kontakt i współpraca
Dziś bierzemy na tapet pokój dziecka, a dokładnie pokój przedszkolaka! W poprzednim wpisie dotyczącym pokoju zabrakło Wam opisu. Na co warto zwrócić uwagę i jak tę powierzchnię zaaranżować?
W dzisiejszym poście postaram się Wam odpowiedzieć na wszystkie pytania o pokój dziecka, które pojawiały się w prywatnych wiadomościach.
Trochę czasu upłynęło i wprowadziłam kilka modyfikacji w Pokoju dwulatki. Wszystko po to aby przystosować go do dziecka w wieku przedszkolnym.
Do tej pory miała kącik z zabawkami w dużym pokoju: stolik z krzesłem i mała komoda na zabawki. Jej łóżeczko stało u nas w sypialni. Uznaliśmy, że szkoda nam tej przestrzeni w sypialni, z której korzystamy tylko w nocy. Tak wyglądała jej przestrzeń wcześniej.
Przystosowane otoczenie
Nie ukrywam – ciężko było się rozstać z łóżkiem 160×200 z bardzo wygodnym materacem. Jednak po rozważeniu wszystkich za i przeciw zdecydowaliśmy o stworzeniu pokoju dla dziecka.
Wszystkie założenia udało nam się zrealizować, jednak w czasie użytkowania pokoju dodałabym kilka ulepszeń. O nich będzie później.
Własny pokój nie jest niezbędny do prawidłowego rozwoju, jest to “wynalazek” dzisiejszych czasów. Kiedyś dzieci nie miały swoich pokoi, co wcale im nie przeszkadzało w harmonijnym rozwijaniu się. Czasy się jednak trochę zmieniły i zamiast 5-6 godzin dziennie na podwórku dzieci spędzają ten czas w domu, więc warto zapewnić im stymulujące otoczenie.
Czy dzieci MUSZĄ mieć swój pokój? Nie! Jednak chcę na coś zwrócić uwagę: ważne jest posiadanie swojego kąta. Własnego miejsca, w którym może trzymać swoje rzeczy i być za nie odpowiedzialnym. Nieważne czy ten kącik będzie w pokoju starszego rodzeństwa czy też będzie w salonie. Warto jest taką przestrzeń wydzielić. Wpłynie on bardzo pozytywnie na rozwój dziecka.
Najważniejsze wg mnie jest ustawienie mebli.
Zwróćcie też uwagę, która ręka dziecka jest dominująca. Jeżeli stolik do pracy jest ustawiony na ścianie bocznej ręka pisząca lub rysująca nie może zasłaniać źródła naturalnego światła. Nasze biurko to Les Gambettes.
Również o nie pytacie. Nie kosztują tyle co zestaw z Ikei, ale już teraz wiem w jakim stanie byłaby tańsza wersja. Dzięki temu, że jest to porządny mebel na lata nie muszę ograniczać dziecka jak ma się z nim obchodzić. Obrazki powstają na nim nawet długopisem.
Mogę go szorować szorstką stroną gąbki z cifem i nie zostanie nawet rysa, nie mówiąc już nawet o odpryskach jakie się pojawiają na innych meblach w trakcie zwykłego użytkowania. Te meble są niezniszczalne.
najlepiej sprawdzi się łóżko jak najdalej od okna, a przestrzeń najbliżej okna lepiej wykorzystać na strefę do zabawy. Światło (szczególnie w okresie wiosenno-letnim) nie będzie wybudzało dziecka.
wg preferencji. Komoda w pokoju mieści wszystkie ubrania, w których chodzi obecnie Lilka, a do tego kosmetyki oraz koce i kołderki. Nasza ma 3 lata, a wygląda z bliska jakby miała 10. Następnym razem kupiłabym coś bardziej trwałego, zwłaszcza, że jest dość klasyczna. Np. po postawieniu kubka z wrzątkiem i olejkiem do inhalacji zrobiło się szpetne kółko na samej górze.
A jak chciałam wyszorować ją środkiem chemicznym to w kilku miejscach farba zwyczajnie zeszła. Jeżeli jesteście jeszcze przed zakupem to pomyślcie o bardziej trwałej firmie np. Quax
warto umiejscowić je już na początku projektu. Mi zależało na tym, aby dziecko miało swobodny dostęp do zabawek lub książek. Jest to nieco utrudnione na małej przestrzeni, ale sobie radzimy. Półka z Ikei powieszona jest nisko żeby nie było problemów z dosięganiem do interesujących rzeczy. Mogłabym zrobić słupek z półkami aż po sufit. Wykorzystałabym pustą przestrzeń ponad nią. Ale!
Lilka nie miałaby swobodnego dostępu do najwyższych półek. Po prawie roku użytkowania mogę Wam jeszcze doradzić żeby półki nie były zbyt głębokie. Większość zabawek i pomocy jest niewielkich rozmiarów i nie ma co marnować przestrzeni. Fajnie sprawdza się ta co my mamy (nie ma już jej w sprzedaży w Ikei). Ale można stworzyć samodzielnie bardzo podobny regalik montując trzy półki na wspornikach.
zapytań o to łóżko (Minnen Ikea – nasz model ma trochę inne rzeźbienie) dostałam może 200. Postaram się Wam odpowiedzieć na wszystkie pytania tutaj. Kupiliśmy je w lipcu 2014 roku, czyli Lilka miała 2 lata 4 miesiące. Wybrałam je pod względem wyglądu – (przyznaję się!)
Czy to był dobry wybór? Niestety nie.
Jeżeli mogłabym cofnąć czas inaczej bym to zorganizowała. Najpierw kupiłabym kosz mojżeszowy np. ten i postawiłabym go przy naszym łóżku. Nie musiałabym nawet wstawać żeby wyjąć dziecko do karmienia, a do tego zajmuje mało miejsca. Pierwsze łóżeczko kupiłabym (ok 6 msc.) w większym rozmiarze 70 x 140 (a nie 60 x 120) i koniecznie musiałoby mieć zdejmowany bok z możliwością zamontowania barierki.
Wystarczyłoby do 4-5 roku życia, a później kupiłabym już normalne duże łóżko 90×200.
Nie dało się w nim zamontować barierki. Musieliśmy obkładać podłogę poduszkami i zabezpieczać kocem. A i tak raz czy dwa udało jej się z niego spaść. Przez to, że ma druty musimy używać około 10 poduszek albo jedną wielką Maylily żeby móc wygodnie na nim siedzieć i czytać książki.
Ciężko jest też znaleźć prześcieradła do tego materaca. Materac do niego jest w 3 częściach. Kiedy naciągnie się prześcieradło z gumką część ruchoma się unosi (!!!). A innych prześcieradeł nie toleruję, bo muszę je codziennie poprawiać.
Tak więc używamy cudnych prześcieradeł z Fabryki prześcieradeł, ale tylko na tę nieruchomą część w rozmiarze 70×140. Resztę przykrywam kocem. Na szczęście na moją prośbę Fabryka prześcieradeł wprowadziła prześcieradła na ten rozmiar materaca. Z pościelą też mam nie lada kłopot, bo kołderka już jest za mała, a dużej kołdry nie ma w takim rozmiarze.
powstała w mojej głowie z zapotrzebowania na niskie półki oraz zakrycia kaloryfera. Miejsce pod szerokim parapetem wydawało się być idealnym. Sama zrobiłam projekt i znalazłam wykonawcę. Nie jest to tanie rozwiązanie – kosztowała z transportem ok 1200 zł. Ale jestem z niej bardzo zadowolona.
Płyta fornirowana jest wykonana z metalu, na której za pomocą magnesów Lilka może wieszać swoje prace. Dostęp do kaloryfera jest ograniczony, ale i tak go nie włączamy (ze względu na alergie), a w nocy przykrywam ją dodatkową kołderką.
Plecak jeansowy ombre – tutaj
ustawienie książek frontem do pokoju bardzo się sprawdza. Kolorowe okładki są ciekawą dekoracją i zachęcają aby je wziąć do ręki. Łatwiej jest jej również je tam odkładać. Nie mieszczą nam się wszystkie książki dlatego regularnie je wymieniamy. (Seria Ribba Ikea-dostępna już tylko na allegro).
Lampka chmurka tutaj Naklejki deszcz
Naklejka do pisania kredą – tutaj
Na łóżku mamy dwustronną, bawełnianą narzutę Jollein – bardzo jestem z niej zadowolona, bo służy nam w dzień, a w nocy nakrywam ją na małą kołderkę. Przez to odkryłam świetny sposób na ciągle rozkrywające się dziecko:) Narzuta miała spore wzięcie i będzie znów dostępna w marcu.
Kredki świecowe zastąpiłam już ołówkowymi. Wprowadziłam też bardziej “dorosłe” narzędzia plastyczne takie jak np. pastele.
Szufladka w biurku kryje wszystkie niezbędne narzędzia: nożyczki, klej, temperówka, gumka, taśma klejąca.
Przy biurku ustawiłam rzeczy potrzebne podczas pracy przy stoliku: farby, kartki papieru na szufladce aby miała do nich swobodny dostęp, szablony do odrysowywania, kolorowanki itd…
Od niedawna ( z dużym powiedzeniem) stoi również kosz na śmieci. Muszę tylko jeszcze kupić małą szczotkę i szufelkę.
Wczoraj (dlatego nie ma jej na głównych zdjęciach) przyszła pufka Jollein, która w środku jest wypełniona styropianowymi kuleczkami (coś jak worek sako). Fajnie prezentuje się w jej pokoju i w naszym nieco surowym salonie.
I czy powinno Cię to martwić?
W trakcie mojej pracy w przedszkolu wielokrotnie byłam proszona o przyjrzenie się dzieciom, które chodzą na palcach w trakcie swobodnej zabawy. Najczęściej komunikaty nauczycieli brzmiały tak: “Aniu, proszę rzuć okiem na Kazia, Franka, Maję, bo chodzą na palcach”. A wiecie dlaczego? Bo chodzenie na palcach jest niby zwykłą czynnością, a jego przyczyna może być naprawdę poważna. Dlatego dziś chciałabym Wam dziś ten problem przybliżyć. Najczęściej jest kojarzone z zaburzeniami ze spektrum autyzmu. Jak się okazało zależne jest od grupy zawodowej w jakieś się poruszamy, bo np. fizjoterapeuta, który zobaczy dziecko chodzące na palcach najpierw będzie podejrzewał obniżone napięcie mięśniowe.
O ile nie mamy problemu z zauważeniem czy dziecko chodzi w danej chwili na palcach to bardzo ciężko jest nam dostrzec przyczynę tego zachowania. Uważane jest za normę rozwojową ok. 2-3 roku życia. W tym wieku bez ŻADNEJ zdrowotnej przyczyny dziecko MOŻE chodzić na palcach. Chodzenie na palcach ułatwia utrzymanie równowagi i pomaga w regulacji napięcia mięśni prostujących tułów.
O ile na poprzednie pytanie było bardzo łatwo odpowiedzieć tak z znalezieniem przyczyny może być trochę więcej kłopotu. Istnieje naprawdę wiele powodów takiego wzorca poruszania się. Czasem nawet nie da się znaleźć jednoznacznej odpowiedzi. Co nie zmienia faktu, że warto jej poszukać.
Dłonie i ręce są częściami ciała, które mają miliony receptorów dotykowych. O ile na dłoniach wydaje nam się to oczywiste to unerwienie stóp może wydawać nam się dziwne. Jest to pewnie pozostałość po naszych przodkach.
Wracając do nadwrażliwości dotykowej stóp. Jeżeli podejrzewamy takie u dziecka warto udać się na diagnozę do terapeuty Integracji Sensorycznej. Dlaczego tak się dzieje? Dziecko idąc na palcach unika pełnego obciążenia stóp, aby zapewnić stopie jak najmniejszą powierzchnię styczną z podłożem.
Dziecko odczuwa ogromny dyskomfort stawiając całą stopę, a może to być nawet bolesne. Często dzieci nie są w stanie powiedzieć co im przeszkadza- są tylko rozdrażnione i nie mogą skupić się na jednej czynności. Warto wtedy obserwować również stopy- co się dzieje z nimi pod stolikiem.
pozycja zgięciowa – pojawia się w 12 tygodniu życia płodowego, a integruje się (czyli zanika) ok 2-4 miesiąca życia, ale może występować w formie wygaszonej do 3 roku życia
pozycja wyprostna – pojawia się podczas porodu siłami natury, a integruje się stopniowo aż do 2-3, ale może występować formie wygaszonej do 3 roku życia
Jeżeli po tym czasie odruch w pozycji wyprostnej nie zaniknie dziecko może chodzić na palcach, a do tego mogą wystąpić inne zaburzenia.
Przez chodzenie na palcach dzieci próbują regulować napięcie mięśniowe całego ciała. Warto zwrócić na to uwagę, jeżeli wyraźnie widać napięte mięśnie trzeba skonsultować się terapeutą Integracji Sensorycznej.
Obniżone napięcie powoduje nierówną pracę mięśni w okolicach bioder i może wywoływać kompensacyjne chodzenie na palcach
diagnozowane jest o wiele wcześniej
charakterystyczne dla tej choroby jest to, że stopa jest tej pozycji również podczas leżenia. Wizyta u ortopedy jest konieczna, gdyż może doprowadzić do skracania ścięgien Achillesa.
Tak jak wspomniałam wyżej- nie każde chodzenie na palcach ma swoją przyczynę. Ważne jest obserwowanie własnego dziecka i w razie potrzeby odpowiednia konsultacja u specjalistów (ortopedy, fizjoterapeuty, terapeuty Integracji Sensorycznej). Najczęściej zanika około 5 roku życia, ale jednak po 3 roku życia szukałabym przyczyny. Najbardziej może być niepokojące kiedy towarzyszą inne zaburzenia takie jak: opóźniony rozwój psychoruchowy, opóźniony rozwój mowy, trudności w skupianiu uwagi, wrażliwość na bodźce.
Bibliografia:
Zapraszam też do wpisu – Stopy dziecka
Lubię podsumowania, dlatego postanowiłam zamieścić dziś ranking książek, które pojawiły się u nas w poprzednim roku – Najlepsze książki 2015
Zacznę od tych najbardziej ulubionych.
Miłość do tej bajki trwa u nas od ponad roku, a w wersji książkowej jest równie atrakcyjna. Gdybym miała wybrać najczęściej czytaną książkę w 2015 roku to byłaby Masza.
Książka zupełnie w innym klimacie jeżeli chodzi o ilustracje i tekst. Jednak pamiętam ile razy ją czytałyśmy. Dostarcza ciekawych doznań podczas czytania i element magiczny (w każdej stronie wycięty jest kształt, przez który można zajrzeć). Jest to bardzo mądra opowieść z morałem, szczególnie w dzisiejszych, konsumpcyjnych czasach.
Książka przywieziona z podróży do Holandii. Do tej pory jest chętnie oglądana przez córkę. Ciężko jest ją dostać w Polsce, ale czasami pojawia się w różnych księgarniach, a naprawdę warto. Ta pozycja była wielokrotnie nagradzana w różnych konkursach.
W książce nie ma tekstu, więc każdy może interpretować ilustracje (przepiękne) na swój sposób. Widzę jak z wiekiem zmienia się odbiór tej książki. Bardzo polecam!
Zachwyt nad tą książką nie ustaje u nas od grudnia. Zarówno tekst jak i ilustracje trafiają w nasz gust. Jest to opowieść niewidomej dziewczynki przedstawiona w bardzo sensualny sposób. Dla prawdziwych wrażliwców będzie idealna.
Seria o Kastorze zawitała w naszym domu trochę za późno (idealna dla dzieci 2+) jednak wciąż jest to jedna z ulubionych książek. Tak jak już wielokrotnie pisałam dzieci uwielbiają rozkładanie złożonych czynności na czynniki pierwsze. I taki jest właśnie Kastor! A do tego piękne ilustracje i mądra treść.
Przygody małej Madeline towarzyszą nam przed każdym zasypianiem. Powtarzalność i stały rytm tej książki sprawiają, że jest to bardzo fajna książka. Tekstu jest niewiele, a ilustracje nie są aż tak oczywiste.
Książka, która śmieszy i uczy myślenia. Jest to jedna z pozycji, która L. uwielbia czytać sama, bo tekst zna już na pamięć. Bardzo błyskotliwa i ciekawa pozycja.
Książka, która idealnie wpasowała się w naszą sytuację. Dzięki wyrazistości bohaterki i jej rodziny polubią ją również dzieci, które nie noszą okularów. Z niecierpliwością czekam na dalsze części tej serii- “Małe katastrofy”, bo zapowiada się bardzo ciekawie.
Ćwiczymy buzię i języki na wesoło podczas czytania- bardzo fajna propozycja do utrwalania w domu. Ciekawe ilustracje i niebanalny tekst sprawiają, że dzieci chcą do tej książki wracać.
Książa o spełnianiu marzeń. Napisana prostym językiem, ale w bardzo interesujący sposób. Piękne ilustracje dopełniają ciekawą treść.
A teraz zapowiedzi książek, które ukażą się w 2016 roku. Czekamy z niecierpliwością
Brakowało na rynku ciekawej książki o zawodach, a już w marcu ta będzie dostępna na rynku. Można podejrzeć ją w środku tutaj
“Na pokładzie!” “Za kierownicą”- Eva Oburkova wyd. Bajka
Rozkładana książeczka w formie harmonijki dla młodszych dzieci.
Zapowiada się prawdziwa uczta dla zmysłów…
Premiera: początek 2016 r.
Książka jest już dostępna w sprzedaży. Ciekawe ilustracje i spora dawka wiedzy.
Taki klasyk w końcu w polskiej wersji językowej już w maju
Już w lutym będzie dostępna książka o zasypianiu. Łagodna i przyjemna jak baranek:)
Dalsze losy Kici Koci tym razem w lesie. Kolorowanka połączona z książką do czytania.
*Tytuł to cytat z wiadomości od jednej z czytelniczek
Są naszą podporą, dają nam poczucie przynależności, pomagają jak najlepiej potrafią. Dziadkowie, za chwilę ich święto. Jaką rolę pełnią w życiu naszych dzieci oraz naszym? Dziś chciałabym napisać o NICH. O naszych bliskich.
Zmieniły się trendy, moda i podejście. Kiedyś dzieci jak ryby głosu nie miały. Teraz często są osobami decyzyjnymi w rodzinie. Nasi rodzice mają okazję bacznie obserwować te zachodzące bardzo dynamicznie zmiany.
“Załóż kapcie, bo będzie chory”—> “Ale my stosujemy zimny chów i może chodzić boso”
“Nie noś jej tyle, bo się przyzwyczai”—>”Bliskości nie da się przedawkować”
To tylko przykładowe rady jakie możemy usłyszeć od rodziców, ale są skierowane w wychowanie naszych dzieci. Zazwyczaj na wszystko inne co nie zawiera się w naszej teorii wychowania reagujemy alergicznie. Mało tego, często nie pozwalamy nawet na inne metody w obawie o dobro naszych dzieci. A wiecie, że dziadkowie też chcą dobrze? Chcą nawet najlepiej.
Nie było podręczników ani wielu wydumanych teorii na ten temat. Zaspakajało się podstawowe potrzeby dziecka i tyle. Nikt się nie zastanawiał czy nadmiar cukru może szkodzić i czy chodzenie na boso stymuluje układ dotykowy. Przez migracje do innych miast w poszukiwaniu pracy jesteśmy często oddaleni od rodziców o setki kilometrów.
Zapewniamy dzieciom sporadyczny kontakt od święta i często wymagamy od dziadków respektowania naszych zasad. A dziadkowie, jak to dziadkowie- spragnieni kontaktu chcą naszym pociechom dać przysłowiową gwiazdkę z nieba.
Czekała na mnie odłożona porcja czekoladowych cukierków i ciastek. Babcia z dziadkiem od samego przyjazdu dogadzali wnukom. Ulubione potrawy pachniały na stole (wszystkie na słodko), pachnący truskawkami kompocik i oczywiście deser.
Dziadek przezywał mnie “Anka Cyganka”- wtedy okropnie mnie to denerwowało – a teraz wiem, że w taki sposób okazywał zainteresowanie, a po kieszeniach upychał cukierki. Kiedyś nie rozmawiało się w otwarty sposób z dziećmi- nie byli dobrymi interlokutorami. Z dziećmi można było się powygłupiać, a miłość okazywano przez jedzenie.
bo przeczytaliśmy Stein, Cohena i innych psychologów. Najlepszym nauczycielem jest życie. A ten kto żyje dłużej ma większe doświadczenie. Dziadkowie mają zupełnie inne podejście do naszych dzieci niż mieli do nas- jako rodzice i nie możemy mieć o to pretensji. Dlatego też często to powoduje konflikty. Nie możemy patrzeć na swoich rodziców przez taki pryzmat. Oni mają teraz inną rolę. Są dziadkami z wszystkimi przywilejami. Mają swoje podejście i my musimy to uszanować. My musimy wyjść w pewnym stopniu z roli ich dzieci. To my w domu- stawia
my granice i pilnujemy ich jak Cerber, a każdą próbę wkroczenia w te zasady traktujemy jako zamach. Moim zdaniem jest to bardzo złe podejście. Musimy pozwolić dziadkom być dziadkami. Z tymi cukierkami i wszechobecną troską. Jeżeli na czymś bardzo nam zależy to po prostu zakomunikujmy ten fakt.
Czasami pewnych rzeczy ciężko jest się domyślić. Dzieci potrzebują różnorodności i w żaden sposób nie zachwieje to ich poczucia bezpieczeństwa. Dajmy dziadkom więcej luzu. Ja już przymykam oko na codzienny słodki kisiel, bo wiem, że moja córka będzie miała właśnie takie wspomnienie z dzieciństwa- “Mama, nie dawała mi cukru, ale u babci zawsze mogłam liczyć na słodki kisielek”. Sami zobaczycie:)
Za oknem nieśmiało zawitała zima. Taka prawdziwa: ze śniegiem, obrazkami z lodu na oknie i malowniczymi krajobrazami. Mróz przyjemnie szczypie w policzki, a nogi same się wyrywają do podjechania pół metra po zamarzniętej kałuży.
Banałem będzie stwierdzenie, że przez prawie 20 lat mojego życia nie lubiłam zimy, bo pewnie każdy tak ma. Dopiero kiedy pojawiają się na świecie dzieci zmienia nam się optyka i powracają wspomnienia z dzieciństwa.
Z każdym dodatkowym centymetrem śniegu przenoszę się do ferii zimowych u mojej babci i dziadka na wsi. Na ten temat można by było opowiadania wydać.
Budziły nas promyki słońca, które nieśmiało próbowały przebić się przez mrozowe malunki na szybach. Wygrzebywaliśmy się spod ciężkich pierzyn i szybko biegliśmy do kuchni żeby jak najszybciej usiąść na nagrzanej już ścianówce z kafli. Nie lada wyzwaniem było zmieszczenie się 6 małych ciałek na powierzchni jednego metra.
Grzaliśmy się i czekaliśmy na ciepłą zupę mleczną, która już bulgotała na piecu w garnku. Babcia zawsze pilnowała żeby nie zrobił się kożuch, no kto go lubił? Zjadaliśmy na prędce po dwa talerze i zaczynaliśmy snuć plany. Śniegu zazwyczaj było bardzo dużo, więc możliwości na spędzenie całego dnia na zewnątrz również.
Narty? Były tylko jedne biegówki. Sanki? 2 pary. Łyżwy? 2 pary na sześcioro. Figurówki o 5 rozmiarów za duże i powykrzywiane hokejówki. Nie przeszkadzał nam brak asortymentu sportowego. Mieliśmy jeden najważniejszy: wyobraźnię!
Zakładaliśmy po 4 pary spodni- ostatnią już po starszym rodzeństwie, bo się nogi nie mieściły od ilości warstw. 2 pary skarpet, a na to jeszcze wełniane robione przez babcię. Wszystko to ściągaliśmy ze sznurka przy piecu, gdzie się suszyły jeszcze z poprzedniego dnia.
Niektóre nabrały dziwnej sztywności. Do tego ciepłe swetry i kurtki lub kożuchy. Na głowę ciepłe czapki, na szyję szaliki (czasami po dwa) i rękawice palczatki. W takimi stroju ledwo się ruszaliśmy, ale byliśmy gotowi jak Jerzy Kukuczka na Everest.
Nie było bielizny termicznej i koszulek merino. Buty przemakały nam po około godzinie, bo nie miały żadnej membrany. Wiatr przez wszystkie warstwy ubrania lizał naszą delikatną skórę. Nikomu to nie przeszkadzało, bo nie było nam zimno. Ciągle byliśmy w ruchu.
głodni, wyziębieni, nieprzytomni ze zmęczenia. Ubrania od śniegu i lodu były sztywne. Przed wejściem obowiązkowo najstarsi obmiatali wszystkich miotłą zrobioną z gałęzi, bo wyglądaliśmy jak bałwany. Oblepieni cali śniegiem i lodem, a tylko poniżej czapki świeciły się szczęśliwe oczy.
Policzki malowane różem firmy Dziadek Mróz w kolorze buraczkowa czerwień. Zawieszaliśmy mokre ubrania na sznurek przy piecu i przebieraliśmy się w piżamy. Jedliśmy jajecznicę z 12 jaj prosto z patelni postawionej na stołku i zagryzaliśmy domowym chlebem z masłem. Po kolacji graliśmy jeszcze w karty i zasypialiśmy pod wielkim pierzynami przy ciepłym piecu.
Teraz wychodzimy maksymalnie na godzinkę i już mamy dość. Ubrani w membarny i merino szczękamy zębami z zimna. Brakuje nam ruchu, a przede wszystkim towarzystwa do zabawy. Bardzo nad tym ubolewam. Dlatego staram się zapewniać od początku sporą dawkę ruchu w zimowej aurze. Sanki, spacery, a w tym tygodniu debiutujemy na tafli lodowiska.
Chciałabym aby moje dziecko zimę traktowało tak jak ja- jako okazję do spędzenia aktywnego czasu na zewnątrz, a nie tylko powodu do marudzenia.
W moich latach dziecięcych nie brakowało mi specjalistycznej odzieży czy sprzętu sportowego. Jednak jest jedna rzecz, której brak odczuwam do dziś. Od długiego czasu spędzonego na zewnątrz i nie zabezpieczonej odpowiednio skóry miałam odmrożenia. Przez to, że skóra na twarzy jest bardzo delikatna, a w połączeniu z wilgocią od biegania popękały mi naczynka na policzkach.
Do dziś borykam się z tym problemem. Niestety, nie wygląda to estetycznie. Dlatego mam pewną zimową obsesję. Jest nią odpowiednia pielęgnacja delikatnej skóry, która narażona jest na mróz, chłód i zimny wiatr. Od samego początku dbam o to, żeby córka zawsze przed wyjściem (około 20 minut) miała zabezpieczoną skórę twarzy.
Nawet jak 3 lata temu była 4 miesięcznym berbeciem, leżącym w głębokiej gondoli i zasłonięta budą zawsze używałam kremu na zimę.
kupiłam już pod koniec listopada. W mojej ulubionej aptece miałam akurat chwilkę i mogłam spokojnie zobaczyć co jest w ofercie. Chwyciłam za niewielki sztyft, przeczytałam skład i oniemiałam.
To jest coś czego szukałam: brak wody w składzie, masło shea, które bardzo dobrze natłuszcza (zimą nie nawilżamy) najbardziej narażone na działanie zimna strefy (usta, nos, policzki). Odżywia i przede wszystkim chroni. Można go stosować od pierwszych dni życia.
Forma aplikacji jest genialna! Mój mąż nienawidzi smarować Lilki kremami. A tu nie mamy kontaktu z preparatem. Bezpośrednio ze sztyftu nakłada się na skórę. Nawet dziecko jest samo w stanie to zrobić. Po aplikacji nie mamy tłustych rąk. Niewielki rozmiar ułatwia zabranie nam go na podwórko i w razie potrzeby możemy wyjąć go z kieszeni i posmarować wytarte usta. A teraz to co lubię najbardziej. Po sezonach zimowych zostawały mi resztki kremu w tubce. Wyrzucałam go po jakimś czasie. A ten sztyft będzie z nami do końca do smarowania ust jako pomadka.
Prawda jakie to genialne? Cena też jest przyzwoita, więc uważam ten sztyft za odkrycie roku.
Jako uzupełnienie zimowej pielęgnacji wybrałam krem z tej samej serii Cold Cream Krem do twarzy. Jest to
do skóry suchej i narażonej na przesuszenia od pierwszych dni życia. Bardzo spodobał mi się jego skład, bo poza ochroną przed zimnem dodatkowo skórę odżywia.
Ma w składzie olejek Avocado, Masło Shea i olejki roślinne. Dodatkowo Ceramidy dostarczają skórze brakujących lipidów. Ten krem pozostaje na skórze nawet do 8h. Wygodna aplikacja (dla mnie, bo mąż używa tylko sztyftu;) i niewielki rozmiar sprawiają, że mam go zawsze w torebce i używam w razie potrzeby. Cena jest podobna jak sztyftu- mniej niż 20 zł.
Oba kosmetyki testowaliśmy w ekstremalnych warunkach pogodowych -18 stopni i dały radę. Sama też ich używałam i potwierdzam działanie.
Jak to dobrze, że skończyły się czasy kiedy podczas ubierania w kombinezony i smarowania kremem musiałam stawać na głowie żeby nie płakała. Teraz robi to z przyjemnością, bo wie, że na zewnątrz czeka ją sporo atrakcji.
Razem z marką Mustela przygotowałam dla Was konkurs ze wspaniałymi nagrodami. Wystarczy pod tym wpisem zostawić komentarz z dokończeniem zdania “Lubię zimę, bo…”. Konkurs będzie trwał do 27.01.2016 r. do północy. Wśród zainteresowanych wybiorę 3 najciekawsze wypowiedzi, które otrzymają taki Zestaw zimowy, który zawiera:
A my lubimy zimę, bo… TAK:)
Mama też dba o usta:)
A tata dba o takie atrakcje:
A po takiej aktywności tylko grzanie przy piecu kaflowym
Zdjęcia zostały wykonane w bardzo klimatycznym miejscu: Wiejska Zagroda Podlasie
Regulamin konkursu Regulamin Mustela
Bardzo dziękujemy za wszystkie ciekawe odpowiedzi. Zima na chwilę nas opuściła, ale mam nadzieję, że jeszcze wróci.
Nagrodzone komentarze:
27 stycznia 2016 at 19:43
Lubię zimę bo … rok temu zimą urodził się mój syn i teraz zima zawsze będzie kojarzyć mi się z jego narodzinami w piękny biały zimowy wieczór.Lubię zimę za … wspomnienia z dzieciństwa kiedy wieczorami tata zabierał mnie i mojego brata na spacer do lasu gdzie rzucaliśmy się śnieżkami lub robiliśmy orzełki na śniegu, kiedy uczyłam się jeździć na łyżwach na zamarzniętym stawie.
Lubię zimę za … wspomnienia z dorosłego dzieciństwa kiedy wyjeżdżaliśmy w góry gdzie przez cały dzień brnęliśmy w śniegu po pas z plecakami na plecach a potem dla rozgrzewki biegaliśmy boso po śniegu.Lubię zimę bo … kojarzy mi się z kursem turystyki zimowej, ze wspinaczką po lodospadzie i wycieczką na Zawrat i najpiękniejszymi zimowymi widokami Tatr.
Lubię zimę za … wspomnienie pobytu w schronisku w Dolinie Roztoki, gdzie razem z mężem byliśmy jedynymi gośćmi, grzaliśmy się przy kominie po całodziennych wycieczkach i objadaliśmy oscypkiem z żurawiną.
Lubię zimę bo … kojarzy mi się z urodzinami mojego męża, który jak nie był jeszcze moim mężem organizował imprezy urodzinowe przy ognisku co bardziej dymiło niż się paliło.
Lubię zimę bo … w nocy po nakarmieniu synka można usiąść w kuchni na stole z kubkiem gorącej herbaty i gapić się bez końca na płatki śniegu wirujące w świetle lamp ulicznych.
Lubię zimę za … ciepło i ciszę krajobrazu
Lubię zimę bo … mam nadzieję z każdym rokiem dopisać kolejne piękne wspomnienia czasu spędzonego z rodziną czy to w lesie za naszym domem czy też w moich ukochanych Tatrach.
—————————————————————————————————————————
20 stycznia 2016 at 08:36
Lubię zimę, bo ….Bo bezkarnie mogę zjeżdżać z wrzaskiem na sankach z górki i nikt nie patrzy na mnie jak na wariatkę- przecież mam dzieci i świetnie się z nimi bawię.Bo cały szary świat jest przykryty białą kołderką ze śniegu, który skrzypi rano pod stopami moich dzieci.Bo moje dzieci po zabawie na śniegu mają policzki rumiane jak najsłodsze jabłka.Bo można urządzać bitwy na śnieżki i mam okazję w wieku 31 lat poczuć się jak dziecko.Bo jest zimno:)Bo też pochodzę z Podlasia, krainy zimnem słynącej i mam bardzo podobne wspomnienia z dzieciństwa do Twoich:)
20 stycznia 2016 at 09:04
Lubię zimę, bo przychodzi tuż po szaroburej jesieni, zjawia się po cichutku, kiedy to ni stąd ni zowąd za oknem zaczyna padać śnieg! Najpiękniejsze są te ogromne białe płatki, wirujące wesoło i przykrywające wszystko, co spotkają na swojej drodze. I wtedy nie ważne kim się jest i ile ma się lat – człowiek po prostu wzdycha i uśmiecha się do siebie.
Później już tylko czekać na bezchmurne niebo, oślepiające słońce i wielki mróz… trzeba ciepło się ubrać (tak, żeby ledwo móc się w tym ubraniu poruszać), nasmarować porządnie policzki i nosy i gotowe! Można ruszać – na spacer, na sanki, na narty, na łyżwy, z dziećmi, z ciocią, z babcią, z ukochanym, ukochaną czy z psem – wszystko jedno! Ważne, żeby spacerując usłyszeć pod butami skrzypiący śnieg i poczuć wiatr w oczach zjeżdżając na sankach.
A gdy już dość tego mrozu, nosy czerwone, ręce skostniałe – pora wracać, ciepło w domu jest wtedy najcieplejsze, a pachnąca zupa najsmaczniejsza. Stopy na termofor, a w dłonie kubek gorącej herbaty z miodem, plastrem imbiru i gałązką rozmarynu… Do tego dobra książka, najlepiej w towarzystwie małej pociechy, która z równie czerwonymi policzkami jak Twoje gramoli Ci się na kolana.
Czasem z zimą nie ma żartów, kiedy mocno wieje, pada śnieg z deszczem albo mróz jest naprawdę mroźny… ale wtedy można przynajmniej bez wyrzutów sumienia siedzieć w domu i obejrzeć dobry film czy fajną bajkę, pograć w grę planszową albo upiec jakieś aromatyczne ciasteczka!No i po zimie przychodzi wiosna! Czy to samo przez się nie przemawia za tym, aby zimę lubić?
Autorów wyróżnionych komentarzy proszę o kontakt w ciągu 7 dni na adres e-mail: kontakt@nebule.pl
Kto będzie pierwszy ten wybierze sobie kolor Misia:)
Minął tydzień od ogłoszenia wyników i nie nie zgłosiła się jedna osoba. Wg regulaminu wybrałam kolejną osobę:
Czekam na wiadomość kontakt@nebule.pl z danymi do wysyłki
26 stycznia 2016 at 20:48
Lubię zimę, bo mimo iż nie jest to już taka zima, jaką zapamiętałam z dziecięcych lat, to wciąż ta pora roku sprawia, że moje wewnętrzne dziecko szaleje. Widząc spadający z nieba śnieg, otwieram buzię i łapię co większe płatki, szuram butami po świeżym puchu, albo dziarsko przemierzam białe chodniki, skrzypiące pod podeszwami. Jakby tylko nadarzyła się okazja, wsiadłabym na sanki i zjeżdżała żwawo z górki, drąc się w niebogłosy. Innym razem sturlałabym się po bielutkim zboczu, by u dołu wstać, otrzepać się, powiedzieć sobie (a raczej temu dziecku we mnie), „no już, wystarczy, pora do domu”.
Lubię zimę, bo mimo iż słońca jest jak na lekarstwo, a katar i kaszel to niejako nieodłączne jej składowe, jest w tej porze roku coś uroczego, magicznego. Magia zimy łączy się w mojej głowie ze Świętami, które przecież od dobrych paru lat są raczej wiosenne niż zimowe, a mimo to wyobraźnia działa na pełnych obrotach… I kiedy prezenty zjawiają się pod choinką, to mogę dać sobie uciąć rękę, że są lekko zziębnięte i opruszone śnieżną pierzyną.
Lubię zimę, bo jako kierowca z prawie dziesięcioletnim stażem właśnie zimą czerpię z jazdy najwięcej frajdy. Co prawda do pasji doprowadzają mnie inni uczestnicy ruchu, którzy na widok śniegu zwalniają i tempem dorównują matkom wózkującym, ale jakoś przymykam na to oko. ? Uwielbiam natomiast zbaczać z miejskich szos i odwiedzać co bielsze parkingi lub opustoszałe drogi, by sprawdzić się jako kierowca w warunkach dla mnie ekstremalnych. Po takim treningu lekkie poślizgi w białej miejskiej dżungli mi nie straszne – wiem, jak hamować, by opanować samochód, a przede wszystkim wiem, jak opanować emocje i nie dać się porwać panice.
I choć kocham lato, słońce, rozgrzany piasek pod stopami, to lubię zimę!
Wchodzicie do pokoju i widzicie bawiące się dziecko. Chwilę obserwujecie i słuchacie co tam do siebie gada. Po minucie stwierdzacie, że ta zabawa jest głupia i bez sensu. Czy tak naprawdę jest?
Nawet nie zdajemy sobie sprawy jaki wpływ wywierają na dziecko na pozór proste czynności. Często zabawa tematyczna jest bagatelizowana. Zdarza się też, że nie szanujemy wyborów dziecka, bo coś wg nas nie jest edukacyjne czy wartościowe. A to dziecko wie najlepiej czego potrzebuje do rozwoju.
Zabawa, która została wymyślona przez naszą pociechę często wnosi więcej dobrego niż jeżeli coś podsuniemy im pod nos i damy konkretną instrukcję (jak jest w Montessori). Ta dowolność wpływa bardzo korzystnie na wyobraźnię oraz planowanie. Uczy również myślenia tzw. “out of box”- poza schematem – tak bardzo pożądanego w dzisiejszych czasach.
Dziecko zazwyczaj ma gotowy plan, który realizuje punkt po punkcie wg jego rozkładu. Niekierowana zabawa tematyczna bardzo pozytywnie wpływa na rozwój społeczny. Odgrywając role przygotowuje się do sytuacji, które je spotkają, bądź w ten sposób radzi sobie z wcześniej przeżytymi problemami.
To tylko możliwe w czasie dziecięcej zabawy.
Domino to bilety:)
Na zdjęciach przepiękna kolekcja Maki Mon Ami zaprojektowana przez Dawida Wolińskiego.
Dziadkowie Lilki proszeni są o nie zaglądanie do tego posta:)
Również w tym roku stwierdziłyśmy, że takie prezenty będą najlepsze. Chciałam żeby to były użyteczne rzeczy, a nie zbieracze kurzu.
Dziś pokażemy, co fajnego razem zrobiłyśmy dla Dziadków z południa Polski i ze wschodu. Będą to w sumie dwa różne pomysły.
Potrzebujemy:
Zaczynamy od odmierzenia kawałka chusteczk i- tak aby pasował do świecy. Następnie chusteczkę naklejamy na kartkę papieru (na brzegach) taśmą klejącą- ułatwia to rysowanie po niej. Dziecko wykonuje rysunki, możemy wykropkować litery do połączenia (dla nie piszących). Następnie odklejamy delikatnie chusteczkę i oddzielamy warstwy.
Potrzebna jest nam tylko jedna (górna). Przykładamy chusteczkę do świecy i owijamy papierem woskowanym. Następnie włączamy suszarkę i kierujemy źródło ciepła na świecę. Robimy tak, aż chusteczka wtopi się w świecę. Gotowe!
Na kubku dziecko rysuje dowolne wzory lub pisze litery. Odstawiamy kubek do oschnięcia na 4 h. Następnie wkładamy go do nie nagrzanego piekarnika do utrwalenia na 90 min na 160 stopni. Dzięki temu zabiegowi napisy będą trwałe i nie zejdą nawet w zmywarce.
Wykropkowałam litery:
Dziecinnie proste:)
*A niektóre są nawet za 0 zł
Często chcemy ofiarować naszym dzieciom coś specjalnego. Takiego, żeby zaparło im dech w piersi i zaczęły skakać z radości krzycząc “Wow, wow, wow!”. Staramy się znaleźć coś wyszukanego, niebanalnego i bardzo angażującego. Poświęcamy na to długie godziny tylko po to, żeby sprawić dziecku radość.
A tymczasem im więcej czasu przeznaczymy na poszukiwania tym proporcja do reakcji naszej pociechy jest niewspółmierna. Znacie to? Ja tak! Dlatego dziś przygotowałam listę aktywności lub rzeczy, które uwielbiają dzieci bez względu na wiek. Czysta radość gwarantowana! Takie proste, a sprawia dzieciom najwięcej uśmiechu. Dodatkowo jest bardziej edukacyjne niż niejedna książka, bo doświadczone przez wszystkie zmysły.
widzimy za oknem coś interesującego, szybko zakładamy odpowiednie ubrania i biegniemy na zewnątrz. Takie obserwacje bardzo często wywołują u dzieci uśmiech, a dodatkowo uczą. A samo łażenie po kałużach w deszcz nauczy ich więcej niż niejedna lektura.
no które dziecko tego nie lubi? Uwielbiamy kolorowe banieczki unoszące się w powietrzu. A to jest zabawa za całe 2 zł:) Jeżeli pozwolimy dziecku dmuchać to dodatkowo będzie miało okazję ćwiczyć fazę wydechową.
nieważne czy darmowe, reklamowe czy takie kupione. Dzieci je uwielbiają i potrafią w kreatywny sposób wykorzystać. Można je odbijać lub malować po nich mazakami.
jeżeli codziennie pokonujecie trasy autem warto raz na jakiś czas kupić bilet i przejechać się komunikacją miejską. Jest to niezapomniane przeżycie, a nam się wydaje, że to niewygodne. Dzieci uwielbiają jeździć autobusem, tramwajem lub metrem, a jeżeli jeszcze pozwolimy im skasować bilet to gwarantuję, że będą trzymać go malutkiej rączce jak największy skarb.
kto by pomyślał, że to może być interesujące? A jednak jest i to bardzo! Pociąg odjeżdżający do Sulejówka może dziecko bardziej zauroczyć niż kucyk Pony. A jeżeli do tego umiemy dopowiadać ciekawe historie- dziecko będzie wniebowzięte.
nieważne czy w parku czy w środku miasta. Dzieci uwielbiają wrzucać kamyczki lub patyki. Jeżeli jest możliwość przebiegnięcia na drugą stronę i sprawdzenia czy ich skarb już płynie z pewnością na ich twarzy zagości uśmiech.
z rodzicem lub bez. Ta atrakcja jest bardzo pożądana w naszym domu. Sprawia wiele radości, a nic nie kosztuje, no może po jakimś czasie wymianę materaca. A dlaczego warto? Skakanie po sprężynach doskonale wpływa na układ przedsionkowy i pobudza go do pracy. Jedynie upadki mogą być niebezpieczne dlatego najlepiej upewnić się, że w pobliżu nie ma np. szklanego stolika. A nawet upadki uczą układ nerwowy reakcji obronnych;)
tania, prosta i bardzo edukacyjna czynność. Nieważne czy przy stoliku, w wannie czy na podwórku. Dzieci kochają wodę: przelewać, wylewać, psikać, zamrażać, roztapiać itd. Tyle nauki, a koszt niewielki. Dodatkowo ćwiczą motorykę małą.
mieszanie jajek i dodawanie łyżką mąki jest bardziej rozwijające niż niejedna zabawka. Do tego spędzimy razem naprawdę fajny czas, który nasze dziecko zapamięta na całe życie.
taka atrakcja za 2 zł. Mają wszystko to co dzieci kochają. Kolorowa kulka na wafelku lub patyczku często jest bardziej pożądanym obiektem niż klocki Lego. A do tego nie wiem czy wiecie lizanie lodów ćwiczy język:)
Takie proste, a sprawia tyle radości! Czas poświęcony dziecku jest najcenniejszą rzeczą jaką kiedykolwiek możemy podarować. Dlatego warto korzystać z mojej listy:)
Jeżeli spodobał Ci się ten wpis lub wywołał wspomnienia z dzieciństwa zostaw tu po sobie ślad, kliknij lajka lub udostępnij go na Facebooku
Czyli jak zwykle lekko spóźniona garść inspiracji na styczeń.
W ubiegłym roku wisiał na lodówce kalendarz strażacki, a w tym roku ten pozytywny od Mamarak. Można go wydrukować tutaj:
Gra “Zgadnij co to jest?” do pobrania za free na różne smartfony – dla wszystkich, którzy lubią gimnastykę komórek mózgowych.
Od dawna jestem wielbicielką gier słownych, a ta jest po prostu genialna. Coś jak jednoosobowe kalambury:) – do tego świetne ilustracje i zaskakujące hasła.
Nie mogłam się już doczekać kiedy wprowadzą ten serwis do Polski. Za niewielkie pieniądze 8, 10 lub 12 euro (tyle co jednorazowy bilet do kina) mamy dostęp do nowych seriali zza wielkiej wody. Nie spodziewałam się, że będzie tak duża oferta dla dzieci. Przedwczoraj nadrabialiśmy Madagascar 3 (z dubbingiem). Nie wszystkie filmy i seriale mają dubbing lub napisy, ale widzę, że jest tego coraz więcej. Ściągnęliśmy również Netflix na Playstation i oglądamy bez specjalnego podłączania. J
eżeli nie macie konsoli do komputera możecie podpiąć TV za pomocą kabla HDMI. Z członkostwa można zrezygnować w każdym momencie bez żadnych konsekwencji. Oglądając coś na Netflix ma się wrażenie, że film jest puszczony z płyty. Nic się nie tnie i nie wiesza, jak przy innych serwisach online. Na razie nie widzę żadnych minusów. No i w końcu Lilka może obejrzeć Mother Goose Club- świetny program z piosenkami do nauki angielskiego.
Dostaliśmy na Święta od znajomych taką maszynę do popcornu. Nie dość, że stylowo wygląda to sprawdza się w 100%. Wsypuję zwykłą suchą kukurydzę i wyskakuje pyszny popcorn. Maszyna nie potrzebuje nawet grama tłuszczu, więc można powiedzieć, że jest dietetyczny:)
Moje lektury na najbliższe miesiące
Niestety Planeta organica ostatnio bardzo mi przesuszyła skalp i szukałam czegoś nowego. W ulubionej drogerii w Rzeszowie wpadłam na nowości Insight (można znaleźć online). Skład powalił mnie na kolana i od miesiąca używam tego zestawu. Jest moc!
I moje nowe hobby, o które nigdy bym siebie nie podejrzewała!
Aż śmiać mi się chce jak sobie o tym pomyślę, bo chyba się starzeję. W domu były do tej pory dwa kwiatki: bonsai z 3 listkami i drugi, którego nazwy nie znam. Dba o nie mąż:)
A tu z nowym rokiem ja się za to wzięłam i szukam nowych ciekawych gatunków. Poluję również na doniczki:) Ten piękny sukulent wypatrzyłam u teściowej, która ma niesamowitą rękę do kwiatów. Mam nadzieję, że go nie zepsuję, bo będę próbować go przesadzić. Szukam teraz czegoś do Lilki pokoju żeby sama mogła o niego dbać.
Wybieram się z przyjaciółkami na “Moje córki krowy”– świetna obsada i doskonałe recenzje przekonały mnie już dawno. Teraz tylko musimy zgrać terminy.
Kiedy Lilka skończyła 6 miesięcy, zaczęła siadać i okazywać duże zainteresowanie jedzeniem kupiliśmy pierwsze krzesełko do jedzenia. Nie przepadam za nazwą “krzesełko do karmienia”, bo tak się złożyło, że akurat jej nie karmiliśmy. Ona jadła sama.
Nie zastanawiałam się nawet chwili nad wyborem, bo uznałam, że najprostszy model całkowicie spełni nasze oczekiwania.
Od początku było dla mnie jasne, że Lilka je z nami. Nawet przez myśl by mi nie przeszło żeby dawać jej jedzenie przed nami tylko po to żeby w spokoju zjeść swój ciepły obiad. Chcieliśmy budować naszą relację również przez wspólne posiłki. Jest to znakomity czas aby w spokoju porozmawiać o tym jak minął dzień albo jakie mamy plany na jutro. Bezcenne słowa z ust 2-letniej Lilki przy kolacji: “Jak tam Twoi klienci, Tato?”
Nie ma na stole zabawek, telewizor jest wyłączony, telefony zostają w innym pomieszczeniu. My razem jemy obiad i rozmawiamy. Jesteśmy tylko dla siebie. Od początku staramy się żeby kolację (w dni powszednie) i wszystkie posiłki (w weekendy) jeść razem przy stole w kuchni. I chociaż on zajmuje połowę pomieszczenia to uważam go za najważniejszy mebel w naszym domu.
Siedzenie przy stole to nie tylko konsumowanie kanapek i picie herbaty. To dla mnie coś więcej. Czas na rozmowę i bycie razem.
Ok 18 miesiąca życia Lilka zbuntowała się i nie chciała już siedzieć w swoim krześle, które było już lekko przymałe. Przy stole urzędowała na dużym, dorosłym krześle stojąc na kolanach. Próbowałam różnych podkładek, ale nie zdały u nas egzaminu. Dwa razy zaliczyła niezły upadek z kanapką w ręku. A ostatnio zaczęła siadać na piętach.
Zaprzyjaźniona fizjoterapeutka zwróciła mi na to uwagę, że nie jest to korzystne dla rozwoju układu kostno-stawowego. Przy okazji wyjaśnił się bardzo krótki czas spędzony przy stole. Lilce było po prostu niewygodnie. Zaczęłam szukać rozwiązań. Myślałam o zakupie wysokiego krzesła z Ikei. Jednak uznałam, że jest to bez sensu, bo nogi wiszą w powietrzu i nie mają podparcia.
Nie byłabym sobą gdybym nie zrobiła odpowiedniego researchu na ten temat.
Mamy to krzesło od 2 miesięcy i zakochani jesteśmy w nim od początku. Lilce przypadło bardzo do gustu. Jest jej wygodnie, siedzi wysoko, a nie tak jak wcześniej “nosem w misce”. Kręgosłup opiera się na wyprofilowanym oparciu, którego wysokość można bez problemu regulować, a stopy swobodnie stoją na podpórce. Między udem a kolanem jest zachowany kąt prosty, a plecy w stosunku do reszty ciała również ustawione są prawidłowo.
Nie służy już tylko spożywaniu posiłków, ale również wielu innym czynnościom. To tutaj powstają prace plastyczne, układane są puzzle i rysowane są głowonogi. Widzę, że ciągnie ze sobą rzeczy z pokoju żeby mieć dużą powierzchnię do pracy.
Lubię też jej widok przy stole. Mieszam jedną ręką zupę, a drugą pomagam znaleźć brakujący element układanki.
Żałuję, że nie kupiłam go 2,5 roku temu, ale perspektywa wieloletniego użytkowania z pewnością mi to wynagrodzi.
Tripp Trapp z zestawem BabySet, pasami i poduszką
Nie tylko do siedzenia przy stole:)
Po zdjęciu zestawu Baby set i szelek mamy krzesło, które posłuży do dorosłości.
I jak Wam się podoba? Wiem, że TT ma wielu miłośników dlatego razem z marką Stokke chcę Wam umożliwić poznanie tego genialnego krzesła. Mamy do wygrania krzesło Tripp Trapp z zestawem BabySet (taki jak na zdjęciach poniżej) w wybranym przez zwycięzcę kolorze.
Konkurs będzie trwał przez tydzień ( do północy 14.01.2016 r.) Najciekawszą odpowiedź nagrodzimy krzesłem Tripp Trapp z zestawem BabySet w wybranym przez zwycięzcę kolorze.
Wpis powstał we współpracy z marką Stokke
Zdjęcia w klimatycznym drewnianym domu zostały zrobione w Wiejskiej Zagrodzie Podlasie
Bardzo dziękujemy za wszystkie wypowiedzi. Ciężko było wybrać najciekawszą odpowiedź. Krzesło Tripp Trapp powędruje do…
Koralina:
Pojawiłem się w ich domu tuż po łóżku, regale na książki i ekspresie do kawy. Od samego początku mogli na mnie polegać, a ja odkrywałem przed nimi kolejne wcielenia: blatu roboczego, domowego biura, kącika scrabblistów i miejsca do codziennej wymiany myśli. Z przyjemnością poznawałem ich zwyczaje i powoli przywykałem do rytmu ich życia. Aż któregoś dnia obwieścili rodzinie radosną nowinę. Już myślałem, że się przesłyszałem, bo przez długi czas nic się nie zmieniło, ale po kilku miesiącach nowa rzeczywistość zapukała do drzwi razem z płaczącym niemowlakiem. Nogi dosłownie się pode mną ugięły – zawalony stertą prania, stosem poradników i wieżą z kubków po niedopitej herbacie ziołowej i kawie, ledwo sam siebie poznawałem. A to był dopiero początek! Coraz rzadziej stawiano na mnie talerze, za to często nade mną przysypiano. I kiedy wydawało się, że już nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć, z dnia na dzień znalazłem się w samym centrum kulinarnego poligonu doświadczalnego.
Pojawiłem się w ich domu tuż po łóżku, regale na książki i ekspresie do kawy. Od samego początku mogli na mnie polegać, a ja odkrywałem przed nimi kolejne wcielenia: blatu roboczego, domowego biura, kącika scrabblistów i miejsca do codziennej wymiany myśli.
Z przyjemnością poznawałem ich zwyczaje i powoli przywykałem do rytmu ich życia. Aż któregoś dnia obwieścili rodzinie radosną nowinę. Już myślałem, że się przesłyszałem, bo przez długi czas nic się nie zmieniło, ale po kilku miesiącach nowa rzeczywistość zapukała do drzwi razem z płaczącym niemowlakiem. Nogi dosłownie się pode mną ugięły – zawalony stertą prania, stosem poradników i wieżą z kubków po niedopitej herbacie ziołowej i kawie, ledwo sam siebie poznawałem. A to był dopiero początek! Coraz rzadziej stawiano na mnie talerze, za to często nade mną przysypiano. I kiedy wydawało się, że już nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć, z dnia na dzień znalazłem się w samym centrum kulinarnego poligonu doświadczalnego.
Byłem lepki od kaszek i przecierów, czyjeś małe rączki z zapamiętaniem wcierały we mnie warzywa w potrawce z królika, oprószały kawałkami chrupek kukurydzianych i zalewały mlekiem. W ciągu następnych miesięcy czułem się jak paleta w rękach szalonego malarza: pac! zieleń brokułu, pac! fiolet jagód, pac pac! czerwień pomidora. Słyszałem, jak mówiono przy tym, że bobas lubi wybór, mnie to się jednak bardziej kojarzyło z blatem ledwie widocznym.
W swojej drewnianej naiwności myślałem, że naukę łączenia barw mam już za sobą, ale okazało się, że czekały mnie kolejne niespodzianki. Nie minęło dużo czasu, a po rodzaju skrzypienia nauczyłem się odróżniać kolory kredek, dla których żadna kartka nie była zbyt duża, a moje blade sosnowe oblicze ożywiły zamaszyste pociągnięcia umaczanego w farbie pędzla. Kiedy w ruch poszły nożyczki, szybko pokryłem się skomplikowaną siecią zmarszczek. Zacząłem nabierać charakteru.
A ile się przy tym nasłuchałem…! I o Grzesiu, co szedł przez wieś, i o Gabrysiu, co sitem wodę czerpał, i o murzynku Bambo, co uczy się pilnie przez całe ranki. Odwiedziłem stragan w dzień targowy, stałem na stacji obok lokomotywy, byłem na wyspach Bergamutach i nauczyłem się, jak rozmawiać trzeba z psem. Czasami myślę sobie, że gdybym nie trafił do domu, w którym równie ważne jak to, co ląduje na talerzu, jest to, co wpada do ucha, prawdopodobnie nie poznałbym ani Tuwima, ani Brzechwy i nigdy nie odkryłbym, że owsianka najlepiej smakuje z poezją!
Znowu spędzamy ze sobą więcej czasu. Z prawdziwą przyjemnością obserwuję, jak cierpliwie prowadzą niewprawną jeszcze dziecięcą rączkę podczas pisania słów „mama”, „tata”, „dom”, pokazują, gdzie dołożyć kolejny element układanki i wyjaśniają reguły pierwszych planszówek. I chociaż czasami mam wrażenie, że od jeszcze jednego turlu turlu kostki do gry za chwilę pęknie mi głowa, zawsze okazuje się, że radosny śmiech towarzyszący rozgrywkom ma na mnie zbawienny wpływ. Gdzie tam olejowanie czy woskowanie! Nic nie konserwuje lepiej niż czysta miłość.
Taka jest moja historia. Teraz czas, abyś ty opowiedział mi swoją, Tripp Trappie w kolorze White.
Stół
GRATULACJE
Odezwij się do na kontakt@nebule.pl
Witajcie w Nowym Roku.
Czy też, tak jak ja, żegnacie stary rok z refleksjami? Od pewnego momentu czuję, że czas ucieka mi przez palce, a ja w żaden sposób nie potrafię tego zatrzymać. Końcówka roku (jak zawsze) była szalona. Wiele chwil udało mi się zapamiętać, ale w końcowym rozrachunku wciąż mam wrażenie, że jest tego za mało.
Patrzę na Lilkę i widzę małą dziewczynkę, która wciąż nas bardzo potrzebuje. A kiedy staje obok 6-miesięcznej córeczki mojej przyjaciółki mam wrażenie, że jest dorosła. Wtedy zaczynam myśleć, o tych chwilach, których jej nie poświęciłam i jest mi smutno. Ten czas już nigdy nie wróci, a podobno będzie leciał coraz szybciej.
W ubiegłym roku miałam tylko 2 postanowienia noworoczne. Udało mi się je zrealizować niewielkim wysiłkiem. Ale dopiero wtedy kiedy odpuściłam.
W styczniu dzielnie uczęszczałam na siłownię. O moich zmaganiach możecie przeczytać we wpisie – Jak (nie) schudnąć 10 kg
Nie czułam euforycznego stanu ani napływających endorfin. Kiedy zbliżał się czas wyjścia na zajęcia czułam, że jest to kolejny przykry obowiązek. A tak przecież nie powinno być. W lutym byłam już zaledwie kilka razy. W marcu może raz. Karnet przeleciał na pusto do lipca. Miałam ogromne wyrzuty sumienia. Mąż również miał powód do lekkich drwin;)
Ten rok chcę przeżyć bez konkretnych planów i bez stresu czekać na to co przyniesie mi los. Chcę żyć dniem dzisiejszym, a nie tym co będzie za jakiś czas. Czuję, że będzie mi z tym dobrze, bo wiem, że wykorzystam ten czas teraźniejszy w 100 %.
Jestem typem, który uwielbia mieć WSZYSTKO zaplanowane. Często niemożność spełnienia tego planu wprawia mnie w ogromną frustrację. Ostatnie lata nauczyły mnie tego żeby nic nie planować. A żyć tym co jest teraz. Nie myśleć też za dużo o przeszłości.
Happy Planner to prezent od męża (tfuuuu Mikołaja). Prosiłyście mnie o zdjęcia wewnątrz. Żadne fotki nie oddadzą piękna tego przedmiotu. Pominęłam co prawda część o planowaniu dalekosiężnym, ale będę z niego intensywnie korzystać w organizacji mojej pracy tutaj.