fbpx

“Gdzie Juluś ma oczko?” – jak (nie) mówić do małych dzieci

Jak czytacie tytuł tego wpisu to czujecie już mały zgrzyt? Czy Wy też tak mówicie lub mówiliście do swoich dzieci? Znam wielu rodziców, którzy specjalnie wystrzegali się takiej komunikacji z dzieckiem, która w dużym stopniu opiera się na wyrażeniach dźwiękonaśladowczych, używania 3 osoby czy też stosowania dużych uproszczeń.

W dzisiejszym wpisie chciałabym poruszyć ten temat, czyli mowy kierowanej do najmniejszych dzieci i przytoczyć ciekawe badania na ten temat.

Zacznę od tego, że na studiach logopedycznych ( Akademia Pedagogiki Specjalnej) wpojono nam, żeby mówić do dzieci NORMALNIE.

Co to znaczy NORMALNIE?

  • nie seplenić
  • nie “pieścić”
  • nie używać tzw. języka dzięciecego
  • nie mówić do dziecka w 3 osobie
  • nie używać zdrobnień

Kiedy kończyłam studia byłam przekonana, że to jest jedyna właściwa metoda wspomagająca rozwój mowy dzieci. I wtedy urodziłam dziecko… i zwyczajnie mój instynkt podpowiadał mi zupełnie inaczej.

Tak jakby wyłączyła mi się moja wiedza ze studiów i zaczęłam mówić do mojego niemowlęcia w zakazany sposób. Zaczęłam zdrabniać, używać zupełnie innego języka od poprawnego i w końcu po jakimś czasie to zauważyłam.

“A Lilcia teraz pójdzie kąpu kąpu?

Nawet jak to piszę, to chce mi się śmiać bo od razu słyszę mój ton głosu, który przypomina mowę nianiek. Wiele mam (napiszę później o ojcach) się tego wstydzi i mówi tak do dziecka tylko jak jest z nim sam na sam.

A ja nie byłabym sobą żebym nie zaczęła drążyć tego, dlaczego tak się dzieje. Dotarłam do wielu ciekawych badań, które Wam poniżej przytoczę.

Właśnie ta mowa nazywana jest w literaturze mową fatyczną – jej najistotniejszą funkcją NIE jest wymiana informacji, ale nawiązywanie i podtrzymywanie kontaktu z dzieckiem. Mówimy do dziecka w ten sposób żeby nawiązać relację, a nie żeby opowiedzieć o współczesnej sytuacji politycznej (a wtedy doszłyby przekleństwa).

W tej komunikacji dużą rolę odgrywa uśmiech matki, który jest bardzo silnym stymulatorem zwrotnych reakcji dziecka.

Można zauważyć wiele typowych cech, takich jak:

  • mlaski
  • ogólne spowolnienie tempa
  • przerysowana intonacja
  • wzmacnianie i ściszanie głosu
  • dużo pauz
  • wydłużanie samogłosek
  • wypowiedzi są bardzo krótkie i proste
  • za pomocą akcentów i intonacji podkreśla się znaczenie niektórych słów
  • stanowią bardzo często rozszerzenie tego co, na myśli mogło mieć dziecko
  • WARTO ZAZNACZYĆ, że badacze nie piszą tu o zniekształceniach słów

Bardzo charakterystyczne dla tej mowy są:

  • zdrobnienia
  • spieszczenia

Dlaczego rodzice często tak mówią?

“Chodź umyjemy rączki” “Założymy buciki” “Włożymy spodenki” “Umyjemy buźkę” (wiem, że wiele osób to drażni).

Używając zdrobnień i spieszczeń dorosły nie tylko pokazuje dziecku czułość, ale też próbuje pokazać dziecku, że otaczający świat jest przyjazny i pełen wielu miłych wydarzeń. A nawet takie miłe słówka stosowane są na zachętę.

Bardzo ciekawa jest obecność zdrobnień i spieszczeń w języku angielskim. Słynny duński anglista – Otto Jespersen napisał o tym języku tak: “Jest językiem dorosłego mężczyzny i nie ma w sobie prawie nic dziecinnego lub niewieściego” i w związku z tym jest w nim niewiele zdrobnień, a jak już są to są bardzo rzadko używane.

Wiele spieszczeń i zdrobnień jest elementem naszego folkloru. Być może nawet nasze mamy i babcie tak do nas mówiły i my instynktownie tak komunikujemy się z dziećmi (za Renatą Grzegorczykową)

“Pójdziemy spatki (spatuchny, spateńki), okryjemy się kołdereczką, weźmiemy poduszeczkę itd”

Taka wypowiedź służy podtrzymania pozytywnego nastroju i jest najczęściej wyrazem ciepłego stosunku do dziecka.

Spieszczenia stosujemy też przy czasownikach kiedy mówimy w taki sposób:

“Jak miło się tu bawię”

“A co my tu będziemy robić”

“A dlaczego się rozpłakałem?”

Takie użycie służy do zacieśnienia kontaktu między opiekunem i dzieckiem. Ma też pewien walor edukacyjny: kiedy używamy pierwszej osoby dorosły wypowiada się w imieniu dziecka , naśladując jego wewnętrzny głos.

Tak właśnie dlatego zupełnie nieświadomie mówimy o dziecku (i czasem o sobie) w 3 osobie : “Julek stęsknił się za mamą?”

Czy to jest błąd? (ja przy mojej dwójce też tego zabiegu używałam)

Nie jest, już wyjaśniam dlaczego.

To zjawisko nazywa się mianem neutralizacji opozycji osobowych, która polega na opóźnieniu wprowadzania kategorii osoby do języka dziecka. Pozwalamy dziecku na łatwiejsze przyswojenie deklinacji rzeczownika (odmiana przez przypadki), która zwykle wyprzedza nabywanie koniugacji (odmiana przez osoby) (o około rok).

Niesamowite jest to, że rodzice (bez względu na wykształcenie) stosują ten zabieg intuicyjnie i zupełnie nieświadomie. Podświadomie jakby wyczuwali tę trudność i podejmują właśnie takie zabiegi żeby pomóc dziecku.

Przejdziemy teraz do tzw. głupich pytań, które również wpisują się w styl tej mowy. Kiedyś pewna mama powiedziała mi, że nie będzie robić z dziecka głupka i nie będzie pytać, gdzie ma oczko, gdzie ma nosek. Przecież to dziecko doskonale wie.

To są tzw. quasi-pytania i zaraz Wam odpowiem czy one mają sens.

“Gdzie masz oczko?”

“Gdzie mama ma nosek?”

“Jak szczeka piesek?”

Te pytania są taką ukrytą sugestią żeby dziecko coś nam pokazało lub znalazło. Jak się okazuje to są też pytania fatyczne, czyli takie, które podtrzymują kontakt z dzieckiem. Przecież nie będziemy rozmawiać z dzieckiem o rosnących podatkach. Służą one głównie dla przyciągnięcia uwagi i podtrzymania relacji z dzieckiem.

A teraz najbardziej ciekawe fakty:

Z wielu badań wynika, że ojcowie na ogół w o wiele mniejszym stopniu modyfikują swoją mowę. Do tego są bardziej wymagający, używają innych pytań i szerszego zasobu słownictwa, a do tego krócej niż matki podtrzymują “temat rozmowy”.

Wielu językoznawców jest zdania, że to właśnie mowa ojców stanowi pomost między dobraną do możliwości dziecka mową matek, a złożoną mową dorosłych (Vasta).

Co ciekawego mowy matek używają też starsze dzieci (starsze rodzeństwo). Uczeni mówią, że można to zauważyć już u dzieci czteroletnich. Natomiast piszą też o dwóch warunkach: młodsze dziecko zaczyna mówić i różnica wieku między dziećmi jest większa niż dwa lata. Chodzi o dzieci z tej samej rodziny, związane ze sobą silnie emocjonalnie ( V. Vasić)

Bardzo jest też ciekawe takie zjawisko: dorośli, którzy używają języka matek uważają, że są to słowa tzw. drugiego gatunku. Sądzą nawet, że przeszkadzają w przyswojeniu języka i sprzyjają dziecinnym nawykom. Takie sformułowania mogą być do tego źródłem wielu konfliktów w rodzinie np. ze starszymi pokoleniami.

Jednak warto zauważyć, że dorośli nie używają tego języka do 6 roku życia dziecka

Tylko doskonale potrafią odczytać nowe umiejętności dziecka i powoli wykreślać tamte słowa ze słownika. Źródła podają, że ich zanik następuje u dzieci w okresie 1,8 do 2,6.

Były nawet przeprowadzone badania na grupie polskich dzieci w wieku od 3 do 7 lat. Poddano analizie 100 000 słów i autorki badania (H. Zgółkowa i K.Buczyńska) wynotowały tylko 14 takich słów, określanych jako dziecięce, czyli stanowią one 0,22%.

Z tego badania wynika jeden fakt: jeżeli mówimy do naszego malutkiego dziecka w taki sposób i będziemy za nim podążać po kolei wykreślając je z jego repertuaru słów, zastępując je nowymi (poprawnymi formami), to nie musimy się bać, że 20- letni Jaś będzie mówić na psa “haua”.

Mimo tego, że twórca polskiej logopedii Leon Kaczmarek uważał inaczej:

“…mowa otoczenia powinna być poprawna. Do dziecka trzeba mówić wolno, wymowa winna być dokładna i wyraźna. Trzeba koniecznie zaniechać sztucznego spieszczania i używania tzw. języka dziecięcego.”

To wielu badaczy jest innego zdania i ja się ku nim skłaniam.

Fińska badaczka Kirsti Toivainen np. uważa, że język dziecięcy nie może zepsuć języka dziecka, gdyż słyszy ono również w wielu sytuacjach język dorosły. Tak samo uważa Hanna Olechnowicz.

Są również opinie, że tylko niektóre elementy tzw. języka dziecięcego wpływają pozytywnie na rozwój.

Ja sama stosowałam wszystkie elementy tego języka w stosunku do swoich dzieci i widzę bardzo dobry wpływ na ogólny rozwój mowy. Skłaniam się też ku temu żeby nie podawać AŻ tak ścisłych zaleceń dla rodziców, bo powoduje to duży informacyjny szum i prowadzi do dezorientacji: ” To jak mam w końcu mówić?”

Po lekturze książki Stanisława Milejskiego, z której pochodzi większość badań przytoczonych w tym artykule wnioskuję zgodnie z autorem, że tak naprawdę nie ma to większego wpływu, w jaki sposób rodzice będą się porozumiewali z dzieckiem. NAJWAŻNIEJSZE jest to żeby do dziecka mówić od samego początku i czy będziemy czułym głosem opowiadać o konstrukcji traktora, czy zachwycać się każdym paluszkiem naszego berbecia – to nie ma większego znaczenia.

“Primum non tacere” – po pierwsze nie milczeć.

Bardzo ciekawie na ten temat napisał Roger Brown w książce “Talking to children”: “Istnieją tacy rodzice, bardzo wrażliwi na punkcie edukacji, którzy nie zamierzają NIGDY używać języka dziecięcego. Każdemu z nich udaje się omijać tylko kilka cech języka dziecięcego, o których wszyscy wiedzą, takich jak np. zdrobnienia”. Nieświadomie zaś używają 100 innych. Chyba szczęśliwie dla swoich dzieci”.

A jeżeli macie chęć poczytać o innych badaniach na ten temat przeczytajcie wpis Alicji z mataja.pl. Alicja przytacza tam wiele ciekawych badań naukowych potwierdzających tę teorię.

Tu macie Książki wspomagające rozwój mowy

A tu link do wpisu Kiedy do logopedy?

W opracowaniu tego artykułu korzystałam z własnej wiedzy i bardzo ciekawej książki Stanisława Milewskiego “Mowa dorosłych kierowana do niemowląt. Studium fonostatyczno-fonotaktyczne” wyd. Harmonia.

Jeżeli spodobał się Wam ten wpis, kliknijcie “Lubię to” i puśćcie go dalej w świat.

Komentarze

    Super ciekawy artykuł! Chętnie przeczytam więcej postów opartych na Twoim wykształceniu i doświadczeniu. Bardzo podoba mi się przedstawienie spectrum opinii w literaturze ale też nawiązanie do własnych obserwacji. Szczegolnie interesujacy był dla mnie wątek mówienia w 3 osobie. Zanim zostałam mama, bardzo dziwił mnie ten zabieg i obiecywałam sobie, że ja nigdy nie będę tak mówić do dziecka. A jednak, tak jak piszesz jakoś spontanicznie to się pojawiło i któregoś dnia się zorientowałam, że plany sobie a ja sobie:)

    Dziękuję, ja mam wiele takich spostrzeżeń 🙂 Wiedza i nauka swoje, a ja swoje. Mało tego dopiero teraz kiedy sama jestem mamą lepiej rozumiem rodziców moich byłych pacjentów.

    Przeczytałam kiedyś, że łatwiejsza dla dzieci jest nauka, jeśli nie używamy zdrobnien. Co jest trudniejsze w wymowie, kubek czy kubeczek, ręcznik czy ręczniczek? Używając zdrobnien utrudniamy mu trochę naukę 😉
    Ja sama używam normalnego języka i staram się mówić w 1 osobie, choć zdarza mi się w 3 również 🙂
    Moja 2 letnia córka mówi o sobie w 3 osobie.
    Synek jak był mały to kopiowal moje słowa i zamiast “chcę pić” mówił “chcesz pić?” ale przeszło i teraz super mówi, nie sepleni, mówi bardzo wyraźnie wszystkie głoski

    Gdybym nie używała języka dziecięcego, to do dziś nie dogadałabym się z moją prawie dwuletnią córką 😉 nadal w użyciu mamy słowa takie jak “am, kąpu kąpu” i wyrazy dźwiękonaśladowcze, po których dodajemy “dorosłe” słowo mu odpowiadające (“jeść, myć się”). A jak już złapie, to tak jak piszesz, wykreślamy co dziecinne i cieszymy się po cichu, że coraz lepiej się rozumiemy z dzieckiem 🙂
    Choć też mam w głowie tą wiedzę ze studiów pedagogicznych, ażeby nie daj Boże, nie zdrabniać mówiąc do dzieci! 😀
    Pozdrawiam

    A ja sie nie zgadzam (intuicyjnie) z tym tekstem, mimo cytowanych badan – i mimo przedmiotu tych badan! Mam dwojke dzieci, obecnie 9 i 6 lat, zawsze mowilam do nich tak, jak do meza, siebie, swojej mamy… wyraznie mowie zawsze bo sama niedoslysze mocno wiec wiem, jak wazne jest wyrazne mowienie. Moj syn (9 lat) posluguje sie jezykiem i aparatem pojeciowym doroslych. Jest to dla niego normalne – bo w takim jezyku sie obraca. Nigdy nie zapomne wyrazu jego twarzy – mial wtedy 2,5 roku – kiedy w przedszkolu wychowawczyni zapytala dzieci co to jest to biale za oknem? Moj sie odwrocil do mnie i zaskoczony pyta, dlaczego pani tak dziwnie mowi na snieg 😀
    Ale to jest kwestia osobnicza i kazdy rodzic robi tak, jak mu intuicja podpowiada.
    Do mnie nie zdrabniano i nie spieszczano (dziekuje Ci, Mamo!) i jak tez tak nie robie.
    Jestem zwolennikiem nazywania rzeczy po imieniu – takze emocji. Rozczarowania, rozgoryczenia, zlosci, frustracji itd – to jest dopiero wartosciowa inwestycja w przyszlosc dziecka! Nauczyc je dawac odpowiednie rzeczy slowo. I odwage do nazywania swoich emocji jezykiem zrozumialym dla innych.
    Zeby potem nie wyrosly emocjonalne kaleki, jak wielu mezczyzn z naszego pokolenia… co albo milcza albo krzycza, stanow posrednich brak 🙁
    Rozpisalam sie 😉
    Dzieki Aniu, za pokazanie tym tekstem, ze zdabnianie to jednak nie robi dzieciom krzywdy! 😉

    Dzięki za komentarz 🙂 tak jak pisałam to nie ma większego znaczenia, najważniejsze jest to, że wycofywać te zwroty. Mogę tak samo napisać o moich dzieciach (3 latek gada jak stary, a 7 latka czasami tak zaskakuje nas swoimi wywodami, że głowa mała:), a są znacznie młodsze, a ja używałam wszystkich form języka dziecięcego.

    Mnie najbardziej denerwuje to seplenienie i nie bardzo wiem skąd to się bierze. Bo co innego zdrobnienia a co innego seplenienie. Jak słyszę jak ktoś mówi do mojego synka “Plosię, weź do lączki” to mnie ciarki przechodzą 😀

    Mowie do synka (5 miesiecy) po francusku a w tym jezyku raczej nie ma duzo zdrobnien, ja tylko troche modyfikuje slowa na ‘slodziasne’. Sa specyficzne slowa dla dzieci jak “dodo” (spac), “lolo” (mleko), “toutou” (piesek, wymawia sie -tutu-) itd… Uwazam ze to sa bardzo wazne slowa gdyz niemowlak moze je latwo powtorzyc jesli chce np mleka. Tak samo jak proboje powiedziec “mama” czy “tata” (latwiej mu powtorzyc “lolo” niz “mlesio”). Oczywiscie nie w kazdym jezyku sa takie ulatwienia.
    Za to tata mowi do synka po polsku i oczywiscie mowi piekna poprawna polszczyzna 🙂 raczej rzadko zdrabnia slowka.
    A tak FYI, to czytajac moj komentarz juz naliczylam pare zdrobnien haha to jest sila wyzsza 😀

    Jesli nie jestes francuskojezyczna- z francuskim jako pierwszym jezykiem – to skonsultuj sie z dobrym sprcjalista. Osobiscie prowadzilam wieloletnia terapie logopedyczna chlopca, do ktorego ojciec (polak, nauczyciel angielskiego) postanowil mowic po angielsku. Dziecko w wielu 7 lat nie nabylo poprawnie zadnego systemu jezykowego.

    Posługiwanie się jednym przypadkiem i brak grupy porównawczej wg Ciebie jest nadużyciem. Polecam poczytać forum: dwujęzyczność zamierzona. Jest tam przytoczonych wiele badań, które nie potwierdzają takiej teorii.

    Ja mówię do dziecka słowami jak do dorosłego, chociaż oczywiście spieszczam też wiele słów, mówię tonem odpowiednim dla dziecka, moduluję głos. Natomiast irytuje mnie niemiłosiernie kiedy ktoś do mojego dziecka sepleni (np. “a cio ti tam maaaś?”, “pójdziemy na śpaćielek”) i robi to z każdym wypowiedzianym zdaniem. Mam obawy, że może to źle wpłynąć na rozwój mowy mojego dziecka, że będzie seplenić i zamiast “r” mówić “l”. Nie wiem czy zwracać takim osobom uwagę czy nie.

    Myślę, że ta zdrobnieniowa czułość to przede intonacja. Z zupełnie inną intonacją dorosły powie “podaj mi proszę kubek” niż “podaj mi proszę kubeczek”. Po tej intonacji można odczytać emocje i nastawienie osoby mówiącej. Nie bez powodu zabraniamy stanowczym tonem i pocieszamy łagodnym. (Swoją drogą ciekawe czy takie melodyjne mówienie do dziecka można zaliczyć do ćwiczenia jego wrażliwości muzycznej?)
    Jestem za tym, żeby uczyć dziecko poprawnych form i nie mówić jego seplenieniem, ale takie zdrabnianie jest chyba silniejsze od poprawności 😀

    Mam 4 letnia córkę, do której mówiłam normalnie od początku (może lata pracy z dziećmi w wieku wczesnoszkolnym miały w tym swój udzial…) rozmawiałam i dużo mówiłam do Córki bo lubię mowic;) mam teraz mała gadułke w domu. Mówi pięknie, płynnie i poprawnie. Dużo jej też czytałam ( bo lubię) . Podsumowując, myślę że najważniejszy jest spontaniczny kontakt i rozmowa z własnym dzieckiem i zgoda z samym sobą. Wtedy wszystko się dobrze układa i nie ma “sztucznosci ” w naszych wypowiedziach.

    Jestem zdezorientowana.. Przed tym artykułem czytałam wiele innych mówiących, aby do dzieci mówić wyrazami dzwiekonasladowczymi. Czemu też teraz jest tak wiele książek dla maluchów z takimi wyrażenia i?

    Wyrażenia dźwiękonaśladowcze są zalecane przez wszystkim logopedów i nie ma wątpliwości, że to dzięki nim dzieci się uczą mówić.

    Jako praktykujacy logopeda zupelnie sie nie zgadzam z tezami z artykulu i jestem zdruzgotana, ze podpisujesz sie pod nim jako logopeda. i ze wzgledu na jego zasieg – apeluje o przemyslenie tych tez. Jedna z nich: wiesz zapewne, ze stwierdzenie, zeby mowa pieszczotliwa, niepoprawna wplynela pozytywnie na rozwoj Mowy Twoich dzieci jest naduzyciem, bo jest absolutnie niemozliwa do zweryfikowania. Nie masz grupy porownawczej. Nie wiesz, czy nie mowilyby lepiej, gdybys mowila do nich poprawnym jezykiem. Druga sprawa: przytaczasz opinie, sprawiajac wrazenie (co widac w komentarzach), ze na poparcie Twoich teorii istnieja wiarygodne badania i linia naukowa. To nieprawda. Trzecia wazna kwestia: to, ze dane zjawisko da sie nazwac naukowa nazwa (jak neutralizacja opozycji) nie czyni z niego poprawnego. Kolejna rzecz: teza, jakoby rodzic mogl mowic do dziecka niepoprawnie,bo dziecko slyszy mowe innych i „i tak sie nauczy” jest po prostu druzgocaca. To tak, jakby powiedziec – rodzice moga nie mowic do dziecka wcale, przeciez i tak slyszy mowe innych, nauczy sie. Z ciekawostek -prowadzilam takie dziecko. Dziecko rodzicow, ktorzy do niego nie mowili, nie nauczylo sie. Dziecko uczy sie mowy w wieku, gdy to mowa rodzicow jest ich glownym kontaktem z jezykiem.

    Proponuję zapoznać się z lekturą Stanisława Milewskiego „Mowa dorosłych kierowana do niemowląt. Studium fonostatyczno-fonotaktyczne”.Jest tam przytoczonych mnóstwo badań naukowych (na dużej grupie). Rodzice od setek lat tak mówili do swoich dzieci – nie spowodowało to wielkich szkód, inaczej byśmy o tym wiedzieli. Nie zrozumiałaś jednego z artykułu, czyli wycofywania takich form z języka dziecka, kiedy jest pojawia się już poprawna. Co w takim razie z polecanymi przez wszystkich logopedów onomatopejami? W takim razie nie powinno się ich używać.

    Z całym szacunkiem do Pani, ale pisze Pani głupoty. Posługuje się Pani pojedynczym przypadkiem, z którym miała do czynienia “Dziecko rodziców, którzy do niego nie mówili, nie nauczyło się” mówić. Bzdura. Moja bliska koleżanka ma oboje rodziców, którzy nie mówią i nie słyszą od urodzenia, więc nie ma żadnej możliwości, by do niej kiedykolwiek coś powiedzieli. A jednak Ala mówi i nie ma żadnych problemów z mówieniem. Bo mówiły do niej babcie, dziadkowie, ciocie, wujkowie, kuzynostwo, sąsiadki, Panie w żłobku/przedszkolu. Ala nigdy nie miała problemów z mową, a wręcz zaskakiwała innych swoim zasobem słów i poprawnością wypowiedzi.
    Gdyby Pani “przypadek” miał odzwierciedlenie w rzeczywistości, to wszystkie dzieci niemych rodziców miałyby problemy z komunikacją werbalną. A tak nie jest.

    Nie do końca rozumiem, jak to jest z mową w trzeciej osobie. Moja dwuletnia (26msc) córka mówi o sobie raczej w pierwszej. Gdy pytam: „kto chce iść na spacer” chętnie odpowiada „jaaa”, na pytania „czyje np. Buty?” Odpowiada „moje” lub „ja”. Było to dla mnie zupełnie normalne, teraz nie wiem, czy rozpatrywać to w kwestii błędnego komunikowania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

SMARTPARENTING - nebule.pl dla rodziców, którzy chcą wiedzieć więcej

Bądź z nami na bieżąco
Dołącz do nas na Facebooku
NEBULE NA FACEBOOKU
Możesz zrezygnować w każdej chwili :)
close-link