kontakt i współpraca
Choroba lokomocyjna może uprzykrzyć każdy wyjazd, niekoniecznie wakacyjny. Kto miał z nią do czynienia, wie że nie należy do przyjemnych. Szczególnie ciężko przechodzą ją dzieci. W dzisiejszym wpisie napiszę czym jest, jakie są objawy choroby lokomocyjnej i jak sobie z nią radzić.
Wpis powstał w oparciu o własne doświadczenia oraz wiedzę nt. Integracji sensorycznej
inaczej kinetoza jest chorobą zmysłów. Jest to zespół niezbyt przyjemnych dolegliwości (mdłości, wymioty, złe samopoczucie, brak apetytu), które mogą wystąpić na skutek poruszania się środkiem lokomocji (samochód, samolot, statek, a nawet wózek dziecięcy). Przyczyną pojawiania się tych objawów jest brak zgodności przy odbieraniu bodźców w czasie podróży. Zmysł wzroku rejestruje poruszające się obrazy i mózg odbiera je jako ruch, a narząd równowagi nie czuje żadnych zmian w położeniu ciała. Te wszystkie informacje prowadzą do pobudzenia układu przywspółczulnego i wystąpienia w/w objawów.
Kiedy byłam dzieckiem, fatalnie znosiłam podróże zarówno autem, autobusem, autokarem, jak i pociągiem. Pisałam na ten temat tutaj. Niestety nic mi nie pomagało, jedynie lekarstwa na chorobę lokomocyjną. Jednak one powodowały lekkie otępienie i senność.
Choroba lokomocyjna najczęściej dotyczy dzieci. Wraz z dojrzewaniem układu nerwowego objawy są coraz słabsze. Bardzo rzadko utrzymuje się do dorosłości.
Warto napisać o chorobie lokomocyjnej w kontekście zaburzeń SI. Jest ona jednym z objawów nadwrażliwości przedsionkowej. Jeżeli Wasze dzieci mają chorobę lokomocyjną oraz inne zachowania, które mogą świadczyć o zaburzeniach przetwarzania bodźców- warto udać się na specjalistyczną diagnozę.
Na pocieszenie mogę dodać, że ja wyrosłam z baaardzo silnej choroby lokomocyjnej około 10 roku życia. Teraz jedynie nie mogę czytać w podróży i czuję się dobrze.
⭐️ Blog dla rodziców, którzy chcą wiedzieć więcej ✉️kontakt@nebule.pl 📚Moje książki dla dzieci wspierające rozwój mowy ⬇️⬇️⬇️
Pamiętam kiedy przekroczyliśmy próg naszego mieszkania z nowonarodzoną Lilką na rękach. Dumnie wkroczyliśmy do naszej sypialni i położyliśmy ją słodko śpiącą do białego łóżeczka. Spojrzeliśmy na nią, na siebie, a nasz wzrok mówił tylko jedno: “Jesteśmy tacy szczęśliwi”. Niczego nieświadoma córka, pospała 15 minut w wielkim (jak na nią) łóżku. Później czar prysł.
Łóżeczko ją parzyło. Dosłownie. Próbowaliśmy ją odkładać mocno śpiącą, lekko śpiącą, padniętą i najedzoną z suchą pieluszką. I nic. Ona ewidentnie nie lubiła tego mebla. Leżała tam, jak za kratami i patrzyła na nas swoimi wielkimi, granatowymi oczami. Próbowałam różnych metod, najpierw układałam jej zwinięty ręcznik za plecami żeby mogła spać na boku. Wkładałam również moją koszulkę przesiąkniętą maminymi zapachami. Nie działało nic. 6 pobudek w nocy robiło swoje, a my nie umieliśmy zmrużyć oka z noworodkiem w naszym łóżku. Kiedy skończyła 18 miesięcy kupiliśmy nowe, duże łóżko, aby ułatwić codzienny rytuał zasypiania i żebyśmy mogli wygodnie czytać u niej książki.
Kiedy zaczęłam kompletować wyprawkę Julka wiedziałam, że tym razem nasze dziecko nie będzie spało w łóżeczku. Na naszą decyzję wpłynęło dużo powodów takich jak np. mało miejsca w mieszkaniu. Łóżeczko zajęłoby prawie pół salonu. Potrzebowałam czegoś małego i mobilnego, tak żebym wystawić je do innego pomieszczenia i nie obudzić dziecka odgłosami dnia codziennego. Uznałam, że doskonałym rozwiązaniem będzie właśnie kosz mojżesza. Po obejrzeniu kilku modeli zdecydowaliśmy się na kosz mojżesza Shnuggle. Miał on wszystko, to czego poszukiwałam.
Mam wrażenie, że kosz mojżesza naprawdę lepiej służy dzieciom, niż łóżeczko – przede wszystkim ograniczoną przestrzenią. Noworodki kiedy opuszczą łono mamy od początku lubią bliskość. Ramiona mamy zapewniają im poczucie bezpieczeństwa i odgraniczają dziecko od otaczającego świata. Kosz mojżesza stwarza bardziej podobne warunki do tych, które panowały w brzuchu. Wysokie boki zaciemniają światło, a ścianki, które znajdują się blisko dziecka zapewniają poczucie bezpieczeństwa. W koszu mojżesza bez problemów można ułożyć dziecko na boku, a ona jak wiadomo jest najbezpieczniejsza przy ulewaniu. A dodatkowo taka pozycja hamuje odruchy bezwarunkowe, które często dzieciom utrudniają spokojny sen. Nie trzeba niczego podkładać, wystarczy tylko ułożyć niemowlę pleckami blisko ściany.
Dzięki niewielkim rozmiarom kosz można ustawić wszędzie, nawet przy samym łóżku rodziców. A możliwość zdejmowania go ze stelaża dodatkowo ułatwia mobilność i śpiące dziecko może nam towarzyszyć nawet w kuchni przy posiłku. Przemieszczanie ułatwiają uchwyty, które później można schować do środka kieszeni.
Kosz Shnuggle KLIK ma wiele dodatkowych funkcji, które sprawiły, że jest to mój ulubiony element wyprawki Julka. Lekki stelaż- składa się w sekundę i można go schować np. pod łóżko. W tak samo szybkim czasie stelaż możemy przekształcić w kołyskę, której ruchy ułatwią dzieciom zaśnięcie. Noworodki nie lubią być w bezruchu. W końcu przez 9 miesięcy pływały w naszym brzuchu. A ruchy kołyski mogą pomóc im zasnąć.
Bawełniane poszycie bardzo szybko zdejmuje się do prania, nie trzeba go nawet prasować, wystarczy dobrze strzepać po praniu.
Bardzo odpowiada mi również daszek, który lekko zaciemnia środek kosza. Niedawno odkryłam również inną funkcję daszka – wieszam na nim różne przedmioty, mogę nim tak manipulować, że zabawka do obserwacji znajduje się w idealnym punkcie do obserwacji.
Dno kosza ma przewiewne otwory, aby zapewnić dobrą cyrkulację powietrza w materacu. Mamy, dodatkowy materac, ze zdejmowanym pokrowcem. Sprawdza się idealnie.
Minusem, niestety jest czas użytkowania. Kiedy dziecko zaczyna stawać na czworaki, ze względów bezpieczeństwa, zamieniamy kosz na łóżeczko. Będzie ciężko mi się z nim rozstać, bo go uwielbiam.
Kosz mojżesza Shnuggle
A tu jeszcze zdjęcia z mojego baby shower autorstwa Kasi Rękawek
A tu zapraszam po inspiracje na Zabawki dla niemowląt
Często moi znajomi lub rodzina dziwi się, że mój mąż mi nie pomaga. Tak jakby dzieci i dom były tylko moim obowiązkiem, a ich tata od czasu do czasu by nam pomagał. Nie lubię tego stwierdzenia “pomagać w domu”, bo stwierdza ono, że ktoś jest głównym opiekunem, a reszta tylko od czasu do czasu wykonuje czynności pomocnicze, często na prośbę.
Dużo rozmawiam z kobietami w moim otoczeniu. Spotykamy się lub wymieniamy wiadomości, z których jasno wynika, że ojcowie ich dzieci właśnie pomagają. Nasuwa mi się pytanie, dlaczego tak jest?
A już kiedy zostanie z dzieckiem sam to wygłaszają mu peany pochwalne i biją brawo za zmienioną pieluchę?
Wkurza mnie to, że sporo kobiet narzeka na swoich facetów i kreuje ich na mało ogarniające czasoprzestrzeń istoty. Serio? Takiego mężczyznę sobie sama wybrałaś, z wszystkimi wadami i zaletami. Mój nie umie robić prezentów, ale za to dzieciakami zajmuje się lepiej niż ja.
Gdybym nie karmiła piersią mogłabym wyjechać na tydzień i wiem, że mój mąż znakomicie by sobie poradził. Na swój własny sposób, nie na mój – wg listy, czy moich przykazań.
Moim zdaniem kobiety często (nie zawsze) same sobie gotują tak los, tymi wszystkimi stwierdzeniami: “Nie tak!” “Źle to robisz”, “Czekaj, pokażę Ci jak to zrobić”. A kiedy i tak nie zrobi tak jakbyśmy tego chciały to już mamy dość i same to robimy.
Spróbujmy postawić się z drugiej strony. Facet, który nie nosił dziecka pod sercem przez 9 miesięcy, nie czyta blogów, poradników, a nawet nie dostaje rad od swojej mamy – często nie wie jak zajmować się niemowlęciem. Nie ma jednego właściwego sposobu. Mogą być różne. I to jest właśnie najfajniejsze.
“Myślę, że u facetów świadomość bycia ojcem nie przychodzi na pstryk. My, faceci, nie czujemy dziecka, zanim ono się nie pojawi na świecie. Dotykamy brzucha kobiety, jasne. Cieszymy się jak nas przez ten brzuch kopnie, pewnie. Ale to erzac tego, co przeżywają kobiety(…) Dlatego potrzebujemy fizycznego kontaktu. Dziecko patrzy nam w oczy, łapie nas za kciuk, uśmiecha się. I wtedy oczywiście oczy nam zachodzą łzami i mamy ochotę krzyknąć całemu światu: “To moje!”. Pod tym względem mamy jakiś rodzaj upośledzenia”Borys Szyc
“Myślę, że u facetów świadomość bycia ojcem nie przychodzi na pstryk. My, faceci, nie czujemy dziecka, zanim ono się nie pojawi na świecie. Dotykamy brzucha kobiety, jasne. Cieszymy się jak nas przez ten brzuch kopnie, pewnie. Ale to erzac tego, co przeżywają kobiety(…) Dlatego potrzebujemy fizycznego kontaktu. Dziecko patrzy nam w oczy, łapie nas za kciuk, uśmiecha się. I wtedy oczywiście oczy nam zachodzą łzami i mamy ochotę krzyknąć całemu światu: “To moje!”. Pod tym względem mamy jakiś rodzaj upośledzenia”
Borys Szyc
Dziecko od początku ma możliwość obserwacji różnych zachowań. Nawet sama pielęgnacja jest ciekawsza, gdy dzieckiem zajmują się dwie osoby. Dla harmonijnego rozwoju bardzo służy różnorodność. Mama tak zmienia pieluchę, a tata inaczej. I to jest fajne. Nie ma jednej- tej właściwej instrukcji obsługi niemowlęcia.
Zostawiacie często dziecko/dzieci same z tatą? A dzwonicie później i dopytujecie jak sobie radzą? Albo przygotowujecie długie listy co, jak i z czym ma zrobić? To przestańcie. Tata nie jest półmózgiem, który sobie nie poradzi. A Wy wcale nie zajmujecie się NAJLEPIEJ dzieckiem. Wczoraj na Facebooku napisałam, że wstałam, wypiłam kawę, mąż się zajął dzieckiem, a ja poszłam się wykąpać. Ktoś napisał: “Brawa dla taty”. No ludzie kochani. Dla mnie to jest totalnie normalne. Odciągam mleko i wychodzę. Poradzą sobie bez dwóch zdań. Tak, z dwójką zmęczonych już dzieci. Jeżeli martwicie się, że dziecko będzie płakać (noworodek, niemowlę) to pomyślcie, że u Was na rękach też dziecko płacze i też czasami nie wiecie jak je uspokoić. Dopóki dziecko ma co jeść, będzie ok.
Tata też musi pobyć sam na sam z dzieckiem żeby wypracować sobie swój własny system (bez nadzoru;).
Często mężczyźni nawet lepiej sobie radzą z dziećmi niż kobiety. Dlaczego? Bo nie spinają się, nie denerwują i mają więcej cierpliwości. A już na pewno nie zastanawiają się co pomyślą inni.
Od początku naszego rodzicielstwa nie chciałam żeby tak było. Mimo tego, że sama wychowałam się bez ojca to wiedziałam jak ma wyglądać nasze “bycie rodzicami”. Właśnie, dlatego jest mi łatwiej, bo nie mam wzoru. Nie zaszufladkowałam roli ojca, który po powrocie z pracy wkłada kapcie i czyta gazetę. Miałam tylko wyobrażenia, które udało mi się spełnić. Zaangażowany tata. Partnerstwo i zrozumienie.
W wielu domach to właśnie tata jest od samych przyjemności. Zabrać na rower, na lody, zrobić hopa hopa na kolanie. Nie u nas. Zamieniamy się tak żeby nie było ani dobrego policjanta, ani złego. Nie dążę za wszelką cenę do perfekcji i może dlatego jest mi łatwiej. Jak tata zrobi kolację, to jest smażona kiełbasa i chleb moczony w oliwie, a na obiad mięso, ziemniaki i mizeria. No i super. Lilka uwielbia smakołyki taty. Moczy ziemniaki w śmietanie (jak tata), a ja w myślach przeliczam wartości odżywcze tegoż.
Komentarze zostawiam sobie. Tata nie jest od samych przyjemności, ćwiczy z córką oczy i robi inhalacje. Jeżeli chodzi o podział obowiązków w naszym domu to tylko trzy czynności należą tylko do mnie: podawanie leków w czasie choroby, obcinanie paznokci i karmienie piersią. Resztą się wymieniamy i nie chodzi tu o żadne kompromisy, bo jednak w przy tak popularnym kompromisowym rozwiązaniu sprawy obie strony są niezadowolone. Więcej we wpisie Mama to nie jest to samo co tato!
Tu chodzi o partnerstwo.
Jeżeli spodobał Ci się ten wpis, kliknij “Lubię to” pod postem na moim profilu: https://www.facebook.com/nebuleblog/
Dziś zdradzę Wam przepis na bardzo szybkie, dobre i zdrowe lody z kalafiora. Tak, nie pomyliliście się – kalafiora. Staram się ograniczać kalorie, bo po ciąży wciąż mam sporo kilogramów do zgubienia. Tymczasem raczę się takimi smakołykami.
Dzień wcześniej dzielę kalafior na małe różyczki, myję i wkładam na noc do zamrażarki. Dokładam również banana. Wyjmuję kalafior na pół godziny przed żeby troszkę się ogrzał. Później wyjmuje banana i wszystko razem miksuję. Syrop dodaję wg uznania.
Kiedy na teście ciążowym nieśmiało malują się dwie kreski zaczynacie się zastanawiać jak przygotować dziecko na pojawienie się rodzeństwa?
Ci co nie mają dzieci lub posiadają tylko jedno dziecko często powielają najbardziej absurdalne stwierdzenie jakie kiedykolwiek słyszałam: “A Ty jakbyś się czuła żeby któregoś dnia Twój mąż/partner przyprowadził do domu drugą kobietę i powiedział, że od dziś macie dzielić się garnkami, deską do prasowania, a co najważniejsze – mężem?”
Kiedy pierwszy raz usłyszałam te stwierdzenie to również się z nim zgadzałam. Sama jestem jedynaczką i bardzo łatwo było mi wyobrazić sobie tę sytuację. Jednak kiedy pod moim sercem pojawiło się nowe życie moje podejście zmieniło się o 180 stopni.
Do tej pory byliście tylko we troje. Ty, partner i dziecko. Ono prawie zawsze w centrum uwagi. Każda jego prośba zawsze jest wysłuchana, każda potrzeba spełniona, a czas jemu poświęcony jest mierzony w godzinach. Byliśmy pełni obaw jak starsze dziecko odbierze wiadomość o rodzeństwie i jak sobie z tym poradzimy.
Podeszliśmy do tego tematu zdroworozsądkowo. Nie kupiliśmy również żadnego poradnika. Cały proces był całkowicie podporządkowany potrzebom i wymaganiom starszego dziecka.
Pierwszy trymestr był dla nas bardzo męczący. Ciągle chciało mi się spać, było mi niedobrze i od 8 tc. musiałam leżeć. Po powrocie Lilki z przedszkola kładłyśmy się razem na drzemkę lub włączałam jej bajkę na 40 minut, kładłam się obok, włączałam budzik i spałam. Od początku nie mogłam jej podnosić. Było mi ciężko psychicznie, ale się przyzwyczaiłam. Nigdy jej nie powiedziałam, że nie mogę jej podnosić, bo mam w brzuchu dziecko. Z każdym razem kiedy była potrzeba przytulenia, otarcia łez to ja kucałam lub siadałam na podłodze, ławce w parku i ją przytulałam. Pierwszy raz podniosłam ją w 39 tc., wydawało mi się, że waży tonę;)
Kiedy skończyłam pierwszy trymestr, tuż po usg genetycznym uroczyście oświadczyliśmy Lilce, że w maju zostanie starszą siostrą, bo w moim brzuchu jest dziecko. Nie drążyliśmy za bardzo tematu, bo widzieliśmy ogromne zdziwienie na jej twarzy. Czuliśmy, że musi ta wiadomość do niej dotrzeć i wtedy sama będzie zainteresowana tematem. Podaliśmy kilka przykładów rodzeństw z naszego otoczenia. “I Ty też będziesz miała brata lub siostrę wiosną”- skwitowaliśmy.
Na jej zainteresowanie nie musieliśmy długo czekać. Zadawała mnóstwo pytań na temat ciąży i dziecka, które rosło w moim brzuchu. Pisałam o tym we wpisie Ciąża oczami trzylatki.
Bardzo poważnie podeszliśmy do tematu przygotowań, bo chcieliśmy żeby nie było to dla niej trauma lub szok.
Wg mnie badanie USG służy wyłącznie potrzebom medycznym, a nie zaspokojeniu ciekawości jak wygląda dziecko. Może jest dość niepopularne podejście, ale tak właśnie to badanie traktuję. Nie wyobrażam sobie żeby dziecko mogło towarzyszyć przy badaniu, na którym są sprawdzane bardzo ważne parametry takie jak np. przezierność karkowa czy długość kości nosowej.
Każda pomyłka o milimetr mogłaby spowodować niepotrzebny stres. Znam moje dziecko, które obecnie zadaje 400 pytań na godzinę i wiem, że jej obecność rozpraszałaby mnie i lekarza wykonującego badanie. Badania USG robiliśmy na tyle rzadko, że każda wizyta trwała około godziny. Wiem, że ten czas byłby dla niej o wiele za długi. Dodatkowo obraz na badaniu nie jest zbyt wyraźny i mogłaby się lekko przerazić jak wygląda brat lub siostra.
Po jednym z badań pokazałam jej zdjęcie i nie była w stanie nawet określić gdzie dziecko ma oko.
Bardzo dużo rozmawialiśmy na temat ciąży i późniejszego życia w czwórkę. Córka była wyraźnie zainteresowana tematem. Czytaliśmy różne książki o ciąży i o pojawianiu się rodzeństwa. Zaczynając od takich typowo technicznych jak np. Czekamy na dzidziusia, przez książki przedstawiające pojawienie się rodzeństwa w samych superlatywach Zuzia i nowy dzidziuś , po lektury o różnych emocjach związanych z tym wydarzeniem: Basia i nowy braciszek. Kilka razy oglądaliśmy razem z nią “Było sobie życie” o ciąży. Bardzo podobał jej się ten odcinek.
Najważniejszą częścią przygotowań do przyjęcia nowego członka rodziny są rozmowy z dzieckiem. Od zawsze uważamy, że nie należy dziecka okłamywać. Byłam na tyle szczera, że mówiłam córce jak naprawdę będzie. Kiedy pytała, czy będzie mogła się z nim bawić (a w jej głowie wyglądało to tak, że siedzą razem na dywanie i się bawią klockami) odpowiadałam, że nie, nie będą się razem bawić.
Byłaby rozczarowana, że nie może pobawić się z własnym bratem. Tłumaczyłam, że brat musi najpierw urosnąć, a to zajmie trochę czasu. Wg niej zabawa to nie jest machanie grzechotką przed oczami, więc wolałam być szczera.
Pytała też, czy będzie mogła go nosić. Oczywiście, że nie. Kilka razy jak już się urodził poprosiła mnie czy może go potrzymać, więc posadziłam ją na łóżku i pokazałam jak ma trzymać główkę (trwało to może 6 sekund, ale była bardzo zadowolona).
Od początku mówiłam, że brat będzie: płakał, jadł, troszkę otwierał oczy, robił w pieluchy. Cała prawda o noworodku. Mówiłam też, że będzie dużo płakał. Pytała, dlaczego, bo jej płacz kojarzy się ze smutkiem i bólem. Powiedziałam całą prawdę, że małe dzieci nie potrafią mówić, a ich płacz to próba komunikacji z nami. Jest to trudne, bo my nie wiemy co dany płacz oznacza. Chciałam ją uspokoić, że płacz brata wcale nie będzie oznaczał krzywdy, bólu czy smutku.
Wiem, że z drugiej strony może to wyglądać drastycznie. Ale tak naprawdę było. Myślę, że dzięki temu, że tak ją przygotowałam teraz jest ok i jestem dumna z mojej córki, że tak przyjęła swojego brata.
Przyjście na świat nowego członka rodziny to wielkie wydarzenie dla wszystkich. Zależało nam żeby w okresie kwiecień-maj-czerwiec w jej życiu było jak najmniej zmian. Co prawda, prawie wszystkie kroki milowe już za nami, ale wciąż pilnowaliśmy tego żeby te 3 miesiące były bardzo spokojne. Bez żadnych wywrotowych wydarzeń: takich jak np. zmiana przedszkola, odstawianie od różnych rzeczy, przeprowadzki. Narodzeniu brata miał towarzyszyć spokój.
Bardzo pomagało nam to, że wcześniej pracowaliśmy nad jej samodzielnością. Ta praca się opłaciła, bo naprawdę dało nam to poczucie, że nie jesteśmy jej już tak bardzo do wszystkiego potrzebni.
Podobno w jakiś czytadłach dla matek w artykułach “Jak przygotować dziecko na pojawienie się rodzeństwa?” piszą takie bzdury, że trzeba przez okres ciąży osłabiać więź ze starszym dzieckiem żeby nie doznało szoku po porodzie. Uważam, że to jest totalna bzdura. Traktowałam Lilkę tak samo jak przed ciążą, poświęcając jej tyle czasu ile tylko dałam radę.
To był temat, który najbardziej mnie nurtował. Najpierw miałam pomysł żeby Lilkę zabrać po porodzie. Jednak uznaliśmy, że to będzie dla niej wielka zmiana, bo do tej pory chodziła do przedszkola. Obecnie bardzo potrzebuje kontaktu z rówieśnikami, więc siedzenie ze mną w domu nie byłoby dla niej korzystne. A przyznam szczerze, że było to dla mnie spore ułatwienie.
Jedną z najczęściej powielanych rad jest kupienie prezentu od młodszego dziecka dla starszego. Sporo osób robi to bez żadnego zastanowienia. Jak to ja, zaczęłam nad tym dumać i uznałam, że ten pomysł jest totalnie bez sensu.
Tak jakbyśmy, my rodzicie chcieli dziecku wynagrodzić jakąś krzywdę. A tak naprawdę rodzeństwo to coś najlepszego co możemy jedynakowi podarować i wcale nie musimy się czuć winni z tego powodu. Taki prezent wg mnie jest jak łapówka, którą dajemy z nadzieją, że może dziecko lepiej przeżyje ten szok. My podeszliśmy do tego zdrowrozsądkowo i jak zwykle nie okłamywaliśmy dziecka (no bo jak młodszy mógłby kupić prezent starszemu?).
Mało tego, nic nawet nie wspominaliśmy na temat żadnych prezentów Lilce. Ona sama po rozmowie z tatą, który powiedział jej, że jak brat się urodzi to będą jego zerowe urodziny, stwierdziła, że chciałaby jemu wybrać jakiś prezent i czy możemy pojechać w tym celu do sklepu.
Uznałam, że jest to świetny pomysł, bo wyszedł od niej samej. Zupełnie nie ingerowałam co to ma być. Wybrała maskotkę z bajki Zwierzogród, do pary jaką już sama miała. Rozczuliłam się totalnie jak szła z tą wielką torbą do brata jak wróciliśmy ze szpitala.
Jak zwykle – najwięcej dzieje się w głowie matki. Do tego dochodzą ciążowe hormony. Wiele razy siedziałam i się zastanawiałam jak to będzie po porodzie. Układałam w głowie scenariusze, że nie będę jej uciszać, mówić: “ostrożnie”, “leciutko”. Jest oczywiście inaczej i z tym nie walczę. Czasami delikatnie upominam.
Widzę, że to dla niej bardzo ważne, bo sama się całą trzęsie kiedy go dotyka. Obiecałam sobie, że dam z siebie wszystko (przynajmniej na początku) żeby być dla niej. Żeby nie miała szoku. A później stopniowo poddawać się wydarzeniom dnia codziennego. Często wychodzę z nią sama. Nie chciałam żeby tylko tata był od fajnego czasu, a ja od obowiązków. Czasem czytam jej jak karmię młodszego.
Czuję się spełniona. Nie myślę o wyrzutach sumienia kiedy włączam jej bajkę. Przewartościowałam swoje życie. Nie mam za bardzo czasu dla siebie, w domu też nie jest zbyt czysto, ale mam cudowną rodzinę. W sprzątaniu pomaga mi Pani, a obiady często kupuję w barze mlecznym. Dzięki temu mam czas na bycie z dziećmi i pracę, czyli mój blog.
Myślę, że nie ma złotej rady jak przygotować dziecko na pojawienie się rodzeństwa. Każdy powinien postępować tak jak uważa za słuszne.
Nowy członek rodziny jest już z nami prawie trzy miesiące. Co prawda po wielkiej atencji nad moją ciążą oraz całym procesem przygotowania myślałam, że będzie bardziej zainteresowana bratem. Jednak nie ma ani scen zazdrości, ani trudnych sytuacji, więc jest ok. Z dnia na dzień coraz bardziej widzę, jak buduje się ich relacja. Przychodzi, głaszcze, całuje. Staram się bardzo żeby to odbywało się na jej prawach, a nie moich. Nie oczekuję pomocy i zabawy z młodszym. Jeżeli tylko sama tego będzie chciała to da mi znać. A jak będzie dalej to zobaczymy…
Postanowiłam zrobić mobil dla niemowlaka zawieszany nad koszem Mojżesza. Julek coraz bardziej interesuje się otaczającym światem, a jego upodobania szybko się zmieniają. Nie ma na rynku żadnych ciekawych zabawek zawieszanych nad łóżeczkiem, więc sama wykonałam mobil dla niemowlaka i jestem bardzo zadowolona z efektu.
Pytacie mnie o Montessori dla niemowląt. Maria Montessori mówi o tym, że najważniejsze jest:
“Cała tajemnica leży w dwóch słowach: mleko i miłość”Oswald, Schulz-Benesch cyt. za: Miksza 1998, s. 32 “Zrozumieć Montessori”
“Cała tajemnica leży w dwóch słowach: mleko i miłość”
To jest kwintesencja tego, czego potrzebuje niemowlę. Jest sporo ciekawych pomocy dla takich maluchów – większość jest do samodzielnego wykonania, więc postaram się Wam pokazać je na koniec.
Pierwotnie chciałam wykonać oryginalny mobil dla niemowlaka “tancerki”, ale po rozmontowaniu wiatraczka okazało się, że mam za mało papieru. Stworzyłam, więc coś podobnego i świetnie spełnia swoją funkcję. Jeżeli mielibyście chęć wykonać oryginalne “Tancerki” to zajrzyjcie tutaj
Zdjęcie źródło
Kosz mojżesza Shnuggle tutaj
Chusta i ja.
Do tej pory mój związek z chustonoszeniem określiłabym jako mocno skomplikowany. Kolorowe materiały obwiązane wokół mamy i dziecka zawsze mi się kojarzyły ze stylem życia. Wolność, natura, bliskość… Taka pierwotna potrzeba bycia blisko dziecka.
Podziwiałam matki, które zostawiały wózki w domu, bo wolały chusty. “EEE, to nie dla mnie, ciężko im pewnie i gorąco.”- myślałam. Ja sobie popcham mój wózek, zakupy pod spód włożę…
W pierwszej ciąży nie myślałam nawet o kupnie chusty i nie uwzględniłam jej w liście wyprawkowej. Naszą decyzję bardzo szybko zweryfikowała Lilka, która bardzo lubiła być blisko nas i to koniecznie w pozycji pionowej. W akcie desperacji poprosiliśmy doradczynię chustową o pomoc.
Zaprezentowała nam wiązanie “kieszonka” i udzieliła kilku rad. Na koniec jeszcze sprzedała nam chustę. Zaufaliśmy jej doświadczeniu oraz wiedzy i kupiliśmy chustę elastyczną. Taaaak, teraz już wiem, że nie był to najlepszy wybór.
Chusta żakardowa Little frog
Wiele wieczorów przemierzyliśmy drepcząc po naszym 50-metrowym mieszkaniu z Lilką w chuście. Nigdy nie wyszłam zamotana na zewnątrz. Bałam się, że zacznie płakać i się wyginać, a ja nie dam rady się odwiązać- tak żeby chusta nie upadła na ziemię.
Dlatego nosiliśmy ją tylko w domu. Kiedy stanęła na czworaki, a później sama usiadła, kupiliśmy nosidło ergonomiczne i używaliśmy go zdecydowanie częściej, ale również wg potrzeb dziecka.
Dlatego tym razem przed zakupem chusty poprosiłam o radę moją chustową guru i propagatorkę prawidłowego noszenia dzieci Magdę. Wiedziałam, że tym razem lepiej się przygotuję.
Kiedy Julek był już na świecie próbowałam odtworzyć wiązanie dziecka “w kieszonkę” z filmików na yt. jednak nie szło mi to sprawnie i wciąż miałam wrażenie, że jest “za luźno”.
Koleżanki mi podpowiedziały, że chyba znów czas na konsultację u doradczyni. Tak więc napisałam do Marty z zamotani.pl – doradczyni noszenia ClauWi żeby pomogła mi na nowo okiełznać ten kawałek materiału.
Sporo również rozmawiałyśmy na temat chust i ich używania. Najważniejsze rzeczy jakich się dowiedziałam napiszę Wam poniżej.
Chusta bambusowa Little frog
Za zamotani.pl :– splot skośno-krzyżowy, czyli tkanina wykonana z bawełnianych, mocnych włókien tkanych wzdłuż i poprzeknawet po wielokrotnym praniu zachowuje swoją jakość i proporcje– warto zwrócić uwagę na brzegi chusty, aby były obszyte podwójnie– ponieważ dzieci często ślinią chustę powinna być ona wolna od szkodliwych substancji oraz barwników– dodatkowym atutem jest oznaczony środek chusty– krawędzie w różnych kolorach, ułatwiające odróżnienie ich od siebie nawzajem– chusta wyprana nawet w 60 stopniach nie kurczy się– posiada certyfikat Oeko-Tex Standard 100– chusta ma gwarancję od producenta
– chustę dobieramy do wiązania. Najbardziej uniwersalna jest chusta o długości 4.6 m, ale np. do wiązania “kangurek” będzie za długa
Tutaj poprosiłam również o konsultację moją znajomą fizjoterapeutkę Agnieszkę Słoniowską, do której mam ogromne zaufanie:
“Do końca 6 tygodnia, czyli do końca połogu nosimy tylko do potrzeb dziecka”
Jest to chyba najlepsza odpowiedź jaką usłyszałam.
Kangurek i kieszonka. Dla maluszków bardzo fajnym wiązaniem jest właśnie kangurek.
Prać i wiązać. Najlepsze są tzw. chusty złamane, czyli używane. Magda doradziła mi, żeby zrobić z chusty hamak dla Lilki do zabawy, wtedy będzie idealna, bo włókna się dopasują.
Więcej ciekawych pytań i odpowiedzi znajdziecie tutaj
Zdjęcia z chustami Little frog zrobiliśmy w miejskiej dżungli. Tak dla kontrastu.
A teraz nasze filmy.
Partnerem wpisu jest firma Little frog, która produkuje polskie chusty do noszenia dzieci. Z tej okazji mamy dla Was specjalny rabat na chusty Little frog. Na hasło: nebule10 dostaniecie 10% rabatu. Rabat jest ważny dziś do północy.
Na pierwszym Marta pokazuje wiązanie “Kieszonka” na lalce.
Wydaje się proste prawda? To teraz zobaczcie jak to wygląda na dziecku. To normalne, że dzieci płaczą przy wkładaniu. Nie zrażajcie się tym, to wcale nie znaczy, że dziecko nie chce być zawiązane. Mi pomaga ruszanie się na boki i mruczenie do uszka.
Rytuały – a po co?
Ostatnio spotkałam znajomą pod blokiem. O 21.40 wyrzucałam śmieci, a ona o tej porze była jeszcze ze swoim dzieckiem na placu zabaw. Rzuciłam zdawkowo: “Wy jeszcze nie śpicie?”, “Nieee, on nie chce jeszcze spać! On /niestety/ chodzi spać o 23”. Pomyślałam o moich śpiących od dwóch godzin dzieciach i uśmiechnęłam się sama do siebie.
Przed zajściem w ciążę często prowadzimy mniej lub bardziej regularny tryb życia. Nie chodzimy o stałych porach spać, ani nie jemy kolacji o tej samej godzinie. Zwyczajnie tego nie potrzebujemy! Ale zdarza nam się zajmować te samo miejsce w autobusie lub przy stole. Mamy nawykowe czynności, które następują jedna po drugiej i zupełnie nad tym się nie zastanawiamy. Wyobrażacie sobie zacząć dzień bez filiżanki ulubionej kawy /oczywiście jeżeli ją lubicie/? Cały dzień miałaby zepsuty przez taką błahostkę.
A jak jest z dziećmi? Czy dzieci rzeczywiście potrzebują stałego planu dnia i co się dzieje kiedy rytuały z jakiegoś powodu nie są przestrzegane?
Dużo teraz mówi się o wolności dzieci do decydowania. W większości przypadków takich jak np. zabawa, kolor spodni czy nawet danie na obiad – jestem skłonna pójść na ugodę. Jednak w takich sprawach jak plan dnia- jestem nieugięta i widzę, że każda odmienność powoduje pogorszenie zachowania.
Nie mam z tym problemu, że dziecko płacze, czy jest nie w humorze. Ale zaczęłam zauważać pewną zależność. Zaburzenie stałego rytmu dnia powoduje złość, frustrację oraz niepotrzebny stres.
Oczywiście, pewnie istnieją gdzieś dzieci, które bez rytuałów żyją i mają się bardzo dobrze. Ale jestem pewna, że to wyjątki.
Dzieciom naprawdę potrzebne są rytuały.
Przede wszystkim daje poczucie bezpieczeństwa, które jest ogromnie ważne do prawidłowego rozwoju. Ta przewidywalność pozwala dziecku na zajmowanie się swoimi potrzebami. Nie musi dodatkowo o tym myśleć, bo to do nas należy ten obowiązek. Dzięki nim dzieci uczą się schematów, dzięki którym świat jest bardziej spójny. Już od małego łączy pewne czynności z następującymi po nich.
Zastanówmy się przez chwilę jak my byśmy się czuli gdybyśmy nie wiedzieli co będziemy robić za 15 minut? Ja czułabym się rozdrażniona, zła i obawiałabym się o swoje bezpieczeństwo. Tak samo jest z dziećmi. Dzieci naprawdę muszą wiedzieć co zaraz nastąpi. W innym przypadku będą właśnie rozdrażnione i będą wymagały więcej uwagi niż zawsze. Często takie pogorszenie zachowania obserwujemy na wyjazdach, dlatego za wszelką cenę dbamy o rytuały.
Tworzenie takich rytuałów jest również potrzebne nam- rodzicom, którzy wieczorem również są zmęczeni i czasami mają wszystkiego serdecznie dość. Ja, teraz z dwójką dzieci czasami działam na autopilocie. Wykonuję czynności odruchowo i nie muszę się zastanawiać nad wieloma rzeczami naraz.
Nie ma odgórnych wytycznych jakie to powinny być rytuały, niech każdy sam wypracuje swoje które będą się u nich sprawdzały. U nas najlepiej mają się rytuały poranne i wieczorne. Dzięki nim dzieci wiedzą, co po sobie następuje. Czasami jak my sami się zagapimy to Lilka nam przypomina: “Mamo, a zęby?” Po tylu razach już sama wie co ma robić i mnie upomina. Młodszy, ma dopiero 2 miesiące, a już wchodzi w nasz plan dnia i jest w miarę przewidywalny.
Najważniejsze jest dostosowanie rytuałów do siebie i potrzeb dziecka. Specjalnie nie piszę “dzieci”, bo już widzę pewną zależność. Starszą córkę kąpiel rozbudza i po niej potrzebuje jeszcze długiego czasu na wyciszenie: czytanie lub oglądanie książek. A jak była niemowlakiem to chwilę po kąpieli się bawiła. Młodszy po kąpieli już chce tylko spać.
Najdłużej trwa u nas rytuał wieczorny (ok 1 h). Z roku na rok się zmienia. Te łagodne zmiany podporządkowujemy dzieciom. Na początku Lilka zasypiała na naszym łóżku, później przenosiliśmy ją do jej łóżeczka. Dzieci powinny jednak zasypiać w tym samym miejscu, w którym się budzą – to również buduje poczucie bezpieczeństwa. W końcu, ok drugich urodzin kupiliśmy większe łóżko, z którego jak wiecie nie byłam zadowolona i tylko na nie narzekałam.
Razem z mężem uznaliśmy, że życie jest za krótkie żeby spać na niewygodnym łóżku. Pozbyliśmy się tamtego niedawno i od dwóch miesięcy mamy już takie, które idealnie dopasowało się do naszych potrzeb. Mieszczę się na nim z dwójką dzieci, a to było dla nas bardzo ważne.
Wypatrzyłyście już na Instagramie nasze nowe łoże. To Flexa – bardzo porządne łóżko o wymiarach 90×200 cm. (jakby co to teraz jego cena i innych mebli Flexa jest obniżona o 20%)
Lampka sowa Skip hop
Szklana butelka na wodę Lifefactory
Prześcieradło Fabryka prześcieradeł
Stołek Galeria pogodnych wnętrz
Pościel H&M
Za chwilę połowa lipca, a my spędzamy lato w mieście. Odwiedzamy wszystkie pobliskie place zabaw. Nie chodzimy do żadnych muzeów, galerii, teatrów- te są zarezerwowane na jesień i zimę. Korzystamy z mniej lub bardziej sprzyjającej pogody.
Często jeździmy do Bajki i bawimy się tam do późnego popołudnia.
Niedaleko nas w weekendy na starym dworcu na peronach otwiera się Nocny market. Miejsce bardzo klimatyczne i ciekawe.
Od razu zaznaczę, że nie jest to typowe miejsce dla dzieci, bo dla nich są tam tylko małe kolorowe stoliki. Wkoło jest głośno, gra muzyka, a w powietrzu unoszą się zapachy różnych potraw. Dlaczego lubimy tam chodzić? Bo jest to dość niespotykane aby w jednym miejscu spotkać tyle kuchni na raz.
Możemy spróbować sushi, tajskiego żarcia, specjałów gruzińskich lub zjeść najpyszniejszego hot doga. Przychodzimy tam najczęściej ze znajomymi zjeść coś dobrego. Około 19 zawijamy się do domu, bo na Markecie robi się głośno przez DJ-a. Zawsze coś chwycimy na wynos np. ostatnio popcorn ze słonym karmelem.
Nie wiem jak to się stało, że jeszcze nasza, nebulowa ekipa tam nie była. Zachęceni brakiem ruchu na warszawskich ulicach wybraliśmy się na warszawski Wawer. Wbrew pozorom to nie jest tak daleko- 14 km z centrum.
Kiedy tylko przekroczyliśmy próg Kury wiedzieliśmy, że jesteśmy w domu:) Absolutnie wszystko jest dostosowane do potrzeb najmłodszych. W sali oddzielony jest przeszklony pokój zabaw, tak żebyśmy mogli mieć dziecko na oku. Zajęliśmy stolik na zewnątrz, bo Lilka wolała jednak plac zabaw.
Jedzenie bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło, bo zazwyczaj w tego typu knajpach smaki są poprawne. A tutaj moje podniebienie długo się rozkoszowało kaszą jaglaną, za którą niezbyt przepadam. Tatar ze śledzia- miodzio!
Znów potrzebujemy przewijaka, więc i na to zwróciłam uwagę. W toalecie są nawet dostępne kremy lub chusteczki dla najmłodszych.
Śmiało napiszę, że Kura jest totalnie dostosowana do potrzeb najmłodszych i jeżeli będę chciała się spotkać ze znajomymi, którzy mają dzieci na pewno wybiorę się właśnie tam!
Okres ciążowy już za mną. Powoli porządkuje swoje szafy i pozbywam się przedmiotów, które towarzyszyły mi przez ten szczególny czas. Stworzyłam dziś wpis, w którym pokazuję różne rzeczy, których używałam w ciąży i szczerzę mogę polecić innym przyszłym mamom.
Kolejność jest nieprzypadkowa, zamieściłam zdjęcia w kolejności chronologicznej;)
Ciążowy must have! Używałam go również w poprzedniej ciąży. Sprawdził się znakomicie, dlatego spakowałam go do torby i wrzuciłam do kanciapy żeby czekał na kolejną ciążę. Do czego służy? Ja używałam go przede wszystkim do spania. Na co dzień uwielbiam spać na brzuch, a ta pozycja nie jest jednak wskazana w ciąży.
Poduszka pozwalała mi na wygodne spanie . Górną część kładłam pod głowę, a dolną wkładałam pomiędzy kolana. Na szczęście nie miałam w ciąży bezsenności, a ten kojec ciążowy ułatwiał mi przyjęcie wygodnej pozycji.
Na koniec ciąży kiedy pojawiły się obrzęki na nogach zwijałam poduchę i układałam ją sobie pod stopami tak żeby były wyżej.
Po pierwszej ciąży próbowałam używać tej poduchy przy karmieniu, ale nie sprawdziła nam się.
Poszewka jest zdejmowana do prania, więc ułatwia to użytkowanie.
Dostępna tutaj
Wraz z drugą kreską na teście ciążowym pojawiły się mdłości. Pomagały mi cukierki imbirowe. Miałam je zawsze przy sobie i w razie konieczności zjadałam jeden lub dwa cukierki.
Na szczęście mdłości aż tak bardzo mi nie dokuczały i mogłam sobie z nimi w miarę szybko poradzić. To mój przysmak ciążowy.
Bardzo fajna aplikacja, która tydzień po tygodniu pokazuje jak przebiega ciąża. Chociaż nie miałam problemów z tym żeby przypomnieć sobie, w którym tygodniu jestem to często do niej zaglądałam żeby zobaczyć ile cm ma obecnie dziecko i co u niego się dzieje.
Sporo informacji jest również o zmianach jakie zachodzą w ciele kobiety.
To mój must have ciążowy. Nie przesadzam. Można kupić tę książkę nawet wtedy – kiedy dopiero planujemy ciążę, bo zawiera wiele przydatnych informacji na ten temat. Polecam ją wszystkim moim koleżankom, bo jest to naprawdę rzetelne źródło informacji na temat ciąży. Książka jest napisana przez lekarzy na podstawie najnowszych badań oraz trendów w położnictwie.
Najbardziej mi się podoba, że nie opisuje ciąży tylko i wyłącznie jako wspaniałego stanu. W księdze ciąży są również informacje o problemach ciążowych, komplikacjach oraz sytuacjach kiedy należy niezwłocznie zwrócić się do lekarza. Jest to świetne kompendium wiedzy na temat ciąży i porodu w nurcie, który jest mi bliski.
Polecam ją wszystkim ciężarnym. Możecie ją nawet kupić swojej przyjaciółce w ciąży w prezencie, gwarantuję, że Wam podziękuje. Ach! To jest bardzo ciekawa lektura dla przyszłych ojców, którzy są ciekawi co dzieje się z ich partnerką i czasami pomaga ją zrozumieć (wiadomo o co chodzi).
Do kupienia tutaj
Pewnie dziwicie się co robi tutaj kiwi. Jedną z najbardziej popularnych dolegliwości w ciąży są zaburzenia perystaltyki jelit, która (jakby to delikatnie ująć) jest za wolna;)
Moja przyjaciółka poleciła mi bardzo prosty i naturalny sposób: zjadanie 2 kiwi dziennie. I tyle – problem minął na zawsze.
Tak żałuję, że na Coolmama trafiłam na sam koniec ciąży, bo z pewnością nosiłabym te ubrania od samego początku. Nie dość, że są bardzo wygodne to wyglądają tak jak lubię. Elegancko z odrobiną luzu. Bluzki i sukienki są tak uszyte, że służą przyszłym mamom w ciąży, a później jeszcze w okresie karmienia piersią (moje ulubione teraz).
Elastyczna tkanina opina lekko brzuch, a po porodzie maskuje niedoskonałości. Genialnie jest rozwiązany dostęp do piersi – w bardzo dyskretny sposób możemy nakarmić malucha. W ubiegłym tygodniu zamówiłam nową bluzkę na lato z tkaniny bambusowej i również jestem zachwycona. Polecam wszystkim mamom:)
Nie wyobrażam sobie życia bez jeansów, naprawdę. W poprzedniej ciąży broniłam się przed nimi jak przed ogniem i do 20 tc. udawałam, że nie mam brzucha i chodziłam w normalnych spodniach (z rozpiętym guzikiem).
Kiedy w końcu kupiłam ciążowe jeansy z panelem odetchnęłam z ulgą. Nie wiedziałam, że są takie wygodne. W tej ciąży brzuch wyskoczył dość szybko. Tym razem się nie męczyłam i na początku drugiego trymestru chodziłam już w spodniach ciążowych.
Trochę za nimi tęsknię, bo brzuch ciążowy mam, ale już nie wypada ich nosić;) Dawno temu wypatrzyłam je, jak nie byłam jeszcze w ciąży i zapisałam sobie nazwę. I kiedy już w końcu byłam “Przemytniczką arbuzów” to zamówiłam sobie 3 t-shirty, w których przechodziłam całą ciążę. Świetne były reakcje ludzi, którzy mnie widzieli w tych bluzkach.
Bardzo fajny pomysł na prezent dla ciężarnej mamy. Podkreślają krągłość brzucha i nie podciągają się jak zwykłe bluzki.
Używałam ich całą ciążę i jestem bardzo zadowolona z efektów. Więcej o nich pisałam tutaj
Używałam go również przed ciążą, używam i teraz. Mój ulubiony! W ciąży moja cera zrobiła się naprawdę piękna – hormony działały, a tuż po niej straciła swój blask oraz pojawiły się niedoskonałości. Ten żel pomógł mi się z nimi uporać. Uwielbiam go i z pewnością kupię następną butelkę (a to mi się raczej nie zdarza).
W ciąży z Lilką kupiłam sobie byle jakie koszule do porodu, bo przecież miały być tylko na poród… A spałam w nich przez następne 15 miesięcy kiedy karmiłam piersią.
Tym razem pomyślałam o tym zdecydowanie wcześniej i zaopatrzyłam się w koszulę, która świetnie pasuje na ciążowy brzuch, jest ok do porodu i później służy przez okres kp, czyli pewnie w moim przypadku będą to 2 lata. Wykonana jest z oddychającej, przemiłej w dotyku tkaniny. Podoba mi się, że zapewnia dyskrecję podczas karmienia. Lubimy się bardzo!
Zdjęcie tytułowe i z arbuzem wykonała Katarzyna Rękawek
Bajki dla dzieci, książki obrazkowe, wiersze… Uzbierało się nam sporo nowości, więc mam dziś dla Was post książkowy.
To jedna z propozycji z serii “Poczytaj ze mną”. Genialna w całości! Ilustracje trafiają w mój gust, a treść jest taka jak lubimy: inteligentna z zaskakującą pointą. Przeczytajcie ten tekst na zdjęciach, Lilka się śmieje na głos jak czytamy Mamuta. Naprawdę świetna książka (uwaga) za 7 złotych! Brać koniecznie tutaj
Dla dzieci 3+
Druga część serii “Poczytaj ze mną”. Tym razem jest to kryminał z wątkiem detektywistycznym dla dzieci. Bardzo fajny w formie i treści. Córka z tatą – detektywem szukają złodziei różowych babeczek skradzionych u Pani Bajadery. Fajna książka za niewielkie pieniądze tutaj
Dla dzieci 4+
Zaciekawiła mnie cała seria, muszę sprawdzić inne tytuły, bo te dwa są rewelacyjne. Książki z racji na swoje niewielkie gabaryty nadają się na wyjazdy wakacyjne.
Bardzo poetycka pod względem treści, jak i formy książka o miłości rodziców. W obrazowy sposób przedstawia dzieciom “jak to było kiedy nie było Cię na świecie”. Niewiele tekstu do czytania, ale za to piękne ilustracje dopełniają treści. Świetny pomysł na prezent np. na urodziny. Trochę mi przypomina książkę Miłość. Do kupienia w dobrej cenie tutaj
Dla dzieci 2+
Słyszałam o tej książce już kilka razy i w końcu Lilka ją dostała od babci na Dzień Dziecka. Jest to naprawdę piękna książka o przyjaźni. Tytułowy szary domek szuka przyjaciela. Na swojej drodze spotyka różne przedmioty, z którymi stara się zaprzyjaźnić… z różnym skutkiem.
Książka jest dość długa jak na jedno czytanie, dlatego czytamy ją na raty. Bardzo polecam, bo jest to naprawdę ciekawa pozycja.
Do serii o Basi dołączyły dwie nowe pozycje o przyjaciołach. Książki są przeznaczone dla troszkę starszych wielbicieli Basi. Jest trochę więcej tekstu oraz problematyką jest dojrzalsza.
Pierwsza z nich jest o Anielce, która z wielką niecierpliwością czeka na powrót taty z pracy. Jest też o nocnych lękach. Cieszę się, że wciąż pojawiają się książki z tej serii, bo z panną Barbarą bardzo się lubimy. Do kupienia tutaj. A tu nowy wpis o Basi
Druga część z serii Basia i przyjaciele. Tym razem bohaterem jest Antek kolega starszego brata Basi. Pojawiają się kłótnie i próby rozwiązania tych sporów.
Do tej pory miałam wrażenie, że seria o Basi jest bardziej dla dziewczynek. To ta książka zainteresuje również chłopców. Do kupienia tutaj
Dawno u nas nie było książek obrazkowych. To są bajki dla dzieci zapisane w ilustracjach, dlatego muszą być bardzo ciekawe. “Nad morzem” to pozycja obowiązkowa na wakacje. Na dużych, kartonowych stronach przedstawione są nadmorskie przygody. Ilustracje są dość nietypowe, przypominają mi kubistyczne obrazy. Jest jeszcze wersja “W górach”. Do kupienia tutaj
Ostatnio coraz częściej sięgamy po klasyczne baśnie. To właśnie w nich widać dokładnie walkę dobra ze złem. Tego motywu brakuje mi we współczesnych książkach. Bajki dla dzieci nie są tak oczywiste jak kiedyś. Zły charakter nie jest zły do końca i trochę miesza to w głowach.
Dlatego zdecydowałam się na Calineczkę i to był strzał w 10. Lilka uwielbia tę baśń. Kasdepke na znanym sobie luzie opowiada historię o najmniejszej dziewczynce świata.
Do książki dołączony jest ebook, ale nie jest wart uwagi.
Jest to książka z serii “Miesięcznik Dziecko poleca” i są w niej również inne bajki dla dzieci.
Książka z ogromnym potencjałem dla starszych dzieci.
Dwoje dzieci na lekcji przez przypadek otwiera portal do podróży w czasie, która zabiera wszystkich na podróż w przyszłość. Dzieci odwiedzają najsłynniejsze budowle i przeżywają różne przygody.
To niewątpliwie najdłuższa książka jaką mamy w domu, bo strony otwierają się w harmonijkę. Dzięki temu mamy dobry podgląd całości.
Świetna kreska Minkiewicza!
Dla dzieci 5+
Nie wiem czy Wasze dzieci też mają problem ze zrozumieniem abstrakcyjnych terminów “jutro” i “wczoraj”. Lilka do tej pory nie jest w stanie tego pojąć, co ma dość komiczne odbicie w jej języku. Mówi np. “Jutro jadłam naleśniki”- chodzi jej o wczoraj.
Z pomocą przyszła nam świetna książeczka na ten temat. Przepięknie zilustrowana książka za 10 zł! do kupienia tutaj
Kartonowa książka z zagadkami. W każdej stronie są wycięte kółka, które są częścią zwierzęcia. Fajny pomysł i ciekawe ilustracje. Do kupienia tutaj
Absolutnie świetne wydanie bajek dla dzieci. Jest to zbiór wszystkich utworów tego autora. Klasyka jak zwykle w modzie.
Książka jest przepięknie wydana i każda storna okraszona jest cudownymi ilustracjami. Doskonale nadaje się na prezent.
Ta książka czytana jest u nas codziennie! Siedzimy na podłodze, ja ją czytam a drugą ręka macham piłeczką w paski przed oczami Julka. Jest to książka obrazkowa z niewielką ilością tekstu i idealnie nadaje się na chwilowe czytanie.
Pan Listomysz ma różne przesyłki dla zwierząt związane z różnymi funkcjami. Niektóre są bardzo śmieszne, inne wymagają chwilowego zastanowienia się. Zwróćcie uwagę na przepiękne ilustracje.
Ciekawa, kartonowa książka obrazkowa o zwierzętach mieszkających w lesie. Książka jest w duchu M.Montessori.
Duża, kartonowa książka obrazkowa o Polsce. Fajny pomysł na prezent dla dzieci emigrantów
Kartonowa książka obrazkowa, której akcja toczy się w mieście. Z tej serii mamy “W przedszkolu” i to była jedna z ulubionych książek Lilki.
Cała Polska żyje Euro 2016 to i lektury mamy odpowiednie. To nie bajki dla dzieci, a prawdziwe emocje.
Książka formatu a4 z obrazkami zamieszczonymi na miękkich stronach.
Może w końcu dowiem się co znaczy ten “spalony”?
Na serię książek o Lenie trafiłam u matkiwariatki. Od razu zwróciłam na nie uwagę, bo jest na temat popularnych u nas problemów. Bohaterką książek jest Lena – wesoła sześciolatka.
Są to bajki dla dzieci bez fikcji, a takie lubimy najbardziej. Ilustracje może nie są najpiękniejsze na świecie, ale treść jest naprawdę warta uwagi, bo pomaga dzieciom zrozumieć, że nie są same w swoich obawach i problemach. Inne dzieci też się czegoś boją lub się nudzą. Bardzo polecam. Książki kosztują ok 11 zł, więc warto.
Lena. Co mam robić gdy się nudzę? Do kupienia tutaj
Lena. A co jeśli nie potrafię? do kupienia tutaj
Nowa Kicia Kocia musiała również wylądować w naszej biblioteczce. Tematyka jest nam obecnie bardzo bliska. Kici Koci rodzi się braciszek i tak jak w większości książek w tej tematyce nie zawsze jest kolorowo.
Autorka w przystępny sposób pokazuje dzieciom jakie uczucia mogą pojawić się po przybyciu nowego brata lub siostry. Kiedy czytałam książkę widziałam na twarzy Lilki kilka uśmiechów- tak jakby odnajdywała, w postaci Kici Koci – siebie.
Miś ze zdjęcia tytułowego Maileg tutaj