Czesc.chyba każda mama choć raz miała styczność z takimi “dobrymi radami” Kiedyś moja córka zrobiła w metrze scenę. Opowiadałam później mojej mamie o zdarzeniu-ze Kasia płakała,że ludzie chcieli ją uciszyć dając rady a ja bylam konsekwentna.i wiesz,co mi mama odpowiedziała? “Trzeba było ich posłuchać.nikt w metrze nie chce jechać obok wyjącego dziecka.moglas albo zrobić tak jak mówili żeby Kasia przestała płakać albo zabrać ją i wysiąść na najbliższej stacji” Zatkało mnie.ale mama tłumaczyła że w takich miejscach-sklep,metro,ludziom należy się spokój. No ja się z tym nie zgadzam. Co myślisz?
A ja sie zgadzam. Przeciez dorosly od tak tez nie krzyczy w miejscu publicznym. A skoro mierzymy dzieci ta sama miara co doroslych, to niestety, ale ciut racji mama miala.
To ostatnio moja główna broń na te dobre rady… zauważyć obie strony. W zaleznosci od sytuacji dziecku mówię np że Pani nie wie jak sie teraz zle czujesz a ja wiem że może Ci teraz coś przeszkadzać lub coś bardzo chcesz. Zwykle zaraz dodaje że Pani na pewno przeszkadza Twój płacz i musimy chyba wyjść bo inni chcą mieć spokój. Wiem ze innych ludzi (szczególnie starszych) nie zmienię więc zwykle nie wchodzę w dyskusję. Czasem takie “konfrontacje” sa dobrym pretekstem żeby z dziećmi porozmawiac, wytlumaczyc im dlaczego ja mysle lub robie inaczej. A dzieci chłoną nas w każdej chwili… A ta Pani w sklepie z robaczkiem też mogła po prostu mieć zły dzień ?
Ja nie raz wysiadałam z plącząca córką z komunikacji miejskiej. Nie tylko po to by uszanować innych ludzi do ciszy (choćby dlatego że regulamin jasno mówi o hałasie). Przede wszystkim dlatego by móc w bardziej komfortowej sytuacji córkę wyciszyć, porozmawiać i zrozumieć. By tłum “ciotek dobra rada” nie wtykał swoich uwag gdy próbuję zrozumieć córkę.
Niestety, ale mama ma rację. W metrze jedziesz z innymi ludżmi. Nie sądzę by ktokolwiek ( oprócz Ciebie miał ochote słuchać krzyków). Jestem mamą, jeżdzimy razem metrem i taka sytuacja jak piszesz byłaby z mojej strony… niedopuszczalna. I szczerze mówiąc gdybym ja jechała z Wami w tamtej chwili to byłabym tą opisana w poście osobą, która ” się wtrąca” “ale mama tłumaczyła że w takich miejscach-sklep,metro,ludziom należy się spokój. No ja się z tym nie zgadzam” Z tym nie trzeba sie zgadzać. Tak jest.
Twoja mama niestety ma rację. Z tym, że w takich miejscach jak metro ludziom należy się spokój nie ma co się zgadzać lub nie zgadzać, to jest fakt. Nie jesteś tam sama, a Twoje dziecko też musi się tego stopniowo uczyć. Dodatkowo ja nie bardzo rozumiem, co to znaczy to “zrozumienie potrzeby płaczu”, o którym piszesz Ty i autorka artykułu. Czy nic nie robicie, żeby dziecko uspokoić, porozmawiać? Po prostu zostawiacie, żeby sobie płakało? Mam nadzieję, że nie i że coś źle zrozumiałam, bo to nie brzmi, szczerze mówiąc, jak dbanie o jego emocje…
Kilka dni temu kupowałam skarpetki z moją 3-letnią córką. Po zapłaceniu zapytałam czy chce je nieść czy schować do torby. Ekspedientka “poradziła” żebym jej nie dawała, bo zgubi. Ostrym tonem podziękowałam za nietrafione rady. A córkę zapytałam jeszcze raz, to jej skarpety i jej wybór. Nie trawię takich mądrości i zawsze reaguję.
Im jestem starsza tym bardziej mam ochotę pomagać(pouczać) w trudnych sytuacjach rodzicom. Oczywiście poskramiam te swoje ciągoty. Inną sprawą jest całkowite ignorowanie przez rodziców tzw.”rozbisurmanionych” dzieci otoczenia i innych użytkowników środków komunikacji, restauracji czy sklepów. A swoją drogą zawsze zżymam się i zadziwia mnie sytuacja zabierania dzieci , czasami w bardzo młodym wieku (noworodki, malutkie niemowlaki) do centrów handlowych. Żal mi również dzieci starszych, często piekielnie znudzonych i zmęczonych odwiedzaniem kolejnych sklepów. Często partnerzy kupujących pań wykazują podobny stopień znużenia, tylko nie reagują na nie głośnym atakiem niezadowolenia. Powinniśmy szanować siebie nawzajem i tyczy się to zarówno rodziców rozkrzyczanych dzieci jak i “starszych pań czy panów”.
Sytuacja ze Snickersem kuriozalna! Podziwiam, że jesteś w stanie dopatrzeć się w takich zachowaniach jakichś dobrych intencji. Ja bym chyba pomyślała, że ktoś mi robi złośliwy kawał. Ja mam takie dziecko, że wiecznie od wszystkich słyszę, jaki to on grzeczny 🙂 Nie przywiązuję się jakoś do tych opinii, jedynie jest mi miło, bo dla mnie spokój i pogodny nastrój mojego synka jest pewnym sygnałem, że czuje się on dobrze. Ale jak byliśmy w szpitalu, bo synek miał zabieg, odebraliśmy swoją porcję życzliwych uwag. Półtoraroczne dziecko, wystraszone nowym miejscem i nową sytuacją, zmęczone i głodne, i “nie wolno tak płakać, bo pobudzi wszystkie dzieci” i “trzeba mu przemówić do rozsądku”. Też w pewnym momencie coś we mnie pękło i odpowiedziałam adekwatnie do pytania. Pewnie już do końca naszego pobytu na oddziale byłam “tą wredną matką”, ale przynajmniej stanęłam w obronie mojego dziecka.
Ja za każdym razem reaguję. Raz w sklepie z zabawkami syn chciał największy wóz strażacki, jaki tam się znajdował, chciałam mu go kupić, z racji, że tatuś strażak, zbliżała się Wielkanoc, więc myślałam, niech ma, od zająca. Ale że w sklepie była z nami też starsza siostra, która to przyszła wybrać sobie zabawke, a syn nie mógł tego zrozumieć, że istnieje nie tylko on, koniec końcem mu nie kupiłam. Wisk był przy półkach z lalkami aż po kasę sklepową, wypiął się z wózka i śpiwora wlacznie- zima była, wyobraźcie sobie jaką byłam mokra, córka koniec końcem sobie – w ogóle mnie nie słuchała, syn sobie, wózek sobie, mój kaszmirowy ( jasny – śmietankowy) szal sobie na podłodze. Co próbowałam rozwrzeszczanego syna wsadzić i zapiac do wózka, bądź chociaż do śpiworka włożyć, ten uciekał,. Córka nawet szala nie chciała podnieść. Tłumacze młodemu że za takie zachowanie, nie będzie nagradzany, że jak się uspokoi to choćby za godzinę wrócimy po ten wóz, a ten swoje. Wiszczy, piszczy, płacze i ucieka cały czas, ja wyjątkowo w spódnicy go ganiam. Zwala wszystko z półek…. Ipodchodzi ‘urocza kobieta’, ba nawet dwie i cukierki dają, jak ja się wtedy wkurzyłam. Tłumacze, że syn zachowuje się nieodpowiednio, a ja go jeszcze cukierkami mam karmić… Odeszły i tyle pomocy w temacie było. Kolejna sytuacja stoimy przy kasie w spożywczaku z kabanosami i ogórkiem w koszyku. Syn wypatrzył jajko z zabaweczka w środku. Wola na cały głos ‘jajo, jajo’. Ja tłumacze, że nie, na co pan który wepchną się przede mną w kolejkę (boso stal o zgrozo, czuć było wczorajsze procenty) i non stop mnie obcinał, ‘ja Ci kupię’. A ja na to ‘a zeby też mu pan umyje?’ spojrzał się na mnie jak na wredna su*e, postawił swoje butelki na ladę i na tym był koniec. Sytuację non stop się powtarzają, co do ubioru to z teściową głównie, ja swoje ona swoje. Żyje wiarą że kiedyś MY – Matki, będziemy górą, która zawsze ma rację.
Nawiązujac do snickersa…. Ja rocznemu synkowi nie daje słodyczy, Sasiadka to usłyszała i powiedziała ze ona nauczy go jeść słodycze i przyniosła mu ciastko i dała do ręki…. ja jej powiedziałam ze dziękujemy ale mój syn nie je słodyczy i proszę to zabrać…. i cisza zabrała i poszła ….
Myślę że w wielu historiach są dwa aspekty jeden wyrażanie swoich uczuć niezadowolenia i reakcje mamy. A drugi dotyczy przestrzeni publicznej i przeszkadzania innym. Nie mam tu na myśli płaczu, histerii ale np niszczenie rzeczy kopanie krzesła innej osoby, krzyków ( nie płaczu) – bo tak.
Moją córkę połaskotała pewna pani i próbowała wziąć na kolana, dostała po łapach od dziecka, co skomentowała słynnym : ,, Niegrzeczne dziecko”. Odpowiedziałam czy chciałaby aby obcy człowiek gilgotał ją i próbował przytulić, na co spłonęła na twarzy i się obraziła:) Ja to w sumie lubię takie sytuacje rozwiązywać, lubię ,, niegrzecznych życzliwych” stawiać ich w sytuacji dysonansu, bo dawno już przestałam martwić się by kogoś nie urazić. Robię to kulturalnie i spokojnie. Inna sytuacja zdarzyła mi się na placu zabaw, zaprzyjaźniona mama rozporządzała się hulajnogą mojej córki. Córka dała ze dwa razy się przejechać jej dziecku, ale więcej nie pozwoliła, tamto dziecko zaczęło lamentować, więc jej mama pozwoliła jej dalej jeździć. Grzecznie powiedziałam, że hulajnoga należy do mojej córki a nie do ciebie:). Zaczerwieniła się i odwróciła wzrok, ale hulajnogę zostawiła:) I efekt jest taki, że dalej gadamy, spotykamy się na placu, ale ta mama uważa teraz aby nie przekroczyć granicy. Owszem namawiam do dzielenia się, wskazuję na sytuacje, kiedy fajnie jest się podzielić, itp, ale uczę też asertywności, nie mylić z egoizmem:) Pozdrawiam autorkę bloga, bo ma cudowne podejście do wychowywania:)
Zawsze reaguję bardzo stanowczo, natomiast wiem, że gdyby ktoś próbował łaskotać lub sadzać sobie na kolana samowolnie moje dziecko, dostałby natychmiast tubę. Bez mrugnięcia okiem, instynktownie tak, żeby ono nie widziało incydentu. A na co dzień udaję humanistę, bo czemu nie 😀
A moją córkę, niespełna 4-letnią, zaczepił Pan lekko dziabnięty i mówi : A w co Cię ta mama ubrała? Na marginesie zaznaczę, że było lato. Ciepło bardzo, ale pochmurno i po deszczu- moja córka przeszczęśliwa na spacer nałożyła kalosze do letniej sukienki. I ja, nie wiem jak, automatycznie mi to wyszło, odpowiedziałam Panu: A co to Pana interesuje i sobie poszłam. Mina Pana bezcenna. A co najważniejsze- wiedziałam, że wsparłam własne dziecko. I że je ochroniłam.
Dorzucę swój komentarz, ale tak jakby z drugiej strony. Idę sobie raz z moim narzeczonym, spokojnie sobie idziemy, nie wadzimy nikomu… Z naprzeciwka idą dwie kobiety i dziecko, taki może cztero- pięcioletni chłopczyk, wyraźnie niezadowolony z życia. Jedna z pań coś do niego mówi, próbuje uspokoić. Zbliżamy się do siebie, zaraz się miniemy, a pani do synka, patrząc na nas: “Zobacz, jak będziesz niegrzeczny, to cię pan i pani zabiorą”. – Przepraszam, proszę nie straszyć nami dziecka, nie jesteśmy takimi osobami, których się trzeba bać. Nie życzę sobie tego – powiedziałam jej coś takiego. Chyba zrobiło jej się głupio. I dobrze! Ja nie mam życzenia występować jako straszak na maluchy, a maluch niech wie, że dorosła, normalnie wyglądająca osoba w 99,9% wypadków nie stanowi zagrożenia. Zwłaszcza, jak się jest pod opieką mamy.