fbpx

Czy nie za bardzo skupiam się na dziecku?

Dzień świstaka. Wstajemy, piję kawę, robię śniadanie, wyjmuję naczynia za zmywarki, zmywam, nastawiam pralkę, zbieram pranie i je segreguję, ścielę łóżka, doprowadzam mieszkanie do ogólnego ładu, w międzyczasie puszczam wpis z wczoraj, zaglądam na Instagram, rozwieszam pranie, wstawiam następne itp itd.

Kto z nas tak nie ma?

Niektórzy tylko o innych godzinach, po pracy +/- inne obowiązki.

Co w tym czasie robi Lilka?

Asystuje mi! Wyciąga naczynia ze zmywarki, przy każdej podanej rzeczy mówi “prrrose”. Z ogromnym zaciekawieniem obserwuje mój każdy ruch dlatego muszę być bardzo ostrożna (z detergentami, ostrymi narzędziami, włączaniem pralki). Czasami na chwilkę odchodzi żeby zająć się sobą i znów wraca i kropka w kropkę mnie kopiuje.

Później nadchodzi czas kiedy pokazuję jej  pomoce i z prędkością światła znów się ulatniam. Towarzyszę jej mentalnie, rzadko kiedy fizycznie. Jeżeli nie jest sama w stanie czegoś zrobić to delikatnie jej podpowiadam, jeżeli nadal nie jest rozwiązać tego problemu- odkładamy pomoc na półkę.

Skończył się czas kiedy 12 h na dobę leżałam z nią na dywanie z przerwami na wizytę w toalecie i jej drzemkę.

Teraz jest etap działania i nabywania nowych czynności praktycznych.

Rzadko kiedy tak najnormalniej w świecie się z nią bawię. Kiedy jestem zajęta, krzątam się po domu, mam zajęte ręce i stoję (!) Lilka zajmuje się sama sobą. Albo prosi mnie o jakieś zadanie lub robi coś w swoim pokoju. Kiedy tylko na chwilę usiądę i nie daj Boże wezmę telefon do ręki moje dziecko na mnie wisi. Wchodzi na głowę, dosłownie. Ciągnie mnie za szyję i szarpie za włosy. Pewnie tego też w jakimś stopniu potrzebuje. Czegoś w rodzaju siłowanek. Ale często mówię głośne i wyraźne: “Nie!” jeżeli nie mam na to ochoty.

Na Konferencji Bliskości podczas panelu dyskusyjnego  poruszyłam właśnie ten temat. Czy będąc rodzicem bliskościowym  jest “zdrowo” cały czas skupiać się na dziecku? Gdzie jestem ja i moje potrzeby? Która z nas na prośbę dziecka nie leci na łeb na szyję, przeskakuje górę prania żeby podnieść dziecku nożyczki, bo spadły?

Wynikła z tego bardzo ciekawa dyskusja.

Przytoczyłam ten artykuł jednej z prekursorek rodzicielstwa bliskości.  Doszłyśmy do takich wniosków, że to każdy rodzic powinen nałożyć granice dla siebie, a nie dla swojego dziecka i je szanować.

Coraz częściej za Montessori próbuję odróżnić potrzeby od zachcianki i to ułatwia mi reakcję.

Kiedyś ludzie mieli o wiele mniej czasu wolnego. Właściwie od rana do nocy czymś byli zajęci. Teraz żyjemy w takich czasach, że uważamy, że  i tak mamy go mniej, a tak chyba nie jest. Pamiętam jak dziś, że mój dziadek pracował od rana do nocy. My za nim biegaliśmy i wybieraliśmy mu pszenicę z wiadra.

Nikt się z nami nie bawił tak jak w dzisiejszych czasach. Myślę, że to wychodzi na dobre, bo uczy wielu przydatnych w dorosłym życiu umiejętności, a jednocześnie wzmacnia poczucie własnej wartości. Mimo tego, że jestem jedynaczką to “daję radę” i wiele razy słyszałam, że nie zachowuję się tak jakbym nie miała rodzeństwa.

Nie idę za nią krok w krok i próbuję odczytywać jej potrzeby.

Na placu zabaw spokojnie patrzę jak ktoś jej wyrywa zabawkę. Nie nazywam każdego grymasu twarzy uczuciem. Przytulam kiedy potrzebuje i kocham.

Niektórzy mówią, że jestem pod tym względem wyluzowana, a mi się wydaje, że normalna. To inni przesadzają…

*na zdjęciu dziecko moje zastane w piżamie, tutu i skrzydłach czyta sobie atlas i nazywa budowle świata

Komentarze

    Trochę mnie pocieszylas… Mam 21 miesiecznego syna. Bardzo madrego, umiacego zajac sie soba, pobawic sie samemu. Chodze do pracy. wstaje przed 6. on zostaje z niania. wracam o 15. robie obiad. jak zjemy jest 16. potem Z reguly musze isc po jakies zakupy. wiec jesli tylko nie ma ulewy pakuje go w wozek i ide z nim zeby spedzac z nim czas. wiadomo jaka jest pora roku i o 16 nie pojde z nim na plac zabaw. wracamy po godzinie. musze ogarnac kuchnie po obiedzie. wstawic jakies pranie/rozwiesic. wiec biore go do piwnicy zeby mi pomogl. tak samo z wypakowaniem zmywarki. albo wszystko co mozna wyrzucic do kosza na smieci zlecam jemu bo uwielbia to robic. potem z godzine sie z nim pobawiem. a potem zazwyczaj dopoki nie pojdzie spac lezymy na kanapie bo po prostu nie mam sily na nic wiecej!!!! i… mam straszne wyrzuty sumienia ze za malo czasu mu poswiecam. ze moglabym wiecej. prosze napisz co o tym myslisz w zwiazku z tym wpisem??

    Towarzyszenie przy pracach domowych to swietny czas zeby budowac relacje i uczyc sie nowych rzeczy. Wiesz, ze Twoj synek prawdopodobnie nauczy sie wiecej niz jezeli przez ten czas bys siedziala z nim i ukladala puzzle?

    Uff…jak dobrze. Myślałam, że to ja jestem jakaś “inna”. Moja córeczka też jest bardzo samodzielna, potrafi zająć się sobą, pobawić się sama. Nie poświęcam jej maksimum swojego czasu, często miałam o to do siebie pretensje, wyrzuty sumienia…Wydawało mi się, że muszę być ma każde jej skinienie, zawsze dla niej…ale na dłuższą metę to się nie sprawdza. Potrzebuję oddechu, chwili dla siebie. Czasami po pracy jestem tak “wypompowana”, że nie mam siły na nic…Dobrze, że jest jeszcze Tata, który też dzielnie zajmuje się Młodą 🙂

    Twój wpis przypomina mi moją ostatnią rozmowę z mamą. Zadałam jej pytanie jak to jest być babcią? I usłyszałam, że bycie babcią jest dużo fajniejsze niż bycie mamą, bo babcia jest tylko dla wnuków. Nie myśli o zakupach, praniu, gotowaniu, ubraniach i sprawach codziennych, ale przychodzi, siada na podłodze i po prostu jest. Resztę ogarniają rodzice (łącznie z tym bałaganem, który zawsze zostaje po szaleństwach z babcią :)).

    Dzięki za ten wpis.Dałaś mi do myślenia…chyba najwyższa pora zacząć myśleć trochę więcej o sobie i przestać uczestniczyć w konkursie na super-rodzica.Zawsze się zastanawiałam jak inne mamy ogarniają obowiązki domowe, pracę i jeszcze mają czas oraz siłę na super kreatywne spędzanie czasu z dzieckiem. Nigdy mi to nie wychodziło bo zwyczajnie nie starcza czasu na wszystko i ta świadomość że czas z dzieckiem nie został wykorzystany w wystarczająco dobry sposób jest dobijająca (jakkolwiek irracjonalnie to brzmi) bo przecież innym mamom się to udaje (a mi nie). Ale juz chyba najwyzszy czas odpuścić…

    Aniu, pewnie! Ja też często odpuszczam. Zwłaszcza, że w tym roku mam okrągłe urodziny i trochę się zastanawiam nad najważniejszymi kwestami w moim życiu.
    Na pewno w tym roku stawiam na siebie:)

    Reprezentujesz bardzo podobne do mojego podejście do spędzania czasu z dzieckiem. Mój Jerzy też lubi bawić się sam, gdy ja krążę po domu, i coś robię. Lecz gdy ma ochotę, to też lubi pomagać w praniu, wieszaniu prania, zamiataniu i czym się da.
    Gdy czasami już sobie usiądę na kanapę, to jest wtedy karmienie Jurka, bo tak on kojarzy ten mebel. Trudno jest wypić ciepłą herbatę, w spokoju przy stole, ale już przyzwyczaiłam się do smaku herbaty a’la ice tea 😉

    Ostatnio rozmawiałam z moją mamą o czasach kiedy była mała.
    Lubię słuchać jak mi o tym mówi, ale nie zawsze o wszystkim pamięta. Co raz się jej coś przypomina.
    Bardzo mi jej wtedy żal – porównując czasy dzisiejsze z tamtymi..
    To były lata pięćdziesiąte. Nie było telewizorów (itp.) w domach, ludzie częściej ze sobą rozmawiali, spotykali się. Grano w karty, przędło się, chodziło rwać pierze 😉
    To była praca i rozrywka w jednym, bo rwiesz pierza (do poduszek i kołder) i rozmawiasz z innymi kobietami.
    Jak o tym słucham to nie dowierzam jak świat się zmienił i zmienia…
    Kiedyś nie trzęsło się tak nad dziećmi. było kilkoro rodzeństwa, jedni wychowywali drugich.
    Trzeba było iść w pole i ciężko pracować, nie było maszyn.

    Mam podobnie jak Ty. Niedawno o tym tutaj pisałam twierdząc, ze pewnie wyglądam na wyrodną 😉
    Nie chodzę krok w krok, nie stoję nad córką.
    Wiem też, że gdybym tak robiła to ona nie umiałaby się sama bawić, bo byłaby przyzwyczajona do mojej obecności.
    I masz rację usiąść się nie da! Bo wiem, że wtedy grozi to skakaniem po mnie 🙂

    Ja też uwiebiam słuchać o dawnych czasach. Wiem, że było trudniej materialnie, ale łatwiej się żyło. Rozmawiało, chodziło na spotkania.
    Uwielbiam czytać o warszawie w tamtych latach…

    A ja znów mam odwrotnie… Mogę siedzieć, czy leżeć i pachnieć i dzieci się bawią, a jak tylko wstanę coś zrobić to wisi mi na nodze 😉

    Od wczoraj na Ty,
    Anito,
    staramy się, gadamy, pracujemy, spacerujemy lyb ogarniamy bunty, gadamy, bawi(my) się.
    na maila wrzucam fotę z rozpakowywania zmywarki.
    myślę, że prace domowe, choć często dzieki młodej trwaaaaaaaaaają pięćsetmiliardów razy dłużej, stanowią najciekawszą rozrywkę.

    Pięknie:) Z maleństwa rośnie już przedszkolak.Mój synek ud urodzenia jest bardzo przywiązany do mamusinej nogawki (spódnic nie noszę), ostatnio wręcz mam wrażenie, że ten stan się pogłębia. Nawet do dentysty muszę jeździć z kimś do opieki nad małym (w domu nie zostanie)a po godzinie w poczekalni jestem witana, jakby mnie przez tydzień nie widział (nie wspominając o głośnym płaczu). Tak sobie myślę,że to może taki czas….niedługo będę chciała,żeby się do mnie przytulił bądź wziął za rękę a on będzie miał tysiąc innych spraw na głowie:p Tylko nosić te 13 kg szczęścia… Nie tylko nerwy trzeba mieć ze stali:p

    Mówiliśmy o tym w odcinku Daleko od Miasta i powiem Ci, ze bałam się odbioru, tego, że dziecko wychowuje się gdzieś “przy okazji”. Że to takie mało poprawne politycznie mówić, że nie skupiasz sie tylko na dziecku. Że trzeba, nieważne, że to rodzi frustracje.
    A tak naprawdę życie musi się toczyć, trzeba puścić konie, wywalić obornik, nakarmić kury, przynieść siano, pomyć wiadra. Jak to na wiosce;]
    Lew “wisi” z rzadka na nas, Mikołaj przyniósł komputerek edukacyjny – więc teraz jak ja zasiadam do blogowania, on siada obok i robi to co mama. Bo w sprzątaniu boksów, zmywarkach i rozwieszaniu prania ma już fakultety;]

    No, tak u Was jest idealne miejsce ku temu:) moja, jak wiesz biega z aparatem jak mama:)

    Uff… Dziękuję, również wymazałaś moje wyrzuty sumienia… 🙂 🙂 Czuję się “lżejsza” wiedząc że wiele Mam ma podobne rozsterki 🙂

    A ja widzę, że dużo mam ma wyrzuty sumienia. Chyba pomyślę o wpisie na ten temat, bo ja mam ich coraz mniej.

    Daleko mi do matki idealnej ale moim podstawowym celem w ciągu dnia jest przeznaczyć trochę czasu tylko i wyłącznie synowi. Żeby nie zwariować w natłoku obowiązków domowych po pracy na etacie oddałam ich sporą część mężowi. Wiem że nie każda tak może, wiem że nie każdej codziennie się uda i nikt tego nie oczekuje ale jednak warto sobie uświadomić że nasze dziecko będzie małe tylko raz, rach-ciach stanie się zbuntowanym nastolatkiem i wtedy dopiero będziemy żałować ze codzienne 3 partie prania z prasowaniem, czy idealny obiad i porządek pochłonęły czas na ważne sprawy naszego malucha – bo on właśnie ma problem że “Kapsel nigdy nie chce się z nim bawić a gdy mamę prosi ona znowu coś gotuje…” Złoty środek.

    Moja córka kilka dni temu skończyła dwa lata, a ja jestem mamą na pełen etat i mimo to jeszcze nie osiągnęłam pełnej równowagi, ciągle zdarza się, że cudze opinie zachwieją moimi przekonaniami, że mam jakieś wyrzuty sumienia, czy poczucie, że czegoś robię za dużo lub za mało. Na szczęście zdarza się to coraz rzadziej, a coraz częściej widzę zalety postępowania zgodnie z własną intuicją. Też nie siedzę pół dnia na podłodze, nie reaguję od razu, kiedy mojemu dziecku dzieje się “krzywda”, staram się być krok za nią, a nie przed nią zachęcając co chwilę do nowych aktywności, żeby broń Boże dziecko nie ponudziło się pięć minut… Kocham i szanuję, licząc na to samo z jej strony, ale nie rozpieszczam i nie poświęcam się.

    Bardzo dobrze napisane – staram się działać podobnie :). Za to bardzo zainteresował mnie temat odróżniania zachcianek od potrzeb za Marią Montessori – gdybyś kiedyś szukała inspiracji i miała ochotę napisać jak to u Was wyglądać, bardzo bym się ucieszyła z takiego tekstu! Pozdrowienia 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

SMARTPARENTING - nebule.pl dla rodziców, którzy chcą wiedzieć więcej

Bądź z nami na bieżąco
Dołącz do nas na Facebooku
NEBULE NA FACEBOOKU
Możesz zrezygnować w każdej chwili :)
close-link