kontakt i współpraca
Popełniłam masę błędów, wiele rzeczy zrobiłabym inaczej, a może po prostu za dużo oczekiwałam. Muszę się przyznać, że jak zwykle życie zweryfikowało wszystkie teorie. Kiedy zostałam mamą miałam w głowie obraz swojego idealnego macierzyństwa. To właśnie ten wyidealizowany obraz popsuł mi moje podejście do bycia rodzicem. Nigdy nie chciałam być typową matką, a taką się właśnie stałam.
Do podzielenia się moimi doświadczeniami zaprosił mnie w ramach płatnej współpracy producent produktu leczniczego Pyrosal, który codziennie wspiera rodziców w chorobach dzieci. Pełna informacja o leku Pyrosal: www.pyrosal.pl
Każdy z nas uczy się na błędach i nie ma lepszego sposobu, aby dowiedzieć się jakie rozwiązanie będzie lepsze. Nie przekonują nas życzliwe rady innych osób, dopiero kiedy zobaczymy, że jednak mieli racje możemy mówić o nauczce. Ale nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli, jeżeli nie popełnilibyśmy tego błędu.
Mimo tego, że każdy problem jest uciążliwy to powoduje, że się rozwijamy. Gdyby tak było, że wszystko nam się idealnie układa to za szybko byśmy się do tego przyzwyczaili. Ja po każdej porażce, z perspektywy czasu mówię, że nic się nie dzieje bez przyczyny. Wiele rzeczy mi się nie udało, chociaż mocno tego pragnęłam.
Właśnie się sama z siebie śmieję, jak słyszę ten tekst. Macierzyństwo bardzo mnie zmieniło i gdybym spotkała kogoś, kogo widziałam po raz ostatni 12 lat temu to możliwe że by mnie nie poznał. Jestem zupełnie inną osobą, która ma w życiu inne priorytety i wartości. Zawsze lubiłam mieć wszystko zaplanowane i bardzo mnie denerwowało to, że muszę zmieniać swoje plany – a jak się okazało przy dzieciach jest to niemożliwe.
Jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana Heraklit z Efezu
Pewnie też to znacie, za chwilę wyjazd, wszystko dopięte na ostatni guzik – a Wasze dziecko zasypia rumiane o godzinie 18. Właśnie teraz. Właśnie w tym momencie zaczyna być chore. Co za beznadziejne zrządzenie losu! Zaczynacie analizować, skąd ten wirus mógł się przyplątać, i dlaczego do diaska, właśnie teraz?! Znam to bardzo dobrze, wiele razy spotkała nas taka sytuacja i o ile, pierwsze kilka razy potrafiło doprowadzić mnie do takich nerwów, że nie mogłam spać – to później już się przyzwyczaiłam.
Zawsze może się tak stać, że “COŚ” się wydarzy. Mam w domu zestaw swoich sprawdzonych rzeczy, których w takich sytuacjach zawsze używam. Oprócz nebulizatora, termometru, oleju z czarnuszki, mam też zawsze Pyrosal.
To produkt leczniczy, który mam z polecenia i podaję go dzieciom, kiedy widzę, że coś je bierze. Jak pojawiają się pierwsze objawy infekcji, takie jak:
Pyrosal nie jest suplementem diety, to lek, który ma działanie potwierdzone badaniami. Zawiera:
Tak mówiłam kiedy widziałam matki trzęsące się nad swoim dziećmi i nie potrafiłam zrozumieć dlaczego tak wszystko przeżywają. Denerwowało mnie to, że każdą chorobę lub umiejętność rozkładają na czynniki pierwsze, jakby to było osiągnięcie na miarę nagrody Nobla. A później sama musiałam się gryźć w język w towarzystwie żeby sama nie stać się taką matką.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że rytuał u dziecka jest czymś takim, jak poranek z filiżanką kawy u mnie. Gdyby ktoś mi go odebrał, bo miałby inną wizję rozrywki na ten czas, to nawet nie chcę myśleć co by się stało, ale nie byłoby ciekawie.
Teraz w pełni rozumiem potrzebę powtarzalności i poczucia bezpieczeństwa. Wystarczy kilka dni bez rutyny i widzę, że wszyscy tracimy grunt pod nogami.
To było motto mojego macierzyństwo. Dążyłam do tego długo i uważam, że zrobiłam wszystko w tym kierunku. BLW, zero typowych słodyczy z białym cukrem, same warzywa eko sreko z bazarku. Na syrop glukozowo-fruktozowy miałam radar z daleka. Więc jak do tego doszło, że moje dzieci nie znoszą kaszy jaglanej, daktylowych kulek mocy (na których kiedyś prawie straciłam palec, bo włożyłam go do podłączonego blendera), a do tego jedzą wciąż te same rzeczy?
Tak wyszło, trafiły mi się dzieci wybiórcze pokarmowo, które dopiero teraz powoli rozszerzają repertuar swojego menu. Gdyby nie podłużna papryka, którą jedzą codziennie to praktycznie nie jadłyby warzyw. Kiedyś mnie to dobijało i bardzo się przejmowałam, teraz mam z tym luz. Wiem, że to się zmieni.
Na początku czytałam sporo poradników dla rodziców, to one nadawały kierunek moim decyzjom i utwierdzały mnie w przekonaniu, że dana metoda jest dla nas dobra. Jednak im więcej czytałam, tym miałam większe poczucie, że albo coś ze mną jest nie tak, albo z moimi dziećmi. Miałam wyrzuty sumienia, że ze zmęczenia tak dużo odpuszczam.
Za bardzo się porównywałam i to spowodowało, że w pewnym momencie powiedziałam: DOŚĆ. Porzuciłam wszystkie teorie i zaczęłam słuchać swojej intuicji. Wtedy tak naprawdę dopiero poczułam, że jestem dobrym rodzicem.
Dopiero teraz wróciłam do czytania beletrystyki, chociaż często zasypiam po kilku stronach to na nowo odkrywam czytanie. Znacznie częściej znajduję czas na przeczytanie artykułu w gazecie niż całej książki, ale już i tak jest lepiej.
A teraz coś kontrowersyjnego. Kiedy słyszałam o dzieciach, które dużo chorują i właściwie płynnie przechodzą z jednej infekcji w drugą to byłam przekonana, że to jest wina rodziców. Tak wiem, że to absurdalnie brzmi! Ale tak myślałam (i za to przepraszam), że skoro dziecko jest ciągle chore to rodzice:
I wtedy sama zostałam mamą, która robiła wszystko “dobrze”, a moje dzieci i tak chorowały, bo nabywanie odporności to długi proces. Ale wtedy tego nie rozumiałam i byłam załamana, kiedy trafił nam się miesiąc bardzo intensywnego chorowania. Miałam pretensje do siebie, że za mało się staram. Dopiero teraz wiem, że zupełnie niepotrzebnie.
⭐️ Blog dla rodziców, którzy chcą wiedzieć więcej ✉️kontakt@nebule.pl 📚Moje książki dla dzieci wspierające rozwój mowy ⬇️⬇️⬇️
Żałuję, że nie przeczytałam takiego posta zanim pozwoliłam dziecku zainstalować tę grę na telefonie. Moje dzieci korzystają rozsądnie z elektroniki, pytają czy mogą coś zainstalować oraz mają limitowany czas. Od około 6 roku życia pozwalamy również grać w gry dostosowane do ich wieku, a rekomendacje zazwyczaj sprawdzam w aplikacji Common sense.
Jeszcze słowem wstępu – wszystko jest dla ludzi, jestem ostatnia by generalizować, demonizować czy wrzucać wszystkie gry ekranowe do jednego worka. Zresztą elementy grywalizacji są teraz wszędzie – potrafią wspomagać naukę języków obcych. Gry potrafią uczyć koncentracji, wytrwałości w dążeniu do celu czy ćwiczyć refleks.
Kiedy więc dziecko mnie poprosiło, żeby zainstalować tę grę zachowałam się tak samo jak zawsze: sprawdziłam wiek w aplikacji oraz szybko włączyłam filmik na YouTube żeby zobaczyć, jak wygląda rozgrywka. Wszystko wydało mi się normalne i dostosowane do wieku.
Zazwyczaj wolę, kiedy moje dzieci grają w spokojniejsze gry, gdzie trzeba się wysilić, pomyśleć, zaplanować. Ale uznałam, że skoro jest tak popularna, a dzieci w nią tak chętnie grają to coś musi w sobie takiego mieć.
PEGI (Pan European Game Information,Ogólnoeuropejski system klasyfikacji gier) sugeruje, że jest to gra od 7 lat.
AppStore sugeruje, że jest to gra 9+
W innych krajach ta gra jest rekomendowana nawet od 12 lat
I już wiem dlaczego. Ta gra jest maksymalnie uzależniająca, a specjaliści mówią, że jest to prosta droga do hazardu.
Gra oczywiście jest “darmowa” – a jak jest darmowa, to zarabia na mikropłatnościach.
Wpadamy więc w pułapkę, bo ciężko odmówić dziecku skoro nic się nie płaci za ściągnięcie gry, a potem zaczyna się nagabywanie na nie najwyższe przecież kwoty. Coraz częściej i częściej – i spirala się nakręca.
Jeżeli jesteście rodzicami to z pewnością już słyszeliście nazwę tę gry, bo jest bardzo popularna wśród dzieci. Brawl Stars, bo to o niej mowa wydaje się być naprawdę kolorową i fajną grą. Ale ma kilka pułapek, o których na pewno nie wiecie i można je dopiero dostrzec, kiedy dziecko ma ją już na telefonie.
Zazwyczaj zaczyna się od proszenia, w szkole gra w nią dużo dzieci i prawdopodobnie stąd ją znają. Wciąga „nowych”, bo jest tam tryb multiplayer – można grać z kolegą lub koleżanką z klasy. To powoduje, że chęć jej posiadania jest ogromna!
Niestety nie piszą w ostrzeżeniach, że ta gra jest tak skonstruowana aby odnosić w niej sukcesy trzeba albo:
Do tego dzieci porównują się ze sobą i oczywiście odczuwają frustrację jeżeli ktoś ma więcej.
Są to kwoty od 10 zł do nawet 500 zł. Bez płacenia rozwój postaci trwałby wręcz wieczność, więc pojawiają się prośby aby kupić „dodatek”.
Widzicie już tę pułapkę?
Rozgrywka jest krótka – trwa około 3 minuty – idealnie na przerwę w szkole. Przez to, że gra się szybko się ładuje, runda jest dynamiczna to ma się ochotę ciągle sięgać po telefon. Koledzy siedzą obok siebie z nosami w telefonach i są razem „w wirtualu”. Właśnie przez to ta gra rozprzestrzenia się jak wirus.
Ta gra ma tak zwane lootboxy, czyli skrzynki, za które sie płaci, a w środku są losowo wybrane rzeczy, które poprawiają Twoją moc.
Oczywiście otwieraniu skrzynki z nagrodą towarzyszą specjalne efekty: wizualne i dźwiękowe, aby było to jeszcze bardziej atrakcyjne, a co za tym idzie uzależniające. Dopamina dosłownie zalewa niedojrzałe mózgi dzieci.
W skrzynce możesz znaleźć potrzebne ci rzeczy, ale jeszcze częściej dostajesz rzeczy, które już masz albo ich wcale nie potrzebujesz. Jest to mechanizm wykorzystywany nagminnie – i szeroko krytykowany na całym świecie za zachęcanie do zbyt wielu zakupów.
To jest hazard w czystej postaci i jak pokazują badania może powodować później skłonności ku niemu i budować uzależnienie.
Link do badań
Zdobywanie nowych odznak, postaci, bonusów, punktów – to wszystko wywołuje ogromną satysfakcję… i walkę o jeszcze więcej. A to oczywiście oznacza albo jeszcze więcej czasu albo jeszcze więcej zakupionych dodatków.
Gry z naszego dzieciństwa, miały zawsze swój koniec. Przechodziło się całą grę – zwieńczoną walką z final bossem – ale gra miała swój cel. Gry tworzone teraz nigdy się nie kończą. Twórcy na bieżąco dorabiają nowe postaci, poziomy czy wyzwania. Dbają by źródełko z mikropłatnościami płynęło wartko.
Aby przypadkiem dziecku nie przyszło do głowy znudzić się i odłożyć rozgrywkę na parę dni – są specjalne oferty, postacie, misje, które można zdobyć “tylko w ciągu najbliżysz 12h“! To wymusza ciągłe mentalne śledzenie i włączanie gry w każdej dostępnej chwili – żeby przypadkiem nie przegapić możliwości odblokowania nowego ludzika!
Żeby go zdobyć trzeba znów poświęcić czas albo pieniądze. A przecież Krysia, Tymek i Hubert już go mają – mamo ja muszę go mieć!
Jeśli wszyscy twoi znajomi rywalizują z tobą w tej samej grze – twój status jest określany przez posiadane przez ciebie levele i stwory. Kiedy gracie w grupie – buduje się swego rodzaju zobowiązanie – ej muszę zagrać, bo grupa mnie potrzebuje. Jeśli przegram jakąś rozgrywkę, przecież muszę się odegrać…
Jakoś tak już działa ten nasz mózg, że jak zaczniemy coś zbierać – to chcemy uzbierać całą serię! Dlatego twórcy gier znając ten mechanizm wbudowali całe mechanizmy zbierania a to odznak, a to lootboxów. Przypomnijcie sobie choćby wariactwo Pokemonów. Chodziło o to, żeby zebrać ja wszystkie!
Twórcy gier mają w swoim arsenale jeszcze dużo innych sposobów by to właśnie w ich aplikacji spędzać jak najwięcej czasu. Te mechanizmy opracowały naprawdę tęgie umysły. A na nasze głowy spadnie potem wyprowadzenie dziecka ze świata, na który poświęcił tak dużo czasu, czy środków ze swojego kieszonkowego. To kolejna pułapka – bo przecież dziecko tyle zainwestowało, że nie może po prostu przestać…
Żałuję, że nie przeczytałam podobnego artykułu wcześniej, zanim pozwoliłam na instalację gry. Warto mieć tego świadomość. A jeżeli Wasze dzieci już mają tę grę, to warto sprawdzić, czy nie grają na przerwach w szkole oraz czy nie problemu z uzależnieniem.
Przeczytajcie i udostępnijcie innym rodzicom
Wyjątkowa seria dla najmłodszych czytelników, wspierająca rozwój mowy. Zestaw zawiera 3 książki: Agugu, Akuku i Gadu gadu
Jeśli jesteście ze mną dłużej, Emi z pewnością już znacie, a Wasze dzieci kochają! A te z Was, które jeszcze nie odkryły Emi dla swoich dzieci, będą zachwycone! Właśnie wyszła kolejna część z podróżniczej serii o Emi – „Emi i Tajny Klub Superdziewczyn. Dookoła świata. Londyn”. Tym razem dziewczyny będą odkrywały brytyjską stolicę. Nie zabraknie oczywiście tajemnicy i zagadki do rozwiązania!
Jak wiecie promowanie czytelnictwa jest jednym z najważniejszych celów nebule.pl, dlatego wyszukuję dla Was najwartościowsze książki dla dzieci. Tę pozycję objęłam również patronatem – artykuł powstał dzięki współpracy reklamowej z Wydawnictwem Wilga. (Grupa Wydawnicza Foksal)
Podróżnicza część przygód Emi jest szczególnie lubiana przez Lilę, która jest pasjonatką podróżowania! Trzeba przyznać, że jest bardzo wciągająca i zabawna. Cała seria zawiera już aż 6 tomów, które już wcześniej Wam polecałam. To „Emi i Tajny Klub Superdziewczyn. Dookoła świata:
Całkiem sporo zwiedzonego świata. I każda z tych części jest równie dobra, wypełniona ciekawostkami i wiadomościami. Nasze dzieci mają takie wspaniałe możliwości eksplorowania świata, nawet nie ruszając się z domu!
Cała przygoda tym razem zaczyna się od otrzymania tajemniczych zaproszeń, które wyglądają bardzo dziwnie i wcale ich nie przypominają. I już mamy zagadkę! Nie mówcie o tym dzieciom, ale ja Wam zdradzę, że są to zaproszenia od Inki na urodziny! A potem sprawy przyspieszają i nagle cała ekipa otrzymuje bilety do Londynu!
Tam zaczynają się superprzygody i poznawanie najciekawszych miejsc. Więcej Wam nie powiem, ale muszę przyznać, że Agniesza Mielech jest mistrzynią przekazywania wiedzy podprogowo. Dzieciaki w książce dowiedzą się o istnieniu Big Bena, Tower Bridge, Tower of London, British Musem, Hide Parku czy pałacu Buckingham. To na początek.
Ale to nie koniec! Dzieciaki poznają też ciekawe postaci, związane z Wielką Brytanią i to jeszcze zanim tam wyruszą. A wszystko za sprawą balu przebierańców, związanego tematycznie z Londynem. Poznają między innymi takie persony, jak Królowa Elżbieta, Merry Popins, księżna Diana, Ada Lovelace – swoją drogą, ciekawa jestem, czy wiecie, kim jest ostatnia z nich. Ja nie wiedziałam!
Myślicie, że to koniec? O nie! Dzieciaki nauczą się, co to znaczy wychodzić po angielsku, a także pić herbatę o 17:00. Dowiedzą się, czym jest Royal Ascot, Heathrow i o co chodzi z ruchem lewostronnym. No dobrze, nie będę Wam mówić o wszystkim. Chcę Wam tylko pokazać, jak cenną lekturą jest Emi!
To nie tylko książka o perypetiach dziewczynek (i jednego superchłopaka), ale także książką, poszerzającą horyzonty. Dzieci będą superoczytane i coraz lepiej obeznane w otaczającym je świecie. Miłośnicy Emi nie zastanawiają się, gdzie leży Londyn. Oni to wiedzą!
Choć może się wydawać, że to głównie seria dla dziewczynek, także i chłopcy się w niej odnajdą, dzięki obecności jednego superchłopaka. Trzeba jednak przyznać, że to raczej książka „dziewczyńska” i dziewczyny ją kochają!
Ja wiem, że wszystko jest dla wszystkich i cudownie! Jednak ta książka z pewnością lepiej przemawia do świata dziewczyn, bo mówi ich językiem i skupia się na ich zainteresowaniach.
To idealna książka dla dzieci w wieku 6-12 lat. Jest napisana w formie pamiętnika, który pisze właśnie Emi. Idealna do samodzielnego czytania, gdy dzieci zaczynają już je ogarniać. Wciąga i sprawia, że czytanie jest po prostu fajne! To sposób na odpoczynek! A nie nudny obowiązek szkolny.
Z pewnych źródeł wiem, że Emi, a tak naprawdę Agnieszka Mielech – autorka, przyczyniła się do zamiłownia czytelniczego wielu dzieci. Niektóre z nich to już nastolatki! I wyobraźcie sobie, że dalej chętnie czytają. Czym skorupka za młodu nasiąknie…
Opisywany „Emi i Tajny Klub Superdziewczyn. Dookoła świata. Londyn” kupicie np. TUTAJ. A poprzednie tomy Emi są np. TUTAJ w bardzo korzystnych cenach!
„Emi i Tajny Klub Superdziewczyn” to seria, która jest absolutnym hitem i jeśli chcecie, by dzieci czytały książki dla przyjemności, oto początek tej przygody!
A jeśli porwiecie kiedyś wasze dzieci do Londynu – tu macie naszą recenzję z wizyty – Londyn
Wiosna czeka już za rogiem, szukamy butów na wiosnę dla dzieci i powoli przygotowujemy się do zmiany garderoby na lżejszą. Kurtki co prawda jeszcze nosimy zimowe, ale buty już dawno zmieniliśmy na lżejsze. W dzisiejszym wpisie pokażę Wam moje typy na wiosnę.
wpis zawiera linki afiliacyjne
Chyba nie ma osoby, która by nie czekała na 12-13 stopni, śpiew ptaków i słoneczko za oknem. W oczekiwaniu na ten czas przeczesuję sklepy w poszukiwaniu nowych elementów wiosennej garderoby.
Znajdziecie tutaj różne modele od najmniejszych do największych, do tego starałam się żeby były atrakcyjne cenowo.
Znacie koncept na buty Barefoot?
a tu opisywałam Kapcie do przedszkola i szkoły
Jeżeli szukacie idealnej bluzy dresowej z polskich marek, to idealnie trafiliście. Chyba nie znam osoby, która nie ma w szafie bluzy dresowej. Jest to jedna z najwygodniejszych rzeczy, jaką można założyć. Mam kilka fajnych modeli, które noszę bardzo często i dziś je Wam pokażę.
Wiele polskich marek ma ofercie dresy i bluzy – jeżeli macie swoich faworytów, to koniecznie napiszcie nazwy w komentarzach.
Dostępna TUTAJ
Mam na sobie rozmiar M
Przepiękna bluza z polskiej marki By the moon w karminowym kolorze, która pasuje idealnie do jeansów, a także eleganckich spodni. Ma luźniejszy krój i raglanowe rękawy. Bardzo ładnie układa się na sylwetce i muszę przyznać, że hamuję się przed codziennym jej zakładaniem. Ten kolor, fason i miękkość sprawia, że mogłabym nosić ją codziennie. Bluza jest ciepła (dresówka drapana) i niesamowicie wygodna.
Mam rozmiar M
Tak polubiłam ten model, że musiałam się skusić też na inny kolor. Krój ma identyczny jak czerwona, ale jest w bardziej intensywnym kolorze. Niesamowicie miękka i wygodna – nie będziecie mogły zdecydować się na kolor, bo wszystkie są piękne.
Niestety ten model już jest wyprzedany, ale marka ma kilka innych ciekawych modeli KLIK
Mam rozmiar S
Uwielbiam krój tej bluzy – jest krótsza i ma szerokie rękawy, do tego jest bardzo ciepła i stylowa. Muszę też zwrócić uwagę na genialne odszycie. Jest to już moje drugie ubranie z tej białostockiej marki i każda z nich jest świetnie uszyta, a ceny są bardzo atrakcyjne. Zajrzyjcie koniecznie.
Mam rozmiar XS/S (model oversize)
Przyznaję, że przypadkiem trafiłam na tę bluzę z polskiej marki GST – nigdy wcześniej o niej nie słyszałam, a szkoda, bo mają naprawdę ciekawe modele oversize. Jest to moja pierwsza tak duża bluza i czuję się niej świetnie. Jest ciepła i doskonale leży, pasuje idealnie do węższych spodni lub leginsów. Ten model i kolor jest limitowany, więc może się szybko wyprzedać.
Akurat ten kolor jest wyprzedany, ale są inne KLIK
Mam rozmiar M/L
Najbardziej klasyczna bluza z polskiej marki Momonde – mam też do niej spodnie dresowe (w mniejszym rozmiarze) i jest to jedyny dres, który na mnie pasuje. Mam też inne kolory, bo ubrania tej marki cechują się doskonałą jakością i wyglądają rewelacyjnie po praniu (i suszeniu w suszarce). Ta bluza jest wykonana z cieńszej dzianiny i dzięki temu dopasowuje się do sylwetki.
Dostępna w różnych kolorach TUTAJ
Uwielbiam krój tej bluzy – jest do połowy rozpinana i dzięki temu ma fajny sportowy styl. Jest bardzo wygodna i ciepła – dodatkowo ma rozcięcia na kciuki – można je naciągnąć. Ubrania Flawless mają ciekawe kroje i są super uszyte. Moja bluza ma rok i nadal jest w świetnym stanie.
a tu wpis Polskie marki odzieżowe dla dzieci