kontakt i współpraca
Marzeniem każdego rodzica na świecie jest przesypianie nocy. Po całym dniu na pełnych obrotach mamy tylko jedno pragnienie – porządnie się wyspać. Kiedy ktoś mnie pyta, o której dziś się obudziłam to chce mi się śmiać. Ja się nie budzę, ja zmartwychwstaję. Z sennej odchłani budzi mnie tupot małych stóp lub błagalne tony o jedzenie (godzina nie ma dla nich znaczenia). W ciągu 5 lat zdążyłam się już do tego przywyczaić.
*wpis powstał w ramach współpracy z marką Pampers
Przy pierwszym dziecku wstawałam nawet po 10 razy w nocy. Karmiłam, odkładałam, kładłam się do łóżka… i tak w kółko. Pieluchy nie zmieniałam prawie nigdy, bo bałam się, że taka gimnastyka obudzi dziecko. Mało tego, ja nawet liczyłam te wszystkie pobudki i kiedy rano wstawałam, wiedziałam dokładnie ile razy w nocy pełniłam swój macierzyński obowiązek.
15 miesięcy takich “atrakcji” sprawiło, że jedyną rzeczą o jakiej marzyłam był SEN i kawa. Kiedy odstawiłam córkę od piersi – jak za dotknięciem magicznej różdżki zaczęła przesypiać calutkie noce.
Kiedy urodził się Junior i pięknie spał w swoim koszyku myślałam, że mam niesamowite szczęście. Chodziłam wyspana, karmiłam go w nocy około 2 razy i kiedy przyszła TA noc, myślałam, że trafiło nam się złote dziecko.
Julek przespał noc. Obudziłam się sama (pierwszy raz od niepamiętnych czasów) i podbiegłam do jego kołyski sprawdzić czy oddycha. Wtedy dumna zamieściłam na naszym Instagramie to zdjęcie:
Dziś napiszę Wam prawdę. Byłam tak szczęśliwa, że oczywiście lekko zakrzywiłam rzeczywistość. Wg mnie przespana noc to było 7 h ciurkiem od godziny 1 w nocy do 8. To nic, że przecież spałam już o tej pierwszej i wstawałam do niego wcześniej, ale najważniejsze było dla mnie to, że przespał 7 h bez pobudki. Aż teraz nie mogę w to uwierzyć, bo wiecie co?
Mało tego! Po tamtej nocy zaczął się budzić jeszcze częściej niż wcześniej. Tak jak wstawałam do Lilki kilka lat wcześniej, to przy Juniorze byłam nieprzytomna. Kiedyś zasnęłam z nim na rękach na fotelu.
Stwierdziłam, że muszę coś zrobić, żeby mój syn wreszcie
I wdrożyłam to w nasze życie, od początku zadziałało i ja w końcu byłam wyspana, mąż również mógł w końcu normalnie spać. Miałam trochę wyrzuty sumienia, bo jednak było to na początku dość trudne. Sama budziłam się nocy i sprawdzałam czy wszystko z nim ok.
Mój mąż też często podchodził do łóżka żeby zobaczyć czy Junior oddycha. Kilka pierwszych nocy było dla nas trudnych, ale szybko się przyzwyczailiśmy. Ja rano była budzona (nie mylić z “budzeniem się”) ale już nie było mi tak ciężko wstać, bo jednak Junior spał i nie musiałam do niego wstawać.
Wiecie co zrobiłam, że zaczął spać w nocy?
Po prostu. Pierwsze noce były trudne, bo się ciągle budziłam i sprawdzałam czy go nie zgniatam albo czy nie spadnie. Później się przyzwyczaiłam i już spałam przez całą noc.
Junior śpi sobie obok mnie, a jak jest głodny to się budzi na jedzenie. Mam wrażenie, że tych pobudek jest naprawdę mało, bo czuje mnie i nie ma potrzeby pobudki w stylu “muszę sprawdzić czy mama tu jest i poczuć jej zapach”. Wstaje tylko kiedy jest głodny. Pieluchy też mu nie zmieniam w nocy, bo bym go tylko rozbudziła.
Takim cudem mam w domu ząbkującego niemowlaka, który przesypia noce. Ja wiem, że dla kogoś pobudka na jedzenie przerywa nocną ciągłość, ale ja się nie budzę i śpię dalej. Dla mnie najważniejsze jest to, że nie muszę już do niego wstawać.
Bez suchej pieluszki bliskość mamy i pełny brzuch nie pomogą.
Pamiętam jeszcze jak Lilka była noworodkiem i nie bardzo wiedzieliśmy dlaczego płacze, a robiła to bardzo często i z wielkim natężeniem. Jak w amoku sprawdzaliśmy ciągle czy:
a) chce jeść
b) trzeba zmienić pieluchę
c) odpowiedź a i b, bo po karmieniu trzeba było zmienić pieluchę
Z pieluchą właściwie od początku było nam łatwo, bo stwierdziliśmy, że dla naszej pierworodnej, jedynej córeczki kupimy Mercedesa wśród pieluch. Nie miała żadnych dolegliwości skórnych, pielucha nie przeciekała, a Lilka spała w niej całą noc. Stwierdziliśmy, że skoro tak, to spróbujemy innych, dostępnych na rynku, bo może akurat jej skóra nie jest zbyt wymagająca i polubi również inne rodzaje pieluch.
Już na drugi dzień biegłam do sklepu po nasze Pampersy i od tamtej pory już nie zmieniałam marki tylko kupowałam coraz większe rozmiary.
Tak samo było z Juniorem, kupiliśmy sprawdzone i testowane przez prawie 4 lata Pampersy Premium Care. Na nim już nawet nie eksperymentuję, bo wiem, że szybko bym wróciła do pierwszego wyboru.
Znam nawet mamy, które zdecydowały się na pieluchowanie wielorazowe, ale na noc i tak zakładają Pampersy, bo one zapewniają naprawdę spokojny sen. Wątpię żeby ktoś lubił kiedy jest mu mokro.
Kiedy rano Junior wspina się po mnie widzę, że ma już pełną pieluchę to zastanawiam się jak działają te pieluchy, że jednak nie przeciekają i nie odparzają cienkiej skóry dziecka.
Jeżeli macie chęć zrobić taki test w domu to przeczytajcie do końca, bo poszukujemy 25-30 mam, które sprawdzą właściwości siateczki oraz chłonność 3 kanalików w pieluchach Pampers Premium Care.
Pierwszy tes,t jaki wykonałyśmy sprawdził chłonność pieluszki. Zabarwiona na niebiesko woda to alter ego niemowlęcego moczu;) Do wody dodałam niebieski barwnik spożywczy, a Lila dokładnie go wymieszała:
Zdecydowanym ruchem zasikałam zmoczyłam pieluchę, a Lilka dzielnie ją trzymała
Pielucha bardzo szybko się napełniła, a pasek zmienił kolor na “zmień mnie natychmiast”. Już na zewnątrz widać wyraźnie trzy kanaliki:
No i są! 3 kanaliki, które zatrzymują płyn w całej okazałości. To dzięki nim Julian śpi bez zmiany pieluchy 12 h. Dziękujemy;)
Lilka nie wierzy, musi się im przyjrzeć z bliska:
I voila:
Przygotowujemy zestaw z samymi powłoczkami:
Z lewej strony siateczka z poprzedniej wersji Pampers Premium Care, a po prawej dostępna obecnie na rynku siateczka z pieluszki Pampers Premium Care
Wylewamy płyn:
Łyżeczką wygładzam substancję i jest! W pieluszce Premium Care siateczka przepuszcza, chłonie i odciąga wilgoć do środka żeby chronić delikatną skórę noworodka:
Lilka jak zwykle nie wierzy, musi sama sprawdzić organoleptycznie:
Test pokazał nam dokładnie jak działa nowa siateczka w pieluchach. Dzięki tym właściwościom skóra noworodka jest lepiej chroniona i dziecko może już spać spokojnie.
Jeżeli macie chęć zobaczyć właściwości pieluszek Pampers Premium Care to możecie również przetestować je w domu. Jestem ciekawa Waszych opinii. Dajcie mi znać tutaj lub w prywatnej wiadomości, bo chciałabym Wam wysłać pieluszki Pampers Premium Care (najlepiej rozmiary 1,2,3) z nową siateczką do przetestowania. Wynikami Waszych obserwacji podzielę się innym razem, a Was poproszę o krótką opinię na stronie Pampers
Jeżeli spodobał Ci się ten wpis kliknij “Lubię to” na naszym Facebooku: https://www.facebook.com/nebuleblog/ niech inne mamy też mają szansę na testowanie Pampers.
Naprawdę jest niewiele takich sytuacji kiedy chciałabym podejść do rodzica spotkanego na ulicy i powiedzieć: Czy wiesz, że robisz krzywdę swojemu dziecku? Zazwyczaj daleko mi do jakichkolwiek osądów i nie ośmieliłabym się na podstawie JEDNEJ wyrwanej z kontekstu całego rodzicielstwa ocenić drugiego rodzica. Jednak w TEJ sytuacji mogłabym to zrobić, ich zachowanie wynika z NIEWIEDZY.
Ja sama jestem dzieckiem “po chodziku”, sadzanym i prowadzanym za rączkę. Mam krzywy kręgosłup w dwóch odcinkach, które mnie potwornie bolą.
Internet stał się źródłem wiedzy i wymiany informacji o rozwoju dzieci. Wydawałoby się, że dzięki temu rodzice ustrzegą się przed błędami które mogą wpływać negatywnie na zdrowie ich pociech. Tymczasem na forach królują wyścigi: które dziecko wcześniej usiadło albo które już chodzi prowadzane za rączki. Przyspieszanie rozwoju motorycznego dziecka może skończyć się poważnymi powikłaniami w przyszłości, a rodzic skupiony na śledzeniu postępów często ignoruje sygnały, które powinny skłonić do go wizyty u specjalisty: osteopaty lub fizjoterapeuty.
Rozwój motoryczny dziecka nie bez powodu ujęty jest w pewnych ramach i „widełkach” wiekowych. Tymczasem mam wrażenie, że rodzice za punkt honoru stawiają sobie, żeby ich dziecko znalazło się jak najbliżej dolnej granicy widełek. Często widuję na przykład dzieci, które siedzą w wózku i są pochylone do przodu. Czy tak to powinno wyglądać?
Nie. Taka pozycja u dziecka świadczy o tym, że mięśnie brzucha i kręgosłupa są jeszcze zbyt słabe żeby utrzymać ciało. Rozwiązaniem nie jest obkładanie dziecka poduchami i podpieranie go, ale umożliwienie mu rozwoju tych mięśni np. poprzez leżenie na brzuchu. Przyspieszanie rozwoju motorycznego dziecka to jeden z najczęściej popełnianych przez rodziców błędów.
Mówimy tutaj np. o zbyt wczesnym sadzaniu dziecka czy prowadzaniu go za rączki. Rodzice tłumaczą, że dziecko samo wyrywa się do chodzenia czy wstawania. Tymczasem niezwykle ważne jest, żeby dziecko przeszło wszystkie etapy rozwoju zanim zacznie się pionizować i chodzić.
Dziecko aby przygotować się do samodzielnego stania i chodzenia musi wykształcić i wytrenować odpowiednie grupy mięśni i stawów. Robi to poprzez ćwiczenia: podnoszenie głowy i tułowia, pełzanie, czworakowanie. Dopiero później przychodzi czas na pozycje wyższe.
Mówiąc o błędach rodziców warto zacząć od tego, że utrudniają dziecku te ćwiczenia. Dzieci często marudzą kiedy są kładzione w pozycji na brzuchu i rodzice to odpuszczają. Duży błąd, ponieważ to właśnie ta pozycja pozawala ćwiczyć mięśnie głowy, pleców i brzucha, które później będą potrzebne przy siadaniu czy wstawaniu.
Problemem jest też kiedy dziecko zbyt dużo czasu spędza na tzw. leżaczkach czy nawet na rękach. Nie ze względu na rozpieszczenie, ale właśnie na umożliwienie rozwoju motorycznego. Idealną powierzchnią dla dziecka są półtwarde, nieśliskie powierzchnie np. puzzle piankowe czy duże maty.
Pozwólmy dzieciom trochę popracować nad swoją mobilnością np. kładąc zabawkę w pewnym oddaleniu. Dziecko zacznie dążyć do tego, aby po nią sięgnąć najpierw pełzając a potem raczkując. Zdecydowanie odradzam także wszelkiego rodzaju chodziki.
Na początek do błędów dodałbym jeszcze ignorowanie wczesnych objawów. Na przykład zdarza się, że malutkim dzieciom ucieka oczko, a rodzice słyszą od lekarza czy położnej, że problem sam minie. Tymczasem może być on związany np. z trudnym porodem i napięciem, które wytworzyło się w obrębie nerwów zaopatrujących oko bądź w obrębie kości i membrany przez które te nerwy przechodzą.
Wczesna interwencja u osteopaty może pomóc wyrównać te napięcia już na samym początku. Innym problemem jest asymetria ciała dziecka. Rodzice zapominają, że warto stymulować tą słabszą stronę poprzez ćwiczenia lub np. pokazywanie zabawki i aktywowanie dziecka właśnie na tę stronę.
Asymetrie, także w obrębie główki to również powód do wizyty u osteopaty lub fizjoterapeuty. W szpitalach np. w Niemczech tacy specjaliści pracują nawet na oddziałach neonatologii. Na wizytę można przyjść już nawet z klikutygodniowym dzieckiem, warto wybrać jednak osteopatę lub fizjoterapeutę który ma doświadczenie w pracy z najmłodszymi.
Wracając do konsekwencji: są to najczęściej problemy związane z krzywym kręgosłupem lub nieprawidłowo wykształconymi np. biodrami czy kłopoty ze stawami.
Dziecko, które zbyt wcześnie było sadzane czy prowadzane za rączki wykształca sobie złe wzorce ruchowe i wady postawy, które często zostają z nim na całe życie: wypłaszczenie w odcinku piersiowym (płaskie plecy), powiększona lordoza lub kifoza, a w najgorszym wypadku problemy ze skoliozą.
Jeżeli spodobał Ci się ten wpis kliknij “Lubię to” lub udostępnij go swoim znajomym: https://www.facebook.com/nebuleblog/
Książka “O króliku, który chce zasnąć” KLIK budzi wiele kontrowersji. Dla jednych jest niewinną książeczką o króliczku, a inni dopatrują się w niej manipulacji i wprowadzaniu dzieci w trans. Jak jest naprawdę? W dzisiejszym poście przyjrzę się bliżej tej pozycji, która podobno jest światowym bestsellerem.
Jak pewnie wiecie byłam dziś gościem programu telewizyjnego “Pytanie na śniadanie” (materiał możecie obejrzeć TUTAJ). Zostałam zaproszona aby wyrazić swoje zdanie o w/w pozycji oraz porozmawiać na temat usypiania dzieci. Wiecie, że uwielbiam rozmawiać na tematy związane ze światem dzieci i przygotowałam się na dość długą konwersację.
Niestety czasu antenowego nie było zbyt wiele i zdążyłam powiedzieć na ten temat dosłownie klika zdań. W komentarzach pod zdjęciem pytaliście dlaczego mam mieszane uczucia wobec tej książki i dlaczego jest kontrowersyjna.
Wszystko wyjaśnię Wam poniżej, ale pamiętajcie, że blog jest zapisem moich subiektywnych spostrzeżeń i zawarte tutaj informacje są opatrzone moim filtrem. Możecie się ze mną nie zgadzać.
Zacznę od tego, kto jest autorem tej książki i po co ona powstała.
Ma im (dzieciom) ułatwić zasypianie, umocnić poczucie własnej wartości i przygotować do pokonywania życiowych przeszkód.Carl- Johan Forssen Ehrlin
Ma im (dzieciom) ułatwić zasypianie, umocnić poczucie własnej wartości i przygotować do pokonywania życiowych przeszkód.
“Carl- Johan Forssen Ehrlin studiował psychologię na szwedzkich uczelniach, jest również licencjonowanym trenerem NLP. Pisze, pracuje jako coach, wygłasza prelekcje i szerzy wiedzę na temat rozwoju osobistego, technik motywacyjnych i szeroko pojętego przywództwa.”*
*informacja z ostatniej strony książki
Jak interpretuję tę informację? Hmmm… specjalista od NLP napisał książkę dla dzieci, która ma za zadanie pomóc dzieciom w zasypianiu. “Szeroko pojęte przywództwo” przypisuje w niej rodzicowi.
Sama tłumaczka wydania polskiego pisze:
Rzeczywiście w książce jest sporo “niezręczności językowych” i są one dość trudne w odbiorze.
Jak sam tytuł wskazuje jest o króliku Romku, który chce zasnąć i spotyka na swojej drodze różne zwierzęta. Treści nie ma co opisywać, bo generalnie jest wg mnie o niczym. Cały czas wałkowany jest temat: snu, spania, ziewania, usypiania, rozluźnienia, znużenia, łóżka, spania całą noc, obsypywaniem niewidzialnym sennym pyłem…
Od samego wypisywania zachciało mi się spać.
Wiecie dlaczego?
Na początku książki rodzic ma instrukcję, z którą musi przed czytaniem się zapoznać.
Jest tam wyraźnie napisane:
Uwaga! Proszę nie czytać tej książki w obecności prowadzącej pojazd mechaniczny.
Według mnie jest to chwyt marketingowy;) który rodzic bardzo szybko “łyknie”, że dzięki tej książce dziecko momentalnie zaśnie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki , a raczej obsypaniem niewidzialnym sennym pyłem, którego używa się w książce.
W instrukcji jest również napisane, że wyrazy napisane tłustym drukiem należy akcentować mocniej. To są wyrazy, które wymieniłam wyżej i są związane ze snem. Tekst napisany kursywą czytamy powooooli, spokooooojnym tonem. A to co jest w nawiasie [ wymaga od nas reakcji: ziewanie, obsypanie sennym pyłem lub wypowiedzenie imię dziecka].
Otóż, sam sposób czytania oraz wykonywania różnych czynności budzi we mnie mieszane uczucia oraz wprowadza sztuczność. Kurczowe trzymanie się tych dyrektyw powoduje efekt odwrotny od zamierzonego. zamiast pomóc rodzicowi, wg mnie go utrudnia.
Nie wiem jak Wy, ale ta książka wzmaga we mnie poczucie bycia rodzica, który jest NIEKOPEMTENTNY (ale to moja opinia). Zdaję sobie sprawę, że są dzieci, które trudno jest uśpić. Jednak szukałabym innych PRZYCZYN, a nie METOD.
Tak książka wygląda w środku.
Dziecko nie może oglądać ilustracji, ma tylko leżeć i słuchać…
Królik Romek, o przepraszam Roooo(ziew)mek ma wzrok jak po substancjach psychoaktywnych
Ten fragment poniżej brzmi jak: Twoje powieki są coraz cięższe… i kojarzy mi się z hipnozą. Książkę za każdym razem trzeba przeczytać do końca nawet jak dziecko śpi (według mnie to kończenie seansu).
Sami rodzice mówią o niej, że po przeczytaniu jej dziecku czują się jakby byli w transie i ciężko im cokolwiek zrobić w domu.
Nie wiem czy t0 technika relaksacji czy już seans?
Wg mnie czytanie wieczorne jest czasem “jeden na jeden” kiedy wyciszony telefon leży w innym pokoju, a ja mogę spokojnie poczytać Lilce i dowiedzieć się różnych rzeczy. Zwyczajnie nie chcę żeby usypiała na 3 stronie, bo mam wielki głód bycia z nią.
Wtedy właśnie czytamy, rozmawiamy o tym co się wydarzyło w ciągu dnia itd. Kiedy już skończymy czytanie, gaszę światło i jej śpiewam, mruczę i zwyczajnie jestem, a jak zaśnie wychodzę z pokoju.
Według mnie książka “O króliku, który chce zasnąć” nie ma żadnej z tych cech. Ani ilustracje królika o psychodelicznym wzroku, ani treść nie jest dla mnie ciekawa i wartościowa. Ta książka jest tak nudna, że dziecko usypia.
Książki czytamy właśnie po to żeby budować wyobraźnię dziecka, które w przeciwieństwie do bajek oglądanych pobudzają ją. Czytamy również po to żeby WZBOGACAĆ słownictwo, a nie programować przed snem znużenie, ociężałość i powtarzanie w kółko tych samych słów, które mają wpływać na świadomość dziecka.
Kiedy zostałam zaproszona do PNŚ to kupiłam książkę i postanowiłam przetestować (dobre słowo) ją na Lilce. Pierwszego wieczoru czytał ją mąż i Lilka zasnęła na trzeciej stronie, a drugiego dnia już nie chciała jej czytać. Byłam bardzo ciekawa dlaczego. Powiedziała, że ta książka jest niefajna i woli czytać inną. Mąż był bardzo ciekawy działania tej pozycji i przekonał Lilkę, że jak przeczytamy ” O króliku, który chce zasnąć” to ona wybierze jeszcze jedną (w tym wpadku była to Jaś i Małgosia). Tak się oczywiście nie stało, bo zasnęła tym razem w połowie. A jak się obudziła to miała poczucie porażki, które ja np. znam z autopsji kiedy zasnę na ciekawym filmie wieczorem i rano mam wyrzuty sumienia z tego powodu.
Przez moje ręce przewinęło się mnóstwo zabawek i pomocy. Jak wiecie trzymam też ciągle rękę na pulsie jeżeli chodzi o nowości, które pojawiają się rynku. Podobno mam oko i wiem co będzie hitem, a co będzie zalegać na półkach i zbierać kurz. Tak też było i tym razem…
Pisałam Wam, że ten sezon mocno przechorowaliśmy i właściwie przesiedzieliśmy w domu. Dzieci dosłownie roznosiło, a mnie za to wprost proporcjonalnie do ich energii ciągnęło w dół. O ile w takim czasie jestem w stanie zorganizować ciekawe prace plastyczne, czy też układnie puzzli to o zwykłe wyhasanie się jest naprawdę trudno.
Widziałam jak bardzo Lilkę roznosi energia. Któregoś dnia tak skakała na łóżku, że aż wyskoczyła sprężyna z materaca.
Te wnioski wysnuwam po Waszych wiadomościach. Często prosicie o polecenie właśnie jakiejś zabawki wspierającej rozwój ręki. Zależy Wam na tym aby przygotować dziecko do pisania, do rysowania itd. Rodzice tak bardzo się skupiają na motoryce małej, że zapominają o dużej, która ma ogromny wpływ na całościowy rozwój.
Nierzadko traktuje się właśnie motorykę dużą, jako tę gorszą, mniej rozwijającą.
Czasami nawet dzieci potrzebują wzmocnienia mięśni całego działa, poprawy koordynacji i równowagi, aby móc w pełni rozwijać motorykę małą np. taki problem jak mocne zaciskanie narzędzia pisarskiego. Myśli się, że to problem tkwi w samej dłoni, a to najczęściej jest problem dotyczący całego przedramienia, a nawet ciała.
Cieszę się bardzo, że na blogu mogę Wam pokazywać różne nowości, bo wiem, że często szukacie ciekawych rozwiązań. Tak też było tym razem. Kiedy bObles pojawiło się Polsce stwierdziłam, że MUSZĘ je przetestować, bo to w końcu coś, co może się sprawdzić w niedużym mieszkaniu.
Po kilku tygodniach użytkowania mogę Wam więcej napisać na ich temat.
Te zabawki na mnie i moich dzieciach zrobiły ogromne wrażenie. Jak wiecie jestem też terapeutą SI i właśnie pod tym względem najbardziej mnie zainteresowały.
Jest to zupełnie normalne i nie należy ich zatrzymywać. Kiedy przebywają w domu również chcą pobudzać wszystkie zmysły. Usadzanie ich przy stoliku czy też na dywanie może być nie lada wyzwaniem.
Moje dzieci są bardzo ruchliwe. Julian teraz nie wysiedzi w miejscu nawet minuty. Czworakuje wszędzie i eksploruje otoczenie. Jeżeli coś go zainteresuje to nie siada z tym przedmiotem, tylko bada go na stojąco. Tak samo Lilka, mimo tego, że ma już ponad 4 lata to nadal biega, skacze i jest w ciągłym ruchu (nawet w domu).
Dlatego tak bardzo zainteresowały mnie te zabawki, które mogą być wykorzystywane na różne sposoby. Najbardziej podoba mi się to, że dzieci mogą poruszyć swoją wyobraźnię i same próbować różnych zabaw. W czasie zabawy dzieci ćwiczą siłę mięśni, układ przedsionkowy, refleks i świadomość ciała.
To co moje dzieci wyprawiają z tymi zabawki przechodzi pojęcie, a mi włos się na głowie jeży.
Czyli półokrągła równoważnia, może służyć małemu dziecku do bujania się na brzuchu. Starsze wykorzysta je np. do ćwiczenia równowagi. Można po nim chodzić i traktować jako “kamień” do stawania. Kurczak pasuje również do inne zabawki: bObles Słonia i dzięki temu można się na nim bujać na brzuchu
Najbardziej podoba mi się multifunkcjonalność – jedną zabawką bawi się 10-miesięczniak i 4-latka. Każde na swój sposób i co najważniejsze według SWOICH POTRZEB.
Sporych rozmiarów huśtawka, która może służyć dzieciom w różnych aktywnościach. Lilka uwielbia się na nim bujać w różnych pozycjach, a Julian najchętniej przy nim stoi i się bawi.
Na Słoniu można pobudzać równowagę i ćwiczyć siłę mięśni, a po odwróceniu bujać się na nim na brzuchu. Moim dzieciom zdarza się również bujać w nim lalkę;)
Czyli okrągła gumowa oponka o niewielkich rozmiarach, na której można siedzieć, leżeć, skakać, bujać się… Możliwości jest wiele, zależy na co dzieci mają ochotę. Fajne jest to, że Pączek po przyciśnięciu do podłogi potrafi się przyssać i dziecko może na nim np. siedzieć lub nawet stać, a on ani drgnie.
Wszystkich elementów bObles jest znacznie więcej i na pewno kiedy pojawią się na rynku przyjrzę im się dokładniej. A teraz jest bardzo z nich zadowolona, bo nie ma dnia żeby nie były w użyciu i widzę jak pozytywny wpływ mają na moje dzieci. Wszystkie zabawki bardzo łatwo jest utrzymać w czystości, bo wystarczy przetrzeć je wilgotną szmatką.
bObles są dostępne w sklepie http://malutkichswiat.pl
Jeżeli spodobał Ci się ten wpis kliknij “Lubię to” na moim Facebooku: https://www.facebook.com/nebuleblog/
Wybór wózka dla dziecka nie jest prosty. Na rynku jest teraz mnóstwo wózków i rodzice, którzy szukają odpowiedniego pojazdu mogą czuć się lekko zagubieni. My w ciągu 5 lat używaliśmy kilku i wciąż jestem zdania, że nie ma wózka idealnego. Jednak mam kilka typów, które mniej lub bardziej do tego ideału się zbliżają. Tak jest właśnie z wózkiem bugaboo bee 3
Pewnie pamiętacie, że nasza starsza córka jeździła na początku inneg Bugaboo pisałam o nim we wpisie Bugaboo cameleon. Miałam do niego kilka zastrzeżeń, ale ogólnie byłam zadowolona. Zatrzymałam go nawet “dla następnego dziecka”. Jednak kiedy byłam już w połowie ciąży i dowiedziałam się, że do mniejszego Bee można kupić twardą gondolę – przepadłam i już nie chciałam mojego kolorowego Cameleona. Bugaboo Bee 3 miał (prawie) wszystko to, czego nie miał Cameleon.
Bardzo mi na tym zależało. Termin porodu miałam na maj i wiedziałam, że całe wakacje spędzę z dziećmi na podwórku. Jak sobie przypomnę jak bardzo musiałam się wyginać przy Cameleonie to stwierdziłam, że Bee będzie idealne. Tak też było! Pod wózek pakowałam cały nasz dobytek i maszerowaliśmy na długi spacer.
Przy dwójce dzieci, kiedy starsze ciągle zmienia zdanie byłoby mi ciężko ciągle się schylać i wyjmować wszystkie rzeczy. Kosz w Bee 3 jest siatkowany, więc widzimy wszystko co w nim się znajduje. Kosz w Cameleonie jest cały zabudowany i nie bardzo widać co w nim jest
Bugaboo Bee jest lżejsze niż Cameleon, bo waży 7,7 kg. Wózek wydaje się być naprawdę lekki i jak przyszło nam na wakacjach mieć pokój na 3 piętrze bez windy to bez mniejszych problemów go nosiliśmy. A nawet jak wózek był pusty to nosiłam go za uchwyt od gondoli.
Niektórym może się wydawać, że wózek jest malutki i dziecko szybko z niego wyrośnie. Jednak mi te pozornie małe gabaryty bardzo odpowiadają, bo nie zależało mi na wielkiej landarze na pompowanych kołach.
Bugaboo Bee 3 jest genialnym wózkiem miejskim i do takich warunków jest najbardziej przystosowany. Bez problemu wjeżdżam nim do mojego ulubionego, małego warzywniaka czy też do maleńkiej restauracji.
Składa się również do niedużych rozmiarów. Tak jak w Cameleonie musiałam za każdym razem zdejmować koła do mojego mikrego bagażnika (250 l) i było to dość uciążliwe. Bugaboo bee 3 wchodzi bez problemu i kombinowania.
W Cameleonie również denerwowało mnie to, że wózek z siedziskiem spacerowym składa się w dwóch częściach. Za każdym razem musiałam odpinać siedzisko, kłaść na ziemię, składać stelaż itd. Bugaboo Bee 3 z zamontowanym siedziskiem spacerowym składa się w jednej części (juhu!).
Wózek z zamontowanym siedziskiem spacerowym można rozłożyć jedną ręką. Nie raz zdarzyło mi się go rozkładać z Julkiem na rękach. Przy składaniu potrzebne są dwie:)
po rozłożeniu: 108 cm wysokości x 103 cm długości x 55 cm szerokości.
Regulacja teleskopowa rączki od od 89 do 108 cm
W Bugaboo Bee 3 siedzisko rozkładane prawie na płasko. Jak pewnie pamiętacie Cameleon ma siedzisko kubełkowe. Teraz widzę więcej plusów za standardowym siedziskiem niż kubełkiem. Zwróciła mi również na nie uwagę fizjoterapeutka, że w kubełku dziecko nie jest w stanie spać na brzuchu, a to jest najzdrowsza pozycja do spania.
Zwykłe siedzisko jest bardziej przewiewne niż kubełek i sprawdzi się bardzo w czasie upałów. w Cameleonie plecy dziecka są otoczone ściśle przylegającą ścianką- pamiętam jak latem wyjmowałam z wózka Lilkę z mokrymi plecami. Tutaj nie będzie takiej możliwości.
Regulowana wysokość i długość siedziska- kiedy Bee do nas przyszło na początku tamtego roku Lilka miała 3,5 roku i 104 cm wysokości- bez problemu zmieściła się do spacerówki. Jest naprawdę spora i większemu dziecku będzie w nim wygodnie. Kilka razy zdarzyło się tak, że Lilka zasypia w aucie, więc przekładam ją do wózka i wiozę do domu. Siedzisko można rozkładać na 3 razy.
Szerokość to 30 cm, głębokość przy maksymalnym rozciągnięciu 39 cm. Oparcie ma max 52 centymetry długości i 30 centymetrów szerokości. Maksymalna długość siedziska można ustawić pomiędzy 73 a 92 cm.
Hamulec nożny – w odróżnieniu do Cameleona, który ma hamulec ręczny Bee zatrzymuje się nogą. Wg mnie jest to o wiele wygodniejsze (ale to pewnie kwestia gustu).
Kiedy idę z Lilką i trzymam ją za rękę to w drugiej dłoni trzymam wózek to nie muszę niczego puszczać żeby zaciągnąć hamulec. Bez problemu też go zwalniam, pamiętam, że w Camie czasami musiałam pomóc drugą ręką.
W Bee 3 gondola znajduje się o kilka centymetrów wyżej niż w Cameleonie i ma bardzo poręczne uchwyty. Można ją również zdjąć i postawić na płasko ( w Camie nie było takiej opcji). Sama jej konstrukcja jest zdecydowanie inna. Ścianki gondoli w Bee 3 są miękkie, ale w żaden sposób nie zmienia to komfortu użytkowania. Sama gondola jest niższa niż w Camie.
Kiedy zdecydowałam się na Bee 3 wiedziałam jak długo będę używać gondoli (przewidywałam maj-październik) Julek na początku rósł bardzo szybko i nawet przez chwilę myślałam, że wyrośnie z gondoli bardzo szybko. Jednak nie to okazało się u nas problemem.
Syn bardzo szybko stanął na czworaki (w 5 m) i istniało ryzyko wpadnięcia z gondoli. Zazwyczaj i tak nie zostawiam go bez nadzoru jednak wolałam zmienić na siedzisko, które rozkładane jest prawie na płasko i przypiąć pasami. Tak też zrobiłam.
Kiedy zrobiło się chłodniej używałam małego śpiworka Lodger do fotelika, a kiedy przyszedł chłód jak zwykle świetnie się sprawdził śpiwór Lodger Bunker.
Wymiary gondoli: 74 cm długości, 27-31 cm szerokości (najszerzej w ramionach), 19 cm głębokości
Nie wiem jak Wy, ale ja mam problem z pasami. Doprowadza mnie to do szału kiedy nie mogę zapiąć pasów, albo końcówka nie chce wejść do otworu. W swojej matczynej karierze przerobiłam już 6 wózków i zdecydowanie Bugaboo Bee 3 ma NAJLEPSZE PASY ever!
Nie dość, że świetnie się je zapina i odpina. To dzięki temu, że są 5-punktowe możemy je zapinać w różnych konfiguracjach: tylko w pasie, tylko plecy, jeden pas od pleców i jeden od pasa… Bardzo mi to odpowiada, bo Jul może spać na brzuchu w wózku i wciąż być zapiętym. Do tego regulacja pasów nie sprawia najmniejszych problemów i tak jak w innych wózkach pasy zjeżdżają, lub za mocno się je ściśnie to w Bee 3 możesz dopasować je idealnie.
Można regulować również ich wysokość zaczepu dla większego wózka. Rozpinają się również bezproblemowo i np. kiedy zapinałam Julka w śpiworku to powrocie ze spaceru odpinałam pasy jednym kliknięciem i przenosiłam go w śpiworze na łóżko, a tam mogłam spokojnie rozebrać (a on dalej spał).
Sprawdziła się idealnie podczas lata kiedy zasłaniała twarz przed promieniami słonecznymi. Konstrukcja jest rozpinana w miarę potrzeb i naprawdę dobrze chroni dziecko przed słońcem. Bardzo mi tego brakowało w Cameleonie.
Materiał z jakiego jest wykonana znacznie się różni od tych, z którymi miałam do czynienia – zdecydowanie jest bardziej jak tkanina (przewiewna). Budka świetnie się sprawdziła w okresie letnim, bo jest przewiewna.
Jednak w okresie kiedy było zimno i wiał mocny wiatr zakładałam na wózek folię przeciwdeszczową. Budkę można rozkładać w różnych pozycjach, a nawet można zasłonić bardziej jednak bok niż drugi. Uważam, że jest to spore udogodnienie.
Ich średnica to 16 cm. Przeczytałam wiele opinii i pytałam użytkowniczek. Bugaboo Bee 3 jest wózkiem miejskim i takie jest jego przeznaczenie. Jednak jeżeli planujecie zakup zwróćcie uwagę jak wyglądają Wasze chodniki wokół domu.
Jeżeli jest w nim pełno dziur, pęknięć, wystających kamieni itd. to zastanówcie się jeszcze raz. Wózek teraz z 8- kilogramowym Julkiem podbija się świetnie i nie hałasuje na kostce brukowej. Jest dobrze dociążony, sunie bez najmniejszych problemów nawet po lekko dziurawej nawierzchni.
Jednak kiedy wyszłam z nim na pierwszy spacer (Jul 4200 kg) to amortyzacja nie była dociążona. Wózek lekko się trząsł na polbruku. Podbijał się dobrze, jednak było można odczuć delikatne wibracje. Nie było to mocne, jednak Cameleon miał lepszą amortyzację. I to tyle w kwestii kółek.
Bugaboo Bee super jedzie po trawie, ubitej wiejskiej drodze i radzi sobie z podbijaniem. Wg mnie jest to jedyny minus tego wózka. Być może jest to lepiej dopracowane w wersji 5, która niedawno weszła do sklepów.
Mimo wszystko uważam, że bugaboo bee 3 to był świetny wybór. Wózek prowadzę jedną ręka, a za drugą zazwyczaj trzymam Lilkę. Na tym bardzo mi zależało. Mamy również montowaną podkładkę z siedzonkiem Bugaboo, która świetnie się sprawdza podczas dalekich wypadów np. na plac zabaw. Teraz dzieci sobie siedzą- Lilka zabawia Jula, a ja pcham wózek jedną ręką.
Wózek można obejrzeć i kupić w Warszawie w sklepie Muppetshop.
Zdjęcia travelicious.pl
Katar u dzieci jest bardzo powszechny. Prawie każdy rodzic miał lub będzie miał z nim styczność.
Dziś rozmawiam na ten temat z naszą pediatrą dr. Ewą Miśko-Wąsowską
Katar to jeden z najczęstszych powodów konsultacji pediatrycznych. Na początku warto zaznaczyć, że jest to objaw, nie choroba.
Katar powstaje na skutek drażnienia błony śluzowej nosa i powstającego w niej stanu zapalnego. Najczęściej towarzyszy ostrym infekcjom dróg oddechowych i alergiom. Ale są jeszcze inne sytuacje, kiedy u dzieci obserwujemy katar m.in. ząbkowanie, przebywanie w zanieczyszczonym powietrzu (dym tytoniowy!). Katar to też reakcja na suche powietrze, albo nagłe zmiany jego wilgotności, kurz, ciało obce w nosie.
U starszych dzieci katar może towarzyszyć migrenowym bólom głowy. Może też być reakcją na leki – przedłużone stosowanie preparatów obkurczających śluzówki nosa np. z ksylometazoliną (powyżej 5-7 dni) powoduje „przyzwyczajenie” się do leku i tzw. reakcję z odbicia – nadmiernie przesuszona śluzówka produkuje większą ilość wydzieliny. Jest to katar dość trudny do wyleczenia.
Istnieje jeszcze jedna łagodna odmiana kataru tzw. naczynioruchowy. Każdy z nas zapewne doświadczył jego występowanie, gdy zmarznięci wejdziemy do ciepłego pomieszczenia lub napijemy się gorącej herbaty. To fizjologiczna reakcja śluzówki nosa.
Pamiętajmy, że nie każde pojawienie się wydzieliny w nosie świadczy o chorobie, może to po prostu oczyszczanie. W ten sposób organizm pozbywa się niepotrzebnych cząstek z górnych dróg oddechowych (np. kurz).
Ponieważ różne mikroorganizmy towarzyszą nam na co dzień, a nos nie jest zamkniętą sterylną przestrzenią katar nigdy nie będzie jałowy. Natomiast nie znaczy to, że musimy go od razu leczyć antybiotykami. Wymaz z nosa ocenia jedynie nosicielstwo – czyli tych właśnie towarzyszy (m.in. paciorkowce czy tzw. pałeczki hemofilne).
Dość często zdarza się, że mieszka z nami gronkowiec złocisty. Jego nosicielstwa też nie leczymy (wg niektórych danych nawet 20-30% populacji). Leczenie nosicielstwa po pierwsze może sprzyjać szerzeniu się szczepów bakterii opornych na antybiotyki. Po drugie może torować drogę naprawdę poważnym zakażeniom. Kiedyś usłyszałam zdanie, które bardzo do mnie przemawia – „leczymy chorobę, a nie wynik wymazu”.
Jak jesteśmy już przy diagnostyce to dodam tylko, że aby mieć pewność jaki patogen jest przyczyną np. ostrego zapalenia zatok, to powinien być pobrany tzw. aspirat bezpośrednio z zatok. Wymaz z nosa nie będzie badaniem miarodajnym.
Sam kolor kataru nie świadczy o tym czy mamy do czynienia z infekcją wirusową czy bakteryjną. Niezmiernie rzadko zdarza się bakteryjne zapalenie od samego początku. Zwykle zaczyna się infekcją wirusową, a następnie może (nie musi) dojść do nadkażenia bakteryjnego.
W przebiegu infekcji wirusowej katar na początku jest wodnisty, przejrzysty. Następnie zaczynają gromadzić się w śluzówkach komórki stanu zapalnego, złuszcza się nabłonek i katar robi się gęsty, zielonkawy. Zatem zielony katar nie znaczy, że dziecko ma zakażenie bakteryjne, które trzeba leczyć antybiotykiem. O tym świadczy gorączka, która pojawia się po kilku, kilkunastu dniach infekcji.
To jeden z odwiecznych problemów rodziców małych przedszkolaków (też do nich należę). Największa zakaźność przy infekcjach kataralnych utrzymuje się przez pierwsze dni infekcji (zwykle towarzyszy temu podwyższona temperatura). Jest to czas kiedy dziecko powinno zostać w domu.
Dzieci jednak mogą już zarażać dzień przed wystąpieniem typowych objawów, mogą się wówczas jedynie trochę gorzej czuć. Nie od razu myślimy o przeziębieniu. To właśnie dlatego tak dużo zachorowań w żłobkach czy przedszkolach i na to nie mamy wpływu.
Natomiast dziecko, które ma katar już od ponad tygodnia a czuje się dobrze i przede wszystkim nie ma gorączki (w tym stanów podgorączkowych) i innych niepokojących objawów może uczęszczać do przedszkola. Nie stanowi już zagrożenia dla innych. Powinniśmy tylko ocenić czy wyciekająca wydzielina nie jest za bardzo uciążliwa dla malucha.
Problem z katarem polega na tym, że nie tylko uprzykrza funkcjonowanie w codzienności, ale może utrudniać ssanie u niemowląt powodując problemy z karmieniem. Może również przyczyniać się do powikłań jak chociażby zapalenie ucha środkowego. Dobrze jest zatem pomagać dzieciom w usuwaniu nadmiaru wydzieliny.
U najmłodszych, zwłaszcza poniżej 3 m.ż. wystarczy zakraplać roztwór soli fizjologicznej lub hipertonicznej do noska i po chwili ułożyć dziecko na brzuchu (możemy je na przykład nosić w takiej pozycji na swoim przedramieniu). Lepiej w tym wieku ograniczać wszelkie aerozole, czy nadmierne korzystanie z aspiratorów.
Śluzówki nosa są niedojrzałe. W reakcji na nadmierne drażnienie mogą być bardziej obrzęknięte czy nawet krwawić. Pamiętam 7 tyg. chłopca, który trafił na Oddział Laryngologiczny z krwawieniem z noska. A wszystko to po prostu po intensywnym stosowaniu zwykłej soli morskiej właśnie w aerozolu.
Starszym dzieciom też należy sprawdzać co podajemy. Zastosujmy najpierw preparat na swoim nosie, żeby się przekonać czy ciśnienie nie jest za duże. I właśnie już u tych starszych (>3 m.ż.) aspiratory mogą być pomocne. Podstawą jednak tzw. toalety nosa jest roztwór soli fizjologicznej lub hipertonicznej – najpierw zakraplamy, potem odciągamy.
I tu zdania wśród lekarzy są podzielone. Dla jednych jest to typowy objaw ząbkowania, podczas gdy inni uważają, że ma tylko związek z nakładającą się na ząbkowanie infekcją. Z tego co udało mi się do tej pory znaleźć w piśmiennictwie wydaje się, że jednak wyrzynaniu się zębów może towarzyszyć katar.
Jest to związane z produkcją tzw. mediatorów stanu zapalnego. One również mogą być odpowiedzialne za pojawienie się wydzieliny w jamach nosowych. Typowy katar u dzieci ząbkujących pojawia się na dzień przed przebiciem się zęba i ustępuje właśnie po przebiciu. Nie będzie więc trwał dłużej jak kilka dni. Zwykle jest wodnisty, przejrzysty.
Tak, w ostatnich latach są bardzo popularne i słusznie. Nebulizacje nawilżają drogi oddechowe, mogą przynieść ulgę zarówno w katarze jak i w kaszlu. Przy katarze wystarczą inhalacje z roztworu zwykłej soli fizjologicznej, pomagają odblokować nos. Można też zastosować roztwór soli hipertonicznej, która ułatwia rozrzedzanie zalegającej wydzieliny.
Jak wspomniałam wyżej przyczyny kataru są nie tylko infekcyjne, więc nie każdym katarem możemy się „zarazić”. Oczywiście jednak myśląc o najczęstszej przyczynie kataru, czyli infekcjach wirusowych – tak nimi zarażamy się całkiem łatwo. Wirusy przenoszą się drogą kropelkową, przez nieumyte dłonie. Najbardziej popularne w infekcjach kataralnych są rinowirusy. Łatwo namnażają się w wychłodzonym nabłonku nosa, powodując objawy infekcji m.in. katar.
Ten tydzień, to takie popularne określenie ze świata… dorosłych. Mówi się, że „katar leczony trwa 7 dni, a nie leczony tydzień”. U dzieci sprawa ma się inaczej, ze względu na niedojrzałość śluzówek i układu odpornościowego katar średnio trwa 10-14 dni.
Katar, który trwa kilka tygodni wymaga większej uwagi. Na początku warto ocenić, czy nie są to nakładające się na siebie infekcje. Biorąc pod uwagę fakt, że katar u dziecka może trwać 2 tygodnie, a częstość infekcji w sezonie jesienno-zimowym (zwłaszcza u przedszkolaków) może wynosić 1-2 infekcje w miesiącu, może wydawać się, że dziecko ma „ciągle” katar.
Zwykle lekarze uznają katar za przewlekły, gdy utrzymuje się ponad 6-8 tygodni. Przyczyn może być wiele – przewlekłe zakażenie, alergia, przerost migdałka gardłowego, obecność ciała obcego, zmiany polekowe, skrzywienie przegrody nosa.
Poważne choroby też mogą objawiać się przewlekłym katarem np. mukowiscydoza. Natomiast wówczas, mamy też inne niepokojące objawy jak przewlekły kaszel, słaby przyrost masy ciała, biegunki, bóle brzucha i in. Każda choroba wymaga innego postępowania.
Znaczną poprawę w funkcjonowaniu zwłaszcza najmłodszym dzieciom przynosi częste wietrzenie pomieszczeń, zaleca się utrzymanie temperatury 19-20°C. Częste układanie w pozycji na brzuszku gdy dziecko jest aktywne.
Można zastosować uniesienie górnej części ciała do snu podkładając coś pod materac, aczkolwiek u tych bardziej ruchliwych niemowląt nie zda to egzaminu. Jak dziecko nie gorączkuje, a nie ma mrozu za oknem, możemy wybrać się na spacer.
I to co ciągle powtarzamy – nawadnianie. Proponujmy dzieciom często coś do picia. Dobrze nawodniony organizm lepiej sobie poradzi z infekcją.
8-10 infekcji w roku uważa się za normę, biorąc pod uwagę, że dominują w sezonie jesienno-zimowym, wówczas może wypadać średnio 1-2 infekcje w miesiącu. Nie myślimy jeszcze wówczas o zaburzeniach odporności.
Bardzo dziękuję za wyczerpujące odpowiedzi.
Możecie również zadawać pytania, Pani dr odpowie na nie w komentarzach.
Po więcej porad możesz śledzić dr. Ewą Miśko-Wąsowską na Instagramie – znajdziesz ją tam jako: dr_misko
Katar jest bardzo powszechny wśród dzieci, a rodzice często są zagubieni. Jeżeli spodobał Ci się ten wpis i uważasz go za wartościowy. Proszę udostępnij ten post swoim znajomym. KLIKNIJ https://www.facebook.com/nebuleblog/
A tu macie moje Domowe sposoby na katar i przeziębienia
A kiedy dziecko jest w domu, i chcesz je czymś zająć – może zainspiruj żeby zrobiła Lapbook
Zazwyczaj piszę Wam o wydarzeniach, w których mieliśmy już przyjemność uczestniczyć. Wtedy zawsze mi piszecie: “Szkoda, że nie dałaś znać wcześniej” lub “Też odwiedzamy to miejsce, żałuję, że się nie spotkaliśmy”. Tym razem jest inaczej. Pojawiła się niesamowita okazja i już w następną niedzielę (19.03.2017 r.) będziecie mogli się z nami spotkać.
W tym roku blog skończy 5 lat. Niesamowity czas, który bardzo szybko minął. Byliście tu ze mną jak rodziła się Lila, kiedy zostałam zwolniona z pracy, kiedy obwieściłam Wam, że pojawił się Julian. Piszę Wam o tym co lubię, co mnie martwi i czym się inspiruję. Widzę, że doceniacie moją pracę i cieszycie się z małych i dużych sukcesów. Dziękuję!
Wooow! Pamiętam jak zaczynałam pisać i miałam 10 czytelników. Jest mi ogromnie miło, że tu zaglądacie i macie chęć na więcej. Cieszę się z każdego “lajka” pod wpisem. Wam się może to wydawać niezbyt ważne, bo to tylko liczby. A ja zawsze, przy każdym moim wpisie klikam te “polubienia” i patrzę kim jesteście, jak wyglądają Wasze dzieci itd. Tam, pod tymi postami na Facebooku nie jesteście liczbami tylko osobami, które już rozpoznaję.
Ale tym razem pojawia się szansa spotkania nie w wirtualnym świecie, a w realnym.
Jak wiecie lubię wspierać różne, ciekawe inicjatywy. Tak też stało się tym razem. Zostałam parterem Warszawskich Dni Rodzinnych organizowanych przez Fundację Zwalcz Nudę i m.st. Warszawa
w godzinach 11:00-15:00 zapraszamy do Centrum Rekreacyjno-Sportowego Bielany,
ul. Lindego 20 (przy metrze Wawrzyszew)
Będziemy tam! Jeżeli macie chęć nas spotkać i do tego świetnie się bawić z dziećmi przyjdźcie koniecznie na Piknik.
IX edycja Warszawskich Dni Rodzinnych już 17-19 marca 2017 r.
Tęsknicie za wiosną? Nie macie pomysłów na rodzinne, zimowe wypady? Brakuje Wam słońca? Nie martwcie się! Jak co roku Zwalcz Nudę wraz z Miastem Stołecznym Warszawa pomoże Wam przetrwać wiosenne przesilenie zapraszając na kolejną edycję Warszawskich Dni Rodzinnych. To już IX edycja!
Warszawskie Dni Rodzinne, to wyjątkowy weekend, podczas którego najlepsze miejskie instytucje otwierają swoje drzwi dla warszawskich rodzin. Co roku na dwa weekendy (na wiosnę oraz na jesieni) zamieniamy stolicę w wielki, radosny plac zabaw.
Wszystko jest otwarte, bezpłatne i skierowane do rodzin: pokazowe zajęcia językowe, sportowe, artystyczne, warsztaty dla rodziców, eksperymenty oraz setki innych atrakcji jak spektakle teatralne oraz specjalne wystawy w muzeach.
Trzeci weekend marca to dla warszawskich rodzin trzy dni wspaniałej zabawy. Czekają na Was między innymi: zajęcia z matematyką na wesoło przygotowane przez Matplanetę i anglojęzyczne zajęcia pełne gier, zabaw ruchowych i muzyki w szkołach języka angielskiego Helen Doron.
Szkoła języka angielskiego dla dzieci Archibald Kids zorganizuje warsztaty językowo- plastyczne, zaś KLOCKOWNIA warsztaty „dookoła świata” gdzie dzieci będą budować z klocków znane budowle np. Wierzę Eiffla, Taj Mahal czy Big Bena. Dziecięca Akademia Twórczości zaprasza na zajęcia z robotyką RoboRobo oraz z Robo Maincraftem; w księgarni Baczyńskiego spędzicie czas w latynoskim klimacie, a rodzice spróbują wybornej południowoamerykańskiej kawy.
Fundacja Nowolipki przygotowała warsztaty z witrażu – Puzzle na szkle; Fundacja Nadwiślański Uniwersytet Dziecięcy pokaz – „Czy w morskich głębinach mieszkają potwory?”. Na najmłodszych czekają również zajęcia z podstaw programowania – a to tylko niektóre z przygotowanych zajęć! Podczas tej edycji WDR będziecie mogli bezpłatnie wejść do najciekawszych muzeów, teatrów i kin w Warszawie.
Czekają na Was zaproszenia m.in. do: Teatru Studio, Teatru Guliwer, Kina Muranów, Kina Iluzjon oraz Kina Wisła na Misiowe Poranki, Muzeum Domków dla Lalek, Muzeum POLIN czy Zamku Królewskiego.
19 marca 2017 w CRS Bielany na ul. Lindego 20 w godz. 11:00-15:00 gdzie na warszawskie rodziny czeka moc niepowtarzalnych atrakcji. Podczas gdy rodzice będą zdobywać wiedzę i poszerzać horyzonty pod okiem wykwalifikowanych pedagogów, psychologów i lekarzy, na najmłodszych czeka mnóstwo wspaniałej zabawy: spotkacie rybkę MiniMini+, maskotkę ZTM – uroczy Bilecik; spróbujecie wyjść z escape roomu przygotowanego specjalnie na tę okazję przez Team Exit.
Miasto Stołeczne Warszawa zaprosi na zajęcia plastyczne i techniczne dla dzieci organizowane przez warszawskie kluby dla rodzin; dzieci będą również miały okazję zobaczyć jak pracuje zespół Pogotowia Ratunkowego oraz Straży Pożarnej, która na Piknik przyjedzie wozem ratowniczo-gaśniczym; Urząd Komunikacji Elektronicznej zaprosi do swojego stoiska gdzie, poprzez gry i zabawy pokaże najmłodszym jak bezpiecznie poruszać się w sieci, a rodzice dowiedzą się jak chronić swoje pociechy.
Będziecie mieli także okazję do zrobienia sobie szalonych, nietypowych zdjęć w fotobudkach CAMERAlnie i Make a Wish, lub profesjonalnych fotografii na stoisku Magiczne Chwile. Leroy Merlin zaprosi wszystkich do wspólnego sadzenia roślinek, o stylizację dziecięcych fryzur zadbają Fryzurki spod Chmurki, zaś Funiversity przeprowadzi wybuchowe eksperymenty.
pojawią się również mamy blogerki autorki takich blogów jak: nebule.pl, mamawarszawianka.pl, mamacarla.pl czy ohmummy.pl.
Blogerki podpowiedzą jak stawiać czoła wyzwaniom rodzicielstwa oraz jak odnaleźć swoją pasję jako mama, zaś Justyna Tomańska autorka portalu najlepszedladzieci.pl będzie podpisywać swoje książki. Patronami Pikniku są również autorzy bloga Mądrzy Rodzice, który jest jednym z najpoczytniejszych portali parentingowych w Polsce!
W piknikowej strefie CHRONIĘ BO KOCHAM pary spodziewające się dziecka będą mogły spotkać się z wykwalifikowaną doulą, która oferuje fizyczne i emocjonalne wsparcie dla matki i rodziny na czas ciąży i połogu.
Dzięki rozmowie z przedstawicielami Pramerica Życie młodzi rodzice poznają najlepsze sposoby zabezpieczenia życia i zdrowia, aby całą rodziną mogli w spokoju ducha realizować swoje marzenia i czerpać więcej z życia, dowiedzą się również kim jest Life Planner® i jak bardzo wartościowa jest jego pomoc.
W tej strefie również m.in.: Basket Kids przygotuje animacje sportowe z elementami koszykówki; pobawicie się klockami małymi, dużymi i tymi zupełnie nietypowymi; naukę pierwszej pomocy przeprowadzi Pogotowie Ratunkowe; zaś Fundacja Wiewiórki Julii zaprosi maluchy na bezstresowy przegląd stomatologiczny.
To tylko niektóre z atrakcji, z których będzie można skorzystać podczas Warszawskich Dni Rodzinnych. Pamiętajcie, że wstęp na wszystkie zajęcia jest bezpłatny, po uprzednim zapisaniu się i zarezerwowaniu miejsca! Zapisy na zajęcia ruszają 24 lutego 2017 r. o godzinie 10:00.
Nie może Was zabraknąć!
Więcej informacji na: www.warszawskiednirodzinne.pl
W wykropkowane miejsce wstawić: przesypia noce, nie korzysta z pieluchy, mówi lub pisze “gżegżółka”, jeździ na dwóch kółkach na rowerze, samo zasypia itd.
Takich pytań w ciągu prawie 5 lat usłyszałam TYSIĄCE: od sąsiadki, od koleżanki, od pediatry, od cioci, od Pani w sklepie, a nawet od Pana na stacji benzynowej.
A my, mamy, traktujemy je bardzo osobiście. Wiecie jakie pytanie jest teraz u mnie na topie, takie, które w 10 sekund podnosi mi ciśnienie szybciej niż podwójne espresso?
Czy Julek przesypia noce?”
Robię wtedy głęboki wdech, odliczam od 10 do 1 i odpowiadam, że
“Nie, nie przesypia”
“Ojej, ale dlaczego?”
“…” wtedy oschle odpowiadam, że “Nie wiem”, a w głowie dodaję niecenzuralne słowo.
“A moje dziecko spało w swoim pokoju od urodzenia”
Wiadomo, że każda mama chciałaby żeby dzieci spały, jadły, szybko się odpieluchowały, od razu mówiły pełnymi zdaniami, zawiązywały sznurówki, jeździły na rowerze w wieku 18 miesięcy i w ogóle, żeby szybko były samodzielne.
Dzieci niesamowicie się różnią między sobą. Nawet te, które są wychowywane przez tych samych rodziców i w tych samych warunkach środowiskowych. Ja też przez chwilę porównywałam rozwój Lilki i Jula, jednak w pewnym momencie musiałam sobie uświadomić, że są to zupełnie dwie inne jednostki i NIE MOGĘ ich porównywać, nawet w moich myślach.
Tymczasem jest to zgubne. Tak wiele czynników ma wpływ na ich rozwój, że podciąganie dwójki dzieci pod ten sam mianownik jest bez sensu. Szczególnie w pierwszych latach życia rozwój przebiega różnie. Dzieci z różnych powodów nie będą potrafiły zrobić tego co starszy lub młodszy rówieśnik.
Dziś napiszę Wam dlaczego tak jest i co ma na to wpływ, że rówieśnicy tak bardzo różnią się między sobą.
Dziedziczymy po naszych przodkach wiele cech. W genotypie mamy zapisanych wiele informacji. Nauka wciąż się rozwija i bada te tematy bardzo wnikliwie. Dzięki dziedziczeniu wyglądamy tak jak wyglądamy, mamy takie, a nie inne problemy. Dzieci oczywiście dziedziczą po nas (i naszych przodkach) wiele cech np. Lilka odziedziczyła po swoim dziadku od strony taty leworęczność.
W mojej bardzo dużej rodzinie NIKT nie jest i nie był leworęczny. W genotypie są również zapisane mutacje genów, które są odpowiedzialne za różne choroby. Często piszę zmartwionym rodzicom, że dzieci dziedziczą po nas również układ nerwowy. Wiele cech mamy wspólnych i to, że np. mamy chorobę lokomocyjną to może być tak, że dziecko po nas ją “przejmie”.
Wiemy również, że ogromny wpływ na rozwój dzieci ma środowisko, w jakim się urodziły i się wychowują. Pozwolę sobie na szczegółowe wyodrębnienie:
Skoro jej udało się przetrwać i nie zjadł jej dziki zwierz to znaczy, że tak trzeba robić. Będę ją naśladować, bo dzięki temu przeżyję.
Stymulujące otoczenie ma bardzo korzystny wpływ na rozwój dzieci.
Od zawsze powszechny był stereotyp, że chłopcy rozwijają się wolniej niż dziewczynki. Później zaczynają mówić i dojrzewać. Wg mnie jest to mit. Postaram się jeszcze dokładniej dokształcić się w tym temacie i zrobię oddzielny wpis na ten temat.
Stan zdrowia przyszłej mamy (oraz taty) jest bardzo ważny. Przekonałam się o tym bardzo dobrze. Pisałam Wam o tym we wpisie Przerwane oczekiwanie. Współtowarzyszące choroby mają wpływ na późniejszy rozwój dzieci, dlatego warto się diagnozować.
Profesor, u której się leczyłam uważa nawet, że odpowiednia dieta przed zajściem w ciążę jest ważna. Zalecała mi dietę śródziemnomorską. Podpierała swoje zalecenia badaniami, które jednoznacznie stwierdzały mniejszą obecność zespołów genetycznych w południowych rejonach Europy.
Ze swojego doświadczenia mogę również napisać, że np. insulinooporność czy też PCOS mają wpływ na jakość komórek jajowych.
Sam przebieg ciąży ma również wpływ na późniejszy rozwój dziecka. Stres, przyjmowane leki czy nawet ułożenie dziecka przez 9 miesięcy może mieć wpływ na to jakie będzie nasze dziecko i jak będzie pokonywało kamienie milowe.
Mój młodszy syn np. bardzo długo znajdował się główką do dołu, a do tego był dość spory i miał mało miejsca. Jest to prawdopodobna przyczyna jego asymetrii. Spotkałam się również z opinią, że dzieci, które nie obróciły się główką do dołu mogą mieć problemy z równowagą.
Są również leki, które nie pozostają obojętne dla dziecka. Oczywiście nie ma co dyskutować na temat zasadności stosowania leków podtrzymujących ciążę, ale nie pozostają obojętne np. Nospa ( wśród terapeutów mówi się o dzieciach ponospowych, które mają obniżone napięcie mięśniowe).
Leżenie w czasie ciąży również nie pozostaje obojętne. Bardzo ciekawy post na ten temat napisała wczoraj Nicole i polecam Wam przeczytanie KLIK. Dodam od siebie jako terapeuty SI, że właśnie brak bodźców z układu przedsionkowego może mieć wpływ na późniejsze funkcjonowanie zmysłów dziecka.
Pozostawanie w bezruchu również może powodować problemu z napięciem mięśniowym, zaburzenia SI. Często dzieci z ciąż leżących są niedostymulowane i mają ciągłą potrzebę ruchu. W czasie diagnozy SI terapeuci bardzo często pytają o okres ciąży, bo ma on bardzo duży wpływ na późniejsze funkcjonowanie.
Pewnie nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo duży wpływ poród może mieć na późniejszy rozwój dziecka. Poród przedwczesny, poród indukowany, poród z użyciem różnych narzędzi, poród naturalny czy też cesarskie cięcie…
Wydarzyć się może wszystko. Znajoma fizjoterapeutka mówiła mi nawet, że stres, który nas zaskoczy w czasie porodu (a co za tym idzie wyrzut kortyzolu) może mieć wpływ na napięcie mięśniowe dziecka i jego późniejsze funkcjonowanie.
Jestem ogromną zwolenniczką karmienia naturalnego i wierzę, że ma ono wpływ na zdrowie i późniejszy rozwój dzieci. Znów pozwolę sobie zacytować Nicole.
Przeczytajcie niesamowitą historię jej babci . Widzę również ogromne benefity z rozszerzania diety metodą BLW. Zdrowe jedzenie również ma wpływ na rozwój. Odporność na choroby dziecka buduje się w jelitach. Pisałam o tym Zbuduj dziecku odporność.
To moja ulubiona zasada, którą stosuję przy moich dzieciach. Różne bodźce, zasada środka oraz brak radykalizmu wg mnie najlepiej wpływa na rozwój dzieci.
Jak widzicie tak wiele czynników ma wpływ na to jak przebiega rozwój. Przestańmy porównywać nasze dzieci z rówieśnikami.
KAŻDE DZIECKO MA ZA SOBĄ INNĄ HISTORIĘ, ŻYJE W INNYM ŚRODOWISKU I MA INNY GENOTYP.
Wszelkie porównania nie wpływają dobrze, ani na dziecko ani na nasze samopoczucie.
Kiedy ktoś mnie teraz o coś pyta, to ZAWSZE odpowiadam: KAŻDE DZIECKO JEST INNE.
Dziecko należy ustawić w szeregu, niechaj kolejno odlicza. Sztywno, równo i posłusznie, a do tego bez wahania. Dyscyplina! Dyscyplina, to podstawa wychowania…*
* Pan Kleks W Kosmosie (Akademia Pana Kleksa)
Choć wcześniej wydawało jej się, że na pierwsze chwile po wykluciu – wszystko już jest naszykowane – teraz jednak popędziła zabiedzonego papę gęsiora Tofla po rzekomo nie cierpiące zwłoki sprawunki. Sama natomiast bezzwłocznie przystąpiła do wprowadzania – koniecznego wszakże w 9-cio pisklętowej komandzie porządku. Najpierw oznajmiła – nakarmimy wasze młode gęsie ego – opanowując sztukę chadzania wszędzie gęsiego!
Małe niezborne nóżki, dzióbki i futerka, cichutko popiskując, szybko uznały autorytet rodzicielki i poddały się jednej słusznej rutynie. Oprócz jednego rebelianta, małego gąsiorka Bolka, który wykluł się jako pierwszy i kiedy jego rodzicielka zajęta była przeliczaniem pojawiających się sumiennie i zgodnie z harmonogramem na świecie jego braci i sióstr, zdążył tymczasem dać drapaka…
Jak tylko usłyszała pierwsze popiskiwania dobywające się z pękających skorupek, przyzwała głośnym gdakaniem tatę kogucika i razem dumnie i gromko hałasując pomagali małym brzdącom stanąć na nogi.
Biegali jak oszalali po kurniku i robili rejwach na całą okolicę. Masa żółtego pierza, niezliczona ilość łap, oczków, dzióbków. Masa nieopanowywalnego pisku, masa szczęścia.
Gdyby Inka nie była zbyt zajęta musztrowaniem gęsiej gromadki – z pewnością z potępieniem patrzyłaby na te spontaniczne wybuchy radości i organizacyjny chaos. U niej wszystko było dawno dokładnie rozplanowane i poukładane.
Pasza dla bobasów była przygotowana, podzielona na 9 równiutkich stosików, każdy z nich podpisany, zważony i naturalnie dietetycznie zoptymalizowany pod kątem jak najszybszego przyrostu masy. Już ona pokaże gospodarzowi że wszystkie pisklaki będą w 10tym centylu. Bólu głowy przysparzał jej tylko ten huncwot Bolko? Gdzież on się już zdążył zapodziać? A niech go gęś kopnie!
Całe stadko biegało w tę i z powrotem, przekomarzając się szpetnie. Gdyby ktoś zapytał kurkę czy doliczyła się już swoich pociech – usłyszałby odpowiedź że cyfra za każdym razem wychodzi inna – ale co tam, wszak szczęście jest niepoliczalne. Dzięki właśnie dokładnie takim warunkom, Bolko był w stanie zadomowić się u kurek na dobre, swojsko czuł się w dynamicznej grupie, uczył się samodzielności i walki o swoje.
Tymczasem w zagrodzie gęsi panowała żelazna dyscyplina. Inka bardzo kochała swoje dzieci. Każde z nich dostało swoje wyraźnie oznaczone 10 cm przestrzeni. Dysponowało komfortowymi warunkami. Inka miała wszystko dokładnie rozpisane. Każdy kuper był codziennie ważony, mierzony, jego dieta na bieżąco korygowana. „Dzieci potrzebują rutyny”, „to im daje poczucie bezpieczeństwa” – Inka mogła na wyrywki cytować podręczniki i fora. Budziła swoje pociechy nawet w nocy na karmienie.
Choćby spały kamiennym snem – ona lepiej wszak wiedziała, iż ich malutkie żołądki bez dwóch zdań potrzebują karmienia dokładnie co 4 godziny. Papa Tofel jako gabarytowo mniejszy od szacownej małżonki, chciał chyba nadrobić parszywą posturę bo jeszcze był sumienniejszy od niej.
Kiedy jakieś gąsiątko próbowało choć nieśmiało zaprotestować, licząc na to iż ktoś inny niż mama zrozumie drobną żołądkową niesubordynację, dostawało bezpardonowo lejek w dziób, i dodatkową porcję paszy prosto do przepełnionego żołądka. Nawet jednak wzorcowy służbista Tofel, nie był stanie zapanować nad Bolkiem, który znikał wciąż jak kamfora.
Chodziła wolno po wybiegu i wspierała swoje niezgrabne wpierw maluchy. Tu prezentowała jak drapnąć tłustego robaka, tam wskazywała dziobem co smaczniejsze kępki trawy. Dwoiła się i troiła by pisklaki same potrafiły odnaleźć swoje gusta.
Krzyczała na kogucika kiedy za bardzo chciał wyręczyć któregoś szkraba w poszukiwaniu pokarmu. „Najbardziej im posmakuje to co sami sobie zorganizują” klarowała. „Nie odbieraj im możliwości uwierzenia we własne siły!” Podwórko kurek mogło razić wizualnie uwrażliwionych kibiców. Każde z kurczątek leniwie uczyło się polowania na smakowite kąski, każde w swoim tempie.
Właściwie nie było chwili kiedy któreś z nich nie jadło. Mimo iż rodziciele cierpliwie dwoili się i troili próbując zapanować nad jako takim porządkiem – musiał on polec na ołtarzu tej spontanicznej nauki dziobania, ale kurka hołdowała zasadzie jakiej nauczył ją jeden francuski piesek: „jem tyle na ile mam ochotę, ani mniej ani więcej”.
Jeśli uznały że mimo iż dopiero pół naczynia jest puste, ich brzuszki są już pełne – pędziły czym prędzej fikać koziołki z rodzeństwem. Lubiły zresztą odkrywać co rusz to nowe smaki i faktury. Ziarno było nudne jak flaki z olejem.
Za płotem gęsiej zagrody, próżno byłoby szukać choć zmarnowanego ziarenka. Inka bardzo kochała swoje dzieci. Wpierw próbowała pozwolić gąskom jeść samodzielnie, szybko jednak uznała taką formę za mało efektywną. O estetyce nie wspominając.
Gąski próbowały się wygłupiać, potrafiły się pobrudzić czy nie daj boże zmarnować jakiś okruch! Nie nie nie i jeszcze raz nie! Inka szybko podjęła decyzje iż tak być nie może. Zakazała używać przy jedzeniu jakichkolwiek kończyn.
Nie ma mowy o pomaganiu sobie skrzydełkami, drapaniu nóżką. Po paru eksperymentach rozkazała iż po prostu siedzieć proszę na kuprze i nie dyskutować tylko dziobać dziobać dziobać! Przecież pasza, którą gospodarz przynosił musi być bez dwóch zdań spożyta co do ostatniego okruszka!
Kurka z kogucikiem może i zainspirowaliby się porządkiem panującym w gęsiej zagrodzie, ale po prostu nawet nie mieli czasu zajrzeć do wzorowo zorganizowanej sąsiadki. Małe kurczątka nie ustawały bowiem w zaskakiwaniu rodzicieli coraz to nowymi umiejętnościami rozrabiania.
Przez to że dzieciaki prześcigały się w zdobywaniu urozmaiconego pożywienia – ich zdolności motoryczne rozwijały się niepomiernie. Skrzydła przejawiały właściwości wręcz chwytne, koordynacja łapa-oko prócz efektywnego polowania na robaki pozwalała im bardzo szybko opanować zdolność skrobania jak kura pazurem. Rodzicom wydawało się że to pokolenie chyba pójdzie od razu do gimnazjum, na samą myśl dostawali gęsiej skórki.
Nie ustawali oni zgodnie w staraniach by prześcignąć oczekiwania gospodarza. Im więcej przynosił im karmy – tym więcej jeszcze prosili. Gąski były karmione już nie co 4 a co 3 godziny. Budowanie biomasy szło w imponującym tempie. Odkryli, iż dobrze działa też wykluczenie jakiejkolwiek aktywności fizycznej.
Gąski siedziały na kuprach, każda miała przypisany lejek a rodzice sypali w nie paszę jak do worka. Inka nie posiadała się ze szczęścia. Codziennie mierzyła i ważyła swoje pociechy. Wiedziała że im bardziej się przyłożą, tym prędzej gąski osiągną tak wymarzoną przez gospodarza dojrzałość. Inka bardzo kochała swoje dzieci.
Był najgorszą skazą nieskazitelnej gęsiej zagrody. Odmieniec ważył połowę tego co rodzeństwo. Co gorsza był nad wyraz ruchliwy, niepokorny i wyszczekany. Skaranie boskie z takim łobuzem. Potrafił podlecieć nad wysoki płot, potrafił wyskrobać swoje imię na płocie, przez to często spotykał się z aktywną dezaprobatą gospodarza.
Tyle pożytku, że rodzice mogli go używać jako negatywnego przykładu ze swojego podwórka dla reszty posłusznej czeredy. Rodzice namiętnie straszyli nim resztę dzieciaków – „jak będziesz niesforny jak ten Bolko to na zawsze zostaniesz taki drobny!”
Inka aż cała się trzęsła z radości, kiedy pewnego dnia na gospodarstwo zajechał ten wielki błyszczący kurnik na kołach. Cała jej familia była idealnie przygotowana.
Wypucowała jeszcze piórka i skrzydełka swej nieruchliwej tłustej gromadce. Bielutkie pierze na wypasionych gąskach lśniło i puszyło się dumnie w ciepłym słońcu. Nawet Pan Tofel zasłużył dziś na pochwałę! Przyczynił się aktywnie do sukcesu wyprowadzając przed dom gospodarza – pięknie maszerującą gęsiego defiladę.
Gospodarz i jego gość cmokali i mlaskali z zadowolenia. Poprosili nawet o repetę z defilady zanim zaprosili gąski do wnętrza luksusowego vana. Inka była w takiej ekscytacji, że właściwie wyparła ze swej lśniącej białogłowy istnienie Bolka. Wiedziała jak psułby tę sielankę swą cherlawą posturą, do tego brudny i umorusany jak nie przymierzając zmokła kura.
Gęś Inka bardzo kochała swoje dzieci. Łzy szczęścia zakręciły się jej w oku kiedy komfortowy van do kurortu o egzotycznej nazwie „Ubojnia drobiu” odjechał w gęsiną dal.
Tylko Bolko przegrał życie…
Dziś chcę Wam pokazać wspaniałe miejsce – Hotel Warszawianka, które odwiedziliśmy w ten weekend. Jak wiecie, lubimy podróżować i nie zrażają nas przeciwności losu. Teraz z dwójką, naszych dzieci jest naprawdę fajnie. Nie musimy w końcu jeść na zmiany, bo najmłodszy domownik również aktywnie uczestniczy w posiłkach siedząc w krzesełku. Jazda autem to też żaden problem. Dlatego wracamy do naszych wyjazdów we czworo.
Hotel położony jest ok 40 km od centrum Warszawy , czyli na dojazd trzeba przeznaczyć ok. godzinę. Jest to naprawdę dobra odległość, bo zupełnie nie odczuliśmy, że jedziemy w podróż. Zapakowaliśmy bagaże, wózek, hulajnogę i ruszyliśmy w kierunku Jeziora Zegrzyńskiego.
Cały kompleks jest położony nad samym jeziorem, do tego jest naprawdę ogromny. Jeżeli Wasze dzieci jeżdżą na rowerkach, hulajnogach to możecie je ze sobą zabrać. Można tam również podszkolić jazdę na rowerze z pedałami. Teren hotelu jest bardzo ładny-mimo tego, że nie ma jeszcze wiosny. W koło jest mnóstwo drzew iglastych, które dają złudzenie zieleni.
Hotel Warszawianka dobę hotelową zaczyna o godzinie 16 i kończy o 12. Zawsze możecie przyjechać wcześniej i skorzystać z uroków terenu i np. pójść na spacer nad jezioro. Nasz pokój był gotowy już o godzinie 13 i nic nie dopłacając skorzystaliśmy z kilku dodatkowych godzin. Dobę również wydłużyliśmy do 14 żeby móc na spokojnie skorzystać jeszcze z basenu i Kiddos.
Pokój rezerwowaliśmy przez Booking.com ok miesiąc temu. Wiem, że ciężko jest z terminami, ale warto sprawdzać je na bieżąco.
Są tam 3 restauracje: obiad jedliśmy w restauracji Galeria i było przepyszne-dzieciom również smakowało (dobre kids menu)
Przy wejściu na basen jest automat z kanapkami, ciastkami z pestkami dyni i babeczkami- w razie małego głodu możecie coś kupić do godziny 22.
Cały pobyt warto sobie rozplanować wg atrakcji dla dzieci i ich rytmu dobowego. My np. nie wychodzimy bezpośrednio na podwórko na spacer po basenie. Dlatego najpierw zwiedziliśmy tereny na zewnątrz i dopiero później korzystaliśmy z atrakcji w środku.
Z atrakcji na terenie basenu można również skorzystać nie będąc gościem hotelowym. Można tam przyjechać i skorzystać z niego odpłatnie. Sam basen jest naprawdę fajny i dzieci w różnym wieku znajdą tam dla siebie atrakcje. Jest też brodzik ze zjeżdżalnią.
Temperatura wody wynosi ok 30 stopni, czyli w sam raz. Mamy do dyspozycji: brodzik, basen do pływania z torami, basen 135 cm z “rzeką”, basen 85 cm, 2 jacuzzi i zjeżdżalnię krytą, zewnętrzną. Basen bardzo nam przypadł do gustu i korzystaliśmy z niego 2 razy.
Jeszcze w żadnym hotelu nie widziałam takiej sali zabaw. Jest to miejsce, gdzie chyba każde dziecko znajdzie coś dla siebie.
Do Kiddos mogą wejść dzieci od 4 lat do 12. Z tego co wiem, przestrzegane jest to bardzo rygorystycznie i 3,5- latek tam nie wejdzie.
Rodzice również nie mają wstępu (nawet na chwilę). Tę informację odebrałam bardzo personalnie, bo sama lubię oglądać takie miejsca z racji mojego zawodu oraz chęci bycia blisko dziecka.
Wiem, że może się Wam wydawać to dziwne, ale dzieci są tam pod opieką Pań. Bawią się i korzystają ze wszystkich atrakcji, a rodzice mogą je podglądać na zewnątrz na telebimie. W razie potrzeby dziecko podchodzi do Pani i prosi o zawołanie rodziców. Wtedy ktoś do Was dzwoni i proszeni jesteście o przyjście.
Ja oczywiście sama z chęcią bym wypróbowała wszystkie rzeczy, ale niestety nie mogłam. Najpierw myślałam, że to niezbyt ciekawy pomysł. Jednak później jak zobaczyłam szczęśliwą Lilkę od razu mi przeszło. Udałam się z mężem na herbatę na górę.
Pierwszego dnia Lilka nas zawołała już po 40 minutach. Kiedy ją odebrałam miała pomalowane paznokcie i powieki, a do tego była przeszczęśliwa. Dziś po 2, 5 h nie chciała stamtąd wychodzić i błagała o kolejny przyjazd.
Spędziliśmy naprawdę udany weekend. Na każdy wyjeździe niedziela zawsze jest już poświęcona przygotowaniom do drogi, a tu z racji odległości do domu nie spieszyło się nam i dzięki temu skorzystaliśmy jeszcze ze spaceru po plaży. Z pewnością jeszcze nie raz odwiedzimy Warszawiankę.
tu macie więcej inspiracji na Hotel z dziećmi
a tu na zime ranking TOP 20 Hotel z dziećmi na narty
Tylko naprawdę wyjątkowe książki opisuję w oddzielnych postach. Tak jest właśnie z tą pozycją! Trafiłam na jej drugą część w malutkiej, klimatycznej księgarni. Obejrzałam, przeczytałam, odłożyłam na półkę i wróciłam do domu. Zapisałam sobie tytuł i autora.
Sprawdziłam, że jest również pierwsza część – niestety niedostępna. Jednak, na moje szczęście okazało się, że wydawnictwo właśnie zrobiło dodruk i tak trzymam w ręku absolutnie wyjątkową książkę, która skradła moje serce oraz Lilki.
Ma w sobie to “coś” czego szukam w książkach dla dzieci. Sympatyczne ilustracje, bohatera w postaci dziecka oraz ciekawą historię. Ta ma jeszcze coś wyjątkowego! W książce znajdziemy prawdziwe listy, które dodatkowo wpływają na odbiór książki.
O tym, że Zosia zgubiła swoją ulubioną przytulankę – Królika Feliksa. A on podróżuje po całym świecie i wysyła jej listy z różnych stron. Książka ma bardzo fajny wątek edukacyjny i myślę, że każde dziecko zainteresuje się kulturą danego kraju. Jest absolutnie wspaniała! Nie dość, że jest element pobudzający ciekawość to jeszcze podany w bardzo przystępny sposób.
Królik oczywiście na koniec wraca do Zosi… Oczywiście nie jest to napisane wprost i dziecko zapewne domyśli się za jakiś czas, że to ciocia wysyła te listy do Zosi, bo przecież króliki tego robić nie potrafią. Nie powiedziałam o tym Lilce, poczekam aż sama to odkryje…:)
druga część, którą kupimy pewnie za jakiś czas
Polecam Wam bardzo serdecznie!
Podobno jest też bajka na DVD, ale jeszcze nie oglądaliśmy.
Dla dzieci 3 +
Gdyby ktoś mnie zapytał, co było największym zaskoczeniem w moim dotychczasowym życiu, to bez wahania i dosadnie odpowiedziałabym, że…
Mogę śmiało powiedzieć, że to emocjonalny rollercoaster, na który świadomie wsiadłam, a mam przecież chorobę lokomocyjną.
W ciągu całego swojego życia nie przeżyłam tylu chwil radości i wzruszeń. Wiele razu czułam, że jestem najszczęśliwsza na świecie i mam siłę żeby przenosić góry. Nigdy bym się nie spodziewała, że tak bardzo wsiąknę w macierzyństwo.
O ile te pozytywne niespodzianki chyba każdy lubi, to jednak nie byłam przygotowana na wiele mniej przyjemnych spraw. Teraz tak sobie myślę, że to może i dobrze, że nikt mnie nie uprzedzał. Przyznaję, czasami macierzyństwo mnie przerasta i mam dość bycia zaangażowanym rodzicem.
Wiele razy pisałam Wam, że są takie dni kiedy cały wszechświat sumuje swoje siły przeciwko mnie. “Te dni” trwają u nas już 20 dni. Kiedy już nawet nie wiem kto od kogo się zaraził i czym. Nie wiedziałam, że dzieci tak mogą chorować, a to podobno jest połowa statystycznej normy infekcji per dziecko per rok.
Rodzice chcą być świadomi wszystkich swoich wyborów i w pełni za nie odpowiedzialni. Każdy z nas chciałby wybierać wszystko co najlepsze dla swoich dzieci. Powiem Wam szczerze, że po prawie 5 latach takiego macierzyństwa jestem tym potwornie zmęczona. Chciałabym aż tak bardzo nie wnikać w to wszystko i lekko się zdystansować. Nie czytać o każdym leku, który podaję dziecku 100 stron na forum, czy też szukać i analizować każdy składnik kosmetyku, którego używam.
Obecnie jestem zdania, że za dużo to pochłania mojej energii i to przeinformowanie nie wpływa dobrze na moją głowę… Codziennie zmagamy się z dużymi i małymi problemami. Tylko mama wie, jak zagubiona mała laleczka potrafi zrujnować cały poranek albo nie ten kolor talerzyka wywołać wszystkie tłumione emocje z całego dnia. To właśnie my przejmujemy wszystko na siebie, a i tak bardzo często uważamy, żę nie dajemy z siebie wszystkiego.
Czujemy presję, dążymy do ideałów, porównujemy się, mamy wyrzuty sumienia, rozpamiętujemy długo sytuacje, mamy poczucie winy i można by było tak długo jeszcze wymieniać.
Dlaczego matki tak bardzo w siebie nie wierzą? Wątpią w swój instynkt i umiejętności… Myślę, że w dużym stopniu wpływ ma dążenie do ideału.
Mamy z kolorowych magazynów uśmiechają się do nas i udzielają dobrych rad. Ja im nie wierzę, a Wy? Jestem prawdziwą mamą z krwi i kości. Mam lepsze dni i gorsze, jak każdy. Ale też nie wstydzę się o tym mówić czy pisać. Nie lubię narzekać, ale jak już miarka się przebierze to poruszam te trudniejsze tematy na blogu.
Wiem, że od czasu do czasu chcecie również o nich poczytać, bo wtedy macie poczucie, że nie jesteście same z podobnymi problemami. Zdaję sobie z tego sprawę.
Właśnie dlatego do współpracy zaprosiła mnie marka Dove. Nie chcieli matki idealnej, o wymiarach 90-60-90 miesiąc po porodzie. Tylko mnie – matki dwójki dzieci, pijącej litrami kawę i podjadającej ciastka.
Już teraz mogę Wam oficjalnie zdradzić, że ta popularna marka wprowadza linię kosmetyków dla dzieci Baby Dove do Polski, a ja miałam okazję przyjrzeć się im bliżej trochę wcześniej.
W ubiegłym tygodniu na konferencji prasowej opowiadałam o moim podwójnym macierzyństwie, które jak wiecie jest wspaniałe, ale również i trudne. Linia Baby Dove wychodzi do mam z pomocną ręką. Każdy kosmetyk jest przemyślany, bardzo dokładnie przebadany oraz przetestowany. Tak aby mamy, które dopiero zaczynają swoją przygodę z macierzyństwem nie musiały się jeszcze dodatkowo doktoryzować z wszystkich kosmetyków dostępnych na rynku.
Całe moje wystąpienie możecie obejrzeć poniżej:
Na konferencji oprócz mojego panelu można było wysłuchać Pani położnej Anny Gorsiak, która mówiła o początkach pielęgnacji niemowląt. Wiadomo, że nie są one łatwe.
Zawsze myślałam, że najlepiej jest myć noworodki samą wodą. Jednak Pani Ania podważyła moją wiedzę na ten temat. Woda jest często twarda, dlatego trzeba dodać odrobinkę bardzo delikatnego płynu do kąpieli o ph 5,5, bo skóra noworodka ma wyższe ph (5,9).
Następnym gościem była dr Ewa Saniewska- dermatolog. Przedstawiła wszystkim gościom bardzo szczegółową charakterystykę skóry niemowlęcia. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak naprawdę skóra dziecka jest 5 razy cieńsza niż skóra dorosłego. A skóra głowy jest bardziej skłonna do podrażnień niż najbardziej sucha skóra u dorosłego.
dla skóry normalnej i suchej
a w niej: kostka myjąca o ph 5,5 Baby Dove Rich Moisture, Emulsja do mycia ciała i włosów Baby Dove Rich moisture, Szampon Baby Dove Rich Moisture, Pielęgnacyjne chusteczki Baby Dove Rich moisture, Balsam Baby Dove Rich moisture, Krem przeciw odparzeniom Baby Dove Rich moisture,
sensitive moisture
dla skóry wrażliwej, która nie zawiera substancji zapachowych (często powodują reakcje alergiczną) Ta linia jest zupełnie bezzapachowa,
a w niej: Emulsja do mycia ciała i włosów Baby Dove Sensitive moisture, Pielęgnacyjne chusteczki Baby Dove Sensitive moisture, Balsam Baby Dove Sensitive moisture.
Kosmetyki będą dostępne tylko w drogeriach Rossmann od 1 marca.
Zdjęcia Justyna Duszak