kontakt i współpraca
Jak się bawić z niemowlętami, na co warto zwracać uwagę i z czego korzystać? W dzisiejszym wpisie przedstawię Wam moje pomysły na zabawy wspierające rozwój naszych maluchów.
Tak naprawdę tak małe dzieci nie potrzebują wielu bodźców i nie trzeba być żadnym specjalistą żeby bawić się ze swoim dzieckiem. Najlepiej kierować się tym co lubimy i tym jak reaguje dziecko. Nawet siedząc na podłodze z pudełkiem mokrych chusteczek możemy zająć naszego malucha ciekawą, rozwijającą zabawą.
Ważne żebyśmy zachowali odrobinę zdrowego rozsądku i np. nie podrzucali dziecka do sufitu czy też trzymając go za same dłonie kręcili w kółko.
Takie maluchy uwielbiają zabawy z innymi ludźmi i jest to zupełnie normalne. Mogę Wam zagwarantować, że jest niewiele takich dzieci, które przez pół godziny będą zajmować się jedną rzeczą i nie wołać płaczem opiekuna. Niemowlęta bardzo szybko się nudzą i często płaczą właśnie z tego powodu.
Przedstawione zabawy najlepiej nadają się dla niemowląt w wieku 6-9 miesięcy, ale nawet roczniaki będą nimi zainteresowane.
Chyba najbardziej znana zabawa na świecie. U nas sprawdza się nawet siedząc przy stole. Julek jest już tak uwarunkowany, że śmieje się na same słowa „kuku” – nikt nie musi się chować. Przerobiliśmy mnóstwo wersji: ja z pieluchą na głowie, Julek z otulaczem na głowie, Lilka wyglądająca zza fotela, Daniel otwierający drzwi… Dzieci uwielbiają tę zabawę.
Dla raczkującego malucha możemy utrudnić zadanie i np. schować się za zasłonę i nawoływać dziecko. Nam się wydaję, że to zwykła zabawa, maluchy w tym czasie ćwiczą uwagę słuchową i podążanie za źródłem dźwięku.
Wydawać się może, że ta zabawa nie jest wcale rozwijająca, ale to błędne myślenie. Wystarczy, że zbudujemy wieżę z kilku klocków na podłodze lub stoliku, a dziecko ją zburzy – będzie miało ubaw, a dodatkowo dziecko będzie zdawało sobie sprawę z celowości swoich czynów oraz ćwiczyło koordynację ręka- oko.
Mało tego, żeby dziecko nauczyło się budować z klocków to właśnie najpierw musi poćwiczyć burzenie. Polecam szczególnie zabawę ze starszym rodzeństwem. Tylko należy je uprzedzić, że zabawa na tym się opiera, bo inaczej awantura murowana;)
Daj mu do trzymania pieluchę lub kocyk i udawaj, że probujesz mu to wyciągnąć. Niemowlę będzie bardziej zaciskało dłonie na obiekcie. Ja w tej zabawie mówię: „Daj, daj, daj mi kocyk”, a on się śmieje. Jest to bardzo fajna zabawa na dostosowywanie siły mięśniowej do przedmiotu.
p.s. Na początku podłóżcie coś z tyłu żeby dziecko, które puści kocyk nie uderzyło potylicą o podłogę.
Chyba wszystkie dzieci uwielbiają swoje odbicie w lustrze. Kiedy dziecko siedzi można mu założyć czapkę na głowę żeby zobaczyło, że coś się zmienia, a jego twarz pozostaje taka sama. Warto do tego wykorzystać różne czapki. W ten sposób będzie się uczyło swojego ciała.
Nie wiem czy wiecie, ale niemowlętom, które nie raczkują bardzo ciężko jest zrozumieć, że mama, która zniknęła za drzwiami żyje i ma się dobrze. Wg nich po prostu znikacie. Im dziecko więcej raczkuje tym ma więcej informacji wzrokowo-przestrzennych.
Maluchy w tym wieku zazwyczaj już raczkują i właśnie wtedy odkrywają, że mama, która zniknęła za ścianą tak naprawdę jest. My codziennie żegnamy Tatę w drzwiach właśnie przez „papa” i gest machania ręką. Powoli, powoli Julek już zaczyna łapać. A jak Tata wraca z pracy to biegnie do niego na czworakach żeby się przywitać i powiedzieć „cześć”.
Na dziś to tytle zabaw. Już niedługo pokażę Wam nowości z Julkowej półki.
Jeżeli spodobał się Wam ten post kliknijcie „Lubię to” na moim profilu na Facebooku: https://www.facebook.com/nebuleblog/
Nawet nie wiecie jak się cieszę, że te posty cieszą się takim zainteresowaniem, bo tworzenie ich to sama przyjemność. Uwielbiam wyszukiwać takie perełki i je Wam prezentować. Dziś będą książki również dla odrobinę starszych dzieci.
Zapraszam
dostępna TUTAJ
wiek dziecka 5+
Wiecie co to jest bajkoterapia? To metoda, w której stosuje się czytanie określonych książek poruszających tematy bliskie dziecku. Dzięki temu, że bohater książki zmaga się z problemami, a później zazwyczaj je rozwiązuje, dziecko staje twarzą w twarz z różnymi swoimi lękami.
Taka właśnie jest ta książka, myślę nawet, że jest to bajkoterapia dla rodzica. Opowiadanie o Kapciuszku dokładnie oddaje klimat mojego wpisu o rodzicielskim Wypaleniu bo Kapciuszkiem jest… mama, która wszystko robi przy dzieciach.
Bardzo fajna i mądra książka i do tego ilustracje Marianny Oklejak!
Świetna książka dla mamy i córki. Sama nie znałam wielu faktów, które znajdują się w książce. Czytam z Lilką z ogromną przyjemności i cieszę oko genialną grafiką.
dla dzieci 5+
Wydawnictwo Egmont raz na jakiś czas drukuje książki ART i właśnie teraz wydano 2 z nich. Ta wycinanka kosztuje niecałe 6 zł! Jest po prostu genialna i trzeba ją mieć. Można wycinać, robić teatrzyki, rysować po nich białą pastelą.
Możliwości jest wiele, ogranicza nas tylko wyobraźnia. Myślę, że mogą nawet służyć dla noworodków do stymulacji wzroku np. jako karty lub mobil nad łóżeczkiem. Koniecznie sprawdźcie inne pozycje z tej kolekcji ART: tutaj
Książka, która przedstawia propozycje do zabawy z cieniem. Najlepsze jest to, że do zabawy potrzebujemy własnych dłoni i tej książki. Uwielbiam takie nieoczywiste zabawy. Książka jest przepięknie wydana i przy każdej propozycji jest ciekawy, rymowany wierszyk.
Nie wiem czy Wasze 4- latki też zadają tyle pytań? Moja córka non stop o coś pyta. Jest taka ciekawa świata, że ta książka jest dla niej idealna. W prosty i naprawdę ciekawy sposób odpowiada na pytania, które może zadać dziecko.
Lubię takie książki, z których ja też mogę się czegoś dowiedzieć i tak właśnie jest w tym przypadku. Czytamy razem i przy okazji się uczymy. Zwróćcie uwagę na te piękne ilustracje!
Dla dzieci 4+
Jak wiecie mam ogromny sentyment do tej autorki. Uwielbiam wszystko, co wyszło spod jej pióra. Tak też jest z Lottą, która jest małym nicponiem;) Nasza Księgarnia właśnie wydała „Dzieci z ulicy Awanturników” oraz „Lottę z ulicy Awanturników” w jednym tomie z przepięknymi ilustracjami.
Powiem Wam szczerze, że ja jeszcze jej nie czytałam, bo sobie ją oszczędzam na lato, kiedy usiądę z Lilką na ławce u babci i w takich oklicznościach przyrody będę jej czytać.
p.s. Wydanie jest przepiękne: z lekko żółtymi kartkami i w takim formacie żeby wrzucić do torby piknikowej.
Dla dzieci 5+
Świetny pomysł na książkę! Nie dość, że jest tu mnóstwo fajnych wierszyków to dzieci muszą wytężyć wzrok i znaleźć taką parę, która wyróżnia się na tle innych postaci. Wbrew pozorom nie jest to takie proste i kiedy jestem zmęczona to Lilka pierwsza odnajduje zagubiony obrazek. Zwróćcie uwagę na piękne ilustracje!
Dla dzieci 3+
Druga książka z serii. Tym razem musimy znaleźć dwa obrazki, które różnią się kilkoma szczegółami.
Myślałam, że Lilka jest za duża już na tę pozycję! Ależ się myliłam… nie wiem co takiego jest w tej książce, że ciągle ją czytamy. Tekst jest wierszowany i dość prosty, ilustracje również są niezbyt skomplikowane, a książka cieszy się ooogromnym powodzeniem.
Codziennie czytamy Kitka. A czym jest książka? O spełnianiu marzeń i nie poddawaniu się. Czekam na kolejną książkę z tego wydawnictwa, tym razem o dziewczynce Rózi.
Ostatnio szukałam książek na prezenty dla dzieci w rodzinie i zrobiłam niezłe rozeznanie. A poza tym wiem, że Wy też macie często starsze dzieci i szukacie dla nich czegoś ciekawego. Tak jest właśnie z tą książką.
“Jacques podejrzewa, że nie jest przez nikogo lubiany. Nauczyciele ignorują go, kiedy zgłasza się do odpowiedzi, nikt nie wybiera go do drużyny i nawet jego własnym rodzicom trzeba przypominać, żeby zostawiali dla niego nakrycie przy stole!
Na szczęście Fleur, siostra i wierna towarzyszka Jacques’a, zna jego myśli, jeszcze zanim przyjdą mu do głowy.
Pewnego dnia Jacques dokonuje przerażającego odkrycia: wcale nie jest bratem Fleur, tylko jej przyjacielem na niby! I tak oto rozpoczyna się zabawna i wzruszająca przygoda chłopca, który chce się dowiedzieć, kim naprawdę jest i co go czeka. Czy może zostać kimś prawdziwym, nawet jeśli z technicznego punktu widzenia nie istnieje…”
Dla dzieci 8+
Świetna książka dla dzieci starszych i młodszych, które mieszkają w Warszawie lub zamierzają odwiedzić to miasto. Jest również wersja z Krakowem KLIK oraz Paryżem.
W książce znajdują się najpopularniejsze miejsca charakterystyczne dla tego miasta. Można nie umieć liczyć do 200, a i tak połączyć kropki (zobaczcie Lilki Barbakan). Super pomysł! Przy okazji można sporo dowiedzieć się o danym miejscach.
Uwielbiamy takie książki! Długość w sam raz do czytania przed snem. Świetne, lekko przerysowane ilustracje i do tego genialny tekst. Całość jest naprawdę godna uwagi, szczególnie dla dzieci, które lubią księżniczkowe i rycerskie klimaty.
Specjalnie nie piszę, że jest dla dziewczynek, bo wcale tak nie jest. Nie ma tam różu, brokatu i słodkiej treści. Są za to rymy trafione w punkt oraz ilustracje, na które chce się zawiesić oko na dłużej. Jedna z naszych ulubionych książek.
Nie mogę przestać się śmiać… Uwielbiam tę pozycję tak bardzo, że czasami ją sama czytam. Lilka też za każdym razem śmieje się głośno. O czym jest? O Koali, ale ja mam wrażenie, że jest to książka o granicach. O tym żeby je szanować. Lubię bardzo! A do tego przepiękne ilustracje Emilii Dziubak.
Jak wiecie lubię różnorodność, a nawet kontrasty, dlatego na naszej półce oprócz współczesnych książek i ilustracji znajdują się takie klasyki. Kiedyś cykl roczny wyznaczały pory roku i zmiany za nimi idące, a teraz jest trochę inaczej.
Lubię takie książki, które przypominają mi moje dzieciństwo. Taki właśnie jest “Wietrzyk” lekki, przyjemny, bez plastiku i krzykliwych kolorów.
Kiedy tylko zobaczyłam okładki tych dwóch książek pomyślałam, że to w końcu coś innego. I nie myliłam się! Gabriela Mistral jest laureatką nagrody Nobla z dziedziny literatury. Te książki to perełki, ale uwaga, nie są to typowe bajki dla dzieci.
Wg mnie są dla starszych, ich przekaz nie jest tak oczywisty jak nam może się wydawać. Nawet ich treść jest lekką wariacją na temat słynnych bajek, bo np. Czerwony Kapturek kończy się kiedy wilk zjada główną bohaterkę. Nikt nie przychodzi na ratunek.
Wg mnie są dla dzieci 5+
Świetny pomysł na prezent dla starszej dziewczynki, która interesuje się modą. Za pomocą gotowych szablonów można samemu stworzyć własny zeszyt projektów.
Pamiętam jak sama ponad 25 lat temu rysowałam takie projekty i szyłam ubrania dla lalek ze skarpetek. Taki zeszyt niesamowicie by mnie wtedy ucieszył.
dla dzieci 7+
Uważam, że wciąż jest za mało książek dla dzieci nawiązujących do niepełnosprawności. Ta książka jest właśnie o głuchym chłopcu, który z trudem porozumiewa się z otoczeniem.
Jednak jego sąsiad rozumie go bez słów i tłumaczy mu jak może usłyszeć “szum morza”. Warto jest czytać takie książki dzieciom, bo w taki sposób otwieramy je na inność.
Dla dzieci 7+
Genialny pomysł na książkę! Macie w domu małych naukowców, którzy mają ciągły głód wiedzy? Zajrzyjcie koniecznie do tej książki. Znajdziecie tam wiele pomysłów na domowe eksperymenty i przeczytacie wiele ciekawych informacji.
Jeżeli spodobał Ci się ten wpis kliknij poniżej
Wielu rodziców szuka w sieci informacji o zdrowiu, suplementach diety czy też radzi się innych rodziców na temat zdrowia dzieci. Gdzie jest ta cienka linia, której nie powinniśmy przekraczać i czy wchodząc w kompetencje lekarzy nie szkodzimy naszym dzieciom?
Owszem, sama jestem za naturalnymi metodami np. w leczeniu lekkich przeziębień, ale zawsze radzę się specjalisty, czyli lekarza. Spotkałam się niestety z postawami rodziców, którzy ukończyli studia z medycyny u dr. Google i eksperymentują.
Wywiad z Joanną Dronką – Skrzypczak, autorką strony dietaeliminacyjna.pl, z której pomocy korzystałam przy wyborze probiotyków dla moich dzieci.
Od dłuższego czasu współpracuję z jednostką zajmującą się diagnostyką między innymi alergii pokarmowych i mikroflory jelit. Stały kontakt z laboratorium i pacjentami uświadomił mi jak ważne jest, żeby mówić i pisać o odpowiedniej diagnostyce i rozsądnym podejściu do suplementacji i dietoterapii.
Żyjemy w czasach, kiedy przepływ informacji jest bardzo szybki: ludzie dzielą się doświadczeniami na forach internetowych, portalach społecznościowych. Z jednej strony to świetnie, ponieważ można uzyskać poradę i pomoc. Z drugiej strony niesie to za sobą ogromne niebezpieczeństwo jakim jest eksperymentowanie na zdrowiu własnym i swoich najbliższych.
Właśnie tutaj dochodzimy do tematu diagnostyki. Niestety, ale przyjęło się przekonanie, że jeśli ktoś napisze, że np. eliminacja glutenu pomogła jego dziecku na wysypkę, albo lek na odrobaczanie rozwiązał problemu żołądkowo–jelitowe to kusi, żeby to samo zastosować u siebie albo dziecka.
Tymczasem organizm do bardzo delikatna maszyna, przyczyn problemów może być wiele i nie powinno się bez podjęcia prób znalezienia źródła dolegliwości stosować jakichkolwiek dietoterapii czy leków na zasadzie eksperymentu. Jeśli np. dolegliwości żołądkowe spowodowane są celiakią, a wprowadzimy dietę eliminacyjną u dziecka bez diagnostyki to wykonanie późniejszych badań może być mocno utrudnione.
Poza tym inne zalecenia są w przypadku celiakii a inne nadwrażliwości na gluten.
Pół biedy, jeśli rodzice podają dziecku olejek z oregano czy pestki dyni. Jednak coraz częściej czytam ogłoszenia na temat odsprzedawania preparatów odrobaczających, które powinny być na receptę, a ich podanie powinna poprzedzać rzetelna diagnostyka.
Podanie każdego leku nie pozostaje obojętne dla organizmu. Pojawia się pytanie kiedy korzyści przeważają nad ewentualnymi konsekwencjami. Ja uważam, że wówczas, kiedy faktycznie jest problem, a preparat i terapia jest indywidualnie dobrana.
Znowu wracamy do Internetu i opisów różnych, nawet najbardziej szalonych metod diagnostycznych jak np. test śliny na obecność Candida. Jest także test buraczkowy (na nieszczelne jelita) i kilka niestandardowych metod sprawdzania obecności pasożytów.
Ja zawsze będę opowiadała się za metodami naukowymi, czyli badania laboratoryjne w dobrym, sprawdzonym laboratorium. W przypadku pasożytów i Candida najczęściej są to badania kału. Mówię „najczęściej” bo np. obecność owsików bada się w inny sposób.
Wiele osób nie wie, że np. badanie Candida z krwi lub sama jej obecność w badaniu z kału nie ma większego znaczenia. Istotna jest bowiem informacja nie tyle o obecności przeciwciał czy samego grzyba, ale przede wszystkim jego ilość. Tylko przerost Candidy powinien być powodem do podjęcia dietoterapii albo leczenia.
Tymczasem spotykam się z przypadkami, że dziecko jest leczone silnymi lekami przeciwgrzybiczymi kiedy nie ma do tego wskazań.
Zdaję sobie sprawę, że diagnostyka pasożytów żeby była wiarygodna musi być przeprowadzona prawidłowo, ale lepiej poświęcić czas i energię na szukanie dobrego laboratorium niż sposobów zdobycia leków na receptę bez recepty.
A co z suplementacją? Tran, witamina D, probiotyki? Czy tutaj także należy wykonać wcześniej badania?
W przypadku suplementacji ważny jest zdrowy rozsądek. Oczywiście badania poziomu witaminy D czy mikroflory jelit warto wykonać, ale nie jest to konieczne, chyba, że istnieją ważne przesłanki. Diagnostyka zawsze pomaga w lepszym dobraniu czy to samego preparatu czy tez jego dawki.
W przypadku suplementów większą uwagę zwracałabym raczej na ich jakość i skład. Wśród rodziców popularne są preparaty witaminowe np. w kształcie misiów czy tran w formie słodkiego syropu. Kryterium „bo dziecko chętnie je” nie jest najlepszą drogą do wyboru suplementu.
Najlepsze preparaty mają krótki skład, bez zbędnych dodatków i są przebadane naukowo. O tym jak wybrać probiotyk pisałam w moim artykule http://www.dietaeliminacyjna.pl/probiotyki-dla-dziecka-wybrac/
Warto zawsze poradzić się lekarza. Zdarza się tak, że nie do końca zgadzamy się z zaleceniami lekarza… wtedy najlepiej jest skonsultować to z innym specjalistą, a nie szukać pomocy w Internecie.
Rozszerzanie diety niemowlaka spędza sen z powiek wielu rodzicom (szczególnie kiedy mają pierwsze dziecko). Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że nie jest to łatwe, ale przy zachowaniu zdrowego rozsądku oraz podążaniu za dzieckiem można zrobić to w sposób miły i przyjemny.
Polecam Wam również mój wcześniejszy wpis na ten temat Rozszerzanie diety niemowlaka
Junior skończył 9 miesięcy i tak naprawdę dopiero niedawno zabraliśmy się za rozszerzanie diety. W porównaniu z Lilką idzie nam to zupełnie inaczej. Dlatego chciałam się z Wami podzielić moimi doświadczeniami w tym temacie.
Poszło nam w miarę gładko i książkowo. Dlaczego? Rozwijała się bardzo szybko i już w wieku 6,5 miesiąca sama siadała, miała również zęby i dosłownie próbowała łapać nasze jedzenie z talerza.
Jak pewnie się domyślacie to są najbardziej widoczne objawy gotowości do jedzenia. Stosowałam bardzo restrykcyjnie metodę BLW (Baby Led Weaning) i NIGDY nie nakarmiłam jej łyżeczką (BLW).
Bałam się, że jeżeli zacznę ją karmić to cała praca przy BLW pójdzie na marne. A poza tym czułam się z tym dziwnie, więc byłam trochę niewolnikiem tej metody. Teraz jestem odrobinę mądrzejsza i postanowiłam zdać się na MOJĄ intuicję.
Do 6 miesiąca jednemu i drugiem dziecku nie podawałam nic poza mlekiem. Żadnych herbatek, wody, ani przecieranych owoców. Są to wytyczne WHO dla dzieci karmionych piersią.
Każde dziecko jest inne i trzeba na to przede wszystkim zwracać uwagę. Junior sam usiadł dopiero niedawno. Nie chciałam aż tak długo czekać z rozszerzaniem diety. Co więc zrobiłam? Po pierwsze zapytałam fizjoterapeutkę Agnieszkę Słoniowską, co myśli o rozszerzaniu diety dzieci niesiedzących i karmieniu dzieci w leżaczkach:
Czy można dzieci karmić w leżaczkach?
Agnieszka Słoniowska, fizjoterapeuta
Nie, głowa i tułów powinny znajdować się na czymś twardym np. może to być ręka rodzica lub twardy fotelik samochodowy. Jeżeli dziecko je w leżaczku to łatwiej jest mu się zadławić.
Głowa dziecka jest biernie kontrolowana w odgięciu, jest nieodpowiednie napięcie mięśni centralnych w ciele a zatem i tych odpowiedzialnych za pracę języka. W takiej sytuacji dziecko bardziej wypluwa niż przełyka. Jeśli podajemy zupkę dziecku odchylonemu do tyłu to raczej pokarm spływa mu do gardła niż jest aktywnie przesuwany.
Dlatego znacznie lepszy jest twardy fotelik, który stabilizuje głowę. A najlepiej jest karmić na własnych kolanach twarzą w twarz. Oczywiście mowa o dzieciach, które z jakiegoś powodu nie mogą czekać z rozszerzaniem diety do czasu aż usiądą samodzielnie.
Nie sadzamy do krzesełka dziecka, które nie umie utrzymać pozycji czworaczej i nie na dłużej niż 20 minut. Dzieci niesiedzące sadzamy tylko do jedzenia.
Junior przyjął pozycję czworaczą bardzo szybko, bo w wieku 4.5 miesiąca. Ale samodzielnie usiadł ok 8 miesiąca. Do rozszerzania diety podeszłam więc o wiele ostrożniej niż przy Lilce. Pojawiły się papki, jedzenie w słoiczkach, przecierane zupy. A to wszystko dlatego, że widziałam niepełną gotowość. Dałam na luz i zaczęliśmy dopiero około 7 miesiąca.
Przy pierwszym dziecku nie mogłam się wręcz doczekać kiedy podam coś innego niż mleko. Wiązałam z jedzeniem również nadzieje przespanej nocy (o ja naiwna). Z Julkiem trochę odwlekałam ten moment, bo wiedziałam co nas czeka i nie miałam już tak entuzjastycznego podejścia.
Zaczęliśmy od papek, przecieranych zup. Kupowałam również jedzenie w słoiczkach i karmiłam go łyżeczką. Najbardziej lubił musy owocowe z tubek do wyciskania. Powiem Wam szczerze, że dopiero teraz zaczynamy prawdziwe BLW. Siedzi już bardzo stablinie i widzę, że to jest właśnie ten moment. Potrafi złapać jedzenie, włożyć do buzi, obrócić kawałek jedzenia.
Nie ukrywam, że karmienie łyżeczką jest wygodne – dla dziecka i dla rodzica. W pewnym momencie nawet się lekko zagalopowałam, bo wszystko podawałam przecierane. Do porządku postawił mnie mój mąż, który powiedział, że napisze moim czytelniczkom, że daje synowi same papki;)
Powiedział, że to właśnie dlatego Lilka jest taka jaka jest, bo jadła od początku sama. A co za tym idzie rozwijała mała motorykę, która ma wpływ na wiele funkcji np. na rozwój mowy. Ja to wszystko wiem, ale było mi tak wygodnie i tyle. Przemyślałam temat, zrobiłam rachunek sumienia i już wróciłam do podawania kawałków.
Jak mu idzie? Całkiem nieźle, lubi zdecydowane smaki i faktury. Mdłych rzeczy nie lubi. Podaję mu różne warzywa, owoce, makarony. Zdarza się, że karmię go również łyżeczką. Ostatnio nawet sama autorka metody BLW powiedziała, że karmienie łyżeczką jest ok, o ile odbywa się z poszanowaniem wyborów dziecka, bez zabawiania i odwracania uwagi.
Mój zjada niewiele. Ale ja się tym nie martwię. Je tyle ile chce, resztę popija moim mlekiem. Do picia podaję mu zwykłą wodę z bidonu lub z kubka Doidy.
Różne rzeczy, to co akurat my jemy. Przy okazji wyszła mu alergia na cytrusy i jogurt naturalny, więc trochę mniej mamy do wyboru. Bardzo lubi jabłko. Aby zminimalizować ryzyko zakrztuszenia obieram mu je w całości i daje do rąk. On sobie skrobie zębami i nie jest w stanie odgryźć dużego kawałka. A co z warzywami?
Podaję sezonowe: marchew, pasternak, pietruszka, batat lub mrożone (pamiętajcie, że lepiej kupić polską mrożonkę, która została zrobiona w czasie kiedy był sezon na to warzywo niż kupić mocno pryskane warzywa z zza granicy). Nie podaję oczywiście cukru, używam odrobiny syropu z agawy lub słodzę jabłkiem. Bardzo czekam na wiosnę i lato, bo wtedy o wiele łatwiej jest wymyślić zdrowy posiłek.
A czego używamy? Może dziś pokażę nasze minimum, z którego korzystamy codziennie, a w oddzielnym poście napiszę o różnych gadżetach przydatnych przy rozszerzeniu diety.
Przez pierwsze dwa miesiące Julian korzystał z Tripp Trappa Lilki. Myśleliśmy, że może odda go na zawsze, jednak ona któregoś dnia powiedziała: “Julian, już możesz oddać moje krzesło”. Nie pozostawiła nam wyboru i mamy nowe dla Julka. Napiszę jeszcze o nim więcej w oddzielnym poście. Krzesło, które rośnie z dzieckiem Kidsmill Up
Ma podstawkę na nogi, która jest bardzo wygodna i do tego spada na nią jedzenie.
Na sam poczatek najlepsze są te z rękawami. Wbrew pozorom nie łatwo jest znaleźć odpowiedni. Nie kupujcie białych ani jasnych śliniaków, ciężko z nich sprać różne rzeczy. Mi udało się znależć ideał.
Nie dość, że jest ciemny to jest w dobrym rozmiarze, zazwyczaj są dość duże. Nasz śliniak tutaj, a drugi dorwałam na targach Mamaville Nanolo. Do tego mam też różne inne.
Talerze totalnie się nie sprawdzają, więc na sam początek ich nawet nie kupujcie. Po pierwsze odwracają uwagę od jedzenia, a po drugie dzieci ja podnoszą i zrzucają z całą zawartością na ziemię. Można jedzenie kłaść na tacy dołączonej do krzesełka lub kupić bardzo fajne maty Ezpz.
To jest genialny wynalazek, nie dość, że przyczepiają się do stołu, to nie są kolorowe i nie odwracają uwagi od jedzenia. Łatwo się myją i przechowują. Przegródki zachęcają do włożenia kilku produktów do wyboru. Kubek mamy doidy cup oraz bidon Skip hop.
Te dwie rzeczy sprawdziły się przy Lilce i dlatego Juniorowi też je daje ( fioletowy kubek z brokatem nawet z nami został). A sztućce to łyżeczki. Wg mnie najlepsze są te zwykłe wąskie z Rossmanna. Są dość małe, mieszczą się w buzi dziecka i są płaskie, przez co dziecko może swobodnie ściągać z niej pokarm.
Julek bardzo lubi ten zestaw z Jerzykiem Skip hop. Łyżka jest mała i gruba. Dzięki temu sam próbuje nią operować. Wkłada ją również odwrotną stroną do buzi.
A ja uwielbiam ten śliniak, biorę go zazwyczaj na wyjścia bo składa się w malutką torebeczkę.
No i kultowy bidon Skip hop
Wielokrotnie Wam już pisałam, że nauka przez zabawę jest najbardziej efektywna. Angażując kilka zmysłów mamy większą szansę zapamiętania czegoś. Dzieci uwielbiają się bawić, więc szkoda by było nie wykorzystać ich naturalnych zainteresowań i ogromnego głodu wiedzy.
Jeżeli zauważycie u swoich dzieci zainteresowanie geografią to polecam rozwijać ten temat w domu. Warto wtedy sięgnąć po zabawki, które wiele ich nauczą. Dziś zaprezentuję Wam nasze ulubione.
Napisałam podobny post, tylko tematem przewodnim było CIAŁO CZŁOWIEKA<— Zabawki edukacyjne
Na samym początku pokażę Wam książkę, która na nowo obudziła w Lilce tę pasję. Jest to bardzo wyjątkowa książka. Wg mnie bije na głowę kultowe mapy Mizielińskich.
Mnóstwo ciekawych informacji, cudowne ilustracje i szczegóły do wyszukania. To must have na półce przedszkolaka. Mamy tam opisane największe miasta świata, wraz z zabytkami, ciekawostkami i typową kuchnią. Jest genialna! Książka może być też również wstępem do podróżowania z dziećmi.
Dostępna jest TUTAJ
Mamy również świetne, duże puzzle Mudpuppy. Lilka ma je już ponad 2 lata i nadal świetnie się sprawdzają. Zawsze coś nowego zobaczy i później szukamy dodatkowych informacji na ten temat.
KLIK
Mamy je ponad dwa lata i niezmiennie są w użyciu. Lilka najczęściej ustawia je w odpowiednim miejscu na mapie (niektóre są tam na ilustracjach). Mamy również figurki zwierząt, które są widoczne na puzzlach – często je tam ustawia. Najfajniejsze wg mnie są firmy Schleich (KLIK) Są najdokładniej wykonane i przetrwają lata – mamy ich mnóstwo.
Kolejną pomocą przy nauce są szablony z budowlami świata i charakterystycznymi elementami do odrysowywania. Często z nich korzystamy.
Szablony Mudpuppy
Mamy również bardzo fajną grę o państwach i ich kulturach. Bardzo prosta, a zarazem można sporo się z niej dowiedzieć. Myślę, że już trzylatki byłyby zainteresowane. Zasady gry są jak w loteryjce obrazkowej.
(KLIK)
Na rynku jest wiele świetnych pozycji związanych tematycznie z geografią. Poniżej przedstawiam Wam jeszcze kilka rzeczy wartych uwagi.
A dla mniejszych dzieci zamiast budowli i zabytków można zaproponować takie ze zwierzętami. Mam je zapisane na póżniej dla Jula.
Oraz świetne puzzle w małym woreczku (mamy wersję z księżniczką i są super)
Jeżeli spodobał się Wam ten wpis, kliknijcie “Lubię to” na moim profilu na Facebooku: https://www.facebook.com/nebuleblog/
Dziś polecę Wam nasze, najlepsze seriale. Maniakami serialowymi jesteśmy już prawie 10 lat. Zaczynaliśmy od kultowej Ligi dżentelmenów i chyba musimy do tego wrócić.
Co tu dużo pisać, wieczorem kiedy padamy na twarz po całym dniu włączamy coś ciekawego. To dla nas super sposób na chwilę relaksu.
Żeby nie przedłużać poniżej najlepsze seriale, jakie oglądamy lub oglądaliśmy. Stwierdziłam, że nie będę ich numerować, bo ciężko byłoby mi wybrać te naj.
This is us jest o relacjach rodzinnych. Niesamowita historia trojaczków, która przedstawiona jest dwutorowo – czasami przenosimy się do przeszłości, a czasami jesteśmy w czasie teraźniejszym kiedy mają 36 lat. Genialnie nakręcony serial, który ogląda się jak film. Wciągnął nas maksymalnie i obecnie jest na topie.
Most nad Sundem absolutnie wciągający kryminał duńsko-szwedzki. Kto obejrzy pierwszy odcinek już nie może się oderwać. Bije od niego skandynawskie zimno, co jeszcze bardziej potęguje mroczną atmosferę. Do tego porusza ciekawe, społeczne tematy. Obecnie są 3 sezony dostępne na Netflix
Good wife długo był naszym numerem jeden. Każdy sezon (a jest ich siedem na Netflixie) wciąga niesamowicie. Uwielbiam seriale o mocnych, niezależnych kobietach i ten właśnie taki jest. Wątek prawniczy mocno przewija się przez serial. W każdym odcinku przedstawiona jest zupełnie inna, wciągająca historia, a w tle przewijają się perypetie głównych bohaterów.
Shameless (wersja US) wiele razy rozbawił mnie do łez, pomógł się oderwać od wielu spraw i sprawił, że trochę inaczej patrzymy na nasze rodzicielstwo.
To serial o patologicznej rodzinie, która ma wiele problemów. W niektórych momentach jest dość mocny i przerysowany. Bardzo go polecam, bo naprawdę jest tego wart.
Get down serial wbrew pozorom jest bardzo niepozorny, ale wciągnął nas i czekamy na kolejne odcinki. Nowy Jork lat 70-tych, Bronx jest kolebką hip hopu.
Polecam bardzo wszystkim wielbicielom gatunku. Chociaż mój mąż, który wychował się raczej w innych gatunkach muzycznych też jest tym serialem zachwycony. Jest pięknie nakręcony, muzyka w tle dosłownie porywa, a tak naprawdę jest to serial o spełnianiu marzeń. Dostępny jest na Netflixie, a kto go obejrzy to polecam jeszcze dokument w tej samej tematyce Hip-hop evolution również na Netflixie.
The Crown genialny, brytyjski serial o panowaniu Elżbiety II. Przepięknie nakręcony, opowiada historię życia i panowania królowej. Nie przepadam za serialami historycznymi, ale ten mnie porwał. Kostiumy, myzyka i charyzmatyczne postaci sprawiają, że z niecierpliwością czekam na następny sezon na Netflixie.
Belfer to polski serial, w którym główną rolę gra Maciej Stuhr. Zupełnie się nie spodziewaliśmy, że okaże się tak dobry. Trzyma w napięciu, fajnie nakręcony, bez sztywnej gry nastolatków. Więcej o nim możecie przeczytać u Janka. Wciągnął nas i czekamy na kolejne odcinki.
Younger to serial raczej kobiecy. Może nie jest bardzo ambitny, ale ja go lubię. Oglądam dla totalnego relaksu. Opowiada o mamie, która wraca po 18 latach na rynek pracy… no i jest ciężko. Trochę przerysowany, ale ja go lubię i czekam na następny sezon.
The Killing to chyba pierwszy kryminał jaki oglądaliśmy. Bardzo mroczny, ale bardzo wciągający. Zaczyna się typowo, bo od morderstwa, jednak później wiele razy nas zaskakuje.
Pytanie “Kto zabił?” zadawaliśmy sobie chyba z 50 razy. Serial jest kopią duńskiego Forbrydelsen, która podobno jest lepsza (zależy jaki klimat lubicie).
Black mirror jest serialem opowiadającym o negatywnym wpływie technologii w życiu człowieka. Jest dość mocny i daje do myślenia.
Każdy odcinek skłania do refleksji w jakim świecie żyjemy i jak będą dorastać nasze dzieci. Mam nadzieję, że nie okaże się wizjonerski. Ale obejrzeć wart. Dostępny na Netflix.
Tak wygląda zestawienie naszych najlepszych seriali. Jeżeli macie swoje typy, napiszcie w komentarzach.
A tu znajdziecie nasze rankingi:
najlepsze seriale Netflix a tu Najlepsze seriale MAX
Tu znajdziecie odpowiedź Jak wprowadzać dzieci w świat bajek
a jak już je wprowadzicie zapraszam po:
Najlepsze bajki na Netflix
Najlepsze bajki MAX
najlepsze bajki edukacyjne
Macie czasami wrażenie, że jesteście na każde zawołanie swojego dziecka? Ja tak! Jestem otwarta na wszystkie emocje, szczególnie na te trudne. Jestem, trzymam za rękę, przytulam, głaszczę, noszę, ocieram łzy. Przyjmuję wszystkie uczucia, które nie odbijają się ode mnie. Moje dziecko powraca do normalnego stanu dość szybko i o tym zapomina. A ja? Trawię to wszystko przez cały czas.
Czasem mam takie dni kiedy mam ochotę powiedzieć: “A dajcie mi wszyscy święty spokój. Nie interesuje mnie zgubiona kredka, mokra pielucha, czy nie zapłacony rachunek.
Wypalenie może dotknąć każdego, kto styka się z emocjami innych. Lekarza, prezesa, ale też matkę. Jak się ratować, gdy pracy nie można rzucić, a życia zmienić? Proporcje są najważniejsze, żadna praca nie powinna być naszą jedyną aktywnościądr hab. Sylwiusz Retowski
Wypalenie może dotknąć każdego, kto styka się z emocjami innych. Lekarza, prezesa, ale też matkę. Jak się ratować, gdy pracy nie można rzucić, a życia zmienić? Proporcje są najważniejsze, żadna praca nie powinna być naszą jedyną aktywnością
Każde słowo w tym cytacie mam ochotę zakreślić na czerwono i powiesić na lodówce. Jeżeli wypalenie spotyka nas w pracy możemy pomyśleć o zmianie, szukać czegoś innego, wyprowadzić się w Bieszczady i paść owce.
Oczywiście “wypalenie zawodowe” jest o wiele głębszym i bardziej złożonym tematem, którym zajmują się psychologowie. Ja moje wypalenie odczuwam tak, że brakuje mi tej iskry do działania. Wszystko mnie wkurza i sama mam ochotę tupać. Niewyspanie i zmęczenie tylko ten stan potęguje. W domu robię totalne minimum na dopalaczu w postaci kawy.
Z pracy wychodzimy o 17 i zajmujemy się czymś innym. Jest to zmiana. A rodzicem jesteśmy 24h na dobę. Nawet będąc w pracy jesteśmy rodzicem.
Nie możemy przecież rzucić tego wszystkiego i szukać czegoś bardziej zajmującego.
Kocham być mamą, uwielbiam swoje dzieci, ale czasami naprawdę mam powyżej uszu. Żałuję, że drzwi od łazienki może otworzyć 9-miesięczne niemowlę (taki wymysł architekta).
Przyszedł i do mnie taki czas, że mam dość. Po wielkiej euforii macierzyństwa po raz drugi, moja krzywa mocno opadła. Poniżej zera. Wiem też że przyrost mojej energii będzie wprost proporcjonalny do ilości słońca na niebie.
Przedwczoraj o godzinie 14.25 zauważyłam, że jestem jeszcze w piżamie. Spojrzałam na siebie w lustrze i uznałam, że coś ze mną kiepsko. Za mało czasu dla siebie, za dużo mnie dla wszystkich. Stwierdziłam, że zrobię coś dla siebie i poćwiczę. Udało się, Junior się nie obudził i zrobiłam 40-minutowy trening.
Tak ustawiłam sobie pisanie postów w tym tygodniu żeby móc zrobić to jeszcze 2 razy. No i oczywiście się nie udało, Jul się pochorował i ledwo jadę na rezerwie. O żadnych ćwiczeniach nie ma mowy.
Jedna błahostka zapala mnie w sekundę i do końca dnia już nie dam rady powrócić do mojej homeostazy.
Ja wiem, że one przeminą, że będzie lepiej. I tak naprawdę tylko to trzyma mnie na nogach. Tak bardzo żałuję, że moja wioska jest daleko ode mnie. Ten wpis nie jest po to żeby się żalić czy też marudzić. On jest po to żebyśmy spojrzały na siebie łaskawszym okiem. Poszukały czegoś tylko dla siebie i o to dbały.
Pisałam Wam nie raz, że moja mama wychowała mnie samodzielnie. Jak czasami jest mi ciężko to myślę właśnie o niej. Pamiętam, że w każdy weekend jeździliśmy do babci. Od piątkowego popołudnia do niedzieli wieczór byłyśmy u rodziny. Już teraz wiem dlaczego. Żeby złapać oddech na pozostałe dni, żeby móc z kimś pogadać, żeby ktoś inny zajął się Twoim dzieckiem, żeby pomyśleć o czymś innym niż “dziecko”…
Takie kryzysy są normalne. Często, chwilę po tym wychodzi słońce. A jeżeli nie, to szukałabym pomocy u specjalisty. Polecam tekst u Natalii
Wypalenie nie dotyczy tych, którzy nie znoszą swojej pracy. Wręcz przeciwnie. Bo aby się wypalić, trzeba najpierw się zapalić, być choćby chwilowym pasjonatemdr hab. Sylwiusz Retowski
Wypalenie nie dotyczy tych, którzy nie znoszą swojej pracy. Wręcz przeciwnie. Bo aby się wypalić, trzeba najpierw się zapalić, być choćby chwilowym pasjonatem
Cieszę się bardzo, że mam blog, że mam Was. To właśnie praca, którą wkładam tutaj jest moim wentylem. Spuszczam wszystkie emocje kiedy siadam przy komputerze i piszę. Wciąż szukam nowych inspiracji i to one właśnie mi pomagają. Kursy fotograficzne, spotkania biznesowe pomagają mi zatęsknić.
Nie potrafiłabym nie pracować na macierzyńskim i w 100 % oddać się rodzicielstwie.
Jeżeli macie chęć napiszcie w komentarzach jak Wy wyłączacie się z bycia rodzicem, chociaż na 15 minut.
Zdjęcie tytułowe by https://travelicious.pl z tych lepszych dni, bo takie chce pamiętać
Dziś pokażę Wam co lubiliśmy w 2016 roku. Tak, wiem, że już luty:) Są rzeczy dla dzieci i dla dorosłych. Troszkę ten wpis mi się przesunął, bo żyję ostatnio w dużym niedoczasie. Najważniejsze, że jest!
Zaczynamy
Pamiętacie jak pisałam Wam, że moje dziecko nie przepada za rysowaniem? (Mamo nie lubię rysować) To się mocno zmieniło w ubiegłym roku. Na pewno wpływ miało wiele czynników, ale jeden to na pewno narzędzie. Nie chcę żeby to tak zabrzmiało, ale naprawdę Lilka zaczęła dużo rysować kiedy kupiłam jej pastele żelowe. Znacie ten wynalazek?
Czym się różnią od standardowych kredek ołówkowych czy kredek świecowych?
Przede wszystkim tym, że bardzo lekko się nimi rysuje. Nie trzeba naciskać mocno żeby uzyskać mocną pigmentację koloru. Trzymanie kredki przez długi czas wbrew pozorom nie jest takie łatwe. A podczas rysowania dłoń jest luźna (nie męczy się) a kreska jest bardzo nasycona.
Sama uwielbiam nimi rysować, bo robi się to lekko i przyjemnie. Pastela dosłownie płynie po kartce. Używamy ich również do kolorowania w kolorowankach. Jeżeli ich jeszcze nie znacie to sprawdźcie. Jedno opakowanie wystarcza u nas na około pół roku.
Jako pierwsze mieliśmy DJECO <– klik
A teraz mamy tańsze MAPED<–klik
Nie widzę różnicy w użytkowaniu:)
Jedyny minus to lekko się rozmazują.
Kolorowanki wodne to genialny wynalazek! Czy w podróży, czy też w domu – dziecko może malować samą wodą, a efekt jest wspaniały. Zdecydowanie jest też łatwiej malować samą wodą niż farbami. Zobaczcie jakie świetne:
Do pisaka nalewamy wodę (Lilka robi to sama) i prowadzimy po kolorowance. Pod spodem jest ukryty rysunek. Można łączyć też punkty (dla starszych). Kiedy strona wyschnie – ilustracja znika. Możemy od nowa wypełniać stronę. GENIALNE! Zabieram to zawsze do restauracji czy na wyjazd. Cicha, świetna zabawa:)
Aby malować po kartce potrzebujemy oddzielny kubek z wodą. Zanurzamy pędzelek w wodzie i ciągniemy po stronie i już wydobywa się nam piękny kolor. Mieliśmy wiele kolorowanek tego typu, jednak te z Usborne są najpiękniejsze. Mają najładniejsze ilustracje i najbardziej nasycony kolor.
O kawie mogłabym pisać poematy, wiersze, powieści… Ale odkąd mamy ekspres do kawy to mogłabym nawet popełnić hymn pochwalny. Od zawsze jestem kawoszem, ale odkąd rano czeka na mnie kawka ze świeżo zmielonych z ziaren, z mleczną pianką o wiele łatwiej mi się wstaje z łóżka.
Czasami mam wrażenie, że wstaję właśnie po to żeby wypić kawę. Uwielbiam też ten moment w ciągu dnia, kiedy Junior śpi, a ja mam chwilę dla siebie.
W tamtym roku zaczęliśmy również przygodę z sokami owocowo-warzywnymi. Najpierw miksowałam w blenderze kielichowym, a później przeszedł czas na sokowirówkę. Uwielbiam z prostotę, ogromny ładunek witamin i smak. W takiej formie również Lilka przyswaja większość warzyw, które normalnie nie przechodzą jej przez gardło. Polecam! tu macie wpis Czy warto kupić wyciskarkę wolnoobrotową
Razem z serum Resibo są moimi ulubionymi kosmetykami. Uwielbiam je ze względu na to, że są dobre dla mojej skóry. Żel nie wysusza skóry podczas mycia, a krem pod oczy naprawdę dobrze nawilża skórę.
Coraz mniej mam czasu na czytanie książek i często nie dam rady przeczytać więcej niż 5 stron na raz. Dlatego wciąż uwielbiam ten magazyn. Akurat mogę te 10-15 minut się skupić i coś przeczytać.
A gazeta, jak żadna inna wciąga mnie z każdym numerem. Powiem szczerze, że w codziennej gonitwie obowiązków często zapominam o sobie. Ten magazyn mi o tym przypomina.
Długo u nas trwały poszukiwania rajstop idealnych. W końcu trafiłam na Gattę. Polecam je każdej mamie dziewczynki (nie wiem czy mają modele uniseks). Kosztują około 20 zł, mają szeroką gumkę, która trzyma rajstopy na miejscu, nie mechacą są, dobrze się piorą i świetnie wyglądają.
Czego więcej chcieć? No może dostępności w sklepie online. Ja kupuję je stacjonarnie. Rozmiarówka jest typowa – kupuję na tyle ile dziecko obecnie mierzy i są ok.
Uwielbiam pić z nich wodę, a nawet soki świeżo wyciskane. Co prawda nie są lekkie, ale wg mnie są świetne. Woda z plastiku już mi nie smakuje. Mamy dwa modele – jeden większy i jeden mniejszy (oba z ustnikami). Kiedy Junior urośnie też mu taką kupię z rurką.
W końcu znalazłam jeansy, które nie wyglądają na mnie jak getry, nie mają też mocnych przetarć oraz dziur. Nie są też za długie. Bardzo długo szukałam takiego modelu, a w Mango dopadłam aż 3 pary. Chodzę w nich non stop. Jeżeli również macie problem z jeansami idealnym zajrzyjcie do Mango. Moje to modele: Lonny, Boyfriend
Mój hit! Super maluje, nie kruszy się i ładnie podkreśla oko. Za taką cenę naprawdę jest świetny! Jest dostępny w Douglas, ale ja kupuję tutaj
Po świątecznym obżarstwie i jedną nogą w nowym roku często podejmujemy decyzję o zgubieniu kilku, kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu kilogramów. W styczniu czujemy już lekki powiew wiosny i tak naprawdę to ostatni dzwonek żeby zacząć myśleć o zmianach. Przyznaję się, że sama co roku myślę o tym żeby w końcu zgubić kilka centymetrów tu i ówdzie.
Wystarczy nawet, że przez kilka dni nie pilnuję zdrowego jedzenia i już mam dodatkowy kilogram na wadze. Pierwszy raz w swoim życiu byłam na diecie około 10 lat temu. Bardzo szybko doszłam do wymarzonej wagi, ale równie szybko kilogramy wróciły. Stosowałam popularną wówczas dietę Dukana.
Drugi raz odchudzałam się przed ślubem – również bardzo szybko schudłam. Później zaszłam w ciążę, więc o żadnych dietach nie było mowy. 8 miesięcy po porodzie znów wzięłam się za siebie i zrzuciłam nadliczbowe kilogramy (dietą i ruchem).
2 lata temu moja lekarka zdiagnozowała u mnie insulinooporność i w związku z tym również musiałam przejść na dietę. Wtedy również odkryłam przyczynę moich problemów z wagą. Tak naprawdę od tego czasu do końca mojego życia powinnam stosować dietę o niskim indeksie glikemicznym.
Jednak karmienie piersią mnie powstrzymuje przed ograniczeniem cukrów w diecie. Od niedawna staram się jednak nie jeść produktów, które podnoszą mocno glikemię (np. kasza jaglana, ryż, owoce). Jednak boję się zastosować dietę w pełni. Zamierzam jednak w końcu zrzucić pociążowe kilogramy lekką dietą i ruchem.
Pamiętam jak kiedyś byłam sama z Lilką w domu i ubierałam się. Założyłam koszulę, która wisiała w czeluściach szafy i nie mogłam jej dopiąć na brzuchu. Spojrzałam na siebie w lustrze z politowaniem i wypaliłam do siebie z automatu:
„Ale jestem gruba. Muszę w końcu coś ze sobą zrobić”. Lilka była kilka metrów ode mnie, ale widocznie usłyszała, bo już przed kąpielą pokazała na swój malutki brzuszek i nazwała go grubym. Później kilka razy przed lustrem podnosiła bluzkę i klepała się po swoim „grubym” brzuchu.
Nie zdawałam sobie sprawy jak łatwo możemy zaszczepić dzieciom odchudzanie, diety, zaburzony wizerunek swojego ciała. Skoro dziecko obserwuje mamę, która wg niego jest piękna, a nazywa siebie „grubą” to znaczy, że i ze mną może być coś nie tak.
Dzieci obserwują nas na każdym kroku. Kiedy byłam na diecie przed ciążą Lilka doskonale wiedziała, że się odchudzam. Nie musiałam wtedy nic nawet mówić. Nie myślałam wtedy, że ona to rozumie i to wie.
W naszym dzieciństwie tego nie było. Przerażają mnie 9-latki, które są na diecie i zwyczajnie nie chcę żeby moja córka również poddała się tej modzie. Dlatego przed zaczęciem mojej kolejnej już diety zapytałam specjalistkę o to jaki to może mieć wpływ na dzieci.
Zapytałam Zuzannę Antecką – psychodietetyk, autorkę bloga o pozytywnym żywieniu dzieci Szpinak robi bleee (<-klik), co myśli na ten temat.
Zuzanna Antecka: To niezwykle złożona kwestia. Nie da się wskazać jednej prostej przyczyny. Jak w większości chorób i zaburzeń powstają one na skutek interakcji predyspozycji osobniczych (genów, cech charakteru, temperamentu), działań środowiska (sposobu, w jaki funkcjonuje rodzina, znajomi, wpływ mediów itp.), czynników społecznych.
Zaburzenia odżywiania to zazwyczaj reakcja na jakąś trudną sytuację. Sposób radzenia sobie z nią. Bardzo rzadko są przypadkowym efektem dążenia po prostu do idealnej sylwetki. Na pewno przyczyny są znacznie głębsze i ogromną rolę odgrywają tu relacje rodzinne. Szczególnie jeśli zaburzenia odżywiania rozwijają się w dzieciństwie czy młodości.
Te same problemy w rodzinie, w relacjach, z akceptację samego siebie mogą wywołać u dzieci różne zaburzenia – uzależnienia, depresje czy właśnie zaburzenia odżywiania.
Z.A.:Oczywiście. Najtrwalsze nawyki żywieniowe kształtują się już w pierwszych latach życia naszych dzieci. Wtedy przyzwyczajamy je do konkretnych smaków, uczymy schematu posiłków, pokazujemy, jakie znaczenie i jakie funkcje pełni w naszym życiu jedzenie. Przekazujemy nasz sposób myślenia o jedzeniu.
Realny wpływ na to, co jedzą nasze dzieci mamy jedynie przez ok. 10 pierwszych lat ich życia
Potem dzieci coraz częściej podejmują samodzielne decyzje żywieniowe, więcej posiłków spożywają poza domem. Wtedy, można powiedzieć, zbieramy żniwo naszej wcześniejszej pracy. Jeśli udało nam się ukształtować u dzieci dobre relacje z jedzeniem, dobre nawyki żywieniowe, to w przyszłości będą one same podejmować mądre decyzje, jeść dobrze.
To jest nasz wpływ pośredni na odżywianie naszych pociech. Na pewno jako nastolatki czy osoby dorosłe będą miały jeszcze okresy, gdy to jedzenie będzie lepsze lub gorsze, ale ta baza nawyków żywieniowych z dzieciństwa jest czymś, do czego z łatwością wrócą.
Z.A.:Jedna negatywna uwaga, krótkotrwała dieta, czy rozsądne odchudzanie się nie wywoła od razu u naszego dziecka zaburzeń odżywiania. Tak jak wspomniałam, zaburzenia odżywiania mają znacznie bardziej złożoną przyczynę. Ale z pewnością nasze dorosłe relacje z jedzeniem, stosunek do własnego ciała i stosowania diet mogą mieć wpływ na rozwój nadwagi czy zaburzeń odżywiania u dzieci.
Badania pokazują, że w rodzinach, w których unika się negatywnych uwag na temat wyglądu ciała (swojego, dziecka, innych osób), zaburzenia odżywiania pojawiają się rzadziej. Co ciekawe znaczenie ma również to, w jaki sposób jadamy posiłki. Ogromną wartością jest po prostu jedzenie posiłków wspólnie, rodzinnie. Okazuje się, że w rodzinach, których członkowie jadają razem, zaburzenia odżywiania są rzadsze.
Na pewno dziecko widzi i słyszy znacznie więcej niż nam się wydaje. Nasze uwagi dotyczące naszego ciała, naszego sposobu żywienia (np. “za dużo zjadłam”, “ale się objadłam”, “te słodycze są takie tuczące”, “ale mam brzuch wielki po tych chipsach”) wpływają na to, jak o własnym ciele myślą nasze dzieci. Pamiętajmy, że dzieci postrzegają nas w sposób wyidealizowany. Stawiają nas za wzór i po prostu naśladują nasze zachowanie.
U malutkiego dziecka to może być właśnie “klepanie się po grubym brzuchu”, u nastolatki już restrykcyjna dieta odchudzająca
Z.A. Na pewno nadmierne zaabsorbowanie wyglądem własnego ciała. Krytyczny jest tutaj okres dojrzewania. Ciało nastolatków drastycznie się zmienia, jest to dla nich wyjątkowo trudne w dzisiejszych czasach, kiedy promowany ideał piękna (przynajmniej kobiecego) bardziej podobny jest do dziecięcej sylwetki niż figury dojrzałej kobiety.
Jeżeli my, rodzice, nie pomożemy dziecku zrozumieć tych zmian, patrzeć w sposób krytyczny na to, co przedstawiają rówieśnicy i media, nie ukształtujemy pozytywnego obrazu własnego ciała u dziecka, to w okresie dojrzewania może ono zwrócić się właśnie w kierunku tzw. niezdrowych metod kontroli wagi.
To mogą być np. intensywna aktywność fizyczna, omijanie posiłków, regularne pozostawianie jedzenia na talerzu, gwałtowne przejście na wegetarianizm, napady objadania się, restrykcyjne diety.
Im więcej rozmawiamy z dzieckiem, im baczniej się mu przyglądamy, tym łatwiej będzie nam dostrzec te sygnały alarmowe. Nie bagatelizujmy nawet zwykłego powiedzenia “Ale grubo w tym wyglądam”.
Wykorzystajmy to jako pretekst na temat rozmowy o lubieniu własnego ciała. Zamiast proponować dietę w odpowiedzi na słowa “Muszę schudnąć”, usiądźmy i pogadajmy o zmianach w nawykach żywieniowych rodziny, które pozwolą nam wszystkim być zdrowszym.
Z.A.:Można by wymienić ze 100 dobrych nawyków żywieniowych, które warto ukształtować u naszego dziecka. Ale warto mieć świadomość, że to, co dzisiaj uznawane jest za zdrowe, za 20-30 lat może już nie być polecane w żywieniu. Dietetyka to dziedzina wiedzy, która bardzo mocno się rozwija. Dlatego ja polecam trzymać się zasad, które się zawsze sprawdzą i tak naprawdę tłumaczą niemal każdą decyzję żywieniową.
Te zasady to: umiar, różnorodność i proporcja.
.
To dokładne przeciwieństwo tego czym są zaburzenia odżywiania. Nauczmy dzieci, że jedzenie ma być owszem smaczne, ale jest po prostu jedzeniem. Nie pełni roli pocieszacza i wypełniacza czasu. Jedzmy posiłki wspólnie, przy stole, bez telewizora. To ma znacznie większe znaczenie niż to, co na ten posiłek podamy.
Z.A.:Umiar należy mieć we wszystkim, również w zakazie. Akurat zakaz jedzenia słodyczy najprawdopodobniej sprawi, że nasze dziecko zacznie pożądać ich jeszcze bardziej. Choć oczywiście zdarzają się przypadki, gdy silna restrykcja w zakresie jedzenia słodyczy jest konieczna. Zamiast zakazywać musimy nauczyć nasze dziecko jeść słodycze z umiarem.
Ukształtować u niego dobre relacje ze słodyczami, to znaczy, by traktowało je jak zwykłe jedzenie, nie sposób na nudę, smutki czy złości.
Pokażmy również, że inne pokarmy też mogą być smaczne. Tu znowu – ogromna rola naszych własnych relacji ze słodyczami. Jeżeli my nie radzimy sobie z ich jedzeniem, jemy zbyt dużo, na zmianę rezygnujemy i objadamy się, nie potrafimy jeść ich z umiarem i sięgamy po nie w przypływie emocji, to obawiamy się, że w ten sam sposób reagować będą nasze dzieci.
I tu leży tak prawdziwe źródło problemów ze słodyczami u dzieci. W naszym dorosłym lęku i w naszych własnych problemach związanych z jedzeniem słodkich produktów.
Jasne, dzieci kochają słodycze. Oczywiście, że sprawy nie ułatwiają spece od reklamy wmawiający nam i naszym pociechom, że batonik to idealne rozwiązanie na drugie śniadanie i wszystkie smutki ani producenci żywności wciskający cukier do każdego możliwego produktu z napisem “dla dzieci”. Ale jeśli my pokażemy dzieciom, że ze słodyczy można mądrze i bezpiecznie korzystać, to będą to wiedziały przez resztę swojego życia 🙂
Z.A.:Wszystko zależy tak naprawdę od punktu wyjścia. Nie ma nic złego w tym, by chcieć schudnąć. Nie ma nawet nic złego w tym, że uważamy nasz brzuch za zbyt duży i chcielibyśmy mieć mniejszy. Problem w tym, jak o tym mówimy i z jakiego powodu chcemy dokonać tych zmian. Klasyczny sposób odchudzania zakłada taki schemat:
nie lubię siebie, czuję się grubo – chcę schudnąć – jak schudnę, wreszcie siebie zaakceptuję. Zatem odchudzamy się z nienawiści do własnego ciała.
Z mojego doświadczenia wynika, że odchudzanie jest skuteczne jedynie wtedy, gdy za punkt wyjścia przyjmiemy miłość do naszego ciała, akceptację. Wtedy schemat będzie wyglądał mniej więcej tak:
dbam o siebie, moje ciało jest dla mnie ważne – czuję, że moja waga, źle wpływa na funkcjonowanie mojego ciała – chcę to zmienić – zmieniam nawyki żywieniowe.
Jeżeli pokażemy naszemu dziecku taki sposób myślenia, na pewno nie zaszkodzimy mu swoim odchudzaniem. Bo dbanie o własne ciało, akceptacja go, mimo różnych wad, które nam nie odpowiadają, jest naprawdę wspaniałym nawykiem. Uczmy dzieci kochać swoje ciała, dbać o nie, również poprzez dobre żywienie i zdrową aktywność fizyczną.
A.T. Bardzo dziękuję za rozmowę.
A Was zapraszam do obserwowania bloga Szpinak robi blee i fanpage na Facebooku
Jeżeli spodobał się Wam ten post kliknijcie “Lubię to” na moim fanpage’u TUTAJ