kontakt i współpraca
Znacie to? Stosujecie wszystkie znane metody wspomagania odporności, a Wasze dzieci i tak mają co chwilę gile? A ja Wam powiem, że moje też. Trochę mam przesyt tych wszystkich „wspaniałych”, „naturalnych” i „musisz je poznać” metod, które krzyczą do mnie z blogów i portali skierowanych do rodziców.
Ostatnio czytałam u jednej blogerki „odkrywczy artykuł” właśnie o metodach, zwiększających odporność i że jej dzieci nie chorują już od 3 lat. Opisała swoje metody i stwierdziła, że działają, bo dzieci już nie chorują. A to nie jest tak, że z wiekiem dzieci naprawdę mniej chorują i nie ma wielkich cudów.
Pracownicy przedszkoli widzą to bardzo wyraźnie: 3- latki 50 % frekwencji, 4- latki 75%, a 5-latki już 95%. Im dziecko jest starsze tym ma lepszy układ odpornościowy.
U mnie też widać tę tendencję bardzo wyraźnie.
Stosuję wiele metod wspomagania odporności, które opiszę Wam niżej, ale dzieci i tak mają gila co chwilę. Czasami sama się zastanawiam co ja robię źle i z tego powodu sama czuję się jak zła matka, która nie potrafi zadbać o zdrowie swoich dzieci.
Dosłownie mózg paruje od tych wszystkich informacji, których jeżeli nie stosujesz to znaczy, że nie do końca wiesz jak dbać o zdrowie dzieci. Siedzisz po raz 3 w tym miesiącu u lekarza z dwójką na kolanach i zastanawiasz się czemu znów dzieci są chore.
Moja mama, która zawsze zaczyna rozmowę przez telefon pytaniem, czy dzieci są zdrowe – mówi, że ja to dopiero non stop chorowałam. Lila i Jul, w porównaniu ze mną – są zdrowi. Wylądowałam nawet w szpitalu na zapalenie płuc, bo bawiłam się zimną wodą przy studni w marcu. Do tego przyjmowałam antybiotyki kilogramami bez żadnej osłony, ani probiotyków po. Do tego nie chciałam jeść żadnych warzyw, a choroby skończyły się jak poszłam do szkoły.
Mamy szczęście, że lekarze w dzisiejszych czasach z wielką rozwagą wypisują antybiotyki, bo kiedyś było zupełnie inaczej. Po wielu przyjmowanych antybiotykach nabawiłam się nawet lekooporności i musiałam robić badania.
Wszystkie portale krzyczą o skutkach jakie sieją antybiotyki w organiźmie do tego stopnia, że kiedy w październiku usłyszałam od naszej zaufanej pediatary diagnozę: obustronne zapalenie płuc i zalecenie antybiotyku u dwójki dzieci, to prawie się popłakałam. Naprawdę, było to dla mnie jak rodzicielska porażka. Przecież robię wszystko żeby dzieci były zdrowe, a muszę podać dzieciom antybiotyk, który sieje spustoszenie wśród też dobrych bakterii.
Z racji tego, że mam ogromne zaufanie do naszej pediatry i wiem, że wypisuje antybiotyk tylko jak jest mus, to kupiłam dwie buteleczki i podawałam dzieciom. Od razu też kupiłam całą armię preparatów ze szczepami bakterii, aby zadbać o florę bakteryjną. Starszej podawałam suplement diety acidolac Junior, bo żadnych naturalnych probiotyków nie jest w stanie przełknąć.
Szczepy bakterii przywróciły równowagę flory bakteryjnej, bo po zakończeniu antybiotyków było wszystko ok. Z dnia na dzień było coraz lepiej i szybko doszli do siebie. Widziałam, że antybiotyk jest niezbędny i naprawdę pomógł.
Co nam pozostaje? Wspierać odporność, wierzyć, że to działa i przestać się tak przejmować, że to my coś robimy źle. Dzieci chorują i nic nie możemy na to poradzić. Staram się wyluzować w tek kwestii, bo bym tylko się obwiniała.
Jak widzicie nie ma super, specjalnych metod budowania odporności, które działają. Warto jest wspierać zdrowie codziennie i nie brać do siebie, że znów są chore. Te choroby niedługo miną, nawet się nie obejrzycie.
Do podzielenia się moimi przemyśleniami na temat wspomagania odporności dzieci zaprosił mnie producent suplementu diety acidolac JUNIOR.
Sen rodzica: krótki, nerwowy, przerywany. Czasem nawet nie można go nazwać snem – tylko czuwaniem. Nie oszukujmy się – jest naprawdę garstka dzieci, które przesypiają całe noce bez pobudki i do tego wstają po godzinie siódmej. Jeżeli Wam się trafiły takie anioły, to jesteście szczęściarzami. Jednak znakomita większość dzieci budzi się w nocy, wstaje o 5 lub 6 rano, kiedy dla ich rodziców jest to 5 w nocy.
Sama uwielbiam spać i nie jestem stworzona do bardzo wczesnego wstawania. Pobudki o takich porach zwyczajnie nie są dla mnie. Do końca dnia podpieram się na nosie o swój kubek kawy. Nie mam energii do zabaw czy obowiązków domowych. Pamiętam (niestety) bardzo dobrze czas kiedy Lilka wstawała o 5 lub 6. Wstawał do niej mój mąż, a ja mogłam jeszcze godzinę pospać. Jednak wiele razy to ja stałam na porannej warcie, ale byłam nie do życia – do końca dnia.
Oczywiście szlag mnie trafiał, jak czytałam o dzieciach, które trzeba budzić do przedszkola na 8.30, bo inaczej by zaspały. Nie wiedziałam, co jest z moją pociechą nie tak, że nie może dłużej spać. Próbowałam różnych metod, którą są mniej lub bardziej kontrowersyjne, ale zadziałało tylko jedno. Aż się dziwię, że nie podają tej informacji w wiadomościach, bo jest tak prosta, a do tego zdrowa.
Niestety to wszystko nie do końca działało i chociaż stosujemy te sposoby do teraz, to dzieci i tak wcześnie się zrywały – gotowe do zabawy.
„Wstajemy o 6, to akurat się wyrobię” – napisałam jej.
A ona powiedziała, że jej córka wstaje o 9 i się nie wyrobi.
„Jak to o 9???” – odparłam zdumiona
„No tak, czasami nawet trzeba ją budzić”- dodała
Westchnęłam głośno i uznałam, że chyba ze mną jest coś nie tak – skoro moje dzieci wstają tak wcześnie. Nie ukrywam, że trochę jej tego zazdrościłam, bo też chciałabym pospać do 9, chociaż raz w tygodniu! Wiedziałam, że jej córka nie ma już drzemek w dzień, więc pewnie dlatego się jej sen wydłużył. Ale żeby do 9? Nie mogłam w to uwierzyć.
Przy następnym spotkaniu z przyjaciółkami dyskutowałyśmy również na ten temat. Okazało się, że moja przyjaciółka podaje swojej córce suplement diety, którego „skutkiem ubocznym” jest dłuższy sen. Najpierw się przeraziłam, co to za specyfik. Jednak kiedy zaczęła o nim opowiadać to wszystko stało się jasne. Mało tego, jest bardzo zdrowy!
Słyszeliście napewno o DHA. Sama suplementowałam te kwasy karmiąc piersią moje dzieci. Jednak po pewnym czasie przestawałam i zupełnie o tym zapominałam. Ten suplement zastępowałam wit D3, co oczywiście było błędem, bo każdy z nich jest potrzebny organizmowi do prawidłowego funkcjonowania.
Kwasy omega-3 są niezbędne do prawidłowego rozwoju dzieci i jeżeli nie stosujecie diety bogatej w ryby to warto porozmawiać z lekarzem o suplementacji. Były nawet takie badania, które potwierdzają, że polskie dzieci jedzą za mało ryb o jakieś… 20 razy! Warto przeczytać ten artykuł .
Zaskoczył mnie również fakt:
„U dzieci w wieku 18 miesięcy do 36 miesięcy otrzymujących w suplementacji 130 mg DHA dziennie (badanie z randomizacją) stwierdzano mniej infekcji dróg oddechowych” (źródło 3 linijki wyżej)
Omega-3 (ALA, EPA, DHA) nie są wytwarzane przez nasz organizm, więc musimy je dostarczać w diecie lub przez suplementację. Są one w tłustych rybach morskich i algach morskich. Ok, zróżnicowana dieta z rybą 2 razy w tygodniu jest wszędzie zalecana. Jednak mało kto zwraca uwagę na fakt, że kwasy omega-3 giną przy obróbce termicznej, więc smażona, gotowana, grillowana ryba, którą podajemy dzieciom ma naprawdę niewiele tych dobroczynnych kwasów (klik) Trzeba by było podawać dzieciom surowiznę, a tego chyba każdy rodzic się boi. Dlatego warto pomyśleć o suplementacji.
Najprościej tłumacząc – budują mózg. Jest to grupa fosfolipidów, która wpływa na komunikację komórkową w mózgu. Odpowiedni poziom omega-3 znacząco poprawia działanie synaps.
Długotrwałe niedobory tych kwasów tłuszczowych mogą chociaż częściowo przyczyniać się do chorób układu krążenia, chorób zapalnych, zaburzeń psychicznych i neuro rozwojowych.
Dotychczas przeprowadzono sporo badań na temat wpływu DHA na sen TUTAJ, TUTAJ i ogólne funkcjonowanie. Osoby, które brały udział w badaniach czuły się znacznie lepiej i do tego miały lepszą koncentrację i spokojniejszy sen.
Kiedy pierwszy raz przeczytałam wyniki badań, które zostały przeprowadzone w Wielkiej Brytanii na sporej grupie dzieci (ponad 300 dzieci) w wieku 7-9 lat, nie mogłam się nadziwić, że to faktycznie może działać.(link wyżej). Przez 16 tygodni grupa dzieci przyjmowała DHA w dawce 600 mg dziennie, a druga grupa dostawała placebo. Według opisu badania, nawet osoby, które przeprowadzały badanie nie wiedziały, która grupa przyjmuje kwasy omega-3. Po 4 miesiącach okazało się, że dzieci z tej grupy, które przyjmowały DHA spały nawet o 58 minut dłużej niż dzieci z grupy kontrolnej, a t kiedy przebudzały się w nocy to po chwili zasypiały. Badacze nie mieli wątpliwości, że DHA znacząco wpływa na jakość snu.
Nie dość, że kwasy omega-3 są ważne do prawidłowego funkcjonowania mózgu to i jeszcze pozwolą rodzicom trochę dłużej pospać. Przyjemne i pożyteczne zarazem!
Wracając do nas. Kiedy moja przyjaciółka powiedziała mi, że podaje córce DHA, to sama (z dość dużym sceptycyzmem) zaczęłam zgłębiać ten temat i udałam się do apteki po odpowiedni suplement. źródło
Dawkowanie dla dzieci i kobiet w ciąży oraz karmiących wygląda następująco:
Kupiłam suplement z DHA i zaczęłam podawać dzieciom, bez większych oczekiwań. Bardziej miałam na uwadze ich stan zdrowia niż moją jakość snu. Jednak efekty przeszły moje oczekiwania. Dzieci już po 8 tygodniach przyjmowania zaczęły lepiej spać. Córka, która jest rannym ptaszkiem, wstaje na chwilę przed 8, a Junior śpi nawet do 8. Chodzą spać o takich samych porach (około 20.30). Jul budzi się kilka razy w nocy, ale dosłownie na chwilkę. Mogę śmiało powiedzieć, że to naprawdę działa.
P.S. A my z mężem w końcu nie musimy się zrywać skoro świt.
Jeżeli macie wątpliwości, to oczywiście skonsultujcie się lekarzem lub farmaceutą, bo jest to jedynie post informacyjny.
Jak wzmacniać odporność dziecka – temat szczególnie ważny dla mam maluszków, których starsze rodzeństwo idzie do żłobka albo przedszkola. Wiadomo, że starszak będzie przynosił nie tylko ciekawe opowieści i nowe umiejętności, ale też wirusy i bakterie, dla których przedszkole to istny raj do rozwoju. Rodzice martwią się, że infekcje starszaka mogą odbić się na zdrowiu maluszka, którego układ immunologiczny może nie podołać temu wyzwaniu.
Czy jest się czego obawiać? Jak w ogóle kształtuje się układ odpornościowy? I co można zrobić, żeby zapobiegać infekcjom u starszaka i malucha? Na pytania odpowiada Joanna Dronka – Skrzypczak, autorka strony www.dietaeliminacyjna.pl
Żeby dziecko mogło przetrwać już pierwsze dni poza brzuchem mamy musi przyjść na świat z pewną pulą przeciwciał, które będą go chronić przed patogenami. Taki „pakiet startowy” przeciwciał dostaje od swojej mamy będąc w jej brzuchu. Jest to tak zwana odporność wrodzona, nieswoista. Działa szybko, ale nie jest bardzo precyzyjna. Dlatego już od pierwszej chwili, w momencie porodu dziecko zaczyna pracować nad własnym systemem odpornościowym, czyli tzw. odpornością nabytą (swoistą).
Przechodząc przez kanał rodny mamy dziecko zostaje zasiedlone jej bakteriami, które dają początek jego własnemu mikrobiomowi, a co za tym idzie zaczyna się praca nad treningiem własnego układu odpornościowego i wytwarzaniem własnych przeciwciał. Mleko mamy dostarcza dodatkowo przeciwciał przez czas karmienia piersią. Można to potraktować jako „doładowanie” do układu odpornościowego dziecka?
Faktem jest jednak, że to odporność swoista będzie najważniejsza dla dziecka w późniejszym okresie jego życia. Przeciwciała od mamy są pomocne, ale najważniejsze jest, żeby dziecko skutecznie zaczęło produkować własne, swoiste przeciwciała. Warto wiedzieć, że ten proces będzie trwał całe życie, ponieważ układ immunologiczny cały czas uczy się rozpoznawać nowych „wrogów” i walczyć z nimi. Dlatego najważniejsze jest, aby zadbać o te czynniki, które wspomagają jego pracę. A jest to w dużym stopniu prawidłowa mikroflora jelit i zdrowe jelita.
Jak wzmacniać odporność u małego dziecka?
Na pocieszenie warto napisać, że według badań naukowych dzieci posiadające starsze rodzeństwo są mniej narażone między innymi na alergie w przyszłości. Alergie to nic innego jak „błąd” układu immunologicznego, który wytwarza przeciwciała przeciwko nieszkodliwym substancjom np. przeciwko białkom pożywienia czy pyłkom roślin. Fakt, że dzieci posiadające rodzeństwo mają mniejsza skłonność do alergii pokazuje, że dzięki lepszemu treningowi układu immunologicznego szybciej i skuteczniej wytwarza się u nich swoista odporność.
Nie oznacza to jednak, że trening ten ma odbywać się przez ciągłe infekcje. U niemowląt choroby są wyjątkowo uciążliwe: dziecko nie potrafi jeszcze oddychać przez usta, zatkany nos to koszmar dla niego i dla rodziców. Na pewno nie pomoże trzymanie dziecka w sterylnych warunkach, unikanie patogenów za wszelką cenę. Układ odpornościowy musi mieć okazję do ćwiczeń i nauki. Takimi trenerami są między innymi bakterie jelitowe. Dlatego chcąc wesprzeć odporność zarówno młodszego jak i starszego dziecka powinno się:
Probiotykoterapię można zacząć już w pierwszych tygodniach życia dziecka. Szczególnie ważne jest to dla dzieci urodzone drogą cesarskiego cięcia, które nie otrzymały swojego zestawu startowego bakterii przechodząc przez pochwę mamy. Są nawet specjalne probiotyki dla dzieci dedykowane maluchom po cesarskim cięciu.
Najistotniejsze jest jednak, aby spośród dostępnych na rynku preparatów wybrać te wysokiej jakości z przebadanymi szczepami. Jak najbardziej można stosować probiotyki dla maluszków u starszych dzieci, jeśli mają dobry skład. Ważna jest regularność przyjmowania probiotyków, a także czas trwania. To nie jest cudowny środek, tylko praca u podstaw, dlatego długotrwałe stosowanie jest kluczowe. Ja stosuję probiotykoteapię przez cały czas, co kilka miesięcy zmieniając preparat. Listę rekomendowanych probiotyków można znaleźć tutaj: http://www.dietaeliminacyjna.pl/probiotyki-dla-dziecka-wybrac/
Suplementacja jest ważna i często potrzebna, ale powinna być stosowana rozważnie i z głową. Obiecywanie sobie cudów po słodzonych misiach czy syropkach z apteki to nie jest rozsądne rozwiązanie. Zrównoważona dieta, ruch, probiotykoterapia, suplementacja witaminy D – to podstawowe zalecenia. Jeśli chcemy dodatkowo wesprzeć odporność dziecka sięgnijmy po to, co oferuje nam natura.
Na rynku dostępne są syropy – wyciągi z dzikiej róży i innych roślin o wysokiej zawartości witaminy C. Do tego miód, który ma naturalne właściwości przeciwbakteryjne i przeciwwirusowe. To raczej zalecenia dla starszaka. Niemowlęciu wystarczy mleko mamy, witamina D, probiotyki. W razie wątpliwości dobrze jest poradzić się lekarza, a nie w ciemno kupować cudowne preparaty na odporność, ponieważ najczęściej w składzie znajdziemy cukier i dodatki smakowe.
Nasza rodzina – cztery osoby, które mieszkają pod jednym dachem. Każdy jest inny i ma zupełnie różne potrzeby. Przedstawię Wam naszą krótką charakterystykę – poczynając od najmłodszego.
Julian – mlekożerny niemowlak, który zaczyna się przemieszczać stylem gąsienicowym. Do pozostawionego na podłodze laptopa mknie z prędkością… ślimaka, czyli jak na jego możliwości ruchowe – bardzo szybko. Lubi wygłupy starszej siostry i swoje odbicie w lustrze.
Lilka – gadatliwa czterolatka. Obecnie interesuje się językiem chińskim i napisała już 10 listów do Mikołaja (a jest połowa listopada). Lubi jeść kisiel i wczoraj zrobiła awanturę, bo wypiłam cały sok z buraków.
Tata Daniel – miłośnik polskiej kuchni i dobrego wina. Pochłania książki w zastraszającej prędkości i robi to wszędzie, nawet nosząc Julka w chuście. Lubi żartować i wymyślać nowe słowa.
Mama Ania – gadżeciara i optymistka. Po wypiciu pierwszej kawy można z nią się nawet dogadać. Próbuje ogarniać rodzinną czasoprzestrzeń i czasem jej to wychodzi. Całe życie jest na diecie.
Syrop z cebuli doskonale pamiętam z mojego dzieciństwa. Słodki i cebulowy smak towarzyszył mi w czasie przeziębienia. Mama podawała mi go na łyżeczce, a ja pokornie zjadałam. Kiedy dopadło mnie przeziębienie jedna z czytelniczek podała mi ten przepis. W życiu nie doznałam takiego cudownego ozdrowienia. TEN syrop postawił mnie na nogi w dwa dni. Musicie poznać tę recepturę.
Wszystkie składniki kroimy w plasterki i wkładamy do słoika lub kubka. Zalewamy miodem i posypujemy kurkumą. Stawiamy w ciepłe miejsce (wtedy szybciej wydziela się sok). Przez słomkę łatwiej wypić ten zdrowy syrop, który sączy się z wszystkich składników. Później dolewałam trochę ciepłej wody.
Przeziębienie minęło jak ręką odjął.
A mało tego, dzięki czytelniczce dowiedziałam się również, że przez 30 lat źle czyściłam nos… Zawsze robiłam to w ten sposób, że dmuchałam z dwóch dziurek jednocześnie i katary trwały u mnie ponad tydzień. A teraz robię to w ten sposób: najpierw jedna dziurka (druga zamknięta), później druga dziurka (pierwsza zamknięta). Czuję się jakbym odkryła Amerykę:)
a tu łapcie Katar u dzieci – 10 pytań do zaufanego pediatry
a tu Domowe sposoby na katar i przeziębienia
Ostatnimi czasy tak dużo dyskutuje się na tematy zdrowia kobiet. Szkoda, że w taki sposób i przez osoby nieuprawnione do tego. Nie będę w tym wpisie odnosić się do obecnej sytuacji politycznej, ale chciałabym napisać w tym kontekście o ważnej dla mnie sprawie.
Chciałabym uniknąć pompatyczności oraz nadmiernego ładunku emocjonalnego. Te słowa układałam w swojej głowie przez półtora roku i dopiero teraz jestem w stanie przelać je na wirtualny papier.
Dodam też, że ten wpis nie jest po to, żebyście nam współczuli. Takie sytuacje dzieją się w co czwartej rodzinie, ale mało kto decyduje się na rozmowę na ten temat. Kiedy nas to spotkało po raz pierwszy, szukałam właśnie takich słów jakie poniżej napiszę. Tak bardzo potrzebowałam rozmowy z osobą, która przeżyła to samo co my. Niestety nie znalazłam.
Wiem, że wielkim dla Was szokiem było ukrywanie ciąży. Myślę, że każdy z Was mnie jeszcze bardziej zrozumie, bo to nie była moja druga ciąża, tylko czwarta.
Jeszcze w czerwcu 2014 była dla mnie czymś niesamowitym. Okresem tak cudownym, zupełnie bezproblemowym oraz przepełnionym marzeniami. Zwłaszcza, że miałam taką piękną ciążę z Lilką. Głaskałam się po brzuchu, chodziłam na ćwiczenia dla ciężarnych oraz objadałam się ogórkami kiszonymi. Z takim samym entuzjazmem przeżywałam następną ciążę, która niestety bardzo niespodziewanie zakończyła się w 12 tc.
Beż żadnych niepokojących objawów, dzień przed usg genetycznym dowiedziałam się, że serduszko nie bije od 8 tc. Nie bardzo już pamiętam ten czas, bo nie chce pamiętać.
Przeżyliśmy ogromny szok, żal, ból i przeszliśmy długą żałobę. Świat nam się zawalił, bo nic nie wskazywało na to, że w styczniu nie będę trzymała na rękach mojego drugiego dziecka. Musiałam pożegnać w myślach właśnie to wyobrażenie, że pcham wózek w śniegu i ubieram dziecko w kombinezony, a na lato to ono już będzie siedzieć i zasuwać świeże warzywa.
Właśnie te myśli i marzenia musiałam pożegnać, bo wtedy ciąża oznaczała dla mnie to, że będziemy mieli dziecko.
Za drugim razem podeszliśmy już bardziej sceptycznie. Nie cieszyliśmy się, podeszliśmy do tej drugiej kreski z dużym dystansem, mając w głowie doświadczenia sprzed kilku miesięcy. Niestety i tym razem się nie udało, tylko dużo wcześniej. Ciążę straciłam w Wigilię.
Cieszę się, że w końcu w Polsce więcej się mówi o straconych ciążach. Każdy ma prawo przeżywać ten czas na swój własny sposób. Po naszych doświadczeniach mam niestety trochę żal do lekarzy, że jednak z takim entuzjazmem podchodzą do każdej drugiej kreski.
W mojej przychodni przed każdą pierwszą wizytą w ciąży (nawet już w 5tc.) zakłada się książeczkę ciąży i wylicza się termin porodu. Dlaczego? Przecież ciąża wcale nie oznacza tego, że będzie się miało dziecko.
Niestety. Mój lekarz na początku każdej wizyty wyciągał to cholerne kółeczko i mówił kiedy mam termin porodu. A my, kobiety tak bardzo lubimy planować. Myślimy od razu jak to będzie, że latem to będzie gorąco z brzuchem, a zimą to ciężko buty z brzuchem będzie założyć. Przecież może być różnie i co czwarta ciąża nie zakończy się właśnie tak. A będzie ból, cierpienie i litry łez.
Po moich przejściach najchętniej poszłabym na pierwszą wizytę w 13 tygodniu ciąży – taka jak się dzieje w wielu krajach, a wcześniej nie robi się usg. Co z tego, że zobaczymy te malutkie bijące serduszko? Które tak naprawdę bez żadnej wyraźniej przyczyny może przestać bić?
Kiedy felerny 2014 się skończył, stwierdziłam, że statystyka nie mogła zadziałać na naszą niekorzyść aż dwa razy. Zaczęłam drążyć i czytać na ten temat. Trafiłam na pewną profesor, która zaczęła nas diagnozować.
Nie bez przyczyny napisałam Wam posty o witaminie D3 i przygotowaniach do mojej czwartej ciąży (a dokładniej o mutacji MTHFR). Po tym wpisie dostałam od Was dziesiątki meili. U każdej z Was występowały poronienia i szukałyście przyczyny.
Warto zacząć diagnostykę jeżeli poroniłyście co najmniej 2 razy. Mało tego, jeżeli było to 3 razy to diagnostyka przysługuje Wam na NFZ i nazywa się już „Poronieniami nawykowymi”.
Każdy przypadek jest inny, ale po godzinach wertowania internetu doszłam do wniosków, że w wielu przypadkach przyczyny strat są podobne. Istnieje nawet coś takiego jak: „żelazny zestaw”, który wypisuje kilku lekarzy w Polsce, a większość niestety radzi starać się dalej bez jakiejkolwiek terapii i leków skazując kobiety na dalsze niepowodzenia.
Pierwsza kwestia: lekka insulinooporność (przed planowaną ciążą i do 20 tc. byłam na diecie o niskim IG oraz przyjmowałam leki na obniżenie glikemii, niedobór wit. D3 (miałam skrajnie niski poziom, który może również przyczyniać się do aktywowania wielu chorób z autoimmunologii), mutacja MTHFR A198c heterozygota (jest to lżejsza postać tej mutacji i wymaga suplementacji metylowanym kwasem foliowym, metylowaną wit B12 i aktywną postacią B6).
Mutacja MTHFR najpewniej spowodowała u mnie mikrozakrzepy, które zakończyły poprzednie ciąże. W profilaktyce przed ciążą brałam leki rozrzedzające krew i kontynuowałam je w ciąży. Doszły również zastrzyki przeciwzakrzepowe w brzuch, codziennie. Profesor, którą wspominałam wyżej zaleciła mi mnóstwo badań i te akurat okazały się być zasadne.
Kiedy już znałam diagnozę było mi lżej. Moją głowę zajęły badania, wizyty i dieta, na której zrzuciłam 10 kg. Udało mi się przepracować tamte straty i wiedziałam, że jak już znajdziemy przyczynę to się uda. I to właśnie na końcu tej ciąży, która była bardzo trudna stało moje ukochane dziecko.
Najtrudniejsze były te 12 tygodni. Niestety los jeszcze trochę nas doświadczył. W 8 tc na IP kiedy już żegnałam moje marzenia o dziecku dowiedziałam się o krwiaku, który jest dość powszechny przy tym zestawie leków. Na szczęście po kilku tygodniach się wchłonął.
Czas do 12 tygodnia, był dla nas najgorszy. Starałam się nie cieszyć, nie myśleć i niczego nie planować. Żyłam dniem dzisiejszym i nie oglądałam żadnych wyprawkowych rzeczy.
Jeszcze na usg genetycznym po bardzo dokładnych pomiarach pani doktor stwierdziła przezierność karkową w samej górnej granicy normy. Stres dał za wygraną i zrobiliśmy z mężem test NIFTY.
I kiedy w 13 tygodniu ciąży odbierałam wynik, że będziemy mieli zdrowego synka byłam najszczęśliwsza na świecie.
Trochę dziwnie się z tym czuję, że piszę Wam na ten temat, bo szanuję naszą prywatność. A ta sprawa jest dla nas bardzo intymna, ale wiem, że tymi słowami pomogę wielu kobietom. To normalne, że traci się ciąże. Nie tylko Was to spotyka. Nie czujcie się w tym osamotnione. Szukajcie przyczyny, zmieniajcie lekarzy i się nie poddawajcie. Wierzę, że tym postem dałam Wam nadzieję. Nadzieję na spełnienie Waszego największego marzenia.
Wszystko miało wyglądać pięknie… niestety tylko w teorii. Rozkoszowałam się obrazkami w książce o BLW (Baby led weaning) dzieci umorusanych od stóp do głów warzywami. Snułam plany jak to moje dziecko będzie uwielbiało warzywa i dzięki temu będzie zdrowe.
Życie zweryfikowało moje plany dość mocno. Mimo, tego, że proponowałam córce wiele kolorowych warzyw, nie wyrażała żadnej chęci pochłonięcia choćby kawałka. „Ulubione” brokuły zawsze lądowały na ziemi, a ona zawsze wybierała mięso lub węglowodany. Na początku lekko się tym przejmowałam. Później mi przeszło i zaczęłam szukać przyczyny, dlaczego ona nie chce jeść warzyw.
Po lekturze książki Carlosa Gonzaleza „Moje dziecko nie chce jeść” wyluzowałam bardzo mocno.
Wszystkie nawyki kształtujemy w dzieciństwie dlatego warto o nie zadbać już teraz.
Odporność dzieci to zawsze temat na czasie. Za nami pierwszy rok przedszkola. Nie ukrywam, że początek był dla nas bardzo ciężki. Praktycznie co 2 tygodnie przyplątywała się infekcja. Na szczęście były to tylko choroby spowodowane przez wirusy i żadna z nich nie nadkaziła się bakteryjnie. W akcie desperacji kupiłam nawet syrop na odporność z wyciągiem z boczniaka. Niewiele jednak nam pomógł. Dopiero w kwietniu wszystkie choroby nas opuściły. Niedługo znów wrzesień, a my mamy niemowlaka w domu i jak każda mama się martwię.
Dziś rozmawiam z Joanną, prowadzącą bloga www.dietaeliminacyjna.pl, który współtworzy z Instytutem Mikroekologii w Poznaniu na temat alergii i odporności.
Natura zadbała o to żeby dziecko nie przyszło na świat zupełnie bezbronne. Mama, będąc w ciąży przekazuje dziecku przez łożysko zestaw startowy: przeciwciała IgG, które mają chronić je w pierwszym okresie, zanim nie nabierze własnej odporności. Warto wspomnieć, że badania wskazują, że pełną dojrzałość system immunologiczny osiąga dopiero w 12 roku życia. Oczywiście dziecko zaczyna wykształcać swój własny system odpornościowy dużo wcześniej, ale w pierwszych latach życia jest on jeszcze bardzo niedojrzały.
Od narodzin, z biegiem miesięcy dziecko ma coraz więcej własnych przeciwciał, a coraz mniej matczynych. Co nie zmienia faktu, że własne nie tworzą się tak szybko jak ubywa tych od mamy, nawet jeśli karmi piersią. Mówimy wówczas o tzw. okienku immunologicznym.
Bardzo trudno uniknąć infekcji. Niektórzy twierdzą, że to mit, ale prawdą jest, że dziecko aby nabyć odporności musi mieć kontakt z patogenami. Nasz układ immunologiczny działa na zasadzie uczenia się. To właśnie kontakt z patogenami: bakteriami, wirusami stymuluje jego rozwój. Oczywiście choroba niemowlaka to nic miłego i na pewno warto stymulować układ w sposób mniej drastyczny niż narażanie dziecka na infekcje.
Po pierwsze można zadbać o to już wtedy, kiedy dziecko jest w łonie matki, a potem wybierając (jeśli to możliwe) poród naturalny i starając się karmić piersią. Są badania, które pokazują, że jeśli matka przyjmowała probiotyki w 3 trymestrze ciąży to dziecko miało mniejszą szansę na alergię w wieku 5 lat! Mówimy o dzieciach z obciążonym wywiadem alergicznym. Dlaczego mówię o probiotykach?
Ponieważ dochodzimy do tematu mikroflory jelit. Mało kto wie, że jedną z jej głównych funkcji jest właśnie kształtowanie układu immunologicznego człowieka. Rodzaj porodu ma ogromne znaczenie, ponieważ przechodząc przez kanał rodny układ pokarmowy dziecka jest kształtowany bakteriami probiotycznymi co wpływa na prawidłowy jego rozwój.
Ostatnie badania pokazują nawet obecność bakterii probiotycznych w pokarmie matki! To wydaje się niesamowite, ale tak jest. Dlatego pierwsze, co może zrobić mama to zadbać o swoją mikroflorę, a potem postarać się przekazać ją swojemu dziecku.
Jak przekazać taką mikroflorę? Więcej info tutaj
Obecnie przyjmuje się, że jednym z głównych problemów, które mogą powodować problemy z odpornością, a co za tym idzie rozwój alergii, chorób autoimmunologicznych i nawracających infekcji jest nadmierna higienizacja. Wyparzanie, sterylizowanie wszystkiego powoduje, że układ immunologiczny po pierwsze nie ma jak trenować, a po drugie nie ma z kim walczyć.
W efekcie zaczyna atakować albo komórki własnego organizmu (choroby autoimmunologiczne), albo zupełnie niegroźne cząsteczki np. pokarmowe (alergie). Duże spustoszenie sieje też wczesna atybiotykoterapia. Wiadomo, że czasami jest ona niezbędna, ale wtedy szczególnie mocno powinniśmy zadbać o mikroflorę dziecka podając probiotyki. I to nie przez miesiąc, ale dłużej i różne szczepy. W badaniach widać, że mikroflora potrzebuje ponad roku, żeby dojść do równowagi po jednym cyklu antybiotyków!
Tutaj dwa artykuły, które rozszerzają temat:
Brudne dziecko to zdrowe dzieckoBudowanie odporności u dziecka
Tak jak wspomniałam powyżej – lepiej żeby nie było zbyt czysto! Badania pokazały, że znacznie lepszą odporność mają dzieci, które: posiadają rodzeństwo, wychowują się ze zwierzętami i mieszkają na wsi.
Ja tego nie zalecam i nie praktykuję. Oczywiście, czasami trudno mi się było powstrzymać, żeby po jeździe tramwajem nie wyczyścić dziecku rąk płynem antybakteryjnym, ale powstrzymywałam się jak mogłam☺ Wyjątkiem jest sytuacja, kiedy w domu ktoś jest chory.
Wtedy bezwzględnie należy myć ręce jak najczęściej, starać się, żeby dziecko nie miało kontaktu np. ze szklanką z której piła osoba chora. Wtedy też dobrze jest zwiększyć częstotliwość mycia rąk☺
Pewnie robi tak większość mam;) A przynajmniej przy drugim dziecku, co pokrywałoby się z teorią, że drugie dzieci mają lepszą odporność. Oczywiście, że w pierwszych miesiącach należy dbać o higienę, zwłaszcza aby nie dopuścić do rozwoju chorób ze strony układu pokarmowego.
Ważne, żeby zachować rozsądek. Kiedyś wyczytałam w internecie, że należy co tydzień sterylizować zabawki, albo, że rodzice kupują specjalne lampy odkażające, takie jak są w przychodniach. To zupełnie zbędne i zdecydowanie nie sprzyja kształtowaniu odporności.
Oczywiście, że tak! Dlaczego? Ponieważ odporność płynie z jelit i ze zdrowej mikroflory. W przypadku niemowląt najlepsze jest mleko mamy. Oczywiście nie oznacza to, że dzieci „butelkowe” są źle odżywiane. Jednak nadal nie ma mieszanki, która idealnie „podrobiłaby” kobiecy pokarm.
Dlatego warto w takim przypadku zadbać o rozwój mikroflory dziecka np. podając odpowiednie probiotyki. Nie trzeba chyba wspominać, że w przypadku starszych dzieci dieta ma ogromne znaczenie, a wysokoprzetworzona żywność to nie jest czynnik sprzyjający zdrowym jelitom.
Są badania, które porównują obecność dobrych bakterii jelitowych dzieci z krajów wysoko rozwiniętych i dzieci z krajów uboższych (przepraszam za uogólnienie). Wykazały, że dzieci z krajów biedniejszych mają dużo lepszą mikroflorę ponieważ w ich diecie nie brakuje błonnika, który stanowi główne pożywienie dla bakterii.
Ja w okresie wzmożonych zachorowań stosuję probiotyki. I to nie tylko z popularnymi szczepami Lactobacillus i Bifidobacterium (chociaż są one bardzo ważne), ale także ze szczepami które działają immunostymulująco. Są to na przykład niepatogenne szczepy Escherichia coli. Za wspomaganie układu odpornościowego warto zabrać się wcześniej, żeby sezon przeziębień nas nie zaskoczył.
Tutaj o tym jak wybrać probiotyk, bo to wcale nie takie łatwe☺ Co to są probiotyki i jak je stosować?
Dziękuję za rozmowę
Przełom zimy i wiosny to czas kiedy nasze dzieci częściej chorują. Osłabiona odporność i niezbyt stabilna pogoda sprzyjają zwiększeniu ilości zachorowań. Dzieci pociągają nosem, pojawia się kaszel, czasami gorączka. Dzieci są rozdrażnione, bo nie śpią w nocy przez katar i kaszel, a my niewyspani jak nigdy. Katar nieleczony podobno trwa 7 dni, a leczony tydzień. Tak nie jest w przypadku dzieci. Katar trwa zazwyczaj od 10 do 14 dni, czyli prawie dwa razy dłużej. Jak pomóc dzieciom w tym trudnym czasie? Jakie są moje domowe sposoby na katar i przeziębienia – odpowiem na te pytanie w dzisiejszym wpisie.
Mam wrażenie, że odkąd moja córka poszła do przedszkola uczestniczymy w maratonie przeziębieniowym. Od września do marca przeszła ok. 10 infekcji wirusowych. Z jednej strony jest to normalne, bo w taki sposób dzieci nabierają odporności, a z drugiej jest to dość wyczerpujące. Na szczęście nigdy żadne z przeziębień nie przerodziło się w nic poważniejszego. Katar i kaszel to wg mnie nie choroby. A to dlatego, że mam swój niezawodny zestaw przeziębieniowy, który stosuję od ponad 3 lat. Dzięki szybkiej reakcji tylko 2 razy był potrzebny antybiotyk, więc śmiało mogę powiedzieć, że nasze sposoby działają.
W czasie przeziębień jak tylko pojawią się pierwsze objawy stosuję domowe sposoby. Dotyczą one zarówno funkcjonowania fizycznego jak i poprawy dobrego samopoczucia. Dzieci w tym czasie są marudne, rozdrażnione i wymagają więcej uwagi niż zwykle. To do nas – matek, lgną najbardziej w poszukiwaniu ukojenia i polepszenia humoru. A my staramy się, mimo zmęczenia, ten trudny czas uprzyjemnić i sprawić żeby dziecko nie cierpiało.
Dziś dzielę się z Wami moimi, domowymi sposobami na katar i przeziębienia stosuję je zawsze jak tylko zobaczę pierwsze objawy (najczęściej jest to katar).
Kiedy pod nosem dziecka zaczyna błyszczeć, znana wszystkim, wydzielina zawsze wyciągam niezawodny inhalator. Jeżeli katar jest gęsty to zawsze przed rozpoczęciem inhalacji robimy toaletę nosa. Kiedy Lilka była mniejsza stosowałam taki zestaw: sól morska do nosa (aby rozrzedzić wydzielinę), później aspirator (polecam taki podłączany do odkurzacza). Teraz kiedy potrafi EFEKTYWNIE (jest to bardzo ważne, bo inaczej wydzielina zalega) wydmuchać nos to używam tylko soli morskiej. Jednak jeżeli katar jest bardzo gęsty to wracamy do aspiratora.
Inhalator (pisałam o nim Jak wybrać inhalator) – nasz najlepszy przyjaciel w czasie przeziębień. Wdychanie roztworu chlorku sodu powoduje rozrzedzanie wydzieliny i dlatego jest tak pomocne. Inhalacje robimy już kiedy nos jest czysty – wtedy działa najlepiej. Do tego zabiegu używamy tylko soli fizjologicznej NaCl, która ma również działanie antybakteryjne. Kiedyś próbowałam wersji hipertonicznej jednak spowodowała ona dodatkowe podrażnienie i wcale nie było lepiej. Na jedną inhalację wlewam jedną ampułkę. W tym czasie włączam Lilce bajkę. Kiedy była mniejsza do tego zabiegu były potrzebne dwie osoby. Jedna trzymała ją na kolanach i przykładała maskę do twarzy, a druga w tym czasie produkowała się wokalnie naprzeciwko – najlepiej sprawdzały się piosenki z pokazywaniem. Inhalacje robimy 2- 3 razy na dobę.
Kiedy karmiłam ją piersią i zatkany nos utrudniał jedzenie robiliśmy te 2 czynności przed jedzeniem. Jeżeli do kataru doszedł również kaszel mokry, odrywający się po 15 minutach od zakończenia inhalacji zawsze ją oklepuję, aby wydzielina się oderwała. Robię to zdecydowanym ruchem kładąc ją na brzuchu na kolanach. Rękę układam w łódeczkę i raz przy razie oklepuję.
Co jeszcze stosuję w czasie walki z katarem i przeziębieniami?
I tylko w postaci wody, a nie soczków i herbatek. Nawadnianie organizmu walczącego z infekcją jest bardzo ważne, a często dzieci w tym czasie nie odczuwają tak mocno pragnienia. Dlatego stosuję różne triki, aby tylko utrzymać prawidłowy poziom płynów w organizmie. Tak jak widać na zdjęciu wyciągam nawet najbardziej fikuśne butelki z kolorowymi słomkami aby tylko skłonić dziecko do picia. Pamiętam nawet, że przez 2 tygodnie chorowania Lilka piła wodę tylko z papierowego kubka po kawie ze stacji benzynowej. A jak już nic nie działa to nalewam wodę do małego dzbanuszka i pozwalam jej nalewać wodę do szklanek.
W czasie przeziębień staramy się unikać kilku produktów, które niekorzystnie wpływają na rozwój choroby. Są nimi cukier i mleko krowie. Pierwszy składnik może zadziałać w ten sposób, że infekcja wirusowa nadkazi się bakteryjnie (bo bakterie lubią cukier) i wtedy będzie potrzebny antybiotyk oraz mleko krowie, które ma właściwości zaśluzowujące i zwiększa ilość wydzieliny, z którą tak bardzo w czasie przeziębień walczymy. Nie przeginam również z produktami powszechnie znanymi jako lecznicze. Uznaję zasadę zdrowego rozsądku i nie podaję kaszy jaglanej na każdy posiłek.
Przed położeniem córki spać wietrzę jej pokój. Ze względu też na atopową skórę nie włączamy kaloryferów w jej pokoju. Często stoi u niej oczyszczacz powietrza. Powietrze musi być chłodne, nawilżone i oczyszczone.
Kiedy katar spływa po tylnej ścianie gardła dzieci często się budzą i kaszlą. Dlatego w czasie infekcji wirusowej układam ją na dużej poduszce lub kładę na brzuchu. Kiedy się obróci znów przekładam do odpowiedniej pozycji.
To są nasze niezawodne domowe sposoby na katar i przeziębienia. Próbowałam również innych metod, ale tylko te przynoszą u nas efekty i polecam je każdej mamie. Zobacz też wpis: Wszystko co musisz wiedzieć o katarze – 10 pytań do zaufanego pediatry
Jeżeli spodobał Ci się ten wpis zostaw komentarz tutaj lub wróć na Facebooka i kliknij „Lubię to” https://www.facebook.com/nebuleblog/ Dziękuję!
Wyjątkowa seria dla najmłodszych czytelników, wspierająca rozwój mowy. Zestaw zawiera 3 książki: Agugu, Akuku i Gadu gadu
Darmowa wysyłka