fbpx

Dlaczego nie warto uczyć dziecka języka obcego?

Długo szukałem tego słowa i będzie kontrowersyjne i nośne – szczepienie! Jest dużo bardziej adekwatne, bo po dogłębnych rozważaniach zdecydowałem że nie chcę mojej córki „uczyć” – chcę jej zaszczepiać lingwistyczną ciekawość. Rzekłbym nawet więcej – dociekliwość. Zgodnie z maksymą – dzieci się najlepiej uczą kiedy nie wiedzą że się uczą☺

Dementuję – na początku nie było słowo.

Słowo jest wtórne. Jest wytworem człowieka służącym do czegoś opisania, odmalowania, zdefiniowania. Ma konkretne meta granice. Słowo określa coś bardzo dokładnie – od – do.  To co się mieści w tych granicach to Pole Semantyczne. Piękne w językach jest to, że Pola Semantyczne w różnych językach mogą być różne.

Weźmy na warsztat słowo „jabłko” – w tym przykładzie – pewnie granice Pola Semantycznego w większości języków są takie same. Ucząc się odpowiednika słowa „jabłko” w polskim, łacińskim czy węgierskim – opanowujemy słówko i tłumaczymy jeden do jednego.

Weźmy teraz kolory „zielony” i „niebieski”

w języku polskim nikt jednego z drugim nie pomyli ani zamiennie nie użyje, a są języki, które tych dwóch barw nie rozróżniają – nasze dwa pola semantyczne to w tamtej rzeczywistości językowej jedno – wyobrażam sobie zbiorczy kolor „morski” w którym zmieścić się może cała paleta barw. „Śnieg” – dla nas jedno szerokie pojęcie, które w codzienności Eskimosów ma odbicie w kilkunastu odmiennych słowach.

Myślałby kto, że się nudzili, leżeli i wymyślali takie fanaberie – nie, dla nich to kwestia życia lub śmierci – czy aby ten śnieg o odrobinę innym odcieniu i strukturze się nagle pod człowiekiem nie załamie i nie pogrzebie go na wieki. Inne realia, które wymuszają na języku stworzenie adekwatnych narzędzi.

Kolejny przykład – słowo „tani” – dla mnie ma ono w większości języków które liznąłem odcień pejoratywny. „Tani” – oznacza oprócz przeciwności „drogiego” jednocześnie coś pośledniejszego. Coś gorszej jakości. Teraz by nie szukać daleko spójrzmy na holenderski odpowiednik – słowo „goedkoop” – jego etymologia to 2 słowa „goed” czyli „dobry” i „koop” od czasownika „kopen” – „kupować”.

W języku holenderskim „tani” to po prostu „dobrze kupiony”. W niderlandzkiej warstwie językowej rzekłbym, że „tani” to wręcz komplement! Nie ośmielam się dochodzić, czy to protestanckie wpływy i pochwała zaradności kształtowały język, czy na odwrót. Celem powyższego wywodu było pokazanie jaki filtr na ludzkie życie nakłada język, którym dany osobnik się w danej chwili posługuje.

Zwróć uwagę czytelniku, mówiąc różnymi językami, mówisz raz niższym raz wyższym tonem!

Mówiąc jednym językiem nieświadomie skupiasz się na czynności, a innym znowu na celu albo przedmiocie zdania. W jednym języku przechodzisz z wszystkimi na ty – w innym używasz rozbudowanych form grzecznościowych. Reasumując – spotkałem się kiedyś z pięknym cytatem, którego sens był mnie więcej taki

„Ucząc się języka obcego, możesz natknąć się na drzwi, o których nawet byś nie wiedział że istnieją”.

Ale odpłynąłem w daleki dryf od szczepienia☺

Przyznaję rozważałem – czy mówić do córki od niemowlęcia-pacholęcia po angielsku? Z jednej strony przyznaję kusiło – z drugiej, za wielką ciekawość miałem by być świadkiem jak dziecko przyswaja język. (O czym napisałem zresztą później mój pierwszy w życiu tekst: Na początku było słowo.

Żyła we mnie jakaś atawistyczna obawa że obcym słownictwem naruszę czy zubożę jej rozwój. W głębi ducha wiem że to bzdura, po prostu dzielę się swoimi osobistymi lękami, bo kiedy chodzi o własne potomstwo człowiek nakłada filtr na wszelkie resztki wykształcenia jakie tlą się na dnie umysłu po tych paru eonach od zakończenia obcowania z wyższą, ba nawet filologiczną katedrą.

Utkwiło mi w pamięci jedno przemawiające do wyobraźni badanie – wynikało z niego, że w rodzinach gdzie rodzice mówią do dziecka każde w innym języku – może się zdarzyć iż mały adept życia zgeneralizuje sobie iż wszyscy mężczyźni mówią w języku taty a wszystkie kobiety w języku mamy☺.

Naturalnie to w ramach anegdoty – dzieci rosną w środowiskach które czasem dają możliwość rozwinięcia nawet nie dwóch a jeszcze więcej języków i świetnie sobie dają radę. Choć występują przemieszania słownictwa i przejściowe zastoje – na dłuższą metę takie dziecko tylko zyska.

Jego plastyczny mózg ogarnie języki i równolegle zbuduje odpowiednie Pola Semantyczne, strukturę i gramatykę.

Nam się teraz wydaje, że jesteśmy do przodu, bo posługujemy się na co dzień angielskim – w poprzednich epokach nie było rzadkim by dzieci miały guwernantki od niemieckiego, rosyjskiego, angielskiego i francuskiego by czytać Goethego, Dostojewskiego i wszelkich innych tuzów literatury w oryginale.

Czas chyba przejść powoli do rzeczy – skoro podjąłem decyzję, iż nie będę aktywnie komunikował się z moją pociechą w języku obcym – tylko po polsku – co w takim razie zrobić by jakoś dzieciaka wyposażyć w zestaw narzędzi, który przyda się jak już nadejdzie czas samej nauki?

Zastanowiłem się – co tak naprawdę nie pozwala nam w dorosłym życiu opanować obcego języka do poziomu w którym byłby on nierozpoznawalny dla native speakera? Słownictwo, gramatyka, struktura języków indoeuropejskich – to wszystko jest stosunkowo łatwe do opanowania – natomiast przynajmniej w moim przypadku:

akcent i wymowa.

To są rzeczy, które ucho native speakera identyfikuje momentalnie.

Rzadko kiedy zdarza nam się nie rozpoznać obcokrajowca mówiącego w naszym języku. Choćby nie wiem jak opanował wszelkie aspekty języka – wymowa zdradzi często dokładnie jego pochodzenie. Wspomniałem więc jak tłukli do głowy na uniwersytecie: mały człowiek – przyswajając mowę, interpretując dźwięki – dostraja swój aparat słuchowy do głosek danego języka.

Buduje tak zwaną siatkę fonologiczną

Chodzi o to – że np. w języku polskim – jest istotna różnica pomiędzy głoskami „s”, „ś” i „sz”. Nie pomylimy ich. Dzieje się tak dlatego – że nie możemy ich mylić – nie jest możliwe podmienienie tych głosek, gdyż to zmieniałoby znaczenie wyrazu. „Sok vs. szok” „grubszy vs. grubsi”. W innych językach spokojnie sobie egzystuje jeden dźwięk na pograniczu „ś” i „sz” – bo tam po prostu różnica między nimi jest nieistotna – nie zmienia znaczenia słowa.

U nas akurat te różnice przesądzają o znaczeniu wyrazu. Porządkuje ten system pojęcie Pary Minimalnej – jeśli istnieje dwa wyrazy różniące się tylko jedną głoską i mają one różne znaczenie – mamy do czynienia właśnie z Parą Minimalną.

Cechą która odróżnia głoski może być dźwięczność, miękkość, nosowość, akcent i w innych językach jeszcze dużo innych… Aparat słuchowy adepta mowy budując wyżej wspomnianą Siatkę Fonologiczną – dostraja się.

Mózg ma i bez tego na co dzień dość sporo terabajtów danych do przefiltrowania – chce sobie uprościć życie (jak każdy porządny leń) – zwraca więc tylko uwagę na istotne różnice między głoskami – reszta różnic, które nie zmieniają znaczenia – są pomijalne! Tu dochodzimy do sedna.

Te w języku polskim POMIJALNE mogą być w innym języku kluczowe.

Obrazowy przykład jaki do tej pory tkwi mi w głowie – ponoć w języku japońskim nie ma rozróżnienia między głoskami „l” i „r”. Wymawiają coś pośredniego pomiędzy tymi dwoma dźwiękami – w ich siatce fonologicznej sprawdza się perfekcyjnie – natomiast ucząc się np. angielskiego – słuchający ich interlokutor może mieć problem ze zrozumieniem czy usłyszał:

„I eat a lot of rice” czy „I eat a lot of lice”.

Wracając więc do pociechy mojej małoletniej – nie uczę gramatyki, nie wtłaczam czasów zaprzeszłych, nie przepytuję z dopełniacza saksońskiego – próbuję budować bardziej uniwersalną siatkę fonologiczną. Chcę uniknąć tego czym sam jestem okaleczony – ja nabywając kolejne języki – postrzegam niestety ich brzmienie poprzez pryzmat polskich głosek. Całe szczęście, że nasz język ma ich trochę i jakoś idzie od biedy ogarnąć – natomiast dzieciaka od małego szczepię innymi językami – a jak to robię? To może opowiem kolejnym razem.

Daniel

Komentarze

    Danielu,
    czytam nebule już od jakiegoś czasu, pierwszy komentarz dałam tu właśnie w odniesieniu do kwestii językowych. Napisałeś wyjątkowo ciekawy post, napracowałeś się, doceniam to 🙂 jednak mówiąc do dziecka we własnym języku, też je uczysz 😉 jestem mamą-tłumaczką-lingwistką – bawię się z córką trzema językami obcymi, nie jestem perfekcyjna, nie jestem navite od czterech języków – zaczęłam się ich uczyć nieco później niż moja pociecha. Ano efekt taki, że moje dziecię w akcencie to mnie przeskakuje 😉 co więcej od niedawna postanowiłam napisać na ten temat bloga: jezykidzieciom.blogspot.com serdecznie Cię zapraszam 🙂 może podzielisz się ze mną ciekawymi spostrzeżeniami?
    Żeby było zupełnie wesoło – nawet fotkę wstawiłam przed chwilą z podobnymi kartami obrazkowymi (post o nauce liczenia 😉
    Pozdrawiam serdecznie całą Waszą Familię! 🙂
    Ania z Poznania

    Aniu – życzę blogowytrwałości i również pozdrawiam całą Familię:)
    Daniel

    Kochana nie mam wykształcenia lingwistycznego ale oboje z mężem również zauważyliśmy, że nigdy nie będziemy mówić z takim akcentem jak obecnie nasze trzyletnie dziecko pozdrawiam.

    Trochę się zawiodłam koncówką wpisu, bo chciałabym poznać tajniki nauczania dzieci języków obcych bez nauki tylko w formie zabaw…

    Czekam z niecierpliwością, bo poza puszczeniem córce bajek lub piosenek w tymże języku, nie mam pomysłu jak wleść go w zycie codziennie. Co gorsze angielski jest u mnie na poziomie superpodstawowym:)

    Ojczysty język w naszej rodzinie to polski.
    Angielski to język obecny od pierwszych dni zycia naszej córki.
    W przyjemnych dla ucha kołysankach, w piosenkach jako “tło” do zabaw.
    W słowach wplecionych w codzienność, którymi można nazwać wszystko.
    W bajkach, w kolorowych obrazkach na placu zabaw.
    Nie uczę córki angielskiego ale oswajam ją z nim. Jest czymś naturalnym.
    Skaczemy do środka hula-hop na słowo IN, wyskakujemy, na “komendę” OUT.
    Pakując nowy kocyk do plecaczka, córeczka bawi sie IN and OUT.
    Ucząc nowych słów, proszę, córeczkę żeby powiedziała MIÓD, który tak bardzo lubi miś. Słyszę HONEY.
    To tylko dwa przykłady ale myślę, że pokazują z jaką łatwością i dokładnością dziecko do najmłodszych lat przyswaja słowa i ich znaczenie, bez względu na to, w jakim sa języku. To nie ma tak naprawdę znaczenia.
    Od około 8 miesiąca życia córeczka poznawała język migowy dla niemowląt. Stosuje go z wielka radością do dzisiaj, ciągle wymyślając własne znaki czy określenia na przedmioty, których nie potrafi jeszcze pokazać.
    Uwielbiamy Super Simple Songs, które przyswaja się naturalnie.
    Zgadzam się 🙂 Nie warto uczyć dziecka języka obcego. Warto, natomiast dać dziecku możliwość obcowania z nim juz do pierwszych dni życia.
    To co zaobserwowałam u swojej córeczki, co mnie zaciekawiło to to, że jej pierwsze słowa to były słowa angielskie, jak np. GO. Nic dziwnego, skoro milion razy łatwiejsze do wypowiedzenia aniżeli polskie odpowiedniki 🙂
    Do dzisiaj nie potrafi powiedzieć po polsku MAMUSIA. Ale nie ma problemu ze zdrobnieniem MOMMY, więc wybrała sobie to słówko.
    Dać dziecku wybór, a poradzi sobie samo 🙂

    Iwciu – lenistwo to matka wynalazków – mózg dziecka naturalnie znajduje formy krótsze, prostsze – zoptymalizowane. Sam muszę przyznać, że jedynie jakiś taki nieuprawniony konserwatyzm, albo więcej – obawa przed byciem posądzanym o manieryzm czy niedbałość językową sprawiają że wymęczam z siebie “w przyszłym tygodniu” zamiast prosto rzucić króciutkie “next week”,,, pzdr, daniel

    Tu myślę autorze że się mylisz nasze dziecko doskonale wie kiedy mówimy po polsku a kiedy po angielsku i nie używa wygodniejszych dla siebie wersji.Może rzeczywiście uzywasz te zwroty przez manieryzm…

    W tym przypadku to raczej POTRZEBA matką wynalazków.
    Nie z lenistwa, a z potrzeby dziecko, które nie potrafi, stara się i w niezwykle twórczy sposób szuka możliwości nazwania i wynajduje coraz to nowe słowa 🙂

    Daniel

    Iwcia

    odnoszę wrażenie jakby to moje sformułowane “mózgowe lenistwo” miało by być czymś pejoratywnym. Jedno co chciałem powiedzieć to to że mózg człowieka przerabia sryliardy gigabajtów danych. Mózg musi generalizować i wyłuskiwać z gąszcza danych tylko te istotne – to jeden z powodów dla których Homo Sapiens zawładnęło tą planetą – mózg kombinuje na jeden klucz – efektywność! Zgadzam się z Tobą, że to jest właśnie wiodąca POTRZEBA.

    Danielu, normalnie uwielbiam tego bloga ze względu na wpisy Ani, ale muszę Ci napisać jak niesamowitą radość sprawiło mi czytanie tego Twojego wpisu! Uwielbiam takie językowo-filologiczne przemyślenia i smaczki, więc lektura była dla mnie wielką przyjemnością i niecierpliwie czekam na ciąg dalszy. Ze swojej strony podzielę się z Tobą ciekawym artykułem, który odnosi się do tego o czym wspominasz, że mówiąc różnymi językami czasem jesteśmy różnymi osobami – http://www.economist.com/blogs/prospero/2013/11/multilingualism
    P.S. I dzięki za utwierdzenie mnie w przekonaniu, że jestem niereformowalnym leniem 😉 Nawet groźba posądzenia mnie o manieryzm nie sprawie, że męczę się z przyszłym tygodniem gdy wiem, że rozmówca zrozumie hasło next week 🙂

    Ja próbowałam nauczyć moją córkę niemieckiego zanim pójdzie do żłobka ( w domu mówimy po Polsku, a mieszkamy w DE) , ale niestety i tak polski zwyciężył, teraz minęło 1.5 miesiąca jak tam jest i mówi już naprawdę dużo po niemiecku. Żywy język jest najlepszy, najłatwiej dziecko go chwyta.
    Odnośnie języka, to czytałam kiedyś ciekawą książkę “język wzorców” i tam było ciekawe spostrzeżenie odnośnie języka i wpływu na zachowanie. Zastanawiano się czemu Arab mówiąc po ang jest fajny, zaczyna tworzyć ze swoją amerykańska partnerką normalny związek, a gdy zaczyna mówić po arabsku przejmuje zachowania i przywary tamtejszej kultury.

    Daniel

    bardzo prawdziwe spostrzeżenie – jedna rzecz to dwujęzyczność a druga to dwukulturowość… choć w sumie skoro język narzuca nam ramy sposobu myślenia/mowy/postrzegania rzeczywistości to może właśnie dokładnie język determinuje natychmiastowe przejmowanie przywar jemu przypisywanych. Albo idąc dalej może te przywary istnieją tylko wirtualnie – po narzuceniu filtra innej kultury

    Bardzo ciekawy artykuł, który wyjaśnia kwestię nauki języka. Mi zwłaszcza spodobał się fragment o dwujęzyczności, niestety oboje z mężem jesteśmy Polakami 🙂

    Podoba mi sie ten post. Wiecej takich poprosze. Albo wrecz tylko takie poprosze.

    A ja uwazam, ze najwazniejszy jest jezyk mowiony, zywy, to nie jest to samo co wlaczenie dziecku bajki czy piosenki po angielsku. Dziecko obserwuje jak rodzic do niego mowi, probuje powtarzac.
    Pierwszym etapem nauki jezyka jest rozumienie, nastepnie zaczyna sie mowienie.
    Na poczatku nie wazna jest gramatyka, slowka ale to, zeby sie obsluchac z jezykiem.
    Jesli dziecko jest gotowe na poznawanie slowek, powinnismy je zawsze wplatac w kontekst, Wedlug mnie uczenie sie samych slowek jest strata czasu.
    Duzo wazniejsze jest uczenie sie formulowania pytan czy uzywania slowek w zdaniu, bo to stwarza zawsze najwiecej problemow w nauce jezyka.
    “Gole” slowka nie sa do niczego potrzebne.

    Sa to moje spostrzezenia, to jak ja sie ucze jezykow i jak ucze jezykow moje dziecko. Dodam, ze mowie w 4 jezykach obcych i mam bierna znajmosc kolejnych 3 jezykow (czytam ze zrozumieniem, rouzmiem slowo mowione ale sama w nich nie mowie).

    Chetnie poznam twoje sposoby.

    Daniel

    Hej Kasiu – właśnie o tym pisałem. Nie silę się się na jakąkolwiek naukę gramatyki, zdań, struktury. Nie mówię do niej po angielsku. Wiem że włączenie bajki czy piosenki nie sprawi że zacznie rozmawiać. Nie mieszkam w anglojęzycznym kraju i nie jest moim planem wymuszanie na niej aktywnego posługiwania się językiem. O tym był mój cały wywód – jedyne co chcę ją wyposażyć – to aparat słuchowy i mowy, który będzie w stanie zidentyfikować i odtworzyć głoski bliższe oryginałowi niż gdyby zaczęła świadomie zakuwać nowy język w wieku dojrzałym i znała tylko 25 polskich głosek:) Jakie znasz języki? z jednej grupy językowej czy masz szczęście być na “wyższym poziomie” i mózg musiał wykuć odmienne struktury?

    no to kolejna lingwistka dorzuci trzy gorsze:) mozna nauczyc sie wybranego akcentu, ale trzeba miec troche tzw. sluchu i od cholery samozaparcia. bo to jest bardzo ciezka praca ale moge wymieniac moich nauczycieli uniwersyteckich chociazby ktorzy no po prostu Sean Connery:) wyjsciem latwiejszym jest troche sluchu i tzw. gleboka imersja, czyli wyjechac tam gdzie mowia i sie dobrze osluchac. czy takie domowe kiziu miziu z jezykiem obcym u dzieci wystarczy? hmm… ze szkolno domowego doswiadczenia wychodzi mi, ze nie. No ale, moze za duzo wymagam:) na razie musze sie zadowolic dwulatką i jej “łabit fingo” (kroliczek na paluszku;)

    hahaha no faktycznie Sean Connery zrobił wizytówkę ze swojej artykulacji:) Co do domowego kiziu miziu – jako że żyjemy w Polsce naturalnie nie ma szans żeby wystarczyło – puszczamy angielskie piosenki, bajki – na szczęście dziś nie problem żeby ją zatopić w language-u. Małpa mała ma super pamięć do piosenek – więc puszczam jej Mother Goose Club – a potem czytając jakąś bajkę jak próbuje wrzucić nowe słówko np. niech będzie BOAT to ona mówi – ooooo, to tak jak w piosence row your boat! i o to chodzi – najpierw nawet coś bez zrozumienia zapamiętuje a potem asocjuje to ze znaczeniem.
    Co do nauczenia akcentu – jak komuś słoń tak nastąpił na ucho jak mi – nawet najcięższa praca nie pomoże:) stąd mój wpis – pozwólmy od najmniejszego nauczyć się mózgowi rozróżniać tu fonologiczne niuanse!

    Czytam z ciekawością – i czekam na następny post, bo sprawa mnie jak najbardziej dotyczy. Sama jestem anglistką, tłumaczką i od roku mamą małego Wawrzusia, który ma tatę Szkota. Mieszkamy w Szkocji i ja mówię do małego wyłącznie po polsku, a mój mąż… no właśnie – mąż bardzo lubi dziecko bawić, więc mówi do niego po angielsku, ale wygłupiając się dodaje różne akcenty – a to niemiecki (jak z “Allo, allo”), a to francuski (także)…. Bałam się, że małemu narobi to strasznego bigosu w łebku, ale nie: dzieciak rozumie i mnie, i męża, i, co więcej, ryczy ze śmiechu kiedy Andrew mówi do niego na różne idiotyczne sposoby. Doskonale rozumie, że to zabawa. Co z tego wyjdzie, zobaczymy, ale na razie mały radzi sobie dobrze i całkiem wcześnie jak na dwujęzycznego chłopca (bo tuż po skończeniu szóstego miesiąca życia) zaczął używać pierwszych słów. Pierwsze było “tata”, parę tygodni później “mama”, a potem “dać!” (albo, jeśli bardzo czegoś chce “da-DŹ!”), “nie” – i od niedawna po “angielsku” “apuapu” – co znaczy “apple”, czyli “jabłko”. Po prostu mąż powtarzał to słowo wielokrotnie i dziecię zrozumiało, że trzeba przynajmniej dwa razy 🙂 Bardzo jestem ciekawa Twoich – Waszych – doświadczeń językowo-pedagogicznych. Pozdrawiam serdecznie! 🙂

    Daniel

    Little Laurent:)? właśnie o tym pisałem – zresztą zwłaszcza w angielskim raczej trudno zdefiniować “prawidłowy” akcent – więc jak najbardziej wygłupy z odmiennymi akcentami tylko pomogą mu rozbudować siatkę fonologiczną. Na uniwersytecie nasz wykładowca fonetyki wkładał sobie na ćwiczeniach długopis w zęby mówiąc “no co? jak ktoś ma wadę wymowy to też musicie go zrozumieć:)”. Absolutnie nie jestem żadnym autorytetem, dzielę się po prostu swoimi przemyśleniami – budujmy dzieciakom jak największy zasób głosek które rozróżnia. Chodzi mi o to żeby ich uszy słyszały że polskie zębowe T jest całkiem inne niż angielskie dziąsłowe T. Jak mówimy po polsku język przy T jest na zębach a po angielsku na dziąsłach – więc nawet słowo traktor który niby wygląda identycznie tractor jest wymawiane zupełnie inaczej i serce mi rośnie kiedy lilka bez sekundy zastanowienia mówi “czraktou”. Trochę Wawrzusiowi zazdroszczę dwujęzycznej opcji:) daje radę chłopak:)!

    Little Laurence, to be precise 😀 Od wczoraj bawimy się w przedrzeźnianie – on mnie, a ja jego 🙂 Niesamowite jest to, że taki mały skarkul ma już poczucie humoru 🙂

    https://youtu.be/4faZx2TWsL4 Widzieliscie juz? 🙂 Zapewne tak 🙂 Kiedydruga czesc? Ja jako dziecko załapałam 😛 ang dzieki jakiejs bajce… Za nic w swiecie nie moge sobie rzypomniec tytułu, na pewno ułatwiło mi to nauke. Był tam niedzwiedz o ile sie nie myle (kilka lat i kilkanascie przespanych nocy robia swoje 😛 ) żeby tylko moi chcieli ogladac cos w innych jezykach :/
    Choć, jesli chodzi o ta dziewczynke podobno miala kilka nian? jak dla mnie to dosc wysoka cena jak dla 4letniego dziecka, bo mialam okazje miec chinska opiekunke, o włos dosłownie, dopiro po kilku latach, przypadkiem okazało sie, ze to jednak inna kultura :/ Niechcacy usłyszałam to i owo, gdy bylysmy na wspolnej wycieczce. Było mi przykro, bo naprawde wydaje sie byc zupelnie inna i byl to troche szok, ale i odetchnelam z ulga, ze jednak znaleźlismy inne rozwiazanie 🙂

    Tak widziałam. Niesamowita dziewczynka. Zawstydziła, nawet mojego męża poliglotę;) A propos chińskiego- Lilka chodzi na zajęcia z tatą tzn. razem się bawią tym językiem, bo nauka to nie jest no i kurczę jej wchodzi.

    Absolutnie się nie zgadzam z tym artykułem. Jak najbardziej uczmy dzieci id najmłodszych lat innych języków! I tak nigdy nie będą mówić jak rodowity Anglik czy Rosjanin ale z pewnością się dogadają nawet mówiąc z innym akcentem. Dlatego uczyć uczy i jeszcze raz uczyć języków!

    Gdzie można przeczytać dalszą część, bo nie widzę, w zakładce JĘZYKI OBCE?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

SMARTPARENTING - nebule.pl dla rodziców, którzy chcą wiedzieć więcej

Bądź z nami na bieżąco
Dołącz do nas na Facebooku
NEBULE NA FACEBOOKU
Możesz zrezygnować w każdej chwili :)
close-link