kontakt i współpraca
Siad W, siad między piętami, “siad żaby” tak nazywana jest pozycja, w której dzieci lubią spędzać czas podczas zabawy na podłodze. Coraz częściej widzę, że rodzice nie zwracają na to uwagi. Czy słusznie?
Na moje pytania odpowiada Agnieszka Słoniowska- fizjoterapeuta, Terapeuta NDT-Bobath, PNF, SI, trener Shantala Special Care. Agnieszka prowadzi stronę internetową www.fizjoterapia.waw.pl
Powodów siadu W jest kilka:
Często jest to kwestia wzorca jaki daje rodzic.
Niejedna mama, do której przychodzę do domu w związku z problemem ruchowym dziecka siada na podłodze obok niego właśnie w taki sposób. Dzieci w swoim rozwoju często szukają rozwiązań ruchowych obserwując swoich opiekunów.
Najczęstszym jednak powodem jest słaba stabilizacja posturalna ciała dziecka ( osłabione napięcie mięśni brzucha, a podniesione napięcie w grzbiecie). Zazwyczaj jest to konsekwencja rozwoju dziecka w pierwszych miesiącach życia na miękkim podłożu. Jeśli dziecko jest kładzione czy sadzane stale na kanapie, łóżku, leżaku, czy poduszkach to nie ma możliwości wzbudzić odpowiedniego napięcia mięśni brzucha.
Aby wykonywać takie ćwiczenia- charakterystyczne dla prawidłowego rozwoju niemowlęcia- należy mieć pod sobą twarde podłoże.
Jeśli maluszek uczy się przetaczania czy siadania na miękkim podłożu to pracuje samymi mięśniami grzbietu – rodzice to obserwują i mówią, że dziecko się chętnie odgina.
Nierównomierna praca mięśni klatki piersiowej powoduje, że niemowlę ma trudność w utrzymaniu pozycji leżenia na boku i nie rozwija się dostatecznie umiejętność rotacji w tułowiu. Powyższe zaburzenia są powodem opóźnienia w rozwoju reakcji równoważnych.
Im lepsza równowaga w naszym ciele tym mniejszej potrzebujemy płaszczyzny podporu. Dzieci rozwijające powyższy wzorzec – odgięciowy, mając słabą równowagę, szukają sposobów na poszerzenie tej płaszczyzny w czasie stania – rozstawiając szeroko nogi i koślawiąc stopy, a w siadzie poprzez rozstawienie nóg na zewnątrz miednicy i tym samym biernie ją stabilizując.
– powodem może być również obniżone napięcie mięśniowo- więzadłowe w całym ciele. Wtedy dzieci od początku w rozwoju preferują szeroką podstawę i będąc na etapie czworaków szybko się męczą i sadzają pupę między nogi, a nie na pięty lub z boku właśnie z powodu zbyt szerokiego rozstawienia nóg.
U dzieci ze skrajnie niskim napięciem, np.u dzieci z Zespołem Downa możliwy jest taki siad nawet prosto z leżenia na brzuchu przy mocno odwiedzionych kończynach dolnych. (przez tzw. gimnastyczny „ sznurek”)
Normą jest wtedy gdy siad W jest jednym z kilu sposobów siadania przez dziecko. Niepokoić powinno rodzica każde zachowanie, w którym pojawia się ograniczenie różnorodności. Jeśli dziecko siada również „po turecku”, w siadzie bocznym na jedną i na drugą stronę oraz na piętach to nie ma czym się niepokoić.
Jeśli natomiast siad pomiędzy stopami jest dominującym sposobem utrzymywania sylwetki w zabawach przypodłogowych wtedy warto pokazać dziecko fizjoterapeucie, który odnajdzie przyczynę i pomoże zapobiec kolejnym konsekwencjom głównego problemu.
Siad W należy rozpatrywać głównie jako objaw jakiegoś innego problemu, a nie jako czynnik szkodzący sam sobie. Jeśli dziecko będzie odpowiednio stymulowane z uwzględnieniem powodu, dla którego preferuje taką pozycję preferuje to nie powinno zaszkodzić.
Niestety jeśli dziecko często siada w ten sposób to stopy nie są odpowiednio stymulowane (dotykają podłoża krawędzie, a nie podeszwa), często wręcz nasila rotację stopy do środka lub na zewnątrz- w zależności jak dziecko w siadzie układa stopy.
Utrzymywanie miednicy pomiędzy stopami wpływa również na ograniczenie rotacji w tułowiu co warunkuje rozwój obustronnej koordynacji i umiejętności przekraczania osi ciała podczas sięgania po zabawki. To z kolei ma przełożenie na sprawne działanie gałek ocznych- co później się może objawić zaburzeniami ortoptycznymi.
No i wreszcie pozycja miednicy w tym siadzie narzuca ułożenie wyżej znajdujących się elementów- kręgosłupa, obręczy barkowej i głowy. Kręgosłup przypłaci to słabymi mięśniami posturalnymi i dziecko będzie się garbić a przy nawet niewielkiej asymetrii w okresie wzmożonego wzrostu dziecko narażone będzie na skoliozę.
Ustawienie głowy zaś warunkuje rozwój aparatu żucia i mowy. Aparat artykulacyjny ma znacznie utrudnione warunki rozwoju gdy głowa nie jest ustawiona osiowo a w tym przypadku najczęściej jest „zawieszona” w barkach w tyłopochyleniu.
Wyjątkowa seria dla najmłodszych czytelników, wspierająca rozwój mowy. Zestaw zawiera 3 książki: Agugu, Akuku i Gadu gadu
Po pierwsze warto zadbać o dobre warunki do rozwoju dla dziecka od maleńkości, a więc nie (o ironio) miękkie łóżko rodziców na czas aktywności niemowlęcia lecz mata piankowa, lub karimata na podłodze.
Pozwolić dziecku zdobywać kolejne umiejętności w swoim czasie. Nie wolno również sadzać na siłę dziecka, które samo jeszcze nie siada z czworaków ani nie prowadzać za rączki tego, które samo nie chodzi.
Kiedy dziecko już samo siada, dobrze jest zachęcać je do siadania nie tylko takiego zwykłego- prostego ale równie często do siadu bocznego z podporem na jednej ręce i z obiema nogami skierowanymi w stronę przeciwną niż ręka podporowa. Oczywiście warto to robić na obie strony, zwłaszcza że do momentu aż dziecko nie rozwinie w pełni skoordynowanego chodu (ok 18 m-ca) nie powinna się pojawiać ani prawo ani leworęczność.
Jej obecność raczej przemawia za asymetrią w ciele dziecka. Poza tym kiedy sadzamy dziecko sobie na kolanach to warto to robić tak by nie przejmować na siebie całego ciężaru dziecka ( by się o nas nie opierało) lecz by musiało samo trzymać wyprostowaną sylwetkę . Najłatwiej to osiągnąć sadzając dziecko bokiem do siebie- i wtedy może być blisko nas lub tyłem, ale na końcu swoich złączonych kolan z jego nóżkami też wyprowadzonymi do przodu tak by nas nie obejmowało stopami.
Jak dziecko już jest chodzącym i biegającym maluchem to warto zaopatrzyć się w taki mały stołeczek łazienkowy i uczyć siadania na nim. Im starsze dziecko tym wyższy taboret. Chodzi o to by w stawach biodrowych i kolanowych zachowane były kąty proste, a stopy były oparte o podłoże. W tej pozycji dziecko odpychając się stopami od ziemi może budować odpowiednie napięcie posturalne i przeciwdziałając sile grawitacji, ustawiając osiowo całe ciało.
Taka pozycja jest pozycją aktywną i umożliwia dziecku trwanie w gotowości do wykonania dowolnej czynności zarówno rękoma w każdym zakresie, głową oraz uczy płynnego przenoszenia ciężaru ciała wzdłuż stopy (tzw. przetoczenie) w trakcie np. sięgania po coś przez dziecko, nie mówiąc już o rozwoju reakcji równoważnych .
Przede wszystkim na różne sposoby. Może to być siad boczny, o którym mówiłam wcześniej, może być też siad płaski (ważne by nóżki nie były mocno wyprostowane, a lekko ugięte w kolankach i stopach co będzie świadczyło o dobrej równowadze).
W żłobkach i przedszkolach preferują siad skrzyżny, który nie jest najszczęśliwszym. Po pierwsze z tego powodu że dominuje (zaburza różnorodność), po drugie ustawia miednicę w skrajnych pozycjach (przodo- lub tyłopochyleniu) co wcale nie rozwija równowagi, której cechą jest umiejętność pozostawania nie w skrajnych pozycjach a w pozycji pośredniej.
Generalnie podłoga nie jest najlepszym miejscem do siedzenia dla człowieka więc im szybciej nauczymy dzieci siadać na stołeczkach tym lepiej.
Jak najszybciej go zmienić na bardziej aktywny i pracować nad problemem, który przyczynił się do wybrania właśnie takiego a nie innego siadania.
zobaczcie też wpis Stopy dziecka
Przyjeżdżam do mamy, a tam jak zawsze pachnie drewnem i świeżym ciastem. Tak też było i tym razem. Już w progu krzyczę: “Mamuś, ale jestem na diecie!” (jasne;)). A mama na to, że to nie jest ciasto, tylko tak wygląda. “Samo zdrowie”- dodaje, a ja już kroję pierwszy kawałek.
Dziś sprzedam Wam przepis na ten smakołyk- idealny na weekend! A wykonanie super proste!
Kruszonka:
Jabłka myjemy, obieramy, usuwamy gniazda nasienne i kroimy na ósemki
W międzyczasie odnosimy pomocnika, który zasnął podczas jedzenia jabłek
Jabłka kroimy na małe kawałki. Rozgrzewamy patelnie i dodajemy łyżeczkę masła. Jak się rozpuści wsypujemy jabłka, posypujemy rodzynkami i skrapiamy sokiem z cytryny. Dusimy do miękkości.
Formę do pieczenia smarujemy masłem i posypujemy płatkami.
Robimy kruszonkę- mąkę, masło, cukier i wanilię mieszamy w misce i kroimy nożem. Rozdrabniamy palcami, aby nie było dużych grudek.
Do kruszonki dodajemy pokruszone orzechy
Na płatki wykładamy masę jabłkową i posypujemy kruszonką. Piekarnik nastawiamy na 180 st. i pieczemy przez 45 min.
Smacznego!
p.s. Ciepłe ciasto najlepiej smakuje z gałką lodów waniliowych:)
Kiedy w 20 tygodniu ciąży dowiedziałam się, że moje dziecko będzie dziewczynką ucieszyłam się szalenie. Z chłopca prawdopodobnie cieszyłabym się tak samo mocno. Było to dla mnie zupełnie obojętne.
Wracając do domu wstąpiłam do sklepu i kupiłam tą pierwszą rzecz dla maluszka. Była to sukienka w kolorze szarym. Nie mogłam zupełnie zwizualizować sobie mojej przyszłej córki ubranej w róż.
Ja sama nienawidzę tego koloru i uważałam, że różowy to stan umysłu, a nie tylko ubranie. Od samo początku broniłam się przed czymkolwiek różowym. Nawet skarpetki kupowałam na dziale chłopięcym. Wolałam mieć wszystkie ubranka w uniwersalnych kolorach i wzorach. Niejednokrotnie Lilka była nazywana przez obcych “ładnym chłopczykiem”.
Często po wejściu do sklepu łapałam się na tym, że oglądam typowo chłopięce ubrania. Zupełnie nie wiem skąd mi się wzięła ta różofobia.
Lilka właśnie skończyła 30 miesięcy, a ja wczoraj przeszłam samą siebie i z własnej woli kupiłam jej adidasy w tym kolorze. Wszystko się zmienia. Moje dziecko nie jest już dzidziusiem, a dużą dziewczynką.
Domaga się sukienek i noszenia korony. Im więcej falbanek i brokatu tym lepiej. Kiedy u Lenki miała okazję przymierzyć księżniczkowe buty na obcasie widziałam, że ze szczęścia świecą jej się oczy. Widzę, że ma większą potrzebę bycia dziewczynką.
Nie przeszkadzam, nie zabraniam. Patrzę na nią i się uśmiecham, bo widzę, że jest szczęśliwa. I co z tego, że wyobrażałam ją sobie w jeansach i koszuli w kratę kiedy ona woli falbanki i róż?
Absolutnie cudowna spódniczka Dolly dla Lilki i lalki (komplet)
Mam zaszczyt pokazać Wam coś na co sama długo czekałam. Na polski rynek właśnie weszła seria książek o… MASZY I NIEDŹWIEDZIU.
Jako, że bajek już nie oglądamy to bardzo cieszy mnie fakt, że możemy teraz czytać o przygodach rezolutnej dziewczynki i jej przyjaciela.
Pierwsza z nich to zbiór opowiadań “Wielka kolekcja bajek o przygodach Maszy i niedźwiedzia”
Powiem Wam szczerze, że jeszcze nigdy nie widziałam takiego zafascynowania jedną książką. Od tygodnia innenabytki z biblioteczki mogłyby nie istnieć jest tylko Masza i niedźwiedź.
Druga pozycja to książka z zagadkami i naklejkami “Masza i niedźwiedź- skarbczyk filmowy”. Wg mnie dla trochę starszych dzieci 3+
Oraz dwie mniejsze książeczki, w których jest jedno opowiadanie “Podrzutek” i “Pierwsze spotkanie”. Trzymam je na podróż na Wielkanoc;) (update z dziś- już nie, L. je znalazła)
Mamy jeszcze jedną nowość- absolutne zaskoczenie! Kolorowankę o Basi i żółwiu Kajetanie: “Gdzie jest Kajetan?”. Jak tylko ją zobaczyłam to skradła moje serce. Utrzymana w kolorystyce biel-czerwień-czerń pobudza zmysł wzroku. Nie ma w niej konkretnych zadań, dlatego dziecko może tworzyć w niej to co mu się podoba.
Wszystkie książki – wydawnictwo Egmont
Zasady są proste. W komentarzu wpisujemy swój adres e-mailowy i wyrażamy chęć udziału w rozdaniu. 1 kwietnia wylosujemy 5 szczęśliwców. Powodzenia!
OTO WYNIKI:
Odezwę się do Was niebawem!
W różnych regionach panują różne zwyczaje podczas Wielkanocy. W moich okolicach dzieciom daje się niewielkie upominki związane tematycznie z tym świętem.
tu łapcie najświeższy wpis – Prezenty od zajączka 2025!
Oto moje typy:
1. Kubeczek Belle and Boo
2. Puzzle Djeco – tutaj
3. i 4. Króliczek Maileg i kubek na jajko
5. Portfel kura Djeco
6. Talerz OMM design (jest też miska) – tutaj
7. Kubek z kurami Rice
8. Crayon Rocks – sojowe kredki w pięknym woreczku
a tu macie późniejsze inspiracje na Prezenty od zajączka
Dla starszych dzieci znalazłam bardzo fajną pozycję:
“Teoś i Wielkanoc”– słuchowisko dla dzieci
wydawnictwo Warto – tutaj
A tu inspiracje na konkretny wiek:
Prezent na roczek 100 inspiracji
Prezenty dla 2 latka
Prezenty dla 3-latka
Prezent dla 4 latka
Prezenty dla 5-latka
Prezenty dla 6 latka
Prezenty dla 8-latka
Prezenty na święta dla dzieci 2021
Wiele razy Wam wspominałam, że aby stworzyć Lilce pokój przenieśliśmy się do salonu. Stwierdziliśmy, że takie rozwiązanie będzie dla wszystkich najkorzystniejsze.
Duża sypialnia, w której tylko spaliśmy i nie korzystaliśmy w ciągu dnia stała się dziecięcym pokojem, a my zaanektowaliśmy salon. Takie rozwiązanie doskonale nam się sprawdza, ale potrzebuje kilku małych poprawek.
W salonie obecnie stoi nasze ogromne łóżko z materacem i chociaż jest najwygodniejsze trochę utrudnia dzienny pobyt w tym pokoju.
Razem z moja przyjaciółką Kasią – architektem wnętrz, autorką bloga Make new home próbujemy przearanżować nasz salon tak, aby spełniał funkcje sypialni, jak i pokoju dziennego.
Kasia, wysłuchała moich potrzeb i stworzyła projekt przyszłego ustawienia mebli.
Priorytetem jest zamiana łóżka. Mąż bardzo długo oponował, że za nic w świecie nie zamieni łóżka z materacem kieszeniowym na kanapę. Dlatego zaczęłam szukać odpowiedniego rozwiązania, czyli kanapy z materacem do spania. Na rynku jest dostępnych kilka ciekawych modeli.
1. Ikea
2. Ikea
Oraz kanapy mniej oczywiste
1. Karup z materacem gryka-kokos
2. Colpus Innovation z materacem kieszeniowym
Ciekawi jesteście, którą wybraliśmy? Za jakiś czas pokażę nasz wybór na blogu.
A teraz jeszcze kilka inspiracji z Westwing, gdzie szukam niebanalnych dodatków do naszego mieszkania.
“Zabawa! Nie zabawki!” to motto mojego dzisiejszego posta.
Chcę pokazać, że ćwiczenia praktycznego życia to świetna zabawa, a zarazem nauka. Ten dział w pedagogice Montessori jest mocno rozwinięty.
Skąd są te rzeczy, które prezentuję w dzisiejszym poście? Ze sklepu Gospodarstwa domowego. Pewnie większość z nich macie w domu. Mi zależało, aby te przedmioty były małe i idealnie pasowały do ręki dziecka. Celowo przy każdym punkcie wpiszę cenę jaką za nie zapłaciłam.
Taca – 5 zł
Kulki małe – 5 zł (Sklep wszystko za 5 zł)
Drewniana łyżeczka – 1,43 zł Gosp. dom
Miski – domowe zasoby
Nożyce do ogórków 5,30 zł Gosp. Dom.
Dzbanek 9,47 zł Gosp. Dom.
Szklanka- domowe zasoby
Lejek 1,70 Gosp. Dom.
Butelka- domowe zasoby H&M
Czerpak drewniany 96 groszy Gosp. Dom.
Talerz na jajka 3,47 zł Gosp. Dom.
Spinacze 3,70 zł Gosp. Dom.
Tarka 5,40 zł Gosp. Dom.
Łyżka, miska zasoby domowe
Drewniana szczotka z prawdziwym włosiem 3,50 Gosp.Dom.
Miętowa pasta do zębów pobudza zmysł węchu
Solniczka 1,97 zł Gosp. Dom.
Druciki kreatywne Paper concept 5 zł
Ściągaczka do szyb 3,47 zł Gosp. Dom
Od dłuższego czasu myślałam o pianinku dla Lilki. Z racji tego, że miejsca u nas jest jak na lekarstwo to nawet takie zabawkowe zajmowałoby za dużo przestrzeni. Kiedy przeglądałam ofertę Usborne ta książka jako pierwsza wpadła mi w oko. Niestety była wtedy niedostępna. Na szczęście niedawno znów się pojawiła w sprzedaży.
Jest przepięknie wydana, a do tego dźwięki wychodzące z pianinka są przyjazne dla ucha. Ilustracje trafiają w mój gust w 100%. No i przede wszystkim zajmuje bardzo mało miejsca.
Nawet ja, totalne beztalencie muzyczne umiem na nim zagrać. Jest kilka znanych i lubianych przez nas melodii: “Oda do radości”, “Old Macdonald”, “Twinkle, twinkle little star”, “Row your boat”, “Panie Janie” i inne
Lilka radzi sobie bardzo dobrze. Dyktuję jej po kolei kolory, które ma naciskać, a ona malutkim paluszkiem tworzy muzykę. Wspaniałe!
Zabawki magnetyczne już od jakiegoś czasu goszczą u nas w domu. Mamy ich dosłownie kilka, ale jedną z ulubionych jest zdecydowanie Magnetibook od Janod. Pierwszy raz trafiłam na niego w kafejce dla dzieci Guzik w Rzeszowie.
Lilka siedziała na kanapie i przebierała chłopca i dziewczynkę zamiast bawić się na drewnianym placu zabaw. Bardzo mnie to zdziwiło, bo zazwyczaj nie chce schodzić z takich atrakcji. Rzeczywiście- ta zabawka ma coś takiego w sobie, że nie da się skończyć jej układać.
Od ponad miesiąca ma już swojego Magnetibooka i uwielbia przebierać dziewczynkę. Całość jest zamknięta w przepięknym pudełku. 34 magnesy dają pole do popisu wyobraźni. Można je układać wg wzoru lub puścić wodze fantazji i stworzyć własne kreacje.
My często wymyślamy tym postaciom imiona i dopowiadamy historię. Jej kompaktowy rozmiar nadaje się na podróże.
Magnetibook Janod
Jeżeli i Wam wpadł w oko Magnetibook to zaglądajcie na nasz Fanapage KLIK <—– Będę miała dla Was niespodziankę
Post powstał w ramach cyklu:
…, a nie 30 to jakby wyglądało moje życie?
Pod jednym względem byłoby o 100% lepsze.
Ale może zacznę od początku. Byłam dzieckiem bardzo płaczliwym i wrażliwym. Większość zdjęć jakie mam z dzieciństwa wygląda mniej więcej tak: siedzę pod stołem i płaczę.
Teraz już nie pamiętam powodów moich smutków, bo w głowie mam najwięcej tych miłych wspomnień. Jako 5-6 latka byłam bardzo ruchliwa. Prawie cały wolny czas wykorzystywałam bardzo aktywnie. Biegałam po podwórku i intensywnie korzystałam z dobrodziejstw placów zabaw. W tamtym właśnie okresie zaczęło być widać moje problemy.
Miałam bardzo duże zaburzenie równowagi. Właściwie codziennie podczas podwórkowych eskapad zaliczałam potoczną “glebę”, a przedwczorajsze strupy nie zdążyły się nawet zagoić. Miałam kolana zdarte do gości. Jak ktoś patrzył na mnie z boku to miał wrażenie, że zaczepiam się o własne nogi.
Bardzo się cieszyłam z wyjazdu nad morze. Zbliżał się dzień wyjazdu, a ja tuż przed klatką schodową wywinęłam takiego orła, że znów strupy nie miały szansy się zagoić. Mama podjęła decyzję, że na kolonie pojadę dopiero jak chociaż trochę rany się zagoją. Bardzo rozpaczałam z tego powodu.
Kolejnym moim problemem była bardzo silna choroba lokomocyjna. Jazda ze mną to był koszmar. Podczas jednej krótkiej przejażdżki musiałam wysiadać kilka razy aby zwrócić zawartość żołądka. Później dostawałam już magiczną tableteczkę na “A” i zazwyczaj przesypiałam podróż.
Koszmarem również była dla mnie jazda pociągiem, ale nie z powodu nudności. Jak wysiadałyśmy na stacji później trzeba było zmierzyć się ze schodami nad torami, które między każdym schodkiem miały prześwit. Innej drogi nie było. Szłam po nich i kurczowo trzymałam się maminej spódnicy. Tak bardzo się bałam. Te schody śnią mi się do tej pory.
Moja mama szybko zauważyła problemy i baaardzo dużo ze mną pracowała w domu. Nawet dziś pamiętam, że tak nie lubiłam tych ćwiczeń, że wrzucałam zeszyty z dyktandami za szafę i udawałam, że się zgubiły. Gdyby nie praca mojej mamy prawdopodobnie byłabym dziś dysortografem i dysgrafem.
Na lekcjach było mi bardzo trudno wysiedzieć. Miałam sporo uwag w dzienniczku. Niemożność ruchu kompensowałam sobie “gadaniem na lekcjach” i huśtaniem się na krześle, co nie wiązało się z niezbyt przychylną uwagą pani nauczycielki. Odliczałam sekundy do dzwonka na przerwie i korzystałam jak najbardziej tylko się dało. Któregoś dnia tak wyrwałam, że rozmawiająca w drzwiach nauczycielka włożyła mi palec do oka i przecięła paznokciem źrenicę.
To oczywiście była moja wina, bo “latam jak szalona”. Całe szczęście, że podczas przerw można było wychodzić na podwórko i biegać do woli. Tam mogłam wyładować potrzebę ruchu.
Każdy dzień to była próba oszukania zmysłów, rekompensowania w układzie nerwowym. Gdybym urodziła się 5 lat temu, a nie 30 to teraz chodziłabym na intensywną terapię Integracji sensorycznej. Byłoby mi łatwiej się uczyć i zapanować nad swoim zmysłami.
Zdiagnozowano by pewnie silną podwrażliwość proprioceptywną i nadwrażliwość przedsionkową, niepewność grawitacyjną. Wtedy byłam tylko niezdarą, która zaczepia się o własne nogi.
Jak to wygląda teraz? Niestety, wiele z tych zaburzeń zostało mi do dziś i najnormalniej na świecie utrudniają mi życie. Mam ogromny lęk wysokości i nadwrażliwość przedsionkową. Nie jestem w stanie nawet patrzeć jak Lilka kręci się na karuzeli. Została mi niestety dysgrafia mimo przepisanych 50 zeszytów. Nauczyłam się już z tym żyć, a dodatkowo mam w domu dorosłego z potworną nadwrażliwością słuchową.
Kiedy ktoś zarzuca, że Integracja sensoryczna to moda i sposób na wyciągnięcie pieniędzy od zdesperowanych rodziców to niech przeczyta mój tekst. Bardzo się cieszę, że wiele rodziców gdzieś usłyszy o istnieniu SI i szuka pomocy. Może te dzieci będą miały większego farta niż ja.
Czasami przychodzi taki czas, że mam wszystkiego dość. Życie w centrum miasta wdaje nam się we znaki i zwyczajnie więcej nie jesteśmy tego znieść. Przeciążone procesory nie pracują zbyt dobrze. Dlatego jak przychodzi taki moment to pakuję torby, tankuję do pełna i jadę do mamy na Podlasie.
To jest moje miejsce na ziemi gdzie odnajduję spokój, koję nerwy i czuję bezpiecznie. Tam również ładuję swoje akumulatory na przyszłość. Wczesne pobudki wcale mi nie psują humoru, bo wiem, że na dole czeka na mnie ciepła kawa, którą mogę wypić w starym swetrze mojej mamy patrząc głęboko w ogień w kominku. Ciepło, które od niego bije sprawia, że powoli się budzę i obmyślam plany na dzień bieżący.
Nie myślę o tym co będzie jutro, pojutrze za tydzień. Siedzę w wiklinowym fotelu, trzymam gorącą kawę i delektuję się CHWILĄ. Sieć komórkowa nie ma tu zasięgu i mam święty spokój. Jedyne o czym myślę to, że jest mi dobrze.
Gorączkowo sprawdzam w kalendarzu, dzwonię do męża, sprawdzam wspólny grafik. Nie myślę o tym co jest teraz… Wspaniała rodzinę, ludzi, których kocham doceniam najbardziej tu, na Podlasiu. Tu mam więcej czasu dla córki i dla siebie. To prawdziwe wakacje od życia.
Po jakimś czasie oczywiście zaczyna mi brakować pędu i ciągle dzwoniącego telefonu. Wiem, że jak wrócę to będę lepsza. Lepsza dla siebie i innych.
Nasze wyjazdy często obfitują w ciekawe spotkania. Tak też było i teraz. Razem z Marleną z Makóweczki.pl odwiedziłyśmy już Wam znaną z poprzednich postów Księżniczkę w kaloszach.
Stajnia Zamczysk jest położona ok 20 km od Białegostoku. W sam raz na wypad za miasto. Jest to miejsce, które przyciąga. Tam czuje się miłość do natury i można posmakować sielskiego życia. A to za sprawą wspaniałych ludzi, którzy wyprowadzili się z miasta na wieś w poszukiwaniu szczęścia.
Było mnóstwo śmiechu i pysznego ciasta! Niewątpliwie najwięcej emocji wśród dzieci wzbudzały kurczaki, które mogły wziąć do rąk i pogłaskać. Od razu wróciły wspomnienia moich wakacji na wsi.
Jeżeli również macie chęć to możecie przyjechać do Stajni Zamczysk na agroturystykę.
Stare porzekadło mówi, że dzieci dzielą się na na czyste i szczęśliwe. Coś w tym na pewno jest.
Pamiętacie mój wpis o chłopcu, któremu nie wolno było zbierać liści? to było tamte podwórko
Często spotykam się z opinią, że przesadzam jeżeli moje dziecko w restauracji biega na bosaka. Chce tak robić, nie mam z tym problemu. W kodeksie sovoir vivre również nie ma na ten temat wzmianki. Czy bardzo mnie to razi? Nie, niech robi tak jak jest jej wygodnie.
Nie jest to sprawa rangi najwyższej. Po godzinie takiej samowolki skarpety lub rajstopy nadają się do namaczania i szorowania. No i co z tego? Jej szczęście jest dla mnie bezcenne.
Wkurzają mnie strasznie osoby, które za wszelką cenę chcą mieć czyste dzieci. Dziecko ugryzie jeden raz banana, a już jest powycierane od stóp do głów mokrymi chusteczkami.
Takie zachowania opiekunów mogą spowodować więcej szkody niż pożytku. Różnego rodzaju manie i fobie często mają swój zalążek w dzieciństwie. Również częste wycieranie rąk i szybkie pozbywanie się brudu może wzmagać nadwrażliwość dotykową. Warto obserwować co dziecko jest z tym w stanie zrobić.
Wszelkie teksty: “Zostaw, bo się pobrudzisz” trafiają w dziecko bardzo celnie i kodują się w jego małej głowie.
Mimo tego, że pozwalam mojemu dziecku na bardzo wiele jest maniakiem czystości. Jedzenie pomidorowej bez żadnej kropelki na białej bluzce bez śliniaka opanowała do perfekcji. Sama czuje, że w obrębie warg przyczepił jej się okruszek. W lustrze szybko zauważa, że ma brudną buzię. Dlaczego tak się dzieje? Bo pozwalam jej na samokontrolę.
Wiele prac, które wykonujemy w domu są tzw. “brudne”. Z przelewaniem wody z barwnikami spożywczymi i sadzeniem roślin włącznie. Kiedy w Ikei (zupełnie przez przypadek) kupiłam zioła do posiania od razu wiedziałam, że to będzie strzał w dziesiątkę.
Ubrudziłyśmy się i zalałyśmy kuchnie okrutnie. Bardzo dobrze się bawiłyśmy, a dom to nie muzeum.
Kiedy nie mieliśmy jeszcze dziecka podróżowaliśmy dokładnie tyle ile teraz. W tej kwestii raczej nic się zmieniło. Bardzo mnie to cieszy.
Wiele osób twierdzi, że jak ma się dziecko to podróże są trudniejsze, cięższe itp. itd. Wg mnie są tylko INNE. A może nawet lepsze. Spędzaliśmy wiele godzin w samolocie i później grzaliśmy tylko kości pod palmą na leżaku. To był wypoczynek wg nas.
Z dzieckiem zachwycam się każdym kwiatkiem, kamieniem czy ptakiem, który przysiadł na chwilę na balkonowej barierce. Nie śpimy też do 12, a korzystamy z wyjazdu 5 razy bardziej. Przywozimy też inne pamiątki z podróży. Kiedyś zbieraliśmy magnesy na lodówkę i z każdego wyjazdu przywoziliśmy je jako nasza trofea.
Teraz naszą pamiątką są… książki dziecięce. Podczas wyjazdów zaglądamy do małych księgarni i szukamy w nich perełek.
Pokażę Wam dziś nasze skarby. Te 3 przywieźliśmy z ostatniej podróży do Holandii
Przezabawną świnkę Olivię znamy już od dawna. Jej perypetie doprowadzają mnie do ataków śmiechu za każdym razem jak o niej czytam. Wyd. Egmont kiedyś wydało 2 jej części.
Absolutnie świetna kreska autora oraz bardzo humorystyczne teksty. Jeżeli nie znacie jeszcze Oliwii koniecznie jej poszukajcie.
Najpiękniejsza książka jaką w życiu widziałam. Zdobyła wiele nagród, a dzieci ją uwielbiają. Nie ma tekstu, więc każdy może interpretować ją na swój sposób. U nas powoli rodzi się zamiłowanie do tańca, więc ta książka jest doskonała.
Książka kupiona w Muzeum sztuki współczesnej w Eindhoven. Absolutny majstersztyk. Piękne, bardzo szczegółowe ilustracje przyciągają wzrok na długie chwile. Zamieszczenie otwieranych okienek uatrakcyjnia odbiór. Uwielbiamy tę książkę i przeglądamy codziennie. Po rozłożeniu ma 1,40 średnicy!
Czyli angielska wersja Bardzo głodnej gąsienicy w trójwymiarze. Przesuwane okienka oraz ruchoma gąsienica zapewnia nieco więcej zabawy niż standardowa wersja. Tata przywiózł tę pozycję z Londynu.
Dziś prezentujemy prostą, a za razem bardzo wciągającą pomoc. Zabawy z wodą u nas zawsze wzbudzają najwięcej emocji. Często pod koniec już brakuje jej w pojemnikach, bo cała woda jest już porozlewana i powycierana. Takie prace uczą precyzji ruchów oraz doskonalą małą motorykę, a przede wszystkim zapewniają mnóstwo zabawy.
W przedszkolach montessoriańskich to właśnie kącik wodny cieszy się największym zainteresowaniem.
Dlaczego dzieci lubią wodę? Z wielu powodów- dostarcza wielu doznań sensorycznych, efekt pracy jest natychmiastowy i często rodzicie w domu zabraniają bawić się tym wspaniałym materiałem.
Powstaje wiele nowych placówek, które w nazwie mają nazwisko włoskiej lekarki. Nam rodzicom – ta etykieta kojarzy się zazwyczaj bardzo dobrze. Jeżeli gdzieś usłyszymy “Montessori” to od razu wiemy, że miejsce jest godne uwagi.
Montessori – to słowo haczyk, na których łapie się wiele rodziców. Z jednej strony ogromnie mnie to cieszy, a z drugiej lekko przeraża. Termin “Montessori” jest już jak worek, do którego każdy może coś dorzucić albo dodać od siebie. Tylko, że to już wtedy nie jest TA pedagogika.
Maria Montessori stworzyła bardzo konserwatywną formę pracy z dziećmi i tak naprawdę aby cała metoda była spójna i logiczna nie powinniśmy za dużo dodawać od siebie, a już absolutnie nic nie zmieniać w głównych założeniach. Tak więc przedszkole, które ma “Montessori” w nazwie wcale takie być nie musi. Znalezienie autentycznej placówki może okazać się nie lada wyzwaniem.
W dzisiejszym poście napiszę Wam jakie ABSOLUTNIE OBOWIĄZKOWE punkty powinno spełniać przedszkole lub żłobek.
Osoby pracujące bezpośrednio z dzieckiem powinny mieć ukończone odpowiednie studia lub kursy Pedagogiki M.Montessori.
W przedszkolach Montessori nauczyciele powinny zwracać się do dziecka z ogromnym szacunkiem. Nauczyciele często schylają się lub kucają przy dzieciach, abo móc rozmawiać cicho, twarzą w twarz. Nie dopuszczalne jest żeby nauczyciel podczas pracy własnej wołał dziecko z drugiego końca sali. Musi podejść, poczekać aż dziecko skończy i wtedy je poprosić.
Miejsca do pracy- niskie stoliki z krzesełkami odpowiednimi do wzrostu dziecka oraz przestrzeń na dywanie. W koszu powinny być umieszczone małe dywaniki do pracy na podłodze. Szatnia, łazienka i jadalnia powinna być przystosowana do potrzeb dzieci
W przedszkolach montessoriańskich nie powinniśmy spotkać Kubusia Puchatka na ścianie, ani książki ze Świnką Peppą na półce. Powinny znaleźć się tam książki bez fikcji. Więcej na ten temat możecie przeczytać we wpisie – Kreatywnie nie koniecznie
Na półkach powinien się znaleźć materiał rozwojowy, który opracowała sama M.Montessori. Co ciekawe każda pomoc jest tylko w jednym egzemplarzu aby dzieci mogły nauczyć się czekania na własną kolej.
Podzielone tematycznie:
Najbardziej rozpoznawalną pomocą jest różowa wieża. Przykłady:
Oprócz materiału montessoriańskiego w przedszkolu znajdują się również inne pomoce. Raczej nie ma miejsca na plastik i pstrokaciznę.
Przedszkole wspiera samoobsługę “Pomóż mi to zrobić samodzielnie”- to maksyma tej metody. Dzieci ubierają się same, nakładają sobie jedzenie, a nawet po sobie zmywają.
Niezwykle ważne do prawidłowego rozwoju społecznego i emocjonalnego dzieci. Podobnie jak w rodzinie wielodzietnej dzieci mają możliwość bycia najmłodszym przez rok i z wielkim zainteresowaniem obserwować dzieci starsze. Za rok będą opiekowały się i pokazywały przedszkole dzieciom młodszym.
Praca własna w godzinach porannych. W tym czasie dzieci same wybierają sobie pomoce i z nimi pracują.
Oraz długie przebywanie na podwórku.
W tych placówkach naprawdę można poczuć obecność pewnego mistycyzmu. Wychodząc z placówki, która rzeczywiście jest prowadzona tą metodą ma się wrażenie lekkiego katharsis- piszę serio.
Tak wygląda poranek w przedszkolu prowadzonym tą metodą:
Kiedy moje dziecko zaczęło siedzieć powoli zaczęliśmy rozszerzać dietę. Na początku wybierałam produkty najwyższej jakości, eko, sezonowe, sprowadzane nieraz 200 km od wujka. Żeby tylko miała wszystko co najlepsze i najzdrowsze.
Podczas cotygodniowych szybkich zakupów z dzieckiem w markecie (7 minut z zegarkiem w ręku) często zatrzymywałam się przy półce dedykowanej dzieciom. Ile ja się naczytałam, ile składów posprawdzałam.
Doszłam do wniosku, że w tej strefie nic dla mojego dziecka nie znajdę. Co jakiś czas wprowadzałam nowe produkty do diety, bez tabelek – bardzo intuicyjnie i nadal na tej półce wszystkie produkty tych składników miały za dużo. Nawet zwykły jogurt naturalny nie mógł być z mleka z proszku.
Miałam zdrowego hopla na tym punkcie. Wszystko co trafiało na talerz mojego dziecka było obejrzane przeze mnie po 20 razy. Gdybym tylko miała możliwość to poddałabym te produkty analizie chemicznej. Takiego świra miałam do ok 12 m.ż. mojego dziecka.
Jak grom z jasnego nieba Lilka wraca z tatą z podwórka z lizakiem (Chupachups).
Ja zamarłam i prawie z pięściami wbiegam do przedpokoju. “Kupiłeś jej to?” Mąż przerażony odpowiada: “Sąsiadka jej dała”.
Yhyyym
Smutek zagościł w moim sercu. “A zapytała chociaż czy ona może jeść lizaki?”- pytam
“No nie”- odpowiada mąż
“Liluś daj mi tego lizaka, proszę”
odpowiedź na to pytanie pewnie znacie tylko wyobraźcie sobie, że było ją pewnie słychać w całym bloku. Sąsiadka też pewnie usłyszała.
” To ja Ci może zmienię na taki inny. Lepszy!” /eko/
odpowiedź taka sama jak wyżej tylko jeszcze głośniej
Nie poszłam.
Siedziałam i patrzyłam jak moje dziecko z ogromnym namaszczeniem je lizaka. Lizaka za 1 zł. Tak jakby to był najlepszy lizak świata. Bo i pewnie był.
Byłam zła, byłam bardzo zła, że nikt nas nawet nie zapytał. Pomyślałam jednak, że tych wszystkich zdrowych nawyków nie przekreśli jeden lizak. No bo jak?
Po tygodniu wchodzimy do sklepu po zakupy. Przy kasie oczywiście wielki słodyczowy stand. Moje ledwo mówiące wtedy jeszcze dziecko cieszy paszczę i krzyczy “jiziak!”. Udaję, że nie słyszę i stoję dalej w kolejce. “Jiziaka!!” Liczba wykrzykników przy każdej “prośbie” była coraz większa.
Kucam, uśmiecham się serdecznie do niej i głosem pełnym nadziei przemawiam: “Lilusiu, w domu mam dla Ciebie lizaka, lepszego 10 razy niż ten tutaj” /eko/. Ona myśli. Uspokoiła się. Myśli. I ze zdwojoną siłą na cały sklep “Nieeeeee, tegoooo”. Ups. co robić , co robić drogie Bravo? Przybieram inną pozę i stanowczo mówię: “Nie kupię Ci tego lizaka”. Nic to nie działa.
Za mną stoi starsza Pani, jest świadkiem tej patowej sytuacji i mówi do mnie: “Kupi jej Pani tego lizaka, bo ja jej kupię”. “Absolutnie”- odpowiadam i idę pakować jabłka do reklamówki. Nagle płacz ustaje. Odwracam się, Lilka szczęśliwa. Pani mówi: ” To ja jej kupię ciasteczko” Ciężko wzdycham i nie mam już na nic siły. Podchodzę do wózka, a moje dziecko karmione do tej pory eko pasternakiem trzyma w ręku SNICKERSA.
Jabłka rozsypały się po całym sklepie. Tak mnie zatkało, że nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa. W głowie miałam milion niecenzuralnych słów, ale kultura i szacunek do starszych ludzi nie pozwoliła mi ich uzewnętrznić. Wyszłam ze sklepu. 1:0 dla Snickersa. Przecież jej nie zabiorę, a dobrowolnie nie odda.
Jak tak ktoś może robić? Wpajam jej różne rzeczy, z uporem maniaka uczę, a ktoś jednym takim gestem burzy to co tak usilnie budowałam? O co chodzi z tym dawaniem obcym dzieciom słodyczy? Ja rozumiem, że kiedyś ich nie było i każdy dzielił się nimi ze wszystkimi. Niech da jej jabłko, cokolwiek co nie będzie miało wpływu na jej zachowanie.
Co tydzień chodzimy na zajęcia adaptacyjne. W drodze do domu wchodzimy do piekarni. Już z daleka uśmiechają się do mnie malutkie bułeczki z soczewicą. Lilka siedzi w wózku, kupuję jeszcze chleb, płacę i daję papierową torebkę Lilce i mówię “Mmm ale wyglądają smakowicie te bułeczki, wyjmij sobie” i na sekundę odwracam głowę. “Pychaaa”- mówi dziecko. Ja patrzę i oczom nie wierzę.
ONA JE MAŁEGO TŁUSTEGO PĄCZUSIA CAŁEGO W LUKRZE.
Biorę do ręki, gryzę. To pączuś jak nic. Soczewicy tam na pewno nie ma. Oburzona mówię do ekspedientki: “Pani się pomyliła, ja chciałam bułeczki z soczewicą, a nie pączki”. A ona obrażona odpowiada: “Bułeczki z soczewicą są w drugiej torebce – dla Pani, a niech dziecko coś dobrego sobie zje”.
Fala gorąca uderzyła mnie jak tsunami. Ciśnienie się podniosło jak przy starcie samolotu. Znów mnie zatkało. Wyszłam, nic nie powiedziałam. Tylko policzyłam do 10 i byłam gotowa próbować dziecku wyperswadować jedzenie tych tłustych i obrzydliwie słodkich pączków. Z jakim skutkiem? Pewnie się domyślacie.
Tydzień później jak tylko moje dziecko na horyzoncie zobaczyło cudowną piekarnię to już z daleka krzyczało, żeby tam wejść. Przez tydzień obmyśliłam bandycki plan i ponownie poszłam się zmierzyć z wrogiem. Wymyśliłam, że kupię jej tego maleńkiego pączusia i tym sposobem przechytrzę system.
A co! Dobry humor miałam. Kupiłam to co zwykle, czyli bułeczki z soczewicą, chleb i jednego maluteńkiego pączusia. Co by nie mogła mi go dać w gratisie. Zapłaciłam i zadowolona pakuję zakupy do kosza pod wózkiem. Wtem mój wróg wyciąga spod lady większe działo. CZEKOLADOWEGO MIKOŁAJA “Bo tym pączusiem to się nie naje przecież”.
I znów nic nie powiedziałam, bo nie jestem typem kłótliwca. Miałam w głowie całe elaboraty na ten temat. I co z tego jak ich nie potrafiłam ich zwerbalizować.
Tak ciągle sobie myślę dlaczego obcy ludzie obdarowują cudze dzieci? Kto im dał do tego prawo? A może moje dziecko ma potworną alergię na dany produkt.? Nikogo to nie obchodzi. Tylko za plecami słyszę “Co z niej za matka, dzieciństwo dziecku odbiera?”.
Tak czy inaczej jak widzi słodycze to ma taką minę:)
A tu popełniłam wpis Zdrowe przekąski dla dzieci – takie które kupuję be wyrzutów sumienia