kontakt i współpraca
Zabawki edukacyjne to mój konik. Wspominałam Wam wielokrotnie, że w rozwoju dziecka występują okresy sensytywne, czyli wzmożone zainteresowanie jednym tematem. U nas były już litery, mapy, Gwiezdne Wojny… Od dłuższego czasu trwa faza wrażliwa na zagadnienia związane z ciałem człowieka.
Zaczęło się od zwykłej książeczki, którą kupiłam dawno temu i leżała przez długi czas w szafce. Któregoś dnia przeczytaliśmy ją razem i od tamtej pory ta tematyka jest ulubiona. Dlatego staram się jej zapewniać sporo zabaw i zabawek związanych z tymi zagadnieniami.
To była pierwsza książka. Ilustracje są dziecięce, a język odpowiedni do rozwoju 3-latki. Dostępna tutaj
Później przyszedł czas na oglądanie z tatą kultowego serialu
Polecam wszystkim, bo w bardzo obrazowy sposób edukuje dzieci. Po obejrzeniu całej serii nie mamy żadnych kłopotów z myciem zębów, myciem rąk, ranami, pobieraniem krwi i innymi sytuacjami związanymi z fizjologią ciała. 6 DVD do kupienia tutaj
Jako zwolenniczka realnych zdjęć i pokazywania ilustracji jak najbardziej zbliżonych do oryginału – kupiłam Lilce książkę z lupą „Nasze ciało”. Ja byłam nią zachwycona, a ona mniej. Wydaje mi się, że to pozycja dla trochę starszych dzieci. Dostępna w bardzo atrakcyjnej cenie tutaj
Kiedy przyswoiła już prawie całą teorię zaczęłam szukać układanek, które mogłyby usystematyzować jej wiedzę (a była niemała!)
Absolutnie cudowna, magnetyczna układanka Janod Ciało człowieka. Na dużej magnetycznej planszy dziecko ma możliwość ułożenia różnych układów. Puzzle przyczepiają się na magnesy i nie odpadają nawet w pionowej pozycji.
Planszę można powiesić i drewnianą wskazówką pokazywać poszczególne elementy. Do niedawna były dostępne tylko wersje obcojęzyczne, a od teraz jest też polska. Układanka jest ogromna i może być fajnym pomysłem na prezent, a ułożone może być ozdobą na ścianie.
Następną zabawką edukacyjną związaną z ludzkim ciałem, ale już dość luźno – jest gra Operacja. Dzieci podczas gry z dorosłymi raczej nie poszerzą słownictwa, bo to nie jest gra edukacyjna. To typowa zręcznościówka (ale za to podczas trzymania pęsety dzieci ćwiczą chwyt), która zapewni dużo śmiechu i zabawy. Dostępna tutaj
Oraz nasze ostatnie odkrycie drewniana układanka ciało z Lidla. Ta zabawka edukacyjna rozeszła się pierwszego dnia, ale są dostępne inne wersje. Bardzo ciekawa pomoc edukacyjna. Zajmuje niewiele miejsca, a dzieci mogą układać wszystkie warstwy na sobie. Ma też kontrolę błędu – dzieci będą wiedziały gdzie popełniły błąd.
Kiedy byłam małą dziewczynką miałam naprawdę niewiele zabawek. Kilka miśków, puzzle z Myszką Mickey, podróbka Barbie i… zielony, radziecki fortepian. To były czasy.
Nie pamiętam za bardzo skąd go miałam, ale wyjścia były dwa: rodzina przywiozła go z wyprawy handlowej zza granicy wschodniej lub Rosjanie przywieźli go z ojczyzny i sprzedali na białostockim ryku.
Rzępoliłam na nim dzień w dzień o różnych porach, przyprawiając mamę o ból głowy. Miał odkręcane nóżki i brzmiał „prawie” jak prawdziwy. Pamiętam melodie, które z niego wybrzmiewały. Uwielbiałam go jak żadną inną zabawkę.
To chyba była moja pierwsza zabawka interaktywna. Siadałam na nim, a nawet na niego wchodziłam. Moja mama zauważyła dość szybko moją pasję i kupiła kilka lat później keyboard elektroniczny. Ale do niego już takiego zapału nie miałam…
Dawno temu na Instagramie u Księżniczki w kaloszach, która uwielbia zabawki z odzysku przyuważyłam MÓJ fortepian. Wspomnienia wróciły! To dokładnie ten!
Zaczęłam szukać fortepianu na Święta dla Lilki. Nie chciałam pianinka, tylko właśnie fortepian. Udało mi się znaleźć w ofercie Janod. Skoro miał być od Mikołaja, to zapytacie pewnie co Lilka przy nim robi…
Domyślacie się? Nakryła prezent w szafie i musiałam go wyciągnąć. Nie pomogło odwracanie uwagi ani inne zabiegi. Musiałam go dać grubo przed Wigilią. No trudno, ale nie żałuję. Codziennie przy nim siada i gra „Dżingle bells”.
Sam fortepian wygląda jak prawdziwy instrument, a nie zabawka. Jest wykonany z bardzo grubego drewna i jest dość duży. Dźwięki są przyjemne dla ucha, a jego design pasuje do pokoju. Polecam bardzo na prezent na Święta. Tylko ukryjcie go lepiej;)
Powiedziała stanowczo moja córka i zrzuciła kubek z kredkami ze stolika.
„Ok, jeżeli nie chcesz to nie rysuj”- rzekłam i zupełnie tym się nie przejęłam.
Dzieciństwo wielu z nas kojarzy właśnie z rysunkami głowonogów: „To jest mama, to jest tata, a to ja”. Na białej kartce widnieją kółka i parę kresek. My widzimy taki wytwór i układamy w głowie mądrą, nieoceniającą ripostę lub jedziemy z automatu: pięknie, boskie, cudowne, najpiękniejsze na świecie bohomazy.
W wielu przypadkach tak. Jeżeli obserwujemy obniżone napięcie mięśniowe, nieprawidłowe trzymanie narzędzia pisarskiego, trudności z motoryką małą, brak chwytu pęsetkowego i wiele innych (ale ten temat będzie następnym razem).
Tak jest właśnie u nas.
Sięgnęłam do odpowiednich lektur, aby mój post jeszcze bardziej wiarygodny:
„Tak zwany rysunek dowolny nie jest elementem mojej metody. Unikam przedwczesnych prób, niepotrzebnie męczących i strasznych rysunków tak modnych we współczesnych szkołach”.
„Nasze dzieci rysują motywy ornamentalne i figury o wiele jaśniejsze i bardziej harmonijne niż te dziwne bazgroły tak zwanego rysunku dowolnego, w którym dziecko musi tłumaczyć co miało na myśli i co ma przedstawiać jego niezrozumiała próba”
Oba cytaty Maria Montessori
Co z nich można zrozumieć? Dzieci nie muszą rysować domków, piesków i całej swojej rodziny, a po tym jeszcze opowiadać. Wydaje się, że to my- dorośli najczęściej to wymuszamy albo prosimy: „Narysuj mi coś proszę”.
„My nazywamy naszą metodę nauczania rysunku i pisma ” metodą niebezpośrednią”. Wynika z niej, że dzieci, stając się bardziej zdolnymi do wyrażania siebie samych, wykonują tysiące rysunków, dochodząc czasami do 10 rysunków dziennie i tak samo jak w pisaniu, nigdy się nie męczą.„- M. Montessori
Interpretacja słów jest według mnie prosta. Trzeba dostarczyć dziecku wielu bodźców w świecie realnym, aby miało bogaty świat wewnętrzny. W pewnym momencie przyjdzie czas na wyrażanie siebie, bo nabyta wiedza będzie już na tyle uporządkowana, że dziecko przeleje ją na papier.
Bardzo ciekawe są spostrzeżenia psychologa Geza Revesza- przyznaje on, że według jego doświadczenia istnieją dzieci
„… które w miarę jak rozwija się ich ekspresja lingwistyczna i kulturalna, rezygnują stopniowo całkowicie z rysowania, ponieważ przestaje ono je w ogóle interesować albo dlatego, że nie mają talentu artystycznego. albo w końcu dlatego, że koncentrują się na zainteresowaniach o innym charakterze”.
Całkowicie normalne – polaryzacja uwagi na innych ważniejszych sferach.
Na zakończenie tego wpisu warto dodać, że najlepszym sposobem aby zachęcić dziecko do rysowania nie jest pozostawienie go wolnemu, ale przygotować do niego dłoń przez różne prace manualne.
„We wczesnym dzieciństwie dłoń pomaga rozwojowi inteligencji, a u dorosłego człowieka jest narzędziem, które determinuje jego los na ziemi.”– David Katz
My często sięgamy po inne metody plastyczne, które sprawiają nam więcej frajdy, a jednocześnie ćwiczą dłonie.
Takie są właśnie nowości od JANOD
W pięknych walizkach mamy gotowe produkty do robienia prac.
My mamy Magiczne farby gdzie za pomocą pipety nanosimy farby na paletę, a później pędzelkiem malujemy po karcie. W zestawie mamy 6 kart pracy, farby, pipetę i paletkę.
Drugi zestaw absolutnie podbił nasze serca. Magiczny brokat do obsypywania na wybrane elementy pracy w pełni zaspokaja zapotrzebowanie mojej córki na typowo dziewczęce zabawy z różem i brokatem.
Cała zabawa polega na tym, że odklejamy kawałek kartki i w tym miejscu nasypujemy złocisty pyłek. Następnie palcem lub specjalnym narzędziem go rozcieramy.
Lód na szydełku
Inne typy i kolory zestawów kreatywnych od Janod.
We współpracy z firmą Janod przygotowałam dla Was konkurs, który będzie trwał od dziś do 14.08.2015 r. W komentarzu wpiszcie Wasze ulubione kreatywne zabawy. Wśród osób wybiorę 2 najciekawsze i nagrodzimy je wybranymi przez zwycięzców zestawami kreatywnymi. Będzie nam miło jeżeli klikniecie „Lubię to” na profilu Janod Polska.
Wyniki konkursu:
zestawy kreatywne wygrywają: Jowita Romaniuk i Karina
napiszcie na kontakt@nebule.pl
Jesteśmy u mamy na Podlasiu. Czas tu mocno zwalnia (internet również). Cały czas nie mogę się przyzwyczaić ile obowiązków jest przy domu. One są takie proste, a jednak dają bardzo dużą satysfakcję.
Kiedy byłam dzieckiem jeździliśmy do babci na zbiory owoców lub warzyw. Siedzieliśmy w krzakach i odrywaliśmy dojrzałe owoce. Niektóre trafiały do koszyka, a niektóre prosto do naszych umorusanych buzi.
Dziadek z babcią za taką pracę wypłacali nam niewielką kwotę. Jedynie obiecane kieszonkowe lub lody przywiezione przez wujka na motorze lekko nas motywowały.
Pielenie ogrodu – no zmora. A chwasty tak szybko odrastały.
Szczerze tego nie lubiłam. Sama nie wiem nawet dlaczego.
I tak teraz znów stoję przed zarośniętym lekko ogródkiem mamy wraz moją małą pomocnicą. Jakoś inaczej na to patrzę, bo mi się chce. Rano w piżamie wybiegam po zaroszonej trawie po szczypior do twarożku i tak mi fajnie. Chyba się powoli starzeję, bo takie proste przyjemności sprawiają mi ogromną przyjemność. Nic mnie teraz tak nie relaksuje jak jedna czynność, której efekt od razu widać. Jest chwast i już go nie ma. Jakie to jest proste.
Tak sobie tu spędzamy czas…
Zabawki magnetyczne już od jakiegoś czasu goszczą u nas w domu. Mamy ich dosłownie kilka, ale jedną z ulubionych jest zdecydowanie Magnetibook od Janod. Pierwszy raz trafiłam na niego w kafejce dla dzieci Guzik w Rzeszowie.
Lilka siedziała na kanapie i przebierała chłopca i dziewczynkę zamiast bawić się na drewnianym placu zabaw. Bardzo mnie to zdziwiło, bo zazwyczaj nie chce schodzić z takich atrakcji. Rzeczywiście- ta zabawka ma coś takiego w sobie, że nie da się skończyć jej układać.
Od ponad miesiąca ma już swojego Magnetibooka i uwielbia przebierać dziewczynkę. Całość jest zamknięta w przepięknym pudełku. 34 magnesy dają pole do popisu wyobraźni. Można je układać wg wzoru lub puścić wodze fantazji i stworzyć własne kreacje.
My często wymyślamy tym postaciom imiona i dopowiadamy historię. Jej kompaktowy rozmiar nadaje się na podróże.
Magnetibook Janod
Jeżeli i Wam wpadł w oko Magnetibook to zaglądajcie na nasz Fanapage KLIK <—– Będę miała dla Was niespodziankę
Post powstał w ramach cyklu:
Odpowiedź na to pytanie jest niezwykle prosta. Dzieci obserwują nas podczas codziennych czynności i chcą odzwierciedlać każdy nasz ruch. To atawizmy – zapisane w nas czy tego chcemy czy też nie. Wiedzą, że obserwacja i później naśladownictwo zapewnią im przeżycie, bo skoro on/ona tak robi i przeżył/-a te 30 lat to znaczy, że ja też tak muszę robić. Jest to silniejsze od nich samych. To instynkt przetrwania…
W dzisiejszych czasach wydawać się to może dość absurdalne, ale tak jest od milionów lat. Rzeczy, których używamy my – dorośli są najbardziej pożądane przez nasze naśladujące nas kropka w kropkę pociechy.
Kto z Was nie dawał garnka do zabawy i drewnianej łyżki? Jestem pewna, że jest Was niewielu. To najfajniejsza zabawa.
Szuflada w kuchni pod piekarnikiem, gdzie trzymam wszystkie najciekawsze sprzęty kuchenne jest często otwierana przez Lilkę. Wyciąga foremki na muffiny i układa je kolorystycznie, od największej do najmniejszej , jedna na drugą… Jej pomysły czasami mnie zadziwiają.
A kupić mikser, ale taki, który wyglądem będzie go przypominał. Zabawki wyglądające jak prawdziwe przedmioty wzmacniają w dziecku poczucie własnej wartości.
Taki też jest nasz mikser. Wygląda jak prawdziwy. Ma pokrętło i „rózgi”. Obracając czerwoną kulką miksujemy ciasto. Można również nastawić odpowiednią prędkość. Największym powodzeniem cieszy się u nas jajko, które było w komplecie. Uderzając nim o miskę skorupki pękają i wypada jajko! Genialne!
Pierwsze słowa Lilki jak go tylko otworzyła są kwintesencją tego wpisu: „Mam mikser! Jak mama i jak babcia – taki biały!”
Mikser Janod i gadżety w komplecie (bez tacki i czerwonej ściereczki) – Janod
Wpis powstał we współpracy z marką Janod, którą prywatnie uwielbiam w ramach cyklu: