kontakt i współpraca
Przepis na pudding chia, który uwielbiam i robię bardzo często. Pod ostatnim wpisem o Warzywach prosiliście mnie również o zdradzenie naszych ulubionych przepisów na domowe lody.
Nasionka chia (szałwia hiszpańska) odkryłam rok temu i do tej pory mi się nie znudziły. Jem je bardzo często w różnych formach (nie przekraczając dziennej dawki 15 g).
Pamiętam jak opublikowałam zdjęcie mojego puddingu kilkanaście dni po porodzie Juniora, to wiele osób zapytało, czy nie obawiam się zmniejszenia ilości mleka. Otóż nie, chia nie wpływa na laktację i mogą ją spokojnie jeść mamy karmiące. Wiadomo nie od dziś, że nasz rodzima szałwia wpływa na zmniejszenie ilości mleka, jednak takie właściwości mają liście naszej polskiej szałwii.
Chia to tzw. superfood, czyli są to nasiona, które mają bardzo pozytywny wpływ na zdrowie człowieka. Przede wszystkim zawierają wielonienasyconych kwasów tłuszczowych, a teraz uwaga:
Więcej informacji o dobrodziejstwie nasionek chia przeczytacie TUTAJ
Przepis na pudding chia może się wydawać skomplikowany, jednak jest naprawdę prosty. Jest kilka składników, które bardzo pasują do puddingu i zaraz Wam o nich napiszę.
Dodam jeszcze, że chia jest polecana przy dietach, bo są niskowęglowodanowe, a wszystkie węglowodany pochodzą z błonnika.
1.Do słoika lub kubka nasyp nasiona chia (2 łyżki dla dorosłego dziennie lub 1 łyżka dla dzieci)
2.Dolej 100 ml mleka (ja używam roślinnego, czasem krowiego, ale najlepszy wychodzi z mlekiem kokosowym lub migdałowym. Możesz też dodać odrobinę słodkiego syropu, ale ja tego nie robię, a i tak jest dobre.
3.Całość wymieszaj lub jeśli używasz słoika zakręć słoik i potrzep nim by wszystko się wymieszało, nasionka muszą być zanurzone.
4.Zostaw na 15 minut w lodówce. Następnie wymieszaj pudding.
5. Całość zostaw w lodówce na noc lub minimum 3-5h .
6.Wyjmij pudding.
7.Dodaj ulubione dodatki. Smacznego!
Do puddingu pasują najbardziej świeże owoce, ale ja mam dwa swoje sprawdzone przepisy, które są obłędne.
Kiedy wyjmę już gotowy pudding to przygotowuję drugą część. W misce duszę widelcem połówkę dojrzałego banana z łyżeczką dobrego masła orzechowego (najlepsze arachidowe z Rossmanna). Mieszam masę dokładnie i kładę na pudding. Górę posypuję pełnoziarnistymi płatkami i świeżymi owocami. Warstwy możecie układać dowolnie np. chia – masa z masłem orzechowym i bananem – chia – płatki – owoce
Zdradzę Wam jeszcze jeden trik! Jeżeli chcecie jeszcze bardziej pysznie wyglądający pudding to wcześniej ukrojcie bardzo cienkie plasterki owoca (2-3 mm) np. świetnie się sprawdza kiwi, truskawka, banan i przyklejcie go do ścianek. Następnie przełóżcie pudding.
i
Do puddingu dodać jeszcze odrobinę cynamonu, i miodu. Pół jabłka pokroić w kosteczkę i prażyć na patelni z łyżeczką masła, posypać cynamonem. Uprażyć płatki migdałowe. Masę jabłkową lekko przestudzić i położyć na pudding. Całość posypać płatkami migdałowymi.
Smacznego:)
Nasionkami posypuję również koktajle np. taki z ananasem i mlekiem kokosowym, a czasem dosypuję do szklanki wody.
Tak, oczywiście, tylko nie w dużych ilościach (ma sporo błonnika). Moja córka uwielbia puddingi, ale daję jej deser zrobiony z jednej łyżki chia i 50 ml mleka. Junior czasem wyprosi jedną łyżkę puddingu, albo dosypuję niewielką ilość do owsianki.
Te lody są dziecinnie proste w wykonaniu i nawet 3-letnie dziecko je samo zrobi.
Do foremek nalewamy do połowy wodę kokosową lub wodę smakową i wrzucamy owoce.
To tyle 🙂 Są naprawdę pyszne i bardzo orzeźwiające
Przepis na 4 lody
Banana wcześniej smażymy na odrobinie oleju kokosowego lub pieczemy w piekarniku. Dzięki temu będzie miał naprawdę ciekawy smak.
Wszystko miksujemy i wkładamy do foremek.
Ten z lewej jest arbuzowy
na 4 lody
Na kilka godzin przed rozpoczęciem zamrozić: borówki, maliny i banana. Banany obieramy ze skóry i kroimy na małe części i wkładamy do zamrażarki
Do miksera wkładamy składniki pierwszej warstwy: borówki, pół mrożonego banana, 1/4 szklanki jogurtu, 1/4 łyżeczki miodu i miskujemy. Przelewamy do kubka lub dzbanka.
Myjemy mikser i wkładamy składniki na drugą warstwę: maliny, pół banana, 1/4 szklanki jogurtu, 1/4 łyżeczki miodu i miskujemy. Przelewamy do kubka lub dzbanka.
Szybko (aby masa się nie rozpuściła) przelewamy je do foremek warstwowo. Całość mrozimy 3-4 godziny.
Jeżeli szukacie fajnych foremek to polecam takie TUTAJ
lub też takie TUTAJ
Takie TUTAJ
Rice TUTAJ
Jabłka, gruszki i marchewki, pietruszka seler i rzodkiewki. I dla zdrowia i dla smaku jedz dziewczyno i chłopaku” to tekst piosenki, który zainspirował mnie do dzisiejszego wpisu. Pokażę Wam jak najczęściej jadamy w domu owoce i warzywa. Może i Was zainspiruje do ciekawego serwowania witamin swoim dzieciom.
Obecnie trwa mój ulubiony sezon. Wszędzie można kupić kolorowe, soczyste i pachnące latem owoce i warzywa. Zajadamy się nimi codziennie i korzystamy z tego czasu maksymalnie. Wakacje to idealny czas żeby próbować nowych smaków i się nimi delektować. Moje dzieci mają swoje ulubione smaki i dość niechętnie podchodzą do nowych warzyw i owoców. Są również takie, których zdecydowanie nie lubią i nawet jak widzą z daleka to głośno manifestują swoje gusta.
Piosenka, która zainspirowała mnie do stworzenia tego wpisu jest właśnie o zdrowych zwyczajach. Wpada w ucho, a przy okazji utrwala dobre nawyki. Naładowane witaminami jabłka, gruszki i marchewki, pietruszka seler i rzodkiewki to owoce i warzywa, które są serwowane dzieciom w szkołach w ramach unijnego programu „Owoce i warzywa w szkole”.
Jest to wspaniała inicjatywa, która pomaga promować zdrowe nawyki żywieniowe. Dzięki programowi wspólne spożywanie przez uczniów owoców i warzyw oraz związane z nimi działania edukacyjne stały się elementem codziennego życia tysięcy szkół podstawowych w Polsce.
Piosenka, o której wspominałam wcześniej pochodzi z edukacyjnego serialu animowanego dla dzieci „Ekipa Chrumasa”. Możecie obejrzeć go na kanale Owoce i warzywa w szkole. Co czwartek pojawia się nowy odcinek – Lilka go uwielbia i już dawno dołączyła do Ekipy Chrumasa.
Nie wiem czy Wasze dzieci też nie lubią sałatek. Moje nie znoszą! Dlatego najczęściej kroję je w słupki. To najprostsza forma serwowania porcji witamin. Moje dzieci lubią tak pokrojone ogórki, marchewki (Lila), papryka, seler. Pasują idealnie do małej rączki i same wskakują do buzi. Najczęściej układam je na kolorowym talerzu lub ustawiam w kubku. Zdarza się również, żę pakuję je na spacer do pudełka.
Nam się może wydawać to zbyteczne, ale dzieci naprawdę zwracają uwagę na formę podania i zazwyczaj to wtedy zapada decyzja, czy zjedzą dany owoc lub warzywo, czy też nie. W swojej kuchni mam wiele kolorowych talerzy, kubeczków, słoików, miseczek – wszystko po to aby zachęcić dziecko do jedzenia. Sprawdza się to u nas znakomicie.
Najbardziej lubię talerze, które mają różne przegródki. Zauważyłam, że podczas planowania posiłku wymyślam tak dużo zdrowych przekąsek, ile jest miejsc. To wspaniała okazja żeby dorzucić coś nowego i zobaczyć, czy dziecko je polubi.
Tak właśnie Junior zaczął jeść jabłka w wieku 7 miesięcy. Ogólnie jabłko nie jest polecane na samym początku metody BLW, bo dziecko może się łatwo zakrztusić – jest tam mowa o owocu w kawałku, a nie całym. Kiedy malutkie dziecko je jabłko pokrojone na ćwiartki lub ósemki bardzo łatwo może odkruszyć spory kawał i się zadławić. A ja odkryłam genialną metodę, którą mój syn pokochał i je tak do tej pory.
Małe jabłko obieram i wycinam ogonki. W ich miejscu robię otwory na palce. Im dziecko mniej ma zębów to mniejszą ilość jabłka jest w stanie naskrobać i z pewnością poradzi sobie z przełknięciem. Tak je do tej pory:)
Nie jestem wielką fanką takiego podawania owoców i warzyw. Dlaczego? Bo mięśnie jamy ustnej nie muszą wykonywać właściwie żadnej pracy aby jedzenie przeżuć. Dziecko nie czuje też różnorodności faktur (wszystko jest płynne) i nie odczuwa wielkiej przyjemności z jedzenia. Jednak jako urozmaicenie jest ok. Czasami serwuje dzieciom zupę krem, czy też mus owocowy.
Tę metodę poznaliśmy zimą, kiedy nie było dostępu do świeżych owoców i warzyw i naprawdę nam się świetnie sprawdzała. Soki nie służą nam do gaszenia pragnienia, a zastępują przekąskę. Mało kto zwraca na to uwagę, że do zrobienia szklanki soku używa się np. 3 pomarańczy, a normalnie nie dałoby się zjeść na raz aż tyle owoców. Polubiliśmy za to soki z buraków, jabłek, a nawet z kapusty.
Po lewej kapusta, jabłko, cytryna Po prawej: burak, jabłko, seler
Zdecydowanie wolimy gęste, pełne błonnika koktajle niż właśnie soki. Robimy je bardzo często i moje dzieci je naprawdę uwielbiają. Mam kilka swoich ulubionych przepisów, ale szukam też inspiracji w książkach i internecie. Najczęściej przewijają się u nas koktajle:
Serwuję je w kolorowych słoikach ze słomkami. Nawet Junior załapał koktajlowego bakcyla i pół szklanki zawsze jest jego.
Ja i Lilka uwielbiamy ten deser! Naprawdę jest wyborny i do tego taki zdrowy. Pierwszy zrobiłam ponad rok temu i od tamtej pory robię je regularnie. Do każdego deseru dodaję owoce.
To nasze odkrycie tego lata. Coraz mniej kupujemy ich w sklepie, a więcej robimy w domu. Mamy fajne foremki, do których nalewamy gotową masę. Zostawiam je na noc w zamrażarce i na drugi dzień są gotowe.
Mam kilka swoich przepisów, które regularnie powtarzam. Zauważyłam, że w każdym z nich są właśnie owoce, a nawet i warzywa.
Wyborne muffinki z sezonowymi owocami
Pyszny tort ze szpinakiem przepis we wpisie Pomysł na urodziny
To nasz ulubiony sposób! Ogórki prosto z działki, marchewki wyrwane z ziemi, czy też borówki prosto z krzaka.
Lubię wymyślać różne rzeczy i tak udało mi się zrobić lody z kalafiora lub zdrowe żelki z soku owocowego.
Żelki przepis we wpisie Zdrowe żelki
Lody z kalafiora przepis Lody z kalafiora
Jak widzicie mam mnóstwo pomysłów na serwowanie warzyw i owoców. Jeżeli macie chęć coś dodać, to napiszcie w komentarzach.
Wpis powstał we współpracy z Agencją Rynku Rolnego
Każdy rodzic chce żeby jego dziecko było szczęśliwe. Nie mam żadnych wątpliwości pisząc te zdanie. Kiedy pytam moich znajomych jakiego człowieka chcieliby wychować to zawsze chórem odpowiadają: „Szczęśliwego!” Niektórzy powtarzają jak mantrę: „Nieważne kim lub z kim będziesz, najważniejsze żebyś był szczęśliwy!” Uważam, że to błędne myślenie i dążenie do tego.
Niezły ciężar na nas leży, prawda? Kiedy w szpitalu podają nam małe, wątłe ciałko w 100% zależne od nas myślimy, że to niesamowity dar. Mamy przed sobą nowe życie, które w dużym stopniu będzie zależało od nas. Niektórzy potrafią sobie nawet wyobrazić, jak dziecko będzie wyglądało za lat naście lub kilkadziesiąt.
Układamy scenariusze, które najprawdopodobniej się nie spełnią, bo znając życie, dziecko wybierze sobie inną ścieżkę. Każdy z nas chciałby żeby nasze dzieci były szczęśliwe. Miały uśmiech od ucha do ucha i tryskały pozytywną energią. Jednak często się tak nie dzieje.
Kultura w jakiej obecnie żyjemy narzuca nam nawet, że bycie nieszczęśliwym jest czymś złym, a ktoś kto nie czuje się szczęśliwy jest nieudacznikiem.
Co będzie jeżeli za kilkanaście lat moje dzieci powiedzą, że są nieszczęśliwe?
Czy będę szukała winy w sobie? Raczej nie. Teraz kiedy wychowuję moją dwójkę, naprawdę daję z siebie wszystko co mam. A jeżeli w życiu dorosłym powiedzą, że są nieszczęśliwi to będę tylko słuchać. Według mnie każdy człowiek ma inny przepis na szczęście i może dojść do niego tylko i wyłącznie SAM.
Lubię racjonalizować sobie różne sytuacje, tak żeby mieć poczucie sprawczości. Nawet mój mąż często się ze mnie śmieje, że nawet w najgorszej sytuacji potrafię odnaleźć sens. Powiedzieć: „Może tak miało być?” albo „Gdyby to się nie stało, to wydarzyłoby się coś znacznie gorszego”. Skąd u mnie takie myślenie? Moja mama nigdy mi nie powtarzała, że mam być szczęśliwa, czy też inna.
Sama do tego doszłam. Mało tego, często powtarzam sobie, że jestem szczęśliwa i nie spływa to na mnie jak błogosławieństwo z fanfarami w sytuacjach kiedy leżę, pachnę, dzieci się bawią, a ja mam poczucie szczęścia. Tylko w takich małych, maleńkich momentach dniach: kiedy brudne łapki syna mojego najmłodszego ciągną mnie za szyję po to żeby pocałować moje lico, kiedy córka podbiega z tyłu i mocno mnie przytula, kiedy mąż mówi, że wszystko jest ok.
Takie rzeczy szczęścia nie dają.
Jest jeszcze jedna rzecz, która pomaga mi codziennie. Pozwalam sobie na smutek – nie wypraszam go z mojej głowy bardzo często, tylko się zastanawiam, co mogę zrobić. Nauczyłam się również odróżniać SMUTEK od ZMĘCZENIA.
Wszystkie emocje są potrzebne, nawet te kiedy nie mam na twarzy uśmiechu. Mało tego uważam, że pozwalając sobie na takie chwile (nie udając bohaterki miru domowego) bardziej odczuwam szczęście. Właśnie dlatego.
Nie mogę uczynić moich dzieci szczęśliwymi, ale mogę spróbować pokazać im jak tego szczęścia szukać.
„Szczęście dziecka nie jest jedynym celem, do którego dążymy; chcemy także by dziecko stawało się budowniczym samego siebie…”Maria Montessori
Ja się skupiam bardziej na tym drugim zdaniu i takie wartości wpajam moim dzieciom.
Jakiś czas temu moja córka miała zły dzień. Wszystko szło nie tak i zapytała mnie wprost: „Czy na pocieszenie możemy kupić lody?”
Odmówiłam.
Wiecie dlaczego? Bo miałam ją przed oczami za 30 lat kiedy po złym dniu w pracy siedzi sama w mieszkaniu i zjada litr lodów prosto z pojemnika.
Zaproponowałam jej wiele rzeczy, które opierają się relacji: czytanie ulubionej książki, przytulanie, noszenie na barana, rysowanie razem. Wybrała czytanie.
Albo szukanie szczęścia w rzeczach materialnych. Powtarzamy jej do znudzenia, że one nie dają szczęścia.
Bardzo lubię ten cytat:
Każda złotówka wydana na przeżycia ma większą wartość niż wydana na przedmioty”Arkadiusz Recław, Uroda życia 06.2017
Ciężko jest dziecku powiedzieć, że ta różowa, błyszcząca zabawka nie daje szczęścia, dlatego pokazuję też alternatywy jak tego szczęścia szukać.
Przez najbliższe lata właśnie na tym zależy mi najbardziej i taki „narzędziownik” mam zamiar dawkować moim dzieciom. Nie mam żadnej gwarancji, że dzięki temu będą szczęśliwe, ale ja przynajmniej będę miała poczucie, że starałam się jak najlepiej. A kiedy jednak przyjdą do mnie z miną na kwintę i nieszczęściem w oczach, powiem: „Siadaj, pogadamy”.
Przy pierwszym dziecku myślałam, że najfajniejszą zabawką do wody jest zwykły kubek i pusta butelka po szamponie. Zabawa takim przedmiotem doskonale pobudza wyobraźnię, kreatywność i ćwiczy małą motorykę… bla bla bla. Powiem Wam szczerze, że tak bardzo zmienił mi się pogląd na zabawki przy drugim dziecku, że same będziecie w szoku.
Według mnie zabawka ma być przede wszystkim bezpieczna oraz najważniejsze: BAWIĆ. Oczywiście nadal jestem za tym żeby kupować edukacyjne zabawki i uczyć się przez zabawę, ale bez przesady… Junior ostatnio prawie pobił się z dzieckiem na placu zabaw jak zobaczył jego wielki, czerwony, plastikowy, grający samochód.
Sama taki ostatnio zamówiłam, bo mam dość tego, że włazi do drewnianego auta i ono się przewraca. Pokażę Wam go już niedługo.
Wracając do tematu: chciałabym Wam dziś zaprezentować zabawki do wody, które u nas ostatnio rządzą.
Najpierw Junior dostał na dzień dziecka kaczki Yookido. Szał był od razu. Nawet Lilka, która nie lubi pryskania po twarzy i takich zabaw z wodą, była zachwycona. Uważam nawet, że lekko się odwrażliwiła dzięki tym zabawkom.
Dostępna TUTAJ
Fontannę z kaczuszkami przyczepiamy na przyssawki do dna (wanny, basenu pompowanego, a nawet zwykłej miski), włączamy i zaczyna się zabawa. Zabawka gra melodię i wytryskuje wodę. W zależności, która kaczka jest założona przy ujściu mamy inny strumień wody. Naprawdę jest to tak proste, a tak genialne!
Myślę, że nadaje się dla dzieci siedzących do 3 roku życia.
Sami zobaczcie:
Tak się kłócili w wannie o te kaczki, że zamówiłam Lilce coś dla starszaków z tej samej marki:
Dostępne TUTAJ
Świetna zabawka z prysznicem – stał się też cud! Lilka sama sobie polewa na głowę wodę przy myciu włosów. W zestawie macie dwie części: prysznic z łodzią podwodną oraz panel na przyssawce. Kiedy wciskamy przycisk na słuchawce i lejemy wodę do otworów to np. zaczynają się obracać oczy, tryskać woda z otworów, a kołowrotek się obraca.
Ta zabawka jest świetna dla starszych dzieci (myślę, że do 2 do 6 lat). Można ją też wykorzystywać do innych zabaw.
Naprawdę się nie spodziewałam, że moje dzieci oszaleją na punkcie tych zabawek. Na fali dużego zainteresowania sama kupiłam dzieciom moich przyjaciółek na urodziny właśnie te zabawki i również mają podobne odczucia. Zabawa z wodą nabrała innego wymiaru.
Razem ze sklepem 4kidspoint.pl przygotowałam rozdanie dla moich czytelników. Wystarczy, że z oferty tego sklepu wybierzecie i wpiszecie w komentarzu zabawkę do wody Yookidoo, którą chcielibyście wygrać, a ja wśród uczestników wylosuję 3 zwycięzców. Bawimy się do 27.07 do północy. Zapraszam Was również do polubieniu profilu tego sklepu: https://www.facebook.com/4kidspoint/
WYNIKI ROZDANIA
Bardzo dziękujemy za tak liczny udział. 3 wybrane przez Was zabawki do wody Yookidoo wędrują do:
Sylwia
Świetne zabawki! Jakiś czas się już do nich przymierzam…
Andzia
Wyścig kaczuszek yookido- zachwyca piękna kolorystyką;)
Olga
Wyścig kaczuszek yookido to jest to co byśmy chcieli ? Julek tak wspaniale zaprezentował, że nie może być inaczej ?
GRATULUJEMY! Na adres kontakt@nebule.pl wyślijcie swoje dane teleadresowe
Wyobraź sobie miejsce, gdzie dzieci biegają od rana do wieczora boso po trawie. Słychać ich beztroski śmiech, a pory dnia wyznacza tylko wschodzące i zachodzące słońce. Nie ma pośpiechu, nerwowego zbierania się, a jest czas wolny: drzemka na hamaku, harce w strugach wody i zabawy od rana do wieczora.
Nasz weekend właśnie tak wyglądał, a miejsce, które wprawiało nas w taki wolny rytm nazywa się Borówkowe domki.
Zaledwie 50 minut od Warszawy (jadąc autostradą w kierunku Łodzi) znajduje się idylliczne miejsce, które z pewnością jeszcze nie raz odwiedzimy. Wyjechaliśmy w piątek o 16 i o dziwo nie utknęliśmy na wylotówce.
Godzinę później nasze dzieci już biegały swobodnie po trawie. Jak wiecie mieszkamy w centrum Warszawy i często robimy sobie takie wycieczki na łono natury. W Dmosinie poczułam się trochę jak u mamy na Podlasiu (tylko jest zdecydowanie bliżej).
Pojechali z nami nasi znajomi z dwójką dzieci. Wiem, że z nimi nie można się nudzić, a nasze starsze dzieci bardzo dobrze się ze sobą dogadują i praktycznie cały czas zajmują się sobą. Było cudownie!
Są to 2 duże, drewniane domy, wybudowane w ubiegłym roku. Jak tylko je zobaczyłam u Kasi z travelicious.pl to wiedziałam, że musimy się tam wybrać! Dla gości przeznaczone są 4 apartamenty (po dwa w jednym domu).
My w 8 osób (4 osoby dorosłe, 2 czterolatków, 2 roczniaków) bez problemu zmieściliśmy się w jednym apartamencie i tak w domku jedynie spaliśmy. Cały weekend spędziliśmy na terasie, w ogromnym ogrodzie i na polu z borówkami.
Domki są dwupoziomowe (góra jest dość wysoko) więc wysłałyśmy tam naszych mężów;) Wykończone są w drewnie i mamy tam do dyspozycji: łazienkę z prysznicem (można wziąć z domu wanienkę), kuchnię z aneksem kuchennym, lodówkę, tv, komodę pełną gier i książek dla dzieci oraz taras.
Ale najważniejsze jest na zewnątrz! Nie ma schodów, ani różnych przeszkód, przy których musiałabym cały czas pilnować wszędobylskiego Juniora. Przy tarasie jest ogromy ogród. Naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, że moje dzieci tak bardzo będą z tego korzystać. Właściwie cały weekend spędziliśmy na podwórku.
Do dyspozycji gości jest nawet sauna. Kiedy zrobiło się cieplej nalaliśmy dzieciom wody do baseników, ale był ubaw!
Ale powiem Wam, że największą atrakcją jest niewątpliwie pole pełne borówki. Kiedy rezerwowałam nasz pobyt (a było to w marcu, bo terminy rozchodzą się jak świeże bułeczki) specjalnie sprawdziłam, czy aby napewno owoce będą już się nadawały do zbiorów prosto z krzaka.
Moja starsza córka borówki UWIELBIA, więc była to niesamowita okazja żeby zobaczyć jak wygląda na żywo oraz jeść owoce o zachodzie słońca prosto z krzaka. Wszyscy byliśmy oczarowani! Plantacja, która położona jest na wzgórzach przypomina zielone pola winorośli w Toskanii. Chodziliśmy tam nawet 3 razy dziennie:) Dalej jest jeszcze plantacja porzeczek i piękny staw.
Nie napisałam Wam jeszcze o jedzeniu… Przemiła Gospodyni powitała nas koktajlem z borówki, a później przynosiła jedzenie do domku i jedliśmy je na tarasie. Proste śniadanie zrobione z regionalnych składników to uczta dla kubków smakowych.
Przepyszne placki z borówkami, domowy twarożek, czy też jajecznica zostaną w mojej pamięci na długo. Śniadanie wliczone jest w cenę pobytu. A na obiad możecie zamówić np. wyśmienite pierogi. Do dyspozycji gości jest również grill (możecie tam upiec różne rzeczy) lub zrobić ognisko.
My do Borówkowych domków pojechaliśmy wypocząć i to był główny punkt programu. Spędziliśmy tam niesamowity weekend, a nasze dzieci miały okazję biegać boso, huśtać się w hamakach i cieszyć się otaczającą przyrodą. Niesamowite jest to, że wystarczy godzina drogi z Warszawy i już jesteśmy na działce pełnej zieleni.
Jeżeli szukacie ciekawego miejsca na wyjazd z dziećmi niedaleko od Warszawy koniecznie zajrzyjcie do Borówkowych domków
a na inne podróże może wybierzecie Węgry – 10 powodów by je odwiedzić
a tu polskie Najlepsze Hotele dla rodzin z dziećmi
Gry podróżne nie muszą zajmować wiele miejsca. Kiedy się pakujemy musimy zwracać uwagę na gabaryty i często brakuje nam dodatkowej przestrzeni np. na gry, które mogą nam umilić podróż. Dodam jeszcze, że chodzi mi raczej o gry, w które gramy na wyjazdach, a nie w samochodzie;)
Chociaż niektóre z nich sprawdziłyby się w samolocie. Każda z nich jest niewielkich rozmiarów i bez problemu mieści się nawet w małym plecaku dziecka. Gry podróżne to fajny pomysł na spędzenie czasu razem.
Klasyczne, kartonowe memo z owocami. Jest to jedna z naszych ulubionych gier pamięciowych. Zadaniem dziecka jest odnalezienie pary. Sama uwielbiam w nią grać.
Ta wersja jest zamknięta w małym pudełeczku, które bez problemu zmieści się w bagażu.
Prosta gra karciana, która wzbudza wiele emocji. Szczególnie wtedy kiedy ktoś wyciąga kartę z Piotrusiem;) Nasza wersja ma piękne ilustracje ze zwierzętami. Po odłożeniu karty z Piotrusiem można grać nimi w memory. Całość z instrukcją zamknięta jest w kartonowym, grubym pudełku.
Grę w domino chyba każdy zna. Ta wersja ma dwa warianty gry, dla mniejszych dzieci jest domino obrazkowe, a dla większych z kropkami do liczenia. Ilustracje są przepiękne! Całość zamknięta jest w saszetce na zamek i dzięki temu mieści się bez problemu w bagażu.
Bardzo fajny pomysł na podróżną wersję szachów. Szachownicą jest woreczek, do którego chowa się pionki. Są różne wersje tej gry. My akurat lubimy grać w warcaby.
Świetna, dość prosta gra karciana dla dzieci i dorosłych. Zasadami trochę mi przypomina grę w makao. Powiem Wam, że nieźle się w nią wciągneliśmy i do tej pory budzi u nas wiele emocji.
Zasady są takie żeby jak najszybciej pozbyć się kart, a utrudnia nam to zawodnik przed nami. Żałuję jedynie, że opakowanie jest wykonane ze słabego kartonu i nie wygląda już zbyt dobrze.
Absolutny hit! Moje dziecko jest niesamowitą gadułą, więc ta gra pozwala spożyć trochę jej energii w tym kierunku, a przy okazji nauczyć się opowiadania. Według mnie jest to gra, którą naprawdę warto mieć. Jej walory edukacyjne są tak duże, że polecam ją każdemu rodzicowi.
Dzięki zabawie z tymi kostkami dziecko uczy się konstruować dłuższe wypowiedzi, intesnywnie myśli oraz poznaje nowe słownictwo, a przy okazji cała rodzina świetnie się bawi.
Można w nią grać nawet w samochodzie.
Są dostępne różne wersje.
Na koniec chcę Wam polecić jeszcze moje odkrycie. Bardzo długo szukałam zestawu do gry w badmingtona dla dzieci. Sama jestem ogromną fanką tego letniego sportu:) W końcu się udało. Dopadłam idealny zestaw z lotką i piłką. Paletki są lekkie i idealnie wilkością pasują do dziecięcej ręki. Dostępne TUTAJ
Przy okazji polecam mój wpis o Jak nauczyć dziecko przegrywać
tu macie wpis najlepsze Gry planszowe dla dzieci
a tu Gry planszowe dla dorosłych
Gdyby istniał zapis Twoich codziennych myśli, to powstałby elaborat, w którym znalazłyby swoje miejsce wszystkie gatunki literackie. Sama się zdziwisz, ale to prawda.
Płacz żałobny o 5.20 kiedy cały dom jeszcze śpi, ciemno jest i cicho. Otwierasz oczy i masz wrażenie, że położyłaś się godzinę temu. A dzieci Twe rześkie i wypoczęte jak po 3 sesjach w kapsule floatingowej. W głowie Twojej scenariusze czarne, w oczach gromy, a w ustach smak cierpkiej kawy. Dobrze, że chociaż mleko było. To właśnie wtedy odpalasz „sama-to-sobie-robisz”.
Rozkminiasz, co jest nie tak ze mną, a może z moimi dziećmi, a może z oknem, które za dużo wpuszcza jasnych promieni, że te dzieci wstają o TAK NIEBOŻEJ GODZINIE. Siorbiesz kawę i układasz gotowe scenariusze: „Dziś położę je później”, „Albo nie! Dziś bardziej je zmęczę” „A może to dlatego, że na kolację był cukier i biała mąka?” „A może to pasożyty?”.
Sama-to-sobie-robisz i zaczynasz poranne myślenice.
„Na przytulanie”
Przytulanie na kolanie,
Takie fajne – więzi cementowanie,
Duszy balsamowanie,
Lila skacze po Julianie,
I już koniec fraszki „Na przytulanie”
W głowie hymny pochwalne, wznoszone do góry: „Jak dobrze, że ich mam i tak ich kocham. Co ja bym bez nich zrobiła?”. Wycierasz łzę wzruszenia i z tej jakże wzniosłej chwili wybija Cię: „Mamooo, zabierz gooo, wlazł na stół”.
To już dramat właściwy, a prawie i tragedia, bo łapiesz berbecia dosłownie w locie. Mimo tego, że udało się uniknąć nieszczęścia to w głowie Twojej: elegia z preludium c- moll jako soundtrack. Marsz żałobny pobrzmiewa w tle, a Twoje dziecko już dawno zapomniało, że dzięki Tobie nie runęło jak Ikar. „Co by było jakby spadł, złamał rękę, nogę nos? A ja w kuchni śniadanie robię.”
Już przed oczyma masz ambulans pod Twoim oknem i lekarza w białym kitlu, który palcem grozi: „Zła matko, Ty!”, „Nie rób dzieciom śniadania, tylko pilnuj ich”. Rozpamiętujesz tę sytuację jeszcze 15 razy w ciągu dnia i „sama-to-sobie-robisz”.
do samego wieczora pobrzmiewają w Twojej głowie, że nic się nie stało, ale samobiczowanie w głowie nie daje Ci żyć: „To moja wina, moja bardzo wielka wina, że poszłam robić śniadanie umalować oko/ załatwić potrzebę fizjologiczną”. Oj lubisz rozpamiętywać i się zamartwiać sytuacjami, które (NA CAŁE SZCZĘŚCIE) nie doszły do skutku.
Posiłki w zależności od różnych okoliczności mogą być przyjemną fraszką, ale i dramatem z punktem zapalnym w postaci koloru talerzyka, tudzież kształtu ziemniaka.
Biesiadne:
„Na Bar mleczny”, „Na pierogi od teściowej” lub też powszechnie znana „Na słoik”. Jednak często po każdej z w/w pojawiają się też znane chyba wszystkim matkom: WYRZUTY SUMIENIA, że u innych to napewno zupa i drugie, no i kompot posłodzony ksylitolem. A wszystko eko i bio albo od wujka rolnika, co specjalnie co tydzień warzywa dowozi.
Tak myślisz?
U mnie „laptopy” po mielonych z baru mlecznego to top zabawka, a do tego DIY i z odzysku.
Sama-to-sobie-robisz, nie musisz dokonywać charakterystyki porównawczej. Kiedyś na tapecie był Cześnik i Rejent, a dziś doskonalisz ten styl porównując siebie i sąsiadkę, która wszystko ogarnia albo, co gorzej, jakąś blogerkę.
te napadają Cię nad wyraz często, myślisz o tym co jest, a jednocześnie tęsknisz za dawnym życiem. Siedzisz na podłodze, lepisz z masy solnej ludziki, a myślami jesteś tam, gdzie Cię nie powinno być. Jak to było 6 lat temu? Pamiętasz ten czas, kiedy żeby wyjść z domu wystarczyło założyć buty, wziąć torebkę i wyjść?
Teraz zaczynasz się zbierać dużo wcześniej, pakując cały mandżur: różnych-rzeczy-tak-niezbędnych-podczas-wyjścia-z-dziećmi, przechodząc przez poszukiwania buta, którego wywlókł gdzieś Junior. Posądzasz go nawet o wyrzucenie do śmietnika, więc i tam kierujesz swoje kroki. W końcu znajdujesz go- to takie oczywiste żeby but był na półce z książkami. Myślisz i wzdychasz do czasów, kiedy można było włóczyć się po mieście bez celu i nie wracać na porę usypiania. Tu mogłabyś wpisać wiele…
A później znów Cię nachodzi ta miłość wielka i układasz hymny pochwalne, że te dzieci jednak są super i za nic w świecie nie wróciłabyś do swojego dawnego życia.
Ze swojego dzieciństwa pamiętam nie do końca dobrze umyte ogórki prosto z ogródka od babci, kwaśne czarne porzeczki, których nie lubię do dziś i papierówki urywane prosto z jabłonki na podwórku. To był smak, który zapamiętam na całe życie! A pomiędzy wcinałam placki ziemniaczane posypane cukrem lub pajdę wiejskiego chleba z chrupiącą skórką posmarowaną grubą warstwą masła.
Kiedy byłam dzieckiem nie przykładało się aż tak dużej wagi do jedzenia warzyw i owoców. Rodzice absolutnie nie przejmowali się faktem, że ziemniaki były jedzone trzy razy dziennie w różnej postaci. Sama pamiętam takie smażone, pokrojone na plasterki z liściem laurowym.
Aż przełknęłam ślinę.
Wówczas nikt nie zdawał sobie sprawy, że jedzenie ma taki duży wpływ na nasze zdrowie. Od kilkunastu lat panuje trend zdrowego odżywiania. Ja również chciałabym zapewnić moim dzieciom dobry start w przyszłość i dokształcam się w tej dziedzinie.
Nie ukrywam, że zależy mi na tym aby moje dzieci jadły warzywa i owoce od małego. Jednak wiele razy zdarzyło się tak, że nie chciały tknąć nawet palcem niczego co miało kolor zielony lub czerwony i zachęcająco wyglądało na talerzu. Ile to razy zbierałam brokuły z podłogi i wycierałam wtarte pomidory w stół? W buzi zazwyczaj lądowało niewiele, a ja się zastanawiałam dlaczego?
Ostatnio wrzuciłam na naszym profilu na Instagramie zdjęcia obiadu Juniora z opisem, że po raz 22 podaję mu pomidora i do tej pory jeszcze go nie zjadł, ale nie tracę nadziei. Wiele z Was napisało, że również ma podobną sytuację.
Zdaję sobie sprawę, że jest to normalne. Moje dzieci do niedawna również nie przepadały za warzywami. O ile owoce (niektóre!) gościły w ich małych dłoniach dość często, to warzywa były zawsze witane niezbyt wylewnie. Jednak widzę u mojej starszej córki sporą przemianę.
Z dziecka, które jadło: pomidory, ogórki, paprykę przemieniła się prawdziwego smakosza warzyw. Co się zmieniło? Nie uwierzycie, moje codzienne gadanie o tym co jest dobrego w jedzeniu warzyw i owoców przyniosło skutki.
Ogromny wpływ ma też edukacja w przedszkolu. Wczoraj przy obiedzie prawie uroniłam łzę wzruszenia. Kiedy podałam gotowane brokuły moja starsza, która raczej za nimi przepada rzekła:
„Mamo, to są teraz moje ulubione warzywa. Brokuły są bardzo zdrowe i wyglądają jak takie małe. słodkie drzewka”
Po czym zjadła WSZYSTKIE z talerza.
Mało nie spadłam z krzesła jak to usłyszałam. Jak to? Okazało się, że Lilka w przedszkolu polubiła kilka nowych warzyw i nie raczyła mnie nawet o tym poinformować. A ja nie przepytuję jej codziennie co zjadła, a co nie.
Ja oczywiście rozmawiam z nią o tym, że warzywa są zdrowe i warto je jeść. Pokazuję też, że lepiej jeść owoce w skórce i żeby soki pić tylko okazjonalnie. Jednak widzę, że edukacja w przedszkolu przynosi naprawdę dobry skutek.
Dlatego kiedy zostałam poproszona o bycie Ambasadorem kampanii społecznej „Owoce i warzywa w szkole” zachęcającej dzieci oraz ich rodziców do zdrowego odżywiania, zgodziłam się bez wahania.
Moje dzieci są jeszcze małe i na razie to do mnie należy pokazywanie świata i nauka, co jest zdrowe, a co nie.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że w Polsce od 2009 roku w szkołach podstawowych trwa akcja, której głównym celem jest budowanie świadomości na temat znaczenia zdrowej diety. W tym unijnym programie wzięło udział aż 90 % placówek i dzieci z zerówek oraz klas I-III. Dzięki funduszom szkoły dostawały warzywa i owoce oraz edukowały sowich podopiecznych na temat znaczenia zdrowej diety.
Więcej o programie „Owoce i warzywa w szkole” możecie przeczytać tutaj: www.owocewszkole.org.
A w tym roku centralnym punktem tej akcji jest genialny edukacyjny serial animowany dla dzieci w reżyserii Tomasza Karelusa „Ekipa Chrumasa”.
Niedawno miał uroczystą premierę w kinie Muranów, a już dziś możecie obejrzeć pierwszy i drugi odcinek:
www.ekipachrumasa.pl oraz na kanale „Owoce i warzywa w szkole” na YouTube.
fot. Piętka Mieszko/AKPA
W czasie premiery dzieci miały okazję poznać sympatyczną świnkę o imieniu Chrumas, któremu głosu użyczył Jarosław Boberek, królika Uchola (Mirosłw Zbrojewicz), kozę Meee (Julia Kamińska) i Stracha na Wróble – muzyczny narrator (Włodek Paprodziad Dembowski). Serial składa się z pięciu kilkuminutowych odcinków, opowiadających m.in. o roli rodziców w programie, pochodzeniu owoców i warzyw, obecności programu w szkole oraz wpływie wczesnej edukacji na przyszłe wybory dzieci w zakresie żywienia.
Serial jest naprawdę świetny. W prosty sposób pokazuje jak ważna jest zdrowa dieta. Kiedy Lilka zobaczyła na własne oczy dziury w zębach u królika Uchola to się przeraziła i zapytała, czy naprawdę od słodyczy mogą się takie zrobić.
Bardzo fajne jest to, że serial jest ogólnodostępny i każdy może go obejrzeć. Najważniejsze jest to, że „Ekipa Chrumasa” skłania do rozmowy z dzieckiem na ten temat.
Nie zdajemy sobie sprawy jak ważna jest edukacja na temat diety. Nasze dzieci najprawdopodobniej będą jadły tak jak je nauczymy. Mój mąż wielokrotnie wspomina, że w szkole nauczył się tylu niepotrzebnych rzeczy, a brakowało mu np. wiedzy na tem odżywiania, składników, witamin. Dlatego cieszę się bardzo, że świadomość społeczeństwa rośnie, a szkoła te działania wspiera.
Mam jeszcze dla Was Chrumasowy konkurs. Jeżeli chcecie dołączyć do „Ekipy Chrumasa” i po mieście bujać się z taką fajną nerką na drobiazgi napiszcie w komentarzach zabawną nazwę warzywa lub owoca.
Pamiętam jak moja córa na pomidora powiedziała: Pan Midorek 🙂
Wśród odpowiedzi wybiorę 3 naciekawsze i nagrodzę Was takiem fajnym gadżetem.
Książki dla roczniaków – różne pozycje, które zaciekawią każdego malucha. Dziś pokażę Wam nasze ulubione książki.
Ogromnie cieszy mnie, że mój syn nie zdąży dobrze otworzyć oka, a już taszczy jakąś kniżkę. A kiedy sama proponuję żeby przyniósł książkę to autentycznie śmieje się na głos i mości się na moich kolanach. Potrafi czytać nawet 20 książek ciurkiem (to jego rekord), nawet starsza siostra aż takim molem książkowym nie była.
Książki dla dzieci 0- 6 miesięcy
Książki dla dzieci 6-12 miesięcy
Umówmy się, że są to pozycje, które będą ciekawe i dla 9- miesięcznego malucha i 15- miesięcznego, poważnego już smyka. Wszystko zależy od dziecka. Na Kicię Kocię przychodzi nawet moja 5-latka;)
Nowa seria dla najmłodszych
Rymowana książka z prostym tekstem dla najmłodszych. Fajne, proste ilustracje i zaskakujące skojarzenia.
Dzień z życia dziecka opisany w ciekawy sposób. Rytuały, które dają poczucie bezpieczeństwa.
Książka o ubieraniu się i czynnościach samoobsługowych. Świetna, bo pokazuje te na pozór proste rzeczy bez lukru. Skarpeta, którą ciężko założyć czy też smarki, które trzeba wytrzeć. Widzę w niej spory potencjał edukacyjny;)
Książkę kupiłam młodemu tuż przed roczkiem i pokochał ją miłością wielką, a później przeniósł ja na szczotki (chyba zgapił od Nunusia). Bardzo prosta książeczka, której bohaterami jest rodzeństwo kotków (swoją drogą, ilekroć czytam uwielbianą przez moje dzieci Kicię Kocię zastanawiam się dlaczego bohaterka nie mogłaby być dziewczynką, a nie kotem).
Wracając do książki – czytając ją robimy różne gesty, wypowiadamy wyrażenia dźwiękonaśladowcze i naprawdę sporo możemy z niej „wycisnąć”. To właśnie pierwsze „brawo” mojego syna było dla Nunusia, który zjadł zupkę. Chociaż sami nie bijemy braw naszym dzieciom w takich sytuacjach, to książkę lubimy i przeczytaliśmy ją z 200 razy.
Najnowsza z serii o rodzeństwie kotków – jest świetna! Nasz młody wymawia bardziej lub mnie zrozumiałe wszystko to, co Nunuś spotyka na spacerze. Książka jest u nas bardzo często czytana.
Dostępne są jeszcze:
Kicia Kocia i Nunuś W kąpieli TUTAJ
Kicia Kocia i Nunuś Na nocniku TUTAJ
Książka z serii o pracujących pojazdach. Wydawać by się mogło, że jest tak ascetyczna, że nie może zainteresować roczniaka, ale to nieprawda. Mój syn ją UWIELBIA! Chociaż cała ma może 20 słów to mógłby ją czytać non stop. Mało tego, to dzięki tej książce pokochał wszystkie duże pojazdy, a my na nie mówimy… „Hej ho!”.
W serii są jeszcze:
Zostaw to mnie TUTAJ
Czy dosięgnie? TUTAJ
Bardzo fajna seria dla najmłodszych. Prosty, ciekawy test, a do tego ładne ilustracje.
W serii są jeszcze dostępne:
Spanie TUTAJ Mam zamiar niedługo ją kupić i wprowadzać czytanie przed snem
Jedzenie TUTAJ
Jest niestety problem z dostępnością. Pisałam do wydawnictwa i odpowiedzieli mi, że mają dosłownie kilka egzemplarzy, więc próbujcie.
A jak nie, to warto nawet zamówić z bookdepository.com z darmową wysyłką
Jest to książka wałkowana u nas NON STOP. Junior uwielbia zaglądać do okienek i udawać zwierzęta. Jest taka prosta, a tak genialna.
To była ulubiona książka Lilki. Zachowałam po niej naprawdę niewiele książek, ale Prosiaczek był pierwszy na liście. Idealna na prezent na pierwsze urodziny. Obecnie czytamy ją trochę w zmienionej formie i przechodzę prawie od razu do prezentów, bo Junior się niecierpliwi 🙂 Uwielbiamy za tekst, najpiękniejsze ilustracje i pomysł. Junior nawet nauczył się śpiewać: „To lat”:)
Druga z serii dla najmłodszych, która zrobiła na nas wrażenie. Po sukcesie „Jest tam kto?” nie miałam zbyt wielkich oczekiwań – jednak Juniorowi bardzo się spodobała, bo są psy, kaczki i lody:)
Ta książka również jest po Lilce. O dziwo ona za nią nie przepadała. Zdecydowanie lubiła bardziej książki z tekstem. Jednak Juniorowi spodobała się od razu. Tylko nie wiem dlaczego zdecydowanie woli przeglądać „Zimę na Czereśniowej” niż „Lato”:)
Świetnie narysowana książka o czerwonym aucie. Julian ją uwielbia, a mi podoba się za kreskę i zaskakujące zakończenie.
Jest też sporo książek, które nie są już dostępne i bardzo tego żałuję.
Szukam właśnie w używanych serii o Panu Kłapie (ktoś coś?)
Nie mogłam też nigdzie znaleźć kartonowych Miffy, ale uratowała mnie Matkawariatka 🙂
Regularnie zaglądam też do Tkmaxx po książki dla roczniaków
Właśnie zobaczyłam, że jest polska wersja z dźwiękami zwierząt. Nazywa się Kwik w gospodarstwie TUTAJ
Mam też dla Was atrakcyjne info: biblioteczka, o którą zawsze dopytujecie ma być znów dostępna w lipcu w Netto. Zaglądajcie tam, bo warto! Kosztuje 130 zł, a jest naprawdę świetna i uważam, że połowa sukcesu czytelnictwa naszego Juniora to właśnie fajnie wyeksponowane książki, po które może sam sięgać.
Wyjątkowa seria dla najmłodszych czytelników, wspierająca rozwój mowy. Zestaw zawiera 3 książki: Agugu, Akuku i Gadu gadu