Danielu, czytam nebule już od jakiegoś czasu, pierwszy komentarz dałam tu właśnie w odniesieniu do kwestii językowych. Napisałeś wyjątkowo ciekawy post, napracowałeś się, doceniam to 🙂 jednak mówiąc do dziecka we własnym języku, też je uczysz 😉 jestem mamą-tłumaczką-lingwistką – bawię się z córką trzema językami obcymi, nie jestem perfekcyjna, nie jestem navite od czterech języków – zaczęłam się ich uczyć nieco później niż moja pociecha. Ano efekt taki, że moje dziecię w akcencie to mnie przeskakuje 😉 co więcej od niedawna postanowiłam napisać na ten temat bloga: jezykidzieciom.blogspot.com serdecznie Cię zapraszam 🙂 może podzielisz się ze mną ciekawymi spostrzeżeniami? Żeby było zupełnie wesoło – nawet fotkę wstawiłam przed chwilą z podobnymi kartami obrazkowymi (post o nauce liczenia 😉 Pozdrawiam serdecznie całą Waszą Familię! 🙂 Ania z Poznania
Kochana nie mam wykształcenia lingwistycznego ale oboje z mężem również zauważyliśmy, że nigdy nie będziemy mówić z takim akcentem jak obecnie nasze trzyletnie dziecko pozdrawiam.
Trochę się zawiodłam koncówką wpisu, bo chciałabym poznać tajniki nauczania dzieci języków obcych bez nauki tylko w formie zabaw…
Czekam z niecierpliwością, bo poza puszczeniem córce bajek lub piosenek w tymże języku, nie mam pomysłu jak wleść go w zycie codziennie. Co gorsze angielski jest u mnie na poziomie superpodstawowym:)
Ojczysty język w naszej rodzinie to polski. Angielski to język obecny od pierwszych dni zycia naszej córki. W przyjemnych dla ucha kołysankach, w piosenkach jako “tło” do zabaw. W słowach wplecionych w codzienność, którymi można nazwać wszystko. W bajkach, w kolorowych obrazkach na placu zabaw. Nie uczę córki angielskiego ale oswajam ją z nim. Jest czymś naturalnym. Skaczemy do środka hula-hop na słowo IN, wyskakujemy, na “komendę” OUT. Pakując nowy kocyk do plecaczka, córeczka bawi sie IN and OUT. Ucząc nowych słów, proszę, córeczkę żeby powiedziała MIÓD, który tak bardzo lubi miś. Słyszę HONEY. To tylko dwa przykłady ale myślę, że pokazują z jaką łatwością i dokładnością dziecko do najmłodszych lat przyswaja słowa i ich znaczenie, bez względu na to, w jakim sa języku. To nie ma tak naprawdę znaczenia. Od około 8 miesiąca życia córeczka poznawała język migowy dla niemowląt. Stosuje go z wielka radością do dzisiaj, ciągle wymyślając własne znaki czy określenia na przedmioty, których nie potrafi jeszcze pokazać. Uwielbiamy Super Simple Songs, które przyswaja się naturalnie. Zgadzam się 🙂 Nie warto uczyć dziecka języka obcego. Warto, natomiast dać dziecku możliwość obcowania z nim juz do pierwszych dni życia. To co zaobserwowałam u swojej córeczki, co mnie zaciekawiło to to, że jej pierwsze słowa to były słowa angielskie, jak np. GO. Nic dziwnego, skoro milion razy łatwiejsze do wypowiedzenia aniżeli polskie odpowiedniki 🙂 Do dzisiaj nie potrafi powiedzieć po polsku MAMUSIA. Ale nie ma problemu ze zdrobnieniem MOMMY, więc wybrała sobie to słówko. Dać dziecku wybór, a poradzi sobie samo 🙂
Iwciu – lenistwo to matka wynalazków – mózg dziecka naturalnie znajduje formy krótsze, prostsze – zoptymalizowane. Sam muszę przyznać, że jedynie jakiś taki nieuprawniony konserwatyzm, albo więcej – obawa przed byciem posądzanym o manieryzm czy niedbałość językową sprawiają że wymęczam z siebie “w przyszłym tygodniu” zamiast prosto rzucić króciutkie “next week”,,, pzdr, daniel
Tu myślę autorze że się mylisz nasze dziecko doskonale wie kiedy mówimy po polsku a kiedy po angielsku i nie używa wygodniejszych dla siebie wersji.Może rzeczywiście uzywasz te zwroty przez manieryzm…
W tym przypadku to raczej POTRZEBA matką wynalazków. Nie z lenistwa, a z potrzeby dziecko, które nie potrafi, stara się i w niezwykle twórczy sposób szuka możliwości nazwania i wynajduje coraz to nowe słowa 🙂
Daniel Iwcia odnoszę wrażenie jakby to moje sformułowane “mózgowe lenistwo” miało by być czymś pejoratywnym. Jedno co chciałem powiedzieć to to że mózg człowieka przerabia sryliardy gigabajtów danych. Mózg musi generalizować i wyłuskiwać z gąszcza danych tylko te istotne – to jeden z powodów dla których Homo Sapiens zawładnęło tą planetą – mózg kombinuje na jeden klucz – efektywność! Zgadzam się z Tobą, że to jest właśnie wiodąca POTRZEBA.
Danielu, normalnie uwielbiam tego bloga ze względu na wpisy Ani, ale muszę Ci napisać jak niesamowitą radość sprawiło mi czytanie tego Twojego wpisu! Uwielbiam takie językowo-filologiczne przemyślenia i smaczki, więc lektura była dla mnie wielką przyjemnością i niecierpliwie czekam na ciąg dalszy. Ze swojej strony podzielę się z Tobą ciekawym artykułem, który odnosi się do tego o czym wspominasz, że mówiąc różnymi językami czasem jesteśmy różnymi osobami – http://www.economist.com/blogs/prospero/2013/11/multilingualism P.S. I dzięki za utwierdzenie mnie w przekonaniu, że jestem niereformowalnym leniem 😉 Nawet groźba posądzenia mnie o manieryzm nie sprawie, że męczę się z przyszłym tygodniem gdy wiem, że rozmówca zrozumie hasło next week 🙂
Ja próbowałam nauczyć moją córkę niemieckiego zanim pójdzie do żłobka ( w domu mówimy po Polsku, a mieszkamy w DE) , ale niestety i tak polski zwyciężył, teraz minęło 1.5 miesiąca jak tam jest i mówi już naprawdę dużo po niemiecku. Żywy język jest najlepszy, najłatwiej dziecko go chwyta. Odnośnie języka, to czytałam kiedyś ciekawą książkę “język wzorców” i tam było ciekawe spostrzeżenie odnośnie języka i wpływu na zachowanie. Zastanawiano się czemu Arab mówiąc po ang jest fajny, zaczyna tworzyć ze swoją amerykańska partnerką normalny związek, a gdy zaczyna mówić po arabsku przejmuje zachowania i przywary tamtejszej kultury.
Daniel bardzo prawdziwe spostrzeżenie – jedna rzecz to dwujęzyczność a druga to dwukulturowość… choć w sumie skoro język narzuca nam ramy sposobu myślenia/mowy/postrzegania rzeczywistości to może właśnie dokładnie język determinuje natychmiastowe przejmowanie przywar jemu przypisywanych. Albo idąc dalej może te przywary istnieją tylko wirtualnie – po narzuceniu filtra innej kultury
Bardzo ciekawy artykuł, który wyjaśnia kwestię nauki języka. Mi zwłaszcza spodobał się fragment o dwujęzyczności, niestety oboje z mężem jesteśmy Polakami 🙂
A ja uwazam, ze najwazniejszy jest jezyk mowiony, zywy, to nie jest to samo co wlaczenie dziecku bajki czy piosenki po angielsku. Dziecko obserwuje jak rodzic do niego mowi, probuje powtarzac. Pierwszym etapem nauki jezyka jest rozumienie, nastepnie zaczyna sie mowienie. Na poczatku nie wazna jest gramatyka, slowka ale to, zeby sie obsluchac z jezykiem. Jesli dziecko jest gotowe na poznawanie slowek, powinnismy je zawsze wplatac w kontekst, Wedlug mnie uczenie sie samych slowek jest strata czasu. Duzo wazniejsze jest uczenie sie formulowania pytan czy uzywania slowek w zdaniu, bo to stwarza zawsze najwiecej problemow w nauce jezyka. “Gole” slowka nie sa do niczego potrzebne. Sa to moje spostrzezenia, to jak ja sie ucze jezykow i jak ucze jezykow moje dziecko. Dodam, ze mowie w 4 jezykach obcych i mam bierna znajmosc kolejnych 3 jezykow (czytam ze zrozumieniem, rouzmiem slowo mowione ale sama w nich nie mowie). Chetnie poznam twoje sposoby.
Daniel Hej Kasiu – właśnie o tym pisałem. Nie silę się się na jakąkolwiek naukę gramatyki, zdań, struktury. Nie mówię do niej po angielsku. Wiem że włączenie bajki czy piosenki nie sprawi że zacznie rozmawiać. Nie mieszkam w anglojęzycznym kraju i nie jest moim planem wymuszanie na niej aktywnego posługiwania się językiem. O tym był mój cały wywód – jedyne co chcę ją wyposażyć – to aparat słuchowy i mowy, który będzie w stanie zidentyfikować i odtworzyć głoski bliższe oryginałowi niż gdyby zaczęła świadomie zakuwać nowy język w wieku dojrzałym i znała tylko 25 polskich głosek:) Jakie znasz języki? z jednej grupy językowej czy masz szczęście być na “wyższym poziomie” i mózg musiał wykuć odmienne struktury?
no to kolejna lingwistka dorzuci trzy gorsze:) mozna nauczyc sie wybranego akcentu, ale trzeba miec troche tzw. sluchu i od cholery samozaparcia. bo to jest bardzo ciezka praca ale moge wymieniac moich nauczycieli uniwersyteckich chociazby ktorzy no po prostu Sean Connery:) wyjsciem latwiejszym jest troche sluchu i tzw. gleboka imersja, czyli wyjechac tam gdzie mowia i sie dobrze osluchac. czy takie domowe kiziu miziu z jezykiem obcym u dzieci wystarczy? hmm… ze szkolno domowego doswiadczenia wychodzi mi, ze nie. No ale, moze za duzo wymagam:) na razie musze sie zadowolic dwulatką i jej “łabit fingo” (kroliczek na paluszku;)
hahaha no faktycznie Sean Connery zrobił wizytówkę ze swojej artykulacji:) Co do domowego kiziu miziu – jako że żyjemy w Polsce naturalnie nie ma szans żeby wystarczyło – puszczamy angielskie piosenki, bajki – na szczęście dziś nie problem żeby ją zatopić w language-u. Małpa mała ma super pamięć do piosenek – więc puszczam jej Mother Goose Club – a potem czytając jakąś bajkę jak próbuje wrzucić nowe słówko np. niech będzie BOAT to ona mówi – ooooo, to tak jak w piosence row your boat! i o to chodzi – najpierw nawet coś bez zrozumienia zapamiętuje a potem asocjuje to ze znaczeniem. Co do nauczenia akcentu – jak komuś słoń tak nastąpił na ucho jak mi – nawet najcięższa praca nie pomoże:) stąd mój wpis – pozwólmy od najmniejszego nauczyć się mózgowi rozróżniać tu fonologiczne niuanse!
Czytam z ciekawością – i czekam na następny post, bo sprawa mnie jak najbardziej dotyczy. Sama jestem anglistką, tłumaczką i od roku mamą małego Wawrzusia, który ma tatę Szkota. Mieszkamy w Szkocji i ja mówię do małego wyłącznie po polsku, a mój mąż… no właśnie – mąż bardzo lubi dziecko bawić, więc mówi do niego po angielsku, ale wygłupiając się dodaje różne akcenty – a to niemiecki (jak z “Allo, allo”), a to francuski (także)…. Bałam się, że małemu narobi to strasznego bigosu w łebku, ale nie: dzieciak rozumie i mnie, i męża, i, co więcej, ryczy ze śmiechu kiedy Andrew mówi do niego na różne idiotyczne sposoby. Doskonale rozumie, że to zabawa. Co z tego wyjdzie, zobaczymy, ale na razie mały radzi sobie dobrze i całkiem wcześnie jak na dwujęzycznego chłopca (bo tuż po skończeniu szóstego miesiąca życia) zaczął używać pierwszych słów. Pierwsze było “tata”, parę tygodni później “mama”, a potem “dać!” (albo, jeśli bardzo czegoś chce “da-DŹ!”), “nie” – i od niedawna po “angielsku” “apuapu” – co znaczy “apple”, czyli “jabłko”. Po prostu mąż powtarzał to słowo wielokrotnie i dziecię zrozumiało, że trzeba przynajmniej dwa razy 🙂 Bardzo jestem ciekawa Twoich – Waszych – doświadczeń językowo-pedagogicznych. Pozdrawiam serdecznie! 🙂
Daniel Little Laurent:)? właśnie o tym pisałem – zresztą zwłaszcza w angielskim raczej trudno zdefiniować “prawidłowy” akcent – więc jak najbardziej wygłupy z odmiennymi akcentami tylko pomogą mu rozbudować siatkę fonologiczną. Na uniwersytecie nasz wykładowca fonetyki wkładał sobie na ćwiczeniach długopis w zęby mówiąc “no co? jak ktoś ma wadę wymowy to też musicie go zrozumieć:)”. Absolutnie nie jestem żadnym autorytetem, dzielę się po prostu swoimi przemyśleniami – budujmy dzieciakom jak największy zasób głosek które rozróżnia. Chodzi mi o to żeby ich uszy słyszały że polskie zębowe T jest całkiem inne niż angielskie dziąsłowe T. Jak mówimy po polsku język przy T jest na zębach a po angielsku na dziąsłach – więc nawet słowo traktor który niby wygląda identycznie tractor jest wymawiane zupełnie inaczej i serce mi rośnie kiedy lilka bez sekundy zastanowienia mówi “czraktou”. Trochę Wawrzusiowi zazdroszczę dwujęzycznej opcji:) daje radę chłopak:)!
Little Laurence, to be precise 😀 Od wczoraj bawimy się w przedrzeźnianie – on mnie, a ja jego 🙂 Niesamowite jest to, że taki mały skarkul ma już poczucie humoru 🙂
https://youtu.be/4faZx2TWsL4 Widzieliscie juz? 🙂 Zapewne tak 🙂 Kiedydruga czesc? Ja jako dziecko załapałam 😛 ang dzieki jakiejs bajce… Za nic w swiecie nie moge sobie rzypomniec tytułu, na pewno ułatwiło mi to nauke. Był tam niedzwiedz o ile sie nie myle (kilka lat i kilkanascie przespanych nocy robia swoje 😛 ) żeby tylko moi chcieli ogladac cos w innych jezykach :/ Choć, jesli chodzi o ta dziewczynke podobno miala kilka nian? jak dla mnie to dosc wysoka cena jak dla 4letniego dziecka, bo mialam okazje miec chinska opiekunke, o włos dosłownie, dopiro po kilku latach, przypadkiem okazało sie, ze to jednak inna kultura :/ Niechcacy usłyszałam to i owo, gdy bylysmy na wspolnej wycieczce. Było mi przykro, bo naprawde wydaje sie byc zupelnie inna i byl to troche szok, ale i odetchnelam z ulga, ze jednak znaleźlismy inne rozwiazanie 🙂
Tak widziałam. Niesamowita dziewczynka. Zawstydziła, nawet mojego męża poliglotę;) A propos chińskiego- Lilka chodzi na zajęcia z tatą tzn. razem się bawią tym językiem, bo nauka to nie jest no i kurczę jej wchodzi.
Absolutnie się nie zgadzam z tym artykułem. Jak najbardziej uczmy dzieci id najmłodszych lat innych języków! I tak nigdy nie będą mówić jak rodowity Anglik czy Rosjanin ale z pewnością się dogadają nawet mówiąc z innym akcentem. Dlatego uczyć uczy i jeszcze raz uczyć języków!