kontakt i współpraca
Stopa dziecka – rozwój w pierwszym roku życia, niepokojące objawy, profilaktyka wad stóp.
Dziś mam dla Was artykuł napisany przez mgr Karolinę Bojdo – fizjoterapeutkę neurorozwojową, PNF oraz trójpłaszczyznowej manualnej terapii stóp.
Pierwsze 12 miesięcy życia dziecka to czas, w którym stopa ma pozornie niewiele do roboty. Nie przyjmuje ciężaru ciała, ani nie jest używana do chodu. Wydawałoby się że nie spełnia żadnych istotnych funkcji. Taki obraz jest jednak bardzo mylący, gdy dokładniej przyjrzymy się rozwojowi tej części ciała.
Ważne, by pamiętać, że stopa funkcjonuje w odniesieniu do ułożenia innych stawów, gdzie kluczowa jest symetria i liniowość (ustawienie danych części ciała względem siebie): tułowia, miednicy, bioder, kolan.
Wady stóp zwykle występują w połączeniu z różnorodnymi nieprawidłowościami układu ruchu. Wyjątkiem są izolowane wady wrodzone, np. stopa piętowa lub końsko-szpotawa. Niemniej jednak po głębszym zbadaniu okazują się powiązane z innymi zaburzeniami. Ułożenie stopy z reguły wynika z zaburzeń napięcia mięśniowego na tułowiu lub nieprawidłowej stabilizacji miednicy, za którymi idzie wadliwe ułożenie bioder i kolan. Wszystkie wymienione elementy mogą wynikać z poziomu jakości napięcia mięśniowego dziecka.
Warto zaznaczyć, że w zakresie prawidłowego napięcia mięśniowego mieści się również to lekko obniżone oraz lekko podwyższone. Nie każdy z nas posiada idealne zakresy ruchomości stawów oraz wysoką jakość napięcia mięśniowego, co nie oznacza że u każdego będzie to powodowało problemy z postawą i dolegliwości bólowe w przyszłości. Wszystko jest kwestią indywidualną i wciąż poddawane jest badaniom naukowym.
W okresie noworodkowym dziecko wykonuje tzw. prymitywne kopanie. Jest to ruch naprzemiennego zgięcia i wyprostu nogi w obrębie stawu kolanowego, kontrolowany przez pień mózgu (tzn. odbywa się z tego samego poziomu, co kontrola oddechu – nie jest to świadomy ruch a automatyzm). W trakcie tej aktywności niemowlę opierając się paluchem o podłogę, stymuluje stawy i mięśnie krótkie stopy, kształtując jej sklepienie. W tym okresie pięta ustawia się w pozycji koślawej.
W tym czasie występuje również tzw. chód automatyczny, czyli prymitywny odruch polegający na tym, że dziecko postawione na podłożu i wychylone do przodu zaczyna wykonywać “automatyczne” kroki, obciążając stopy.
Pierwsze dwa miesiące są czasem, gdy noworodek adaptuje się do świata poza brzuchem mamy i, o ile lekarz nie zdecyduje inaczej, głównym zaleceniem powinien być spokój i przyjazna pielęgnacja noworodka (tzw. handling).
W dużym skrócie, polega ona na tym, by dać dziecku jak najwięcej okazji do doświadczania rotacji, skrętów oraz naprzemiennego obciążenia obu stron ciała.
Przykładem może być przewijanie pieluchy: nie ciągniemy dziecka za nóżki, tylko przekładamy je na boki trzymając za biodra. To samo dzieje się podczas odkładania i podnoszenia dziecka, kiedy zawsze staramy się wykonywać daną czynność przez bok – raz prawy, raz lewy. Można się również wybrać do terapeuty ndt bobath (fizjoterapeuty dziecięcego) w celu instruktażu, jak poprawnie stosować handling. Poza tym, pamiętajmy, aby od pierwszych dni życia malca, układać je na brzuchu w trakcie czuwania – może być krótko, ale często.
W tym czasie powinna mieć też miejsce pierwsza wizyta w poradni preluksacyjnej. Lekarz ortopeda wykonuje tam badanie USG pod kątem sprawdzenia u niemowlęcia ewentualnego występowania dysplazji stawów biodrowych. Należy pamiętać, że obecnie nie rekomenduje się tzw. szerokiego pieluchowania w profilaktyce dysplazji bioderek.
Rozpoczyna się kształtowanie rotacji zewnętrznej w stawie biodrowym, dzięki której ruchy ciała przenoszone są na stopę. Dziecko opanowuje tzw. podstawowy wzorzec ustawienia kończyn dolnych, czyli zgięcie, odwiedzenie i rotacja zewnętrzna biodra ze zgiętym kolanem. (Rysunek nr 1)
W praktyce często możemy zauważyć to ułożenie u dziecka położonego na plecach, które unosi nóżki nad brzuch. W tym momencie zanika koślawe ustawienie pięty i rozpoczyna się praca nad supinacją (odwróceniem) stopy.
Można zauważyć to podczas łączenia stópek podeszwami do siebie, co jest ich charakterystycznym ułożeniem w tym momencie. Równocześnie dziecko zaczyna sięgać rękami do stóp oraz wykonuje tzw. małe mostki (w leżeniu na plecach unosi pośladki i opiera się na stopach) po raz pierwszy obciążając piętę.
Pod koniec pierwszego kwartału stwórzmy dziecku jak najwięcej okazji do łączenia stóp w linii środkowej ciała w leżeniu na brzuchu poprzez jak najczęstsze układanie go w tej pozycji. Z kolei w leżeniu na plecach, staramy się podawać dziecku zabawki nad pępkiem, tak by sięgało po nie rękami i stopami łącząc je w linii środkowej ciała. Można wtedy założyć na stopy dziecka skarpetki z dzwoneczkami lub pomponami, tak by zainteresować nimi dziecko. Dodatkowo możemy też zachęcić niemowlę do unoszenia stópek nad brzuchem poprzez położenie ręki na brzuszku dziecka i przesuwanie skóry wraz z tkankami w kierunku głowy. W ten sposób dziecku łatwiej będzie unieść nogi.
Idealną zabawą rozwojową jest również ułożenie dziecka na kolanach i łączenie po skosie ręki ze stopą. W ten sposób dziecko zaczyna poznawać swoje ciało a także przekracza linię środkową ciała, co przyda mu się w kolejnych etapach rozwoju (np. przewrotach).
Dziecko rozpoczyna wykonywać ruchy chwytne palcami stóp, które wzmacniają krótkie mięśnie odpowiedzialne za ich wysklepienia. Ciekawostką jest fakt, że stopa niemowlaka zanim uzyska funkcję podporową, posiada już funkcję chwytną. W tym wieku niemowlę potrafi stopami chwycić np. kubeczek. Podczas tej czynności kształtowane są boczne krawędzie stóp, które dodatkowo ustawiają się w pełnej supinacji (odwróceniu). Jest to również czas na kierowanie ich do ust. W ten sposób dziecko zaczyna stymulować podeszwy czuciowo oraz zaczyna się proces ich odwrażliwiania przed kolejnymi etapami rozwoju w późniejszym okresie.
Aby wspomóc rozwój wzorców ruchowych w tym okresie, podajemy niemowlakowi leżącemu na plecach stópki do buzi. Możemy też drażnić jego stopy różnymi fakturami (np. piłeczką z kolcami, filcem lub piórkiem) i zachęcać je do chwytania zabawek za pomocą stóp, wkładając w nie piłeczkę lub kubek.
W leżeniu na brzuchu zachęcamy natomiast dziecko do wysokiego podporu, czyli oparcia się na otwartych dłoniach z wyprostowanymi łokciami. Dziecko opiera się wtedy również na udach, ćwicząc wyprost w biodrze, potrzebny później do chodu. Na początku najłatwiej jest ułożyć dziecko w poprzek naszego uda, tak by mogło oprzeć się na otwartych dłoniach. Dodatkowo można położyć niewielkie lusterko pod twarzą dziecka, tak by spoglądając na nie, wydłużało kark i unosiło łokcie nad podłoże.
Warto też pamiętać o sporej ilości receptorów czuciowych w podeszwach stóp. Nie należy zakładać siedmiomiesięcznym maluchom butów “niechodków”, aby dziecko miało swobodny dostęp do swoich stópek.
W rozwoju dziecka pojawia się pozycja boczna. Gdy dziecko kładzie stopę przed sobą w tej pozycji, rozpoczyna się rozwój funkcji podporowej stopy a funkcja chwytna staje się mniej ważna. (Rysunek nr 2)
Od tego momentu dziecko zaczyna przygotowywać stopę do bezpośredniego obciążenia, a także kształtuje mięśnie krótkie stopy (wysklepienie). Dokładnie taką pozycję wykorzystuje się w gabinecie do terapii stopy płasko-koślawej.
Możemy zachęcać dziecko do zabawy w pozycji bocznej poprzez zejście z nim do parteru i zachęcanie do obrotów z pleców na bok.
Jeśli dziecko bardzo garnie się już do siadania przez podciąganie się do przodu (np. chwytając w wózku za pałąk) możemy umożliwić mu aktywność w wyższej pozycji, ale nie przez bierne posadzenie, tylko dzięki siadowi bocznemu przez udo rodzica. Taka forma siadu wspiera przenoszenie ciężaru ciała na strony oraz buduje napięcie mięśni tułowia – oczywiście pod warunkiem, że wykonujemy go obustronnie. (Rysunek nr 3).
Około dziewiątego miesiąca pojawia się kilka umiejętności ruchowych bezpośrednio wpływających na kształtowanie się stóp dziecka:
Pełzanie – tę czynność dzieci osiągają pomiędzy 5 a 13 miesiącem życia (wg WHO). W trakcie osiągania tego wzorca ćwiczone jest odwrócenie stopy (supinacja).
Czworaki – w tej pozycji kształtuje się zgięcie podeszwowe stopy (ustawienie jak w balecie), potrzebne później do stania na palcach, które mocno kształtuje łuki stopy.
Klęk na obu i na jednej nodze – kształtuje się zgięcie grzbietowe (w nóżce położonej z przodu) i podeszwowe stopy (w kończynie ułożonej z tyłu) potrzebne do wykonywania swobodnych kroków do przodu. Pozycja ta jest również kluczowa w nauce kontrolowania ustawienia miednicy.
Wstawanie, stanie w miejscu – stopniowo aktywuje mięśnie nawracające stopę, dzięki którym mają one później możliwość do zaadaptowania się do zmiennych właściwości podłoża podczas chodu i biegu.
Chód bokiem – stopa uczy się przyjmować ciężar ciała na oba łuki, boczny i przyśrodkowy. Trening ten wpływa pozytywnie na stabilizację stóp i przygotowuje je do swobodnego chodu w przód.
Starajmy się zachęcać dziecko do zabawy przy stoliku w pozycji klęcznej. Później być może spróbujmy wyciągać raz jedną a raz drugą nóżkę do przodu – aż do przyjęcia pozycji klęku jednonóż. (Rysunek nr 4)
Dzieci zaczynają chodzić pomiędzy 9 a 18 miesiącem życia. Mitem jest przeświadczenie o tym, że maluch powinien wejść w roczek na własnych stopach. Dziecko powinno mieć czas na samodzielne opanowanie trudnej umiejętności, jaką jest samodzielny chód. Pozwólmy mu przy tym na trening upadania, pamiętać jednocześnie, aby zabezpieczyć przestrzeń i dzięki temu wyeliminować możliwość poważnych wypadków (np. zabezpieczenie schodów oraz kantów mebli).
Ostatnim etapem, a także wyznacznikiem prawidłowej ruchomości stóp, jest zdolność dziecka do wykonania pełnego przysiadu. Taka pozycja pojawia się zazwyczaj już po osiągnięciu etapu chodu w przód.
Pozwólmy dziecku na jak najdłuższe czworakowanie, chód bokiem oraz samodzielne próby pokonywania małych odległości między meblami. Na przykład układając meble tak, by niemowlę ucząc się chodzić w przód, mogło pokonywać malutkie odcinki od “stacji” do “stacji”.
Warto też zachęcać dziecko do “zbierania skarbów” z podłogi poprzez wykonanie przysiadu, wspinania się na niskie przeszkody oraz pokonywania schodów za pomocą czworakowania.
Ważne jest też, aby umożliwiać dziecku odczuwanie różnych rodzajów podłoża podczas chodu. Zachęcajmy maluchy do poruszania się na bosaka, np. po piasku, trawie czy kamieniach.
Zakup pierwszych butów zostawmy na czas gdy dziecko już stabilnie chodzi po domu i jest gotowe na pierwsze kroki na zewnątrz.
But powinien być na tyle elastyczny, by dał się zgiąć w jednej trzeciej długości dwoma palcami osoby dorosłej. Wybierajmy najlepiej produkty z naturalnych materiałów, aby stopa się nie pociła. Zapiętek nie powinien krępować ruchów stawu skokowego, tzn. nie powinien być wyższy niż do kostki ani przesadnie sztywny. Dobrze gdy bucik daje się “wykręcić” na długość, co oznacza że jest wystarczająco podatny na swobodną pracę stopy. Idealnie buty powinny być na tyle lekkie, by dziecko nie czuło się w swoim pierwszym obuwiu (i kolejnym również) jak w butach narciarskich. Marka nie ma tu znaczenia. Zdarza się, że buty renomowanych firm nie przechodzą powyższych testów, a z drugiej strony popularne (i tańsze) marki często wypuszczają modele bardzo przyjazne dla stopy dziecka.
Najprostszy test w temacie butów? Porównujemy jak dziecko chodzi boso, a jak w wybranych butach – różnica powinna być jak najmniejsza.
Oto kilka przykładów wad stóp, mogących występować tuż po porodzie:
Bardzo ważne, by pamiętać, że stopa płaska (bez dodatkowej koślawości pięty powyżej 5 stopni od pionu) nie jest nieprawidłowością w okresie niemowlęcym i wczesnodziecięcym. Niemowlęta i małe dzieci posiadają tzw. podściółkę tłuszczową, która chroni delikatne struktury stopy dziecka i może dawać wrażenie stopy płaskiej. Taki stan jest fizjologiczny nawet do 5 roku życia a dopiero po 3 urodzinach poduszka tłuszczowa zaczyna zanikać.
Gdy zauważymy cokolwiek niepokojącego, warto udać się do fizjoterapeuty dziecięcego i ortopedy. Podczas wizyty kontrolnej teraputa sprawdza jakość wzorców ruchowych całego ciała, stabilizację tułowia oraz miednicy, ułożenie poszczególnych części ciała względem siebie, a także odruchy i wiele innych.
mgr Karolina Bojdo – fizjoterapeutka neurorozwojowa, PNF oraz trójpłaszczyznowej manualnej terapii stóp. Na co dzień mama 3-letniego Januszka pracująca w przedszkolu Tika w Katowicach oraz gabinecie prywatnym w Rudzie Śląskiej.
www.kalabojdo.pl
Zapraszam też na poprzedni wpis Karoliny – powiedziałabym obowiązkowy dla każdej mamy niemowlęcia:) – wtedy na tapet brała Skoki rozwojowe
Bibliografia
1. “Windows of achievement for six gross motor milestonesReference: WHO Multicentre Growth Reference Study Group. WHO Motor Development Study: Windows of achievement for six gross motor development milestones.” Acta Paediatrica Supplement 2006;450:86-95
2. “Trójpłaszczyznowa manualna terapia wad stóp u dzieci” Barbara Zukunft- Huber Urban & Partner, 2013
3. “Gimnastyka dla niemowląt” Barbara Zukunft- Huber, Fundacja Promyk Słońca, Kraków 2018
4. “Neurorozwojowa prewencja i korekcja wad postawy u niemowląt i małych dzieci” Małgorzata Matyja, Anna Gogola, Skrypt szkoleniowy, GWSH Katowice 2018 r.
Jak już zapewne wiecie, chcę zaszczepić w dzieciach miłość do książek i czytania, bo to poszerzy ich horyzonty, ułatwi poznawanie świata, poprawi humor, a w trudniejszych momentach życia (tfu!) przeniesie je do innego świata i pomoże w psychicznym odpoczynku.
Jak wiecie promowanie czytelnictwa jest jednym z najważniejszych celów nebule.pl, dlatego wyszukuję dla Was najwartościowsze książki dla dzieci. Tę pozycję objęłam również patronatem – artykuł powstał dzięki współpracy płatnej z Wydawnictwem Wilga.
Dokładam więc wszelkich starań, aby mimochodem sprawić, by czytanie kojarzyło się z przyjemnością, a nie z przykrym obowiązkiem. Jak to robię?
Ten ostatni punkt jest moim konikiem. Uwielbiam znajdować fajnie książki dla dzieci, a znając ich gust i poczucie humoru, zwykle trafiam w 10.
I tak było i tym razem. „Natka i zbuntowany królik”, autorstwa Ruth Quayle i Julii Christians to pierwszy tom nowej serii dla dzieci w wieku 6-8 lat. Śmiem twierdzić, że nawet 10-latki ubawią się przy niej świetnie.
Cała książeczka składa się z trzech opowiadań o perypetiach rezolutnej dziewczynki o niebanalnym charakterze. Nie lubi ona księżniczek, zamiast królików woli węże, Wróżkę Zębuszkę nazywa złodziejką, a od kąpieli w basenie, woli zabawy zraszaczem ogrodowym.
Co prawda sama go nie posiada, ale to nie stanowi przeszkody. Aż trudno uwierzyć, że ma kilka lat. Piąteczka, Natka! Tak oryginalnej dziewczynki, która sama opowiada o swoich przygodach, nie sposób nie lubić. Jej opowieści są zabawne i zawierają elementy świata znanego dzieciom. No i są oczywiście zwierzęta. Nie tylko węże, ale także tytułowy królik. A co jak co, ale zwierzęta dzieci uwielbiają.
Lila czytała sama i śmiała się w głos. Ja czytałam Julkowi i razem się śmialiśmy. Książeczka zawiera ilustracje tak samo zabawne, jak opowiadania. Znakomicie wpisują się w konwencję.
„Natka i zbuntowany królik” jest też tak napisana, żeby nie odstraszać młodych adeptów od czytelnictwa. Nie znajdziecie tu zniechęcającej ściany tekstu. Czcionka jest duża, a sam tekst tak podzielony na stronach, że czyta się go chętnie i niemal mimochodem. Sposób opowiadania jest stylizowany na język rezolutnej dziewczynki. Jest tu sporo powtórzeń, ale o to chodzi w książeczce, która w zamyśle jest przeznaczona do nauki sprawniejszego czytania dla dzieci. Tworzy się z tego oryginalny sposób opowiadania, pasujący do buntowniczego i szalonego charakteru Natki, która jest często w podskakującym nastroju – jak sama go nazywa.
Lubię takie książki dla dzieci. Bez nadęcia, z humorem, przygodami, akcją i napisaną zabawnym językiem. I wiem, że dzieci też. I to właśnie takie książki sprawiają, że chcą one sięgać po więcej, szukać nowych opowiadań. Lila po przeczytaniu książki „Mopsik, który chciał zostać jednorożcem” pierwszy raz, z całą powagą stwierdziła, że nigdy już nie przeczyta lepszej książki. Och, dziecko! – rzekłam:
Ty nie zdążysz przeczytać przez całe życie wszystkich „najlepszych książek”.
I bardzo szybko potwierdziła moje zdanie, przypominając mi przy Natce, że faktycznie, jest tyle cudownych książek do odkrycia. I powiem Wam więcej: ONI CIĄGLE PISZĄ NOWE! 😊 Czy to nie cudownie?
Koniecznie sprawdźcie „Natkę i zbuntowanego królika” i pozwólcie dzieciom zakochać się w czytaniu. Tylko to sprawi, że kiedyś sięgną po Dostojewskiego czy Steinbecka – czysta przyjemność z czytania, której nauczą, się czytając Natkę czy Mopsika.
Często pytacie mnie, jak to zrobiłam, że moje dzieci nie mają ubrań z postaciami z bajek, pokoju z takimi motywami i ogólnie nie mają wszystkiego z Peppą, Psim Patrolem, czy Elsą.
Cenię sobie estetykę. Często mniej, znaczy więcej. Lubię proste formy i kolory. Ład i harmonię. Gdybym pozwoliła moim dzieciom w całości urządzać ich pokoje, pewnie Lila miałaby Elsę na ścianie, na meblach naklejki z księżniczkami, łóżko z nadrukiem i firanki w baloniki. Julek miałby fototapetę Hot Wheels, naklejki z autami i pościel z ulubionym superbohaterem. A całość okraszona byłaby ogromem przedmiotów-zabawek, co w sumie wyglądałoby jak jeden wielki chaos.
Gdybym pozwoliła 4-letniej Lili ubierać się w to, co chce, nosiłaby żarówiaste sukienki z tiulu, wzorując się na księżniczkach, a dziś – starsza, koszulki z ich nadrukami, getry w księżniczki i takie same buty. Julkowi, gdybym pozwoliła wybierać, nosiłby bluzy Hot Wheels i podobnie jak Lila, byłby od góry do dołu odziany w ubrania z bohaterami z ulubionych bajek.
Nie zrozumcie mnie źle, każdy ma inne poczucie estetyki.
A do tego zauważyłam, że zazwyczaj ubrania, akcesoria do do pokoju z motywami z bajek są niskiej jakości. Kiedyś kupiłam jedną bluzkę z Frozen z sieciówki i po 3 praniach naprawdę do niczego się nie nadawała. To nie jest zgodne z moim światopoglądem na jednorazowe ubrania. Często też kupuję ubrania większe, po to żeby dzieci mogły w nich chodzić przez 2-3 sezony, a wtedy gust się zmienia. I sorry Mamo: “Ja już nie lubię Psiego Patrolu.”
To nie jest moja fanaberia, tylko przemyślany lifehack. I możecie pomyśleć, że moje dzieci są biedne, bo mama im nie pozwala – a ja od początku wymyśliłam dobrą strategię i u nas dobrze to działa.
Nie kupuję im jednak ubrań ani nie urządzam pokoi w tym stylu. Mam jednak swój sposób na to, aby wilk był syty i owca cała. A nawet więcej – owca jest nie tylko cała, ale i zadowolona😊.
Zdecydowanie jest łatwiej nakleić naklejkę (i ją później usunąć) niż kupić gotowy przedmiot z postacią z bajki.
Śniadaniówka z Elsą – proszę bardzo – naklejamy naklejkę
Nocnik z Psim Patrolem czy Hot Wheels – nie ma problemu
Bidon z Peppą – 2 minuty i jest
A do tego najważniejsze, jak się naklejka zdrapie lub znudzi – można ją zmienić.
Chociaż ciężko jest znaleźć ładne wydania to czasami trafi się jakaś perełka. Kupuję też książki z naklejkami.
Zgadzam się na figurki z postaciami z bajek i na rozsądną ilość maskotek z bohaterami z bajki. Pamiętam, jak Lila była mała i uwielbiała Peppę to kupiłam jej projektor pluszowy ze świnką – bardzo go lubiła i ułatwiał jej zasypianie.
Tak, wiem – to się niedługo skończy, ale póki mogę to kupuję je sama.
A jednym ze sposobów na zaspokojenie dziecięcej fazy są gazetki. Daniel przez 15 lat pracował w drukarniach więc gazetki to właściwie nasza rodzinna branża a w naszych żyłach płynie CMYK.
Te magazyny łączą przyjemne z pożytecznym. Są one nie tylko pełne ciekawych treści, ale także rozwijają motorykę małą, zawierają łamigłówki i pobudzają w dzieciach chęć do samodzielnego czytania.
Julek ma teraz fazę na wycinane, więc przeczytaną gazetkę wycina do zera.
Pokażę Wam ostatnie numery, które mieliśmy:
o ciekawe propozycje dla dziewczynek i chłopców (bez względu na to, którą gazetkę wybiorą). W nowym numerze Hot Wheels znajdą dużo informacji dotyczących świata motoryzacji, szczególnie wyścigów. To dobra baza informacji, które mogą zainteresować małych fanów ścigaczy. Nie brakuje tam mini komiksu, a jak wiecie, komiksy są świetnym sposobem na polubienie czytania przez dzieci, które dopiero zaczynają swoją przygodę z literaturą. Jest też mnóstwo kolorowych ilustracji i zdjęć.
jest pełna pozytywnych emocji oraz historii pobudzających wyobraźnię. Jak wszystkie bajki Disneya, także te w gazetce „Księżniczka” niosą pozytywne treści, przekazując dobre wartości. No i jest trochę dziewczęcej próżności😊.
Są też prezenty!
Julek jako fan LEGO jest też prenumeratorem magazynu LEGO EXPLORER
Mówi się, że prasa powoli staje się przeżytkiem. Czas pokaże, czy elektronika wyprze papier. Jedno jest pewne: dzieci, zanim poznają świat wirtualny, powinny zasmakować w realnym. Poczytać gazetkę, poczuć jej zapach i móc ją dotknąć. Gdy zrozumieją ideę prasy i polubią jej czytanie, będą mogły korzystać z różnych źródeł pozyskiwania wiedzy i nauczą się odsiewać ziarno od plew. Cudownie, że mogą poznawać świat w oparciu o swoje zainteresowania i piękny, dziecięcy świat bajek.
Dla zainteresowanych polecam – do końca września jest -20 % na wszystkie magazyny (i na Giganty) na www.egmont.pl
Dzięki tym sposobom udaje mi się obejść fazy na postaci z bajek. Ja jestem zadowolona i dzieci też – a o to w tym chodzi.
Uczysz się języków obcych od najmłodszych lat. Uczysz się w szkole. Uczysz się na kursach. Uczysz się w grupie. Uczysz się samodzielnie. Chcesz zapewnić swoim dzieciom możliwość komunikacji z całym światem. Powielasz w swoich dążeniach ten sam model. A może da się coś zrobić, aby wyjść z tego zaklętego kręgu?” Tu nie chodzi o to żeby się uczyć…. ale żeby się Nauczyć:)
współpraca reklamowa z Microsoft
Była na blogu swego czasu recenzja książki Mikołaja Marceli – “Jak nie zwariować ze swoim dzieckiem“. To między innymi ona pomogła mi poukładać sobie pewne rzeczy w głowie – precz z pruskim systemem edukacji:)! Kiedy uczymy się w grupie – tak jak w klasie szkolnej czy na kursie – cała uwaga nauczyciela – nie jest skupiona na uczniu – a na materiale, który zgodnie z podstawą programową musi upchnąć uczniom w głowie.
Jasne, były to czasy, kiedy dostęp do wiedzy był ograniczony tylko do bogatszych warstw społeczeństwa. Natomiast spójrzmy na fakty. Kiedy dzieci miały guwernantki czy guwernerów – efekt był taki, że ci, którzy mieli szczęście zostać wykształceni – czytali Goethego, Dumasa, Byrona i Dostojewskiego – każdego w oryginale!
Dziś przełożyłoby się to pewnie na możność składania prania przy jednoczesnym oglądaniu na Netflixie serialów w oryginale – bez konieczności włączania polskiego lektora:)
Studiując wyżej wymienioną już książkę – zgadzam się w całości z zawartymi tam tezami. Model powszechnej edukacji – choć liczy niespełna 200 lat – był skrojony na miarę i dopasowany… ale do wyzwań XIX wieku! Przygotowywał a właściwie tresował on dzieci – by reagowały na dzwonek, nie spóźniały się, by były trybikami w maszynie. Wszystko to było potrzebne do pracy w fabryce.
Cofnijmy się do czasów starożytnych – tam edukacja opierała się na relacji mistrz-uczeń. “uczeń zdobywał informacje i poszerzał wiedzę podczas wzajemnych kontaktów”[1]. Później rolę mistrzów przejęły guwernantki czy guwernanci. Ciekawskich odsyłam na stronkę, którą odkryłem zbierając materiały – kim jest guwernanta.
“Zatrudniając guwernantkę, rodzic otwiera przed dzieckiem nowe możliwości. Guwernantka na pełny etat zadba nie tylko o dobre oceny w szkole, lecz będzie również pielęgnować dziecięce pasje, rozwijać kreatywność dziecka i być dla niego oparciem oraz osobą, której może w pełni zaufać.”[2]
Zawarta tam lista obowiązków i czas pracy – marzenie każdego z nas – a już zwłaszcza przy nauce zdalnej rodem z 2020:)
Za to stać pewnie na taki luksus tylko niektórych z nas, poszukajmy też więc bardziej realnych alternatyw.
“(…) są miejsca, w których relacja mistrz-uczeń funkcjonuje i dziś, stanowiąc fundament edukacji. Czy zdziwię was, jeśli powiem, że tak jest między innymi na słynnych uniwersytetach brytyjskich: Uniwersytecie Oksfordzkim i Uniwersytecie Cambridge? Już w 1870 roku wprowadzono tam powszechną i podstawową metodę kształcenia, którą nazwano tutoringiem. W jej ramach studenci spotykają się ze swoimi tutorami, a celem spotkań jest przedyskutowanie przygotowanych przez studentów prac pisemnych (…) tutoring nie jest metodą nauczania, lecz niezwykle efektywną metodą uczenia się (…)” [3]
Jako że celem tego postu jest omówienie efektywnych metod uczenia się – zaparkuję teraz na chwilę myśl na temat tutoringu – by wrócić do niej w odpowiedniej chwili.
Angielskiego uczyłem się pewnie z 10 lat. W szkole, na kursach, samodzielnie. Ha – ale jednak by upewnić się, że poradzę sobie z maturą – rodzice sięgnęli po zaskórniaki – na korepetycje! Czyli co? – tutoring:) Pozwoliło mi to przebrnąć przez egzaminy na studia. Kiedy zacząłem mówić? Kiedy pojechałem na stypendium do Estonii. Tam – postawiony w obliczu akademika pełnego obcokrajowców z całego świata – zanurkowałem. Jako, że najbliższy rodak znajdował się 200 km ode mnie w ambasadzie, gdzie raz na miesiąc jeździłem po stypendium MENu – zanurzenie w języku spowodowało, że odblokowałem się i zacząłem mówić.
Znajomość węgierskiego nabywałem mozolnie na studiach. Choć nie było na węgierski za bardzo czasu. Na przykład na pierwszym roku – kiedy każdy profesor uważał, że jego przedmiot jest najważniejszy – wkuwałem więcej łaciny niż węgierskiego. Był też np. przedmiot zakończony egzaminem: “Szamanizm i dyfuzjonizm w kręgu baśni węgierskich – Drzewo sięgające nieba”. (Wybacz nie mogłem się powstrzymać by się tym nie podzielić:))
Do czego zmierzam – nawet mając dyplom ukończenia hungarystyki – daleko mi było do płynności w tym pięknym języku. Miałem to szczęście – że potem praca sprawiła iż 3 lata mieszkałem w Kiskunfélegyháza- a tam znów zanurzony po pachy – dołączyłem do grona aktywnych użytkowników:)
Tymi dwoma językami posługuję się biegle – dzięki zanurzeniu. Żyjąc, mieszkając, używając ich na co dzień – mózg uznał, że jednak warto utrwalić te połączenia między neuronami – by móc łatwo sięgać po te zasoby.
Mimo, że w tak zwanym międzyczasie – liznąłem też pobieżnie rosyjski, estoński, łacinę, chiński czy niemiecki – ich zasoby mózg gdzieś głęboko zachomikował – i wydziela mi je bardzo skąpo. Choć po głębszej lampce wina – udaje się i tam czasem włamać:)
Tego języka uczyłem się w zupełnie innym modelu niż wszystkich poprzednich. Miałem tutora…
Też pewnie nie było by mnie stać na prywatnego nauczyciela, natomiast firma dla której pracowałem – dostrzegała potencjał w edukacji. Kiedy znakomita większość koleżanek i kolegów wybrała angielski – ja poprosiłem o lekcje niderlandzkiego. Jako, że żaden inny kamikadze się nie znalazł – wylądowałem na lekcji sam na sam z nauczycielem. To był strzał w 10-kę.
OK, powiedzieć, że nauczyłem się języka w rok nic nie robiąc byłoby przesadą – ale sam oceń. Spotykałem się z moim tutorem 1 lub 2 razy w tygodniu (w zależności od nawału pracy). Z reguły siadaliśmy przy kawie i… rozmawialiśmy po… niderlandzku.
Kiedy uczeń nie ma ze sobą bagażu całej klasy – spojrzeń, ocen, rozkojarzenia. Kiedy nauczyciel nie musi się przejmować podstawą programową a po prostu podąża za uczniem… To był najszybszy i najefektywniejszy proces nawet nie nauki – a przyswajania języka!
Jedni lubią ślęczeć nad słówkami. Inni lubią uczyć się całych zdań czy zwrotów. Studiować i wałkować zasady gramatyczne. A potem kiedy przyjdzie do rozmowy z native’m siedzą sparaliżowani. Boją się o swoją poprawność gramatyczną i językową. Boją się kompromitacji.
Kiedy spotykałem się później z holenderskimi klientami – widziałem uśmiech w ich oczach, kiedy przetykałem coraz bardziej nasze angielskie konwersacje językiem niderlandzkim! Mimo że każdy Holender tylko nasłuchuje twojego akcentu – i sądząc po nim bez sekundy zwłoki zwraca się do ciebie płynnym angielskim czy niemieckim. A pierwszym pytaniem na wieść, iż uczę się niderlandzkiego jest: “Po co?”. To jednak odczuwalne za każdym razem było natychmiastowe ocieplenie relacji i przeniesienie jej na zupełnie inny poziom.
Nasz mózg jest wspaniałą maszynką do nauki. Jego możliwości przyswajania wiedzy są wspaniałe. A już do mistrzostwa ten organ opanował sztukę… zapominania:).
Możemy zakuć regułki, gramatykę, słówka – zdać zadany przez nauczyciela materiał – a dzień później go bardzo efektywnie usunąć z podręcznej pamięci. Nie ma możliwości nakazania mózgowi – “nie słuchaj, to jest dla nas ważne – weź bądź raz miły i zapamiętaj TO na zawsze”. Nie ma zmiłuj. Mózg jest beznamiętnym egzekutorem. Które nowe połączenia między neuronami – nie są na bieżąco używane i powtarzane – zostają czym prędzej efektywnie usunięte w bezdenną czeluść.
Ale naszym sojusznikiem jest za to pęd mózgu do oszczędzania energii i optymalizacji procesu. W przypadku języka to Używanie i Powtarzanie. Jeśli mózg, raz, drugi, trzeci – zostanie przez nas zmuszony po sięgnięcie po jakiś zasób – przesuwa on go wyżej ku łatwiej dostępnej powierzchni. Co jest statystycznie częściej używane – wypala się na twardo – by było łatwo dostępne.
To jak z nauką jazdy na rowerze czy samochodem. Wpierw analizujemy każdy manewr naszych kończyn – by wprawić nasz pojazd w ruch. Każdy z nich wymaga od nas przemyślenia, skupienia i wysiłku. Na tym etapie – każdy jest w pełni świadomy. A porównajmy to do pokonania 500 km parę lat później – kiedy nie jesteśmy w stanie sobie przypomnieć szczegółów pokonanej trasy… Albo kiedy wsiadamy na rower po zimowej przerwie – tego się nie zapomina:)
Dlatego żeby móc efektywnie opanować język – należy go po prostu używać. I teraz odpowiedz sobie szczerze na pytanie – dziecko siedząc w grupie kolegów na lekcji w klasie czy na kursie – ile faktycznie gada?
Ja pamiętam z lekcji uczenie się na pamięć czytanek. Pamiętam wkuwanie deklinacji, koniugacji czy innych gramatycznych rozkoszy. Pamiętam mozolne wypisywanie nazw 50 warzyw (z których 45 w życiu później nie użyłem). Pamiętam czytanie z podziałem na role dialogów z podręcznika. Nie pamiętam za to wcale interaktywnej rozmowy.
Spójrz na początki – na proces w jakim dziecko przyswaja swój pierwszy język. Czy ktoś wyłuszcza niemowlęciu zasady gramatyki jego/jej pierwszego języka? Czy ktoś ci tłumaczył dlaczego tworząc liczbę mnogą w języku polskim od słowa “pies” masz inną formę dla 2-3-4 “psy” a inną od ilości 5 – mianowicie “psów”? Swoją drogą czy w ogóle byłeś tego faktu świadomy:)?
(to pozostałości po liczbie podwójnej, która obejmowały ilości 2,3 i 4 sztuki).
“Niewiele osób zdaje sobie sprawę, jak trudnym zadaniem jest nauka (pierwszego – mój dopisek) języka – o ileż trudniejszym niż wszystko inne, co robimy w życiu. Dzieci uczą się mówić, zanim jeszcze będą potrafiły zawiązać sobie buty. Rozumieją i stosują zasady gramatyczne, zanim poznają proste zasady zabawy w ciuciubabkę. Bez instrukcji uczą się tego, czego nie są w stanie opanować najpotężniejsze komputery (…) przyswojenie pierwszego języka to niewiarygodnie trudny proces.
Sprawność fizyczna i koordynacja, które są do tego niezbędne, wielokrotnie przekraczają możliwości kogoś, kto wciąż nie radzi sobie z nalaniem soku do kubka. Umiejętne poruszanie płucami, wargami i językiem t wyczyn porównywalny do żonglerki i akrobatyki, ale przecież mówienie jest i tak o wiele bardziej skomplikowane. Zrozumienie tego, co mówi ktoś inny, stanowi problem o podobnej skali trudności (…) mówienie i słuchanie obciążają pamięć dziecka nieporównywalnie bardziej niż inne zadania z którymi maluchowi przychodzi się zmierzyć”[4]
Cytuję to by pokazać, iż przy nabywaniu pierwszego języka, dziecko stosują zaawansowaną analizę statystyczną. Jest otoczone ogromną ilością dźwięków, a jest w stanie wyłowić z nich te, które są ważne. Dziecko samo buduje bazę głosek, które są w danym języku są istotne. Weźmy polskie “s”, “ś” i “sz” – żaden z rodowitych użytkowników polskiego nie pomyli słów “kasa”, “Kasia” i “kasza”. Spróbujcie tego z obcokrajowcem w którego języku takie rozróżnienie nie jest istotne…
Dziecko nabywając pierwszy język – buduje w głowię mapę dźwięków, które są istotne. Więcej na ten temat pisałem we wpisie o przewrotnym tytule – Dlaczego nie warto uczyć dzieci języków obcych. Kiedy byłem na studiach, ówczesny stan wiedzy mówił, że dzieci budują tę siatkę do około 7 roku życia. To oznacza, że ich ucho jest w stanie rozróżnić nawet 800 takich dźwięków. Natomiast jeśli nasz pierwszy język używa tylko np. 30-40 fonemów – po ustaniu tego okresy sensytywnego – stajemy się głusi na wszelkie pozostałe.
To właśnie dlatego tak łatwo nam odróżnić obcokrajowca, który zaczął naukę w dojrzalszym wieku. Nie jest on już w stanie usłyszeć, a co dopiero wyprodukować – poprawnych dla naszych uszu głosek.
Umożliwić dziecku rozpoczęcie oswajania i przyswajania drugiego języka jak najwcześniej.
tylko tyle i aż tyle.
Przez lata narosło wiele mitów, o tym że nabywania 2 języków na raz już od okresu niemowlęctwa nie jest optymalne – ale najnowsze badania temu przeczą. To temat na dłuższy wpis, o który może kiedyś się pokuszę. Współczesne badania, (za Barbara Zurer Pearson “Jak wychować dziecko dwujęzyczne”) jasno pokazują, że dzieci dwujęzyczne:
Tak naprawdę to my żyjemy w bańce, że większość świata jest jednojęzyczna. Natomiast są rejony świata gdzie nawet nie dwu- a wielojęzyczność jest na porządku dziennym.
Do brzegu. Ty zrobisz co zechcesz. Nie mam dla Ciebie jedynej słusznej recepty. Fakty dotyczące stanu szkolnictwa i specjalnego mechanizmu przyswajania języków swoistego tylko dla dzieci – opisałem powyżej. Możesz wysnuć własne wnioski i zapraszam do komentowania. Chętnie się zainspirujemy. To jest blog – i na nim subiektywnie opisujemy nasze doświadczenia.
We wpisie Nauka angielskiego dla dzieci – 8 sposobów, które naprawdę działają – podzieliłem się z wami refleksjami, które sposoby uważam za mniej a które za bardziej efektywne.
Potrzebowałem roku, by doświadczyć tego na własnej (choć tak naprawdę Lilki i Julka skórze). Kiedy Ania prawie rok temu, jeszcze w dawno zapomnianych pre-Covidowych czasach, dostała propozycję poambasadorowania szkole językowej – w pierwszej chwili najbardziej cieszyliśmy się z zalet logistycznych. Lila wcześniej chodziła do szkoły językowej na kurs stacjonarny – i wiedzieliśmy jaki to złodziej naszego drogocennego czasu. Teraz z perspektywy czasu, widzimy też jak bardzo Lila ruszyła z mową od tamtego czasu.
Czy stać nas na prywatną guwernantkę czy tutora? No nie. Ba, nawet nie ma co marzyć o wynajęciu prywatnych nauczycieli. O native speakerach nie wspominając.
Czy stać mnie na lekcje dla dzieci w których ceny zaczynają się od 29 złotych?
Lekcja online to prawdziwe combo. Lila ma swoją ulubioną nauczycielkę. Opowiada jej co u niej słychać, dziewczyny dobrze się bawią. Formuła lekcji 1×1 wymusza ciągły dialog. Długość lekcji też mi się podoba. Mimo, że to jedynie 25 min – jest to optymalny czas, przez który dziecko jest w stanie efektywnie skupić uwagę. Ja jestem fanem systematyczności. Tak jak fiszki ćwiczę z dziećmi 10 minut ale codziennie – tak spotkania z lektorem są nie za długie ale częste.
Przez wakacje ustawialiśmy lekcje rano. W roku szkolnym przesunęliśmy je na późniejsze godziny. Nie jesteśmy niewolnikami poziomu/grupy/nauczyciela/wtorku godziny 19.30 – jak na kursie stacjonarnym. Jako aktywni podróżnicy – możemy dowolnie przesunąć termin lekcji – choć tak naprawdę nie musimy. Wystarczy internet stąd często lekcje odbywamy na powietrzu czy znajdując kącik w restauracji
Z Julkiem dopiero niedawno zaczęliśmy przygodą z nauką online. Tak jak pisałem w poprzednim wpisie – nie mogłem się doczekać aż Julek skończy 4 lata. To jak podpowiadali najwcześniejszy wiek od jakiego przyjmują młodych adeptów angielskiego.
Pierwszy raz spróbowaliśmy parę miesięcy temu, ale po 2,3 lekcjach uznaliśmy, że jeszcze trochę poczekamy. Wiele zależy od indywidualnego rozwoju dziecka. Julek nie ogarnął obsługi myszki – a bez tego ani rusz. Do tego, jeszcze do końca był w stanie skupić się na te 25 min, by skorzystać z kontaktu ze swoim tutorem. Pierwsza lekcja jest darmowa – możesz sama sprawdzić jak poradzi sobie twój 4 latek. Może już jest gotowy!
Wrzesień – początek przedszkola, to dobra okazja to wprowadzania nowych aspektów edukacji. Wyposażyliśmy się więc ostatnio w laptopa Microsoft Surface Go 2 – akurat w ten właśnie model – bo obsługuje się go piórem. Jest i myszka naturalnie, ale jako że ekran jest dotykowy – Julek może brać z powodzeniem udział w lekcji używając właśnie pióra! Ostatnio ma on mocną fazę na rysowanie – a co za tym idzie – super sobie radzi z obsługą dzięki właśnie temu narzędziu. Maluje więc na całego po ekranie.
Lekcje online to dla niego frajda też dzięki temu, że to jedyna okazja dla obcowania z elektroniką:) Jako, że staramy się jak możemy dozować mu czas przed ekranem – przynajmniej na lekcji angielskiego może poszaleć do woli. Tu wpis Ani Jak świadomie wprowadzać dziecko w świat elektroniki
Jako, że to jego obiecujące początki – ciężko na razie o jakieś wnioski. Obiecuję, śledź IG Stories – a za czas jakiś będziemy go podglądać i zobaczysz jak mu idzie:)
Przypisy:
Pamiętam, jak bardzo podobał Wam się post Jak wspomagać rozwój mowy najmłodszych dzieci. Ale były tam moje sposoby skierowane do mniejszych dzieci. A dziś chciałbym się skupić na starszakach (2,3,4 +), które mówią już wyrazy i zaczynają budować proste zdania.
Jeśli chodzi o rozwój mowy dziecka – oczywiście każde dziecko nabywa umiejętności we własnym tempie i w swoim czasie. Mimo wszystko, warto wiedzieć, w jakim wieku dziecko przechodzi przez poszczególne etapy, aby mieć świadomość, czy jest jeszcze czas, czy coś może się dzieje i trzeba to sprawdzić.
Odpowiedź na to pytanie znajdziecie we wpisie Kiedy do logopedy
A co to jest? A jaki to kolor? A gdzie misiek ma oko?
Ja wiem – niektórzy rodzice podchodzą do takich pytań z przymrużeniem oka i uważają je za bezsensowne, ale one naprawdę działają. To jest rozmowa z dzieckiem na jego poziomie – zadawanie pytań mobilizuje do mówienia. Dzięki temu łatwiej będzie Wam się dogadać.
Lepiej zadawać pytania otwarte, czyli takie na które odpowiedź nie brzmi tak lub nie.
Logopedzi mają w gabinetach właśnie takie gry jak poniżej, dlatego warto mieć je też w domu i łączyć przyjemne z pożytecznym.
Gry dla dzieci, które angażują takie czynności jak: pokazywanie, nazywanie, szukanie, zgadywanie będę pozytywnie wpływać na rozwój mowy.
Wspomagajki to gry stworzone po to żeby wspomagać rozwój dzieci – możecie używać ich w domu do codziennej dawki ćwiczeń.
Stworzony przez Wspomagajki 1,2,3 Układam to zestaw dla dzieci – znajdziecie tam układanki 4, 6, i 9-elementowe. Fajne jest to, że macie tam stopniowanie trudności i tak, jak łatwo jest ułożyć 4 elementy, to pozostałe są trudniejsze.
Układanka jest kartonowa i pięknie wykonana – po ułożeniu porozmawiajcie, co widzicie na ilustracjach.
Kolejna pomocna gra od Wspomagajki to 1,2,3 Szukam – jest to loteryjka obrazkowa, dzięki której możecie poszerzać słownictwo, ćwiczyć spostrzegawczość, a do tego świetnie się bawić.
Macie 6 plansz z różnymi scenkami, a do nich żetony. Każda ilustracja jest bardzo szczegółowa i dlatego jest tak ciekawa. Nie jest to proste odnaleźć odpowiedni żeton. Ale za to jaka frajda!
Zdradzę Wam, że ze wszystkich gier moja ulubiona gra to memory, bo naprawdę muszę wytężyć umysł żeby w nią wygrać. Kiedy pracowałam jako logopeda to właśnie w memory dzieci lubiły grać najbardziej, a to była doskonała okazja do ćwiczeń
Wspomagajki wydały grę z porami roku – 1,2,3 Pamiętam – dzięki temu możecie razem poszerzać słownictwo z tego zakresu. A dodatkowo ćwiczyć pamięć i spostrzegawczość.
Wspomagajki to ciekawe gry i układanki, które pomagają w rozwoju dzieci – dzięki temu, że są stworzone w Polsce to ilustracje nawiązują do najbliższego środowiska dziecka.
P.s. Zajrzyjcie na koniec wpisu, bo mam dla Was niespodziankę
Nie muszą to być typowe dziecięce piosenki, ja pamiętam jak moja mama i ciocia śpiewały mi patriotyczne hity, a dzięki nim poznałam wiele nowych słów. Śpiewanie z dziećmi doskonale wspomaga rozwój mowy, bo dzięki nim możecie poznawać nowe słowa i wyrażenia. Dodatkowo sam śpiew stymuluje i regeneruje mózg. Na przykład osoby jąkające się podczas śpiewu wypowiadają słowa płynnie.
Pewnie nie raz słyszeliście, że mała motoryka wspomaga rozwój mowy. Dlaczego tak się dzieje? Otóż ośrodki w mózgu odpowiedzialne za mowę leżą niedaleko obszarów odpowiedzialnych za precyzyjne ruchy dłoni. Każda ciastolina, koraliki do nawlekania czy przesypywanie łyżką pomoże dzieciom w rozwoju mowy.
Chyba nie zaskoczę Was tym akapitem, ale to prawda – czytanie bardzo wzbogaca słownik bierny dziecka. A jeżeli będziecie jeszcze omawiać lub zadawać pytania co do przeczytanych treści to pobudzicie mowę czynną.
Tak, tak wiem – ja też często słucham biernie, a myślę, o tym co zrobię na obiad. Nie da się być cały czas aktywnym i zaangażowanym – dlatego zwracam na to uwagę i słucham o różnych rzeczach, które nie do końca mnie interesują i zadaję pytania – taki los rodzica 🙂 Gwarantuję, że z wiekiem rozkminki dzieci będą coraz ciekawsze i sami się wiele ciekawego dowiecie
Kiedy urodziło się moje pierwsze dziecko to zdecydowaliśmy, że wyłączamy TV w tzw. tle. Czyli TV jest włączony, a my nie oglądamy tylko coś robimy. Zaczęliśmy oglądać programy lub seriale dopiero jak dzieci szły spać. Taki TV włączony gdzieś w tle powoduje szum i dziecko może nie móc się skupić, a do tego być ciągle pobudzone.
Bardzo prosty i przydatny sposób – macie ćwiczenia motoryki małej, zabawy sensoryczne, a do tego możecie rozmawiać na różne tematy i nazywać produkty: kolorami, konsystencjami, temperaturami itd.
Czasem zwykły spacer, rozmowy i zabawy w trakcie mogą nauczyć dziecko więcej niż niejedna drewniana zabawka edukacyjna. Możecie rozmawiać, nazywać, zadawać pytania. A jeżeli nudzi Was zwykły spacer, to polecam zabrać ze sobą pudełko skarbów
Często w nie gramy, jak jedziemy autem – np. co jest czerwone i jest w aucie, a jaki dźwięk wydaje koza, a co się rymuje z koza itd. Teraz dzieci same wymyślają swoje zagadki (czasami absurdalne;)
Jak widzicie jest mnóstwo ciekawych metod wspierania rozwoju mowy.
A jeżeli widzicie coś, co Was nie pokoi to koniecznie pójdźcie do logopedy.
A tu macie wpisy z inspiracjami na rozrywkę połączoną z nauką – najlepsze Gry planszowe dla dzieci a tu Gry planszowe dla dorosłych
W tym roku jesień może mnie zaskoczyć – jeśli chodzi o ubrania dla dzieci – jestem gotowa jak nigdy. Nie wiem czy Wasze dzieci też urosły kilka centymetrów od marca, ale moje wystrzeliły dość mocno. Jestem zdziwiona, że Julka spodnie, w których chodził do przedszkola sięgają mu przed kostkę – dlatego dziś pokażę Wam nowości w naszej szafie.
Dla cierpliwych na końcu czeka rabat 🙂
Cieszę się, że w szafach dzieci są głównie polskie marki – nie zaglądam do sieciówek, bo mam już swoich ulubieńców.
Dostępne TUTAJ
Nowość na rynku – ubranka, które rosną z dziećmi. Pomysł świetny na to żeby zaoszczędzić na ubraniach. Twórcy marki zaprojektowali je w ten sposób aby jedna rzecz pasowała na 3 rozmiary.
Do tego znajdziecie tam faje fasony i printy, na których nie widać plam.
Podobne patenty zastosowane są też w bluzach Rośnij Pięknie
My basic to ubrania dla dzieci, które pewnie już znacie – a my dalej jesteśmy jej wierni. Jak szukam ubrań ponadczasowych i pasujących do wszystkiego to wybieram właśnie tę markę.
Ubrania też świetnie sprawdzają się w szkole – grantowe polo mamy do mundurka.
Cały wpis o tej marce jest we wpisie: Jak ubrać dzieci modnie a ekonomicznie
W tym roku My basic stworzył też ubrania dla dorosłych i mam od nich T-shirty (w paski). Mają tak samo świetną jakość i piękne kolory.
Nowa kolekcja jesienna jest przepiękna i dalej trzyma poziom. Marka wprowadziła ściągacze w spodniach i to jest strzał w 10. Mamy też ubrania cieplejsze na zimę.
Bardzo lubię ubrania dla dzieci tej marki, bo są uniwersalne i pasują do wszystkiego.
W tym roku jest też piękny wełniany płaszczyk
Kolory ombre
Czapki
Dostępna TUTAJ
To już 3 rok, jak Jul będzie chodził w tej kurtce – nadal jest dobra i spełnia swoje funkcje: jest ciepła, przeciwdeszczowa i do tego świetnie wygląda.
To kolejne już spodnie z tej marki – są świetnej jakości i Jul chodzi w nich non stop. Nie wypychają się kolana i cały czas trzymają fason.
W tamtym roku Lila całą zimę przechodziła w tej ocieplanej czapce i kominie. Zestaw sprawdził się rewelacyjnie!
Nasze ulubione buty Bobux
W tym roku potrzebowałam butów odpornych na błoto i deszcz, więc mamy butki Mrugała Tepoor z membraną – nie będę musiała się martwić, że przemokną.
P.s. Dobrze mierzcie stopy, bo Julkowi wyszedł 2 rozmiary większy niż w butach Bobux.
Rośnij pięknie na hasło “Nebule” do końca września 15 %
Mybasic NEBULE0920 10 % Ważny do 13.09
Pan Robak na hasło nebulejesien 10 %
Buty Bobux kod nebule daje 10 % do 11.09 do północy
Kurtki Miapka kod Nebule do końca września na nieprzecenione produkty 15%
Długo nie rozumiałam osób, które tak zachwycały takim sprzętem jak wyciskarka wolnoobrotowa. Myślałam, że to kolejny gadżet, który i tak będzie stał zakopany głęboko w szafce.
EDIT: zapraszam na wpis gdzie porównuję EVO820 do nowszego modelu Revo830
Jak wiesz jestem sceptycznym konsumentem i zawsze długo zajmuje mi podjęcie decyzji – tak też było tym razem.
Post powstał jako współpraca komercyjna z firmą Kuvings i zawiera linki afiliacyjne
Na instagramie ostatnio zaczęła panować moda na wyciskanie soku z selera naciowego i wtedy pierwszy raz pojawiłaby się myśl, że sama chętnie bym robiła takie soki.
A kiedy byliśmy w kawiarni i moje dzieci poprosiły kilka razy żeby zamówić im wyciskany sok z jabłek (który kosztuje tyle co 3 kg jabłek za szklankę) stwierdziłam, że chyba przyszedł na nas czas.
Wyciskarka wolnoobrotowa jest z nami od 2 miesięcy i… codziennie jest w użyciu. Nawet nie chowam jej do szafki, bo nie ma sensu. Czasem nawet 2 razy dziennie robię jakiś sok lub danie (zobaczycie dalej w poście).
Nasz wybór to wyciskarka wolnoobrotowa Kuvings Evo 820 Plus.
Chyba tylko takie, że dosłownie skrzyniami zwożę owoce i warzywa do domu 🙂
Po 2 miesiącach używania, widzę, że dzieci chętniej próbują innych smaków. Same zaczynają komponować soki. A ja stałam się prawdziwą matką przemytniczką i co rusz dorzucam im tam coś wartościowego.
I kiedy byliśmy teraz na wakacjach to żałowałam, że nie wzięłam Kuvingsa z nami, bo brakowało mi naszych soków.
Odkąd mam Kuvingsa, to na nowo pokochałam buraki. Myję je tylko w wodzie – odcinam ogonek, ćwiartkuję i wrzucam. Bardzo lubię te 2 konfiguracje:
(buraki kroję na ćwiartki, jabłko myję i wrzucam w całości, a seler łamię na pół
Nakładam sitko do smoothie i dzięki temu powstaje sok przecierowy
A w drugiej turze zrobiłam tzatziki:
I gotowe!
A pozostały sok dolałam do zupy.
Z racji tego, że marka KUVINGS obserwuje nas na Instagramie, więc udało mi się załatwić rabat – tu łapcie LINK z którego jak klikniecie wyciskarka wolnoobrotowa Kuvings Evo 820 Plus – będzie 240 zł tańsza!
Tak naprawdę pytanie tytułowe zamiast “kupić” powinno brzmieć: Czy warto “zainwestować” w wyciskarkę wolnoobrotową – bo zwrot z tej inwestycji będzie najlepszy – Wasze zdrowie.
A na koniec przypominam wpis w którym matka przemytniczka zdradzałam Jako podawać dzieciom warzywa i owoce
Epi-Centrum Nauki! Jak ja czekałam na ten dzień! Odkąd dowiedziałam się ponad rok temu, że na Podlasiu u planowane jest otwarcie takiego miejsca, to nie mogłam się doczekać. W końcu się udało, a my dziś byliśmy pierwszy raz (i na pewno nie ostatni).
Dla dzieci od 3 roku życia +
Jestem przekonana, że dzieci, nastolatkowie, rodzice, dziadkowie będą się tam bawić znakomicie.
*na Wystawie Głównej w Strefie Elektryczności nie mogą przebywać osoby z rozrusznikami serca.
Ja kupiłam dzień wcześniej na stronie internetowej KLIK – wybrałam godzinę, gdzie było najwięcej niesprzedanych biletów żeby uniknąć tłumów.
Bardzo polecam ten sposób, bo na pierwszej wystawie byłyśmy zupełnie same.
Biletu nie musicie drukować – wystarczy, że przy wejściu zeskanujecie kod QR z telefonu.
Ceny biletów są inne w dni powszednie, a inne w weekend
Epi-Centrum Nauki Białystok znajduje się w Stadionie Miejskim przy ul. Słonecznej 1
Sama parkowałam na ul. Wiosennej, ale w kasie dowiedziałam się, że można parkować na pasie przy samym Centrum.
Ja kupiłam bilety na dwie wystawy, ale już teraz wiem, że z Lilą będę głównie chodzić na Wystawę Główną, a z Julkiem do Strefy Małego Odkrywcy.
Najpierw pokażę Wam Strefę Małego Odkrywcy
W tej strefie możecie przebywać przez 1,5 h
Strefa jest bardzo duża – znacznie większa niż Bzz w CNK W Warszawie. Przestrzeń jest ciekawie zaaranżowana i każde dziecko znajdzie coś dla siebie.
Żeby wejść na Wystawę Główną musicie wyjść z budynku i przejść kilkanaście metrów dalej do drugiego wejścia.
Ta strefa zrobiła na mnie ogromne wrażenie, bo było tam mnóstwo ciekawych eksperymentów. Chciałbym tam kiedyś też pójść sama i wypróbować wszystkich atrakcji.
Bardzo się cieszę, że Epi-Centrum otworzyło się w Białymstoku i z pewnością będziemy tam zaglądać. Eksperymentów jest mnóstwo, a w planach są kolejne, a do tego też Laboratoria. Jak będziecie planować wycieczkę na Podlasie to koniecznie odwiedźcie Epi-Centrum, albo zaplanujcie wycieczkę specjalnie – to tylko 1h 40 min z Warszawy.
A jeśli Epi-Centrum Nauki Białystok skusi was do odwiedzin w stolicy Podlasia – to tu macie długaśną listę – Atrakcje dla dzieci Białystok i okolice a na bazę można obrać np. Hotel Branicki albo Apartamenty Zamenhofa