Super ciekawy artykuł! Chętnie przeczytam więcej postów opartych na Twoim wykształceniu i doświadczeniu. Bardzo podoba mi się przedstawienie spectrum opinii w literaturze ale też nawiązanie do własnych obserwacji. Szczegolnie interesujacy był dla mnie wątek mówienia w 3 osobie. Zanim zostałam mama, bardzo dziwił mnie ten zabieg i obiecywałam sobie, że ja nigdy nie będę tak mówić do dziecka. A jednak, tak jak piszesz jakoś spontanicznie to się pojawiło i któregoś dnia się zorientowałam, że plany sobie a ja sobie:)
Dziękuję, ja mam wiele takich spostrzeżeń 🙂 Wiedza i nauka swoje, a ja swoje. Mało tego dopiero teraz kiedy sama jestem mamą lepiej rozumiem rodziców moich byłych pacjentów.
Przeczytałam kiedyś, że łatwiejsza dla dzieci jest nauka, jeśli nie używamy zdrobnien. Co jest trudniejsze w wymowie, kubek czy kubeczek, ręcznik czy ręczniczek? Używając zdrobnien utrudniamy mu trochę naukę 😉 Ja sama używam normalnego języka i staram się mówić w 1 osobie, choć zdarza mi się w 3 również 🙂 Moja 2 letnia córka mówi o sobie w 3 osobie. Synek jak był mały to kopiowal moje słowa i zamiast “chcę pić” mówił “chcesz pić?” ale przeszło i teraz super mówi, nie sepleni, mówi bardzo wyraźnie wszystkie głoski
Gdybym nie używała języka dziecięcego, to do dziś nie dogadałabym się z moją prawie dwuletnią córką 😉 nadal w użyciu mamy słowa takie jak “am, kąpu kąpu” i wyrazy dźwiękonaśladowcze, po których dodajemy “dorosłe” słowo mu odpowiadające (“jeść, myć się”). A jak już złapie, to tak jak piszesz, wykreślamy co dziecinne i cieszymy się po cichu, że coraz lepiej się rozumiemy z dzieckiem 🙂 Choć też mam w głowie tą wiedzę ze studiów pedagogicznych, ażeby nie daj Boże, nie zdrabniać mówiąc do dzieci! 😀 Pozdrawiam
A ja sie nie zgadzam (intuicyjnie) z tym tekstem, mimo cytowanych badan – i mimo przedmiotu tych badan! Mam dwojke dzieci, obecnie 9 i 6 lat, zawsze mowilam do nich tak, jak do meza, siebie, swojej mamy… wyraznie mowie zawsze bo sama niedoslysze mocno wiec wiem, jak wazne jest wyrazne mowienie. Moj syn (9 lat) posluguje sie jezykiem i aparatem pojeciowym doroslych. Jest to dla niego normalne – bo w takim jezyku sie obraca. Nigdy nie zapomne wyrazu jego twarzy – mial wtedy 2,5 roku – kiedy w przedszkolu wychowawczyni zapytala dzieci co to jest to biale za oknem? Moj sie odwrocil do mnie i zaskoczony pyta, dlaczego pani tak dziwnie mowi na snieg 😀 Ale to jest kwestia osobnicza i kazdy rodzic robi tak, jak mu intuicja podpowiada. Do mnie nie zdrabniano i nie spieszczano (dziekuje Ci, Mamo!) i jak tez tak nie robie. Jestem zwolennikiem nazywania rzeczy po imieniu – takze emocji. Rozczarowania, rozgoryczenia, zlosci, frustracji itd – to jest dopiero wartosciowa inwestycja w przyszlosc dziecka! Nauczyc je dawac odpowiednie rzeczy slowo. I odwage do nazywania swoich emocji jezykiem zrozumialym dla innych. Zeby potem nie wyrosly emocjonalne kaleki, jak wielu mezczyzn z naszego pokolenia… co albo milcza albo krzycza, stanow posrednich brak 🙁 Rozpisalam sie 😉 Dzieki Aniu, za pokazanie tym tekstem, ze zdabnianie to jednak nie robi dzieciom krzywdy! 😉
Dzięki za komentarz 🙂 tak jak pisałam to nie ma większego znaczenia, najważniejsze jest to, że wycofywać te zwroty. Mogę tak samo napisać o moich dzieciach (3 latek gada jak stary, a 7 latka czasami tak zaskakuje nas swoimi wywodami, że głowa mała:), a są znacznie młodsze, a ja używałam wszystkich form języka dziecięcego.
Mnie najbardziej denerwuje to seplenienie i nie bardzo wiem skąd to się bierze. Bo co innego zdrobnienia a co innego seplenienie. Jak słyszę jak ktoś mówi do mojego synka “Plosię, weź do lączki” to mnie ciarki przechodzą 😀
Mowie do synka (5 miesiecy) po francusku a w tym jezyku raczej nie ma duzo zdrobnien, ja tylko troche modyfikuje slowa na ‘slodziasne’. Sa specyficzne slowa dla dzieci jak “dodo” (spac), “lolo” (mleko), “toutou” (piesek, wymawia sie -tutu-) itd… Uwazam ze to sa bardzo wazne slowa gdyz niemowlak moze je latwo powtorzyc jesli chce np mleka. Tak samo jak proboje powiedziec “mama” czy “tata” (latwiej mu powtorzyc “lolo” niz “mlesio”). Oczywiscie nie w kazdym jezyku sa takie ulatwienia. Za to tata mowi do synka po polsku i oczywiscie mowi piekna poprawna polszczyzna 🙂 raczej rzadko zdrabnia slowka. A tak FYI, to czytajac moj komentarz juz naliczylam pare zdrobnien haha to jest sila wyzsza 😀
Jesli nie jestes francuskojezyczna- z francuskim jako pierwszym jezykiem – to skonsultuj sie z dobrym sprcjalista. Osobiscie prowadzilam wieloletnia terapie logopedyczna chlopca, do ktorego ojciec (polak, nauczyciel angielskiego) postanowil mowic po angielsku. Dziecko w wielu 7 lat nie nabylo poprawnie zadnego systemu jezykowego.
Posługiwanie się jednym przypadkiem i brak grupy porównawczej wg Ciebie jest nadużyciem. Polecam poczytać forum: dwujęzyczność zamierzona. Jest tam przytoczonych wiele badań, które nie potwierdzają takiej teorii.
Ja mówię do dziecka słowami jak do dorosłego, chociaż oczywiście spieszczam też wiele słów, mówię tonem odpowiednim dla dziecka, moduluję głos. Natomiast irytuje mnie niemiłosiernie kiedy ktoś do mojego dziecka sepleni (np. “a cio ti tam maaaś?”, “pójdziemy na śpaćielek”) i robi to z każdym wypowiedzianym zdaniem. Mam obawy, że może to źle wpłynąć na rozwój mowy mojego dziecka, że będzie seplenić i zamiast “r” mówić “l”. Nie wiem czy zwracać takim osobom uwagę czy nie.
Myślę, że ta zdrobnieniowa czułość to przede intonacja. Z zupełnie inną intonacją dorosły powie “podaj mi proszę kubek” niż “podaj mi proszę kubeczek”. Po tej intonacji można odczytać emocje i nastawienie osoby mówiącej. Nie bez powodu zabraniamy stanowczym tonem i pocieszamy łagodnym. (Swoją drogą ciekawe czy takie melodyjne mówienie do dziecka można zaliczyć do ćwiczenia jego wrażliwości muzycznej?) Jestem za tym, żeby uczyć dziecko poprawnych form i nie mówić jego seplenieniem, ale takie zdrabnianie jest chyba silniejsze od poprawności 😀
Mam 4 letnia córkę, do której mówiłam normalnie od początku (może lata pracy z dziećmi w wieku wczesnoszkolnym miały w tym swój udzial…) rozmawiałam i dużo mówiłam do Córki bo lubię mowic;) mam teraz mała gadułke w domu. Mówi pięknie, płynnie i poprawnie. Dużo jej też czytałam ( bo lubię) . Podsumowując, myślę że najważniejszy jest spontaniczny kontakt i rozmowa z własnym dzieckiem i zgoda z samym sobą. Wtedy wszystko się dobrze układa i nie ma “sztucznosci ” w naszych wypowiedziach.
Jestem zdezorientowana.. Przed tym artykułem czytałam wiele innych mówiących, aby do dzieci mówić wyrazami dzwiekonasladowczymi. Czemu też teraz jest tak wiele książek dla maluchów z takimi wyrażenia i?
Wyrażenia dźwiękonaśladowcze są zalecane przez wszystkim logopedów i nie ma wątpliwości, że to dzięki nim dzieci się uczą mówić.
Jako praktykujacy logopeda zupelnie sie nie zgadzam z tezami z artykulu i jestem zdruzgotana, ze podpisujesz sie pod nim jako logopeda. i ze wzgledu na jego zasieg – apeluje o przemyslenie tych tez. Jedna z nich: wiesz zapewne, ze stwierdzenie, zeby mowa pieszczotliwa, niepoprawna wplynela pozytywnie na rozwoj Mowy Twoich dzieci jest naduzyciem, bo jest absolutnie niemozliwa do zweryfikowania. Nie masz grupy porownawczej. Nie wiesz, czy nie mowilyby lepiej, gdybys mowila do nich poprawnym jezykiem. Druga sprawa: przytaczasz opinie, sprawiajac wrazenie (co widac w komentarzach), ze na poparcie Twoich teorii istnieja wiarygodne badania i linia naukowa. To nieprawda. Trzecia wazna kwestia: to, ze dane zjawisko da sie nazwac naukowa nazwa (jak neutralizacja opozycji) nie czyni z niego poprawnego. Kolejna rzecz: teza, jakoby rodzic mogl mowic do dziecka niepoprawnie,bo dziecko slyszy mowe innych i „i tak sie nauczy” jest po prostu druzgocaca. To tak, jakby powiedziec – rodzice moga nie mowic do dziecka wcale, przeciez i tak slyszy mowe innych, nauczy sie. Z ciekawostek -prowadzilam takie dziecko. Dziecko rodzicow, ktorzy do niego nie mowili, nie nauczylo sie. Dziecko uczy sie mowy w wieku, gdy to mowa rodzicow jest ich glownym kontaktem z jezykiem.
Proponuję zapoznać się z lekturą Stanisława Milewskiego „Mowa dorosłych kierowana do niemowląt. Studium fonostatyczno-fonotaktyczne”.Jest tam przytoczonych mnóstwo badań naukowych (na dużej grupie). Rodzice od setek lat tak mówili do swoich dzieci – nie spowodowało to wielkich szkód, inaczej byśmy o tym wiedzieli. Nie zrozumiałaś jednego z artykułu, czyli wycofywania takich form z języka dziecka, kiedy jest pojawia się już poprawna. Co w takim razie z polecanymi przez wszystkich logopedów onomatopejami? W takim razie nie powinno się ich używać.
Z całym szacunkiem do Pani, ale pisze Pani głupoty. Posługuje się Pani pojedynczym przypadkiem, z którym miała do czynienia “Dziecko rodziców, którzy do niego nie mówili, nie nauczyło się” mówić. Bzdura. Moja bliska koleżanka ma oboje rodziców, którzy nie mówią i nie słyszą od urodzenia, więc nie ma żadnej możliwości, by do niej kiedykolwiek coś powiedzieli. A jednak Ala mówi i nie ma żadnych problemów z mówieniem. Bo mówiły do niej babcie, dziadkowie, ciocie, wujkowie, kuzynostwo, sąsiadki, Panie w żłobku/przedszkolu. Ala nigdy nie miała problemów z mową, a wręcz zaskakiwała innych swoim zasobem słów i poprawnością wypowiedzi. Gdyby Pani “przypadek” miał odzwierciedlenie w rzeczywistości, to wszystkie dzieci niemych rodziców miałyby problemy z komunikacją werbalną. A tak nie jest.
Nie do końca rozumiem, jak to jest z mową w trzeciej osobie. Moja dwuletnia (26msc) córka mówi o sobie raczej w pierwszej. Gdy pytam: „kto chce iść na spacer” chętnie odpowiada „jaaa”, na pytania „czyje np. Buty?” Odpowiada „moje” lub „ja”. Było to dla mnie zupełnie normalne, teraz nie wiem, czy rozpatrywać to w kwestii błędnego komunikowania.