kontakt i współpraca
Pojawiło się kilka ciekawych pytań na temat Montessori, na które udzieliłam odpowiedzi.
oraz bardzo podobne:
“Moje pytanie: jak dziecko nie chwalone, nie karane, pracujące samo przy stoliku poradzi sobie w życiu? Czy nie będzie zbyt odizolowane od reszty dzieci gdy zetknie się z “normalną” szkołą?”
Pedagogika Marii Montessori jest dostosowana do każdego dziecka. Została stworzona na potrzeby pracy z dziećmi upośledzonymi. Maria Montessori bardzo szybko zauważyła, że ta metoda sprawdza się również u dzieci w normie intelektualnej. Dzieci doskonale potrafiły dostosować się do zasad, które panowały w Casa dei Bambini. Wolność oraz brak kar i nagród spowodowały rozwój motywacji wewnętrznej wśród wychowanków. W dzisiejszych czasach coraz częściej się na ten temat mówi i rodzice, którzy nawet nie ukończyli żadnych kursów bardzo intuicyjnie nie używają kar i nagród, czyli w przypadku szkoły ocen.
Z ogromnym zainteresowaniem obserwuję reformy edukacji. Pamiętam jeszcze jak w klasach 1-3 były oceny (bez niedostatecznej). Od dłuższego czasu są to oceny opisowe. Bardzo podobnie jest w systemie nauczania wg pedagogiki Montessori. Panuje błędny obraz tej metody. Dzieci same opracowują materiał wg programu i zgłaszają się na “zaliczenie” tego zakresu wiedzy. Są również karty pracy, które dzieci uzupełniają w czasie pracy własnej, więc przygotowywane są również pod tym kątem. Liczę na to, że w szkołach tradycyjnych w ciągu najbliższych lat zostaną zniesione prace domowe- tak jest w systemie Montessori. To czy sobie dziecko “poradzi” jest wypadkową wielu cech i umiejętności. Myślę, że rodzaj placówki przedszkolnej nie ma tu najmniejszego wpływu. A to rodzice najczęściej tym się przejmują. Dzieci mają niesamowitą zdolność do adaptacji. Zwrócę jeszcze uwagę na fakt, że naprawdę niewielu rodziców, którzy zapisują dzieci do placówek Montessori stosują tę metodę w domu. A i tak dzieci świetnie sobie radzą.
Polecam bardzo obszerny wpis na ten temat: Czy to prawdziwe Montessori
“Dzwoneczek zwiastujący ciszę, i same drewniane zabawki, układanki, zamki, guziki ect. Jestem jak najbardziej na NIE, nie podoba mi się ta metoda nauczania, wychowywania dzieci”
Metoda M.Montessori od wielu lat ma swoich zwolenników, jak i przeciwników. Wiele wątpliwości na temat tej pedagogiki pojawia się przede wszystkim z niewiedzy. Wszystkie elementy doskonale się uzupełniają i razem współgrają. Co z tym dzwoneczkiem? W przedszkolach tradycyjnych Panie mają również swoje sposoby aby odgraniczyć następne aktywności: klaszczą w dłonie, puszczają muzykę lub nawet używają gongu. Jest to niewerbalny sposób aby zwrócić uwagę na nauczyciela oraz oddzielić jedną aktywność od drugiej. Tak samo jest z dzwonkiem w szkole.
“Same drewniane zabawki, układanki, zamki, guziki etc. “- zabawki (zwane w Montessori pomocami edukacyjnymi) na półkach różnią się znacznie od tych, które możemy znaleźć w przedszkolach tradycyjnych. Rodzice mogą mieć pewność, że są to pomoce przemyślane i służą rozwojowi jakiejś funkcji. Jednak w placówkach Montessori znajdziecie również bardziej standardowe zabawki takie jak: kuchnia do gotowania, klocki, lalki bobasy, książeczki.
Tutaj chciałabym również zwrócić uwagę na to, że metoda Marii Montessori nie jest metodą wychowywania dzieci. Wg mnie jest to dość ryzykowne- całościowe stosowanie tej metody w domu, a ostatnio jest dość modne. Nie ma żadnych badań na ten temat. Warunki panujące w placówce są zdecydowanie inne. Owszem, można kilka elementów z powodzeniem stosować, ale cała metoda jest bez wątpienia do wykorzystania w przedszkolach i szkołach.
Droga Mamo, pamiętaj proszę, że Montessori nie jest metodą wychowywania dzieci. Skup się na przyszłości i budowaniu bliskiej relacji z Córką. Obojętnie jak. Najważniejsze żeby to było zgodne z Twoim sercem i potrzebami dziecka. Jeżeli masz chęć zgłębić metodę Montessori to polecam książkę: Odkrycie dziecka
Myślę, że najłatwiej jest się postawić w roli dziecka i pomyśleć czy samo “super, świetnie, cudownie” by zadowoliło mnie jeżeli napracowałbym się po uszy. Co by mi to dało? A co jeżeli zrobiłbym rysunek byle jak, a mama lub tata użyłaby uniwersalnego i pasującego do wszystkiego “super, świetnie, cudownie”?
Na początku mojej ścieżki zawodowej również miałam z tym problemy. Pomogło mi opisywanie danej czynności. Jeżeli np. dziecku po długich próbach w końcu udało się założyć but i przyszło do mnie pokazać swoją nową umiejętność, najczęściej używałam opisu: “Sam założyłeś but” lub “O, narysowałaś czerwony domek z kominem”. Czasami kiedy dziecko pomaga mi w domu i zrobi coś o co poproszę zamiast “super, brawo, świetnie” mówię zwyczajne “dziękuję”. Myślę, że to wystarczy.
Jest to jedno z najbardziej popularnych pytań odnośnie pedagogiki Montessori. Maria Montessori dążyła do naturalności w każdym aspekcie. Tak jak w społeczeństwie – rzadko kiedy będziemy pracować tylko z rówieśnikami – stworzyła model grupy mieszanej wiekowo. Zadbała również o to żeby w grupie znalazły się również osoby niepełnosprawne, które żyją w każdym społeczeństwie.
Grupa mieszana wiekowo ma być jak rodzina. Najpierw dziecko wchodzi do grupy jako najmłodsze. Ma możliwość uważnego obserwowania starszych dzieci i nauki od nich. Dzieci starsze pomagają tym najmłodszym. Za rok to ono będzie starsze i odnajdzie się w innej roli. Będzie miało okazję przebywać z dziećmi najstarszymi i najmłodszymi. Tylko w grupach montessoriańskich mają taką możliwość.
Zróżnicowanie wiekowe w grupie wg mnie jest bardzo korzystne. Przede wszystkim dla dzieci, które idą pierwszy rok do przedszkola. Wchodzą do grupy, która funkcjonuje już kolejny rok. Adaptacja przebiega wtedy łagodniej ponieważ przykładowa 30 trzylatków nie płacze z tęsknoty za mamą. Uważam również, że przebywanie ze starszymi dziećmi ma bardzo pozytywny wpływ na rozwój mowy. Dzieci obserwują uczą się słownictwa, którego prawdopodobnie nigdy nie usłyszałyby od rówieśnika.
Zapraszam też do wpisu “Metoda Montessori w domu – co nam się sprawdziło a co nie”
Anna Trawka – pedagog specjalny, nauczyciel Montessori z kilkuletnim doświadczeniem w pracy w przedszkolach prowadzonych Metodą Marii Montessori, Logopeda, Terapeuta Integracji Sensorycznej, Autorka książek dla dzieci
Długo się zastanawiałam czy napisać ten post. Kiełkował we mnie zdanie po zdaniu, a całe frazy powoli układały się w całość. Może Wam się to wydać dziwne, że na blogu, który ma wiele słów kluczowych- bardzo dobrze wyszukiwanych przez wyszukiwarki takich jak: “metoda BLW”, “metoda M.Montessori”, “metoda symultaniczno-sekwencyjna”, “Rodzicielstwo Bliskości”, “Integracja Sensoryczna” “metoda Karpa” powstanie kiedyś taki wpis.
Dostaję od Was wiele wiadomości na różne tematy. Niektóre dotyczą wychowania, inne zaś sklepu, w którym kupiłam Lilce rajstopy. Często pytacie mnie o bardzo ważne kwestie takie jak np. wybór przedszkola lub prosicie o radę odnośnie rozwoju Waszego dziecka. Dziękuję, że macie do mnie zaufanie i liczycie się z moją opinią.
A ja? No cóż najczęściej udzielam jednej odpowiedzi. “Zrób tak jak podpowiada Ci matczyne serce, tak żeby było Ci wygodnie, tak żebyś nie musiała pożyczać pieniędzy na czesne, tak żebyś miała czas pobawić się z dzieckiem w domu, tak żebyś mogła cieszyć się i wiedzieć, że nie zrobiłaś czegoś wbrew sobie.”
Rodzice w dzisiejszych czasach są niepewni siebie. Często są oderwani od rodziny, która mieszka setki kilometrów od miejsca zamieszkania. Nie mają wsparcia, pomocy i są zwyczajnie zagubieni. Dostają 3,5 kilogramowe dzieciątko w szpitalu bez załączonej instrukcji obsługi.
Nic nie jest już proste, a rady, które docierają do nich nie są przepuszczane przez filtr zaufania. Nikt nie wie co jest najlepsze dla mojego dziecka, ale ja też do końca nie jestem tego pewna.
Lubię słowa A. Stein “Do wychowania dziecka potrzeba całej wioski”. Kiedyś to matki i babki mówiły młodym matkom jak postępować z malutkim dzieckiem. Jednak kiedy te więzy rodzinne się rozluźniły- takie rady i uwagi młode matki traktują jako atak na ich umiejętności i przekonania.
Na każde słowa dotyczące naszego dziecka i naszym metod reagujemy alergicznie. Gdyby ta zażyłość i kontakt zostały w bardzo bliskim stopniu, inaczej byśmy do nich podchodziły.
Pamiętam siebie z tego czasu. Niepewną, rozdrażnioną, poszukującą “złotego środka”. Naczytałam się poradników i miałam w głowie jakiś plan działania. To była właśnie ta brakująca instrukcja, której nikt nie załączył do mojego nowonarodzonego dziecka, a reklamacji w tej kwestii nie uwzględniano.
Moje dziecko płakało często, długo i bardzo intensywnie, a ja czasami razem z nim. Szukałam antidotum na moje problemy i je szybko odnajdywałam.
Noworodek płacze? Nie może zasnąć? Jest na to metoda!- 5 zasad uspokajania dziecka. Czytałam książkę z zapartym tchem i oglądałam filmiki instruktażowe na youtubie.
Genialne – działa! A tak naprawdę to samo pewnie poradziłaby mi moja mama, która takie metody zna od swojej mamy.
Tak, później przyszedł czas na Rodzicielstwo Bliskości- cudowna teoria. Karmienie piersią, noszenie i bliskość. Miałam wyrzuty sumienia, że nie możemy stosować tej metody w całości i czułam się gorsza od innych matek, bo nie potrafiłam spać z niemowlęciem w jednym łóżku.
Czułam, że nie spełniam wszystkich zasad teorii RB i to już chyba coś innego. A gdzie mój rozum wtedy był? Nie wiem. Ale bardzo łatwo było można mnie wpędzić w poczucie winy i bycia “złą matką”. Apogeum nastąpiło wtedy kiedy próbowaliśmy dziecko “otruć” mlekiem modyfikowanym tylko po to żeby mogła 5 godz przespać w nocy ciągiem. Ja- egoistka- siedziałam zapłakana na kanapie w drugim pokoju, a mąż próbował nasze dziecko oszukać. W mojej głowie kłębiły się tylko myśli, że dla własnej wygody podaję mieszankę. Myślę tylko o sobie, a nie o moim dziecku.
Tak sobie teraz myślę, że gdybym nie przeczytała tych wszystkich poradników byłabym szczęśliwsza. Poradniki, teorie i metody wyparły skutecznie mój instynkt. Wyrugowały go i zastąpiły wyrzutami sumienia. W połączeniu z hormonami to jak koktajl Mołotowa.
Czułam się niepewnie i tylko wspomaganie się różnymi badaniami naukowymi pomagały mi “nauczyć się swojego dziecka”.
Później przyszedł czas na rozszerzanie diety oczywiście Metodą BLW. Cała metoda jest świetna- nie ukrywam, jednak moje ortodoksyjne podejście dziś mnie przeraża. Jak mogłam być taka zero jedynkowa? Przez to wiele razy moje wyrzuty sumienia były głębokie jak przedwojenna wanna. Przecież nic się stanie jak raz na jakiś czas podasz dziecku słoik.
To było wówczas NIE DO POMYŚLENIA, bo przecież to nie jest metoda BLW, którą stosujemy. Śmiać mi się chce jak sobie pomyślę o moim dawnym toku rozumowania. Dałam się złapać w pułapkę bycia świetną matką, która stosuje wszystkie metody wychowawcze i pielęgnacyjne. Trochę luzu na pewno by mi pomogło.
Również moje wykształcenie naznaczało mi jakąś ścieżkę. Jednak tutaj nie dałam się aż tak ponieść, bo ani Integracja Sensoryczna, ani metoda Marii Montessori, a już tym bardziej logopedia nie są metodami wychowania.
Dają jakieś narzędzia, z których możemy korzystać i się na nich opierać. Ale w żadnym wypadku podążać ślepo i bezrefleksyjnie. Nawet ja – specjalista w tych 3 dziedzinach oddzielam wychowanie córki od moich przekonań zawodowych.
Nikt na tym by dobrze nie wyszedł, a powodowałoby tylko frustrację i złość. Od stosowania tych metod są specjaliści po kursach i odpowiedniej praktyce. Wiem, że są bardzo interesujące i wspierają rozwój dziecka. Jednak, proszę Was nie przeginajcie.
Dostałam niedawno meila od czytelniczki, która pyta mnie od jakiego wieku można puszczać dziecku bajki, bo literatura mówi o 7 r.ż. Inni piszą, że nie można (ABSOLUTNIE) do 3 r.ż. Serio? A kto tak powiedział lub napisał? Amerykańscy naukowcy?
Owszem telewizja w nadmiarze jest szkodliwa. Ale nie dajmy się zwariować. Na pocieszenie dodam, że wolałam Lilce dać Elmo song na telefonie niż podać jej smoczek kiedy podczas podróży autem płakała w niebogłosy.
Apeluję do Was o zdrowy rozsądek i podejście. Gwarantuję Wam, że jeżeli przestaniecie się zastanawiać, a będziecie postępować wg tego jak Wam serce podpowiada będziecie szczęśliwsi. Docenicie to, że dziecko poznaje litery w taki sposób jak chce, a nie dana metoda się nie sprawdza. Frustrację i nerwy zastąpi radość i świeżość.
W razie wątpliwości i problemów zawsze możecie zwrócić się do specjalisty. Nie musicie nimi się stawać nawet jeżeli Wasze dziecko ma wyzwania rozwojowe.
O co chodzi? Andrzej Tucholski już po raz piąty organizuje świetną akcję. Autorzy polecają autorów.
Ja również mam kilka blogów, które bardzo lubię i często odwiedzam. Chciałabym również żeby szersza grupa osób o nich wiedziała. Dlatego dziś napiszę o 3 blogach, które warto wg mnie odwiedzać.
to blog wspaniałej mamy 2 dzieci, która również ma wiele wątpliwości na temat macierzyństwa i wychowania. Sporo tematów na jej blogu jest związanych ze Skandynawią. Jej mąż pochodzi z tej dalekiej krainy i ma wiele przemyśleń na jej temat. Lubię jej styl pisania i podejście do wielu sprawa. Widzę też, że się rozwija fotograficznie i bardzo jej kibicuję. Jeżeli jeszcze nie znacie Ronji – koniecznie zajrzyjcie.
Mataja.pl
pewnie znacie, a kto nie zagląda ten trąba. Blog o rodzicielstwie oparty na dowodach naukowych. Sztywnie brzmi, co? A teraz wejdźcie w ich progi, przeczytajcie jeden wpis i spróbujcie się nie śmiać.
Dziewczyny mają wyjątkową lekkość pióra i każdy ich wpis czytam z takim samym entuzjazmem jakbym oglądała najśmieszniejszy serial świata. A wiecie jakie wpisy u nich lubię najbardziej? Sponsorowane! Jak nikt potrafią ugryźć temat i w humorystyczny sposób zrobić content.
PaniMoney.pl
blog trochę inny, bo o finansach. Od zawsze byłam noga z oszczędnościami i zbieram się powoli żeby trochę w tym temacie się dokształcić. Blog Ady jest bardzo przyjemny w odbiorze i z pewnością niedługo odniesie sukces. Jeżeli myślicie o kredytach, kartach, oszczędnościach to koniecznie zajrzyjcie na jej blog. W ciekawy sposób opisuje własne finansowe perypetie.
Bardzo trudny był to wybór.
Mam jeszcze kilkoro swoich ulubieńców. Kolejność przypadkowa. Opiszę je słowami kluczowymi 🙂
amicusdesign.pl wnętrza i estetyka
Matkawariatka.pl– książki dla dzieci i gadżety
Matkatylkojedna.pl– słowo pisane (!) i pointy
Makóweczki.pl– nadchodzące zmiany i ciepło
flowmummy.pl– macierzyństwo bez lukru
Żudit.pl– zdjęcia Kasi i niebanalne pomysły na posty
Tasteaway.pl– podróże z dzieckiem i warszawskie restauracje
Jestrudo.pl– nauka fotografii
Littlehooligansblog.pl i http://sobiejestesmy.blogspot.com– chłopięcy świat
coverbaby.pl pomysł na macierzyństwo
Kantorekkatjuszki.pl– chwile uchwycone na zdjęciach
Jeżeli sami prowadzicie bloga napiszcie mi o tym w komentarzu – z chęcią do Was zajrzę! I zapraszam do udziału w Share week.
W ubiegłym roku zamiast się głowić jak zrobić pisanki poszłam na totalną łatwiznę. W supermarkecie kupiłam zwykłe, chemiczne barwniki. W tym roku chęci trochę więcej, więc postanowiłam, że zrobimy same: piękne, kolorowe pisanki. To dobra okazja żeby spędzić trochę czasu z dziećmi w przedświątecznej bieganinie. Chyba uczynimy z niej tradycję taką jak robienie pierniczków na Boże Narodzenie.
Pokaże dziś kilka ciekawych pomysłów jak zrobić pisanki z dziećmi.
Wszystkie jajka najpierw gotujemy i do dekoracji bierzemy ciepłe, a nawet gorące. Ustawiamy je na butelce z szerokim otworem lub w kieliszku na na jajka (zwanym przez Lilkę jajnikiem lub jajniczkiem:)
Dzieci rysują po gorących jajkach, a rysunek zaczyna się ze skorupką stapiać. Wzory zależą od inwencji dziecka.
Za pomocą patyczka przyozdabiamy farbą plakatową w dowolne wzory (fajnie wychodzą kropki).
Z kolorowej bibuły wycinamy kwadraciki. My mamy akurat confetti w kształcie kółek. Każdy skrawek papieru dziecko moczy w wodzie i przykleja do jajka. Kiedy papier wyschnie zdejmujemy kwadraciki i mamy pofarbowane jajko.
p.s. Mocniejsze wzory wychodzą na bardzo ciepłych jajkach.
Smarujemy jajka klejem w płynie i obtaczamy w brokacie.
To propozycja dla osób, które są tradycjonalistami i uważają, że pisanki powinny wyglądać klasycznie.
My akurat zdecydowaliśmy się na jeden z czerwonej kapusty (wychodzą piękne niebieskie).
Gotujemy jajka na twardo.1/2 główki czerwonej kapusty gotujemy w 1 l wody przez 30 minut. Przelewamy przez sitko do miski, liście możemy wykorzystać np. do sałatki albo bigosu.Do gorącej wody z kapusty dodajemy 2 łyżki soli i 2 łyżki białego octu spirytusowego.Zanurzamy jajka i zostawiamy aż do uzyskania pożądanego odcienia niebieskiego (intensywny kolor wymaga leżakowania jajek w barwniku przez całą noc).
Przepisy na ten i inne kolory znajdziecie tutaj
Przed włożeniem jajek do barwnika wycinamy prostokąt z rajstopy, prosimy dziecko o przytrzymanie jednej części i związujemy sznurkiem. Dziecko układa na płasko rośliny, a my zawiązujemy bardzo ściśle z drugiej strony. Wkładamy na noc do garnka z barwnikiem.
Rano wyglądają tak:
Tu jeszcze były Wielkanocne ozdoby
A jeśli jest u was tradycja świątecznego obdarowywania to tu macie inspiracje na drobne Prezenty od zajączka
Przełom zimy i wiosny to czas kiedy nasze dzieci częściej chorują. Osłabiona odporność i niezbyt stabilna pogoda sprzyjają zwiększeniu ilości zachorowań. Dzieci pociągają nosem, pojawia się kaszel, czasami gorączka. Dzieci są rozdrażnione, bo nie śpią w nocy przez katar i kaszel, a my niewyspani jak nigdy. Katar nieleczony podobno trwa 7 dni, a leczony tydzień. Tak nie jest w przypadku dzieci. Katar trwa zazwyczaj od 10 do 14 dni, czyli prawie dwa razy dłużej. Jak pomóc dzieciom w tym trudnym czasie? Jakie są moje domowe sposoby na katar i przeziębienia – odpowiem na te pytanie w dzisiejszym wpisie.
Mam wrażenie, że odkąd moja córka poszła do przedszkola uczestniczymy w maratonie przeziębieniowym. Od września do marca przeszła ok. 10 infekcji wirusowych. Z jednej strony jest to normalne, bo w taki sposób dzieci nabierają odporności, a z drugiej jest to dość wyczerpujące. Na szczęście nigdy żadne z przeziębień nie przerodziło się w nic poważniejszego. Katar i kaszel to wg mnie nie choroby. A to dlatego, że mam swój niezawodny zestaw przeziębieniowy, który stosuję od ponad 3 lat. Dzięki szybkiej reakcji tylko 2 razy był potrzebny antybiotyk, więc śmiało mogę powiedzieć, że nasze sposoby działają.
W czasie przeziębień jak tylko pojawią się pierwsze objawy stosuję domowe sposoby. Dotyczą one zarówno funkcjonowania fizycznego jak i poprawy dobrego samopoczucia. Dzieci w tym czasie są marudne, rozdrażnione i wymagają więcej uwagi niż zwykle. To do nas – matek, lgną najbardziej w poszukiwaniu ukojenia i polepszenia humoru. A my staramy się, mimo zmęczenia, ten trudny czas uprzyjemnić i sprawić żeby dziecko nie cierpiało.
Dziś dzielę się z Wami moimi, domowymi sposobami na katar i przeziębienia stosuję je zawsze jak tylko zobaczę pierwsze objawy (najczęściej jest to katar).
Kiedy pod nosem dziecka zaczyna błyszczeć, znana wszystkim, wydzielina zawsze wyciągam niezawodny inhalator. Jeżeli katar jest gęsty to zawsze przed rozpoczęciem inhalacji robimy toaletę nosa. Kiedy Lilka była mniejsza stosowałam taki zestaw: sól morska do nosa (aby rozrzedzić wydzielinę), później aspirator (polecam taki podłączany do odkurzacza). Teraz kiedy potrafi EFEKTYWNIE (jest to bardzo ważne, bo inaczej wydzielina zalega) wydmuchać nos to używam tylko soli morskiej. Jednak jeżeli katar jest bardzo gęsty to wracamy do aspiratora.
Inhalator (pisałam o nim Jak wybrać inhalator) – nasz najlepszy przyjaciel w czasie przeziębień. Wdychanie roztworu chlorku sodu powoduje rozrzedzanie wydzieliny i dlatego jest tak pomocne. Inhalacje robimy już kiedy nos jest czysty – wtedy działa najlepiej. Do tego zabiegu używamy tylko soli fizjologicznej NaCl, która ma również działanie antybakteryjne. Kiedyś próbowałam wersji hipertonicznej jednak spowodowała ona dodatkowe podrażnienie i wcale nie było lepiej. Na jedną inhalację wlewam jedną ampułkę. W tym czasie włączam Lilce bajkę. Kiedy była mniejsza do tego zabiegu były potrzebne dwie osoby. Jedna trzymała ją na kolanach i przykładała maskę do twarzy, a druga w tym czasie produkowała się wokalnie naprzeciwko – najlepiej sprawdzały się piosenki z pokazywaniem. Inhalacje robimy 2- 3 razy na dobę.
Kiedy karmiłam ją piersią i zatkany nos utrudniał jedzenie robiliśmy te 2 czynności przed jedzeniem. Jeżeli do kataru doszedł również kaszel mokry, odrywający się po 15 minutach od zakończenia inhalacji zawsze ją oklepuję, aby wydzielina się oderwała. Robię to zdecydowanym ruchem kładąc ją na brzuchu na kolanach. Rękę układam w łódeczkę i raz przy razie oklepuję.
Co jeszcze stosuję w czasie walki z katarem i przeziębieniami?
I tylko w postaci wody, a nie soczków i herbatek. Nawadnianie organizmu walczącego z infekcją jest bardzo ważne, a często dzieci w tym czasie nie odczuwają tak mocno pragnienia. Dlatego stosuję różne triki, aby tylko utrzymać prawidłowy poziom płynów w organizmie. Tak jak widać na zdjęciu wyciągam nawet najbardziej fikuśne butelki z kolorowymi słomkami aby tylko skłonić dziecko do picia. Pamiętam nawet, że przez 2 tygodnie chorowania Lilka piła wodę tylko z papierowego kubka po kawie ze stacji benzynowej. A jak już nic nie działa to nalewam wodę do małego dzbanuszka i pozwalam jej nalewać wodę do szklanek.
W czasie przeziębień staramy się unikać kilku produktów, które niekorzystnie wpływają na rozwój choroby. Są nimi cukier i mleko krowie. Pierwszy składnik może zadziałać w ten sposób, że infekcja wirusowa nadkazi się bakteryjnie (bo bakterie lubią cukier) i wtedy będzie potrzebny antybiotyk oraz mleko krowie, które ma właściwości zaśluzowujące i zwiększa ilość wydzieliny, z którą tak bardzo w czasie przeziębień walczymy. Nie przeginam również z produktami powszechnie znanymi jako lecznicze. Uznaję zasadę zdrowego rozsądku i nie podaję kaszy jaglanej na każdy posiłek.
Przed położeniem córki spać wietrzę jej pokój. Ze względu też na atopową skórę nie włączamy kaloryferów w jej pokoju. Często stoi u niej oczyszczacz powietrza. Powietrze musi być chłodne, nawilżone i oczyszczone.
Kiedy katar spływa po tylnej ścianie gardła dzieci często się budzą i kaszlą. Dlatego w czasie infekcji wirusowej układam ją na dużej poduszce lub kładę na brzuchu. Kiedy się obróci znów przekładam do odpowiedniej pozycji.
To są nasze niezawodne domowe sposoby na katar i przeziębienia. Próbowałam również innych metod, ale tylko te przynoszą u nas efekty i polecam je każdej mamie. Zobacz też wpis: Wszystko co musisz wiedzieć o katarze – 10 pytań do zaufanego pediatry
Tak, jutro już pierwszy Dzień Wiosny! A za tydzień Wielkanoc.
Powoli się do niej przygotowujemy i razem robimy wielkanocne ozdoby.
Jedną z nich jest rzeżucha pachnąca w domu. Pokażemy dziś nasze ludziki (na razie łyse), ale już nie długo zamieszkają u nas Panowie Rzeżucha:)
W skorupkach dzieci układają namoczone i złożone na 4 waciki (po 2 lub nawet 3, aby zapełnić całą skorupkę). Później wysypują rzeżuchę i spryskują spryskiwaczem. Na koniec robimy twarze, które można narysować mazakami, kredkami lub pastelami żelowymi.
Stawiamy na parapet aż czupryny wyrosną. Codziennie nawilżamy im skalpy:)
W czwartek pokażę Wam bardzo fajne pomysły na malowanie pisanek z dziećmi, więc jeżeli macie to w planie- poczekajcie nie będziecie żałować.
A już jutro wpis, o który mnie prosiłyście przez 2 lata istnienia bloga. Zajrzyjcie koniecznie rano!
Za chwilę Wielkanoc. W różnych regionach panują różne zwyczaje podczas tych Świąt. W moich okolicach dzieciom daje się malutkie upominki. Dziś pokażę Wam kilka ciekawych i niedrogich prezentów.
Wprowadziłam nową funkcjonalność- zamiast tablicy z inspiracjami będą się pojawiały czasami takie przeglądy. Będzie Wam łatwiej zobaczyć co to jest, bo każde zdjęcie można powiększyć i dokładnie obejrzeć. Każdy podpis to aktywny link do sklepu. Dajcie mi znać czy to się Wam podoba.
Nie możemy doczekać się wiosny! Kiedy w kilka dni temu Warszawę zasypał śnieg poczułam, że jednak jeszcze daleko do temperatury powyżej 10 stopni. Zaszyłam się znów pod kocem z gorącą herbatą, a z pokoju dobiegał Lilki śpiew “Pada śnieg, pada śnieg…”.
Myślę, że każdy z nas czeka z utęsknieniem na ten czas kiedy śpiew ptaków będzie rozbrzmiewał za oknem, a my znów obudzimy się do życia. Tymczasem biorę podwójną dawkę witaminy D3 i wyciągam Lilkę na popołudniowe wyprawy.
Tym razem wybrałyśmy się na BioBazar- ciekawe miejsce na stołecznej mapie. Jest umiejscowiony w starej fabryce i dzięki temu ma swój unikalny klimat. Obowiązkowo wstąpiłyśmy po żelki misie!
Zajrzyjcie na koniec wpisu – czeka na Was niespodzianka
Lilka ma na sobie:
Czapka Mini rodini
Mój szalik Numero 74
Kurtka Benetton (ubiegły sezon)
Tutu Kids on the moon
Rajstopy Next
Kosz na zakupy ze skórzanymi rączkami Tine K
Kalosze Hunter
Jeżeli nie macie jeszcze butów dla siebie lub dla dzieci na wiosnę to mam dla Was niespodziankę.
Razem ze sklepem Mivo mam dla Was prezent: kod rabatowy 20% MIVONEB20 Kod obowiązuje na wszystkie buty poza ofertą promocyjną do końca marca. Minimalna wartość zamówienia to 50 zł.
Kochamy nasze dzieci wielką i bezwarunkową miłością. Chcielibyśmy aby miało w życiu łatwo, nie miało problemów i nigdy nie spotkały go żadne przykrości. Wam też maluje się taki idylliczny obrazek? Mogę Wam śmiało powiedzieć, że tak nie będzie NIGDY. Uczucie porażki jest dzieciom bardzo potrzebne, a od nas zależy jak ono sobie z nią poradzi. Tyle możemy jedynie zrobić.
Jest taki moment – kiedy dzieci ledwo odrosną od ziemi i zaczynają mieć styczność z innymi osobami to zaczynamy dostrzegać, że nie zawsze będzie miło i przyjemnie. Pierwsze próby można najczęściej zauważyć w piaskownicy, kiedy Franio z zawziętością i złością w oczach wyrywa naszemu kochanemu syneczkowi ukochaną, czerwoną łopatkę.
Ja przeżyłam go okropnie. Byłam gotowa stanąć twarzą w twarz z rocznym dzieckiem i odebrać to trofeum, aby tylko moje dziecko nie poczuło się nieszczęśliwe. Już miałam plan wymiany na inne “dobro” w postaci plastikowej betoniarki. Jednak w ostatniej chwili się opamiętałam. Tak, moje dziecko wywinęło usta w podkówkę, po pulchnych policzkach spłynęły łzy jak grochy i chyba nigdy nie widziałam mojej córki tak nieszczęśliwej. Moje serce rozpadło się na pół.
Po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że nie będę ingerować w takie sytuacje chyba, że ktoś bije, szarpie lub gryzie moje dziecko. Czyli jeżeli dzieje jej się krzywda fizyczna będę jak lwica stawać za nią i jej bronić. Jednak tu efektem nie był uszczerbek na zdrowiu lecz uczucie porażki.
kiedy ktoś zrobi coś przykrego mojej córce. Moim zadaniem – jako rodzica jest nauka przeżywania tego nieprzyjemnego uczucia. Smutek, który zagościł na jej twarzy bardzo łatwo było mi nazwać- dlatego prosto było mi to wytłumaczyć, że “tak się zdarza i nie jest to miłe” i zwyczajnie ją przytulić.
Zaproponowałam też, że wspólnie podejdziemy i zapytamy czy “zbój” nie zamieni się na coś innego. A jeżeli już wychodzimy z placu boju to zwyczajnie prosimy o oddanie.
Sytuacja powtarzała się wielokrotnie w różnych konfiguracjach, również w takiej kiedy to ona zabrała coś innemu dziecku. Nie ingerowałam, a jedynie tłumaczyłam, że teraz smutek jest po drugiej stronie i czy pamięta jak to było kiedy ktoś jej coś zabrał i czy to było miłe uczucie. Chociaż dzieci to egocentrycy to z czasem takie tłumaczenie przynosi efekty.
Teraz kiedy chodzi do przedszkola podobnych sytuacji jest coraz więcej. Zauważyłam, że wiele dzieci ma ogromną potrzebę wygrywania. Często sama myśl o prawdopodobnej porażce paraliżuje je do tego stopnia, że niechętnie podejmują aktywność. To straszne kiedy 9- latka nie chce zagrać w grę rodzinną tylko dlatego, że przegra. Chęć wygrania jest duża, ale za to lęk przed przegraną jest tak wielki, że nie chce nawet spróbować.
Jest to niewątpliwie trudne, ale trzeba zacząć już od małego- zdejmując właśnie ten przysłowiowy klosz znad głowy naszej pociechy.
Chociaż myślisz, że Twoje dziecko jest najwspanialsze na świecie i wszystko czego się dotknie zamienia się w przysłowiowe złoto – nie werbalizuj tego. Mądre pochwały służą budowaniu poczucia własnej wartości. Lepiej jest dokładnie obejrzeć dzieło, zainteresować się i zapytać o szczegóły powstawania rysunku niż od razu rzucić “To najpiękniejszy domek na świecie”.
Pamiętajcie, że tylko od Was usłyszy takie słowa i kiedy w przedszkolu Pani powie “Ładny obrazek, Mieciu” to będzie za mało.
Ani do rówieśników ani do innych dzieci. To, że ktoś coś umie wcale nie znaczy, że i Twoje dziecko powinno lub nie powinno tak robić. Działa to w obie strony: “O zobacz, Kazik umie jeździć na dwóch kółkach, a Ty nie”, “Ale jesteś zuch, Kazik nie umie jeździć na dwóch kołkach, a Ty tak”. Niestety oba stwierdzenia niekorzystnie wpływają na samoocenę dziecka i każde przeginanie nie jest dobre.
Po porażce dzieci są smutne. Jedyne czego potrzebują to przytulenia i przeżycia swoich emocji, rzadko kiedy usłyszą dobre rady. Lepiej będzie jeżeli same przepracują ten temat i wymyślą w jaki sposób mogą następnym razem wygrać. Gotowe rady często nie działają.
Doskonałym treningiem przegrywania są gry rodzinne. Każdy z nas ma pewnie dylemat czy “dać” dziecku fory i ułatwić wygraną. Ja nauczyłam się tej trudnej sztuki pracując w przedszkolu. Mam jedną zasadę- NIGDY NIE OSZUKUJĘ. Gramy do tej pory aż dziecku uda się wygrać. Jak to zrobić? Najlepsze są gry, w których nie mierzymy się np. na wiedzę lub sprawność fizyczną z małym dzieckiem.
Takie gry budują w dziecku fałszywe poczucie zwycięstwa i w końcu zorientują się, że je oszukujemy, co niekorzystnie wpłynie na samoocenę. Wybieram zawsze takie gry, w których decyduje szczęście (no i memo, bo w nim jestem akurat słaba i Lilka mnie notorycznie ogrywa). Chińczyk, Grzybobranie, Loteryjki, Czarny Piotruś- jest wiele gier, które dziecko może wygrać mając odrobinę szczęścia.
To ma być zabawa, a nie turniej z medalami i fanfarami. W czasie gry nie podkreślam, że ważna jest wygrana tylko sama czynność grania jest fajna i to dobry pomysł na miłe spędzenie czasu.
Po zakończonej grze warto jest pogratulować wygranym, ale bez specjalnych fajerwerków. Nie reagujcie też przesadnie jeżeli dziecko wygra. Ok, wygrało teraz, a następnym razem komuś innemu się poszczęści. Przegrało? Ok, możemy zagrać jeszcze raz.
Mamy kilka takich gier, które lubimy i często w nie gramy. Nie przestawiamy pionków, nie daję dodatkowych rzutów kostką i nie udaję, że na karcie “5 pól do tyłu” jest napisane “do przodu”. Cały czas podkreślam, że fajnie spędzamy czas, jest wesoło i nie skupiamy się na tym kto wygra. Chociaż czasami muszę kopać męża pod stołem, bo jego chęć wygranej jest często bardzo silna- to udaje nam się kończyć gry bez płaczu. I o to chodzi:)
Tu macie parę rekomendacji:
A tu macie link Gra planszowa dla dzieci do 50 zł
a tu nasz Top – Najlepsze gry planszowe dla dzieci
A to nasi ostatni ulubieńcy:
Gra karciana, w której wygrywa ten kto ma więcej szczęścia i najszybciej pozbędzie się kart. Przydaje się również dobry refleks. Piękne ilustracje zwierząt na kartach przypominają mi książki obrazkowe. Do tego podczas gry dzieci mogą nauczyć się nowych nazw zwierząt.
Gra z retro ilustracjami może być wykorzystywana na kilka sposobów: Bingo, loteryjka obrazkowa, domino. A zadaniem graczy jest liczenie przedmiotów widocznych na kartach. Bardzo fajna gra edukacyjna, bo uczy dzieci liczenia i powiązania cyfry z liczbą. Do tego te obrazki…
Inni ulubieńcy:
tu macie wpis najlepsze Gry planszowe dla dzieci
a tu Gry planszowe dla dorosłych
Wiosna czeka już za rogiem, a my powoli przygotowujemy się do zmiany garderoby na lżejszą. Kurtki co prawda jeszcze nosimy zimowe, ale buty już dawno zmieniliśmy na lżejsze. W dzisiejszym wpisie pokażę Wam moje typy na wiosnę.
Chyba nie ma osoby, która by nie czekała na 12-13 stopni, śpiew ptaków i słoneczko za oknem. W oczekiwaniu na ten czas przeczesuję sklepy w poszukiwaniu nowych elementów wiosennej garderoby.
Trochę może wspomnę o kolorach, bo w tym roku wyjątkowo mam chęć na kolorowe rzeczy. Wg Pantone kolory roku 2016 to Rose Quartz, czyli zgaszony róż i Serenity, czyli kolor syreni. Oba wpadły mi w oko i widzę je w naszej garderobie.
Zobaczycie, że te 2 kolory zdominują inne i w prawie każdym sklepie będzie mogli kupić rzeczy w tym kolorze.
Jak widzicie w naszej garderobie jest odrobina różu. W takiej ilości bardzo mi się podoba.
1./2/3./4./5./6.
1./2./3./4.
1./2./3./4./5.
1./2./3./4./5./6.
W tym roku zdecydowałam się na buty Bobux. Szkoda, że dopiero na nie trafiłam, bo już mogę powiedzieć, że to najlepsze buty w jakich okazję miała chodzić Lilka.
Co je wyróżnia: przede wszystkim miękkość, na której powinno zależeć wszystkim przy wyborze butów dla dzieci. Mają tak elastyczną i giętką podeszwę, że wyginają się nawet w stronę przeciwną niż zgina się stopa w ruchu. Dodatkowo jest stosunkowo cienka i przez to nie ogranicza stopy.
Buty ważą ok 90 g, więc są bardzo lekkie. Kolejna kwestia to materiały: solidne i przede wszystkim oddychające. Nasze różowe sneakersy i sztyblety w całości wykonane są z miękkiej skóry, a do tego mają skórzaną wkładkę. Zapiętek bardzo dobrze trzyma stopę, a jednocześnie nie ogranicza ruchów. Podoba mi się to, że mają szerokie noski- tak żeby palce miały sporo miejsca podczas pracy stopy.
Rzecz najważniejsza – każde buty dziecko jest w stanie włożyć samodzielnie:)
sneakersy
sztyblety
sportowe, które wg mnie są genialnym kompromisem pomiędzy życzeniami dziecka co do butów, a praktycznością rodzica. Z boku wyglądają zupełnie normalnie, a od wewnątrz…
są różowe jednorożce:) W wersji dla chłopców są inne zwierzęta.
Podeszwa- jest aż tak miękka
I tak jak zawsze mi piszecie, że ciężko znaleźć ładne buty dla chłopca to wg mnie Bobux bije na głowę inne marki.
Wybór rozmiaru bardzo ułatwia tabelka, która jest na stronie i wystarczy zmierzyć stopę dziecku i porównać z rozmiarami.
Sukienka ze zdjęcia tytułowego to Zezuzulla
A beżowy trencz Zara
Kiedy pojawia się w domu dziecko chcemy być pewni, że otoczenie, w którym przebywa jest bezpieczne. Chowamy wszystkie “potencjalnie” niebezpieczne sprzęty na dno szuflady, często zakładając na nią blokadę. Aż w końcu nasze dziecko odrośnie trochę od ziemi, a my wtedy powoli zaczynamy wprowadzać dzieci w świat zagrożeń i niebezpieczeństw.
Jestem za tym żeby dzieci wiedziały jakie zagrożenia za sobą niosą ostre narzędzia, bo w końcu kiedyś się z nimi zetkną, a nas może akurat przy nich wtedy nie być. Warto jest od małego demonstrować do czego służy dany przedmiot i o nim rozmawiać. Samo stwierdzenie “to jest ostre” może być zbyt abstrakcyjne dla dzieci. Dobrze jest zademonstrować daną czynność, a już najlepiej dać dziecku spróbować. Nie od dziś wiadomo, że dzieci uczą się przez doświadczenie. Mam również takie spostrzeżenia, że dzieciom, którym nie zabrania się używania takich przedmiotów, a są już nauczone obsługi- nie sięgną po nie do innych celów taki jak np. pocięcie nowych zasłon.
Myślę, że jest to dobry wiek na wprowadzenie tego sprzętu. Dzieci często są nimi zainteresowane i wiedzą do czego służą. Warto już wtedy zaopatrzyć malucha w ich mniejszą wersję. Nie ma co kupować plastikowych nożyczek- tylko od razu kupić najmniejsze, metalowe, z zaokrąglonymi czubkami.
Najlepsze są takie, które mają mniejszy otwór na kciuk i większy na resztę palców (a nie z podobnymi wielkościowo otworami). Jestem za tym aby wyznaczyć w pokoju miejsce do pracy z nożyczkami- najlepiej przy stoliku. Aby uniknąć bałaganu umieszczamy nożyczki i paski do cięcia na tacy.
Przy pierwszym podejściu najlepiej jest zademonstrować jak to działa. Wziąć nożyczki w jedną rękę, a w drugą cienki pasek papieru. Powoli pokazać dziecku sposób użytkowania. Kiedy dziecko będzie chętne- podczas pierwszej próby można mu pomóc delikatnie ściskając nożyczki. Musimy również pokazać w jakim kierunku mają opadać ścinki tak by lądowały na tacy. Wtedy nie ma praktycznie sprzątania.
Pewnie sobie nie zdajecie sprawy jak świetnym narzędziem są nożyczki. Taki prosty przedmiot, a dzięki nimi dzieci mogą ćwiczyć wiele funkcji. W niektórych przypadkach obserwacja cięcia nożyczkami może być diagnostyczna. Pierwsza kwestia, do której ręki dziecko preferuje brać nożyczki. (Post o lateralizacji tu Oj będzie lewręczna.)
Druga kwestia jak sobie z nimi radzi. Czy potrafi je prawidłowo trzymać? Czy odwodzi kciuk od reszty ręki? Czy jest w stanie wcelować w to co chce wyciąć? Czy przy wycinaniu występują współruchy np. wystawia język? Jeżeli tak to najprawdopodobniej cięcie sprawia mu trudność i w ten sposób sobie “pomaga”. To wszystko można zaobserwować podczas cięcia nożyczkami.
A co rozwijają? Przede wszystkim jest to bardzo dobre ćwiczenie dla mięśni dłoni- często zalecane dzieciom, które nieprawidłowo trzymają narzędzia pisarskie. Używając siły mięśniowej dziecko prowadzi nożyczki po kartce. Pomyślcie ile razy musi ścisnąć nożyczki, a później wykonać ruch odwodzenia, żeby wyciąć linię np. długości 20 cm.
Małe dzieci, które nie do końca jeszcze tę czynność opanowały zrobią minimum 30 ruchów. Wycinając po śladzie dzieci mają okazję ćwiczyć koordynację ręka- oko. Dzieci podczas wycinania ćwiczą również obustronną koordynację, bo jedną ręką wycinają, a drugą przesuwają papier.
A do tego najważniejsze, jest to czynność, która ma natychmiastowy efekt, więc wzmacnia poczucie własnej wartości. Nie ma potrzeby komentować każdego cięcia i wtrącać: “Brawo, wyciąłeś pasek”, bo dziecko to doskonale widzi i nie potrzebuje takiego wzmocnienia. Jeżeli dziecko przejawia już, że woli np. rękę lewą (tak jak Lilka) warto kupić nożyczki dla leworęcznych. My mamy nożyczki dla dzieci Fiskars (wersja z Muminkami), są bardzo dobrze wyprofilowane, ale ciężko je dostać.
Pamiętajcie tylko o jednym ze względów bezpieczeństwa przy początkowych miesiącach użytkowania zawsze bądźcie obok.
Przygotowałam do pobrania szablon do wydruku z liniami do wycinania. Najpierw musicie wyciąć po ciągłych liniach szerokie paski, a później dajemy je do wycinania. Jeżeli nie macie drukarki pod ręką równie dobrze możecie je sami narysować. Umieściłam je wg stopnia trudności. do pobrania na dole postu.
Oczywiście można ciąć różne rzeczy.
My zaczynałyśmy od pasków papieru bez linii, później były miękkie słomki, z których później można zrobić naszyjnik, na końcu twardy karbowany papier, który pomaga ciąć w linii prostej.
kreski <———————-PDF do pobrania
Jeżeli spodobał Wam się ten post dajcie mi znać tutaj w komentarzach lub klikając “Lubię to” https://www.facebook.com/nebuleblog/
Rowerek biegowy czy może hulajnoga?
Dziś bardzo długo oczekiwany przez Was test pojazdów dla dzieci. Postaram się pokazać je w różnych aspektach – tak aby ułatwić Wam wybór idealnego rowerka biegowego lub hulajnogi.
część linków we wpisie to linki afiliacyjne
Żyjemy w czasach kiedy wiele rzeczy dla dzieci jest dostępnych na wyciągnięcie ręki. Nie trzeba kombinować, zamawiać i prosić rodzinę z zagranicy o przysłanie rowerka biegowego dla naszej pociechy. Na rynku jest tego multum i naprawdę ciężko jest się zdecydować na coś co będzie służyło dziecku.
Dziś pod lupę wezmę pięć pojazdów, które sama wybrałam do testów. Niektóre z nich mamy od dłuższego czasu i ich recenzje będą najbardziej obszerne. Postaram się być obiektywna w ocenie, a swoje dygresje napiszę na koniec.
Na początek kilka rad czym kierować się przy zakupie.
Najpierw przedstawię parametry techniczne tak żeby łatwiej było Wam odnaleźć rowerek biegowy na miarę Waszych potrzeb.
W wieku 22 miesięcy
Wszyscy przechodnie się zachwycali:)
Był to pierwszy pojazd jaki kupiliśmy Lilce. Miała wtedy 1,5 roku.. Zdecydowaliśmy się na wersję 3w1 (jeździk, hulajnoga z krótką rączką, hulajnoga z długą rączką). Taka wersja posłuży na kilka lat. Składa się do mniejszych rozmiarów i dzięki temu mogliśmy ją zabierać na długie spacery – bez problemu mieści się w koszu pod wózkiem. Złożenie jej zajmuje 10 sekund (trzeba tylko zamontować rączkę do otworu) i już można jeździć. Ta hulajnoga dla dzieci jest popularna na całym świecie. Są również dostępne wersje dla starszych dzieci, a nawet dla dorosłych. Jest wykonana z bardzo solidnych materiałów. Mimo tego, że jest rzucana na ziemię, jeździ w wózku lub bagażniku nie ma na niej większych śladów użytkowania. Firma Mini micro wydała również serię gadżetów do hulajnóg ( torebeczki, kolorowe dzwonki itd.)
Nasza opinia: bardzo ciężko jest mi cokolwiek napisać akurat odnośnie tej hulajnogi. Dlaczego? Bo nam nie służy. Wiem, że jesteśmy wyjątkiem, bo znam może 15 dzieci, które uwielbiają Mini Micro. O ile na wersji z jeździkiem radziła sobie dość dobrze, to z hulajnogą jest różnie. Lilka miała lekką asymetrię ciała i wzmożone napięcie mięśniowe. Nie do końca jest to pojazd sprzyjający jej zapotrzebowaniom rozwojowym. Wiadomo, że podczas jazdy dziecko wybiera nogę dominującą. Fizjoterapeuci mówią, że najlepiej by było aby raz jeździć na jednej stronie, a raz na drugiej. Nie jest to możliwe przy hulajnodze, bo nasz mózg zawsze wybierze stronę dominującą. Jak we wszystkim- ważna jest różnorodność.
A tu łapcie rabat na zakupy do sklepu todler.pl gdzie na kod Nebule – dostajesz 5% rabatu na rowerki Woom, Puky czy na hulajnogi Micro.
Poniżej Lilka w wieku ok 2,5 roku.
Innowacyjny pojazd, który po przekręceniu ramy staje się rowerkiem biegowym lub hulajnogą. Bardzo fajny pomysł dla dzieci, które lubią oba pojazdy, ale nie mogą się zdecydować. Ten ma te dwa rozwiązania w jednym i przy tym wynalazku ucieszyli by się fizjoterapeuci – jest różnorodność i inne wzorce ruchu. Do tego jest bardzo lekki (2 kg). Jeżeli dziecko się zmęczy to bez problemu możemy powiesić go na wózku lub nieść. Materiał, z którego wykonane jest Scootandride jest bardzo solidny (stworzyli go wynalazcy Mini micro), więc po wielu jazdach wygląda bardzo dobrze. Z racji niewielkich niepompowanych kółek nie poradzi sobie po piaskowych ścieżkach na wsi. Jest to rowerek miejski.
Nasza opinia: Lilce bardzo przypadł do gustu. Właściwie cały poprzedni sezon przejeździła na tym rowerku biegowym. Ciągłe użytkowanie wygląda u nas tak (5 min na rowerku, 15 min na placu zabaw, 3 min jazdy, dalej ja niosę). Jednak to zawsze Scootandride był wyciągany przed spacerem. Na hulajnodze nie chce jeździć, z rowerka już wyrosła.
Porządny, aluminiowy rower na długi czas użytkowania. Inne pojazdy i rowerki wyglądają przy nim jak zabawki. Regulowana kierownica i siodełko pozwalają dostosować do odpowiedniego wzrostu dziecka. Rowerek biegowy przed sezonem trzeba dokładnie sprawdzić (tak jak rower dla dorosłych). Dokręcić wszystkie śruby, dopasować wysokość kierownicy i siodełka. Niektóre elementy trzeba też naoliwić. Jako jedyny z naszego zestawienia ma hamulec ręczny. Przekonał nas do niego pan w sklepie rowerowym, że jest dobrym wstępem do większego roweru z pedałami. W podstawowym zestawie ma również dzwonek. Duże, pompowane koła jadą nawet po wertepach. Jest dość ciężki – nawet dla 2,5 letniego dziecka.
Nasza opinia: Mimo tego, że ten rowerek biegowy wydawał nam się najbardziej porządny i miał wystarczyć na długo – nie jest u nas lubiany. Pewnie z tych względów, o których pisałam wyżej – jest dość ciężki. Do parku mamy daleko i samym rowerem jeszcze tam nie dojechaliśmy. Nie dało się go powiesić na wózku, ani również nieść. Wydaje mi się, że jest to rowerek biegowy dla starszych dzieci, a nie dla mojej 15- kilogramowej dziewczynki.
Pierwszy drewniany rowerek biegowy z jakim miałam do czynienia. Wykonany z drewnianej sklejki oraz eko skóry. Nie ma żadnych bajerów i przez to jest lekki. Ma miękkie, dość szerokie siodełko o regulowanej wysokości. Posiada duże, ale lekkie piankowe koła i przez to może być użytkowany w każdym terenie. Kierownica lekko chodzi i jest na dobrej wysokości. Bardzo porządny rower za niewielkie pieniądze.
Nasza opinia: Bardzo przypadł do gustu Lilce, kilkanaście dni jeździła nim po domu i troszkę porysowała nam białe ściany oponami. A na podwórku sprawdza się idealnie. Da radę sama go znieść np. z krawężnika. Nie przeważa jej na zakrętach i do tego fajnie wygląda.
Inna wersja drewnianego rowerka biegowego, która zwraca na siebie uwagę designem. Jest wykonany z drewna z ekologicznych upraw. Jest to rowerek biegowy na lata, który rośnie razem z dzieckiem. Białe opony nie rysują ścian (sprawdziliśmy), więc dzieci mogą najpierw wprawiać się w domu. Ma najwęższe siodełko ze wszystkich testowanych przez nas pojazdów, a to bardzo duży plus. Dedykowany jest dzieciom od ok 18 miesięcy do 5 lat. Ma bardzo duże, szerokie i pompowane koła, które ułatwiają jazdę i nadają się na każdą nawierzchnię.
nie było nam dane testować ten pojazd ponad 2 lata temu dlatego poprosiłam moją czytelniczkę o opinię. (Dziękuję Eliza!)
“Rowerek kupiliśmy jak synek miał 18 miesięcy. Wybraliśmy limitowaną wersję “Abecadło” i do niego dokupiliśmy silikonową nakładkę w kolorze musztardowym. Nasz syn jeździł nim najpierw “na sucho” po domu. Kiedy przyszedł kask – byliśmy już gotowi na jazdę na rowerze po podwórku. Od razu załapał o co chodzi i robił furorę na chodnikach. Kolorowa, drewniana rama w literki i śnieżnobiałe opony robiły wrażenie. Ale najbardziej ten maluszek, który dziarsko przebierał nóżkami i był bardzo szczęśliwy. Nie miałam pojęcia, że taki maluch tak szybko załapie o co chodzi. I tak jeździł na tym trzykołowcu. Przy tej wersji, niestety po pewnym czasie, zauważyłam że synek szybko przebierając nóżkami zaczepiał piętami o tylną oś kół. Mnie to bardzo irytowało, a jemu chyba nie przeszkadzało. Wyglądało to tak jakby tego nie zauważał i jechał dalej. Na wersji trzykołowej synek jeździł przez rok. Teraz używamy wersji dwukołowej, na którą od razu się przestawił. Po dwóch latach intensywnego użytkowania rowerek biegowy wygląda jak nowy.”
Wg mnie najbardziej stylowy. W porównaniu do innych rowerków biegowych jest dość długi. Nie utrudnia to jednak jazdy. Bardzo wygodne i wąskie siodełko (ogromny plus). Łatwo nim się manewruje i Lilka go naprawdę lubi. Bez problemu go podnosi i przenosi w inne miejsce. Jesteśmy teraz na drugim poziomie. Za rok obrócimy ramę do góry nogami i jeszcze nam posłuży. Gdybym mogła cofnąć czas to chyba nie kupiłabym Mini micro baby seat tylko Wishbone, bo starczył by nam na dłuższy czas.
Prosicie również o opinie na temat kasków dla dzieci. Mieliśmy do tej pory dwa. Bardzo lekka (218 g) Alpina ze światełkiem z tyłu. Ten gadżet pomógł nam przy oporach przed założeniem. Zapinany pod brodą i dopasowywany przez pokrętło z tyłu. Ma bardzo dobre wietrzenie, więc na upały był idealny. Dobry na obwód głowy (50-55 cm), są też inne rozmiary.
Drugi kask, który będzie użytkowany już drugi sezon to kask Janod – sporo cięższy (380 g) tzw. “orzeszek”. Regulowany paskami pod brodą i za pomocą pokrętła. Dobrze dopasowuje się do głowy i trzyma się przez cały czas. (51-54 cm)
I na koniec o moim odkryciu tego sezonu. W końcu znalazłam tak miękkie buty o klasycznym wyglądzie, które nie ograniczają małej i bardzo aktywnej stopy Bobux tutaj
A jeśli rozważasz zakup dla starszego dziecka, lub dla siebie – kopalnię inspiracji znajdziesz we wpisie Jaki rower miejski kupić.
a tu macie więcej wpisów o rowerach:
Dziś kolejna dawka inspiracji – tym razem (pomimo śniegu za oknem) lekko wiosennych.