kontakt i współpraca
Nauka pisania to bardzo złożony proces, który wymaga zbudowania w mózgu wielu połączeń i właściwej koordynacji mięśni ręki. Trwa on latami, a zaczyna się już od okresu niemowlęctwa, kiedy dzieci uczą się chwytania zabawek, trafiania łyżką do buzi, chwytu pęsetowego.
Czas przedszkola to moment na trenowanie prawidłowego ułożenia ołówka czy kredki w ręku oraz ćwiczenie pierwszych szlaczków, które już wkrótce zmienią się w litery. To wszystko wymaga od mózgu niezwykle intensywnego rozwoju, za którym idzie sprawność z którą jest związana Motoryka mała. Na szczęście ćwiczenie motoryki małej jest związana z zabawą! Istnieje mnóstwo sposobów na jej poprawę poprzez fajne zajęcia. Może być to:
I choć niektóre dzieci lubią jedne czynności, a innych nie, to ostatni punkt łączy wszystkie maluchy. Które dziecko bowiem nie kocha lepić z ciastoliny Play-Doh? Nic dziwnego, że dzieci ją uwielbiają. Jest bajecznie kolorowa i występuje w całej palecie barw, ma idealną konsystencję do różnorodnych zabaw z nią związanych i jest wygodniejsza do lepienia niż popularna dawniej plastelina.
Wielką zaletą ciastoliny Play-Doh jest to, że zabawa z nią rozwija doskonale mięśnie dłoni i palców dziecka, wzmacniając je, ale także poprawiając ich sprawność.
Oczywiście bawiąc się nią, dzieci mogą korzystać z wielu akcesoriów, które są dostępne. Mogą się także bawić samą ciastoliną, rozwijając swoje umiejętności, a motywacją do tworzenia może stać się najnowszym magazynem od Wydawnictwa Edipresse – Play-Doh.
Pamiętacie jak polecałam wam kiedyś inną serię od Edipress – “Zakład, że tego nie wiesz“
Są rodzice, którzy uwielbiają zabawy plastyczne z dziećmi, ale są też tacy, którzy nie mają do tego drygu. Magazyn Play-Doh jest dla obu tych grup. Oczywiście jest ona kierowana do dzieci, jednak oczywiste jest, że wsparcie rodziców w jej czytaniu jest nieuniknione, wszak to gazetka dla przedszkolaków i dzieci wczesnoszkolnych. W gazetce znajdą one inspirującą instrukcję lepienia ciastolinowego lwa w wersji obrazkowej. I tu miła niespodzianka: nie musicie mieć własnej ciastoliny.
Do gazetki, w prezencie, są dołączone trzy pojemniki kolorowej ciastoliny. Dzieci dostaną więc kompletny zestaw do pracy, wraz z instrukcją.
Są dzieci, które mają zmysł plastyczny i same potrafią stworzyć bajeczne figurki, a dla tych, które potrzebują większej inspiracji i pomocy, takie instrukcje są znakomitą bazą do zbierania doświadczeń i motywacji. Wszak, gdy wyjdzie TAKI lew, każde dziecko musi być z siebie dumne!
Magazyn Play-Doh to więcej niż rozwój motoryki małej za pomocą lepienia. Dzieci znajdą tam zadania związane z kojarzeniem kształtów, labirynt, naukę liter, a nawet z ekologią. To więc doskonałe wsparcie wszechstronnego rozwoju dzieci. Także poprzez czytanie – a wiecie, że na tym punkcie mam fioła 😊.
W najnowszej gazetce Play-Doh jest opowiadanie o zwierzakach, które koniecznie musicie przeczytać z dziećmi – nawet tymi, które jeszcze nie znają liter. Opowiadanie to bowiem jest przeplatane obrazkami, zastępującymi wyrazy. W ten sposób dziecko może śledzić tekst i włączać się do jego „czytania”. To daje dziecku poczucie sprawczości. Ono także „przeczytało”!
Nic tak nie motywuje dziecka do wysiłku, jak sukces i wiarogodny przekaz, że może go osiągnąć. To najlepszy rodzaj motywacji – pochodzący z wewnątrz.
Kolekcja zawiera 5 tomów, które ukazują się co miesiąc w kioskach. Tom I w sprzedaży jest już od 29 października.
Jeśli nie chcesz przegapić żadnego tomu, możesz zamówić prenumeratę, w lepszej cenie…. Jeśli zamówisz CAŁĄ prenumeratę – każdy tom kosztuje wtedy tylko 10,99zł (zamiast 15,99zł). Jak będziesz na stronie Koszyka to odnajdź miejsce na kod rabatowy wpisz NEBULE i jeszcze 10% bonus się zaaplikuje!
Edukacja małego dziecka to złożony proces, a jeśli nie mamy wykształcenia pedagogicznego, a większość z nas nie ma, warto korzystać z takich materiałów, jak gazetka Play-Doh, która wskazuje kierunek rozwoju dziecka i ułatwia rodzicom edukację. To świetny sposób na wielostronny rozwój, który jest dziecku niezbędny, jeszcze zanim pójdzie do szkoły. Dzięki temu będzie lepiej wyposażone w niewidzialne narzędzia, jakimi są sprawność motoryki małej, szeroka wiedza ogólna, oraz inne umiejętności ułatwiające naukę na dalszych etapach. A wystarczy ulepić lwa!
Jak pierwszy raz usłyszałam tę diagnozę, to w pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć. Nikt z naszej rodziny nigdy jej nie miał i znałam ją jedynie z opowieści innych rodziców. Kiedy pediatra powiedziała, że jest tego pewna, to dopiero po chwili wszystkie wcześniejsze objawy skleiły się w całość.
Do podzielenia się moją historią w ramach płatnej współpracy zaprosił mnie Alergoff
Czy byłam zaskoczona – niestety nie. Już w pierwszych tygodniach mogłam zaobserwować wyraźne objawy, jednak wtedy jeszcze nie wiedziałam, ale byłam pewna, że coś jest nie tak.
Kiedy zostałam mamą w 2012 roku, wciąż popularna była dieta matki karmiącej (czyli dieta lekkostrawna, wykluczająca alergeny i dość trudna dla mamy). Nie jadłam produktów mlecznych, starałam się nie spożywać potencjalnych produktów, które mogą zaszkodzić.
I nie wiem, na ile miałam intuicję, a na ile to był przypadek. Ale wystarczyła kawa z mlekiem krowim, a moje dziecko w nocy płakało tak, że słyszeli sąsiedzi z 4 piętra.
Do tego walczyliśmy z ulewaniem i wysypką.
Kiedy w drugim roku życia dołączyły choroby układu oddechowego, to właśnie wtedy pediatra zasugerowała, że to może być alergia.
Na własną rękę zrobiliśmy testy, z których nic nie wyszło. Jak się później okazało – u tak małych dzieci (18 m.) takie badanie nie jest miarodajne. Jedyne, co możemy zrobić to wykrywanie alergenów przez eliminację i obserwację. I tak metodą wielu prób i błędów doszliśmy do tego, że winowajcą jest nabiał.
Jednak życie z alergią nie jest proste i przez to, że układ odpornościowy jest bardziej pobudzony, to mogą pojawić się kolejne.
Tak też niestety było u nas – po pewnym czasie zauważyłam katar, kichanie, które pojawia się konkretnych sytuacjach i znów połączyłam pewne fakty – podejrzewaliśmy alergię na roztocza kurzu domowego.
Z alergią na nabiał nauczyliśmy się żyć, bo trwa już długo. A resztę wskazań dopiero oswajamy i powoli przenosimy do naszych czterech kątów.
Nie zdawałam sobie z tego sprawy, że najwięcej alergenów jest w… sypialni, a dokładniej w materacu.
Niestety w tym miejscu roztocze mają optymalne warunki do życia – jest podwyższona wilgotność i pokarm (żywią się złuszczonym naskórkiem)
Siedliska alergenów kurzu to także meble pokryte tapicerką, dywany i wykładziny dywanowe, pluszowe zabawki.
Potocznie mówi się o alergii na roztocza, ale to nie pajęczaki są powodem uczulenia – lecz alergizujące białka Der p 1 i Der p 2 znajdujące się w ich odchodach.
Ja jestem fanką kołder z pierzem, bo lubię czuć dociążenie. Takie kołdry też kupiłam dzieciom, a jak się później okazało nie był to to dobry wybór. Pościel z naturalnym wkładem może potęgować przykre objawy alergii. Zwróćcie też uwagę na rozmiar wypełnień – najlepsze będą takie, które swobodnie mieszczą się w pralce.
Akurat zmienialiśmy łóżka i materace, więc był to dobry moment żeby wybrać odpowiedni materac. Najlepszym wyborem okazał się materac z topem, który jest nasączony wyciągiem z liści aloesu – dzięki temu skutecznie zapobiega rozwojowi roztoczy, bakterii oraz grzybów. W każdej chwili można łatwo odpiąć górną warstwę i ją wyprać.
Dopóki moje dziecko nie miało tego problemu, to nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje. Wystarczy spryskać materac, kołdry, poduszki i pluszaki minimum dwa razy w roku, a wyeliminujemy alergeny roztoczy kurzu domowego.
Można nim także pryskać legowisko psa lub kota. Niestety zwierzęta coraz częściej cierpią z powodu objawów alergii.
Allergoff pomaga nie tylko w alergii na roztocze, ale także inne alergeny, które zawiera kurz domowy: zwierząt domowych, pyłki roślin, grzyby pleśniowe.
Allergoff spray działa na 2 sposoby – neutralizuje alergeny (pozbawia je szkodliwego, uczulającego działania), a jednocześnie skleja drobinki kurzu w większe nielotne cząstki.
Jaki jest efekt?
Ciężko w to uwierzyć, ale pluszowe maskotki są bombą alergenów. Zostawiłyśmy tylko takie, które mają dużą wartość sentymentalną i używam do ich prania płynu, który usuwa alergeny roztoczy kurzu domowego. Wystarczy także minimum 2 razy w roku spryskać maskotki sprayem. Ja piorę je co najmniej raz w miesiącu i wtedy pryskam sprayem.
Mam robot sprzątający z filtrem HEPA i przed kolacją go włączam. Gołym okiem nie widać żadnego kurzu, a zawsze z pojemniki wysypuję kłębki.
Specjalnie do nowego domu wybrałam takie szafki, które są zamykane. Dzięki temu kurz nie osiada na przedmiotach.
Nie wiem czy wiecie – człowiek traci nawet ok. 40 tys. komórek skóry dziennie, a ponadto pościel chłonie pot, jest siedliskiem bakterii i roztoczy kurzu domowego.
Pościel, ręczniki, koce piorę zazwyczaj w 60 stopniach, a dekoracyjne poduszki, maskotki, narzutę w 30 stopniach i dodaję płyn eliminujący alergeny roztoczy. Mamy mały chodniczek, który łatwo jest wyprać.
Jak działa płyn do prania?
Aby wyeliminować alergeny z tkanin, musimy wyprać je w temp. co najmniej 60°C.
Jeśli natomiast namoczymy je przed praniem dodając Allergoff wash – temperatura wody dla prania może być nawet 30°C
Oczyszczacz powietrza z filtrem HEPA też może być pomocny przy zmniejszaniu ilości alergenów w powietrzu.
Niestety nawilżacze mogą powodować zbyt dużą wilgotność i to sprzyja rozwojowi pleśni. Optymalnym poziomem jest 45 %.
Znacie ten pomysł żeby po spaniu nie chować kołdry do pojemnika tylko rozkryć i otworzyć szeroko okno? Ja też zaczęłam go stosować, często też wynoszę pościel na podwórko.
Alergia u córki objawia się też zmianami na skórze w typowych miejscach (na zgięciach) Żeby załagodzić ten stan używam kremów barierowych. Był czas, że używałam olejków, ale niestety były za słabe, więc jak szukacie dobrego kremu to zerknijcie na Allergoff Atopy – używamy go od czerwca i widzę poprawę. Co dla nas ważne nie ma parafiny, zawiera prebiotyki, naturalne oleje, działa kojąco na skórę i w widoczny sposób poprawia jej stan. Krem dobrze się wchłania i zostawia delikatną powłokę na skórze.
Życie z alergią nie jest łatwe, ale wiem, że można ją trochę załagodzić. Mam też cichą nadzieję, że córka z niej wyrośnie.
Preparaty są dostępne też w aptekach, natomiast na kod NEBULE20 możecie kupić Allergoff TUTAJ z 20% zniżką. (Kod działa na cały asortyment – natomiast nie działa w przypadku pakietów/zestawów produktów.)
A może Wy macie jeszcze jakieś sposoby? Dopiszcie je w komentarzach.
Ósme urodziny już za nami, a ja przygotowałam Wam post, w którym zaprezentuję inspiracje na prezenty dla 8-latka. Dzieci w tym wieku mają już mocno sprecyzowane marzenia i najczęściej wiedzą, co chciałyby dostać. Tak też było u nas – poniżej nasze pomysły.
a tu macie najnowszy wpis Prezenty na Dzień Dziecka
tu Prezenty na Święta dla dzieci
Dostępna TUTAJ
Odkąd zobaczyliśmy ją u znajomych, to sami zapragnęliśmy ją mieć.
Do czego służy?
Pewnie można ją wykorzystywać do różnych rzeczy, ale u nas służy do wywoływania zdjęć. W telefonie instalujemy aplikację i tam możemy edytować zdjęcie – dodawać filtry, efekty, naklejki, napisy itd. Myślę, że jest fajny pomysł na prezent dla 8-latka. Za pomocą bluetootha przesyłacie gotowe zdjęcie do drukarki, a ona je drukuje! Powstałe zdjęcie jest też naklejką, więc można je również przykleić.
Koszt wkładu to ok 40 zł za 20 zdjęć, więc wychodzi taniej niż wkłady do Instaxa.
Drukarka jest wielkości smartfona, nie trzeba do niej tuszu ani baterii (ładuje się kabelkiem)
Dostępny TUTAJ
Jeśli szukacie pomysłu na prezenty dla 8-latka, a Wasze dzieci pochłaniają książki z taką prędkością, że nie opłaca się ich kupować pojedynczo… to polecam Wam czytnik. Oczywiście nie zastąpi on papieru, ale jako uzupełnienie sprawdza się znakomicie.
Najlepsze jest w nim to, że ma bezpośrednią aplikację Legimi i książki ściągamy na czytnik jednym kliknięciem! Mamy go już dość długo i mogę śmiało polecić. W wakacje Lila czytała na nim bardzo dużo i polubiła taką formę.
Każdy czytnik będzie dobrym prezentem dla 8 latka – dla nas najważniejsza była prostota użycia. Mamy inny czytnik, ale trzeba kombinować z uploadowaniem książek, a tu dziecko samo daje radę obsługiwać np. Legimi.
Dostępne w wielu wersjach TUTAJ
Są szkatułki na biżuterie, ramki, pojemniki na długopisy
Już od dłuższego czasu panuje u nas faza na LEGO DOTS – do tej pory mieliśmy tylko 2 bransoletki, a na urodziny Lila dostała zestaw ramek. Cały czas coś przy nich zmienia i widzę, jaką frajdę jej to sprawia.
Dostępne TUTAJ
Kultowe, permanentne mazaki zawitały w naszym domu – możecie nimi dekorować przedmioty domowego użytku, ale też np. buty. Mają piękne kolory i są naprawdę trwałe.
Mamy już ich kilka, a na urodziny Lila poprosiła o jeszcze jedną do kolekcji. Z UL&KA mam też zestaw zimowy: czapka + komin – sprawdzał się znakomicie i posłuży jeszcze w tym sezonie.
Jeżeli szukacie bezprzewodowych słuchawek, to bardzo Wam polecam Buddyphones. Mają blokadę głośności i bardzo dobrą jakość dźwięku, a do tego są odporne na upadki i użytkowanie przez dzieci;)
Kto zna podróżującego królika Feliksa, ten na pewno ucieszy się z nowego atlasu. Jest wielki, do tego ma dołączoną mapę i mnóstwo ciekawostek. To wielka gradka dla wielbicieli Feliksa – nie zabraknie w nim listów, które są charakterystyczne dla tej serii.
A tu inspiracje na konkretny wiek:
Prezent na roczek 100 inspiracji
Prezenty dla 2 latka
Prezenty dla 3-latka
Prezent dla 4 latka
Prezenty dla 5-latka
Prezenty dla 6 latka
Prezenty dla 8-latka
Prezenty na święta dla dzieci 2021
Kto lubi prezenty książkowe niech zajrzy do wpisu Książki świąteczne dla dzieci
Nigdy nie byłam fanką kolorów we wnętrzach. Dlaczego zmieniłam zdanie i w nowym domu postawiliśmy na różne barwy i kolory ścian? Postaram się odpowiedzieć w dzisiejszym wpisie.
Pamiętam ten dzień bardzo dobrze – odebraliśmy szczęśliwi klucze, a ja dumnie przechadzałam się po naszych kątach. Wieczorem włączyłam komputer i odpaliłam Pinterest – a po 3 minutach spanikowana go wyłączyłam. Ogrom kolorów, barw i faktur mnie przytłoczył. Nie potrafiłam określić, co mi się podoba, a co na pewno nie. Wtedy jeszcze myślałam, że wszystko będzie białe, a tylko meble i dodatki będą kolorowe.
Jednak po spotkaniu z naszą projektantką wnętrz i przeglądaniu zapisanych inspiracji zaczęłam skłaniać się ku bardziej odważnym rozwiązaniom.
W naszym poprzednim mieszkaniu wszędzie mieliśmy białe ściany. Przy niedużym metrażu jest to bardzo dobry sposób na optyczne powiększenie wnętrza i byłam zadowolona z tego rozwiązania. Kolorowymi dodatkami ożywialiśmy nasze cztery kąty, a do tego można było je łatwo zmieniać.
Zauważyłam u siebie taką skłonność, że najlepiej funkcjonuję w jasnych wnętrzach. Mam wtedy energię do działania i lepszy humor.
Dlatego zależało mi żeby w nowym domu też tak było.
Kasia – nasza projektantka – już na pierwszym spotkaniu zapytała mnie jakie kolory lubimy najbardziej.
A ja zapytałam o to wszystkich domowników:
A ja najbardziej lubię biały.
Jednak niedawno w gamie moich ulubionych kolorów zagościł dość nieoczywisty kolor o nazwie “kacze jajo”. Elegancki, potrafi się dopasować do otoczenia, a jeżeli chodzi o barwę to jest na pograniczu: niebieskiego-zielonego- szarego.
Na początku byłam lekko przerażona faktem, że mam wybrać kolor, który będzie nam towarzyszył przez najbliższe lata. Ale kiedy zaczęłam przeglądać foldery z próbnikami, to wybrałam kilku faworytów.
Zdecydowaliśmy się na ceramiczne farby Magnat, bo znamy tę markę nie od dziś i ściany pomalowane w poprzednim mieszkaniu nadal świetnie wyglądają. Są odporne na plamy – kilka razy zdarzyło mi się wycierać ketchup, kawę, a nawet wino. Za każdym razem nie było widać nawet śladu.
Było dla mnie prosty wybór, bo przetestowany w trudnych warunkach. Sami widzieliście, że wielokrotnie musiałam ścierać dziecięce malunki ze ścian. Tak samo w nowym domu – wolałam mieć tak zebezpieczone ściany, że w razie wypadku łatwo doprowadzę je do porządku.
Farby Magnat Ceramic są trwałe i odporne na szorowanie i zmywanie. Jednym słowem są przetestowane do intensywnego użytkowania, które przy dzieciach jest na porządku dziennym. Kupiłam też do nich odpowiednie grunty żeby ściany, były dobrze przygotowane.
Pierwsze plamy na nowych ścianach mamy już za sobą i mogę śmiało powiedzieć, że ceramiczne farby to świetny wybór. Jeszcze wiele wpadek przed nami i wiem, że nie muszę się tym martwić.
Zamówiłam próbniki żeby zobaczyć, jak kolor będzie wyglądał na ścianie i to był strzał w dziesiątkę. Farba inaczej wygląda w internecie, inaczej w katalogu, a jeszcze inaczej na ścianie. Chciałam być pewna mojego wyboru i dzięki tej metodzie udało się nam szybko wytypować faworytów.
Razem z Kasią zrobiłyśmy próbki na ścianie i w ten sposób wybraliśmy ulubieńców.
Wszystkie próbki zamówiłam sobie ze strony DEKORATORIUM
Tak wyglądały nasze próby – na szczęście dość szybko udało nam się wybrać odpowiednie kolory.
Jedno maźnięcie gąbką i już wiedziałam, że Szlachetna biel A1 z linii Magnat Ceramic Care to jest ten kolor – mamy nią pomalowane sufity, ściany nad lamperiami w dziecięcych pokojach, łazienkę na górze, gabinet i sypialnie (w tym panele na ścianie) klatkę schodową i gabinet. Na żywo wygląda świetnie – pasuje do mebli i jest tłem dla wielu dodatków.
Lubię szary kolor we wnętrzach, bo jest spokojny, a jednocześnie podkreśla inne kolory – chwilę trwało zanim zdecydowałam się na ten kolor, ale ideał to Jasny Kalcyt A14 – jest delikatny i elegancki
Deszczowy morganit B13, tak pasował nam do tapety, że od razu wiedziałyśmy, że to jest to. Ten kolor jest delikatny, a zarazem zdecydowany – pięknie prezentuje się we wnętrzu i idealnie wpasował się w pokój dziewczynki. Nie będzie problemów z pobrudzoną ścianą, bo powłoka tej farby jest stworzona do intensywnego użytkowania
U Julka też miałyśmy kilka prób i udało nam się znaleźć ideał. To kolor z linii Magnat creative Brudny Kalcyt CR15. Te farby też mają właściwości plamoodporne.
To kolor z mieszalnika i podaję Wam numer NCS: S3010-B10G
Chociaż w naszym domu jeszcze nie wszystko jest skończone i brakuje sporo rzeczy, to muszę powiedzieć, że kolory ścian nadają mu charakteru. Dzięki temu, że wybraliśmy spójne, pasujące do siebie barwy i odcienie to razem wygląda naprawdę ciekawie.
Jeśli macie pytania o poszczególne sprzęty, to zanim zaczniecie do mnie pisać, zobaczcie też do wpisu Wykończenie domu albo poprzedniego jeszcze bogatszego w moje wnętrzarskie Inspiracje
Dajcie znać, czy też zdecydowaliście się w Waszym domu na kolorowe ściany i czy jesteście zadowoleni.
Wpis powstał w ramach współpracy z marką Magnat
Śmiem twierdzić, że seria książek o Basi stanie się dla moich dzieci jednym z najmilszych, pierwszych wspomnień z dzieciństwa, związanych z książkami. Nie sposób wprost opisać, jak oboje uwielbiają te książeczki. Znacie te historie, kiedy dziecko chce w kółko czytać jedną książkę? Można paść😊.
Na szczęście genialna Zofia Stanecka napisała całe mnóstwo opowiadań o przygodach Basi (i Franka), dzięki czemu udaje się nam uniknąć monotonii. Bo „Basię” czytamy codziennie, przynajmniej raz. Na szczęście lekkie pióro autorki jej nie zawodzi i pisze kolejne opowiadania. Gdy więc zobaczyłam, że do księgarń wchodzi najnowsze opowiadanie „Basia i chorowanie”, było oczywiste, że ląduje w moim koszyku. Jakże się zdziwiłam, że jednocześnie pojawiła się „pełnometrażowa” książka z tej serii „Opowieści Miśka Zdziśka”! Cudownie!
O „Basi” muszę koniecznie wtrącić uwagę dla dorosłych. Jeśli nie przepadacie za wieczornym czytaniem bajek, bo Was one nużą, koniecznie spróbujcie tej serii. Ma ona tyle podtekstów kierowanych do dorosłych, że nie raz dzieci pytały:
– Mamo, z czego się śmiejesz?
– … jakby ci to wytłumaczyć :P.
Brrr, brzmi złowieszczo, ale najnowsza przygoda Basi dotyczy właśnie chorowania. Cieszę się, że wyszła właśnie teraz, gdy sytuacja związana z pandemią niepokoi wiele dzieci. Maluchy, podobnie zresztą jak dorośli, boją się tego, czego nie znają. Problem w tym, że dzieci nie znają dużo większej ilości sytuacji. „Basia i chorowanie” pozwala oswoić się z nagłą chorobą wielu członków rodziny, a nawet z koniecznością wizyty w szpitalu. Cała opowieść umożliwia dzieciom identyfikację z bohaterką, dzięki czemu w sytuacji konieczności wizyty w szpitalu, będą mogły się do czegoś odwołać w swojej pamięci. Już nie raz Julek w różnych momentach mówił:
I dzięki temu sam wie, jak różne wydarzenia mogą przebiegać. I tak jest właśnie w przypadku Basi, która zachorowała. Niebagatelną rolę odgrywają tu też niesamowite ilustracje Marianny Oklejak. Nawet mnie poruszyło zobrazowanie drogi do szpitala i tego, jak może wszystko wtedy wyglądać i jak można się czuć w takiej sytuacji. No i na koniec oko puszczone do nas, rodziców. Wszystko zaczęło się od taty, który miał katar. Czy ja muszę mówić coś więcej? 😉
Druga z książek o Basi – „Opowieści Miśka Zdziśka” – której premiera jest 14 października jest zupełnie nowym spojrzeniem na basiowe przygody. Tym razem świat Basi przedstawiony jest z perspektywy jej misia, o wdzięcznym imieniu Misiek Zdzisiek. Jestem pewna, że ta konwencja będzie się dzieciom podobała. Wszak kto by nie chciał wiedzieć, co robią i o czym rozmawiają zabawki, gdy one idą do przedszkola? A wszystko dzieje się w towarzystwie niezbyt rozgarniętej, ale za to bardzo zabawnej małpki. Dzieci będą miały ubaw!
Całość podzielona jest na cztery części (sześć – jeśli liczyć przedśniadanko i deserek). Każda część zawiera kilka opowiadań tematycznych. I tu znowu dobra wiadomość. Taki podział sprawia, że książeczka ta może służyć też jako jedna z pierwszych lektur do samodzielnego czytania. Opowiadania są nie za długie, są interesujące i zabawne, więc będą skłaniać maluchy do włożenia wysiłku w ich przeczytanie, a jednocześnie będą same w sobie nagrodą. Wszak czytanie to przyjemność! Młodsze dzieci z pewnością będą rozbawione i zainteresowane perypetiami Miśka Zdziśka, który jest bardzo rezolutny.
Jeśli macie jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, co czytać dzieciom, seria książek o Basi, wraz z jej najnowszymi opowiadaniami, z pewnością Was zachwyci. Piękny język, ciekawa fabuła, humor, śliczne ilustracje i urocze oczko puszczane do dorosłych – oto jest Basia.
a tu kod od Wydawnictwa HarperCollinsPolska: Basia35nebule – 35% rabatu na całą serię Basia w terminie 13-17.10
Basia to już polski klasyk – a tu opisywałam wam serię Disney – nostalgia
Od lat słyszymy, że Polacy nie czytają. I co się z tym robi poza narzekaniem? Nic. Oj, przepraszam, określenie „nic”, byłoby nadużyciem, wszak robi się wiele – by kolejne pokolenia nie lubiły czytać. A wszystko przez kanon lektur szkolnych, który mentalnie tkwi wiek lub półtora wstecz. Owszem, może fajnie się nam czytało „Akademię Pana Kleksa”, czy „W pustyni i w puszczy”, ale dzisiejsze dzieci nie fascynują się tą literaturą. Nie dlatego, że jest zła.
Jak wiecie promowanie czytelnictwa jest jednym z najważniejszych celów nebule.pl, dlatego wyszukuję dla Was najwartościowsze książki dla dzieci. Tę pozycję objęłam również patronatem – artykuł powstał dzięki współpracy reklamowej z Wydawnictwem Wilga. (Grupa Wydawnicza Foksal)
Ona jest świetna, ale dzieci chcą czytać to, co jest współczesne, z czym mogą się identyfikować. Dopiero oczytane sięgną do innych książek. To przyjdzie z czasem. Tymczasem są karmione LEKTURAMI. Córka mojej znajomej ma 10 lat i jest zapaloną czytelniczką. Ma własny czytnik, bo książki jej się na półkach nie mieściły. I ta dziewczynka na słowo LEKTURA SZKOLNA przewraca oczami. I nie czyta. Próbuje, ale rzadko udaje jej się dotrwać do końca. Za to czyta mnóstwo innych książek.
I to dziecko będzie miało szerokie horyzonty. Podobnie jak inne dzieci, które pokochają czytanie. Nie dzięki szkole – niestety, ale dzięki rodzicom, podsuwającym dzieciom książki, które one same chcą czytać! Takie, które je fascynują, bo poruszają ich problemy, są na czasie lub przenoszą je do magicznego świata.
Takie książki polecam Wam na blogu i daję moim dzieciom. I dziś do ich grona dołącza kolejna część ulubionej serii Lili – „Emi i tajny klub superdziewczyn. Dookoła świata. Kalifornia”.
Fenomen książeczek o Emi wcale mnie nie dziwi. Cała historia zaczyna się, gdy Emi ma 6 lat. Wraz ze swoimi fankami rośnie i zmieniają się jej zainteresowania. Jak to w życiu. Jednak seria książek o Emi fascynuje nie tylko dlatego. Powodów, dla których dziewczynki sięgają po książki z tej serii, jest więcej. Oto dlaczego dzieci czytają Emi z przyjemnością:
A za co mnie się podoba Emi? Poza tym, że zachęca Lili do czytania, to jest pełna „podprogowych” przekazów edukacyjnych. Mimochodem dzieci dowiadują się, czym jest recesja. I nie, nie muszą wykuć jej definicji na pamięć. W kontekście od razu zrozumieją i zapamiętają! A w najnowszym tomie „Emi i tajny klub superdziewczyn. Dookoła świata. Kalifornia.”, dzieci wspaniale poszerzają horyzonty, poznając wraz z Emi i jej przyjaciółmi nowe miejsca i dowiadując się o ich istnieniu.
Przyznam, że sama byłam zafascynowana przebiegiem podróży Emi! Nie będę Wam zdradzać szczegółów, ale nawet opis lotniska w Los Angeles zrobi na dzieciach wrażenie, nie mówiąc o innych elementach wyprawy.
A na koniec Lili zapytała, kiedy pojedziemy do Kalifornii. Tak się proszę Państwa wzbudza w dzieciach ciekawość świata i pęd do jego poznawania. Brawo, Emi i Agnieszko Mielech – niezrównana autorko książek dla dzieci.
„Emi i tajny klub superdziewczyn. Dookoła świata. Kalifornia.” brzmi, jak początek podróżniczych przygód Emi i liczę na kolejne, równie cudowne części, których Lila wyczekuje jak kania dżdżu. A wraz z nią zapewne całe grono SUPERDZIEWCZYN!
Inną rekomendację opisywałam wam tu – Natka i zbuntowany królik
Ręka do góry kto ma pojęcie jakie święto jest już w najbliższą sobotę 10.10? Uwaga! Uwaga! Będzie to Dzień Gier Planszowych! Będzie to pierwszy Dzień Gier Planszowych i będzie odbywał się pod hasłem: “Cała Polska Gra w Planszówki”!
Wy też już powoli planujecie długie jesienne wieczory w domu? My tak – mam już zapas filmów familijnych, książek i oczywiście zestaw gier planszowych.
Dziś pokażę Wam nowości na naszej półce. Ostatnio Julek jest pochłonięty zabawą klockami i nie ma chęci z nami grać, więc wykorzystujemy ten czas.
Nasza 8-latka lubi określony typ gier i w takie staramy się celować. Są to zazwyczaj gry językowe, które angażują graczy w zabawy słowne. Dla nas – dorosłych takie gry są naprawdę angażujące, bo my też musimy się wysilić.
Liczba graczy: 2- 4
Wiek graczy: 8-108 lat
Czas gry: 20 minut
“Gra pozorów” jest stworzona na podstawie amerykańskiego eksperymentu. Psycholog John Ridley Stroop odkrył, że w tym samym czasie prawa półkula mózgu określa kolory, a lewa anlizuje sens słów. Tak jak łatwo jest nam przeczytać:
CZERWONY, ZIELONY, CZARNY, ŻÓŁTY
to znacznie więcej trudności sprawia nam odczytanie:
ZIELONY, CZARNY, CZERWONY, ŻÓŁTY.
Nasz mózg próbuje nam wmówić inne rzeczy niż widzimy i na tym oparta jest ta gra. Liczy się szybkość, spostrzegawczość i nasze zmienione tory myślowe.
Zasada jest taka: zwracamy uwagę na TREŚĆ WYRAZU, a nie na wygląd liter.
Nie ukrywam, że jak jestem zmęczona, to nasza 8- latka ogrywa mnie w tę grę. A przy rozgrywce jest sporo zabawy.
Jest to też bardzo fajna gra imprezowa.
Liczba graczy: 3-10
Wiek graczy: 6-106 lat
Jest to bardzo ciekawa rodzinna gra kooperacyjna, czyli podczas rozgrywki nie rywalizujecie ze sobą. Najlepiej jest w nią grać na podłodze, bo rozłożone karty zajmują sporo miejsca. Ale nie zrażajcie się tym – spędzicie razem ciekawy czas.
Gra jest podzielona na 3 etapy, które wykorzystują:
Bardzo mi się podoba, że w tej grze wszyscy gracze grają do jednej bramki – czyli starają się razem osiągnąć jak najlepszy wynik. Myślę, że ta gra jest też ciekawym wyborem na zajęcia integracyjne w klasie, świetlicy lub na wyjazd. Myślę, że sprawdzi się też wśród dorosłych.
Pierwszy etap to faza skojarzeń
Drugi to faza opowiadanie
W trzecim etapie pobudzamy naszą pamięć
Wiek graczy: 10-108 lat
Według mnie jest to ciekawa gra, ale raczej dla nastolatków i dorosłych. Sytuacje opisane w grze będą bardziej znajome starszym niż dzieciom. Jest to gra na skojarzenia, która troszeczkę przypomina kultową Dixit.
A przy okazji gry możemy rozmawiać o emocjach i według mnie jest to największy atut tej gry. Często wydaje się nam, że kogoś bardzo dobrze znamy i wiemy jak reaguje w różnych sytuacjach. Jednak w tej grze mamy możliwość dowiedzieć się więcej. Mnie zaskoczyły niektóre odpowiedzi mojego męża, kiedy graliśmy w nią sami.
Bardzo Wam ją polecam, bo jest to gra, która nie tylko bawi, ale też uczy.
Liczba graczy: 3-6
Wiek graczy: 10-110 lat
Czas gry: 30 minut
Jest to gra na refleks, która doskonali zdolność szybkiego myślenia i odnajdywania właściwych słów.
Wykładacie karty na stół i gdy na kartach pojawi się ten sam symbol – wtedy następuje pojedynek. Waszym zadaniem jest jak najszybciej podać hasło z kategorii znajdującej się na karcie przeciwnika. Wygrywa ten gracz, który zwycięży w największej liczbie pojedynków.
W talii jest prawie 200 kart, więc możliwości jest wiele.
Jeżeli spodoba się Wam pierwsza wersja (czerwona) to warto też kupić zieloną.
Według mnie zielona jest trudniejsza i sprawia, że jeszcze bardziej musicie się skupić.
Tak jak w pierwszej wersji, wykładacie karty na stół i gdy zobaczycie, że na kartach 2 graczy pojawi się identyczny symbol, następuje pojedynek. Waszym zadaniem jest najszybsze wypowiedzenie słów zawierających litery z tych kart.
W tej grze macie 3 poziomy trudności, a do tego jest też wariant z kategoriami.
Ta gra jest najfajniejsza, jak jednocześnie jest 5-6 osób, więc idealnie nadaje się na imprezę. Im więcej będzie graczy, tym jest większa szansa na pojedynek.
Liczba graczy: 1-4
Jakie jest zadanie graczy?
Wyobraźcie sobie chaos przed wejściem na pokład samolotu, kiedy nagle się okazuje, że komputer z rezerwacjami zwariował i to Wy musicie usadzić wszystkich pasażerów.
Niestety, jak by tego było mało, musicie się sugerować preferencjami osób, które polecą tym lotem. Zakochani chcą siedzieć obok siebie, dzieci muszą mieć obok siebie dorosłych, a inni liczą na miejsce przy oknie lub przejściu.
Sytuacja nie jest prosta, ale do rozwiązania. W ostateczności możesz wyprosić kłótliwego pasażera z samolotu.
Zasady gry wymagają od graczy dobrego planowania i szacowania. Jeżeli dobrze rozmieścicie pasażerów, to uda Wam się zakończyć grę z sukcesem.
Jeśli chcecie więcej inspiracji to tu znajdziecie nasze Najlepsze gry planszowe dla dzieci – a z kolei w tym spisie są Gry planszowe dla dorosłych w które namiętnie gramy:)
Muszę się z Wami czymś podzielić i myślę, że Wy też tak macie, ale boicie się do tego przyznać przed sobą i przed innymi. Lubię spędzać czas z moimi dziećmi, uczyć ich świata, czytać im pasjonujące książki, ale nie zawsze lubię się z nimi bawić.
Nie lubię przepychanek, nie lubię gadać lalkami ani jeździć resorakami po dywanie.
Naprawdę nie przepadam za siłowankami, walkami na poduszki i robieniem fikołków.
Przewracam oczami w duchu, kiedy mam odegrać scenkę lalką.
I nie widzę większego sensu w krążeniu autem po podłodze.
Zawsze wtedy, kiedy dzieci chcą się tak bawić, nagle muszę wstawić makaron, wyjąć pranie lub zadzwonić do męża. W te zabawy już bawią się same. A od siłowanek i przewrotów do góry nogami jest tata:)
Czy to jest normalne? Oczywiście! Osobiście nie znam żadnego rodzica, który kochałby wszystkie zabawy i nie wolałby jednej od drugiej. Jest to naturalne zjawisko i warto wiedzieć o tym, że każdy z nas ma do tego prawo.
Najczęściej proponuję co innego i bardzo często się to udaje, bo dzieciom zależy, żeby spędzić ze mną czas bez wyraźnego wskazania na konkretną aktywność.
Na szczęście mam całą listę ulubionych zabaw i zabawek. Do tego przyznam się szczerze – zabawki dla dzieci też kupuję dla siebie, bo przecież również się nimi bawię. Też tak macie?
I to by było na tyle!
Kiedy po zabieganym dniu siadam z dziećmi na dywanie i razem zaczynamy tworzyć budowle z klocków – to czuję, że spędzamy wartościowy czas.
Układamy klocki, czasem według instrukcji, czasem tworzymy swoje własne konstrukcje.
Ciekawe jest to, że jak klocki leżą na środku pokoju, to zaraz Lila odkłada książkę i też do nas idzie. Czasem nawet i Daniel się przysiada, bo sam jest ogromnym fanem LEGO.
Pisałam już Wam o tym, że daję dzieciom kieszonkowe i one najczęściej zbierają właśnie na LEGO.
Nie wydają na zachcianki czy słodycze – tylko właśnie na klocki, które później układają i z których tworzą ciekawe konstrukcje.
Niedawno Julek wymarzył sobie zestaw budowlany LEGO DUPLO Rozbiórka kulą wyburzeniową (ma numer 10932), bo od zawsze interesowały go koparki, buldożery i dźwigi. W tym zestawie jest nawet kula do rozbiórki i wielkie głazy.
Bardzo podoba mi się też jeden z ludzików – Pani Operatorka dźwigu – Julek mówi, że to Inżynier Gosia.
Ten zestaw LEGO DUPLO odzwierciedla prawdziwy plac budowy, a więc mamy tam ruchomy dźwig, wywrotkę i buldożer z kółkami. Dzieci bawiły się najpierw w budowę, czyli z elementów zbudowały wieżę i domek, a później była najciekawsza część zabawy – wyburzanie. Za pomocą znaku i pachołka wydzieliły strefę rozbiórki i wtedy zrobiły „bum” kulą wyburzeniową. A później przyjechała wywrotka i wszystko zabrała.
Budowanie z klocków LEGO pobudza wyobraźnię, dzieci często wymyślają swoje scenariusze, a dzięki temu rozwijają myślenie przyczynowo – skutkowe. Wam się może wydawać, że to są tylko klocki, a ja widzę w nich duży potencjał na rozwojową zabawę.
W czasie zabawy poszerzają swój słownik, a my w tym uczestniczymy. Moje dzieci uczyły się kolorów na klockach LEGO DUPLO i poszło im to bardzo sprawnie, bo wystarczy operować nazwami i prosić dziecko:
“Podaj mi czerwony klocek”
Albo
“Podaj mi 2 zielone klocki:
Tym sposobem dokładamy jeszcze podstawowe elementy matematyczne.
Wszystko to sprawia, że właśnie dlatego tak chętnie siadam z dziećmi do takiej zabawy. Mogę przemycić w tym czasie naukę dodawania, podpytam co jadły na obiad w szkole i przedszkolu… a do tego sama się dobrze bawię.
We wpisie Najlepszy prezent na dzień dziecka pokazywałam Wam, że LEGO to nie tylko klocki! To baza do wielu zabaw, na które być może nigdy nie wpadliście! Kto nie widział tamtego wpisu – serdecznie zapraszam po inspiracje.