kontakt i współpraca
Pokój rodzeństwa to przestrzeń przy której trzeba nieźle się nagminastykować żeby była funkcjonalna. Kiedy pokazałam Wam projekt pokoju, który zrobiliśmy z Agata z biura projektowego Aplusa – wszystko było przemyślane i wydawać by się mogło, że idealnie. Jednak plan nam się trochę zmienił, bo w najbliższym czasie planujemy przeprowadzkę, więc koszt całej realizacji woleliśmy przenieść na nowe mieszkanie.
W międzyczasie pokój rodzeństwa przeszedł niewielką metarmorfozę, z której jestem bardzo zadowolona. Uznałam nawet, że łóżko piętrowe w naszym wypadku nie sprawdziłoby się dobrze. Wiem, że jesteście ciekawi, dlaczego takie rozwiązanie nie jest dla nas.
Rozmawiałam również z moją znajomą, które niedawno zamieniła łóżko piętrowe na inny model, bo tamto nie było dla nich również funkcjonalne (mieli KURĘ), a teraz mają takie i są bardzo zadowoleni (TUTAJ)
Jestem bardzo zadowolona z efektu końcowego, pokój rodzeństwa jest bardzo funkcjonalny i nic bym w nim nie zmieniła. Jeżeli jesteście na podobnym etapie to polecam Wam kupienie łóżka, które jest normalnych rozmiarów. Pewnie pamiętacie, że mieliśmy po niemowlęcym jeszcze jedno łóżko (możecie zobaczyć Pooój dwulatki) i nie było to dobre wyjście – nie mieściliśmy się w nim, a i Lili nie było wygodnie.
Naprawdę najlepszym wyjściem jest łóżko w normalnych wymiarach. Przy roszadach nocnych między łóżkami jest niezastąpione. Nasze łóżko to Flexa play z barierką (zamawiana oddzielnie TUTAJ). Mamy rozmiar 90×190 i sprawdza się idealnie! Nie ma żadnego śladu użytkowania, a jest mocno eksploatowane. Trochę mamy za wysoki materac, ale przynajmniej jest bardzo wygodne.
Na łóżku kapa dwustronna Samiboo (nasza ma inny rozmiar), prześcieradło Fabrykaprześcieradeł, lniane poduszki TUTAJ
Pewnie poznajecie, że to łóżko Quax Stripes, które było też łóżkiem niemowlęcym. Jest to genialny patent, bo dzięki temu szybko nie musimy zmieniać łóżeczka. Jest dość duże 70×140, więc spokojnie na 2 lata jeszcze wystarczy.
To, że ma wyższe boki sprawia, że niepotrzebne są żadne zabezpieczenia i łóżko jest bardzo funkcjonalne. Jest niskie, więc dziecko bez problemu wejdzie do niego i wyjdzie, ale się nie sturla w nocy. Do tego jest świetnie wykonane i po 2,5 roku nie ma żadnych śladów.
Chciałam, żeby mimo wspólnego pokoju mieli SWOJE miejsca na skarby. Postawiłam na metalowe półki, które nie przytłaczają i nie zakrywają ściany (chciałam odsłonić ombre).
Lili półka Kids depot jest z melimelu.pl i jest idealna! Mieści aktualnie czytane książki i ważne drobiazgi. Można na niej wieszać różne rzeczy, ale też przyczepiać zdjęcia na magnesy.
Plakat tęcza to dzieło Stylove abecadło, Ramki mięta i szara Paperconcept, lampka balon Ikea, lampka buteleczka TUTAJ
Jak widzicie przestrzeń pod łóżkiem jest mocno eksploatowana.
Koszyki są z Tigera, walizka żółta Ikea, a worek na Magformersy to mały Play&go (TUTAJ)
Walizki tęcza Meri meri (dwie są w komplecie), Lalka LOL, torebka Penny scalan, Czapka Lamama
Chciałam zrobić też galerię na prace na ścianie, więc wymyśliłam coś takiego: kupiłam dużą ramkę (30×40) w Castorama KLIK (15 zł), wyjęłam szybkę. Na tekturę nakleiłam papier prezentowy z Paperconcept. Przykleiłam sznureczek i dokupiłam małe spinacze. Dzięki temu możemy podziwiać prace nie tylko na lodówce i je co jakiś czas zmieniać.
Bardzo długo nie mogłam znaleźć odpowiedniej półki, ciągle coś mi nie odpowiadało. Trafiłam na tę i wiem, że zostanie z nami bardzo długo. Półka Large loop – Petite friture TUTAJ. Można do niej przyczepiać magnesy, zdjęcia i inne różności.
Lampka grzybek Egmont Toys, Doniczka (Tiger- stara kolekcja), książka Dinozaurium TUTAJ, tęcza Grimm’s (pisałam o niej Tęcza Grimm’s), adapter Fisher price classics (z USA), matrioszki TUTAJ
Biurko Flexa sprawdza nam się świetnie i długo służyło jako miejsce niedostępne dla młodszego brata;) Mamy też krzesło, które jest idealne. Pasuje, a do tego jest bardzo funkcjonalne. Krzesło Nomi TUTAJ
Na biurku Lila ma różności, ale najlepiej sprawdza się organizer i pudełko na różne rzeczy. Organizer Tkmaxx, a pudełko Ikea.
Na parapecie jest sporo miejsca na rzeczy
Kontenerek na artykuły plastyczne Kids depot TUTAJ, zegar Ikea, przekładki Grimm’s
domek Lori, o którym pisałam Domek dla lalek
Julek ma biurko po Lili i chociaż było pomalowane mnóstwo razy i tyle samo razy szorowane przeze mnie, to wciąż wygląda jak nowe. Biurko i krzesło Les Gambettes TUTAJ. Plakat dinozaury Stylove abecadło TUTAJ
Zabudowaną szafkę zastąpiłam prześwitująca Kids depot – chciałam żeby było więcej widać efektu ombre na ścianie. Jest duża i mieści zabawki dzieci.
Skrzynia na kółkach Nobobo
Koraliki Pyssla z Ikea – ostatni hit!
Lustro Zara home
Kuchnia to od dawna jedna z najbardziej ulubionych zabawek. Ta sprawdza się świetnie. Jest dostępna TUTAJ, a więcej pisałam o niej Zabawki dla dwulatka. Jak widać pokój rodzeństwa ma też strefy wspólne.
Chciałam trochę rozjaśnić przestrzeń i postawiłam na naklejkę. Autorką wzoru jest Beata Dejnarowicz.
Dywan to Lorena Canals (TUTAJ) – zdecydowanie wart swojej ceny- piorę w pralce, suszę w suszarce i wciąż wygląda jak nowy.
Zapytacie pewnie, gdzie są książki. Otóż, przeniosłam je do salonu – najczęściej tam je czytamy, na kanapie, więc są pod ręką.
Tak wygląda nasz pokój rodzeństwa. Myślę, że dzieci też są zadowolone, bo mają dużo miejsca na dywanie i każde z nich ma swoją „strefę”. Jeżeli jest coś, czego nie podlinkowałam to dajcie znać.
Jeżeli myślicie, nad tym jak zaaranżować pokoik to bardzo Wam polecam studio Aplusakids.pl (obejrzyjcie ich realizacje – są świetne!)
Ustalmy to raz a dobrze: zabawki na podłodze są stałym elementem krajobrazu domów, w którym mieszkają dzieci. Nie mam pojęcia skąd się tam biorą, ale są. Co się nie odwrócę, to leży coś nowego. Tak, mam takie dni, że mnie to denerwuje. Sprzątam, odkładam wszystko na miejsce i przechodzę do drugiego pokoju. Wracam na chwilę i już coś tam leży. Widzę też zależność, że im więcej dzieci, tym więcej jest zabawek – na podłodze również.
Pamiętam, jak odwiedziła mnie położna po porodzie na wizycie patronażowej, spojrzała na mnie i na moje pierworodne przyklejone do piersi. Weszła, umyła ręce i rozejrzała się po mieszkaniu. Miałam może 5 minut na ogarnięcie wszystkiego przed jej przyjściem i nie do końca mi się udało. Stałam przed nią i aż się zarumieniłam ze wstydu.
Wcale nie było to kokieteryjne „Przepraszam za bałagan”, ja naprawdę miałam bałagan. Ona spojrzała na mnie, przełożyła wymiętą tetrę z oparcia fotela i powiedziała: „Tutaj wszystko jest w porządku” Zrobiłam wielkie oczy, a ona dopowiedziała resztę: „Kiedy kobieta mając malutkie dziecko ma wszystko wysprzątane aż lśni, to trzeba jej się dokładniej przyjrzeć, być może potrzebuje pomocy”.
Do napisania tego wpisu zaprosiła mnie marka Electrolux – producenta nowego pionowego odkurzacza Pure F9. A wymyślił go chyba rodzic, który miał dość codziennego odkurzania podłogi i innych powierzchni z okruchów i paprochów.
Są sprawy ważne i ważniejsze – myślę, że dzieci nie będą pamiętały tego, że zabawki u nas leżały na podłodze, a pranie czekało na złożenie kilka dni. Będą pamiętały, że przeczytałam im książkę, ugotowałam zupę i wyszłam z nimi na spacer.
Obniżyłam totalnie moją strefę komfortu jeżeli chodzi o wygląd mieszkania. Najpierw tym się martwiłam, a teraz staram się nie zauważać. Naprawdę ciężko jest mieć wszystko na miejscu jeżeli dzieci są w domu i tak bardzo angażują. Pewnie się da to pogodzić, ale ja naprawdę wolę poświęcić ten czas dla siebie czy też męża. Ogarniam ten cały grajdołek dopiero jak dzieci pójdą spać.
Podłoga w naszym mieszkaniu od 6 lat jest miejscem, gdzie spędzamy najwięcej czasu. Tam rysujemy, bawimy się, a zdarzyło nam się nawet jeść na podłodze.
Oprócz tego, że dzieci mają magiczne moce i przenoszą zabawki w najodleglejsze zakątki mieszkania to mają jeszcze jedną zdolność – produkowania śmieci, okruszków, paproszków i innych rzeczy, które przyklejają się do naszych stóp.
My zazwyczaj chodzimy w domu boso, więc od razu wyczuwamy to, że podłoga jest brudna. Chociaż odkurzacz to mój najlepszy przyjaciel to jednak nie chce mi się go non stop wyciągać żeby usunąć piasek z podłogi przy wejściu do domu.
Zawsze też jest tak, że co tylko schowam odkurzacz to coś się wydarzy i muszę znów po niego iść. Rura w szafie, odkurzacz za komodą i naprawdę dużo z nim zachodu. Niedawno wpadłam do mojej znajomej, która też ma dwójkę dzieci i podpatrzyłam u niej coś, co wyglądało jak rozwiązanie moich problemów z czystą podłogą, którą chciałabym mieć. Miała odkurzacz pionowy, którego stałe miejsce jest w kuchni. Co to za wynalazek – wielkość większej szczotki z szufelką, a ciągnie jak marzenie.
Sama też zapragnęłam taki mieć, taki który wciągnie wszystkie paproszki, piasek, okruchy itd. Zapytacie też pewnie dlaczego nie samosprzątający odkurzacz – a to właśnie dlatego, że mi pozbieranie rzeczy z podłogi zajmuje więcej czasu niż poodkurzanie pionowym. No i odkurzacz pionowy ma inne funkcje, które uwielbiam!
Kilka dni temu Lilka zasłaniając okno w pokoju strąciła kwiatek, część ziemi nasypała się na półkę z książkami i tu wkroczył Pure F9 – dzięki temu, że wyciąga się z niego rurę to służy nie tylko do podłogi. Bez problemu możecie odkurzyć żyrandole, półki, zasłony i inne dość problematyczne miejsca.
jedno ładowanie to 60 minut ciągłej pracy, więc nam wystarcza na tydzień, kiedy używam go codziennie. A tak naprawdę jest non stop potrzebny. Sięga też pod kanapy, bo pojemnik jest przesuwny i przez to można nim wysprzątać wszędzie. Rączkę można obniżyć tak mocno, że bez problemu poradzą z nim sobie nawet dzieci, które bardzo chętnie go używają. A ja z ich chęci często korzystam. Do tego, kiedy przerywam sprzątanie odkurzacz sam stoi – nie trzeba go wstawiać do stacji lub opierać o ścianę.
Ma automatyczny tryb ssania, który dostosowuje się do powierzchni, kiedy przejeżdżam z dywanu na podłogę to zwiększa siłę. Na podłodze widać każde ziarenko piasku, bo ma podświetlaną szczotkę, więc podłoga po odkurzaniu jest naprawdę czysta i odkąd mam F9 to nie wyciągnęłam z szafy mojego starego odkurzacza.
Najbardziej podoba mi się ta dostępność – zawsze stoi w zasięgu wzroku i mogę szybko z niego skorzystać w razie potrzeby. Na koniec wystarczy odczepić pojemnik, który zatrzymuje nawet pył i opróżnić go do śmieci. Jest idealny dla alergików, bo zatrzymuje alergeny w środku.
Według mnie to idealny wynalazek dla rodziców, którzy często odkurzają – mi się zdarza nawet dwa razy dziennie korzystać z jego możliwości. Chwila moment i już posprzątane. A zabawki niech sobie spokojnie leżą, bo i tak za chwilę ktoś je wysypie na podłogę.
Muszę też wspomnieć, że obecnie jest promocja na 30 dni testowania lub zwrot pieniędzy KLIK Ale ja bym już go nie oddała;)
Farma dyń w Powsinie to miejsce, które odwiedzamy co roku od 4 lat. Tuż za Warszawą w kierunku Powsina po prawej stronie zobaczycie bramę, a za nią jest pomarańczowo po horyzont. W tym roku jest otwarta od drugiego tygodnia września, a my już tam byliśmy. Dziś chcę Was zachęcić do wycieczki w to miejsce.
Farma dyń jest czynna do końca października. Są różne opcje wizyt w tym miejscu.
Możecie pojechać sami bez zapowiedzi w godzinach 9- 17 (7 dni w tygodniu). Od razu Was uprzedzę, że w weekendy jest sporo ludzi. My wybraliśmy się w niedzielę o godzinie 16. Zadzwoniłam tam wcześniej i okazało się, że jest otwarte do 18. Ta godzina jest idealna na robienie zdjęć – jeżeli zależy Wam na pięknym świetle w złotą godzinę to warto pojechać prawie na zamknięcie.
Do tego – o tej porze jest mniej ludzi, więc nie będziecie się denerwować, że ktoś wchodzi w kadr. A jest to miejsce wybitnie fotogeniczne i naprawdę warto tam pojechać nawet na sesję zdjęciową (rodzinną, brzuszkową, czy też inną).
Możecie też podsunąć pomysł wychowawczyni w Waszym przedszkolu żeby zorganizować wycieczkę na Farmę. Wiem, że wtedy są organizowane dla dzieci różne atrakcje. Teren jest ogrodzony, więc dzieci mogą swobodnie korzystać.
Jest tam też namiot w razie niepogody i stoliki dla dzieci.
Do tego mnóstwo dyń i zabawy! Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to repertuar, który jest grany w kółko z głośnika. Ale na to przymykam oko, bo to naprawdę świetne miejsce na wypad z dziećmi. Wystarczą dwie godziny na farmie żeby się nacieszyć i skorzystać z atrakcji. My w tym roku, wybieramy się jeszcze raz aby jeszcze skorzystać ze wszystkich atrakcji.
A! Jeżeli jechalibyście z dziećmi w niezbyt ładną pogodę to weźcie im koniecznie kalosze – jak popada deszcz to się przydadzą.
A jeżeli będzie Wam jeszcze mało to możecie się wybrać do ogrody PAN w Powsinie i na świetny nowy plac zabaw tuż obok KLIK.
Jeżeli spodobał się Wam ten wpis – kliknijcie „Lubię to” lub udostępnijcie go swoim znajomym – podziękują Wam
Prezent dla 6-latki – pomysły na inspirujące podarunki. Dziś chciałabym Wam pokazać nasze propozycje prezentowe. Wiem, że sporo Was ma dzieci w tym wieku lub podobnym, więc myślę, że też z nich skorzystacie.
Mam wrażenie, że łatwiej jest kupić coś dla mniejszego dziecka. Prezent dla 6-latki nie powinien żadnemu rodzicowi sprawić kłopotu, bo dzieci w tym wieku często wiedzą, co chciałyby dostać – tak jest też u nas. Oczywiście na liście są też takie różności jak: Hatchimals, Safiras i inne modne zabawki (włączając rękawice Elzy).
a tu macie najnowszy wpis Prezenty na Dzień Dziecka
Tu macie też doroczny wpis – Prezenty na Święta dla dzieci
Pokażę Wam dziś nasze pomysły
1. Aparat dla dzieci Nikon Coolpix W100 najtaniej TUTAJ – Lila marzy od dawna o aparacie fotograficznym, więc kupimy jej właśnie ten model – jest idealny dla dzieci. Ma również program z wstawianiem dekoracji i ustawianiem melodyjek. Myślę, że na początek sprawdzi się znakomicie. Dostępny jest w różnych kolorach
2. Książka „Świat origami” TUTAJ – ostatnio ulubione zajęcia naszej sześciolatki
3. Zestaw do origami TUTAJ
4.Zestaw kreatywny Janod TUTAJ – do robienia owoców z pomponów
5. Lotto zapachowe Sentosphere TUTAJ – świetny zestaw do rozwijania zmysłu węchu
6. Zegarki do nauki Lego TUTAJ – idealny prezent dla sześciolatki, która lubi Lego
7. Szkatułka z pozytywką Djeco TUTAJ
8. Keyboard Casio SA 46 TUTAJ – nieduży keyboard do nauki grania
9. Szablony Vilac do odrysowywania TUTAJ
10. Klocki magnetyczne Geomag TUTAJ – trudniejsze klocki magnetyczne to ciekawy prezent dla sześciolatki
11. Szachy Djeco TUTAJ – zaczynamy przygodę z szachami w szkole, więc warto mieć je również w domu
A tu inspiracje na konkretny wiek:
Prezent na roczek 100 inspiracji
Prezenty dla 2 latka
Prezenty dla 3-latka
Prezent dla 4 latka
Prezenty dla 5-latka
Prezenty dla 6 latka
Prezenty dla 8-latka
Prezenty na święta dla dzieci 2021
Dajcie znać o czym marzą Wasze 6-latki– widzę wszędzie już dochodzą mody na różne zabawki. Chętnie się dowiem, co u Was jest na topie, bo w czasie wakacji głównie spędzaliśmy czas na podwórku i niewiele zabawek mamy nowych.
Mam też prośbę, jeżeli spodobała się Wam ten wpis – kliknijcie „Lubię to” lub udostępnijcie go swoim znajomym – podziękują Wam
Jak wiecie na drugie imię mam „włosomaniaczka” i gdybym nie prowadziła tego bloga, to pewnie zaczęłabym pisać właśnie o włosach. Kiedyś moje włosy doprowadzały mnie do szału i absolutnie nie były powodem do dumy. Teraz uważam są jednym z moich największych atutów. Ale dojście do tego stanu zajęło mi dobre 10 lat.
O całej zmianie pielęgnacji napisałam wpis Pielęgnacja włosów. Znajdziecie tam wszystko, co zmieniło moje strąki w bujną czuprynę. Ostatnio dołączyłam również zabieg oczyszczania, o którym pisałam Mój sposób na piękne włosy. Używam tej serii cały czas, a peeling raz w tygodniu – jest już moim rytuałem.
Niestety, jak zwykle po wakacjach moje włosy są dość mocno przesuszone, myślę, że Wasze pewnie też, więc chciałabym Wam pokazać coś nowego, co w dosłownie pół godziny pomoże Waszym włosom dojść do ładu. Ja po tym domowym zabiegu miałam wrażenie, że moje włosy właśnie przeszły specjalistyczny rytuał pielęgnacyjny u fryzjera.
Tylko na wizytę u fryzjera trzeba mieć sporo czasu i dużo pieniędzy. A ja polecę Wam dziś zestaw, który za niewielkie pieniądze sprawi, że Wasze włosy odżyją. Do tego będą gładkie i nawilżone. Do tego całość możecie zrobić w domu bez większego wysiłku.
Do tej pory miałam dwa najlepsze sposoby, które robiłam w domu i zawsze przywracały moim włosom blask.
przed zabiegiem po zabiegu
Obie metody są rewelacyjne i szybko odżywiają włosy. Jak je robię?
Na suche (olejowanie na sucho) lub na mokre ( olejowanie na mokro) nakładam olejek (np. arganowy lub oliwę z oliwek) od ucha w dół. Nie olejuję skóry głowy, bo wtedy włosy są przyklapnięte. Związuję włosy w luźny kok i po 30 minutach myję normalnie włosy.
Teraz mam Olejek z Biovax Botanic, który działa zdecydowanie mocniej niż zwykłe olejki. Saszetka kosztuje 9 zł (!!!) i wystarcza na 2 użycia. Efekt jest bardziej spektakularny, bo olejek dodatkowo jest ciepły i dzięki temu jeszcze lepiej wchłania się we włosy.
Wkładam go na kilka minut do kubka z ciepłą wodą, a pózniej nakładam na włosy. Oleje z maliny moroszki, czarnuszki i bawełny nawilżają suche i zniszczone włosy jakby były po zabiegu. Aby wzmocnić efekt warto założyć turban TermoCap lub owinąć je ręcznikiem. Ciepło powoduje, że olejki jeszcze lepiej się wchłaniają we włosy. Olejek Biovax jest bez parabenów, sls-ów i w 99% składników jest pochodzenia naturalnego.
Mocno nawilżająca maska to musthave dla moich włosów – bez niej miałabym na głowie szopę. Przy każdym myciu ZAWSZE używam odżywki lub maski. Czasami stosuję maskę przed myciem: na lekko zwilżone włosy nakładam maskę (od ucha w dół) i zakładam na głowę reklamówkę 😉 Teraz już nie muszę, bo mam specjalny czepek, który pomaga lepiej wchłonąć kosmetyk.
Mam też maskę Biovax Botanic, którą stosuję po dokładnym umyciu włosów szamponem i nakładam czepek, a na to TermoCap. Dzięki temperaturze temu maska się świetnie wchłania, po 40 minutach zdejmuję czepek spłukuję wodą i mam włosy jak po zabiegu u fryzjera.
Wszystko w warunkach domowych, za niewielkie pieniądze i do tego mam pewność, jakie składniki ma maska, czyli bez parabenów i sls-ów, które nie służą moim włosym. Jeżeli zależy Wam też na szybkim wzroście włosów – to tym bardziej jest dla Was. Do maski dołączony jest foliowy czepek.
Ten zestaw będzie mi towarzyszył przez całą jesień i zimę, bo w tym czasie włosy najbardziej się przesuszają. Zazwyczaj wszystkie zabiegi robię w weekend, bo wtedy zazwyczaj nie muszę się spieszyć. W tygodniu zestaw obowiązkowy, który nie zajmuje dużo czasu to: szampon + maska + olejek na końcówki. Jeżeli szukacie czegoś do włosów, co do natychmiastowy efekt to bardzo polecam Wam te dwa produkty.
Jeżeli też macie chęć je przetestować to mam dla Was rabat 15% w https://biutiq.pl Kod „sauna” działa od dzisiaj do 30.09. 2018 r. na cały asortyment.
Plac zabaw Arkadia – to nowe miejsce na mapie Warszawy, z pewnością będzie o nim głośno przez cały rok. Uroczyste otwarcie jest dopiero jutro, a my zostaliśmy na nie zaproszeni. Jednak żeby móc Wam o wszystkich atrakcjach napisać – pojechałam tam dziś.
Plac zabaw znajduje się przed Arkadią i jest naprawdę duży. Oczywiście jest bezpłatny i czynny przez cały rok.
Koniecznie ubierzcie się wygodnie – rodzice też, bo będziecie mogli skorzystać z wielu atrakcji razem. Dzieciom weźcie też ubranie na zmianę, bo jest tam kilka stref, gdzie można bawić się wodą. Cały teren placu zabaw jest wyłożony tartanem. Ja na takie wypady zakładam dzieciom dłuższe spodnie, bo jednak można zetrzeć sobie kolano przed upadkiem.
Warto założyć zakryte buty, bo są też ścianki wspinaczkowe i lepiej żeby dobrze trzymały się nogi. Możecie też wziąć coś do picia, bo gwarantuję, że szybko stamtąd nie wyjdziecie. Plac zabaw Arkadia jest czynny cały czas, pilnowany jest przez ochronę.
Co prawda nie jest ogrodzony, ale z każdej strony jest pas zieleni, który wyznacza początek i koniec.
Według mnie od roku do 99+ – naprawdę każdy znajdzie tam coś dla siebie. Maluchy mogą przechodzić pod tunelami i chować się w różnych miejscach. Starsze dzieci zjeżdżać na małych zjeżdżalniach, skakać na trampolinach i bawić się w wodzie, a najstarsze – wspinać na najwyższe drabinki. Rodzice też znajdą tam dla siebie odpowiednie miejsce i chociaż chciałoby się usiąść na pięknej ławce pod drzewkiem, to raczej o to ciężko.
Największe wrażenie zrobiły na mnie podświetlane huśtawki z przetaczającym się zielonym światełkiem – świetny pomysł na nowy element, który zwraca uwagę.
Myślę, że teraz będzie dość oblegany, ale w tygodniu rano z pewnością będzie pusto.
Uroczyste otwarcie jest już jutro i z tej okazji będzie wielki rodzinny piknik od 11 do 18.
Partnerem głównym wydarzenia jest Komenda Stołeczna Policji. W trakcie pikniku funkcjonariusze zaprezentują swoje umiejętności oraz pozwolą zasiąść w prawdziwym radiowozie. Dodatkowo każdy uczestnik będzie mógł:– Zwiedzić mobilny posterunek– Zobaczyć pokazy tresury psów policyjnych– Zasiąść na motocyklu czy w łodzi policyjnej– Obejrzeć pokaz robota pirotechnicznego i patroli konnych– Poznać zasady ruchu drogowego w specjalnym miasteczku
Miejskie Zakłady Autobusowe Warszawa przygotowały specjalny autobus edukacyjny, gdzie najmłodsi będą mogli dowiedzieć się, jak zadbać o bezpieczeństwo w komunikacji miejskiej.
Dzięki współpracy z Komenda Miejska PSP m.st. Warszawy każdy będzie mógł zasiąść w prawdziwym wozie bojowym oraz poznać szczegóły pracy strażaków.
Do tego będzie wiele innych atrakcji!
Jeżeli spodobał się Wam ten wpis to kliknijcie „Lubię to” i udostępnijcie go znajomym – z pewnością Wam podziękują za polecenie takiego świetnego miejsca.
p.s. A jeżeli już się tam wybierzecie to niedaleko macie najlepsze lody w Warszawie Deseo
Takim właśnie komentarzem został skwitowany mój syn kiedy mijałam wózkiem kilogramy cukru rozstawione na podłodze w osiedlowym sklepie z owadem w logo. Stwierdził, że to idealny moment na zamanifestowanie swojego niezadowolenia z powodu robienia sprawunków przez swoją rodzicielkę. Płakał, nie jakoś głośno – tak zwyczajnie, bo ktoś nieumiejętnie umieścił stoisko z bułkami na końcu sklepu. Łapówka w postaci buły, która zazwyczaj zajmuje młodocianego na całe zakupy, była na samym końcu sklepowego labiryntu, na którym rozstawione były różne przeszkody.
Gdy poszukiwałam wzrokiem kaszy jaglanej ( a nie – to były płatki śniadaniowe) odwróciła się do nas starsza Pani, która postanowiła zawstydzić moje dziecko i zajrzała w zapłakaną twarz Juniora i rzekła, grożąc palcem:
Aż mi prawie słoik z suszonymi pomidorami wypadł spod pachy. Junior wystraszony płakał dalej, nie wiadomo czy z presji bycia grzecznym, czy też z faktu nazwania go dziewczynką.
Wtedy coś pękło i nie był to ten słoik z pomidorami. Pękło coś we mnie, bo wiele razy przemilczałam podobne sytuacje, kiedy Pan na chodniku mówił, że dziewczynki brzydko wyglądają, jak płaczą.
Odwróciłam się do Pani i w skrępowaniu prawie odkręcając słoik odrzekłam:
Przykucnęłam przy zapłakanym Juniorze i pogłaskałam go po głowie.
Pani się zdziwiła moją reakcją, bo od razu przyznała mi rację i czym prędzej popchała swój koszyczek.
Dojechałam w końcu do bułek i byłam taka z siebie dumna, że w nagrodę kupiłam sobie croissanta.
Ale zawsze brakowało odwagi, pewności i poczucia, że nie wywiąże się ostra wymiana zdań.
Od prawie 5 lat tkwi w mej głowie historia, która przypomina się w takich chwilach.
Osiedlowy sklep, kolejka i kilkunastomiesięczna L. pragnąca lizaka. Jako mama, która woli kupić kilo pomarańczy niż lizaka, używałam argumentów, które ciężko jest zrozumieć dziecku, kiedy ma słodyczową wystawę na wysokości nosa. Kiedy Pani przed nami skończyła pakować wędlinę do siatki i schowała portfel do kieszeni płaszcza, odwróciła się w stronę mojego dziecka i dała mu do ręki … Snickersa, po czym dała susa w stronę drzwi. (Co za energia, jak na starszą osobę!)
Stałam jak wryta, jakby ktoś rzucił mi na szyję 10 kilogramów kamieni. Moje małe dziecko, które nigdy nie jadło nawet wafla w czekoladzie, trzymało w ręku zbitek orzechów arachidowych i mieszankę syropu glukozowego. Używając najbardziej przekonujących argumentów w stylu: „To jest ble”, „Ta Pani nie zapytała czy możesz?” po „On jest PIKANTNY” (tak wiem, ale to zawsze działa) nie udało mi się wyłuskać z jej małej ręki brązowego zawiniątka.
Nie chciała mi oddać, a ja wiedziałam, że cała Warszawa usłyszy o tym, jak próbuję jej to odebrać. Zrobiłam 10 oddechów i uznałam, że jej pozwolę. Jaka była moja ulga, kiedy po dwóch stwierdziła, że jest „bleee” i mi oddała.
Jadłam tego Snickersa pchając wózek (przecież nie wyrzucę! zero waste) – byłam na siebie wściekła, że nie odpowiedziałam nic, nie zareagowałam na ten niecny czyn. Powiem szczerze, że tkwi on we mnie do dziś.
Czemu mają służyć te uwagi na ulicy? O czapeczki, o gołe nóżki?
Czy ludzie chcą nam pomóc, czy może sami chcą się poczuć lepiej i wysyłają w naszym kierunku takie komunikaty. Kiedy sama byłam dzieckiem to nie raz i nie dwa słyszałam o Panu, który mnie zabierze, czy nawet o czarnej Wołdze.
Czemu mają służyć takie teksty? Odwróceniu uwagi dziecka od stanu emocjonalnego, w jakim obecnie się znajduje. Kiedyś w taki sposób wychowywano dzieci, bo nie znano innych metod. Wierzę w ludzi i nawet w takim z pozoru nieprzyjemnym „geście” widzę chęć pomocy.
Zazwyczaj chcą dobrze, ale nie mają kompetencji, ani wiedzy, jaką my mamy, że warto pielęgnować wszystkie emocje i nie zabraniać płakać. Dlatego zdecydowałam się, że będę reagować na taką formę „pomocy”. Będę edukować starsze osoby, że pozwalam na płacz żeby później nie musiało chodzić do psychoterapeuty.
Brak czapki przy 15 stopniach jest spowodowany tym, że dziecko jest cięgle w ruchu i odczuwa o 10 stopni więcej. Miłym tonem, bez agresji i z uśmiechem na twarzy. Może innym razem okażą więcej życzliwości rodzicom i im pociechom.
Kiedy nagrałam Instastories o całej sytuacji dostałam mnóstwo komentarzy od Was na ten temat.
„Ja kiedyś pogłaskałam po łysinie faceta, który nagle w sklepie pogłaskał wcześniej mojego malutkiego synka. Taka byłam wściekła, że nawet nie dotarło do mnie, co robię. Ale się na mnie wydarł…”
„Ja nie zwracam uwagi tym osobom, tylko mówię do dziecka, że np. ta Pani nie ma racji. Każdy ma prawo wyrażać swój smutek. Albo… nie przejmuj się, ja nie uważam żebyś był niegrzeczny, rozumiem, że teraz potrzebujesz wyładować całe nagromadzone napięcie. Albo… nie jesteś niegrzeczny, to Pani nie rozumie, co się z Tobą dzieje”Author
„Zawsze reagowałam na takie teksty, na szczęście „mój maluszek” ma już 16 lat… Dziecko słysząc, że rodzic staje w jego obronie i tłumaczy spokojnym tonem bardzo zbliża się do rodzica, takie małe sytuacje otwierają dziecko w naszą stronę. Teraz „mój malutki” nie ma przede mną tajemnic, myślę, żę to również miało na to wpływ.”Author
„Zawsze reaguję, kto ma ich bronić, jak nie my?”Author
A Wy jak postępujecie w takich sytuacjach? Reagujecie, czy kierujecie swoją odpowiedź do dziecka. Ja, jak w końcu się odważyłam to będę szerzyć moje prawdy w koło i Was też będę do tego zachęcać. Może, jak ktoś usłyszy, że nie ma co straszyć dziecka „Panem” to przestanie tak mówić.
Jeżeli spodobał się Wam ten wpis kliknijcie „Lubię to” i udostępnijcie ten wpis znajomym – podziękują Wam.
W dzisiejszych czasach język angielski jest nawet w żłobkach. Dzieci od małego są często otaczane piosenkami w tym języku, oglądają świnkę Peppę w oryginale i czytają z rodzicami książki w tym języku. Nikogo już nie dziwi to, że rodzice myślą o dodatkowych zajęciach z języka angielskiego.
Pojawia się za to mnóstwo pytań o to, czy warto. Czy może zajęcia w przedszkolu i szkole wystarczą? Dziś rozmawiam z Dorotą Tolsdorf, właścicielką szkoły językowej, metodykiem i doświadczonym lektorem języka angielskiego. Ponadto, Dorota jest też trenerem – szkoli nauczycieli języków pracujących z dziećmi oraz jest autorką scenariuszy zajęć językowych dla przedszkolaków.
Zawsze warto! Dzieci chłoną język w mig, jeśli tylko zadbamy o prawidłowe warunki do przyswajania tej wiedzy. Jeśli znamy język dobrze i jesteśmy pewni swoich umiejętności to oczywiście możemy „ćwiczyć” w domu. Najchętniej odpowiedziałabym dość przewrotnie – absolutnie nie uczmy dzieci – bawmy się!
Wplatajmy język w codzienne sytuacje, nazywajmy produkty z których robimy śniadanie czy obiad, nazywajmy czynności i przedmioty, czy ubrania. Świetnie sprawdzają się też rutyny – wierszyki na dobranoc, czytanie książeczek czy wyliczanki przed wyjściem na spacer. Unikajmy natomiast komunikatów: „Chodź, poćwiczymy teraz angielski” albo „Powiedz coś po angielsku” czy jeszcze gorsze „A jak jest pies po angielsku?”.
Sztuczność powyższych sytuacji na pewno nie przyczyni się do rozwoju językowego dziecka, a zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że może je łatwo zniechęcić. Ważne, aby ta komunikacja miała jakiś cel: niech dziecko poprosi o coś do picia, odpowiednio zareaguje na prośby o umycie ząbków czy ubranie butów, niech więc angielski będzie w naturalnym dodatkiem do codziennego życia, który stopniowo będziemy wprowadzać.
Myślę, że wtedy warto zgłosić się do dobrej szkoły językowej. Dobrej, czyli takiej która oprócz kolorowych materiałów i angażujących zabaw zaprezentuje nam program, który chce zrealizować w danym roku szkolnym. Jeśli sami nie znamy języka, ważne też jest wsparcie, jakie szkoła językowa chce przekazać rodzicom – w postaci dziennika elektronicznego, wskazówek do ćwiczeń w domu, nagrań piosenek, historyjek czy dostępu do interaktywnej platformy lub aplikacji.
Warto również wziąć udział w zajęciach otwartych – zobaczyć w jakiej atmosferze odbywa się lekcja, upewnić się, że grupa jest mała, a lektor posługuje się językiem na dobrym poziomie. Jako rodzic, zapytałabym też o to w jaki sposób lektorzy utrwalają i powtarzają z dziećmi wprowadzany materiał językowy.
Obecnie wiemy już sporo o procesach pamięci – dzieci uczą się niebywale szybko, ale równie szybko zapominają. Zresztą nie tylko dzieci. Wystarczy spojrzeć na krzywą zapominania Ebbinghausa, z której jasno wynika, jak często potrzebujemy powtórek. Zwróciłabym jeszcze uwagę na to, czy lektor uczy pojedynczych, wyizolowanych słów, czy wprowadza zwroty i frazy. To bardzo ważne, aby od samego początku pokazywać dzieciom język w kontekście.
Wielu z nas, dorosłych ma świadomość, że zna mnóstwo słów, ale trudno nam jest je łączyć w zdania, dlatego warto zastosować inne podejście (mowa tu o Lexical Approach), w którym dzieci od samego początku posługują się gotowymi „kawałkami zdań” i łatwiej jest im tworzyć pełne wypowiedzi.
Wielu rodziców chce „osłuchać” swoje pociechy z językiem przez włączanie bajek i piosenek po angielsku. Absolutnie nie chcę powiedzieć, że to nie przyniesie efektu. Jednak zdecydowanie stoję na stanowisku, że powinniśmy uczyć komunikacji, która ma cel. Słuchanie bajek spowoduje, że być może powiększymy zasób słownictwa i struktur, ale z pewnością nie doprowadzi do opanowania języka w dobrym, komunikatywnym stopniu.
Praca z dużą grupą jest naprawdę sporym wyzwaniem dla nauczyciela, ale bardzo cieszy mnie, że zajęcia z języka są w przedszkolach częścią podstawy programowej. Dobrze prowadzone zajęcia, odpowiednio dobrane piosenki, historyjki i często powtarzany materiał na pewno przyniosą efekt.
Warto zaglądać na „gazetkę językową” w przedszkolu, może pojawią się tam tematy zajęć, wprowadzane słownictwo albo tytuły ogólnodostępnych w internecie piosenek. Zawsze zachęcam rodziców do brania czynnego udziału w procesie rozwoju językowego ich dzieci. Pamiętajmy, że nauka języka to proces, tu nie ma cudów i dróg na skróty – potrzeba zaangażowania trzech stron – nauczycieli, samych uczniów, jak również ich rodziców.
Ha! To bardzo dobre pytanie! Wielu z nas jest przekonanych o tym, że nie powinniśmy uczyć dzieci „na zapas” albo „do przodu”. Do nie dawna byłam przekonana, że nie będziemy „uczyli” naszego 5 letniego syna liter i czytania właśnie z obawy „bo w szkole będzie się nudził”. A chwilę później stwierdziłam…a właściwie czemu nie?
Dlaczego nie wykorzystać potencjału, chęci i łatwości jaką mają dzieci do przyswajania nowej wiedzy? Tym bardziej, że wiele szkół językowych podaje język w innej, powiedziałabym nowoczesnej formie niż tradycyjny, szkolny system. Cudownie jest obserwować rozwój umiejętności językowych dzieci, więc jeśli tylko dziecko jest chętne, pozbyłabym się takich obaw.
Jest wiele metod, myślę, że niemożliwe jest wskazanie jednej jako „najlepszej”. Szukajmy zajęć prowadzonych zgodnie z możliwościami i potrzebami dziecka w danej grupie wiekowej. Ważne aby dzieci były „zanurzone” w języku podczas zajęć (rozumiem przez to, że lektor używa języka docelowego przez prawie całą lekcję), a lekcja miała swoje rutyny i stałe elementy, przez co dzieci będą wiedziały jak uczestniczy w poszczególnych aktywnościach, a poczucie bezpieczeństwa będzie zagwarantowane.
Dzieci nie muszą umieć czytać i pisać przyswajać język. Przecież gdy uczą się języka ojczystego też nie znają liter, a komunikują się już w wieku kilku lat. Pamiętajmy też, że dzieci uczą się mimowolnie, nie wiedzą że są częścią procesu dydaktycznego – dzieci mają się dobrze bawić, a to lektor ma wiedzieć, jaki cel chce osiągnąć wprowadzając daną aktywność.
Oczywiście, że można nie „pracować” w domu. Natomiast efekt będzie najwidoczniejszy wtedy, kiedy utrwalania będzie dużo, nie tylko w czasie zajęć. Nie można się „przeuczyć”, dlatego jeszcze raz podkreślam, że powtórki mają moc!
Dziękuję za rozmowę!
Przyszedł wrzesień i jedno z mich dzieci stało się (prawie) uczniem, a drugie zostało w domu. Naprawdę nie spodziewałam się, że młodsze tak zareaguje i codziennie będę musiała odpowiadać po kilkanaście razy, kiedy wróci siostra. Młodszy bardzo tęskni i przez pierwsze dni naprawdę nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Musiałam się wykazać kreatywnością i wymyślać mu zabawy, które do tej pory inicjowała siostra.
Już w czerwcu wiedziałam, że chcę z nim chodzić na zajęcia.
Z Lilą też chodziłam przez cały rok i według mnie miało to ogromny wpływ na to jak udała się późniejsza adaptacja. Jeżeli tylko macie możliwość żeby Wasze dziecko chodziło na takie zajęcia to postaram się Was przekonać, że to najlepszy pomysł.
Dodam jeszcze, że wcześniejsze rozpoczęcie chodzenia na zajęcia typu: Gordonki, Sensoplastyka itd. naprawdę mają sens. Chociaż nam się może wydawać, że dziecko nie czerpie z nich zbyt wiele, bo siedzi z boku lub biega.
To też nie jest tak, że jeżeli dziecko raz, czy dwa w tygodniu chodzi na zajęcia to w jakiś sposób ingerujemy w jego rozwój, a powinno się bawić patykiem. Bez przesady!
Zacznę od tych bardziej egoistycznych, czyli korzyściach dla mamy
1. Mamy, często nie wiedzą, co robić z dziećmi w domu. A codzienne chodzenie na plac zabaw może już się znudzić. Dla mnie takie wyjścia z małym dzieckiem, było prawdziwym motywatorem. Wiedziałam, że rano wstajemy, sprężamy się i wychodzimy. Cały dzień był bardziej zorganizowany, a przez to miałam wrażenie, że robimy coś wyjątkowego.
2. Mamy okazję spotkać się z innymi osobami dorosłymi, z którymi możemy normalnie porozmawiać. Pamiętam te listopadowe dni z niekończącym się kaszlem, kiedy marzyłam o tym żeby ktoś do mnie przeszedł i pogadał. Serio, wyjścia „do ludzi” zawsze mnie pozytywnie nakręcają. Tak samo jest z mamami – fajnie jest dzielić podobne pasje i móc porozmawiać o nich.
3. Zajęcia prowadzone przez specjalistów naprawdę inspirują. Dzięki nim będziecie miały więcej pomysłów, co jeszcze możecie robić w domu z dzieckiem. Często instruktorzy dają też wskazówki, jak można coś innego przetestować w domowych warunkach.
4. Nie oszukujmy się, fajnie jest, jak ktoś się zajmie naszymi dziećmi w bardzo rozwijający sposób. Zawszę patrzę na prowadzących z podziwem i wdzięcznością
5. Bardzo łagodne wejście w grupę dzieci. Jest to znakomita forma, bo rodzic wciąż jest blisko i nie ma tak jak w przedszkolach, czy żłobkach, że musi w końcu się wycofać. Czyli tak naprawdę jest to najłagodniejsza forma adaptacji do życia w grupie. Nie ma żadnych przymusów, dziecko może uczestniczyć lub tylko obserwować. Często dopiero po kilku zajęciach dzieci są chętne do uczestnictwa i to jest świetne, bo zrobią to dobrowolnie.
6. Dzieci mają namiastkę tego, co ich czeka w przedszkolu lub żłobku. Często zmienia się kapcie, przynosi swoje jedzenie, dzieci się witają. To doskonałe doświadczenie, bo jest zupełnie inne niż w domu.
7. Zawsze się czegoś nauczą, chociaż nam się może wydawać, że wcale nie korzystają z tych zajęć, bo tylko siedzą z boku. To zupełnie normalne. Wydaje mi się nawet, że dzieci, które aktywnie nie uczestniczą powinny chodzić na takie zajęcia, po to żeby się oswajać w łagodny sposób.
P.S. Na zajęcia adaptacyjne z Lilką chodziła moja z znajoma z córką, która po 3 miesiącach chodzenia dopiero zgodziła się stanąć z dziećmi w kole. To był mega sukces!
8. Śmiejcie się lub nie, ale takie wyjście do grupy dzieci to budowanie odporności. Dziecięce organizmy, które znają tylko środowisko domowe mają możliwość obcowania z patogenami. Dzięki temu trochę łagodniej później przyjmą „bombę”, która czeka na nich w przedszkolu lub żłobku.
9. Ciekawość świata – w wieku 0-3 lata dzieci rozwijają się najintensywniej, więc warto je zabierać w takie miejsca, które spowodują, żę będą chciały jeszcze więcej poznawać
10. Na takie zajęcia może chodzić też babcia, czy niania. Według mnie jest to ważne żeby dzieci miały też kontakt z innymi osobami dorosłymi, pozwala to na łatwiejsze nawiązywanie kontaktów i mniejszy lęk separacyjny.
Dzięki pomocy moich czytelniczek udało mi się zebrać takie miejsca. A Wy jeżeli macie w swoim mieście takie zajęcia godne polecenia, to koniecznie dopiszcie je do listy.
My chodziliśmy na darmowe zajęcia do Biblioteki na ul. Chłodną ( teraz są w poniedziałki) WOLA
Fundacja „Sto pociech” ma szeroką ofertę zajęć dla dzieci ŚRÓDMIEŚCIE
Klub „W trakcie” WAWER
Malinowo TARGÓWEK
Urwisowo w Domu kultury „Kadr” MOKOTÓW
Polana WILANÓW
Mama Wśród mieściu MURANÓW
Warszawska Strefa Rodziny (w różnych dzielnicach KLIK)
Mamy czas BIELANY
Mamo Tato ŻOLIBORZ
Samo Centrum Wszechświata WOLA
Ansekabanse WOLA
Cafe nutka, zajęcia Montessori (WOLA)
Pompon WOLA
Mamy dom MOKOTÓW
Służewski Dom Kultury URSYNÓW
Kółko i krzyżyk ŻOLIBORZ
Kofifi ŻOLIBORZ
Dębki – to podobno stan umysłu. Niektórzy jeżdżą tam po kilkanaście lat z rzędu. A my już drugi raz byliśmy w Dębkach i jestem absolutnie zakochana w tym miejscu. Nawet mój mąż, który za Bałtykiem nie przepada powiedział, że bardzo mu się tam podoba. Nie wiem co te polskie morze w sobie ma, że mnie tak do niego ciągnie? Wybaczam deszcz, zmienną pogodą i wiatr urywający głowy. Kocham tam być.
Byliśmy w kilku nadmorskich miejscowościach – vide Gdańsk z dziećmi, ale to Dębki skradły moje serce i wiem, że tam będziemy wracać. Obserwowaliście nas w czasie naszego pobytu i Was też zainteresowało to miejsce. Dziś napiszę o tym, co nas urzekło tam najbardziej i które miejsca polecamy.
W ostatnią niedzielę wakacji dojazd zajął nam 4h 40 min z jednym krótkim postojem. Jechaliśmy autostradą szybko i bez żadnych problemów.
Dodam też, że nasze nadmorskie pobyty zawsze planujemy na ostatni tydzień sierpnia. Od kilku lat ten termin jest dla nas idealny, bo już jest pusto, ale wszystkie sklepy i restauracje nadal są otwarte.
Do tego zawsze mamy w tym czasie pogodę. Myślę, że taki wyjazd na koniec sezonu to dobry pomysł -szczególnie z dziećmi. Miło jest tak powoli wkraczać w rok szkolny i wykorzystać ostatnie dni wakacji.
Dębki według mnie są miejscowością idealnie przystosowaną do potrzeb rodzin z dziećmi. Właściwie jest tu wszystko, co lubimy robić na takich wyjazdach, więc dal nas jest idealnie. Zdaję sobie sprawę, że każdy ma inne potrzeby, a wyjazd do Dębek to taki kompromis pomiędzy dostępnością dobrego jedzenia, atrakcji dla dzieci, a jednocześnie bez wszechogarniającego „festynu”.
W tym miejscu jest w wersji light. Nigdzie nie słyszałam disco polo, chamskich zachowań na plaży: picia piwa czy też palenia papierosów.
W tym roku zatrzymaliśmy się znów w Domkach Nemo, które idealnie odpowiadają na nasze potrzeby. Tym razem byliśmy w 19 osób (10 dorosłych i 9 dzieci). Domki są przystosowane do rodzin z dziećmi i są wyposażone w: pralki, w niektórych są zmywarki, łóżeczka, wanienki, barierki na łóżko itd.
Na samym środku jest duży plac zabaw. Siedząc na tarasie można mieć dzieci na oku. My w domkach spaliśmy po dwie rodziny i tak nam się sprawdziło najlepiej.
Wejście 21 chyba najbardziej przypadło nam do gustu, bo jest tam bar: Kontener Dębki, gdzie wieczorem z głośników grała przyjemna muzyczka, można było zamówić grzane wino, a dzieciom kukurydzę. Plaża w Dębkach wszędzie jest bardzo szeroka, a piasek przypomina mąkę i jest cudowny. Do zejścia 21 można dojść pomijając stragany (a to ważna informacja dla rodziców;).
prowadzi na najpiękniejszą plażę w Dębkach, czyli przy ujściu rzeki Piaśnicy. Miejsce jest absolutnie piękne, bo rzeka jest płytka i bardzo spokojna. Można ją przejść bez problemów. W tym miejscu dzieci mogą korzystać z nadmorskich fal i rzeki. Jeżeli zejdziecie w tym miejscu to dodatkowo będzie osłonieni od zachodu kawałkiem lasu, więc nie będzie na Was wiało. Wchodzi się obok parku linowego Tarzanek.
Jeżeli pójdziecie dalej za parkiem linowym to przejdziecie przez rzekę i też dojdziecie na plażę, ale z wózkiem jest to trudna trasa, bo przez bardzo długi odcinek jest piaszczyście.
jest wybrukowane, więc trochę łatwiej się prowadzi wózek, ale zdecydowanie jest tam więcej ludzi. Przy samym zejściu jest wieża widokowa, która jest ciekawą atrakcją do zobaczenia. Przy tym wejściu też jest bar. Dodatkową atutem tego wejścia są łódki, które stoją na plaży. To tam mamy najpiękniejsze zdjęcia. Dzieci bardzo lubiły przychodzić właśnie tutaj, bo właziły do łódek i się tam bawiły.
Do innych wejść jeszcze nie doszliśmy, ale wszystko przed nami.
Oprócz standardowych takich jakie możecie spotkać w każdej nadmorskiej miejscowości i które doprowadzają rodziców do rozpaczy może skorzystać z tych naprawdę wartościowych.
W czasie 8-dniowego pobytu ani razu nie jechaliśmy samochodem, bo nie było takiej potrzeby. Właśnie dlatego nam się tam podobało, że od tego odpoczęliśmy. Wszędzie poruszaliśmy się pieszo.
Jest sporo restauracji, ale my korzystaliśmy tylko z kilku.
Ulubione Dębki Playa, gdzie macie do Waszej dyspozycji ogromny ogród z placem zabaw. Przepyszne jedzenie, menu dziecięce, krzesełka, przewijak w toalecie i miła obsługa. To tam najczęściej wpadaliśmy 19-osobową bandą na obiad i zawsze nam smakowało. Są też naturalne lody dla dzieci. Dębki playa są otwarte do końca września
Pan Kurczak, to miejsce przy wejściu nr 21, czyli teoretycznie najbliższe po drodze, ale jednak mam mieszane uczucia co do tej restauracji. Fakt, jedzenie jest wydawane bardzo szybko, ale bez smaku. Do tego maleńka sala zabaw dla dzieci i bardzo brudna. Kiedy mieliśmy do wyboru Dębki playa, a Pan Kurczak to woleliśmy jeszcze 15 minut maszerować do Playi.
Smażalnia „U Kaszuba” – tam raz zawitaliśmy na rybkę i była pyszna. Dorsz dosłownie rozpływał się w ustach, a turbot smakował mężowi, który za rybami nie przepada. W menu są również inne potrawy i były pyszne (np. placki ziemniaczane)
Zapiekanki u Dzika – oh do dziś wspominam zapiekankę z serem lazur, suszonymi pomidorami i świeżym szpinakiem. Dobre zapiekanki, które kupowaliśmy też dzieciom 🙂
Fajne miejsce – mega klimat, animacje dla dzieci i piękny wystrój (otwarte cały rok)
U przyjaciół – super standard i świetny plac zabaw na zewnątrz (czynne do połowy września)
Dębki playa – apartamenty, a na dole pyszna restauracja
Więcej miejsc nie znam, ale chętnie poznam.
A Wy, znacie Dębki? A może sami jeździcie do takiego miejsca, gdzie jest pyszne jedzenie i trochę atrakcji dla dzieci?