kontakt i współpraca
Wyprawka do zerówki już skompletowana i czeka w szufladzie. Co prawda jeszcze to nie pierwsza klasa, ale zmieniamy placówkę, więc emocje są duże. Nie mogę uwierzyć, że to już! Dziś pokażę Wam nasze wyprawkowe wybory.
Wiem, że w każdej szkole – przedszkolu są inne wymogi, więc nie z wszystkiego skorzystacie, ale może inspiracje Wam coś rozjaśnią.
Plecak – nie będę się rozpisywać o plecakach, bo ten zakup spadnie na nas za rok. Taki, w którym będzie nosić książki i mnóstwo innych rzeczy.
W szkole ma swoją szafkę na książki i akcesoria (piórnik), więc nie musi tego nosić. To mnie bardzo cieszy, bo nie ma co dodawać dzieciom kilogramów na plecy.
Wybraliśmy duży plecak Penny scalan (TUTAJ), bo jest dość twardy, ma sporo kieszonek, jest wolny od BPA. Zmieści wszystko co trzeba i jest świetnie wykonany.
A jeżeli szukacie pięknych tornistrów w stylu vintage to koniecznie TUTAJ zajrzyjcie.
Na wycieczki i inne wypady mamy bawełniany Trixie – fajny, bo ma lekko usztywniane plecy i zapięcie szelek z przodu. Jest mnóstwo świetnych wzorów TUTAJ
Do szkoły będzie też nosić drugie śniadanie, więc mamy małą śniadaniówkę Innobaby. Bardzo fajnie się sprawdza, ale temperaturę trzyma tylko przez godzinę. Do innych rzeczy sprawdza się znakomicie – bez problemu Lila go otwiera i zamyka. Zajmuje mało miejsca, a przez to, że jest ze stali to owoce dłużej utrzymują świeżość.
Po naszych doświadczeniach z butelkami Pura – zamówiłam Lilce jej własną. W nowej odsłonie prezentuje się znakomicie.
Potrzebujemy też stroju na gimnastykę (granatowe spodenki i biała bluzka – taki wymóg). Jak zwykle nie zawiodło nas Mybasic, bo znalazłam tam odpowiedni zestaw.
p.s udało mi się też wynegocjować dla Was rabat -30 zł przy zakupach za 200 zł do końca sierpnia.
Do tego podkolanówki Mama’s feet i przepiękny worek na strój Ferm living.
Zapytacie pewnie o piórnik. Ja miałam upatrzony piękny z Milan, ale Lila dostała ten i bardzo się jej podoba 😉 Może za rok wybierzemy coś innego.
Tak wygląda nasz wyprawka do zerówki. O kapciach pisałam Kapcie do przedszkola
A tu macie świeżutki wpis Plecaki szkolne
To tyle. Dajcie znać jak Wasze wyprawki 🙂
Już niedługo się zacznie: kaszelki, katary i inhalator włączony po kilka razy dziennie. Robię, co mogę żeby przygotować dzieci do sezonu chorobowego. W tym roku będziemy też stosować jedną, nową metodę, o której dowiedziałam się niedawno. Jest w 100% naturalna, a do tego skuteczna.
Do napisania tego wpisu sponsorowanego zaprosiła mnie rodzinna olejarnia Olini, która tłoczy na zamówienie różne zdrowe oleje, a w tym olej z czarnuszki.
Jakiś czas temu natknęłam się na artykuł medyczny właśnie o niesamowitych właściwościach tej rośliny. Trochę się zdziwiłam, że medycyna, która opiera się raczej na preparatach medycznych wspomaga się również fitoterapią (czyli ziołolecznictwem). Z ciekawością przeczytałam TEN artykuł naukowy i postanowiłam spróbować
Głównym składnikiem oleju z czarnuszki są nienasycone kwasy tłuszczowe (aż 85%), których sam organizm nie wytwarza i musimy ich dostarczać w diecie. Tak na przykład kwasy regulują powstawanie i wzrost komórek. W jelitach (które są centrum odporności każdego człowieka ) przyczyniają się do powstawania co 5 dni nowej śluzówki.
„Dobroczynne działanie NNKT (nienasycone kwasy tłuszczone) jest szeroko znane: poprawiają odporność organizmu, wspierają układ krążenia, regulują metabolizm, determinują prawidłową pracę wielu narządów i przeciwdziałają nowotworom. Jednak wyjątkowość oleju czarnuszkowego wynika przede wszystkim z wysokiej zawartości związku aktywnego o nazwie tymochinon. To właśnie ta substancja jest w największej mierze odpowiedzialna za właściwości antynowotworowe, przeciwzapalne i antyoksydacyjne oleju.”
źródło
Te kwasy mają dobroczynny wpływ na układ odpornościowy i są wskazane w czasie jego obniżenia.
Więcej o dobroczynnych właściwościach oleju z czarnuszki możecie przeczytaj w tych artykułach medycznych: TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ
Mnie osobiście zaciekawił ten olej z powodu wysokiej zawartości nienasyconych kwasów tłuszowych (aż 85%) i jak się zaczęłam wgłębiać w ten temat to dopiero odkryłam jego większe możliwości.
Olej z czarnuszki polecany jest od roku.
Dla dzieci do 3 r.ż dzienna dawka to 1/2 łyżeczki (2,5 ml) dziennie, a powyżej 3 r.ż to jedna łyżeczka (5 ml) dziennie.
Olej ma dość ostry smak i nazywam go „syropkiem”. Czyli nalewam na łyżeczkę i podaję dzieciom. Można go dawać rano na czczo albo wieczorem po posiłku. Aby trochę zmienić jego smak można na łyżce (dużej) wymieszać łyżeczkę oleju i trochę miodu.
Sama również go piję, bo pomaga przy mojej insulinooporności (zmniejsza poziom homocysteiny).
Olej z czarnuszki jest sklasyfikowany jako bezpieczny olej spożywczy, nie środek leczniczy, więc nie można go przedawkować czy nie ma działań niepożądanych. Pojawiają się jednak również opinie, że czarnuszka nie jest zalecana w ciąży, bo może wywołać przedwczesne skurcze. Ponieważ każda ciąża jest inna myślę, że najbezpieczniej będzie skonsultować się ze swoją położną lub lekarzem.
Olej przechowujemy w lodówce od 3 do 10 stopni i musi być zużyty do 3 miesięcy od daty tłoczenia. Każdy olej z olejarni Olini jest tłoczony na zamówienie, czyli trafiają do nas oleje 2-3 dniowe, w ten sposób nie tracą swoich zdrowotnych właściwości.
jest u nas w kuchni od dawna. Używam go do smażenia, ale też do robienia zdrowej czekolady: zmielone wiórki kokosowe, olej kokosowy, ksylitol podgrzewam w garnku i wlewam do foremek, a później wkładam do lodówki.
Lubię też batony ala Bounty: wiórki kokosowe, olej kokosowy i ksylitol podgrzewam w garnku do połączenia składników. Formuję batony i wkładam do lodówki na 3 h, póżniej w kąpieli wodnej rozpuszczam gorzką czekoladę z olejem kokosowym i tą masą polewam batony. Wkałdam do lodówki do ostygnięcia.
To jest nowy olej w nowej kuchni i najczęściej dodaję go do warzyw pokrojonych w paski dla dzieci i nam do sałatek. Olej jest tłoczony z niełuskanych pestek dyni. Cenna kukurbitacyna występuje właśnie pod łupiną pestki więc zachowuje on wszystkie najlepsze właściwości. To właśnie obecność kukurbitacyny sprawia, że olej z pestek dyni ma działania przeciwpasożytnicze.
To mieszanina oleju słonecznikowego i rzepakowego – używam go do smażenia, do maczania pieczywa, do zup, a nawet do koktajli. Ma najmniej wyczuwalny smak ze wszystkich i smakuje moim dzieciom.
Dodaję go też do warzyw na talerzu, żeby lepiej przyswajały się witaminy. Poniżej z goframi z kaszy gryczanej niepalonej z cukinią.
Ja do tej pory kupowałam dzieciom tylko oliwę z oliwek i olej kokosowy nie zwracając uwagi na produkcję, czy też zawartość. Nie zdawałam sobie sprawy, jakie to jest ważne. Jeżeli szukacie sprawdzonego źródła to bardzo Wam polecam Olini.
– oleje są maksymalnie świeże, tłoczone na zamówienie– tłoczone są najlepszej jakości polskich ziaren, wszystkie oleje tłoczone są na zimno, nierafinowane i niefiltrowane– wysyłane są kurierem, dobrze zapakowane, więc transport jest szybki i bezpieczny
A ja ma też dla Was miłą niespodziankę.
Na hasło NEBULE na stronie www.olini.pl dostaniecie 10% rabatu na całe zamówienie do 9.09.
A tu jeszcze wpis Olej z czarnuszki czy naprawdę działa?
Jestem jedynaczką, więc chyba trochę łatwiej spojrzeć mi na moje dzieci bez żadnych doświadczeń z przeszłości. Nie mam takich wspomnień, że mam ustąpić, bo jestem starsza albo wymagać podzielenia się zabawkami. Więź moich dzieci wspieram na podstawie czystej karty i wyłącznie opierając się na ich obserwacji.
Do napisania tego wpisu zaprosiła mnie marka Baby Dove, która wspiera rodziców w codziennych wyzwaniach.
Przyznam szczerze, że bardzo się bałam kiedy na świecie pojawiło się drugie dziecko. Przez krótki czas miałam poczucie, że coś odbieram starszemu dziecku. Moja uwaga była wówczas skierowana na dwójkę dzieci, a nie tylko na jedno. Nie ukrywam, że przez chwilę było mi nawet smutno, że już nie będziemy tylko we troje. Duży wpływ na mój stan miały hormony i jak tylko powitaliśmy czwartego członka naszej rodziny wszystkie obawy przeszły, a nasza więź stała się jeszcze mocniejsza.
Kiedy zbliżał się termin mojego porodu z Julkiem, to najbardziej martwiłam się tym, z kim zostanie Lila kiedy pójdę do szpitala. Bałam się, że moja kuzynka nie dojedzie na czas.
Do przyjęcia nowego członka rodziny przygotowywaliśmy się długo i myślę, że dzięki temu udało nam się w miarę spokojnie go przyjąć. Od początku wiedziałam też, że nie będziemy kupować Lilce prezentu od dzidziusia, bo przeczyło to z założeniami naszych metod wychowawczych (czyli nie okłamujemy dzieci). Lilka sama zaproponowała, że chce coś kupić bratu na „zerowe urodziny”. Zabrałam ją do sklepu i wybrała podobnego misia, którego podarowała mu na pierwszym spotkaniu. Później często używała go do zabawy z leżącym bratem.
Bardzo mi zależało na tym żeby nie odczuła tego, że moją uwagę dzielę teraz na dwa. Od samego początku chciała się angażować w czynności pielęgnacyjne, a ja jej na to pozwalałam. Było wolniej, było trochę bałaganu, było trochę nerwów, ale BYŁO warto.
Przynosiła chusteczki nawilżane i pieluszki, smarowała maleńkie stópki balsamem, uczestniczyła w kąpieli. Była bardzo zaangażowana i czuła się WAŻNA. Jej rola starszej siostry była wykorzystana do maksimum. Więź budowaliśmy od samego początku i na wiele jej pozwalaliśmy. Naprawdę dużo mam takich obrazków przed oczami, kiedy np. Lila czesze Julka włosy i mówi do niego: „Juleczku, uczeszę Ci teraz włoski”.
Chociaż różnica wieku jest dość spora (prawie 4 lata) i nie mają zbyt wielu wspólnych zainteresowań, to naprawdę potrafią się ze sobą bawić. Obserwuje to z wielką ciekawością, bo starsza bawi się z młodszym w takie zabawy, w jakie nigdy nie bawiła się sama. Jest to dla niej bardzo rozwojowa zabawa, bo ćwiczy jej cierpliwość i uczy wielu rzeczy.
Kiedy po raz dziesiąty jednego dnia wyciągają: koce, parasole, karimaty i budują swoje domki to wiem, że właśnie wtedy mam im dać spokój. Nie zwracam uwagi na to co tam znoszą (nawet przekąski sobie organizują) tylko staram się wycofać.
Pierwsza rzecz to staram się zachować spokój. Moje emocje tylko podgrzałyby atmosferę. Staram się nie rozstrzygać, czyja to wina, kto komu itd. Często wina jest po środku, a próby dociekania, czyja to jest sprawka tylko pogarszają sprawę. Naprawdę, ja nie wnikam kto kogo uderzył z jakiego powodu. Przychodzę i staram się załagodzić spór widząc „stan zastany”, czyli płaczące i wkurzone dzieci (jakby tego co było wcześniej nie było). Nazywam emocje, żałuje jedno i drugie i się wycofuję. Nie daje kar, nie mówię o winie i nie oceniam.
Zdarzają się oczywiście też takie, kiedy wina jest ewidentna i np. starsza uderzyła młodszego. Widzę, że nie panuje nad swoimi emocjami i tak chce dać im upust (jednocześnie krzywdząc młodszego). W takich sytuacjach postępuję tak jak zawsze, rozmowę na ten temat zostawiam na chwilę po opadnięciu emocji. Staram się rozmawiać i tłumaczyć dlaczego bicie nie jest dobrym rozwiązaniem.
Proponuję też inne sposoby: „Kiedy nie możesz wytrzymać, bo jesteś tak ZŁA, to szybko odejdź”. Tłumaczę też, że w ten sposób nauczy brata bić i on też będzie ją bił, bo do tej pory nie poznał jeszcze, że można tak robić.
Widzę, że naprawdę próbuje radzić sobie z emocjami, bo ostatnio słyszałam zza ściany, jak młodszy jej coś zabrał, a ona mówiła do siebie „Spokojnie Lilu, oddychaj”. A później przez zęby wycedziła „Juleczku, daj daj”. Uczę ją, że jak będzie bardzo krzyczeć, bo on coś jej zabrał, to ma odetchnąć i poprosić spokojnym tonem „daj, daj”. Tylko to na niego działa i zawsze oddaje.
Pozwalam na takie kontrolowane zabawy i tylko patrzę żeby nikt nie nabił sobie guza. Ciągają się, jedno na drugie włazi, jest trochę śmiechu, trochę wrzasków. Tak wyładowują swoje emocje i budują więź.
Jak mam tylko możliwość to staram się spędzać czas ze starszą 1:1. Ona lubi ten czas, ale tęskni wtedy za Julkiem (tego się nie spodziewałam). Z racji tego, że jest starsza to czasem ją zabieram do kina lub na rolki, a ona wtedy dopytuje o brata. Oczywiście też docenia ten czas tylko z mamą, ale widzę, że wcale nie jest jej niezbędny.
Dotyk jest bardzo ważnym elementem budowania więzi między ludźmi, więc na takie zabawy też daję im przyzwolenie. Smarowanie balsamem, czy masażyki świetnie ich zajmują, a do tego pogłębiają swoją relację. To wyjątkowe momenty, które naprawdę im służą.
Od początku wiedziałam, że nie chce dzieci: porównywać, a przez to zawstydzać. Każde dziecko jest inne i każdy ma prawo zachowywać się inaczej. Nie używamy też kar ani nagród, dzięki temu jest naprawdę łatwiej, bo nikt nie czuje się pokrzywdzony. Pokój dzieci też urządziliśmy w taki sposób żeby każdy miał swoją strefę: biurko, łóżko i każdy oddzielną półkę oraz strefy wspólne (dywan do zabawy).
Wiele jest jeszcze sytuacji są przed nami. Nie jest to łatwe, bo w rodzeństwie jest różnie. Jest czasami dużo śmiechu i fajnych wydarzeń, ale jest też sporo konfliktów. My jako rodzice powinniśmy ich wspierać, jak tylko możemy i nie wartościować nikogo.
Jeżeli spodobał się Wam ten wpis to kliknijcie „Lubię to” lub udostępnijcie ten wpis znajomym – podziękują Wam 🙂
Kapcie do szkoły i kapcie do przedszkola to tematy, które wracają jak bumerang na moim blogu. Mieliśmy już w naszej karierze przedszkolnej i szkolnej kilkanaście modeli. Podzielę się z Wami naszymi doświadczeniami i pokażę inne, na które warto zwrócić uwagę.
Wybór kapci jest bardzo ważny, bo dzieci spędzają w nich dużo czasu i warto kupić je świadomie.
Część odnośników w tym poście to linki afiliacyjne. A główna część wpisu to materiał sponsorowany przez dobrze mi znaną markę Befado. Na końcu wpisu znajdziecie też spory rabat na buty Befado
Wiem, że też lubicie pooglądać rzeczy na prawdziwych zdjęciach, więc w tym roku bardzo się przygotowałam. W każdym moim zestawieniu zawsze pojawiają się kapcie Befado. I Wy je często mi polecałyście!
Befado to polska marka, która od 90 lat produkuje w Bielsko-Białej obuwie dla dzieci i dorosłych. Każdy but jest zrobiony tak, aby wspierać naturalny ruch stopy. Tekstylne kapciuszki do żłobka i przedszkola, tenisówki do szkoły, czy buty sportowe na WF – to wszystko znajdziecie w Befado.
A tu łapcie – Śniadaniówka z przegródkami do szkoły – najlepszy lunchbox!
W ubiegłym roku szkolnym sama kupiłam kapcie do szkoły tej marki i jako jedyne wytrzymały cały rok
Oprócz tego, że kapcie Befado są wykonane z przewiewnych materiałów, to niektóre modele mają skórzane wkładki, oddychające podeszwy, bawełniane wyściółki i wiele innych udogodnień. Wszystko po to, żeby zapewnić komfort stopie. Dziecięce modele zostały oznaczone znakiem Zdrowa Stopa – jest to ważne przy wyborze kapci do szkoły i przedszkola.
Najlepiej jest zmierzyć stopę dziecka i na tej podstawie wybrać rozmiar.
W celu dokładnego zmierzenia stopy dziecka, weźcie kartkę i ustawcie na niej dziecko tyłem do ściany, oprzyjcie piętę o ścianę i zaznaczcie kropkę przed dużym palcem. Zmierzcie odległość od ściany do najdłuższego palca.
Prawidłowy zapas w kapciach do przedszkola i szkoły to 0,5-1 cm.
W Befado macie bardzo ułatwiony wybór rozmiaru, bo przy każdym modelu i rozmiarze jest napisana długość wkładki. Dzięki temu prawidłowo dobierzecie kapcie do szkoły i przedszkola.
KLIK
Dostępne od rozmiaru 25 aż do 36
Miękkie kapcie idealne do szkoły i przedszkola – o minimalistycznym wyglądzie przypominającym trampki ze wzmocnionymi czubkami. Według mnie jest to ciekawa propozycja dla dzieci z wąską stopą. Zamiast sznurówek jest gumka i mocny rzep.
Dostępne od rozmiaru 27 do 34
To zupełnie nowy model kapci z anatomiczną, bardzo cienką i równą podeszwą, dzięki której noszenie butów przypomina chodzenie boso. Kapcie Softer są niezwykle miękkie i będą też się nadawały do chodzenia po domu w chłodne dni.
Ten model ma anatomiczną podeszwę, które imitują chodzenie boso!
Kapcie mają skórzaną wkładkę. Czuję, że ten model będzie hitem w przedszkolach w tym roku. Są dostępne 2 wersje Softerów – na rzep i z gumką.
Różne kolory KLIK
Dostępne od rozmiaru 23 do 30
Nowe, miękkie kapcie do przedszkola. Mają wygodną podeszwę honey, która doskonale amortyzuje skoki, bieganie. Cholewka jest wykonana z przewiewnego i dopasowującego się do stopy materiału.
Dostępne w różnych kolorach KLIK
Od 25 do 36
Jeżeli Wasze dzieci wolą tenisówki to fajnym wyborem do szkoły jest Befado Tim. Są zapinane na rzep, a gumka zamiast sznurówek pozwala dopasować but do stopy.
Dostępne w różnych wzorach KLIK
Od rozmiaru 25 do 36
Doskonałe kapcie dla bardzo energicznych dzieci. Kapcie są miękkie i co najważniejsze mają oddychającą podeszwę – to ważne jeżeli stopy mają tendencję do nadmiernego pocenia. Mocna rzepa dobrze utrzyma stopę.
Dostępne w różnych wzorach TUTAJ
To jest ulubiony model dziewczynek w przedszkolach i pierwszych klasach szkoły podstawowej. Świetnie się noszą, dobrze dopasowują się do stopy i mają przepiękne wzory. Zobaczcie tylko jakie piękne modele z delikatnym połyskiem. Do tego mają oddychające podeszwy.
Dostępne w różnych kolorach TUTAJ
Rozmiary od 20 do 26
Niektórzy rodzice wolą kupić sandałki zamiast typowych kapci – jest to bardzo dobre rozwiązanie szczególnie dla dzieci z wyższym podbiciem. Regulacja na rzep w dwóch miejscach pozwala lepiej dopasować but.
Takie sandałki sprawdzą się w przedszkolu u dzieci, którym mocniej poci się stopa. A do tego mają skórzaną wyściółkę. Polecam!
Od rozmiaru 18 do 26
Jeżeli szukacie wyższych kapci do żłobka lub przedszkola to ten model będzie idealny! Bardzo miękkie, dobrze trzymają stopę, a jednocześnie łatwo się je wkłada. Do tego mają przewiewne podeszwy.
W Befado znajdziecie też bardzo ciekawe modele butów sportowych – idealne na ćwiczenia w przedszkolu i szkole.
Od rozmiaru 25 do 40
Świetny, lekki i miękki model, który idealnie sprawdzi się do chodzenia na co dzień, ale też na ćwiczenia w szkole lub w przedszkolu. Buty nie mają sznurówek, szybko się je wkłada i doskonale dopasowują się do stopy.
Rozmiary od 25 do 41
Lekkie i przewiewne sportowe buty dla chłopców i dziewczynek. Mają bardzo miękką podeszwę, która dobrze amortyzuje bieganie. Dzięki gumce i rzepie szybko się je wkłada, a do tego są wygodne.
Od rozmiaru 25 do 41
Te buty też doskonale się sprawdzą jako kapcie – są bardzo przewiewne i lekkie. Mają całą białą podeszwę – są idealne na salę gimnastyczną.
A tu łapcie rabat ważny na Befado.pl – na kod nebule15 otrzymujecie aż 15% rabatu na obuwie dziecięce (z wyjątkiem kategorii hity cenowe). Kod jest ważny do 03.09.2023 r.
Buty Befado dostępne są także w lokalnych sklepach z obuwiem. Mapkę sklepów można sprawdzić TUTAJ
Macie już kapcie do przedszkola i szkoły? Jeżeli nie, to na pewno je znajdziecie w tym wpisie.
Cały dzień jesteśmy najlepszą wersją siebie, a wystarczy jedna czerwona kreska namalowana nieśmiało na ścianie, a my potrafimy zagotować się ze złości. Często zupełnie nie zdajemy sobie sprawy, co nas wprowadza w taki stan. Dziś chciałabym napisać o stresorach rodziców, czyli takich sytuacjach, które powodują, że nasze pokłady cierpliwości zdecydowanie za szybko się kończą.
Poprzedni wpis o przyczynach trudnych zachowań u dzieci bardzo Wam się podobał (Kiedy dziecko gorzej się zachowuje), więc tym razem, aby mieć pełny obraz – napiszę o naszych stresorach, z którymi można próbować sobie radzić.
Każdy z nas ma zakodowane inne sytuacje, które wyprowadzają z równowagi, mam je również i ja. Jestem tylko człowiekiem.
Chociaż może to tak wyglądać: wypoczęta i uśmiechnięta mama. Niestety na zdjęciach nie widać odliczania do dziesięciu, wzdychania i przewracania oczami. Osobiście wyjazdy z domu z dziećmi znoszę dość ciężko. Jestem osobą, która ma WSZYSTKO zaplanowane i jestem spakowana na każdą ewentualność. Jednak zawsze zdarzają się sytuacje, które są dla mnie nowe i niekoniecznie chciałabym je przeżyć na wyjeździe.
Niestety one najczęściej dotyczą zdrowia. Mieliśmy kilka takich sytuacji, które były dla mnie ogromnie stresujące i podczas nich marzyłam żeby być w domu. Jedna sytuacja: Julek nastąpił na pszczołę, a my nie mieliśmy nic do wyjęcia żądła, a druga to rotawirus, który nie oszczędził nikogo z nas i rodziny naszych znajomych.
To dlatego zawsze moja apteczka wygląda jakbym wybierała się na wojnę, a i tak zawsze czegoś mi brakuje. Pisałam Wam już jak wygląda moja Apteczka na wyjazd z dzieckiem, i że mam w niej wiele lekarstw i zawsze sprawdzam ich przydatność przed wyjazdem.
Kiedy jestem zmęczona to wystarczy błahostka, aby pokłady mojej cierpliwości doszły do zera. Intensywniej wtedy odczuwam dochodzące bodźce i one powodują u mnie zdenerwowanie. Pamiętam też, jak dzieci wstawały po kilka, kilkanaście razy w nocy i na drugi dzień byłam nieprzytomna, to dosłownie od rana chodziłam zła jak osa.
W takie dni przechodzę w tryb „oszczędzania energii” – staram się nie robić nic poza tym, co trzeba. Robię szybki obiad lub kupuję w barze mlecznym, porządki zostawiam na „lepsze dni”, a sama korzystam z drzemki dziecka, żeby chociaż na 20 minut zmrużyć oko.
Telefon to takie okno na świat – wszystko możemy tam sprawdzić, pogadać z przyjaciółką, czy pooglądać inspiracje na Instagramie. Są jednak dni, kiedy kładę telefon daleko, bo widzę, co ze mną robi. Kiedy piszę sms-a lub sprawdzam informacje i dzieci mnie o coś proszą, to pojawia się u mnie dziwne uczucie, którego nie potrafię do końca opisać, ale nie jest ono dobre.
Kiedy do tego dojdą emocje, codzienne sprawy, to telefon często tratuję jako ucieczkę do lepszego świata (bez bałaganu i obowiązków). Niestety poprawa jest tylko chwilowa, bo później wracam do moich okruchów na podłodze i kosza z praniem. Widzę, że nie wpływa to na mnie dobrze, dlatego biorąc telefon do ręki w takie trudne dni staram się patrzeć na wszystko, jak na bajkę (wiem, że nie do końca jest to prawdziwe).
Doszłam do kolejnego mojego stresora, który naprawdę potrafi mnie zagotować w kilka sekund. Sprzątam, odkładam i przechodzę do następnego pomieszczenia. Wracam za chwilę do niego, a tam już LEGO na podłodze i pomazane biurko. Biorę kilka oddechów i w głowie sobie tłumaczę: „Za 15 lat będziesz miała porządek i będziesz za tym tęsknić” i trochę mi lepiej. A jak sobie z tym radzę? Zabawki sprzątamy razem, wieczorem, bo naprawdę nie mam siły ani chęci odnosić każdej rzeczy co chwilę.
Moim stresorem było też pranie, ale kilka miesięcy temu kupiliśmy większą pralkę (dzięki temu robię pranie zdecydowanie rzadziej) i suszarkę (pranie nie stoi w przedpokoju). Dzięki temu trochę szybciej schodzą nam obowiązki domowe. Mąż zawsze ogarnia kuchnię, a mi zostaje reszta.
Kawa to moja mała, chwilka dla siebie – takie przytulenie od środka. Mam w środku dnia 2 takie momenty, a czasem nawet 3. Kiedy coś się dzieje i nie mogę wypić mojego ulubionego napoju, to jest mi bardzo ciężko. Dosłownie nie potrafię się wziąć w sobie żeby coś zrobić. Staram się też żabym mogła wypić ją w spokoju i to całkiem ciepłą, od razu po zaparzeniu. Takie 15 minut dla mnie, ładuje moje akumulatory do końca dnia, a jeżeli jeszcze mogę drugą ręką przejrzeć gazetkę to jestem przeszczęśliwa.
Ja wiem, ja to wszystko wiem. Ale czasami naprawdę odliczam minuty do jego powrotu. Brakuje mi dorosłej osoby, z którą nie muszę negocjować koloru talerzyka. Co robię w takich sytuacjach? Najczęściej ubieramy się i idziemy na podwórko – tam zawsze mogę spotkać sąsiada, nie widzę zabawek na podłodze, a dzieci mniej się kłócą. To moje remedium na stres – patrzę na drzewa i jest mi lepiej. A na męża czekamy na podwórku i nawet nie zauważam, że miał być później.
Pamiętam jak dziś, jak byłam sfrustrowana, bo ciągle spychałam moje potrzeby na koniec. Kiedyś w końcu miarka się przebrała i powiedziałam koniec. Teraz na bieżąco staram się zaspokajać swoje potrzeby, tak żeby znów nie dojść do tej ściany. Więcej mówię: „Jak skończę to Ci przyniosę”, włączam bajki po to żeby w spokoju się wykąpać i zebrać myśli, bardziej o siebie dbam.
To wcale nie znaczy, że jestem złą matką, tylko ja to wiem, że im bardziej dbam o swoje potrzeby tym mam więcej cierpliwości i zasobów.
Piasek kinetyczny, gwizdek, harmonijka, flet – wszystko poszło na górę do szafy. Nic się dzieciom nie stanie, jak nie pogwiżdżą przez 2 minuty, a mój stan psychiczny zdecydowanie będzie lepszy. Te wszystkie przedmioty wprowadzają mnie w stan walki lub ucieczki, tylko nie mam gdzie uciekać…
Są takie momenty, że chciałabym tego nie słyszeć, ale się nie da. Coraz normalniej podchodzę do takich awantur i staram się nie wnikać i nie analizować. To mi pomaga i przez to dzieci uważają, że jestem sprawiedliwa. Nie pytam, kto pierwszy, kto bardziej itd. Tylko słucham i ewentualnie pozwalam nazwać emocje. To naprawdę im wystarcza.
Nie da się non stop zajmować dziećmi i nie oszaleć. Kiedyś ciągle spychałam ten czas dla siebie, kiedy dzieci zasną, a to może zrobię w weekend. Ale doba z gumy nie jest i ostatnio zauważyłam, że się zapędziłam w pułapkę: „Nic się nie da zrobić z dziećmi”.
Nie wiem czemu tak myślałam i wszystko zostawiałam na czas kiedy śpią lub wyjdą z mężem na podwórko. Okazuje się, że tak naprawdę bardzo dużo rzeczy da się zrobić z dziećmi obok np. paznokcie lub poczytać książkę. Te ograniczenia były tylko w mojej głowie, a ja się dałam złapać.
To lista moich największych stresorów, z których doskonale zdaję sobie sprawę i staram się ich unikać żeby nie być sfrustrowana i z ograniczonymi zasobami cierpliwości. A Wasza lista jak wygląda?
Lato mija – niby najlepszy czas na odpieluchowanie dziecka, a u nas na razie w tym temacie jest kiepsko. Wszyscy nas o to dopytują, a sam zainteresowany zupełnie nie jest gotowy. Dziś napiszę o gotowości rodziców i samego dziecka, która jest w tym przypadku najważniejsza. Nie stresuję się tym zupełnie, chociaż sama jestem gotowa już dawno.
Przychodzi tak czas w życiu rodzica, kiedy zaczyna myśleć o odpieluchowaniu. Chcę zwrócić też uwagę na presję otoczenia, bo jest ona znacząca. Mam wrażenie, że wszystkim na tym zależy. A ja wiem, że nie powinnam słuchać tych wszystkich rad.
Starsza odpieluchowała się w tydzień kiedy miała 22 miesiące. Miesiąc wcześniej mieliśmy mały falstart i po 2 dniach wróciliśmy do pieluch. A kiedy przyszedł TEN czas, sama zakomunikowała, że nie chce pieluchy. Po kilku dniach już było po sprawie. Wtedy jeszcze nikt nas nie dopytywał: czy już? Było jeszcze trochę czasu do drugich urodzin, więc w sumie nawet się nie spodziewaliśmy. Poszło super sprawnie i bez problemów.
Młodszy nie jest jeszcze gotowy – kiedy to mówię lub piszę w odpowiedzi na wiadomość “Jak tam odpieluchowanie?”to patrzą na mnie jak na leniwą matkę, której się nie chce biegać za dzieckiem i wysadzać na nocnik. Naprawdę nie rozumieją, że to nie powinno być widzimisię rodzica.
Najprościej mówiąc dziecko czuje, że ma potrzebę fizjologiczną. Koniec i kropka. Związane jest to z czuciem głębokim i zwiększeniem pojemności pęcherza.
Nie jest to wtedy kiedy my je wysadzamy i czekamy aż coś poleci, bo wtedy może robić to w sposób, który przyniesie w przyszłości trudności związane z układem moczowym. Parcie na mocz powoduje późniejsze trudności w życiu dorosłym np. nietrzymanie moczu lub obniżenie mięśni dna miednicy.
Nie jest to też wtedy kiedy siedzimy z dzieckiem na podłodze i je zabawiamy żeby coś zrobiło do nocnika.
Nie jest to też wtedy kiedy dajemy książkę do oglądania na nocniku, czyli ma siedzieć aż coś zrobi.
Nie jest to też wtedy kiedy dziecko ma wycisnąć kilka kropelek po to żeby dostać nagrodę (naklejkę, pieczątkę, czy chociaż brawo). Naprawdę dzieci bardzo szybko się uczą i żeby dostać “brawo” będą cisnąć żeby coś wyleciało.
Wysadzanie powoduje, że dzieci załatwiają swoje potrzeby wtedy kiedy tego nie czują, a kiedy my tego chcemy.
Gotowość na odpieluchowanie najczęściej pojawia się pod koniec drugiego roku życia to może być w 2 urodziny, ale również i grubo po.
Rodzice często się boją, że przegapią ten moment i tak jak w metodzie Montessori później będzie trudniej im się tego nauczyć. Według mnie nie jest to prawda – im starsze dziecko tym ma większą świadomość swojego ciała i lepiej umie je odczytywać. Mięśnie, które są odpowiedzialne za potrzeby fizjologiczne są bardziej dojrzałe. Znam przypadki dzieci odpieluchowanych później, ale za to z pełnym sukcesem, bo od razu nie chciały też pieluchy na noc. A znam też takie, które mimo szybkiego odpieluchowania, miały zakładaną ją na noc aż do 5 roku życia.
Wydaje mi się, że rodzice często boją się zaufać w tej kwestii swoim dzieciom i czując presję (bo lato się skończy, bo idzie do przedszkola) poddają się tej fali “treningu czystości”.
Jak zwykle zaczęliśmy od książki uświadamiającej, która wg mnie jest najlepszą książką na rynku w tej tematyce. Nie ma w niej żadnych treści, które przeczą moim przekonaniom, czyli nie ma porównywania, że wszyscy już robią do nocnika. Nie ma też nagród za sukcesy. Fajna, mądra książka, którą można kupić w okolicach 18m. i czytać.
Są dostępne dwie wersje:
Nocnik nad nocnikami. Dziewczynka dostępna TUTAJ
Nocnik nad nocnikami. Chłopiec dostępna TUTAJ
Kosztuje 10 zł i warto ją dokupić do nocnika.
Jaki nocnik? U nas świetnie sprawdził się nocnik z Ikei z wyjmowanym środkiem (kosztuje 19.90).
Przy pierwszym dziecku bardzo mi brakowało czegoś mniejszego, turystycznego. Nie znałam jeszcze wtedy Potette, więc mieliśmy spory problem z załatwianiem się na podwórku. Pamiętam, że wiele razy biegaliśmy i szukaliśmy toalety. Tym razem zamówiłam Potette, czyli nocnik, który ma biodegradowalny worek z wkładem. Szybko się go rozkłada, a zawartość wyrzuca do kosza.
dostępny jest TUTAJ
Potette jest też nakładką na sedes, więc może nas uratować w wielu sytuacjach.
W zestawie startowym mamy nocnik, 3 wkłady i worek. Potette się składa i chowa do worka. Można go włożyć do kosza w wózku lub powiesić na haczyku. Poleciła mi go znajoma, która używa go z powodzeniem od 4 lat.
Innym nocnikiem turystycznym jest polski TRON. Jest to nocnik jednorazowy, ale z dość małym otworem. Nie ukrywam, że raz Julkowi nie udało się do niego nasikać. Ciekawe, czy to tylko przypadłość chłopców?;) TRON ma jeden wielki plus – jest malutki. Sama mam go gdzieś w czeluściach torby w razie awarii. Kosztuje 5.99 zł np TUTAJ
Teraz uzbrajam się w cierpliwość i czekam na gotowość. Nie stresuje mnie to, że lato się zaraz skończy. Trudno – majtki suszą się w suszarce i nie będzie problemu.
a tu macie Książki wspierające rozwój mowy
Mam wrażenie, że świat się zatrzymał milion lat temu, kiedy do wychowania dziecka była potrzebna cała wioska. A przynajmniej mentalność społeczna nie zmieniła się od tamtej pory. Chodzi mi o “dobre rady” udzielane przez np. pana lat 50 w warzywniaku, panią z pieskiem w parku itepe itede.
Nie wiem dlaczego, ale prawie każdy czuje swój obywatelski obowiązek żeby coś tej biednej matce, która nic nie wie i nie potrafi, pomóc. Mało tego, czasami słyszę też jak dorosły zasoli do dziecka taki tekst, że mi ręce opadają.
Żałuję bardzo, że nie wszyscy zdają sobie z tego sprawy. Spiszę tu top of the top najgorszych tekstów.
Nie wiem skąd się wziął ten głupi tekst, ale z tego co słyszę to ma się bardzo dobrze i dzieci się boją Pana i Pani w sklepie, bo może je wziąć pod pachę jak bułkę (chleba- regionalizm podlaski) i wyjść z sklepu z owym dziecięciem. Kiedyś jeszcze była czarna Wołga, oj brrr boję się do dziś. Buki też się bałam.
Sytuacja typowa i do tego patowa. Biegnie, biegnie, biegnie i wielkie bum bez telemarku. Podchodzi rodzic, podnosi dziecko, tuli (no ok, normalne-pomyślicie) i mówi “Nic się nie stało przecież”. Ten tekst doprowadza mnie do szału. Często jest też używany do zbycia dziecka, któremu coś się zepsuło i przychodzi zapłakane żeby mu naprawić. I znów ciach “Nic się nie stało”.
Oj stało! Jakby mi się zepsuło, coś bardzo ważnego to stała by się tragedyja nie z tej ziemi. Czemu, więc tak traktujemy problem dziecka? To nie jest sprawa błaha i nieważna, to coś na czym bardzo jej/jemu zależało.
Kolejny tekst z życia wzięty. Bardzo częsty z resztą. Dzieciom nie zabraniam płaczu. Niech płacze, przytulam, żałuję, głaszczę po głowie. Mówiąc “nie płacz” uczymy dziecko, że płacz to coś złego. A to są emocje. Dzieci tak jak dorośli mają różne.
To czemu zabraniamy dziecku płakać? Bez sensu.
Kiedyś w dedetefałen byłą Pani psycholog, ze swoimi pacjentkami i ich mamą. Była przedstawiona cała historia, że dziewczynki często płaczą i mama sobie nie radzi. Pani psycholog wymyśliła świetne rozwiązanie. Namówiła mamę, żeby kupiła im Kury pluszowe i nauczyła je, że kiedy dziewczynki są smutne i płaczą to moją iść właśnie na te kury i tam sobie z własnym płaczem poradzić. No błagam.
Płacz tylko wtedy przynosi ukojenie kiedy jest przeżywany z kimś. Ale nie z kimś kto ma dziobek i pazury. Takie “dobre rady” uczą dziecko, że płacz to coś złego i trzeba płakać w samotności. Okropne!
Tekst pediatry. Z chęcią bym odpowiedziała: “Nie, brzydko je. Brokuły ma nawet z uszami, stół cały wymazany, no podłodze brokułowa papa”. Drugi podobny: czy ładnie śpi. No śpi bardzo ładnie. Wygląda jak anioł. Ale budzi się 6 razy w nocy, a może nawet 16 już sama nie pamiętam z wycieńczenia.
Dziwne to jest, że przymiotnik “grzeczna” w naszych głowach ma dwa kucyki, różową sukienusię, uśmiechniętą buzię i nigdy nie płacze. Odnosi talerzyk po jedzeniu, kłania się sąsiadom i stoi równiutko na apelu. Niestety w naszym społeczeństwie dziewczynki od małego naznaczone są tym stygmatem. Martwi mnie to bardzo, że takich zachowań się tylko wymaga od dziewczynek. Zabrania się złości, płaczu i innych emocji.
To słyszę bardzo często. A najczęściej z ust nianiek/babci na placu zabaw. Czasami mi się wydaje, że idealne dziecko na placu zabaw siedzi na ławce i patrzy na inne dzieci i do tego je tłustego pączka (nie wiem co to za skojarzenie z tym pączkiem;). Przecież po to tu przyszło, nie?
Nagminnie to słyszę w różnych kulkolanadach i innych bawialniach. A może dziecko woli być z mamą? Tak jak w poprzednim punkcie, przecież przyszło się bawić z dziećmi.
Łatwo powiedzieć…
Uczymy dziecko w ten sposób, że jedzenie to nic przyjemnego i trzeba to robić dla kogoś lub za coś.
Denerwuje mnie traktowanie dzieci jako istot niemyślących.
Mogłabym jeszcze pisać i pisać. Nikt nie jest idealny. Czasem mi się wyrwie jakieś słowo, ale zawsze robię rachunek sumienia i wiem, że więcej tak nie zrobię. To chyba najważniejsze.
Co byście dodali?
Rower biegowy Cruzee to najlepszy rowerek, jaki do tej pory mieliśmy. Ma wszystko to, co rower dla dziecka powinien mieć i jest idealny dla najmniejszych dzieci, które dopiero zaczynają przygodę z jeżdżeniem. Dziś podzielę się z Wami moją opinią i zaprezentuję jego możliwości.
Część odnośników w artykule to linki afiliacyjne.
Zacznę do tego, że rowerów biegowych dla dziecka mieliśmy kilka. Pisałam o nich tutaj: Rowerki biegowe i hulajnogi i tak naprawdę żałuję, że kiedy starsza córka zaczynała jeździć – nie było Cruzee w Polsce. Myślę, że zdecydowanie wcześniej zaczęłaby jeździć, a tak dopiero około 3,5 roku pojechała z przyjemnością.
Dla kogo? Myślę, że umiejętności około 2- letniego dziecka są wystarczające, żeby na nim usiąść i próbować jeździć. Oczywiście każde dziecko jest inne i nie ma reguły. Ale myślę, że rower biegowy Cruzee jest świetnym prezentem na drugie urodziny.
Julek dostał go na święta i miał wtedy 19 miesięcy. Było to za wcześnie. Nauczył się jeździć jak miał równo dwa lata. Dodam jeszcze, że nie chciał jeździć po asfalcie. Dopiero jak go zabraliśmy na trawę i lekką górkę do zaskoczyło. Dwa razy potrzymałam go za siodełko i pojechał. A teraz dogonić go nie mogę;)
Przede wszystkim wagą. Waży dokładnie 1,9 kg! On jest jak piórko. Wydaje mi się, że sukces jazdy na tym rowerze to 80 % jego lekkość. Wiem, co mówię bo kilka razy kupiłam za ciężki rower, na którym dzieciom było trudno jeździć.
Rama jest z aluminium i dzięki temu jest tak lekki. Julek sam go podnosi, mi również nie sprawia trudności jego noszenie. A umówmy się – dzieci na początku jeżdżą niedużo, a wtedy rodzic nosi rower lub wiezie na wózku.
Rowerek ma świetną funkcję, której nie miałam w innych modelach. Płynnie reguluje się siodełko i kierownicę bez użycia żadnych kluczy. Jest bardzo wygodne, bo nie odkładamy tego na później tylko regulujemy z dzieckiem obok. Pamiętajcie, żeby nogi były proste kiedy dziecko siedzi na siodełku. Jeżeli je zgina to znaczy, że czas podnieść siodełko.
Regulacja jest w zakresie
Wydaje mi się, że Cruzee wystarcza na 2- 3 sezony zanim dziecko usiądzie na rower z pedałami
Koła wykonane są z pianki, więc nie musimy się martwić o pompowanie, czy przedziurawienie. Rowerek jest bardzo cichy i świetnie sobie radzi na każdym terenie.
Jest dostępny w wielu kolorach i można dokupić też części.
według mnie jest świetnym wyborem, bo wspiera rozwój dużej motoryki i równowagi. Właściwie odkąd Julek nauczył się na nim jeździć to hulajnoga Mini micro poszła w odstawkę.
Jeździmy w kasku Abus, ale porównując go do Alpiny, którą miała Lila to według mnie jest trochę trudniejszy w regulacji i gdybym kupowała go jeszcze raz to bym zdecydowała się na Alpinę.
A tu łapcie rabat na zakupy do sklepu todler.pl gdzie na kod Nebule – dostajesz 5% rabatu na rowerki Woom, Puky czy na hulajnogi Micro.
A jak już nadejdzie czas na pierwszy rower z pedałami, nie dokręcaj tylko bocznych kółek, nie szykuj drągów – przeczytaj Jak nauczyć dziecko jeździć na rowerze w 15 minut:)
A jeśli rozważasz zakup dla starszego dziecka, lub dla siebie – kopalnię inspiracji znajdziesz we wpisie Jaki rower miejski kupić.
Chociaż nie przepadam ze stwierdzeniem, że dzieci się źle zachowują – to specjalnie tak chciałam nazwać ten tekst. Nie lubię też stwierdzenia „niegrzeczne”, więc tak naprawdę ten wpis jest o tym, dlaczego dzieci nie robią, tak jakbyśmy tego chcieli lub nie pasuje im to, co im proponujemy. Taki tytuł najbardziej by mi tutaj pasował. A więc poznajmy dziecięce stresory
Znacie to, chcecie aby Wasze dziecko skończyło zabawę i poszło zrobić, coś o co je prosiliśmy. A tymczasem nie robią sobie nic z tego, a dodatkowo wydaje się nam jak zupełnie nas nie słuchały i nasze prośby nic dla nich nie znaczyły.
Na pewno też znacie awantury o niepasujący kolor talerzyka lub spazmy przez założenie buta nie na tę nogę.
W dzisiejszym tekście chciałabym Wam napisać o dziecięcych stresorach, czyli sytuacjach, które nam, dorosłym wydają się być normalne, a tymczasem powodują, że nasze dzieci zmieniają się nie do poznania. (stresory to pojęcie z metody Self-reg, o której pisałam Pozwólcie dzieciom płakać)
Bardzo często widzimy tylko wierzchołek tej sytuacji, która spowodowała przeciążenie, a nie jego przyczynę, więc dziś piszę właśnie o tym. Częste dziecięce stresory to:
Specjalnie napisałam ten punkt jako pierwszy, bo według mnie jest kluczowy. Bardzo często mamy wobec dzieci zbyt wygórowane wymagania. Ja sama też się często na tym łapię i wtedy sobie tłumaczę, przecież to tylko dziecko (ma 2 lata i przecież nie ustoi w miejscu). Czasem przez presję otoczenia oczekujemy od nich niewiadomo czego, że np. 3 latek będzie używał wszystkich form grzecznościowych i jak ich nie używa to znaczy, że jest „niegrzeczny”
Jeżeli Wasze dzieci nie robią tego, o co je prosicie, to zastanówcie się czy to na pewno jest w ich kompetencjach. Czasem też nie rozumieją ogólnych zwrotów typu „Posprzątaj pokój”. Potrzebują bardziej konkretnych wskazówek takich jak: „włóż klocki do koszyka”, „wrzuć piłki do pojemnika”.
Myślicie dlaczego tak bardzo ograniczam dzieciom cukier i zabarwione chemią lizaki/żelki/inne dziadostwa? Właśnie dlatego, że cukier niezdrowo pobudza i wprowadza dzieci w dziwny stan, który najpierw nazwałabym „naćpaniem”, a później zjazdem. Sama obserwuję to bardzo wyraźnie na kinderbalach, gdzie jest nieograniczony dostęp do słodyczy i widzę jak dzieci reagują. Nie słuchają, nie potrafią się skupić, a później kiedy poziom glukozy opada, stają się rozdrażnione.
spróbujcie zdrowszych zamienników – naprawdę dają radę i obserwujcie dzieci.
Są dzieci, które bardzo często nie nadążają za akcją w bajce i ich układ nerwowy jest zbyt pobudzony. Dodatkowo zauważyłam, że z bajkami związanych jest wiele napięć: najpierw chęć włączenia, a później niechęć przy wyłączaniu. Często dzieci nie chcą żeby wyłączać bajkę i o to się awanturują.
Jeżeli Wasze dzieci po bajkach są pobudzone i często nie radzą sobie z emocjami to spróbujcie je ograniczyć lub następnym razem wybrać inne mniej dynamiczne. We wpisie Edukacyjne Bajki dla dzieci pisałam wam o takich bajkach
Jeżeli Wasze dzieci nie chcą zgodzić się na wyłączenie bajki to ustalcie wcześniej ilość. Na przykład 3 Świnki peppy i narysujcie na kartce 3 kółka. Po każdej z nich skreślcie kółko i pokażcie, że została już tylko jedna. Mam też koleżankę, która nastawia dzieciom minutnik w telefonie i one widzą, kiedy mija ten czas.
Na szczycie jeśli chodzi o dziecięce stresory może być zmiana rutyny. Dzieci nie znają się na zegarku i rytm dnia ustalają czynności takie jak: śniadanie, ubieranie, obiad, spacer, kolacja, kąpiel, usypianie. Te następujące po sobie czynności dają poczucie bezpieczeństwa i dzieci wiedzą, co po sobie następuje. Kiedy zmieniamy kolejność lub coś pomijamy to często dzieci się niepokoją. Bardzo często można to zaobserwować na wyjazdach lub wakacjach.
Zwróćcie uwagę, co robicie jedno po drugim i jak reagują na to dzieci. Kiedy wyjeżdżanie nie zwracajcie uwagi na porę, tylko na czynności, które po sobie następują. My nawet jak gdzieś dojeżdżamy o 22 to mamy ją zachowaną: książka, śpiewanie i przytulanie.
Chyba nie musze tego tłumaczyć. Małe dzieci nie potrafią powiedzieć, że są rozbite i coś je boli. Pamiętam jak dzieci były mniejsze to w takich sytuacjach, kiedy płakały z nieznanego nam powodu to najpierw sprawdzałam temperaturę.
Znacie to? Odbieracie dzieci z kinderbalu, wyłączacie bajkę i nagle przez przysłowiowy kolor talerzyka mamy płacz i zgrzytanie zębami. Małe dzieci często mają trudności z płynnym przejściem od aktywności bardzo angażującej do spokojnej i pozbawionych wielu bodźców.
Postarajcie się uprzedzać dzieci o tym, że niedługo nastąpi zmiana. Ja często towarzyszę dzieciom w tym końcowym etapie i już wtedy staram się je wyciszać.
Odbieracie dziecko z przedszkola i już, kiedy tylko przekroczycie próg domu zaczyna się trudny czas. Może to być też spowodowane punktem, który napisałam wyżej, ale również dlatego, że dzieci w domu czują się bezpiecznie i wiedzą, że mają tam pełną akceptację do wyrażania wszystkich emocji. Dlatego dzieci zawsze przy mamie zachowują się najgorzej! My też w pracy zachowujemy się w określony sposób, a kiedy przychodzimy do domu możemy dać upust swoim emocjom.
wspierajcie dzieci w tych trudnych chwilach, kiedy wracają do domu. Kiedy zdenerwuje je błahostka, to znaczy, że kumulowały się w nich emocje z całego dnia, które bały się wyrażać.
Za dużo atrakcji, za dużo słodyczy, brak drzemki powoduje rozdrażnienie. To też jest największy stresor rodziców, kiedy jesteśmy zmęczeni – wystarczy jeden przysłowiowy klocek Lego żebyśmy wybuchli. Wszystkie emocje wtedy wyjdą, a przecież przyczyną wcale nie jest ten klocek. Dzieci często się wydają wypoczęte, a tak naprawdę dosłownie padają na twarz: za dużo zajęć, za dużo atrakcji plus dopalenie cukrem i mamy awanturę na 40 minut.
zwracajcie uwagę kiedy może dziecko mieć dość. Gwarantuję Wam, że ono Wam tego nie powie. Sami musicie to zaobserwować kiedy jest już wszystkiego za dużo.
Małe dzieci wyrażają to przez płacz, starsze też mogą. Przegrzanie powoduje rozdrażnienie i naprawdę wtedy łatwo o awanturę. Pamiętam, że kiedyś gdzieś przeczytałam, że biegacze odczuwają temperaturę o 10 stopni wyższą niż jest na zewnątrz. Dziecko będące cały czas w ruchu na placu zabaw przy temperaturze 20 stopni odczuwa 30. Pytanie jest takie, czy naprawdę potrzebuje bluzki z długim rękawem?
sprawdzajcie kark dzieciom, czy jest chłodny. Starszym dzieciom zawsze zdejmuję najpierw bluzę, bo łatwiej wyczuć, czy dziecku jest chłodno, niż za ciepło. Ewentualnie wtedy zakładam. Przegrzanie osłabia układ odpornościowy i dzieci zdecydowanie łatwiej sobie radzą z wychłodzeniem niż przegrzaniem.
Często dzieci, które mają niezdiagnozowane zaburzenia integracji sensorycznej zachowują się gorzej niż rówieśnicy. To właśnie dlatego, że nie radzą sobie z przetworzeniem otaczających bodźców i nie potrafią się dostosować. Jeżeli macie obawy, to polecam Wam wypełnić kwestionariusz online TUTAJ
Jak widzicie jest mnóstwo przyczyn, które mogą powodować takie zachowania. Warto się im przyglądać, żeby mieć ich świadomość i móc wcześniej zareagować.