kontakt i współpraca
Książki wcale nie muszą być drogie aby mieć w sobie to “coś”. Dziś polecam ciekawe książki dla dzieci w różnym wieku (od 6 m+ do 6 lat), za które nie zapłacicie więcej niż 10 zł. Można? Pewnie, że tak!
Prosicie również o oznaczenia dla dzieci w jakim wieku mogą być atrakcyjne. Tak dziś też uczynię.
Wiek 6m +
Cena ok 3 zł.
Seria 7 kartonowych książeczek z onomatopejami. Ciekawa alternatywa dla Księgi dźwięków. To właśnie od wyrażeń dźwiękonaśladowczych dzieci zaczynają mówić. Warto wspomagać naukę książkami z obrazkami.
Wiek 12 m+
Cena ok 4 zł
Pewnie każdy kto ma dzieci ma małe kartonowe książeczki z wierszykami Brzechwy. Ta seria jest wyjątkowo ładnie zilustrowana i wydana.
Wiek 18 m+
Seria kartonowych książeczek, która bardzo przypomina kultową już ul. Czereśniową. Mniejszy format i tekst sprawiają, że dzieci uwielbiają te książki. Każda z nich ma sporo szczegółów i ciekawy tekst.
Cena ok 6 zł
Kartonowa książeczka w formie harmonijki ilustrowana przez Marcina Szancera. Bardzo fajna forma do czytania- Lilka ją uwielbiała.
Wiek 18 m +
Cena ok 7 zł
Legendarny wiersz Tuwima ilustrowany przez Bohdana Butenkę. Świetne wydanie!
Wiek 24 m+
Seria o rezolutnym rodzeństwie Basi i Franku. Bardzo ciekawe i pouczające książki. Można je kupić w jednym tomie, ale wtedy kartki nie są kartonowe. Zauważyłam również, że młodsze dzieci wolą tę serię czytać w pojedynczych książeczkach.
lub
Seria przygód wesołej kotki o imieniu Kicia Kocia. Kto nie zna – serdecznie polecam. Dzieci ją uwielbiają, a rodzice Kicia kocia pomaga w rozwiązywaniu różnych problemów. Ilustracje są dość specyficzne, ale przyjemne dla oka. Każda z części ma sporo szczegółów, które dzieci bardzo lubią.
Wiek 3 lata+
Seria “Mądra Mysz” składa się z kilku mniejszych, ale powiązanych tematycznie książek
Seria książek o Zuzi, która ma różne przygody. Niektóre części są jak bajki terapeutyczne- pozwalają oswoić strach przed nieznanym (“Zuzia u dentysty”) lub mają wątek edukacyjny “Zuzia nie rozmawia ze znajomym”. Lilka tę serię uwielbia! Mogłaby czytać ją non stop.
Bohaterem książek jest chłopiec o imieniu Maks. Ciekawe historie i przyjemne dla oka ilustracje.
Bardzo szczegółowe książeczki o maszynach i pojazdach.
Pierwsza seria przybliża różne zawody. Bardzo ciekawe i pouczające książki rozszerzające słownictwo.
“Dawniej i dziś” to porównanie dzisiejszych czasów z dawniejszymi. Fascynująca podróż w czasie.
Wiek 3+
Cena ok 9 zł.
Seria książek dla dzieci do samodzielnego czytania (3 poziomy trudności), ale nic nie stoi na przeszkodzie żebyśmy to my czytali je dzieciom. Wszystkie są napisane przez polskich autorów i w większości zilustrowane przez rodzimych ilustratorów (Emilia Dziubak, Joanna Rusinek). Fajne książki dla dzieci w różnym wieku. Osobiście bardzo polecam “Robota Roberta” i “Maję na tropie jaja”.
Wiek 4+
Cena ok 5 zł
Ta seria przedstawia w bardzo interesujący sposób zagadnienia, którymi interesują się dzieci. Odpowiada na pytania i zaspokaja głód wiedzy.
Jeżeli spodobał się Wam ten wpis proszę dajcie mi znać tutaj lub kliknijcie “Lubię to” na https://www.facebook.com/nebuleblog/. Dziękuję!
Każdy z nas ma marzenia. Dzieci też. Uczę się rozpoznawać chwilowe zachcianki i odróżniać je od tych prawdziwych marzeń. A te chciałabym spełniać.
Jako dziecko bardzo chciałam mieć dwie rzeczy. Nie była to tymczasowa “fanaberia” tylko ja rzeczywiście marzyłam o dwóch rzeczach: prawdziwa Barbie i domek dla niej. Taki plastikowy, różowiasty z windami- do tego koniecznie z piętrem. Widziałam taki u mojej sąsiadki. Tata jej przywiózł z RFN. Patrzyłam na niego z wielką zazdrością i marzyłam o takim przez ponad 2 lata. No i ta Barbie. Miałam podróbkę, ale to nie było to samo.
Dwa razy pisałam o tych skarbach w liście do Mikołaja. Oczywiście ich nie dostałam. Wtedy tego nie rozumiałam i byłam zrozpaczona. Pamiętam mój smutek kiedy zamiast wielkiego różowego pudła dostałam puzzle.
Miało się mało zabawek, a codzienność wypełniało podwórko. Teraz jest inaczej i proporcje się zamieniły. Zabawek dzieci mają dużo, a mniej czasu spędzają na podwórku. Dorośli częściej się bawią z dziećmi w domu i to od nich najczęściej zależy decyzja jak to będzie wyglądało. Moje wybory często opierają się na zainteresowaniach oraz fazach wrażliwych, czasami ulegam również prośbom.
Pół roku temu Lilka poprosiła o domek dla lalek. Nie określiła jak ma wyglądać i z czego ma być zrobiony. Poprosiłam dziadka, który na co dzień produkuje drewniane zabawki w rodzinnym sklepiku Apli papli. Jednak potrzebny był projekt. Tak więc, moja znajoma Kasia – architekt, zaprojektowała przepiękny drewniany domek z płaskim dachem. Jednak jego wykonanie przerosło możliwości przydomowego warsztatu. Projekt spoczął na dnie szuflady, a ja zaczęłam szukać idealnego domku.
Urzekł mnie jego kształt i forma- połączenie drewna z plastikiem imitującym szkło w stylu lat 60-tych- tego szukałam. Szerokie rozstawienie ścian działowych ułatwia zabawę. No i “szklany” dach umożliwia podgląd. Do tego mamy zestawy mebelków i rodzinkę lalek. Dawno nie widziałam takich fajnych figurek, którym ruszają się ręce i zginają nogi w kolanach. Całość trafia w mój gust idealnie. A te piękne meble bardzo pasują do całości. Mamy na razie tylko dwa komplety, ale już na Dzień Dziecka planuję dokupić kolejne.
Domek Djeco
inna wersja z dachem spadzistym:
Figurki – Rodzina
Pogoda byle jaka. Skreślam dni do wiosny i staram się myśleć pozytywnie. Niech tylko przestanie lać, słońce wyjrzy zza chmury i wszystko obudzi się do życia. Taki mam plan. A teraz? Zbliża się weekend i myślę co zaplanować na dwa najbliższe dni. Szkoda siedzieć w domu kiedy jesteśmy w końcu zdrowi i chętni na wyjście. I co robić z aktywną 3-latką żeby miło i przyjemnie spędzić czas? Duże miasto daje mnóstwo możliwości i wszystko zależy od tego jakie mamy preferencje oraz ile gotówki w portfelu.
Oferta dla dzieci jest naprawdę szeroka, więc dlaczego ciągamy nasze dziecko po “nudnych” muzeach i galeriach zamiast dać jej się wybawić i wyszaleć w kuleczkach?
Jeżeli miałabym do wyboru muzeum czy kulki zawsze wybrałabym to pierwsze. Gorzej jest jeżeli wyboru dużego nie ma, a najbliższe miejsca związane z kulturą mamy 100 km od domu.
W niedzielę po koncercie w Mazowieckim Instytucie Kultury równolegle odbywały się warsztaty z Kinder Niespodzianką- tym wielkim jajem, które zna każde dziecko. Wychodząc ze Smykofonii nie dało się tego nie zauważyć. Wchodzimy, dzieci około 40 na 25 metrach kwadratowych. Gorąco, głośno, wilgotno. Rozglądam się i mój “chorobowy czujnik” już bije na alarm.
Po prawej dziecko z gilem po pas, pewnie “alergicznym”, w basenie z kulkami 5 lub 6 dzieci. Jedno kaszle tak, że aż się dusi, obok siedzi niemowlak i pochłania buzią jedną kulkę. Dziecięce wydzieliny są wszędzie. Jestem w stanie je zaakceptować tylko wtedy kiedy jest w nich DNA mojego dziecka. Inne przyprawiają mnie o dreszcze i odruch wymiotny. Mam wiele wątpliwości związanych z takimi miejscami.
Po każdej wizycie w kulkolandach Lilka była chora. A po 2 tygodniowej kwarantannie, wycieraniu nosa, robienia inhalacji i łażenia w piżamach nie mam ochoty na powtórkę z rozrywki. Raz byłam świadkiem kiedy dziecko zasikało się w basenie z kulkami. Opiekun szybko zabrał dziecko i nic sobie nie zrobił z pozostałości. Oblepione we włosach plastikowe kuleczki dalej bawiły dzieci. Mnie to totalnie nie bawi i nie chcę żeby moje dziecko w tym spędzało czas. Kiedyś czytałam artykuł (nie mogę do niego dotrzeć), że w kulkach jest więcej drobnoustrojów niż na desce klozetowej w publicznej toalecie.
Możecie sobie pomyśleć, że jestem przewrażliwiona. Ale nie jestem. Moje dziecko nie chodzi brudne, ale tylko dlatego, że jej to przeszkadza. Nie mam obsesji na punkcie plamki na bluzce czy okruchów na buzi. Ona sama to zauważa i krzyczy żeby zmienić, co czasami doprowadza nas do małych spięć, bo np. za godzinę będzie przebierać się w piżamę, więc nie widzę sensu zmieniać bluzki z powodu maleńkiej plamy.
Jednak ona ma swoje zdanie na ten temat i jej pozwalam. Nie pamiętam żebym myła zabawki czy inne rzeczy, które z pasją wkładała do buzi. Bo wiem, co jest u mnie na podłodze i nie mam wątpliwości, czy ktoś to nasikał czy napluł.
Jednak jeżeli widzę potencjalne zagrożenie zdrowia to je eliminuję i wolę się tym nie martwić. Oczywiście, powiecie, że wszędzie może się czymś zarazić nawet o tym nie wiedząc. Jednak polityka niektórych sal zabaw budzi moje wątpliwości i wolałbym aby były jakieś punkty prawne w tej kwestii.
Sanepid monitoruje tylko niektóre takie miejsca raz na kwartał. W ciągu 3 lat byłam w dwóch miejscach, które wydawały mi się czyste. Reszta pozostawiała wiele do życzenia. W jednym nawet Pani pytała czy dziecko jest zdrowe i zdezynfekowała nasze dłonie. Ale jednak to nie wystarcza. Staramy się unikać takich miejsc i dlatego właśnie wolę zabrać ją gdziekolwiek tylko nie tam. Z obawy o zdrowie- nic więcej.
Oczywiście wizyta w muzeum czy galerii jest bardziej wartościowa poznawczo niż zjeżdżanie na dmuchańcach, ale dzieci potrzebują jednego i drugiego. A proporcję powinny same wyznaczać w zależności od potrzeb.
Można też dyskutować o wyższości niektórych atrakcji dla dzieci nad innymi, ale tutaj każdy ma swoje przemyślenia na ten temat. Nie wiem czy mi się do końca podoba tylko to, że bilet rodzinny np. do warszawskiej Zachęty kosztuje 15 zł (za 3 osoby, cały dzień, wszystkie wystawy), a 3 h w kulkach 35 zł. Jednak wkład organizatorów jest tutaj niewspółmierny.
Nie pozostaje mi nic innego jak czekanie na wiosnę. Powrót na plac zabaw jest jednym z moich marzeń. I nawet nie martwię się o piaskownice, bo wiem, że ktoś nad nimi czuwa.
p.s. Ten wpis powinnam wrzucić do kategorii: “Miejsca NIEprzyjazne dzieciom”.
W ubiegłym tygodniu pisałam o moich “live hacks” czyli sposobach na ułatwienie i organizację życia codziennego. Takie metody często się sprawdzają jeżeli zrobimy z nich nawyk i po jakimś czasie rzeczywiście możemy uznać je za skuteczne. Dziś chciałabym Wam napisać o moim kolejnym ułatwiaczu życia, przez który mam więcej wolnego czasu dla siebie oraz tracę mniej nerwów.
Przyznam Wam szczerze, że kiedyś uwielbiałam robić zakupy. Miałam cały swój rytuał z tym związany. Lubiłam przygotowywać listy zakupowe, wyszukiwać w internecie wykwintne przepisy kulinarne i poznawać nowości. Następnie spisywałam bardzo skrupulatnie wszystkie potrzebne składniki i z taką gotową ściągawką wybieraliśmy się we dwójkę w weekend na zakupy.
Mój mąż, z tego co wiem, jest ewenementem- uwielbia zakupy spożywcze i mimo tego, że ma gotową listę to, musi przejść przy każdej półce i zobaczyć, czy nie ma czegoś nowego, co mogłoby nam posmakować.
Ja jestem zadaniowcem i rzadko kiedy kupuję coś spoza listy i nie mam chęci na długie, “romantyczne” spacery wśród sklepowych półek. Dlatego często w sklepach się rozdzielamy. Ja biegam i w myślach odhaczam kolejne pozycje z kartki, a on chodzi, wybiera, ogląda i analizuje. Dzięki temu mieliśmy zrealizowaną listę zakupową oraz kilka ciekawych nowości do wypróbowania.
Obydwoje biegamy jak opętani po markecie i wrzucamy rzeczy na oślep. Często mamy podwójne egzemplarze jakiegoś produktu, bo obydwoje go lubimy, ale przy komunikacji ograniczającej się do “Nie możemy tego kupić”, “To jest niezdrowe”, “Jeszcze chwilę, wytrzymaj” nie możemy się porozumieć. Jest w tym sporo uroku, bo tylko naprawdę nasz rytuał weekendowy się zmienił o jakieś 180 stopni i przyjemności odnajdujemy w innych czynnościach z Lilką niż zakupy spożywcze.
Po 15 minutach w zatłoczonym markecie mam ochotę uciekać. Ilość bodźców docierających do mnie przekracza moje możliwości i po bardzo krótkim czasie staję się nerwowa i mało przyjemna. Jeżeli muszę jeszcze walczyć o prawie każdy produkt “z reklamy” i szerokim łukiem omijać półki z kolorowymi słodyczami to mam serdecznie dość. Kiedyś wybraliśmy się w Rzeszowie bez Lilki na zakupy. Mimo tego, że był jeden dzień przed Wigilią i w hipermarkecie panował chaos i hałas zupełnie nam to nie przeszkadzało. Powiedzieliśmy o tym szwagrowi, który ma 3 dzieci i zaśmiał nam się w twarz: “Zakupy bez jednego dziecka?”:)
Mali konsumenci nie ułatwiają zakupów i o ile czasami udaje nam się zażegnać kryzys długimi pertraktacjami i małymi przekupstwami to często widzę matki, które nie są w stanie sobie poradzić z krzyczącymi i płaczącymi dziećmi. Wtedy porozumiewam się z nią spojrzeniem: “rozumiem Cię doskonale”, a do akcji wkraczają sklepowi Pedagodzy- obserwatorzy, w których oczach to Ty jesteś zawsze ta zła. Wiedzą lepiej wszystko, nawet to, że roczne dziecko chce Snickersa- a Ty wyrodna matka nie chcesz mu kupić.
Dlatego raz na jakiś czas robimy duże zakupy spożywcze w internecie. Odkryliśmy tę metodę, kiedy mieszkaliśmy na 5 piętrze w kamienicy na warszawskim Żoliborzu. Winda dojeżdżała na 4 piętro, a później wnosiliśmy jeszcze jedno piętro wyżej zakupy. Kiedyś dostawca pół żartem pół serio powiedział nam, że im wyżej ludzie mieszkają tym więcej zgrzewek wody zamawiają.;)
z którego usług korzystamy już od dawna i jesteśmy bardzo zadowoleni. Więc kiedy Frisco zwróciło się do mnie z zapytaniem o recenzję, zgodziłam się od razu, bo korzystam z zakupów już przez długi czas i mogę śmiało polecić innym. Dlaczego tam? Sposób w jaki zamówienie jest kompletowane jest zupełnie inny.
Ten sklep internetowy nie ma swojego hipermarketu stacjonarnego dlatego wszystkie świeże produkty są często pakowane już u dostawców. Właśnie dlatego, że stawiają na najwyższą jakość- wybrałam już dawno ten sklep. Dodatkowo zachęcają konkurencyjne ceny, w porównaniu z innymi marketami spożywczymi, właśnie z tego względu, że nie mają sklepu stacjonarnego.
Pełna usługa zakupów jest dostępna na terenie Warszawy i okolic, a poza tym obszarem obsługuje ich firma kurierska. Jednak produkty świeże w tym przypadku są wyłączone z oferty, bo bardzo dbają o jakość usług.
Spodobał Ci się ten wpis? Daj mi znać zostawiając komentarz lub klikając “Lubię to” na profilu https://www.facebook.com/nebuleblog/ Dziękuję
W ten weekend sporo się działo. Zaliczyliśmy dwa bardzo kulturalne dni.
W sobotę byłyśmy na nowej bajce w Kinie Praha. Jest już do obejrzenia we wszystkich kinach w Polsce. “Zwierzogród” zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Piękne animacje i do tego naprawdę śmieszne teksty. Jest to bajka, na której cała rodzina będzie się świetnie bawić. Dzieci będą śledzić losy bohaterów, a dorośli pękną ze śmiechu z tekstów. Dawno nie oglądałam tak fajnej bajki.
Jeżeli nie to musicie się koniecznie wybrać. Lubicie muzykę dla dzieci na żywo, w której brak komercji i prostych rytmów? Przejrzycie program następnych koncertów. My już drugi raz byliśmy na występie naszej ulubionej Ani Brody. Było świetnie- najpierw kilkanaście granych piosenek na różnych instrumentach (nawet na 80- letnich cymbałach), a później dzieci mają okazję dotknięcia i zagrania na nich.
Przejrzyjcie program i kupujcie bilety (1- 15 zł) na następne wydarzenia, bo rozchodzą się jak świeże bułeczki, a naprawdę warto.
Sweter – Kiabi (Blue City)
Sukienka Louise Misha
Rajstopy Zara
Buty wiosenne – Bobux
Wystawa Tu czy tam? Współczesna polska ilustracja dla dzieci podbiła nasze serca- dla wszystkich miłośników książek dla dzieci. Wystawa na, której nie można się nudzić, a można świetnie się bawić. Z pewnością wybierzemy się jeszcze raz (do 08.05.2016 r.), bo dziś były tłumy.
Bilet rodzinny kosztuje 15 zł, a zabawy jest co niemiara. Można rysować po ścianach i siedziskach, można przeczytać “Pierwsze urodziny prosiaczka” zaglądając do okienek, pobawić się orkiestrą i wiele, wiele więcej.
Ssanie kciuka spędza sen z powiek wielu rodzicom. Nieważne czy dziecko ma 6 miesięcy, rok czy też 2 lata. Zastanawiamy się w jaki sposób oduczyć tego nawyku i próbujemy wielu metod. W dzisiejszym poście postaram się Wam przybliżyć etiologię tego zjawiska oraz wspólnie zastanowimy się jak sobie z tym radzić.
Już chwilę po porodzie dziecko jest w stanie włożyć sobie dłoń do buzi i ssać palce. Nic w tym dziwnego, przecież w okresie płodowym również to robiło z wielkim zamiłowaniem. Odruch ssania jest już wykształcony w 17 tygodniu życia płodowego, czyli przez następne 23 tygodnie dziecko tę czynność doskonali- często na swoim kciuku. Taki widok na usg połówkowym w 20 tygodniu często rozczula rodziców.
Nie dziwne jest to, że po porodzie również ma chęć tę czynność kontynuować, bo działa na nie przede wszystkim uspokajająco. Coraz bardziej popularnym zjawiskiem w szpitalach są rękawiczki- niedrapki i pajace z wbudowaną rękawiczką. Wszystko po to aby dziecko nie podrapało się po twarzy dłuższymi paznokciami.
W szpitalach nie zaleca się obcinania paznokci dzieciom. Paznokcie kilka dni po porodzie są bardzo miękkie. Warto dzieci nie zniechęcać do tych czynności i dać dziecku możliwość zapoznania się z własnym ciałem.
Następnie około 3 miesiąca pojawia się znaczne zainteresowanie własnymi dłońmi. Niemowlaki zupełnie świadomie poznają swoje ciało i są w stanie ssać kciuk lub palce w celach poznawczych. Tak kształtuje się również pierwsze poczucie świadomości swojego ciała i rozwija się koordynacja.
Często rodzicom ciężko jest dostrzec różnicę czy takie ssanie jest wynikiem chęci poznania siebie czy też ma właściwości uspokajające. Warto jest obserwować czy taka czynność występuje podczas snu. Jeżeli dziecko wkłada palec do buzi odruchowo podczas spania możemy być pewni, że ssanie służy uspokojeniu, wyciszeniu, a nie poznawaniu własnego ciała.
To jest właśnie ten moment. Jeżeli obserwujemy u dziecka ssanie kciuka podczas snu i w ciągu dnia pojawia się często, a siła ssania jest dość intensywna- warto pomyśleć o smoczku uspokajaczu. Możemy wnioskować, że odruch ssania jest na tyle silny i nie da się go zaspokoić podczas jedzenia- nasze dziecko potrzebuje smoczka.
Ssanie to nie tylko jedzenie. Służy również uspokojeniu, zmniejszeniu wrażliwości na ból (przy ząbkowaniu), wyciszeniu- a co za tym wszystkim idzie zapewnieniu poczucia bezpieczeństwa. Anatomiczny kształt smoczka wpływa lepiej na ułożenie łuków zębowych niż obecność twardego palca.
Dodatkowo smoczek jest (a właściwie powinien) być utrzymany w nienagannej czystości- czego niestety nie możemy powiedzieć o palcach, które eksplorują najbliższe otoczenie.
Trzeci i najważniejszy atut smoczka to późniejsza możliwość odstawienia. Jest go o wiele łatwiej się pozbyć niż oduczyć dziecko ssania kciuka. Smoczek odstawiamy najpóźniej w 18 m.ż. A ssanie kciuka trwa o wiele dłużej, co może niekorzystnie wpływać na rozwój mowy oraz wady zgryzu.
Szczególne wzmożenie wkładania palców do buzi możemy zaobserwować w czasie ząbkowania. Jest to dość trudny moment w życiu niemowlaków. Towarzyszący ból, swędzenie dziąseł dziecko próbuje łagodzić poprzez wkładanie palców lub przedmiotów do buzi. A kciuk podczas odruchu ssania, masuje obolałe dziąsła ale również działa uspokajająco, więc jest lekiem na całe zło.
Ten nawyk może mieć niestety poważne konsekwencje. Długotrwały i częsty kontakt z podniebieniem twardym może spowodować jego zniekształcenie. Kształt podniebienia może się przez ten nawyk zmienić i być zbyt wysoko wysklepione. Również zmienia się obraz szczęki, która staje się za bardziej wydłużona i wąska, a zęby wysunięte są ku przodowi. W/w zmiany mogą mieć poważny wpływ na czynność jedzenia, odgryzania, połykania i mówienia.
Dodatkowo język jest przyciśnięty kciukiem co powoduje patologiczne, płaskie ułożenie języka, które skutkuje wadami wymowy. Dzieci mają problem z odgryzaniem kęsów, często jedzą z otwartymi ustami, oddychają przez usta, a niemowlęcy typ połykania nie ma szansy przemienić się w dorosły.
Drugą kwestią są zniekształcenia palca. Długotrwałe ssanie powoduje rany, deformacje oraz zakażenia skóry. Wpływa również na deformację płytki paznokciowej.
Na szczęście odchodzi się już od siłowych prób oduczenia się ssania kciuka, które dawniej były przekazywane z pokolenia na pokolenie jako skuteczne. Zaszywanie rękawów na noc, zaklejanie kciuków plastrami, smarowanie gorzkimi substancjami- tak było kiedyś. A co się zmieniło?
Obecnie uznaje się, że dzieci ssą kciuki w sytuacjach stresujących kiedy potrzebują wyciszenia i ukojenia. W/w sposoby nie są skuteczne, a mogą dodatkowo wzmagać stres u dziecka. Mogą przestać ssać kciuk, ale za to zaczną obgryzać paznokcie lub skórki albo moczyć się w nocy.
Obecnie stosuje się metody odwracające uwagę. W czasie napięcia, zdenerwowania u dziecka warto zaproponować wspólną zabawę, czytanie, rysowanie, lepienie z ciastoliny. Można również kupić sensoryczne piłki- takie które rozładują napięcie, a dodatkowo zajmą dziecku ręce. Takie odwrażliwianie nie tylko od czynności ale również od kontaktu kciuka z buzią może przynieść dobre efekty.
Wieczorem warto jest zwrócić uwagę na rytuały, nie włączać pobudzających bajek lub bawić się w szalone zabawy. To powinien być czas spokojny i bardzo przewidywalny.
Częste wkładanie kciuka, palców lub przedmiotów do buzi może być również spowodowane podwrażliwością dotykową. Dziecko ma ciągłą potrzebę mocnej stymulacji w obrębie jamy ustnej. Warto wtedy wybrać się do logopedy, który za pomocą profesjonalnego masażu pomoże dziecku zmniejszyć podwrażliwość.
Możemy również stosować domowe sposoby takie jak np. podawanie twardych pokarmów do gryzienia oraz zmienić szczoteczkę do zębów z manualnej na elektryczną, która dobrze masuje dziąsła.
Jeżeli intensywne ssanie kciuka występuje również w nocy możemy kupić tzw. wkładką przedsionkową, która uniemożliwi włożenie palca do buzi.
Jak widzicie jest to dość złożony problem i nie istnieją gotowe porady na ten temat. Warto jest jednak próbować, ponieważ konsekwencje długotrwałego ssania kciuka są naprawdę poważne. Dodam jeszcze tylko w ramach ciekawostki, że legenda- Amy Winehouse kiedy nie miała już żadnych używek w zasięgu dłoni ssała kciuk.
Kliknij w obrazek w celu powiększenia i klikaj w strzałki.
Zapraszam też do lektury wpisy Stopy dziecka – wszystko co trzeba wiedzieć.
Dziś ruszamy z nową kategorią wpisów. Będą to testy – takie jak my – matki lubimy najbardziej. Z porównaniem do innych, sprawdzeniem pod każdym kątem oraz ze szczegółowymi zdjęciami. Ta seria postów ma pomóc w wyborze odpowiedniego produktów dla Waszych dzieci. Na pierwszy ogień – plecaki dla dzieci
*W tej kategorii wpisów chcę żebyście nie zwracali uwagi, że bloger ma 4 rowery czy 5 plecaków. To nie o to tutaj chodzi. Muszę mieć porównanie, więc i tych rzeczy mamy więcej. Do testów wybieram je sama.
W pewnym wieku nasze pociechy mają chęć wynosić z domu różne rzeczy. Chodzimy na spacery, wycieczki bliższe lub dalsze i w taki plecak możemy zapakować przekąski lub zabawki dziecka. Taki mały gadżet, a naprawdę się przydaje.
Porównam je bardzo wnikliwie, ale nie napiszę Wam, który lubimy najbardziej, bo ta seria wpisów ma być obiektywna, a nie subiektywna – jak na większości blogów. To Wy znacie swoje potrzeby najlepiej i wybierzecie taki jaki Wam najbardziej pasuje. Jedynie w kwestii szelek musiałam użyć oceny, bo inaczej nie byłoby to miarodajne.
Pokazuję również zdjęcia na Lilce, która ma obecnie 95 cm wzrostu.
Mam również kilka zdjęć porównujących konkretne kategorie.
Plecaki dla dzieci – Przód:
Plecaki dla dzieci – Tył:
Plecaki dla dzieci – Bok:
Plecaki dla dzieci – Szelki:
Kieszenie w środku:
Jedynej rzeczy, której mi zabrakło to ODBLASKI. Szkoda, że niektórzy producenci nie pomyśleli o nich. Wg mnie są niezbędne. Na szczęście do każdego z plecaków można przymocować odblask. Pamiętajcie o nich. Za 4 zł z przesyłką można je kupić np TUTAJ.
Ale bardzo nalegacie żeby wskazała ulubiony, więc post edytowałam i dopisałam tę część. Cieszę się bardzo, że polegacie na moich wyborach:)
A ten ulubiony to Mueslii – właśnie ze względu na szelki, które są miękkie i bardzo wygodne. Bidon i tak noszę ja, bo jest ciężki, więc brak kieszonki wcale nam nie przeszkadza. Dostępny jest w wielu wzorach i kolorach tutaj (moro dla chłopaków)!
edit – z czasem doceniłam – co tłumaczę w tym wpisie również Plecak Kanken
Tak jak już zdradzałam na początku marca planuje porównanie pojazdów jeżdżących dla dzieci.
Ostatnio mam sporo przemyśleń na temat swojego życia. Nie chcę żeby czas uciekał mi przez palce, a ja się obudzę po 40, że to już. Od kiedy zostałam mamą- mam wrażenie, że lata mijają jak miesiące, a tylko pojedynczy dzień dłuży się niemiłosiernie (szczególnie podczas chorób).
Myślę, że spory wpływ na to ma moja praca związana z blogiem. Chociaż staram się wydzielić sobie “godziny pracy”- bywa z tym różnie, bo nie potrafię na zawołanie wyłączyć np. myślenia o wpisie bądź aranżowania w głowie kadru, który chcę uwiecznić.
Nie jestem Idealną Mamą, ani Perfekcyjną Panią Domu. Mało tego- nawet nie chcę nimi być! Ani nawet dążyć do ideału, bo wg mnie to unieszczęśliwia. Pogodziłam się z tym jaka jestem, ale też nie zaniechałam pracy nad sobą, bo uważam, że stać mnie na więcej, a moje lenistwo skutecznie ukryty potencjał blokuje. Mam swoje nawyki, których już nic nie zmieni, ale również ciągle poszukuję nowych rozwiązań-takich ułatwiających życie.
Magia sprzątania sporo ułatwiła i rzeczywiście widzę jej realny wpływ na organizację dnia codziennego. Jednak wszystkich wskazówek nie udało mi się wdrożyć i przyjęłam to z pokorą. Widocznie nie do końca mi pasowały. Wiele z nich wydała mi się nawet absurdalna! Bo jak ja- matka na full etacie mam jeszcze o tym wszystkim pamiętać. Dlatego wciąż poszukuję ułatwień tak żeby lepiej zorganizować przestrzeń wokół nas oraz czas.
Przyznam Wam szczerze, że lepiej idzie mi zajmowanie się dzieckiem niż domem. Wiele odpuszczam tylko po to żeby mieć więcej czasu dla dziecka lub dla siebie. Nie mam siły na codziennie układanie i codzienne porządki. Nie mam Pani do sprzątania i mi z tym dobrze. Sprzątam wszystko jeden raz w tygodniu i jest ok. Wielkich wymagań wobec domowników też nie mam. Dobrze nam się żyje w tym ekosystemie- jednak wiem, że mogłabym bardziej się do tego przykładać.
Mam kilka swoich “live hacks”, które ułatwiają mi życie. W trakcie zwariowanego dnia Matki, która jest w domu potrzebuję takich wskazówek. Bo jak mam zachować balans pomiędzy byciem rodzicem, żoną i właścicielką dobrze prosperującego bloga? No nie da się. Na koniec dnia zawsze mam jakieś niezałatwione sprawy, których nie udało się dopiąć. Z tym już się pogodziłam.
Jest w tym wiele prawdy. Wyobraźcie sobie, że leżę sobie na plaży w Turcji pod słomkowym parasolem. Piję zimnego drinka. Lila w oddali zbiera kamyki z mężem- jest idealnie. Czytam dobry kryminał i tam znajduję zdanie, które odmienia moje życie. “Wszystko co nie zajmuję więcej niż 2 min rób od razu”– mówi postać do głównego bohatera. Czytam jeszcze raz. I jeszcze raz. Nie mam ołówka żeby sobie zaznaczyć ten kawałek. Z Lilki gazety z Peppą wyrywam kawałek i zaznaczam go sobie.
Później dużo o tym myślę. Wracamy do Polski, a ja zaczynam wdrażać to jedno zdanie do mojego życia pełnego chaosu. Jestem pod wrażeniem, jak kilka słów może mieć widoczny wpływ na nasz dzień codzienny.
Wszystko staram się robić wg tej zasady i mam o wiele mniej pracy później, a przez to więcej wolnego czasu. Mało tego, moje sumienie ma się o wiele lepiej. Stosuję tę metodę na wielu płaszczyznach mojego życia i widzę bardzo pozytywny efekt. Wstaję rano- od razu ścielę łóżko, bo zajmuje mniej niż 2 min. 3-4 talerze zmywam od razu. Na meila lub komentarz, który wymaga krótkiej odpowiedzi odpisuję od razu.
Przez to nie muszę rezerwować później 2-3 godzin na zrobienie wszystkiego i jestem mniej zmęczona. To działa! A do tego mam wrażenie, że jestem szczęśliwszym człowiekiem.
Prosiłyście w wiadomościach prywatnych o kilka słów na temat pościeli Maylily. Wypatrzyłam ją jeszcze przed Świętami, ale piszę dopiero teraz, bo musiałam zobaczyć jak będzie wyglądać po kilku praniach. Czym się różni od zwykłej pościeli?
Przede wszystkim składem- bambus ma właściwości antybakteryjne i wpływa na miękkość włókien. Nawet jej nie prasuję. Mam wrażenie, że ma podobne właściwości jak jedwab- rano wstaję z gładką skórą na twarzy.
Jaskółki urzekły mnie totalnie.
Jeżeli spodobał Ci się ten post zostaw komentarz lub kliknij “Lubię to” na profilu https://www.facebook.com/nebuleblog/ Dziękuję:)
Prezenty dla kobiet… Pewnie nie raz dostałyście prezent, który Was rozczarował. Pamiętacie to uczucie kiedy z ekscytacją zdzieracie papier i zębami rozwiązujecie supły na wstążkach (bo przecież szkoda paznokci)? Emocje sięgają zenitu i Waszym oczom ukazuje się coś czego zupełnie byście się nie spodziewały. Miną próbujecie rozegrać to w miarę polubownie, ale w głowie macie myśli: “Co to w ogóle jest?” “Przecież ja tego nie używam”, a z ust jak z automatu leci wiązka: “Dziękuję bardzo! No śliczne! Będzie mi pasowało do zielonej bluzki z gruszką, którą dostałam od Ciebie rok temu”. Nikt nie chce robić nikomu przykrości i dla zachowania przyjaznej atmosfery dziękujemy, uśmiechamy się trochę na siłę i wrzucamy taki podarek na dno szafy.
Znam wiele osób , które nie potrafią kupować prezentów. Jedną z nich jest mój towarzysz życia. Po wielu wpadkach (złoty medal Queen Bitch etc.) się poddał. Zwyczajnie, któregoś dnia wywiesił białą flagę i powiedział, że mam sama wybierać sobie prezenty, a najlepiej to mam sama sobie kupić i zapakować.
Może jeszcze sama sobie mam go dać? No i co mam zrobić skoro bardzo lubię niespodzianki? Oczywiście takie trafione. Nie wiem czy Wasi mężczyźni też tak mają, ale mój nie potrafi czytać między wierszami i kiedy jesteśmy w sklepie, coś mi się spodoba i nawet pójdę do przymierzalni – to on siedzi wlepiony w telefon i klepie holenderskie słówka lub robi Mobilny Kurs Sommeliera.
Wychodzę z przymierzalni (a zbliżają się urodziny/Dzień Kobiet/Europejski Dzień Mózgu (18 marca)/Dzień Ćwiczenia Przed Lustrem Prośby o Podwyżkę Płacy (22 wrzesień). Żaden gest ani uśmiech nie jest w stanie go naprowadzić na ten trop, że ja – towarzyszka życia upodobałam sobie daną rzecz na prezent.
Faceci są naprawdę z innej planety, bo kiedy już naprawdę biorę coś do przymierzalni i przy dobrych fluidach to coś na mnie pasuje to znaczy, że muszę i pragnę TO mieć. Żadna kobieta nie przegapiłaby tego blasku w oczach i mokrych z ekscytacji dłoni.
A mężczyznę? Najpierw muszę oderwać od telefonu, zaprowadzić, pokazać palcem i jeszcze rozmiar podać i dodać wielkim literami: “Chciałabym to dostać na urodziny”. Samo “Podoba mi się” nie będzie dla niego zbyt wymowne i zlekceważy ten komunikat. A już najlepiej to zrobić zdjęcie telefonem, dopisać sklep, rozmiar i wysłać MMS-em.
Możecie pomyśleć, że mój mąż mnie nie zna skoro nie potrafi mi kupić prezentu. Zna mnie i to bardzo dobrze, ale mamy inne gusta. On nie potrafi się wcielić we mnie i na zakupach spojrzeć na rzeczy moimi oczami i kiedy nie ma konkretnego pomysłu to woli nic nie kupić (bo dno szafy to nie Narnia i więcej nietrafionych prezentów nie przyjmie).
Anegdotka: Zachorowałam ostatnio na pewne buty. Kosztują sporo, więc ciągle o nich TYLKO myślę. Mam już do nich 5 różnych stylizacji i widzę oczami wyobraźni jak cudownie w nich wyglądam. Pokazuję je mężowi. On robi wielkie oczy i mówi: “No, takie miał Anaruk chłopiec z Grenlandii. Kupiłabyś sobie skórzane, do kolan, najlepiej na obcasie”. Taaaa, na plac zabaw nadają się idealnie.
Mam na niego mały haczyk. Czyta mojego bloga, codziennie. Komentarze również:) To prawie tak samo jakby czytał mój pamiętnik, wie co siedzi u mnie w głowie. Po ostatnim wpisie o Prezenty dla niej dostałam 2 miesiące później ozdobny pasek do aparatu, który był w inspiracjach. Czyli zadziałało. Za chwilę Walentynki, a lada dzień Dzień Kobiet, Dzień Matki i milion innych okazji, więc chciałabym zaktualizować moją listą z prezentami. Wiem, że macie podobny gust i również skorzystacie.
Poniżej przedstawiam moje typy na “bezpieczne” prezenty, które można kupić dyskretnie bez wypytywania o rozmiar lub wielkość.
Wpis powstał we współpracy z Zalando – sklepem, gdzie znajdziecie mnóstwo inspirujących pomysłów na prezenty: https://www.zalando.pl/pomysl-na-prezent/
Po więcej inspiracji na prezenty dla kobiet zajrzyjcie do wpisu Prezenty dla niej
Uwielbiam wyjazdy. Już sama świadomość, że za jakiś czas opuścimy nasze małe mieszkanie powoduje u mnie nie małą ekscytację. To właśnie w tym czasie jesteśmy tylko dla siebie i nadrabiamy ten, czas, który tak szybko leci pomiędzy śniadaniem, praniem, sprzątaniem i innym prozaicznymi czynnościami dnia codziennego. Lubię kiedy jest czas na wszystko, nikt się nie spieszy, mniej jest nerwów, a więcej rozmowy i wspólnego spędzania czasu.
Chciałam ten czas spędzić wyjątkowo, a nie na kanapie przed telewizorem. Dlatego doszłam do wniosku wraz z moim przyjaciółkami, że możemy ruszyć się gdzieś dalej. Nasze dzieci są już na tyle duże, że bez problemu odnajdą się w nowej sytuacji, a my przy okazji wypoczniemy, nagadamy się za wszystkie czasy i spędzimy fajnie Sylwestra. Wpadłyśmy na pomysł wyjazdu całą ekipą: 6 osób dorosłych, 2 dzieci i kot. Zaczęłyśmy poszukiwania miejsca idealnego.
Hotele nie wchodziły w rachubę, ponieważ cena z balem powaliła nas na kolana. A poza tym zależało nam żeby nie zamykać się w swoich pokojach i spotykać tylko na posiłkach, a rzeczywiście spędzić ten czas razem. Zdecydowaliśmy się na agroturystykę – najlepiej bez właściciela w domku. Długo nie musiałam szukać. Nasz domek znalazł nas sam. Pojawił mi się któregoś dnia na facebookowej tablicy. Weszłam na stronę i już wiedziałam, że nasz wyjazd spędzimy w Wiejskiej Zagrodzie Podlasie, a był dopiero początek października.
Jak wiecie pochodzę z tych okolic i każdy wyjazd w tamte strony sprawia, że czuję się jakbym wróciła na podwórko do mojej Babci.
Kiedy sprawdziłam lokalizację domku- byłam już niemal pewna. Białowieża, Narewka, Hajnówka, Puszcza Białowieska to miejsca gdzie spędzałam wakacje- najczęściej na koloniach. Kojarzy mi się wciąż z beztroską i totalnym kontaktem z naturą. Chciałam zabrać rodzinę i przyjaciół w takie miejsce, które będzie dla mnie wyjątkowe.
Sporo w okolicy się zmieniło, więc jak to ja zrobiłam odpowiedni research i zaprosiłam najbliższych na wycieczkę po moim dzieciństwie.
Kilka słów o Wiejskiej Zagrodzie Podlasie. Kontaktowałam się z właścicielami drogą elektroniczną. Bardzo szybko sfinalizowaliśmy rezerwację, bo bałam się, że ktoś może nam to miejsce sprzątnąć sprzed nosa. Właściciele cierpliwie odpowiadali na 100 meili, które wysyła matka przed wyjazdem;) Upewniłam się czy wszystko czego potrzebujemy jest na miejscu oraz czy może z nami jechać kot. Dostałam bardzo miłą wiadomość, że kot nawet MUSI z nami pojechać.
Pozostało nam tylko odliczać dni do wyjazdu. Nie było to takie łatwe, bo wszyscy nie mogliśmy się doczekać.
Zapakowaliśmy walizki i ruszyliśmy na wschód. Z przyjaciółmi spotkaliśmy się na miejscu, a domek otworzyła nam przemiła Pani sąsiadka, która zajmuje się kwaterą. Powitał nas przepiękny, bardzo stary dom urządzony w folkowym stylu. Wciąż jestem zauroczona tym miejscem. Domek jest niewielki, ale bardzo przytulny. Na dole: salon, kuchnia, jadalnia i łazienka, a na górze 3 sypialnie i łazienka.
Spokojnie zmieszczą się tu 3 rodziny z dziećmi. W każdym pokoju jest nawet łóżko dla dzieci- odpowiednio przygotowane przez właścicieli. Muszę też napisać o udogodnieniach. W domu jest pralka, lodówka, a nawet zmywarka. Można tu przyjechać na cały tydzień i korzystać z tych wszystkich wygód.
Dla dzieci jest wysokie krzesełko, wanienka, a nawet kącik do zabawy ze stolikiem krzesełkami oraz zabawkami i książeczkami o żubrach.
Łazienka z małą sauną i pralką
Teraz trochę o miejscach, które warto odwiedzić. Białowieża jest oddalona o 14 km od domku. Warto wybrać się drogą przez Puszczę Białowieską- cudowne widoki gwarantowane. W Białowieży jest kilka dobrych miejsc na obiad. Jedno z nich to Restauracja Carska- prowadzonych przez Gesslerów. Samo miejsce jest naprawdę urocze, bo restauracja znajaduje się w zabytkowy budynku dworca kolejowego zbudowanego dla Cara Mikołaja. Jedzenie jest bardzo dobre, jednak ceny są dość wysokie. Dlatego też szukaliśmy innych miejsc na obiad. Po skończonym posiłku warto wyjść drugą stroną i zwiedzić zabytkowe wagony kolejowe.
Park i Muzeum
Cerkiew z ołtarzem zrobionym w całości z porcelany
Przy parku jest jeszcze Stacja Białowieża Pałac z edukacyjnym placem zabaw – wstęp jest płatny.
Jeżeli macie chęć na basen to polecam Hotel Żubrówka – świetne spa i basen z brodzikiem dla dzieci.
Na przeciwko tego hotelu jest sklep Jarzębinka – wstąpcie tam po Bułkę białowieską – drożdżowe zawijasy z cynamonem, mniam!
W Białowieży warto jeszcze odwiedzić kawiarnię Walizka i zjeść obiad w Stoczku (zróbcie najpierw rezerwację).
W okolicy Mikłaszewa polecam na obiad Bojarski gościniec– (oddalony o 3 km) bardzo dobra zupa soljanka i pierogi:)
Możecie też się wybrać do Hajnówki – tam polecano mi Restaurację Starówka z kącikiem dla dzieci oraz basen.
Za Białowieżą w stronę Tersmisk jest Sioło Budy – przepyszne jedzenie i skansen.
Z racji tego, że podczas naszego temperatura na zewnątrz była mocno na minusie (-19) nie mogliśmy korzystać z dobrodziejstw Puszczy, ale z pewnością warto się tam wybrać z dzieciakami-zobaczyć dziką naturą, a nawet spotkać żubra. W tamtych okolicach sezon trwa cały rok, ale myślę, że na wiosnę może być jeszcze bardziej uroczo.
Serdecznie Wam polecam Wiejską Zagrodę Podlasie na wyjazd z dziećmi. Jestem pewna, że będziecie chcieli tam wrócić, bo z pewnością jeszcze tam zawitamy.
Dawno nie pojawił się wpis z tego cyklu. Choroby i wyjazdy skutecznie nam uniemożliwiały odwiedzanie ciekawych miejsc dla dzieci. Dziś nadrabiam i prezentuję trzy miejsca na stołecznej mapie warte zobaczenia.
Długo nie wiedziałam o istnieniu tego muzeum, aż pewnego niedzielnego poranka trafiłam na ich stronę. Samo muzeum nie jest duże, ale zapewni sporą dawkę wiedzy i zabawy. Spokojnie w 1,5 h można obejrzeć wszystko. Bardzo interesujące okazały się eksponaty zwierząt oraz ewolucja człowieka. /Jesteśmy teraz na etapie oglądania “Był sobie człowiek”, więc wizyta w tym muzeum była ciekawym doświadczeniem.
Wstęp jest darmowy.
Nasze odkrycie ostatnich miesięcy to Der Elefant. Miejsce wyjątkowe, bo posiada wszystko czego szukam w restauracji przyjaznej dzieciom. A nawet bije na głowę inne miejsca, które z córką odwiedzamy.
Sama filozofia przemawia do mnie w 100%. Wystrój restauracji bardzo przypomina mi nowojorskie restauracje, w którym jadałam 7 lat temu- surowo, ale z charakterem. Lokal ma dwa ciekawie zaaranżowane, przestronne piętra.
Jedzenie jest pyszne – a najczęściej w tym celu udaję się do restauracji. Ryby i owoce morza smakują naprawdę wybornie, a pierogi ruskie zachwyciły Lilkę. Wieczorem z czarnego fortepianu wydobywa się cudowna muzyka. Klimat jest niepowtarzalny.
Kiedy pierwszy raz weszłam na górę nie zdawałam sobie sprawy, że taka niespodzianka czeka na górze. Blisko stolików znajduje się niewielka sala zabaw z kulkami, które dosłownie, aż błyszczały z czystości;) Obok jest toaleta dla dzieci- genialny pomysł.
W tym pomieszczeniu zaintrygowały mnie mała kuchnia i długie stoły. Okazało się, że w weekendy odbywa się tu Szkoła gotowania dla najmłodszych. Z pewnością się na nią wybierzemy.
Co jeszcze oferuje Der Elefant najmłodszym? Dziecięce menu, wysokie krzesełka, przewijak w toalecie i bardzo wyrozumiałe podejście do małego klienta, który na koniec dostaje lizaka.
Jeżeli będziecie rezerwować tam stolik na obiad z dzieckiem poproście o miejsce przy sali zabaw.
Dziś chciałabym pokazać zabawki (pomoce), które były najczęściej zdejmowane z półki w ubiegłym roku. Znam już moje dziecko dość dobrze i wiem, co jej się podoba. Z racji tego, że umiem uważnie obserwować- większość z nich doskonale odpowiadało zapotrzebowaniom rozwojowym.
To hit ubiegłego roku. Nie pokazywałam jej do tej pory na blogu. Byłam dość sceptycznie nastawiona ze względu na małe i ostre elementy, ale córka poradziła sobie z nią znakomicie. Mało tego, ona również sobie zdawała sobie sprawę z tego jak ostrożnie trzeba się z tą zabawką obchodzić i jeszcze chętniej pracowała z nią przy biurku.
Sama zabawka jest świetna- ćwiczy wiele ważnych funkcji: koordynację ręka oko (level master), motorykę małą i myślenie.
Bardzo prosta zabawka, która zajmuje niewiele miejsca. Może być wstępem do dalszej zabawy np. wyszukiwania zwierząt w albumach i porównywaniu ich ze slajdami. Podoba mi się w niej to, że na przeźroczach są zdjęcia zwierząt, a nie ilustracje (Montessori). Dodatkowo podczas zabaw ćwiczymy oczy. Dostępna jest jeszcze wersja: Dzikie zwierzęta
Prezent świąteczny, który był strzałem w 10. Waga jest używana na 100 różnych sposobów, a jej elementy (miseczki i odważniki) podkradane są do innych zabaw. Lilka waży na niej klocki, lalki i inne rzeczy. Wykonanie, wygląd i funkcjonalność zachwyciły mnie totalnie. Wygląda jak kopia prawdziwej. Odważniki również mają odpowiednią wagę. tutaj
Zainteresowanie tą zabawką wciąż nie maleje. Lilka wykorzystuje zapięcia na różne sposoby. Ostatnio zamieszkały w nim golaski Sonny Angel.
Pisałam o nim we wpisie Niebanalne pomysły na prezent
Od dłuższego czasu trwa u nas faza na lalki (bobasy) i misie. Niektóre towarzyszą nam przy czynnościach codziennych, są zabierane nawet na spacery. Jest to normalny etap w życiu małego człowieka. Nasze ukochane lale: Maria i Pepotes i Pepotin
Ta książka ma w sobie coś takiego, że jak tylko do nas dojdzie to jest w ciągłym użyciu, aż wszystkie strony zostaną pomalowane. Później ozdabiają ściany i lodówkę. Przypomnę tylko, że dziecko maluje w niej samą wodą, a farby są zatopione w kartce.
Pisałam o niej tutaj:
Cała seria (chociaż mamy dosłownie kilka rzeczy) to ukochane zabawki. Mają swoje specjalne miejsce w pokoju i bardzo często są wykorzystywane do różnych zabaw. O dziwo, ulubione są te najmniejsze. Pod jednym z postów polecałyście serie Sylvanian Families. Kupiłam 2 zestawy, ale nie było większego zainteresowania. Maileg tutaj Pisałam o nich:
Przeleżał chwilkę pod łóżkiem, ale znów wrócił do łask. Najchętniej bawimy się nim w łazience, bo świeci w ciemności. Więcej na jego temat pisałam:
Rozwijająca zabawa – kulodromy
9. Zestawy artystyczne od Janod
Ulubione zestawy kreatywne zamknięte w przepięknej walizce. Zostały nam dosłownie 2 karty do wypełnienia i będę musiała zamówić następne. Bardzo fajny pomysł na prezent. Pisałam o nich:
Mamo, ja nie lubię rysować
Bardzo fajna pomoc dla dzieci, które nie przepadają za swobodnym rysowaniem. Mamy również drugą wersję bardziej w duchu Montessori z budowlami świata. Różne wzory:
Pisałam o nich:
Shelfie – zabawki wspierające rozwój manualny
Chciałabym jeszcze polecić świetny artykuł o zabawkach u Hafiji. O tym żeby kupować dzieciom zabawki, a nie w ramach prezentu kupować np. bilet do teatru.
http://www.hafija.pl/2016/02/kupuje-dziecku-zabawki.html
Dziś rozprawiam się z niektórymi zakazami wypowiadanymi często z automatu przez rodziców i osoby z bliskiego otoczenia. Nie przepadam za takimi nieprzemyślanymi komunikatami i często sama gryzę się w język w trakcie wypowiadania podobnego zwrotu.
Ogólnie staram się nie używać zwrotów, które zaczynają się na “nie”. Mózg dziecka często go nie słyszy i pozostaje komunikat “…skacz” “…gadaj” itd. dlatego lepiej jest zabraniać przez zaprzeczenie, czyli zamiast “Nie skacz” lepiej jest powiedzieć “Idź spokojnie” albo “Cicho”.
No nie skacz, bo się przewrócisz, nogę skręcisz lub się spocisz. Naprawdę to takie straszne, że dzieci skaczą? Niektóre nawet nie chodzą, a przemieszczają się skacząc. Dlaczego skakanie jest im potrzebne? W czasie tej aktywności ćwiczą siłę mięśniową, układ proprioceptywny oraz równowagę.
Takie skoki uczą układ mięśniowy odpowiedniego balansu ciałem oraz przygotowują ciało do bardziej skomplikowanych czynności. Ja, osobiście dzieciom zazdroszczę tej ciągłej potrzeby ruchu i z przyjemnością na nie patrzę.
Dziecięce ciało potrzebuje ruchu i jak już tylko zdobędzie podstawowe umiejętności w tym zakresie to nie da się ich zatrzymać. O ile jestem w stanie zrozumieć, że biegać nie wolno np. w sklepie lub na ważnych uroczystościach- to w domu, czy na podwórku jest to wręcz wskazane.
Bieganie (taka zwykła czynność) ćwiczy bardzo wiele funkcji. A jeżeli Wam to przeszkadza to pomyślcie, że za 7-8 lat siłą dzieci z domu nie wypchniecie i będziecie wspominać z sentymentem swoje ruchliwe dziecko zalegające teraz z tabletem na kanapie.
“Stop! To gorące, ostre, kłujące lub trujące”- brzmi zdecydowanie lepiej. W innych przypadkach rzadko kiedy jest usprawiedliwione. Dzieci uwielbiają zostawiać ślady swoich łapek na wszystkim. Nie ma co się im dziwić- tak poznają świat. Dzięki doznaniom sensorycznym uczą się o wiele więcej niż tylko drogą słuchową. Także pozwólmy im eksplorować świat małymi rękami.
Tak jak już wielokrotnie pisałam: odpowiednia stymulacja dotykowa wpływa pozytywnie na rozwój mowy ponieważ ośrodki odpowiedzialne za te funkcje są położone w mózgu niedaleko siebie.
Ja też bym chciała być ciągle wyżej jakby moje pole wzrokowe kończyło się na wysokości stołu. Lepiej jest widzieć więcej, bo to umożliwia dzieciom poznanie świata. A dodatkowo w trakcie pokonywania kolejnych centymetrów ku górze dzieci ćwiczą mięśnie i układ proprioceptywny. Uczą się też na ile ich ciało jest w stanie sobie poradzić z przeszkodą.
Mam w domu nieposkromioną gadułę. Gdyby mogła to by gadała nawet przez sen. Czasami mam ochotę posiedzieć w ciszy. Nawet wyłączam wtedy radio. Proszę ja bardzo o zwyczajną ciszę i szukam na ten czas jakiejś angażującej zabawy. Kiedy ma bardzo zajęte ręce to wtedy jest cicho właśnie z tego względu, o którym pisałam w punkcie 3.
Mam wypisać wszystkie plusy rozmowy z dzieckiem? Chyba się nie da, bo jest tego mnóstwo. Nie proszę ją nigdy żeby nie gadała, ale jak mam dość lub mam ważną rozmowę przez telefon szukam czegoś interesującego co ją zajmie na chwilę. Uwaga! To może być nawet ugotowane jajko do obierania;)
To nie jest możliwe. “Pilnuj porządku” brzmi lepiej, ale chyba dla 10-letniego dziecka. Mimo tego, że w domu mamy wiele zasad (niektóre z pedagogiki Montessori) to nie ma możliwości żeby dziecko odkładało zabawkę na miejsce tuż po skończonej zabawie-nawet jak ma ich mało. Jak ma się dzieci jest i bałagan- trzeba się do tego przyzwyczaić.
Nigdy się nie dowiemy jaki pomysł na zabawę ma dziecko i czy akurat tego wszystkiego nie potrzebuje.
Tak, ja też często automatycznie używam tego zwrotu i zawsze gryzę się w język. Wiecie dlaczego? Bo ona tego zwrotu nie rozumie- zwyczajnie nie wie co to znaczy, a ja tylko się denerwuje, że jesteśmy spóźnieni. Ten zwrot jest zbyt abstrakcyjny. Jeżeli tak jak ja- jesteście super hiper punktualni to dodajcie sobie zawsze te 15 min przed wyjściem- inaczej stres i nerwy gwarantowane.
Dzieci to nie są dorośli – dużo czynności robią wolniej, albo robią coś- zagapią się na kropelkę deszczu na oknie i się zawieszą. Potrzebują też dodatkowego czasu na poprawienie błędów (np. założą buty odwrotnie). Pozwolenie na autokorektę jest bardzo potrzebne do kształtowania poczucia własnej wartości. A najlepiej jak dziecko samo to zauważy, a nie po naszej uwadze.
A jak już gdzieś idziemy i się spieszymy to najczęściej mówię “Szybciej przebieraj nogami” i wtedy pomaga, dokładnie wie co ma robić. Ja często też od niej słyszę ten zwrot i jest kwita:)
Tak wiem, jest to potrzebny zwrot. Ale warto się zastanowić czy czasami nie jest używany na wyrost (tak z automatu). Przy sytuacjach zagrażających życiu lub zdrowiu jest jak najbardziej wskazany, ale przy wchodzeniu na schody, nalewaniu wody do kubka z dzbanka czy wchodzeniu na krzesło? Takim komunikatem często wyrywamy dziecko ze skupienia, które towarzyszy danej czynności. Dajemy również znać, że nie mamy zaufania co do umiejętności dziecka i szczerze w je wątpimy. W takich sytuacjach lepiej stanąć blisko i w porę zareagować lub pozwolić na popełnienie błędu. Taka lekcja będzie bardziej pouczająca niż jakiekolwiek komunikaty.
No cóż ja mogę na ten temat napisać. Płakać wolno, a nawet trzeba. Potrzeba wyrażenia emocji u dzieci jest tak silna, że płacz przybiera różne postaci, o czym często zapominamy. Nam najbardziej kojarzy się ze smutkiem i nie chcemy żeby nasze dzieci były smutne- stąd ten komunikat. A dzieci płaczą bo: są zmęczone, są przestymulowane bodźcami, tęsknią, źle się czują, mają zły humor albo nie wiedzą co chcą i też płaczą. To naprawdę najzdrowszy ze sposobów wyrażania emocji.
Na ten tekst mam szczególną alergię. Co to znaczy być grzecznym dla dziecka? Nic- bo nie rozumieją tego słowa. Jeżeli zależy nam na spełnianiu naszych próśb używajmy bardziej szczegółowych komunikatów. A stosowanie polecenia “bądź grzeczny” właściwie do każdej sytuacji jest niewłaściwe. Nakazujemy dzieciom, aby nie mogły pokazać prawdziwego siebie. Pisałam o tym we wpisie O moim niegrzecznym dziecku
Jeżeli spodobał się Wam ten tekst lub otworzył oczy kliknijcie “Lubię to” na nebulowym Facebooku lub nawet udostępnijcie
Kto zagląda do nas od dawna wie, że jesteśmy miłośnikami wycieczek i wyjazdów. Są one urozmaiceniem naszej codzienności. Samo planowanie przyprawia mnie o dreszczyk emocji i zawsze nie mogę się doczekać kiedy nastąpi ten dzień. Jako urodzony strateg i wielbiciel planowania mam wszystko dopięte na ostatni guzik.
Nie lubię być zaskoczona jakąś niezapowiedzianą sytuacją. Dlatego do każdego wyjazdu (nawet tego najmniejszego) zawsze jestem przygotowana.
W ramach trzeciej już odsłony cyklu Mamissima loves Skip Hop organizowanego wspólnie z Ladnebebe.pl, Mamissima i Skip hop chciałabym zaprosić Was na wycieczkę.
Jak zwykle rozpoczęłam przygotowania na chwilę przed wyjazdem. Wiedziałam, że Lilka na pewno będzie miała ochotę na małe przekąski, więc zrobiłam drożdżowe racuchy z jabłkiem i zapakowałam kilka suchych przegryzek.
Produkty Skip hop doskonale nadają się na wycieczki.
Nie spodziewałam się, że tak dobrze trzyma temperaturę (zimne 5h, gorące 7h) i dzięki temu placuszki pozostaną ciepłe na długo. Nie jest duży, więc nie zajmuje dużo miejsca. Jest to o wiele ciekawsze rozwiązanie niż włożenie placuszków do pudełka. Dzięki temu mamy ciepłą przekąskę dostępną od ręki. Proste i bardzo szybkie rozwiązanie na wycieczki i wyjazdy.
Do pojemnika zapakowałam również suche przekąski do podjadania. Tym razem były to: migdały, rodzynki i wafle ryżowe. Zamknęłam je w kolorowym pudełku z sercem. W środku pojemnika jest wyjmowane małe pudełeczko na drobne produkty (takie jak: migdały, rodzynki czy pestki). Ten pomysł bardzo przypadł mi do gustu i mogę używać go oddzielnie.
Do bidonu wykonanego ze stali nierdzewnej nalewam jak zwykle wody i zabieramy go razem ze sobą, bo przecież w każdej chwili może dopaść nas pragnienie. Otwieranie nie sprawia najmniejszego problemu, a silikonowa nakładka sprawia, że dobrze trzyma się go w rękach.
To największy i najbardziej pojemny plecak jaki mamy. Zmieszczą się do niego wszystkie niezbędne na wycieczce rzeczy. A dodatkowo pomieści inne gadżety, które często dzieci mają chęć ze sobą zabrać. Ma zewnętrzną kieszonkę na zamek i boczną na bidon. Mamy wszystko w jednym miejscu.
Zawsze zabieramy ze sobą aparat lub kamerę żeby móc uwiecznić nasz wspólny czas. Lilka uwielbia później oglądać zdjęcia i przeżywać ten czas na nowo.
Na koniec mam dla Was niespodziankę od 1.02 do 4.02 w Mamissima na wszystkie produkty wymienione w poście trwa promocja.