fbpx

Szacunek Matkom składam – o tym, jak stałem się pełnoetatowym Tatą

(i nielicznym Ojcom, którzy zdecydowali się na ten odważny krok)

               Poniedziałek. 1 lipca. Jakoś rano.

Nie mam pojęcia, która godzina. Nie muszę mieć. Słoneczko dopiero leniwie bada grunt zanim zacznie smażyć.  Nigdzie się nie spieszę. Nie popędzam żadnego z szałaputów. Nie wylewam w pośpiechu ostatniej resztki mleka do płatków. Wcale nie tłumaczę, że w zamian nabędziemy drogą kupna śniadanie w drodze do szkoły. Nie mówię nieprzytomnie zaspany „dzień dobry” pani sprzątaczce, która patrzy z politowaniem, bo dla niej to już połowa dnia pracy.

Nie frustruję się w kolejce w spożywczym gdzie nie wiedzieć czemu nagle całe osiedle przyszło zrobić tygodniowe zakupy. Nie wracam z językiem na brodzie po zapomnianą pracę domową. Nie robię dzikich uników między rozpędzonymi elektrycznymi hulajnogami wiozącymi autonomicznych kierowców napędzanych litrami Starbucksa bez akcyzy.

Nie wracam drugi raz do domu po strój na zupełnie niespodziany przecież i wcale nie odbywający się od września dokładnie co poniedziałek WF. Nie witam się wylewnie z surowymi Paniami Woźnymi z wyćwiczoną latami i wykutą jak w skale obojętnością. Nie maszeruję na parking z wzrokiem utkwionym w mailu.

Mózg nie paruje nad rozwiązaniem 8 pożarów, które roznieciły się i rozszalały w ciągu 90 sekund od nominalnego rozpoczęcia godzin urzędowania. Nie mam gonitwy myśli, jaki priorytet nadać każdemu i kim mogę je gasić, bo jest dzielnym strażakiem na którym można polegać jak na Zawiszy = ma pecha być już punktualnie w biurze.

Nie spędzam upojnych 49 minut w korku, karmiąc wrzody, mieląc pod nosem przekleństwa i mentalnie dystrybuując każdego innego kierowcę na mojej drodze, na autostradę do wszystkich diabłów. Z uśmiechem na ustach nie loguję się w biurze.

Poniedziałek. Już od 3 minut się upajam.

        – Tato, tato, tato, taaaaato – ja chcę płaaaaaatki!

        Tego pamiętnego 1 lipca rozpoczęło się moje 24/7 z dwójką dzieci. Dziś po tych ponad 2 wakacyjnych miesiącach ciśnie się na usta nieuniknione – „A miało być tak pięknie…”.

        Nie będę szedł w kierunku – nieszczęśliwy rzucił korpo i przeniósł się w Bieszczady… (w końcu ja się przeprowadziłem na Podlasie:)). Nie będę demonizował korpo. Nie to żebym tam robił jakąś wielką karierę. Praca to praca – ja swoją nawet lubiłem. Rozwijająca się firma. W sprzedaży jak to w sprzedaży – na nudę narzekać nie można.

Praca dla klienta to codzienne trzymanie ręki na jego pulsie.

Diagnoza, badanie potrzeb, pytania uszczegóławiające – mam za sobą szkolenia, teorię i praktykę w małym paluszku. 15 lat doświadczeń z ludźmi z przeróżnych krajów. Adaptację tych umiejętności przez filtr kilku języków i kultur. Jestem wyekwipowany na wojnę konwencjonalną, atomową, cyfrową i hybrydową.

Moje kochane bombelki nie wiedzą co w nie uderzy… Oj teraz to sobie odpocznę! Zasłużenie! Czas na quality time z naszymi szałaputami. W końcu z własnej nieprzymuszonej woli przeniosłem się do Krainy Wiecznej Soboty! Zostałem Panem Domu!

No a po tym przydługim wstępie – oto wnioski z perspektywy 2 miesięcy, z „siedzenia” z dziećmi:

  • Kiedy negocjujesz z klientem, nawet w najcięższych momentach –  co cię utrzymuje przy życiu – to jego racjonalność. Klient nie oczekuje, że dasz mu teraz właśnie w tej chwili – ubierając się do wyjścia – papierowy worek z zielonym sznurkiem w jaki był zapakowany prezent na gwiazdkę w 2017.
  • Kiedy wynegocjujesz z dwójką klientów, że podczas obierania ziemniaków, jeden będzie ci podawał kartofla do obrania, a drugi będzie odbierał i wrzucał do garnka z wodą. Ba, kiedy dograsz już nawet, że co 7 ziemniaków zmiana – klient nie przynosi ci wtedy książki i nie oczekuje, że będziesz go w trakcie obierania animował – głośno czytając jego ulubioną lekturę.
  • Klient w pracy wchodzi ci na głowę tylko i wyłącznie psychicznie.
  • Jeśli bardzo potrzebujesz chwili wytchnienia – w pracy możesz zaszyć się w toalecie kiedy tylko chcesz. Sam. W domu często towarzyszy ci wierna asysta. Łapiesz się na tym, że kiedy przechodzisz koło toalety to robisz siku “na zaś” bo później już możesz nie mieć takiej możliwości.
  • Kiedy rozmawiasz przez telefon w pracy, nie musisz jednocześnie nieść na barana klienta wewnętrznego ani windykować jego kontrahentów z piaskownicy z koparko-ładowarek, które korzystając z chwili nieuwagi zostały przejęte przez nich w zarząd komorniczy.
  • Kiedy podzielisz na konkretne cegiełki i zdelegujesz zadania związane z poskładaniem klocków do pudełka, z reguły przy egzekucji nie musisz uciekać się do szantażu oraz gróźb karalnych.
  • Rozwijasz nowe skillsy z zakresu anger- i crowd management.
  • Przenosisz na nowy poziom techniki negocjacji. Połykasz podręczniki negocjatorów FBI. Normalką stają się negocjacje jak z kliką irracjonalnych terrorystów w pociągu pełnym dynamitu wjeżdżającym za 30 sekund w ścianę.
  • Budujesz refleks i crisis management skills. Osiągasz mistrzostwo w antycypowaniu spięć i unikaniu konfliktów pomiędzy klientami wewnętrznymi a resztą świata.
  • W pracy – klient zadaje ci pytania z zamkniętego zbioru – zakresu na jakim się znasz. Praca z twoim klientem genetycznym czyni z ciebie człowieka renesansu. Poznajesz wszelkie tajniki zarówno lalek serii LOL jak i całą zawiłą genealogię jak i mitologię rycerzy Jedi.
  • Masz czujność plus 1000. Zostajesz mistrzem Mindfulness. Orientujesz się w której z sieci są najkorzystniejsze promocje na najlepszy dla szałaputa ekologiczny krem do opalania z ziaren fioletowej marchwi.
  • W pracy do jakiegoś stopnia możesz zaplanować swoje w danym dniu aktywności. W domu wszystkie najważniejsze rzeczy do zrobienia próbujesz upchnąć w godzinę drzemki. Gorzej kiedy dziecko akurat nie zaśnie, albo sąsiad z wiertarką udarową czy jakiś inny (s)kurier obudzi je po 15 min…
  • Zostajesz mistrzem NLP. Nie popełniasz błędów mówiąc: „nie krzycz”, „nie płacz”, „nie rozlewaj”. Mówisz „bądź cicho”, „gdzie pocałować?”, „polej mi szwagier”.
  • Zalew emocji i ilość decybeli w twoim życiu drastycznie wzrasta. Przez 15 lat żaden klient zewnętrzny nie usłyszał mojego podniesionego głosu. Klienci wewnętrzni, owszem dostali dostąpili ciemnej strony mocy – dokładnie 3 razy – czyli raz na pięciolatkę. Moi klienci genetyczni mają nadprzyrodzoną moc uruchamiania tej wydawałoby się tak głęboko ukrytej struny. Średnio 5 razy dziennie.
  • Kiedy podpiszesz kontrakt z klientem, za nie dotrzymywanie ustaleń umowy – komfort psychiczny daje ci świadomość, iż zawsze za takie bycie niegrzecznym możesz go pozwać do sądu.
  • W pracy widać często efekty niektórych działań od razu. Przy wychowywaniu dzieci i dbaniu o ład w domu często jest to niemożliwie frustrujące, kiedy dopiero co rozładowany zlew zapełnia się jak za pstryknięciem palców, a świeżo poskładane wszyściutkie malutkie Lego już wszędzie – jak wnyki rozkładane nocą przez kłusowników – czyhają na twoją gołą stopę.
  • W pracy, czy zamykasz laptopa o 17 czy pracujesz do północy – zawsze mentalnie stawiasz tę granicę – „no, na dzisiaj koniec”….
  • Kiedy wybierasz miejsce na kolację z klientem zewnętrznym, priorytetyzujesz spośród wielu różnorakich kryteriów ale żadne z nich nie jest odpowiedzią na pytanie – czy restauracja posiada salę zabaw?
  • Nie wiesz jak to się stało, że wyprawa do Biedronki staje się atrakcją dnia.
  • A to z dziś – kiedy klient ma już 2 koszyki + wszystkie kieszenie pełne pięknych soczystych kasztanów – nie wije się jak piskorz i nie rzuca –  zupełnie jakby to było 1 raz w życiu – na widok – „O! Tato! Patrz! Kasztan!”
  • w pracy możesz rozmawiać z dorosłymi ludźmi, którzy:

a) słuchają Cię

b) potrafią milczeć dłużej niż 3 sekundy

c) potrafią czasem nawet odpowiedzieć na temat.

Mimo to i tak uśmiech “bombelka” wynagradza wszystko? A najlepiej jak już zaśnie i uśmiecha się przez sen.

Gdybym miał użyć jednego słowa, które rozróżnia te rodzaje klientów – proste – racjonalność. A właściwie irracjonalność?

Klient w pracy, kiedy powiesz mu „nie”, nie wraca do ciebie natychmiast z tym samym żądaniem tylko powtórzonym 134 razy rozdzierającym krzykiem i płaczem zwiastującym koniec jego świata.

Jedna rzecz zaczyna mieć w tym kontekście za to nabiera w końcu sensu. Pamiętasz, jak twoja partnerka była w ciąży i biegałeś dla niej po śledzie i lody waniliowe w środku nocy niedzieli niehandlowej? Doceń to! Nieświadomie chciała cię przygotować…

Hmm, a może to już były pierwsze podrygi twojego jeszcze nienarodzonego szałaputa;)?

Komentarze

    Mój mąż zaczynając 2 tygodniowy urlop, po pierwszym dniu stwierdził, że “kurczę fajnie tak siedzieć sobie w domu, może rzucę pracę i zacznę w domu na własny rachunek “. Ot jego nieświadomość jak to “siedzenie ” wygląda nawet mnie trochę rozśmieszyła.? Na 3 dzień dzwonił do szefowej prosić czy może skrócić urlop ? stwierdził, że w pracy to on dopiero wypoczywa?

    Popieram. 🙂
    Dziekuje. 🙂
    Taka “drobnostka”, ale nigdzie odkad mam dzieci nie przeczytalam tylu ksiazek, magazynow ile przeczytalam w pracy. ? Masz ochote spedzic przerwe w ciszy, to zazwyczaj to sie udaje. 🙂
    I ta MOJA ukochana monotonia, ZAPLANOWANY dzien. ? I to, choc to kolejna “drobnostka”, ale dla mnie istotna, ze co w pracy poloze, zostawie zostaje tam nieruszone. 😛

    A ciag dalszy? 🙂 Nadal pozostanie w domu bez pracy, moze praca z domu czy praca poza nim?? 🙂

    Mój dwulatek dziś o 5:30 chciał by mu czytać bajkę, po ciemku:)
    A przytulać najbardziej lubi się gdy siedzi na kibelku, Rozbrajające:)

    Ubawiłam się, poważnie! Samo życie 🙂 A jak można pięknie o nim opowiedzieć (a raczej o tym jak bardzo mamy przekichane hehehe) 🙂 Dzięki wielkie :)!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

SMARTPARENTING - nebule.pl dla rodziców, którzy chcą wiedzieć więcej

Bądź z nami na bieżąco
Dołącz do nas na Facebooku
NEBULE NA FACEBOOKU
Możesz zrezygnować w każdej chwili :)
close-link