia, które żyło w mojej głowie.
Kilka miesięcy później poczułam, że jestem gotowa znów spróbować. Lekarze mi powtarzali, że to się zdarza 1 raz na 6 ciąż. “Proszę się nie przyjmować, brać kwas foliowy i tyle”.
Z ogromną ostrożnością i z tłumionym entuzjazmem podeszłam do pozytywnego testu zrobionego tuż przed Wigilią. Nie było tej radości, ekscytacji, tylko strach. Już wtedy czułam, że coś jest nie tak, bo nie miałam żadnych typowych objawów ciążowych, a betaHCG rosła bardzo powoli. Moje obawy potwierdziły się na chwilę przed wyjazdem na święta.
Wtedy już nie płakałam, patrzyłam pustym wzrokiem w ścianę.
I chociaż lekarz mówił “To się zdarza”. To ja wiedziałam, że dwie straty z rzędu nie mogą być przypadkowe. Całe święta leżałam w łóżku i czytałam fora internetowe. Szukałam kobiet takich jak ja, które chcą spełnić swoje marzenie, a coś stoi na przeszkodzie. Dość szybko trafiłam na termin “poronienia nawykowe” (czyli powtarzające się) i “niepłodność wtórna” (czyli niemożność powtórnego zajścia w ciążę).
Oba terminy mnie dotyczyły, bo pierwszą ciążę miałam totalnie bezproblemową, a później wystąpiły komplikacje. Musiałam tylko znaleźć przyczynę, co się zmieniło i uniemożliwia donoszenie ciąży.
Znalazłam lekarza, który powiedział żeby nie czekać do 3 poronienia tylko już zacząć działać. Dostałam długą listę badań do wykonania. Zrobiłam je bardzo szybko, bo czułam, że zadaniowe podejście służy mojemu zdrowi psychicznemu i co najważniejsze – DAJE NADZIEJĘ.
Z plikiem wyników stawiłam się u lekarza – diagnoza była bardzo prosta: Insulinooporność i PCOS, czyli zespół policystycznych jajników. Jak się okazuje, w moim przypadku spowodowały one obniżenie jakości komórek jajowych i dlatego tak trudno było mi utrzymać ciąże.
Wszystko złożyło się całość – po pierwszej ciąży zostało mi 10 dodatkowych kilogramów, których w żaden sposób nie mogłam zrzucić. Ciągle chciało mi się spać, miałam otyłość brzuszną i trudności z koncentracją. Wydawało mi się, że tak się czują wszystkie mamy, a nie, że jest to insulinooporność.
Z gabinetu wyszłam z całą listą zaleceń i receptą na leki.
Tak jak dwie pierwsze punkty wydawały mi się dość jasne, to po wyjściu z gabinetu szukałam więcej informacji o inozytolu. Jak się okazało inozytol jest ważnym składnikiem środowiska pęcherzykowego i badania naukowe potwierdzają, że jego wyższy poziom w płynie pęcherzykowym poprawia jakość komórek jajowych.
Dotarłam też do badań naukowych, które jasno pokazują, jak inozytol wpływa na poprawę wyników u osób z PCOS i insulinoopornością. Dodatkowo ten składnik pomaga uwrażliwić tkanki na działanie insuliny, a co za tym idzie pomaga walczyć z nadwagą. Oprócz tego obniża cholesterol i reguluje ciśnienie krwi.
Wszystkie badania były tak obiecujące, że od razu wprowadziłam zmiany. Zaczęłam się więcej ruszać, uczyłam się zasad diety z niskim indeksem glikemicznym, brałam metforminę i piłam sumiennie Inofem z mio-inozytolem.
Po 3 miesiącach schudłam 10 kilogramów, powtórzyłam badania i poszłam do mojego lekarza. Naprawdę nie spodziewałam się, że dokładnie 12 tygodni wystarczyło aby tak mocno poprawiły się wyniki, a ja czułam się o wiele lepiej. Pilnowałam diety i dużo się ruszałam – miałam cel i to on dodawał mi siłę w chwilach zwątpienia.
Po miesiącu od wizyty trzymałam w ręku pozytywny test ciążowy. Pamiętam to uczucie do dziś: pomieszanie ogromnej radości ze strachem, ale i nadzieją.
Mówią, że do trzech razy sztuka. W moim przypadku, gdybym sama sobie nie pomogła to wcale nie byłoby szczęśliwego zakończenia za 3 razem. A dzięki temu się udało!
Wiele kobiet nawet nie wie, że mają insulinooporność i PCOS. Dlatego tak ważne jest mówienie i pisanie na ten temat. Warto mieć tego świadomość i badać się. Bo jedno i drugie utrudnia zajście i donoszenie ciąży. A można odpowiednią dietą, aktywnością i suplementacją sobie pomóc.