U mnie grało się czasem w pomidora. Rysowało się kredą koło, które było domkiem i stało w tym domku. Jedna osoba nie miała domku, pukała do pozostałych i zadawała pytania. W odpowiedzi nie można było się roześmiać ani powiedzieć nic innego niż “pomidor”, bo wtedy trzeba było zamienić się z “bezdomnym”. W domu w to nie graliśmy, wyłącznie na podwórku. Robiliśmy też “sekrety”. Jak się gdzieś miało jakieś płaskie kawałki szkła, to się chowało między nie jakieś roślinki, głównie kwiatki i szło gdzieś zakopać, a po dwóch, trzech tygodniach była zabawa w szukanie i odkopywanie tego. O hodowlach ślimaków to już nawet nie wspomnę. Co do skakania w gumę, to mieliśmy różne systemy, w zależności od liczby osób. Np. przy sześciu osobach graliśmy w “trójkąta”. Trzy osoby stały “w gumie”, a trzy pozostałe skakały. Podstawową zasadą było, że trzeba było skakać w tym samym czasie. Jak nam się nie chciało skakać, to graliśmy “w pająka” – dwie osoby trzymające gumę zaplątywały ja na sobie tak, że rozciągnięta między nimi tworzyła nieregularną sieć i trzeba było przejść na drugą stronę nie dotykając żadnej linii. Czasem kończyło się na skakaniu nad lub czołganiu się pod siecią.