kontakt i współpraca
Dziś wpis, który wymagał ode mnie niebywałej kreatywności. Chciałam Wam pokazać jak można się bawić jedną zabawką na 10 różnych sposobów. Każdy z nas w domu ma pewnie mnóstwo zabawek. Wiele z nich często jest używanych wg instrukcji lub tego co zaleca producent. Prawie każda zabawka może być wykorzystywana na najróżniejsze sposoby tak aby stymulować rozwój, a jednocześnie rozwijać wyobraźnię dziecka.
A ja dziś w ramach akcji „Kreatywnie z Fabryką Wafelków” oraz portalem Pomysłowy rodzic chciałabym Wam przedstawić 10 zabawach manualnych z jedną zabawką Bilibo game box.
Bilibo game box to bardzo prosta zabawka: kolorowe żetony, muszelki oraz kostka. Wydawać by się mogło, że to zwykła gra dla dzieci. Ale tak nie jest! Elementy można ze sobą łączyć w zabawie lub używać do nich innych przedmiotów. Razem tworzą ciekawą całość, a oddzielnie mogą również dostarczyć wielu ciekawych zabaw. W sklepie jest również dostępna wersja bez kostki i żetonów. Myślę, że warto jednak zapłacić 20 zł więcej i kupić wersję rozbudowaną.
No właśnie to jest najlepsze w tej zabawce. Jeżeli kupicie ją dla roczniaka i schowacie żetony i kostkę to macie świetne narzędzie do wielu zabaw. Można wkładać jedną w drugą, można chować pod nimi różne przedmioty lub używać w wannie. Dla starszego dziecka nawet 5-6 letniego może służyć do czego innego.
Jak się bawić Bilibo game box na 10 sposobów? (a jest ich pewnie o wiele więcej)
Świetny pomysł na ćwiczenie chwytu pęsetkowego i koordynacji ręka- oko.
Zbieramy z najbliższego otoczenia małe przedmioty w takich kolorach jak są muszelki. Bierzemy kostkę do gry- wkładamy do niej żetony i gramy. Kto wyrzuci dany kolor musi odnaleźć w koszyku odpowiedni przedmiot i umieścić go w muszelce pasującej kolorem.
Żeby było trudniej za pomocą szczypiec.
Na zdjęciach Lilka posadziła swoje myszy i kręci je na karuzeli.
Oczywiście wygrał różowy:)
Squigz
Bardzo fajne połączenie. Lilka zaskoczyła mnie swoim pomysłem:)
Naprawdę ta zabawka nadaje się do wszystkiego.
U nas babki z Bubbera i żółwie:)
Włóż tyle żetonów ile wskazuje cyfra
Po tych wszystkich zabawach naprawdę zastanawiam się nad kupieniem dużej muszelki na Święta. Można w niej usiąść i się kręcić lub po niej chodzić. Widziałam ją w kilku salach do Integracji Sensorycznej. Inne zabawki tej firmy też są godne uwagi: Moluk
Ten wpis powstał z wyjątkowej okazji. Są nimi 6 urodziny Fabryki Wafelków – wyjątkowego sklepu dla pomysłowych rodziców z wyobraźnią. Z racji tego wydarzenia powstały świetne torby prezentowe do kolorowania (poniżej) oraz balony. Przyłączycie się do świętowania?
Mamy dla Was również prezent na końcu wpisu.
Sklep zaprasza na stronę Fabryka wafelków, Facebooka i Instagram, gdzie publikowane są informacje o urodzinowych rabatach.
Mamy dla Was rabat na Bilibo game box -15% na hasło NEBULE aktywny przez 7 dni.
Znacie to? Piątek godzina 16.30 mąż przekracza próg domu i zaczyna się długo wyczekiwany weekend. Tyle planów i atrakcji przewidzieliśmy na nadchodzące dni. Tuż przed kolacją widzę u Lilki gila pod nosem. A po kolacji już jest cieplutka jak kaloryferek.
Basen odwołany, spacer też.
Kaszle i marazm. Po jednym dniu dołącza mąż. On nie choruje. On walczy o przetrwanie.
I tak to. Ja mam chociaż nowy obiektyw, więc go mogę przetestować. To nic, że ciemno jak w jaskini.
Niech chociaż spadnie śnieg.
Inhalacja przy „Było sobie życie”- hit ostatnich czasów!
Z Natalią przy kolacji
„Ona jest taka mała, że je tylko mleczko”
W końcu spełniłam noworoczne postanowienia!
Bardzo dobre! Słodzone syropem z agawy z kaszą gryczaną niepaloną.
Takie nudy, że wzięliśmy się za gotowanie.
Będzie pizza o niskim IG. Z mąki amarantusowej i żytniej.
Tyle siły!
Rośnie? Rośnie!
A w tak zwanym międzyczasie Lilka testuje moją cierpliwość.
Bubber cholera jasna.
No i jest:)
A, dobre ketchupy odkryłam! Jakoś nie ograniczam już Lilce maksymalnie cukru, ale przez moją dietę szukam produktów bez niego. Wersja dla dzieci z miodem.
A wieczorem uskuteczniamy gry.
Bardzo lubimy loteryjki- szczególnie te dwie.
Polega na tym, że wybieramy kraj, do którego chcemy pojechać i zbieramy potrzebne rzeczy. Jest naprawdę świetna, bo można się dużo z niej nauczyć: stolic, mapy, flag, waluty, sportu narodowego, dania. Dla dzieci 3+
podobne zasady dla 4 graczy, myślę, że może być też dla młodszych dzieci. Bardzo dużo nowego słownictwa i odmiany.
Szare krzesło w kuchni to Tripp Trapp– jestem nim zachwycona, dlatego niedługo napiszę recenzję.
Przypominam Wam o konkursie, który trwa do 6 grudnia. Możecie wygrać wyjątkowy wózek Stokke Xplory. Wystarczy zgłosić warszawską restaurację, która Waszym zdaniem jest przyjazna dzieciom. 3 restauracje otrzymają krzesełko Tripp Trapp, a Wy będziecie mogli z nich skorzystać.
A sukienka Lilki – Lindex
Chyba w życiu każdej dziewczynki przychodzi taki etap kiedy główne zabawy skupiają się na zajmowaniu lalkami. Opiekują się nimi, noszą i karmią. Nie wiem natomiast jak to jest z chłopcami.
U nas też przyszedł ten etap i Lilka zażyczyła sobie bobasa. Nie mogłam nic ciekawego znaleźć dlatego namówiłam moją mamę aby sprowadziła oryginalne hiszpańskie bobasy pachnące wanilią Nines. Cieszę się, że się udało, bo Lilka jest przeszczęśliwa. Ma ich kilka i każdym bawi się w inny sposób.
Maria z dzidziusiem urzekła mnie totalnie. Również przez to, że jest stylizowana na Kubankę. Przypomniały mi się nasze wakacje 4 lata temu na Kubie i rzeczywiście kobiety tak tam wyglądają. Noszą swoje dzieci chustach, a ubrane są w bardzo kolorowe stroje.
Lalka delikatnie pachnie wanilią, a wykonana jest z przyjemnego w dotyku vinylu. Ma miękki brzuch przez co łatwiej się ją nosi. Maria ma nawet prawdziwe rzęsy!
Pepotes to małe słodziaki z ruchomym kończynami. Również są wykonane z miękkiego vinylu. Są znacznie mniejsze, więc można je nosić wszędzie. Lilka często wkłada go do krzesełka i karmi. Lalki mają zaznaczoną płeć!
Krzesełko Janod
Na ostatnim zdjęciu jest mniejsza wersja Pepotin. Różnią się tylko wielkością.
Lilka ma jeszcze jednego malutkiego bobaska Golosinas,. Bardzo fajny pomysł na prezent dla małych dzieci. A co myślicie o bobasach dla chłopców?
Jako, że jestem tradycjonalistką rzadko kiedy dopuszczam napływy różnych trendów. W mojej rodzinie nie było tradycji kalendarza adwentowego, dlatego nie ulegam presji i nie robię niczego tylko dlatego, że ktoś inny tak czyni.
Ale!
Uważam, że to rzeczywiście może być fajny sposób do odliczania dni zwłaszcza dla małych dzieci, którym obcy jest zwykły kalendarz. Skończyły mi się już pomysł jak odpowiadać na pytania Lilki „Kiedy psyjdzie Mikołaj” po raz 10 jednego dnia.
Dlatego wpadłam na pomysł wspólnego odliczania w taki sposób, żeby to było dla niej proste i zrozumiałe. Tak powstał Mikołaj z odcinaną brodą:) Za oprawę graficzną odpowiedzialny jest Pan Pierre.
I gotowe. Każdego dnia dziecko odcina kawałek brody po linii. W ten sposób może zobaczyć ile dni jeszcze zostało do Świąt. A dodatkowo ćwiczy koordynację ręka- oko i inne rozwojowe niuanse:)
Można Mikołaja kolorować, farbami malować, plasteliną wylepić i papierem wykleić.
Zapraszam na dole szablon do ściągnięcia.
Wycinamy i sklejamy w wyznaczonym miejscu
Wieszamy kalendarz, najlepiej na sznurku lub przyczepiamy magnesem do lodówki tak żeby można było łatwo go zdjąć i odciąć kolejną część.
Ale nastrojowo mi się zrobiło jak ściągnęłam pudło z ozdobami.
Te piękne wstążki z Tigera.
Mam prośbę! Jeżeli skorzystacie z mojego pomysłu dajcie chociaż „lajka” na Facebooku wtedy będę wiedziała, że Wam się podoba.
Miłego odcinania i oczekiwania!
Kiedy byłam małą dziewczynką miałam naprawdę niewiele zabawek. Kilka miśków, puzzle z Myszką Mickey, podróbka Barbie i… zielony, radziecki fortepian. To były czasy.
Nie pamiętam za bardzo skąd go miałam, ale wyjścia były dwa: rodzina przywiozła go z wyprawy handlowej zza granicy wschodniej lub Rosjanie przywieźli go z ojczyzny i sprzedali na białostockim ryku.
Rzępoliłam na nim dzień w dzień o różnych porach, przyprawiając mamę o ból głowy. Miał odkręcane nóżki i brzmiał „prawie” jak prawdziwy. Pamiętam melodie, które z niego wybrzmiewały. Uwielbiałam go jak żadną inną zabawkę.
To chyba była moja pierwsza zabawka interaktywna. Siadałam na nim, a nawet na niego wchodziłam. Moja mama zauważyła dość szybko moją pasję i kupiła kilka lat później keyboard elektroniczny. Ale do niego już takiego zapału nie miałam…
Dawno temu na Instagramie u Księżniczki w kaloszach, która uwielbia zabawki z odzysku przyuważyłam MÓJ fortepian. Wspomnienia wróciły! To dokładnie ten!
Zaczęłam szukać fortepianu na Święta dla Lilki. Nie chciałam pianinka, tylko właśnie fortepian. Udało mi się znaleźć w ofercie Janod. Skoro miał być od Mikołaja, to zapytacie pewnie co Lilka przy nim robi…
Domyślacie się? Nakryła prezent w szafie i musiałam go wyciągnąć. Nie pomogło odwracanie uwagi ani inne zabiegi. Musiałam go dać grubo przed Wigilią. No trudno, ale nie żałuję. Codziennie przy nim siada i gra „Dżingle bells”.
Sam fortepian wygląda jak prawdziwy instrument, a nie zabawka. Jest wykonany z bardzo grubego drewna i jest dość duży. Dźwięki są przyjemne dla ucha, a jego design pasuje do pokoju. Polecam bardzo na prezent na Święta. Tylko ukryjcie go lepiej;)
To nie jest kolejny wpis motywacyjny. Dziś chciałabym się z Wami podzielić przemianą jaka we mnie zaszła i pokazać jak sposób myślenia wpływa na sytuacje z życia codziennego.
Całe życie miałam kompleksy. Wiele z nas je ma. Tylko niektórym zupełnie one nie zaprzątają głowy, a innym przysłaniają cały wizerunek siebie. 160 cm w kapeluszu i waga raczej kogucia niż piórkowa.
Całe 30 lat mojego życia byłam niezadowolona z mojego wyglądu. Nie mogę napisać, że z siebie jako ogółu, bo jednak z wielu kwestii jestem dumna. Z osiągnięć, mojej rodziny i tego punktu w życiu, w którym obecnie się znajduję. Jednak na te kwestie mam duży wpływ i jestem panią swojego losu.
W okolicach 30 urodzin po prostu się poddałam. Wyciągnęłam białą flagę i złożyłam kapitulację. Stwierdziłam, że dość już tego umartwiania i zamiast wiecznego niezadowolenia muszę zmienić coś w głowie. Jestem już za stara na takie głupoty i jedyne co mi pozostaje to zaakceptować siebie taką jaka jestem, z kompleksami. A raczej ich workiem.
Uznałam, że już cudowna przemiana wyglądu we mnie nie zajdzie i nie mam co marzyć o wymiarach 90-60-90. Ok- powiecie. „Schudła 10 kg, to jest jej łatwiej zaakceptować siebie”. I tu Wam coś powiem, mimo tego, że schudłam te wymarzone przez wielu 10 kg – to one wcale nie zamieniły się w +10 do pewności siebie i nadal widziałam te wszystkie niedoskonałości.
Stwierdziłam, że moim największym problemem jest porównywanie siebie do innych.
Tak piękne i prawdziwe jest to powiedzenie szczególnie w świecie blogów.
Tak, przestałam siebie porównywać do innych. Łaskawszym okiem spojrzałam na siebie i stwierdziłam, że wcale nie jest tak źle. Nawet uszy, o których zawsze myślałam, że się nadają tylko do korekty- nie są takie tragiczne.
Pomyślicie pewnie skąd się bierze taki zakrzywiony wizerunek siebie i te wszystkie kompleksy. U mnie odkryłam tylko jedną przyczynę. Nie miałam pozytywnego feedbacku ze strony taty. To jest takie ważne w kształtowaniu się akceptacji własnego wyglądu. Dziewczynkom naprawdę jest potrzebne uznanie ojca co do ich wizerunku.
Dużo na ten temat czytałam i wiem, że jest to niezbędne. Jak widzę Lilkę w nowej sukience, która od razu biegnie do taty żeby otrzymać komplement to tylko utwierdzam się w tym przekonaniu. Wojownikiem z moimi kompleksami od zawsze był mój mąż i to on mi bardzo pomógł.
Nie lubię w ogóle zadawać sobie tego pytania, które jest w dzisiejszych czasach tak modne. Jest jak jest, na pewno pomogłam sama sobie polubić odbicie w lustrze.
To nie był defekt zewnętrzny, tylko wewnętrzny, który rósł w mojej głowie.
Weekend mieliśmy dość intensywny i wykorzystaliśmy ten czas w 100%. W sobotę basen, kawa i szybkie spożywcze zakupy, a dziś kino i wczesny obiad.
Fajne nowe dla nas miejsca na stołecznej mapie.
Rodzinne poranki w Kinie Praha.
Po filmie odbyły się warsztaty plastyczne z rysowania komiksów.
300 metrów od kina znajduje się Boska Praga– restauracja przyjazna dzieciom. Bardzo dobre jedzenie i świetne wnętrze. Plus za kącik zabaw.
sernik z białą czekoladą mmmm
Nie wiem jak to się stało, że do tej pory nie mieliśmy takiego klasyka jak zwykłe, drewniane klocki. Miałyśmy z przyssawkami, z magnesami i innymi udziwnieniami, a o prostych drewnianych klockach zapomniałam.
To zabawka na lata. Można śmiało pierwszy taki zestaw kupić na roczek. Jestem przekonana, że będą w użytku przez kolejne 5-6 lat. W przeciągu lat zabawa z nimi ewoluuje od wieżyczek 2-elementowych po skomplikowane zamki ze zwodzonym mostem. Można z nich zrobić wszystko co tylko podpowie nam wyobraźnia i to jest w nich najcudowniejsze. Drewniane klocki nie są tak dosłowne jak wiele innych dostępnych na rynku i dzięki temu pobudzają dzieci do kreatywnej zabawy.
Takie drewniane klocki znajdziecie w prawie każdym przedszkolu prowadzonym metodą M.Montessori. To właśnie taka zabawka ćwiczy różne funkcje, niezbędne do prawidłowego rozwoju.
„Co się stanie kiedy położę ten klocek tutaj?”
Wyobraźnia przestrzenna: projektowanie w myślach tego co chcemy zrobić, a przełożenie tego na czyny.
Precyzja ruchów: jak położyć klocek na górze żeby nie zepsuć całej budowli.
Propriocepcja: podczas przenoszenia klocka z miejsce na miejsce dziecko dokładnie czuje ułożenie ręki w przestrzeni i może nią kierować
Umiejętności społeczne: budując z drugą osobą dziecko ma szansę na naukę współpracy czy emocjami (kiedy np wieża się rozsypie)
Koncentracja: podczas zabawy dzieci mają okazję do ćwiczenia koncentracji uwagi oraz wydłużania tego czasu
Orientacja przestrzenna i słownictwo: można ćwiczyć wyrażenia przyimkowe
Klocki Pilch naturalne wykonane z bardzo dobrej jakości drewna. Wersja kolorowa pomalowana jest nietoksyczną farbą w taki sposób żeby były widoczne słoje drewna. Różnorodne kształty zapewniają świetną zabawę.
Na zdjęciach przedstawiony jest zestaw kolorowy i naturalny.
Klocki są zamknięta we wzmocnionym pudełku, na który można nawet stawać.
Do klocków dołączona jest książeczka, w których znajdziecie mnóstwo pomysłów na ciekawe zabawy.
Oraz ćwiczenia ułożone przez fizjoterapeutę z pudełkiem!
Jak zwykle we współpracy z marką Pilch mam dla Was rabat na zakupy w sklepie http://www.zabawkipilch.pl na 10% do 20 grudnia na hasło: „nebule”.
Rodzicielstwo to nie tylko uśmiechy z rana i gilgotanie w stopy. Czasami jako rodzice stajemy w obliczu spraw trudnych, dla nas i dla dziecka. Głowimy się jak to będzie dalej, zastanawiamy się jak dany problem wpłynie na naszą rodzinę. Martwimy się jak sobie z tym poradzić i szukamy pomocy.
Najczęściej po wizytach u specjalistów mamy już wytyczoną konkretną ścieżkę i mamy nią tylko podążać. To „tylko” to w wielu przypadkach jest „aż tyle”, bo dziecko nie współpracuje. I co dalej? Wiemy, że jeżeli nie będziemy stosować się do zaleceń to sytuacja zdrowotna nie ulegnie poprawie. No i jak sobie z tym poradzić?
Staramy się wychowywać córkę poprzez przykłady, tłumaczenie, naturalne konsekwencje, a nie zakazy, nakazy, kary i nagrody. Wymaga to od nas naprawdę wielu wysiłków i często nam ręce opadają od tłumaczenia. Milion razy miałam już chęć odpowiedzieć „bo tak” i uciąć dyskusję, bo już naprawdę brakuje mi argumentów. Jednak wiem, że takie ucięcie i pokazanie swojej wyższości nie pomoże jej zrozumieć danego problemu. Za jakiś czas dana sytuacja powróci ze zdwojoną siłą.
A czym są? Naturalne konsekwencje są rezultatem działania lub braku działania bez interwencji dziecka. Na podstawie własnych doświadczeń uczą się jak zbudowany jest ten świat. „Nie założysz czapki to zmarzną Ci uszy”. Ot i cała filozofia. Widzimy przyczynę i skutek.
Najlepiej jednak działa w sytuacjach obecnych. Dziecku ciężko będzie zrozumieć skutek, który będzie za 2 miesiące. Wraz z wiekiem oczywiście będzie lepiej kojarzyć fakty, ale im mniejsze dziecko tym czas ma być krótszy.
Wracając do tematu. Jak w takim razie 2-3 letniemu dziecku wytłumaczyć, że np. musi nosić okulary? Okulary nie są korekcyjne tylko terapeutyczne. Bez nich jak na złość widzi o wiele lepiej. Ma je nosić od rana do wieczora, a robić tego nie chce.
Nie działa tłumaczenie, bo dziecko nie jest w stanie zrozumieć, że noszenie okularów jest koniecznością, która zaprocentuje w przyszłości. A może nawet uniknie operacji.
Naturalne konsekwencje tutaj zupełnie nie działają, bo dziecko tego nie zrozumie, że bez okularów oczy nie ćwiczą.
Nie działają groźby (TAK. DOBRZE CZYTACIE. Postawiona pod murem muszę stosować takie metody jako wyższe dobro. Nie mogę pozwolić na to żeby tylko i wyłącznie przez bunt i postawienie się nam miała poważne konsekwencje zdrowotne)
Tak, dokładnie. Mam z tego powodu wyrzuty sumienia, ale wciąż jest to dla mnie dobro wyższe i wiem, że jeżeli tylko to działa to muszę to kontynuować. Dla jej dobra.
Jak tylko widzę, że idzie do mnie bez okularów jest postawiona w sytuacji alarmowej. Ciśnienie podnosi się, a już jestem bojowo nastawiona i tylko myślę co tym razem zaproponować.
Czasami są to aktywności. „Załóż okulary i idziemy się bawić”.
Staram się nie formułować negatywnych komunikatów „Jeżeli nie założysz okularów to nie pójdziemy na podwórko”, bo jednak tak brzmi to gorzej.
Czasami jest to słodycz „Załóż okulary i idziemy po lizaka albo tiktaki”, a czasem bajka „Załóż okulary i włączamy bajkę”.
Zazwyczaj to działa, jednak nie czuję się z tym dobrze. Mam poczucie, że wyższe dobro ma tu większe znaczenie.
Ale wiem, że nigdy nie użyję siły.