fbpx

Woom 4 – lekki rower dla dziecka – nasz test

Woom 4 to rower dla dzieci, który zwraca uwagę. Kiedy w tamtym roku Lila wystartowała na rowerze, to od tamtej pory często jeździmy na wycieczki. Dziś napiszę o naszych wrażeniach z testowania tego roweru.

Jeśli to od tego modelu zaczynacie naukę jazdy i to będą wasze pierwsze kroki – poczytaj wpierw Jak nauczyć dziecko jeździć na rowerze?

Część odnośników w artykule to linki afiliacyjne.

Jak pewnie dobrze pamiętacie, w tamtym roku mieliśmy Woom 3 (pisałam o nim tutaj: Lekki rower dla dziecka – Woom 3) i miałam wielką nadzieję, że rower i na ten rok będzie dobry. Okazało się, że Lila wyskoczyła w tym roku trochę mocniej i była w górnej granicy wzrostu, jakiej rekomenduje producent (118 cm).

Zdecydowaliśmy, że jednak czas na większy rower, bo dzięki temu będzie jej łatwiej nadążać za nami. Rower Woom 4 ma kilka udogodnień dzięki którym lepiej się jeździ niż na Woom 3. Napiszę Wam o nich poniżej.

woom 4

Czym się różnią te dwa rowery?

  • Woom 3 jest mniejszy i dedykowany dzieciom o wzroście 105-120 cm, ma mniejszą ramę i koła 16 cali, waży 5,3 kg
  • Woom 4 jest większy i dedykowany dzieciom o wzroście 115-130 cm, ma większą ramę, koła 20 cali i waży 7,3 kg
  • Woom 3 jest świetnym rowerem na początek, bo jego konstrukcja i stelaż ułatwiają naukę na rowerze (mojej przyjaciółki córka pojechała prawie z marszu mając 4 lata)
  • Woom 4 jest kolejnym rowerem, który jest już bardziej zaawansowany

Woom 4, czy się charakteryzuje?

Ten rower waży 7,3 kg, więc dla ważącej niecałe 18 kg Lili jest idealny. Sama jest w stanie go podnieść, przenieść, wjechać nim po podjeździe dla rowerów.

rower dla dzieci

Rower ma większą ramę i większe koła – dzięki temu łatwiej się na nim jeździ na długim dystansie. Dziecko nie musi aż tak mocno pedałować żeby nadążać za nami.

Rower ma też przerzutki

ma 8 biegów, które bez problemu dzieci mogą obsługiwać bez odrywania ręki z kierownicy. Dzięki temu dzieci mogą się uczyć, jak dostosować odpowiedni bieg do nawierzchni i warunków. Jest to super opcja, bo dzięki temu łatwiej się jedzie.

przerzutki
kierownica woom 4

Siodełko jest regulowane szybkozaciskiem, czyli nie potrzebujecie żadnych narzędzi to tego żeby wyregulować siodełko. Jest to idealne rozwiązanie, bo dzięki temu zawsze i wszędzie możecie je dopasować. Jest też wąskie – dopasowane do wieku dziecka.

siodełko regulowane samozaciskiem

Hamulce są tak zaprojektowane, że mała ręka dziecka jest w stanie bez wysiłku ją złapać i zahamować. Nie potrzeba też dużo siły żeby to zrobić. Hamulce działają bardzo lekko.

żółty woom 4

Woom 4 jest świetny i co tu dużo pisać – idealny dla dzieci. Jedynym minusem jest cena, która w porównaniu do innych rowerów jest duża. Natomiast wiem, że ten rower za 3 lata odziedziczy Julek ( czeka na niego też Lilki Woom 3). Chociaż Lila marzyła o fioletowym, to poprosiłam ją żeby wybrała taki kolor, który spodoba się też bratu.

rower dla dzieci

Rynek wtórny Woom 4

Obserwuję też używane rowery Woom na OLX i widzę, że wciąż trzymają cenę: używany Woom 3 kosztuje około 1800 zł, a Woom 4 kosztuje 2300 zł, więc nawet jak Julek przesiądzie się na większy, to nie stracimy pieniędzy. Kiedy rodzina i znajomi mojej przyjaciółki pytali ją o prezent na urodziny dla córeczki powiedziała, że zbierają na rower. Dzięki temu udało się uzbierać część sumy, a resztę dołożyli – myślę, że to jest też super pomysł.

Rowery Woom są dostępne TUTAJ

dziecko w kasku rowerowym

Kask jest bardzo głęboki i różni się od typowych rowerowych kasków. dzieki tem dobrze chroni głowę z każdej strony. Ma wiele otworów, które zapewniają dobrą wentylację. Dziurki mają też siatkę, tak żeby wleciał tam owad (dobry pomysł).

żółty kask woom

Zapięcie kasku jest bardzo innowacyjne, bo jest na magnes. Kilka razy zdarzyło mi sie przyciąć brodę dzieciom standrdowym zapięciem – a w tym kasku to się nie wydarzy.

zapięcie w kasku woom

Kask ma też gumowy daszek, który po pierwsze chroni oczy przed słońcem, a po drugie pomoże chronić twarz przy upadku. Ten daszek jest gumowy (jak plaster miodu) i dzięki temu zamortyzuje uderzenie.

Kask ma odblaski i regulację z tyłu.

Co jest świetne – w końcu nie musimy się martwić przekręconymi paskami w kasku. W tym modelu macie sznurek, który nie jest w stanie się obrócić.

tył kasku woom

Tak jak w poprzednim wpisie o Woom 3 mam też dla Was rabat, który jest stały (bez ograniczenia czasowego)

A tu łapcie rabat na zakupy do sklepu todler.pl gdzie na kod Nebule – dostajesz 5% rabatu na rowerki Woom, Puky czy na hulajnogi Micro.

Jeżeli myślicie o kupnie Woom to Was zachęcam, bo raczej nigdzie nie ma rabatów na ten rower, ale mi się udało załatwić dla Was.

A jeśli rozważasz zakup dla starszego dziecka, lub dla siebie – kopalnię inspiracji znajdziesz we wpisie Jaki rower miejski kupić.

A tu łapcie Prezenty na dzień dziecka do 100 zł – różne grupy wiekowe

SMARTPARENTING - nebule.pl dla rodziców, którzy chcą wiedzieć więcej

“A ja się boję!” – jak oswajać dziecięce lęki?

Sama byłam lękliwym dzieckiem – bałam się chyba wszystkiego, co tylko możliwe: ciemności, wysokości, owadów, zwierząt, wody… Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. Niektóre z nich rosły, inne się zmniejszały, aż sama zostałam mamą i postanowiłam, że nie przeniosę tych lęków na moje dzieci.

W dzisiejszym wpisie chciałabym Wam napisać o dziecięcych lękach z perspektywy mamy oraz terapeuty SI. Nie znam się na wszystkich sferach dziecięcego rozwoju, więc o aspekcie psychologicznym nie napiszę zbyt wiele. Ale udało mi się poprosić o komentarz – Anitę Janeczek- Romanowską autorkę bloga www.bycblizej.pli psycholog z pracowni Bliskiemiejsce (jej wypowiedź jest w dalszej części wpisu)

Lęki rozwojowe

Są to lęki, które są charakterystyczne dla danego okresu. Są zupełnie normalne i najczęściej same przechodzą. Ich opis dla danego wieku możecie przeczytać TUTAJ

Są też lęki, które mogą pojawić się nagle, czasami bez wyraźnego powodu. Dzieci bardzo często boją też rzeczy nowych i nieznanych. Jest to zupełnie normalne zjawisko, że lękamy się czegoś z czym nigdy nie miliśmy do czynienia.

Czasami pojawiają się też po trudnej sytuacji, kiedy dziecko odczuwało strach. Może być tak, że później świadomie będzie unikało takich wydarzeń, które będą o nim przypominały.

Czy lęk jest potrzebny?

Tak, inaczej byśmy wyginęli. Nasz umysł podpowiada nam, co jest bezpieczne, a co nie. Jest to zupełnie normalne, że się czegoś boimy. Tak samo jest z dziećmi.

Jednak rodzice dość często popełniają nieświadomie błąd.

Dziecko się czegoś boi, więc staramy się unikać tego negatywnego bodźca. Czy to pomoże? Nie, a wręcz szkodzi, bo lęk wtedy rośnie.

Sama popełniłam ten błąd i unikałam styczności z psami i wodą. Przez to musieliśmy wykonać o wiele więcej pracy żeby pomóc dziecku oswoić ten lęk.

Unikanie rzeczy, których boi się dziecko może wydawać się na daną chwilę najbezpieczniejszym wyjściem, ale na dłuższą metę jest bardziej szkodliwe.

Uwierzcie mi na słowo. Moja mama wypisała mnie z basenu po pierwszej lekcji. Tak bardzo się bałam, że nie nauczyłam się pływać (odczuwam teraz lęk jak stoję na moście, nie wsiadam do łódek i boję się o dzieci, jak jesteśmy nad wodą). Dopiero teraz – sama ze sobą – oswajam ten lęk i jest zdecydowanie lepiej. Za punkt honoru wzięłam naukę pływania moich dzieci, kiedy tylko zobaczyłam pierwsze obawy związane z wodą od razu wykupiłam roczny karnet na basen. Właśnie po to żeby nikt nie musiał się tak męczyć jak jak.

Jeszcze nigdy nikt nie przestał się bać po słowach “Nie bój się”

Kiedy dziecko się boi, nie mówcie w ten sposób, bo to zupełnie nic nie da. Ważne jest żeby:

  • nie wyśmiewać dzieci “Taki duży i się boi?!”
  • nie zawstydzać przed innymi
  • nie porównywać ze sobą lub innymi dziećmi “Ja w Twoim wieku… ” “A Twoja siostra to się nie boi”
  • nie umniejszać jego uczuciom “Przecież to tylko …”
  • nie wrzucać dziecka na “głęboką wodę”

Co w takim razie można zrobić?

Wysłuchać! Niech dziecko opowie o tym czego się boi. Czasami wypowiedziany lęk jest już troszkę oswojony. Możecie to narysować, nazwać, a nawet nadać imię;)

Specjaliści twierdzą zgodnie, że dzieci lękliwe są nadmiernie wyczulone również na niepokój innych ludzi. Do tego są niezbyt wystarczająco wrażliwe na oznaki spokoju.

Co to znaczy? Jeżeli Wasze dzieci się czegoś boją, to przyjrzyjcie się też sobie. Często jest tak, że jeżeli my się czegoś boimy to w nieświadomy sposób przenosimy te lęki na dzieci (tak jest niestety ze mną). A mózg lękliwy potrafi stać na straży cały czas. Jest w stanie gotowości do unikania niebezpieczeństwa. Co w takim razie zrobić? Można poprosić partnera żeby w bardziej przekonujący sposób zadziałał na dziecko i pokazał, że jest spokojny. Albo zacząć pracować nad sobą – ja tak zrobiłam.

Warto też pracować nad poczuciem bezpieczeństwa u dziecka

Jak to zrobić, kiedy jest tak trudno? Akceptowanie uczuć dziecka jest bardzo ważne. Dzieci wykształcają w sobie poczucie pewności siebie i bezpieczeństwa kiedy mają silną relację z bliskimi. Jednak czasami to nie wystarcza i mimo tego, że spędzamy z dziećmi czas, dajemy wszystko z siebie to zdarza się tak, że dzieci odczuwają lęk i jest to normalne.

Czasami jest jednak tak, że zastanawiamy się, czy warto pójść do psychologa z dzieckiem. Czy to jest już ten etap?

Poprosiłam Anitę Janeczek- Romanowską – psycholog, autorkę bloga www.bycblizej.pl o wypowiedź, kiedy warto pójść z dzieckiem do psychologa.

“Żeby odpowiedzieć na to pytanie, warto przyjrzeć się trzem kwestiom. Pierwsza, zasadnicza to to, na ile dany lęk jest rozwojowy, a więc częsty w danym wieku i będący pewnym etapem, który po prostu mija.

Kolejna kwestia (bez względu na to czy jest to lęk rozwojowy czy sytuacyjny) – czy i na ile dany lęk utrudnia dziecku funkcjonowanie i obniża jego jakość życia. Na ile sprawia, że dziecko unika różnych aktywności, wycofuje się, a jednocześnie doświadcza straty (warto tu być uważnym na to, co jest faktycznie stratą dla dziecka, a nie dla rodzica, np. “bo inne dzieci tak robią/nie boją się/ja bym chciała, żebyś się tego nauczył” itp.).

Jest też trzeci, istotny aspekt – na ile rodzic czuje, że nie ma już pomysłów albo zasobów, żeby wspierać dziecko w lęku. Wówczas taka wizyta u specjalisty może być wspierająca dla rodzica i to on będzie klientem a nie dziecko.

Podczas konsultacji będzie miał okazję zaopiekować swoje emocje związane z dziecięcym lękiem (a tu też często pojawia się lęk, który utrudnia towarzyszenie dziecku bez napięć, bo jak wiemy lęk dziecka plus lęk rodzica to podwójna dawka niepokoju).

Mam takie doświadczenie, że wsparcie psychologa pomocne będzie w każdej sytuacji, w której dana osoba czuje, że go potrzebuje i najlepiej przyłożyć do tego właśnie taki filtr. Bardzo często konsultacje u psychologa są okazją do zwentylowania tego, co trudne i obciążające dla rodziców towarzyszących dzieciom, które się boją. To uczucie “ufff” bywa czasem jak światło, które wskazuje wiele rozwiązań, pomysłów i strategii, bardzo często dostępnych danej rodzinie, ale z różnych powodów ukrytych gdzieś w cieniu.”

Skąd mogą się też brać lęki?

Sporo lęków może mieć swój początek w zaburzeniach integracji sensorycznej. Dzieje się to wtedy, kiedy dzieci unikają bodźców sensorycznych, bo się boją.

Z zaburzeń SI mogą wynikać:

  • lęki wysokości ( wynika z niepewności grawitacyjnej)
  • lęki w grupie dzieci/ludzi (często dzieci z zaburzeniami SI nie lubią przebywać w grupie dzieci, bo mogą być przypadkowo popchnięte, dotknięte)
  • lęki podczas uprawiania sportów, albo np. na placu zbaw boją się kręcenia na karuzeli (często dzieci z zaburzeniami SI unikają takich aktywności)
  • lęki przed zwierzętami (oprócz lęku przed ugryzieniam dzieci np. z obronnością dotykową będą się bały dotknąć psa)
  • to tylko niektóre z nich, a jest ich znacznie więcej

Jeżeli podejrzewacie, że Wasze dziecko może mieć zaburzenia SI, to warto rozwiązać Kwestionariusz Psychomotoryczny online KLIK

A jeżeli to nie są zaburzenia SI, albo są tak dyskretne, że nie jest potrzebna terapia?

Możemy próbować radzić sobie sami. Opowiem Wam, jak my poradziliśmy sobie z lękiem przed wodą.

Zaczynaliśmy tak jak większość: basen od małego – to napewno się oswoi i nie będzie się bać. Jednak przyszły choroby, inne obowiązki i porzuciliśmy lekcje na basenie. Dodam, że na wszystkie zajęcia w wodzie wchodził mąż, bo się przecież bałam. W pewnym momencie zobaczyłam problem z myciem głowy, który zaczął narastać. Później wizyta w parku wodnym otworzyła mi oczy: moje dziecko zaczyna bać się wody.

Ani razu nie powiedziałam tego głośno “Ty się boisz wody!”. Postanowiłam działać.

W terapii integracji sensorycznej w pracy z zaburzeniami postępuje się w pewien określony sposób. Na różne przyjazne dziecku sposoby odwrażliwia się dany zmysł lub grupę zmysłów. Dzięki temu układ nerwowy się oswaja i zaczyna akceptować nieprzyjemny do tej pory bodziec. Jak to jest w praktyce? Za pomocą różnych technik “odwraca się uwagę” od tego, który ćwiczymy. Taką samą technikę zastosowałam u nas.

Zabawa w wodzie jest super, jeżeli tej wody się nie boimy. A co jeżeli boimy moczyć się głowę, oczy? Jest kilka metod, które my stosowaliśmy i w sumie można ją użyć przy innych lękach:

  • oswojenie moich lęków – uznałam, że dopóki ja sama sobie z nimi nie poradzę to nie będę wiarygodna w tym co mówię dziecku. Zaczęłam wchodzić do wody, czerpać z tego przyjemność, a nawet nauczyłam się pływać z maską całotwarzową (to jest wow, jeżeli nie umiecie pływać, to kupcie tą maskę – gwarantuję, że zaczniecie pływać)
  • bajkoterpia – czytanie, oglądanie przyjemnych sytuacji związanych z tym czego się boimy może też wywoływać lęk. Ale jeżeli dobrze dobierzemy książkę lub bajkę to będzie pierwszy krok
  • metoda małych kroków i podążania za dzieckiem – jeżeli nie wywieramy presji na dzieciach, nie przekupujemy tylko pozwalamy na własne przepracowanie lęku, a tylko towarzyszymy – to bardzo pomaga. Dzieci widzą, że akceptujemy je w każdej sytuacji
  • zabawa – zabawa jest znakomitą formą oswajania lęków. Stosujcie ją, jak tylko możecie. Ja sama jak się czegoś boję, to się zaczynam bawić z dziećmi i lęk przechodzi.
  • zabawki, przytulanki i wszystko to, co powoduje, że dzieci czują się lepiej
  • obecność innych dzieci – u nas zadziało to najbardziej – do tej pory chodziliśmy sami na basen, a jak pojawiła się grupa, to jakby ten lęk minął ( a może to tez dlatego, że mnie wtedy nie ma, a ja się dalej trochę boję wody)

Zabawki do wody

Bardzo pomocne były też wszystkie gadżety i zabawki do wody. Zaczynaliśmy od pływania w rękawkach, które mają dobrą wyporność. Mieliśmy akcesoria różnych marek, a w tym sezonie testowaliśmy nową markę w Polsce SwimWays. Mają bardzo dużo ciekawych zabawek i angażują dzieci do ruchu i pokonywania swoich lęków. Są bardzo dobrej jakości i dzieci je uwielbiają.

Kalmary do nurkowania SwimWays
Pelikan SwimWays do łowienia rybek

Wcześniej żadne maski, okularki nie wchodziły w grę. Dopiero po jakimś czasie udało się je zaakceptować i to było odkrycie, że dzięki nim woda nie wlewa się do oczu. Można też zobaczyć co jest pod wodą.

Maska do nurkowania SwimWays

Na urodziny kupiliśmy też aparat, który robi zdjęcia pod wodą – to był strzał w dziesiątkę!

Później przyszedł czas na zabawki do nurkowania, które zatapiają się pod wodą a tam trzeba otworzyć oczy i je wyłowić. Kolejny punkt zaliczony!

Syrenka SwimWays do nurkowania

Dalej przyszedł czas na pływanie na materacu – to zawsze była duża obawa, a i ta została przełamana.

I wiecie co, niedawno Lila oglądała bajkę, w której postać zadała pytanie do widzów: “Jaki jest Twój ulubiony sport?”

A moje dziecko odpowiedziało bez namysłu: “Pływanie!”

Wiecie co wtedy poczułam? Ogromne wzruszenie, bo ja się wypisałam z basenu po pierwszej lekcji i ten lęk towarzyszy mi ponad 30 lat. A jej się udało, dzięki naszemu wsparciu i jej determinacji.

SMARTPARENTING - nebule.pl dla rodziców, którzy chcą wiedzieć więcej

Węgry z dziećmi – nasza wyprawa

  • WĘGRY
  • 8  min. czytania
  •  komentarze [9]

Kiedy w połowie maja okazało się, że mamy na początku czerwca tygodniowy urlop, to zaczęliśmy się zastanawiać gdzie wyjechać. Dlaczego znów pojechaliśmy na Węgry z dziećmi i czy wyjazd się udał – napiszę Wam poniżej.

Nawet rozważaliśmy inne kierunki, ale wygrały Węgry, bo:

  • jest blisko. Pisałam już Wam, że my jeździmy na wieczór do Rzeszowa, śpimy u dziadków i ruszamy na drugi dzień dalej. Obecnie podróże dłuższe niż 5 h są dla nas bardzo męczące i wszystkie dalsze kierunki odkładamy na kolejne lata.
  • chciałam odpocząć, czyli wg mnie: w czasie wyjazdu nie używać auta, nie zwiedzać, nie gotować, nie sprzątać. Chciałam żeby dzieci miały dużo atrakcji na miejscu i nie trzeba było dużo się przemieszczać.
  • zależało mi na nieograniczonym dostępie do wody dla dzieci. Lila doskonali teraz pływanie i uwielbia spędzać czas w wodzie. Julek też mógłby godzinami siedzieć w basenie. Na początku czerwca w innych krajach raczej trudno o takie możliwości, a na Węgrzech macie baseny termalne i nawet przy 10 stopniach dzieci mogą siedzieć w wodzie do oporu.
  • atrakcje dla dzieci – place zabaw – pisałam już Wam nie raz, że na Węgrzech są genialne place zabaw, na takie trafiliśmy też tym razem.
  • znalazłam bardzo fajne hotele z dostępem do wielu ciekawych atrakcji dla dzieci.

Tym razem wybraliśmy wschodnie Węgry, które są jeszcze bliżej z Rzeszowa. Byliśmy w dwóch miastach: Debreczyn (to 2-gie co do wielkości miasto) na Węgrzech i Nyíregyháza (oddalone o 50 km od Debreczyna).

W obu miejscach zatrzymaliśmy się poza miastem w pięknej rekreacyjnej okolicy.

DebreczynWęgry z dziećmi

Hotel Aquaticum KLIK

Zatrzymaliśmy się w hotelu Aquaticum, który jest w aquaparku. Uznaliśmy, że to jest najlepsze wyjście żeby mieć wejścia na basen w cenie noclegu. Jak wpiszecie w Bookingu to może się Wam wydawać, że cena jest dość wysoka (około 760 zł za dobę), ale macie w tej cenie:

  • wejścia całodzienne do aquaparku, który jest świetny( a bilety oddzielnie kosztują około 150 zł dla naszej rodziny)
  • śniadania i obiadokolacje
  • salę zabaw w hotelu (ogromną!)

Hotel i Aquapark są położone w przepięknym parku, obok placu zabaw, na którym spędzaliśmy prawie wszystkie wieczory. Okolica była tak kusząca, że pojechaliśmy tylko raz do centrum Debreczyna i szybko wróciliśmy. Właściwie można nie wyjeżdżać z hotelu tylko na hulajnogach lub pieszo pozwiedzać okolice.

W stawie w parku np. są ryby i żółwie. Za placem zabaw jest mały wodospad i strumyczek, przy którym dzieci spędziły kilka godzin, wrzucając kamienie.

Strumyk z wodospadem za placem zabaw
Węgry z dziećmi
Węgry z dziećmi
Plac zabaw w parku za hotelem – genialny!

Niedaleko hotelu jest też fontanna, po której można chodzić. Bardzo blisko jest też nieduże zoo i wesołe miasteczko (tej atrakcji nie polecam, bo widać było na niej ząb czasu).

Węgry z dziećmi
obok jest fontanna, w której można chodzić – genialne na upał

Sam hotel jest ok, przyznam, że po zdjęciach na bookingu spodziewałam się czegoś bardziej wypasionego, ale naprawdę nie ma do czego się czepiać. Śniadania były w porządku, na obiadokolacjach ogromny wybór (nawet słoiczki dla maluchów i dla starszych dzieci lody).

A sam Aquapark – bajka! Kilka godzin dziennie spędzaliśmy w wodzie. Są tam niezłe atrakcje:

  • zjeżdżalnie
  • basen z falami
  • ogromny brodzik
  • basen o głębokości 1m (idealny dla Lili do nauki pływania bez pomocy)
  • w środku rośnie bardzo dużo roślin i klimat jest bardzo przyjemny – wypatrzyliśmy nawet banany na bananowcu
  • możecie też tam zjeść obiad (pamiętajcie, że porcje są ogromne)
Węgry z dziećmi

Ile dni wystarczy? – my byliśmy 4, ale myślę, że 3 wystarczą w zupełności.

Później przyjechaliśmy do oddalonej o 50 km Nyíregyháza. Zatrzymaliśmy się w hotelu, który jest w Zoo. Tak, właśnie:) Nie w samym środku, ale jest! Kartą do pokoju otwiera się furtkę do zoo i możecie korzystać do woli. W ciągu 3 dni w Zoo byliśmy 5 razy.

Węgry z dziećmi – Hotel Pangea KLIK

Ten hotel już mi kiedyś mignął i zapisałam go sobie w inspiracjach. Jest naprawdę niesamowity i nawet mam wrażenie, że powinniśmy być 3 dni w Debreczynie, a 4 dni w Nyíregyháza.

Węgry z dziećmi
Węgry z dziećmi
Węgry z dziećmi
zobaczcie to przejście jak most – świetne!
Węgry z dziećmi
Winda z dinozaurami
Taras (tu można jeść posiłki) i z tyłu plac zabaw.

Hotel jest inspirowany dziejami Ziemi i wszędzie są takie motywy. Przed hotelem jest wielki tyranozaur, a w środku przy recepcji ogromne drzewo życia. Winda wygląda jak środek dżungli.

Każdy pokój też jest inspirowany światem zwierząt – przed każdym pokojem wyświetla się na podłodze jakieś zwierzę i to znaczy, że Wasz pokój w środku będzie miał motyw tego zwierzęcia. Super pomysł – dzieci i my – byliśmy zachwyceni! Jeżeli miałabym coś zmienić, to może bym rezerwowała pokój z widokiem na jezioro, a nie na budynki Zoo.

W środku jest nieduża sala zabaw, a na zewnątrz super plac zabaw. Tam też jest kilka dinozaurów i atrakcji związanych z dziejami ziemi.

Plac zabaw hotelowy, a za płotem zoo.

W tym hotelu było przepyszne jedzenie (lepsze niż w Debreczynie).

Przy zameldowaniu Pani powiedziała, że mamy gratis obiadokolacje. (Tak jak teraz patrzę na ceny tego hotelu, to widzę, że są już inne – my płaciliśmy zdecydowanie mniej i widzę, że we wrześniu ceny znów spadają).

Hotel Pangea jest położony nad jeziorem – nie zdążyliśmy skorzystać z jego dobrodziejstw (za kilka dni miało być dopiero otwarcie – bardzo fajna plaża – z cieniem i placem zabaw.)

jezioro przed samym hotelem

W Nyíregyháza nie wybraliśmy się do centrum, bo szkoda nam było czasu. Blisko hotelu jest też ogromny plac zabaw, a niedaleko są też termy. Byliśmy na nich dwa razy i było super! Są brodziki dla dzieci w środku i na zewnątrz – kompleks basenowy jest ogromny. (tu wszystkie info po polsku KLIK)

ogromny plac zabaw niedaleko hotelu (w stronę term)

Ale ceny są dość wysokie (w porównaniu do innych term na jakich byliśmy) za dzienny wstęp dla 4 osób (bilet rodzinny) zapłaciliśmy 170 zł. Natomiast jest to warte uwagi miejsce. Świetnie się tam bawiliśmy – znajdziecie tam atrakcje i dla 70- latka, 17-latka i 7-latka. Na miejscu są też bary (nawet są bary w wodzie), obiady i przekąski. Możecie też wziąć swoje jedzenie.

Piracki plac zabaw na termach
Brodziki
Ktoś, kto stworzył jacuzzi w strefie z brodzikami jest chyba rodzicem 🙂
Termy na zewnątrz i bar w wodzie
Brodzik na zewnątrz

Ale ja Wam polecam bardziej restauracje, która jest przed termami. Naprawdę genialna włoska knajpa z widokiem na jezioro.

Węgry z dziećmi
Świetna włoska restauracja przed termami

Węgry z dziećmi – Zoo Nyíregyháza

Główną atrakcją jest tutaj Zoo, do którego przechodzicie przez bramkę w hotelu.

Węgry z dziećmi
Wejście do zoo otwierasz kartą do pokoju.

Przyznam, że nie jestem fanką ogród zoologicznych – zawsze jest tłok, martwię się też o zwierzęta i niewielką przestrzeń. Przyznam, że zoo zrobiło na mnie ogromne wrażenie! Nigdy nie byłam w tak dużym i tak przemyślanym. Zwierzęta mają dużo przestrzeni i można im się przyjrzeć z bliska ( jest zbudowana kładka, tak że chodzicie wysokości głowy żyrafy). Jest naprawdę wielkie i dzięki temu, że hotel był obok obejrzeliśmy wszystko bardzo dokładnie na kilka razy.

Co jest ważne – przy każdym zwierzęciu macie opis po POLSKU – bardzo ciekawy

oko w oko z żyrafą
Węgry z dziećmi
Węgry z dziećmi
Karmienie lam
Pawie chodzą tam na wolności
Przepiękne tropikarium
Węgry z dziećmi
Lemury ogląda się z bliska – wchodzi się do ogromnej klatki – zwierząt nie można głaskać
Oceanarium
Węgry z dziećmi

Nie byliśmy w centrum, a jak się okazuje może trochę szkoda. Zerknijcie na tę stronę KLIK – wygląda naprawdę fajnie.

Cały pobyt minął nam bardzo szybko i było wspaniale. Jeżeli też planujecie wyjazd na Węgry to polecamy te dwa miejsca. Ale jeżeli miałabym wybrać, gdzie było lepiej – to zdecydowanie w Nyíregyháza. Myślę, że jeszcze tam wrócimy na szybki wypad (to tylko 300 km do Rzeszowa).

Jeżeli będziecie jechać przez Barwinek to polecam na obiad zatrzymać się po drodze bardzo niepozornej restauracji Anyukam Mondta KLIK (miejscowość Encs).

A jeżeli szukacie innych naszych relacji z Węgier, to możecie o nich przeczytać poniżej:

Węgry – 10 powodów

Miszkolc i okolice

Budapeszt z dziećmi

Węgierskie wakacje

SMARTPARENTING - nebule.pl dla rodziców, którzy chcą wiedzieć więcej

Czym zająć dzieci w podróży? – nasze pomysły i patenty

Za chwilę wszyscy ruszymy na wakacje. Jednak dzieci w podróży mogą być niecierpliwe, dlatego my mamy od lat swoje sprawdzone patenty, które doskonale sprawdzą się w tym czasie. Dziś Wam o nich napiszę.

Zacznę od płyty z personalizowaną muzyką dla dzieci Dubi KLIK, której jestem współautorką. Moje dzieci przed wyjazdem na Węgry jeszcze nie słyszały płyty w całości, bo chciałam ją zostawić właśnie na podróż. Przyznam, że sprawdziła się znakomicie. Dzieciaki słuchały, śpiewały, zgadywały i prosiły o “jeszcze razx30”. 20 godzin w podróży minęło w miarę spokojnie, dzięki słuchaniu.

Teksty na płycie, są tak stworzone żeby stymulować rozwój mowy i powiem szczerze, że u nas zadziałały. W jednej z piosenek Dudu szumi “szszszsz” i dzięki powtarzaniu Julek na wyjeździe utrwalił głoski “sz”, “rz” “cz”, “dż”. Myślałam też, że płyta jest bardziej dla młodszych dzieci, a to Lilka najbardziej się upominała o Dudu i Bibi. Nauczyła się też piosenek na pamięć.

Na płycie znajdziecie piosenki z imieniem Waszego dziecka

Angażują one do mówienia, są też zabawy aparatem artykulacyjnym, zgadywanki i zagadki. A na samym końcu jest słuchowisko wyciszające.

Jeżeli wybieracie się w podróż, to pomyślcie o Dubi – dzieci się czymś zajmą i podróż minie szybciej.

W zestawie jest książka z płytą (która wysyłana jest do Was), pliki mp3 dostajecie na meila w ciągu 24 h od zaksięgowania wpłaty w dzień roboczy.

Można ją kupić TUTAJ

A jak się nam już nudzi to mamy takie zabawy w aucie:

1. Państwa miasta bez kartek (od 5 lat)

Choroba lokomocyjna utrudnia nam życie, więc gramy w ten sposób, że mówimy alfabet i po kolei wymyślamy różne rzeczy na daną literę (gra bez punktów)

2. Kim jestem? (od 2 lat)

Po kolei każdy z podróżników wymyśla (nie mówiąc nikomu) osobę, zwierzę, postać z bajki. Pozostałe osoby zadają pytania, na które można odpowiadać tylko TAK lub NIE.

3. Kto pierwszy? (od 2 lat)

Kto pierwszy wypatrzy na drodze traktor, psa lub policję ;P ten ma punkt. (lub jak ktoś nie zobaczy policji ma kilka punktów;)

4. Zabawa w rymy (od 2 lat)

Pierwsza osoba mówi słowo, a następna ma znaleźć słowo rymujące się do niego (dzieci ponosi fantazja i wymyślają swoje słowa)

5. Zagadki (od 2 lat)

Proste zagadki zawsze są na topie, czyli opowiadamy o cechach przedmiotów lub osób. (my często opisujemy zwierzęta, osoby z rodziny lub postaci z bajek)

6. Czuję się jak… (od 2 lat).

Tę zabawę wymyśliły moje dzieci i bardzo dużo radości im sprawia. Ogólnie chodzi o to, że każdy mówi, jak się czuje. Dzieci mówią np. czuję się jak śliwka, bo … Albo czuję się jak klupka (cokolwiek to znaczy, ale brzmi bardzo śmiesznie).

7. Kamień – papier- nożyce

Stara jak świat gra, super sprawdza się w podróży. Mam nadzieję, że nadzieję, że znacie zasady?

8. Synteza i analiza głoskowa lub sylabowa (od 3-4 lat)

Mówimy szyfrem, a dzieci mówią co powiedzieliśmy, czyli ja mówię: sa -mo- chód albo s-a-m-o-ch-ó-d. Łatwiejsze są sylaby od głosek. Jeżeli dziecko już umie, to samo też może nam zadawać zadania.

Co roku przed sezonem zamawiam też różne, drobne rzeczy, które zabieram w podróż i dawkuję. Nie daję wszystkiego na raz, ani nie zabieram tego na jeden wyjazd. To wszystko co poniżej wystarcza na 2 – 3 miesiące.

Magnesy z folią holograficzną

Pierwszy raz mieliśmy coś takiego na święta i to była tak fajna zabawa, że kupiłam takie na wakacje. Oczywiście nie daję wszystkiego na raz, ale jeden magnes i np. dwie folie. Super sprawdzi się w samolocie, w restauracji lub w aucie (jeżeli dzieci nie mają choroby lokomocyjnej).

Magnesy Colorino TUTAJ

A coś podobnego z tej marki TUTAJ

Naklejki

Naklejki dobrze nam się sprawdzają w aucie. W domy wycinam je po około 5 żeby nie było ich za dużo. Dla mniejszych dzieci wybierajcie duże naklejki (żeby nie zjadły).

Naklejki Djeco TUTAJ

Tatuaże

Też mam je wycięte i robimy np. w czasie oczekiwania w restauracji. Zdarzyło nam się zrobić tatuaż np. na samochodzie Julka.

Dostępne TUTAJ

Notesy

Mam zawsze gdzieś w torbie mały notes żeby móc dać Lili do np. gry w zgadywanki lub po prostu do zapisania sobie bardzo ważnych informacji.

Ten piękny z naklejkami można kupić TUTAJ

Do tego mam zestaw mini kredek lub pisaków w niedużym opakowaniu

Mini mazaki zapachowe Ooly TUTAJ

Papeteria

Jeżeli Wasze dzieci lubią pisać, rysować to taki nieduży zestaw może sie Wam przydać. Lila zapowiedziała, że będzie wysyłać listy z wakacji do koleżanek, więc taka papeteria na pewno się jej spodoba (i zajmuje niewiele miejsca)

Papeteria TUTAJ

Kolorowanki wodne

Cały wpis o możecie przeczytać tu: Kolorowanki wodne, a ja Wam dziś pokażę plansze z Djeco, które są oddzielne (ważne przy większej ilości dzieci, tylko zabierzcie więcej pędzelków), a do tego wielorazowe.

Nasze dostępne TUTAJ

Gry

Na wyjazdy zabieramy też nieduże gry takie jak: UNO, Dobble, a teraz zabieramy też jeża Djeco. To bardzo fajna gra dla dwójki dzieci ( dwóch graczy może grać), gdzie ćwiczymy kolory, motorykę małą i spostrzegawczość.

Gra jeż Djeco TUTAJ

Wydrapywanki

Ostatnio mieliśmy taką książeczkę i bardzo Julkowi się spodobało. Tutaj w zestawie macie szablony do odrysowania i do wydrapania patyczkiem.

Nasza TUTAJ

Książki z naklejkami

Moja starsza od kilku lat uwielbia takie książki i potrafi spędzić nad nimi wiele czasu. Mogę Wam polecić dwie najpiękniejsze marki, które mają takie w ofercie. Jedne to Janod do wyklejania i kolorowania – dostępne TUTAJ

A drugie to książki Olesiejuk (czasami są w dyskoncie, ale ja kupuję je TUTAJ) Są dostępne różne wersje: KLIK

To już wszystko, a Wy jakie macie pomysły?

SMARTPARENTING - nebule.pl dla rodziców, którzy chcą wiedzieć więcej

Książka idealna na wakacje

Za chwilę wakacje i liczne wyjazdy. Ja też powoli szykuję nas na letnie tematy. Dziś chciałabym Wam pokazać książkę, która idealnie się nadaje na wszystkie wypady.

“Czaple, kury i głuptaki” – Asia Gwis, wyd. Nasza Księgarnia

Dostępna TUTAJ

Są takie tematy, które interesują prawie wszystkie dzieci. W większości są to zwierzęta. Tak też jest u nas – wystarczy tylko wyjść na zewnątrz i już w głowach dzieci budzi się ciekawość. Przyznam, że sama odróżniam tylko kilka gatunków ptaków i brakuje mi tej wiedzy. Dlatego dziś chcę Wam pokazać bardzo ciekawą książkę, która przybliży Wam i Waszym dzieciom świat ptaków.

W książce znajdziecie mnóstwo informacji o różnych gatunkach ptaków. Wiedza podana jest w bardzo interesujący sposób, tak aby jeszcze mocniej wzbudzić ciekawość.

Ilustracje są przepiękne i przyciągają oko. Ilość detali powoduje wrażenie podglądania prawdziwych ptaków.

Autorka w sprytny sposób kieruję uwagę na detale – w książce są zagadki, łamigłówki i wyszukiwanki. Dzięki temu jeszcze więcej dzieci będą mogły zapamiętać.

U nas w domu niedawno była faza na pingwiny i w tej książce jest o nich sporo informacji.

Dzięki tej książce dowiecie się wielu ciekawych informacji na temat świata ptaków. Idealnie nadaje się na wakacje żeby móc się pobawić z dziećmi w ornitologów.

SMARTPARENTING - nebule.pl dla rodziców, którzy chcą wiedzieć więcej

Gry wspomagające rozwój mowy – Zu&Berry

  • LOGOPEDIA
  • 3  min. czytania
  •  komentarze [2]

Uwielbiam takie zabawy, gdzie łączymy przyjemne z pożytecznym. Dziś chciałabym Wam pokazać bardzo ciekawe gry, dzięki którym w czasie zabawy będziemy mogli rozwijać mowę dzieci.

Kiedy pracowałam jako logopeda, to sama robiłam wiele pomocy w domu. Spędzałam na tym bardzo dużo czasu. Na szczęście teraz jest więcej ciekawych gier, które pomogą Waszym dzieciom w ćwiczeniach i poszerzaniu słownika.

Dziś pokażę Wam ciekawe gry Zu&Berry, dzięki którym będziecie mogli wspomagać rozwój mowy. Gry są kartonowe, bez plastiku i zajmują niewiele miejsca.

Zu&Berry – Pod, nad czy obok

Dzieci często mają trudności ze zrozumieniem wyrażeń przyimkowych i je przekręcają lub pomijają. Udowodniono też, że dzieci z niedosłuchem mają o więcej trudności z przyimkami. Dlatego taka pomoc jest genialna – dzięki niej dzieci szybciej zrozumieją zależności i będą mogły ich używać. W zestawie mamy karty z pytaniami i do tego instrukcję obrazkową. Dzieci mogą też umieszczać postać Zu (surykatki) i Berry (alpaka) w dołączonej skrzyni, która ułatwi zrozumienie tych zależności.

Zu&Berry Kolorowe pranie

Sama kiedyś robiłam podobną pomoc do pracy – a tu mamy gotowy zestaw. Świetna gra z małymi składanymi kartonowymi pralkami. W czasie zabawy ćwiczymy nazywanie kolorów (później można też grać po angielsku). Do tego możemy uczyć się nazw ubrań i części ciała, na które je zakładamy.

Zu&Berry Liczę zwierzęta

Gra, w którą możecie grać na kilka sposobów – jak w klasycznego Piotrusia lub w memo. Świetne są zasłonki, bo Julek nie potrafi utrzymać całej talii w ręku. W czasie zabawy możemy uczyć się nazw zwierząt i przygotować dziecko do nauki liczenia.

Zu&Berry Poznaję emocje

Takich kart szukałam już od dłuższego czasu. Dzięki nim, będziecie mogli nazywać emocje i rozmawiać o trudnych sytuacjach. Przytoczone scenki są bliskie dziecku, więc jeszcze bardziej może się z nimi utożsamiać.

Wszystkie stany Julka

W ofercie Zu&Berry znajdziecie jeszcze więcej gier i układanek, a dzięki nim będziecie mogli razem z dzieckiem uczyć się przez zabawę. Według mnie wszystkie pomoce nadają się też do gabinetu logopedycznego.

tu macie wpis najlepsze Gry planszowe dla dzieci

a tu Gry planszowe dla dorosłych

SMARTPARENTING - nebule.pl dla rodziców, którzy chcą wiedzieć więcej

Słońce – wróg czy przyjaciel – rozmowa z dermatologiem

  • ZDROWIE
  • 6  min. czytania
  •  komentarze [4]

Ten temat chodził mi po głowie od dawna. Nie lubię skrajności i wystrzegam się takich opinii. Jestem daleka od smarowania dzieci non stop kremami z UV, ale też nie pochwalam zupełnej ignorancji. Nie ryzykuję zdrowia smarując siebie i dzieci olejami, ale też nie biorę pierwszego lepszego kremu z półki z filtrami. Uważam, że tylko umiar nas uratuje i świadomość.

Dlatego postanowiłam zasięgnąć wiedzy u specjalisty. Dziś na moje pytania odpowiada lekarz dermatolog – Aga Kobyłka-Dziki

Kiedy dzieci smarować kremami, a kiedy nie? Czy jest np. 20 stopni a my jesteśmy około godziny 11 dość krótko, to czy dziecko musimy smarować kremem czy nie? ( Ja tego nie robię)

Każda mama zna swoje dziecko najlepiej, wie w jaki sposób jego skóra reaguje na nasłonecznienie. Ogólna zasada, którą powinnyśmy się zawsze kierować dobierając rodzaj i stopień ochrony przeciwsłonecznej to, aby nie dopuścić do powstania rumienia czyli oparzenia słonecznego. Każda osoba ma swój indywidualny fototyp skóry czyli potocznie karnację, która w głównej mierze jest zdeterminowana poziomem naturalnej ochrony, którą zapewnia nam barwnik – melanina.

Skandynawowie mają jej bardzo mało, są bladzi „okropnie”?, ale w szerokości geograficznej gdzie mieszkają, gdzie natężenie promieniowania UV jest bardzo niskie muszą mieć taką barwę skóry, aby wytworzyć potrzebną im dawkę witaminy D3, muszą także pamiętać jadąc na urlop do Włoch, że prawdopodobnie po 10 min bez ochrony przeciwsłonecznej będą „oparzeni”.

Odwrotnie jest w przypadku osób o ciemnej karnacji

Jako lekarz kieruję się wiedzą i aktualnymi wytycznymi, które mówią, że w okresie od maja do października, a w szczególności w czerwcu na terenie Polski, w godzinach „alarmowych” czyli od 10-16 musimy chronić się przed negatywnymi skutkami promieniowania UV. Nie dopuścić do oparzenia i pamiętać o długoterminowym uszkodzeniu naszych genów, gdy zbyt długo i często przebywamy na słońcu bez ochrony.

Jeśli te 20 stopni C i godzina 11 mają miejsce w miesiącach późnojesiennych kiedy to promieniowanie „rumieniotwórcze” praktycznie nie dociera do powierzchni ziemi ( warto wspomnieć, że jest ono silne, ale stanowi tylko 5-6% całego spektrum promieniowania UV) to nie musimy nakładać kremu z filtrem. Poprawkę nakładam na pobyt w górach na obozie narciarskim, gdzie pokrywa śnieżna potrafi odbić aż do 80% UVB, które do nas wraca i działa mocniej – tutaj opłaca się mieć ze sobą krem z filtrem.

W okresie letnim, gdy słońce jest w zenicie czyli jak najwyżej ( godzina 12) to promienie słońca padają na nas pod kątem 90 stopni, najkrótsza droga, dodajmy bezchmurne niebo i spore narażenie mamy gwarantowane. Im dalej „po południu” kąt padania się zmniejsza a wraz z nim i narażenie. Warto o tym pamiętać, gdy planujemy spacer, a kremu z filtrem jeszcze nie kupiłyśmy, wtedy najlepiej umieścić go w godzinach bliżej 15 i lub przed 10 -11, ale czapki z daszkiem nie wypada zapomnieć?

Czy filtry hamują przyswajanie witaminy D3?

Według najnowszych badań stosowanie filtrów nie powoduje znaczącego zmniejszenia ilości witaminy D3 w naszym organizmie. Większość badań różniących się pod względem metodologii pokazuje, że u osób bez ochrony przeciwsłonecznej jej stężenie wzrasta, ale z kolei w grupie z filtrem na skórze nie wykazano niedoborów. Badań, które wykazują negatywny wpływ kremów ochronnych jest znacznie mniej i są one starsze ( lata 1987-1995).

Pamiętajmy o tym, że badania przeprowadzane są na różnych osobach, w różnym wieku i czasem w innych szerokościach geograficznych, w których natężenie UV i predyspozycje do produkcji witaminy D3 nie są jednakowe. Co ciekawe inne badania pokazują, że jedynie noszenie odzieży z długim rękawem oraz ciągłe przebywanie w cieniu może skutkować niedoborami witaminy D.

Do syntezy witaminy D3 wystarcza naprawdę niewielka ilość słońca, dawka „subrumieniowa”. Długie przebywanie na słońcu nie spowoduje, że nadprodukujemy sobie „na zapas” ponieważ przy zbyt dużej ilości UVB organizm przekształca ją do nieczynnych biologicznie metabolitów.

U starszych dzieci wystarczy od 15 -30 min ekspozycji samych nieochronionych przedramion i podudzi w czasie od 10-15 aby zapewnić dobrą produkcję. Oczywiście zakładamy, że dziecko jest zdrowe. Naukowcy z Kanady uważają, że gdy taką ekspozycję ograniczymy do dwóch razy na tydzień to będzie również pozytywnie. Lepiej wybierać godziny popołudniowe? Jako rodzice i lekarze musimy znaleźć balans między prawidłową ochroną i kontrolowanym narażeniem z korzyścią dla naszych dzieciaków. Osobiście uważam, że bardziej na niedobór witaminy D3 narażone są osoby, które całkowicie unikają słońca, czy to z przyczyn zawodowych czy nawykowych niż osoby, które przebywają regularnie na słońcu w bezpiecznym stylu! Żaden filtr nie blokuje 100% promieniowania UV?

Coraz częściej mówi się, że filtry szkodzą. Niewiele osób wie, że tylko te przenikające. A na rynku są kremy z dobrymi składami i filtrami mineralnymi. Co o nich myślisz?

Obecnie panuje przekonanie, że wszystko co „chemiczne” „wyprodukowane” jest złe, a naturalne i eko to samo zdrowie. Tutaj jednak nie ma systemu 0-1, a każdy produkt należałoby weryfikować osobno.

Każda substancja wchodząca w skład kremu z filtrem jest poddawana odpowiednim standaryzowanym testom, na podstawie których określany jest stopień ochrony. Oczywiście są na rynku produkty z lepszym i gorszym składem, jednak wiele z nich potrafi bezpiecznie ochronić naszą skórę już od pierwszych miesięcy życia.

U małych dzieci, do 2 roku życia, kiedy to skóra jest cieńsza, zawiera mniej melaniny i jest bardzo podatna na oparzenia powinniśmy stosować tylko filtry mineralne – tlenek cynku i dwutlenek tytanu. Najlepiej aby w składzie znajdowały się oba z nich. Działają na zasadzie „tarczy”, która odbija promieniowanie UV od naszej skóry. Nie wchłaniają się?Obecnie wchodzące na rynek produkty w postacie nanocząsteczek, mających o wiele mniejsze rozmiary od macierzystych nie stanowią zagrożenia w tych stężeniach w jakich występują w kosmetykach.

Filtry mineralne działają krócej, ale wywołują mniej reakcji alergicznych ( ważne dla skóry atopowej)

Białe zabarwienie jakie pozostawiają po nałożeniu spowodowane jest zawartością cynku. Pamiętajmy, ze tego typu preparaty mogą wysuszać skórę, dlatego koniecznie po zakończonych wojażach na plaży zmyjmy je z naszego bobasa. Dla dzieci ze skórą atopową szukajmy dodatkowo w składzie substancji nawilżająco – odżywczych ( betaina, oliwa z oliwek, olej lniany, bisabobol). 

U starszych dzieci możemy zacząć używać już filtrów chemicznych. I tutaj osobiście jestem zwolenniczką preparatów mieszanych ponieważ mamy akumulację dobrych cech oraz spektrum ochrony jest szersze ( żadna substancja pełniąca rolę filtra nie blokuje całości UVA i UVB). Filtry chemiczne absorbują promieniowanie UV niejako „unieszkodliwiają” je. Wchłaniają się do głębszych warstw skóry, ale dzięki temu działają dłużej. Każdy kosmetyk, aby zadziałać musi ulec wchłonięciu.  Filtr filtrowi nie jest równy! Są różne składy, różne konsystencje aby dopasować się do indywidualnych potrzeb skóry. 

Niektóre osoby tak się boją chemii, że stosują olejek z pestek malin jako ochrony przeciwsłonecznej. Czy nie jest to przesada?

Oleje naturalne są zdrowe i to nie ulega wątpliwości. Spożywane w pokarmach wywołują pozytywny skutek dla naszego organizmu. Jednak nie wszystko co naturalne może być używane w każdym celu. Dla przykładu słońce jest również składową „matki natury” a obecnie jesteśmy świadomi negatywnych skutków jakie może nam przysporzyć.

Podobnie oleje naturalne aplikowane na skórę w celach pielęgnacyjnych spełniają swoją rolę, ALE już jako filtry ochronne zdecydowanie NIE! Po pierwsze większość osób przywiązuje wagę do przebadania substancji pod kątem ich działania w konkretnym kierunku.

Nie wiem dlaczego, ale chyba z góry zakłada się, że to co naturalne nie potrzebuje badań, w tym przypadku możemy opierać się tylko na wiedzy przekazywanej z „ust do ust” Oleje naturalne nie przeszły żadnych testów, które dokładnie określiłyby ich SPF ( Sun Protective Factor)  czyli czynnik ochronny przed poparzeniem słonecznym.

Większość z nich ma przypuszczalny zakres SPF w okolicy mniej niż 10. Właściwa interpretacja czynnika SPF jest bardzo ważna. Tak naprawdę musimy go troszkę indywidualnie do siebie dopasować.

Jeśli mamy osobę o jasnym fototypie skóry, u której rumień na skórze nieochronionej pojawia się po około 10 min to krem z filtrem o SPF 50 zwiększy dawkę promieniowania, która spowoduje w końcu ten rumień 50x, pośrednio także właśnie czas jaki możemy spędzić na słońcu. Pamiętamy że żaden preparat nie działa jako BLOKER czyli „coś” całkowicie nieprzepuszczalne, dlatego zaleca się aplikację mniej więcej co 2 h!

Oleje naturalne dodatkowo posiadają inne właściwości, jak np. podgrzewają się, czyli mogą stanowić dodatkowe źródło, uzupełniające źródło dla poparzenia. Oczywiście nie neguje tego, że w jakimś stopniu chronią przed UV, jednak nie jest to stopień bezpieczny, szczególnie dla dziecka.

Jak zachować rozsądek? Przyznam, że unikamy przebywania na słońcu w godzinach kiedy najbardziej grzeje, a jeśli nie mamy takiej możliwości to wtedy smaruje kremem z filtrem. Czy to jest ok?

Twoje „słoneczne” zwyczaje są jak najbardziej prawidłowe. Każda mama najlepiej zna swoje dziecko, reakcję skóry na słońce i na podstawie tej obserwacji musimy dobierać spośród wachlarza możliwości ochronnych, co jest najlepsze dla nas w danym dniu. Zdrowy rozsądek łatwiej zachować gdy się dane zjawisko rozumie i mam nadzieję, że udało mi się to tutaj w prosty sposób przedstawić.

Jako lekarz jestem świadoma, że najważniejszą profilaktyką nowotworów skóry jest właśnie ochrona przed słońcem, szczególnie wtedy kiedy jego działanie najbardziej nam zagraża.

Jako mama czasami w pośpiechu i natłoku zapomnę nałożyć mojej córce krem z filtrem i w dodatku nie mam go w torebce, wtedy szukam innych rozwiązań, dopasowuje do sytuacji – jesteśmy odpowiednio krócej na zewnątrz, szukamy zacienionych miejsc, jeśli godziny są mocno popołudniowe to wrzucam na większy luz bo wiem, ze przy karnacji Julii i nasłonecznieniu w tej porze dnia nie dojdzie do oparzenia, ale zawsze obserwuje. 

Dziękuję za rozmowę:)

A od siebie dodam, że od dwóch lat zakładam dzieciom na plażę ubrania z filtrem UV 50 i to rozwiązanie sprawdza się znakomicie.

Jeżeli spodobał się Wam ten wpis i uznacie go za wartościowy to kliknijcie “Lubię to” i udostępnijcie ten wpis znajomym – podziękują Wam.

SMARTPARENTING - nebule.pl dla rodziców, którzy chcą wiedzieć więcej

Dlaczego dzieci najwięcej uczą się na wakacjach? – 10 naukowych dowodów

Ja w ciągu swojego życia najwięcej nauczyłam się na wakacjach. Wasze dzieci też najpiękniejsze lekcje wyniosą właśnie z tych beztroskich momentów życia, a nie podczas siedzenia w ławce.

Do podzielenia się moimi doświadczeniami zaprosiło mnie PZU Pomoc.

Dlaczego tak się dzieje, że to właśnie w tym czasie dzieci uczą się najwięcej, a umysł jest chłonny jak gąbka?

Odpowiedzi jest mnóstwo, a ja dziś postaram się na nie odpowiedzieć na podstawie moich doświadczeń i wiedzy naukowej.

1. Witamina D3 i problemy z uczeniem się

Kiedyś nikt nie suplementował witaminy D3, więc pewnie wszyscy mieliśmy niedobory. Sama pamiętam siebie z ławki szkolnej, zasypiającą o godzinie 17! Prawie wszystkie dzieci były “zdolne, ale leniwe”, a może mieliśmy niedobory wit D3? Wiadomo nie od dziś, że witamina D3 ma wpływ procesy uczenia się. Za to pamiętam, że w 1 klasie opornie szło mi czytanie i dopiero na wakacjach nauczyłam się dobrze czytać.

2. Wolność i swoboda

Kiedy nie mamy nad sobą żadnej presji, to uczymy się najwięcej – często bez nadzoru rodziców. Zdziwicie się, jak mój kuzyn nauczył mnie ułamków. Aż na samą myśl się z tego śmieję. Na wakacjach u babci graliśmy w bardzo popularną wówczas grę w noża. Rysowało się na ziemi koło, a później rzucało się w pole nożem i “odkrajało” kawałek dla siebie. Miałam wtedy 7 lat i całkiem szybko poszły mi te ułamki.

Moja wakacyjna ekipa od zadań specjalnych (i wbijania gwoździ w ziemię)

3. Czego nie ma w zmysłach, nie ma też w umyśle

Im więcej zmysłów jest zaangażowanych, tym szybciej się uczymy. Dlatego wakacje sprzyjają nowym umiejętnościom i nauka w tym czasie jest zazwyczaj zdecydowanie szybsza. Nasze dzieci korzystają w tym czasie z dwóch systemów w mózgu odpowiedzialnych za zabawę i poszukiwanie bodźców. Dzięki temu w mózgu wyzwalają się: opioidy, oksytocyna i dopamina. Ja też pamiętam z dzieciństwa ten euforyczny stan, kiedy skakaliśmy razem do wody albo mieliśmy różne zwariowane pomysły. Jak teraz o nich myślę, to krew mi się mrozi w żyłach i cieszę się, że nic nam się nie stało.

4. Słońce i piękna pogoda nastraja nas bardzo pozytywnie

W końcu rano nie jest ciemno i naprawdę rano aż chce się wstać i podbić świat. Dzieci mają to samo – wiecie, że człowiek to jedyny ssak, który budzi swoje dzieci? W wakacje często dajemy się im w końcu wyspać, bo nie muszą wstawać na konkretną godzinę i dzięki temu pozwalamy na regenerację. Niestety słońce, czasem też powoduje szkody (sama kiedyś jako dziecko zasnęłam na słońcu nad jeziorem i miałam udar słoneczny). Dlatego trzeba zachować środki ostrożności i nauczyć dzieci zasad przebywania na słońcu.

5. Duża motoryka najlepiej rozwija się, kiedy jest ciepło

Oh, Wy też macie power do działania, jak jest wiosna i lato? Aż chce się wyciągnąć rower i pojechać przed siebie. Tak samo jest z dziećmi – wakacje to czas, kiedy mamy okazję nauczyć dzieci jeździć na rowerze, rolkach, nauczyć je pływać. Pamiętam jak dziś, że nie mogłam się bardzo długo nauczyć jeździć na rowerze (a miałam już 8 lat). Nie potrafiłam utrzymać równowagi, ani przejechać kilka metrów. Bardzo mnie to frustrowało, bo na wakacjach u babci na wsi duże odległości można było pokonać rowerem. Aż któregoś dnia wymyśliłam: startowałam odpychając się od płotu, zupełnie nie zauważając wystających gwoździ. Zraniłam sobie mocno nogę, ale za to nauczyłam się jeździć na rowerze i byłam z siebie bardzo dumna.

6. Chłonny umysł z rana

To jest niesamowite, jak rano wstajemy to nasz wypoczęty umysł zupełnie inaczej przyswaja informacje. W szkole często jest tak, że lekcje, które wcale nie wymagają skupienia są na początku, a te najważniejsze na sam koniec, kiedy już jesteśmy zmęczeni. Na wakacjach możemy już od rana robić to, co nas pasjonuje i dlatego uczymy się najszybciej.

7. Natura zmienia mózg

Wiecie, że są badania naukowe, które potwierdzają zbawienny wpływ natury na nasz mózg (KLIK, KLIK). Wynika z nich, że przyroda zmienia budowę mózgu. Dlatego warto zabrać dzieci na łono przyrody żeby mogły się pozytywnie naładować. Woda, świeże powietrze, zieleń drzew działa na nas wyzwalająco i czasami nawet pozwalamy sobie na więcej niż normalnie. Wypadki też się zdarzają, sama mam w tym doświadczenie, bo chyba byłam najbardziej kontuzyjnym dzieckiem w rodzinie i to zawsze gips przytrafiał mi się na wakacjach.

8. Nauka przez zabawę

Wiadomo nie od dziś, że nauka przez zabawę przynosi najwięcej korzyści. Dlatego, że dzieci nie czują, że się uczą. Czasem mają nawet alergię na zwrot: “Chodź, nauczę Cię…” Nie trzeba tego mówić, wystarczy coś pokazać w zabawie, a dziecko szybciej to załapie.

pierwsza w życiu wycieczka do Warszawy

9. Najwięcej uczymy się od osób, które lubimy

Ostatnio trafiłam na artykuł o tym, że uczymy się tylko od ludzi, których darzymy sympatią (tak jest też z nauczycielami klik). Jest w tym wiele prawdy, bo mózg zapamiętuje o wiele więcej, gdy dana informacja aktywuje pozytywne emocje. Dlatego tak dużo uczymy się od bliskich osób. W wakacje dzieci mają możliwość przebywania z nami i z dalszą rodziną. Jest to świetna okazja żeby nauczyć się nowych rzeczy. Nie wiem, czy u Was też, ale ja widzę taką tendencję, że moje dzieci z każdego wyjazdu zawsze wracają z nowymi umiejętnościami. Ja też jak spędzałam u babci dwa miesiące wakacji, to we wrześniu umiałam wiele nowych rzeczy.

10. Nauka na błędach – najskuteczniejsza nauka

Ile razy mówicie do dzieci, a one nie słuchają. Ja mam czasami wrażenie, że dopóki same nie spadną, nie uderzą się – to się nie nauczą, że np. wchodzenie na stół może skończyć się upadkiem. Ja też tak wiele razy miałam i ta swoboda wakacyjna często mi uderzała do głowy. Wiele razy miałam takie sytuacje, które nawet kończyły się gipsem na ręce, ale od tamtej pory wiedziałam już, że skok z góry trzepaka nie jest dobrym pomysłem.

Wypadki ciężko przewidzieć, a przecież nie będziemy dzieciom zakazywać w myśl zasady “Gdyby kózka nie skakała …’ Wiecie, że jest dalszy ciąg tego wierszyka? Brzmi on tak” Gdyby kózka nie skakała, to by nudne życie miała…”

Dlatego warto przed wakacjami pomyśleć o ubezpieczeniu NNW żeby później nie żałować, że o to nie zadbaliśmy. Oczywiście, lepiej by było żeby nic się nie wydarzyło, ale tego nie wiemy. Ja zawsze mam wykupioną taką opcję. Nawet w tamtym roku jak Julka użądliła pszczoła na Węgrzech (to też się wlicza) to też skorzystaliśmy z ubezpieczenia. Warto mieć takie świadczenie, mając dzieci.


Do 21.06 wchodząc na stronę www.wakacjezpzu.pl możecie bezpłatnie ubezpieczyć dzieci, od następstw nieszczęśliwych wypadków. Wystarczy wypełnić formularz i wyrazić zgody marketingowe. Ja już swoje wypełniłam, bo ruszamy na wakacje i nie chcę tym się przejmować. 

Możecie też wziąć udział w konkursie, wystarczy opowiedzieć o swoich niezapomnianych wakacjach sprzed lat, a do wygrania 10 bonów podarunkowych o wartości 2000 zł KLIK <— http://bitly.com/Wakacje_z_PZU_konkurs

SMARTPARENTING - nebule.pl dla rodziców, którzy chcą wiedzieć więcej

Biblioteczka Montessori – zabawy dla małych ciekawskich

Wasze dzieci też mają zajawki na różne tematy? Taki czas w pedagogice Montessori nazywa się okresem sensytywnym i charakteryzuje się tym, że dzieci w danym momencie bardzo interesują się jednym tematem lub zagadnieniem.

Mieliśmy fazę na geografię, na litery, cyfry itd. W tym czasie dzieci bardzo szybko się uczą i warto dostarczyć im odpowiednich pomocy.

Podobno ten mem to sama prawda:

Zestawy do nauki przez zabawę możecie zrobić samemu – w sieci znajdziecie mnóstwo pomysłów, a można też kupić gotowy zestaw.

Dziś chciałabym Wam pokazać 4 wyjątkowe pomoce – do zabaw w domu.

Biblioteczka Montessori. Ciało człowieka Eve Herrmann wyd. Egmont

TUTAJ

Jest to kompletny zestaw do nauki anatomii. Podczas zabawy dzieci dowiedzą się:

  • gdzie znajdują się poszczególne narządy
  • jakie mają one kształty
  •  jakie mają funkcje 
  • jakie są ich wzajemne powiązania

W zestawie znajdziecie książeczkę z dokładną instrukcją, jak pracować z zestawem, filcowe narządy, duży plakat do układania i karty z podpisami.

Przyznam, że ja sama nie znam aż tak dokładnie anatomii żeby móc odpowiadać dzieciom na te wszystkie pytania, więc taki zestaw jest bardzo pomocny.



Bilblioteczka Montessori. Ogród. Eve Herrmann wyd. Egmont

KLIK

W pudełku znajdziecie:

  • 120 kolorowych kart edukacyjnych, 
  • przewodnik małego ogrodnika.

Dzieci podczas zabawy mają możliwość poznać: 

– nazwy i funkcje narzędzi ogrodniczych, 

– najpopularniejsze warzywa ogródkowe,

 – zwierzęta zamieszkujące ogród, 

– kwiaty jadalne, 

– instrukcje wysiewania nasion. 

Ten zestaw jest idealny dla małego ogrodnika, który jest zainteresowany roślinami i zwierzętami występującymi w ogrodzie.

Biblioteczka Montessori. Eve Herrmann wyd. Egmont

KLIK

Jeżeli Wasze dzieci interesują się ptakami, a Wy np. nie jesteście w stanie odróżnić pewnych gatunków to warto sprawdzić ten zestaw.

W tym zestawie znajdziecie:

  • 105 kolorowych kart edukacyjnych z rysunkami ptaków, ich nazwami oraz miejscami występowania
  •   poradnik obserwatora uczący dzieci, jak skutecznie podglądać ptaki w ich naturalnym środowisku 
  • książeczkę z opisami najbardziej popularnych ptaków europejskich 
  • dostęp do aplikacji z głosami wybranych ptaków  

Przez zabawę dzieci nauczą się odróżniać gatunki ptaków, a nawet będą mogły wysłuchać ich śpiewu. W zestawie jest też dzienniczek małego obserwatora.

Biblioteczka Montessori. Astronomia, Eve Herrmann wyd. Egmont

TUTAJ

Jeżeli Wasze dzieci interesują się astronomią to ten zestaw zaspokoi ich ciekawość. Znajdziecie w nim:

  • obrotowa mapa nieba
  • przewodnik po gwiazdozbiorach,
  •  książeczka opisująca główne ciała niebieskie
  • 60 kart edukacyjnych

Ja się totalnie nie znam na planetach i gwiazdach, więc dla mnie jest to świetna nauka, bo w końcu mogę odpowiedzieć dzieciom na pytania. Do tego jest pięknie wydany i z pewnością Wam się spodoba.

Ja liczę, że niedługo powstanie taki zestaw o dinozaurach, bo Julek jest bardzo zainteresowany tą tematyką i sama robię mu pomoce.

Jeżeli spodobał się Wam ten wpis to kliknijcie “Lubię to” i udostępnijcie ten wpis znajomym.

SMARTPARENTING - nebule.pl dla rodziców, którzy chcą wiedzieć więcej

Dlaczego małe dzieci wkładają wszystko do buzi?

Ile razy wyjmowaliście dzieciom z buzi rzeczy, które absolutnie nie nadawały się do jedzenia? Ja wiele razy! A co było najbardziej niebezpieczne?

Do napisania tego wpisu zaprosił mnie Dentosept A Mini.

U nas to była naklejka, która była przyklejona do mojej pomadki. Lila wyjęła ją i namiętnie gryzła, aż odkleiła się i przywarła do podniebienia. Przez około 3 h nie wiedziałam dlaczego tak płacze, aż w końcu się w spazmach odchyliła się, a ja ujrzałam w różowej, rozkrzyczanej buzi kawałek plastiku.

Teraz się z tego śmieje, a wtedy byłam lekko przerażona.

W dzisiejszym wpisie przeczytacie o tym bardzo powszechnym zjawisku. Dzieci od wieków wkładały sobie różne rzeczy do buzi, a ja dziś postaram się wyjaśnić, dlaczego to robią.

Prawie każde dziecko w wieku 0-18 m wkłada sobie dłonie lub otaczające przedmioty do buzi. Jest to zupełnie normalne i nie ma się czym przejmować! Dzieci już w brzuchu mamy wkładają sobie piąstki i kciuki do buzi, a po przyjściu na świat robią to nadal.

Dlaczego małe dzieci wkładają sobie ręce do buzi?

Nie wiem czy wiecie, ale nasze dłonie i buzie są mocno ze sobą związane. Widać to wielu czynnościach, z których czasami nawet nie zdajemy sobie sprawy np. podczas wykonywania trudnych zadań manualnych wystawiamy język z buzi lub robimy dzióbki z ust.

Możemy to też łatwo dostrzec podczas zwykłej rozmowy. Kiedy mówimy, to automatycznie gestykulujemy – często jest to silniejsze od nas. Małe dzieci zanim zaczną mówić porozumiewają się gestem np. wskazując paluszkiem coś, co ich interesuje.

Jesteście ciekawi dlaczego dłoń jest związana silnie z naszą buzią?

Otóż ośrodki odpowiedzialne za ruchy ręki i ośrodki kierujące aparatem artykulacyjnym znajdują się w korze mózgowej BARDZO blisko siebie. A do tego zajmują naprawdę dużą powierzchnię, dlatego tak łatwo możemy zauważyć to powiązanie.

Ćwiczenia dłoni mają ogromny wpływ na mowę. Dlatego u dzieci, które mają trudności logopedyczne zaleca się ćwiczenia motoryki małej.

Dlaczego więc dzieci wkładają sobie dłonie, a później różne przedmioty do buzi?

Małe dzieci same dobrze wiedzą, co jest korzystne dla ich rozwoju i nie wolno im tego utrudniać. Na szczęście już odchodzi się od noszenia rękawiczek w szpitalu i zawijania w ciasne beciki, które unieruchamiają ręce. Wkładanie dłoni do buzi, ssanie paluszków jest normalnym etapem, który mija. Kiedy dzieci są już na tyle rozwinięte żeby chwytać różne przedmioty (około 3 m.) to zaczynają je wkładać do buzi.

To właśnie tak poznają otaczający świat: przez włożenie palca mamy do buzi, przez podniesienie paprocha spod łóżka i skonsumowaniem go, przez wkładanie wszystkich rzeczy, które teoretycznie do buzi się nie nadają, jak np. kapeć taty.

Kiedy dzieci wkładają sobie różne rzeczy do buzi i je gryzą to również dostarczają sobie stymulacji proprioceptywnej (czucie głębokie). Służy to często samoregulacji, czyli służy uspokojeniu. Krótko mówiąc, dziecko wkłada do buzi przedmiot, po to aby też się uspokoić.

Często dzieci ssą również rzeczy, które wydają nam się dziwne: sznurki, kocyki, kawałek ubranka. Odruch ssania oprócz zaspakajania głodu ma silne działanie uspokajające.

Warto zwrócić uwagę, do kiedy jest to norma, a kiedy już mogą to być zaburzenia integracji sensorycznej. Około 3 roku życia ciągłe wkładanie rąk do buzi, przedmiotów, które nie służą do jedzenia może świadczyć o podwrażliwości jamy ustnej i warto odwiedzić terapeutę SI.

Zaskoczy Was pewnie też informacja, że często dzieci wkładają sobie różne rzeczy do buzi aby odwrażliwiać sobie buzię. Dzięki różnym fakturom przesuwa się również punkt odruchu wymiotnego. Ten odruch chroni dziecko przed zadławieniem. Dzieci wkładając sobie do buzi różne przedmioty działają jak mali terapeuci, niesamowite prawda?

Jest jeszcze jedna bardzo silna potrzeba wkładania sobie dłoni i przedmiotów do buzi.

W czasie ząbkowania, kiedy dziąsła swędzą i drażnią dziecko to włożenie do buzi rączki, gryzaka lub innej niekoniecznie dozwolonej rzeczy przynosi ulgę.

Masowanie dziąseł przez gryzienie i ssanie nie dość, że przynosi ulgę fizyczną, to dodatkowo uspokaja.

Ja sama bardzo przejmowałam się tym etapem rozwoju u moich dzieci, kiedy wszystko wkładały do buzi i było to dla mnie stresujące.

Z jednej strony wiedziałam, że jest to ważny etap w rozwoju, a z drugiej strony denerwowałam się.

Z wkładaniem rzeczy do buzi są dwie kwestie, na które trzeba uważać:

Pierwsza to obserwować buzię dziecka w środku.

Moje dzieci w czasie tego etapu miały bardzo często w buzi afty, ranki, a nawet pleśniawki. Starałam się żeby rzeczy, które wkładają do buzi były czyste, ale umówmy się sterylne też nie były. W tym czasie używałam (i używam do dziś) Dentoseptu A Mini, który przynosił ulgę i działał antybakteryjnie.

A druga, to warto przygotować cały dom do możliwości eksplorującego dziecka.

My pochowaliśmy wszystkie niebezpieczne rzeczy do szafek na górę. Dzieci niestety nie wiedzą, że coś nie jest zabawką i wkładają do buzi wszystko jak leci! Zwróćcie szczególną uwagę na detergenty: kapsułki do zmywarki (które są małe i mieszą się w buzi dziecka, wyglądają trochę jak zabawki), baterie (ABSOLUTNIE najgorsza możliwa rzecz w buzi dziecka), małe przedmioty, które są niebezpieczne. Myślę, że sami dobrze wiecie, co mogą dzieci, a co nie. Ale naprawdę warto zrobić to bardzo wcześnie żeby uniknąć wypadku.

Podsumowując, dzieci mają ogromną potrzebę wkładania rzeczy do buzi, bo tak się rozwijają i poznają świat. Musimy im na to pozwolić, a jednocześnie mieć oczy dookoła głowy. Ten okres szybko mija i będziemy mieli kolejny krok milowy za nami.

Do napisania tego wpisu zaprosił mnie Dentosept A Mini.

Jeżeli spodobał się Wam ten wpis kliknijcie “Lubię to” i udostępnijcie ten wpis – znajomi Wam podziękują.

SMARTPARENTING - nebule.pl dla rodziców, którzy chcą wiedzieć więcej

Bądź z nami na bieżąco
Dołącz do nas na Facebooku
NEBULE NA FACEBOOKU
Możesz zrezygnować w każdej chwili :)
close-link