kontakt i współpraca
Uczysz się języków obcych od najmłodszych lat. Uczysz się w szkole. Uczysz się na kursach. Uczysz się w grupie. Uczysz się samodzielnie. Chcesz zapewnić swoim dzieciom możliwość komunikacji z całym światem. Powielasz w swoich dążeniach ten sam model. A może da się coś zrobić, aby wyjść z tego zaklętego kręgu?” Tu nie chodzi o to żeby się uczyć…. ale żeby się Nauczyć:)
współpraca reklamowa z Microsoft
Była na blogu swego czasu recenzja książki Mikołaja Marceli – “Jak nie zwariować ze swoim dzieckiem“. To między innymi ona pomogła mi poukładać sobie pewne rzeczy w głowie – precz z pruskim systemem edukacji:)! Kiedy uczymy się w grupie – tak jak w klasie szkolnej czy na kursie – cała uwaga nauczyciela – nie jest skupiona na uczniu – a na materiale, który zgodnie z podstawą programową musi upchnąć uczniom w głowie.
Jasne, były to czasy, kiedy dostęp do wiedzy był ograniczony tylko do bogatszych warstw społeczeństwa. Natomiast spójrzmy na fakty. Kiedy dzieci miały guwernantki czy guwernerów – efekt był taki, że ci, którzy mieli szczęście zostać wykształceni – czytali Goethego, Dumasa, Byrona i Dostojewskiego – każdego w oryginale!
Dziś przełożyłoby się to pewnie na możność składania prania przy jednoczesnym oglądaniu na Netflixie serialów w oryginale – bez konieczności włączania polskiego lektora:)
Studiując wyżej wymienioną już książkę – zgadzam się w całości z zawartymi tam tezami. Model powszechnej edukacji – choć liczy niespełna 200 lat – był skrojony na miarę i dopasowany… ale do wyzwań XIX wieku! Przygotowywał a właściwie tresował on dzieci – by reagowały na dzwonek, nie spóźniały się, by były trybikami w maszynie. Wszystko to było potrzebne do pracy w fabryce.
Cofnijmy się do czasów starożytnych – tam edukacja opierała się na relacji mistrz-uczeń. “uczeń zdobywał informacje i poszerzał wiedzę podczas wzajemnych kontaktów”[1]. Później rolę mistrzów przejęły guwernantki czy guwernanci. Ciekawskich odsyłam na stronkę, którą odkryłem zbierając materiały – kim jest guwernanta.
“Zatrudniając guwernantkę, rodzic otwiera przed dzieckiem nowe możliwości. Guwernantka na pełny etat zadba nie tylko o dobre oceny w szkole, lecz będzie również pielęgnować dziecięce pasje, rozwijać kreatywność dziecka i być dla niego oparciem oraz osobą, której może w pełni zaufać.”[2]
Zawarta tam lista obowiązków i czas pracy – marzenie każdego z nas – a już zwłaszcza przy nauce zdalnej rodem z 2020:)
Za to stać pewnie na taki luksus tylko niektórych z nas, poszukajmy też więc bardziej realnych alternatyw.
“(…) są miejsca, w których relacja mistrz-uczeń funkcjonuje i dziś, stanowiąc fundament edukacji. Czy zdziwię was, jeśli powiem, że tak jest między innymi na słynnych uniwersytetach brytyjskich: Uniwersytecie Oksfordzkim i Uniwersytecie Cambridge? Już w 1870 roku wprowadzono tam powszechną i podstawową metodę kształcenia, którą nazwano tutoringiem. W jej ramach studenci spotykają się ze swoimi tutorami, a celem spotkań jest przedyskutowanie przygotowanych przez studentów prac pisemnych (…) tutoring nie jest metodą nauczania, lecz niezwykle efektywną metodą uczenia się (…)” [3]
Jako że celem tego postu jest omówienie efektywnych metod uczenia się – zaparkuję teraz na chwilę myśl na temat tutoringu – by wrócić do niej w odpowiedniej chwili.
Angielskiego uczyłem się pewnie z 10 lat. W szkole, na kursach, samodzielnie. Ha – ale jednak by upewnić się, że poradzę sobie z maturą – rodzice sięgnęli po zaskórniaki – na korepetycje! Czyli co? – tutoring:) Pozwoliło mi to przebrnąć przez egzaminy na studia. Kiedy zacząłem mówić? Kiedy pojechałem na stypendium do Estonii. Tam – postawiony w obliczu akademika pełnego obcokrajowców z całego świata – zanurkowałem. Jako, że najbliższy rodak znajdował się 200 km ode mnie w ambasadzie, gdzie raz na miesiąc jeździłem po stypendium MENu – zanurzenie w języku spowodowało, że odblokowałem się i zacząłem mówić.
Znajomość węgierskiego nabywałem mozolnie na studiach. Choć nie było na węgierski za bardzo czasu. Na przykład na pierwszym roku – kiedy każdy profesor uważał, że jego przedmiot jest najważniejszy – wkuwałem więcej łaciny niż węgierskiego. Był też np. przedmiot zakończony egzaminem: “Szamanizm i dyfuzjonizm w kręgu baśni węgierskich – Drzewo sięgające nieba”. (Wybacz nie mogłem się powstrzymać by się tym nie podzielić:))
Do czego zmierzam – nawet mając dyplom ukończenia hungarystyki – daleko mi było do płynności w tym pięknym języku. Miałem to szczęście – że potem praca sprawiła iż 3 lata mieszkałem w Kiskunfélegyháza- a tam znów zanurzony po pachy – dołączyłem do grona aktywnych użytkowników:)
Tymi dwoma językami posługuję się biegle – dzięki zanurzeniu. Żyjąc, mieszkając, używając ich na co dzień – mózg uznał, że jednak warto utrwalić te połączenia między neuronami – by móc łatwo sięgać po te zasoby.
Mimo, że w tak zwanym międzyczasie – liznąłem też pobieżnie rosyjski, estoński, łacinę, chiński czy niemiecki – ich zasoby mózg gdzieś głęboko zachomikował – i wydziela mi je bardzo skąpo. Choć po głębszej lampce wina – udaje się i tam czasem włamać:)
Tego języka uczyłem się w zupełnie innym modelu niż wszystkich poprzednich. Miałem tutora…
Też pewnie nie było by mnie stać na prywatnego nauczyciela, natomiast firma dla której pracowałem – dostrzegała potencjał w edukacji. Kiedy znakomita większość koleżanek i kolegów wybrała angielski – ja poprosiłem o lekcje niderlandzkiego. Jako, że żaden inny kamikadze się nie znalazł – wylądowałem na lekcji sam na sam z nauczycielem. To był strzał w 10-kę.
OK, powiedzieć, że nauczyłem się języka w rok nic nie robiąc byłoby przesadą – ale sam oceń. Spotykałem się z moim tutorem 1 lub 2 razy w tygodniu (w zależności od nawału pracy). Z reguły siadaliśmy przy kawie i… rozmawialiśmy po… niderlandzku.
Kiedy uczeń nie ma ze sobą bagażu całej klasy – spojrzeń, ocen, rozkojarzenia. Kiedy nauczyciel nie musi się przejmować podstawą programową a po prostu podąża za uczniem… To był najszybszy i najefektywniejszy proces nawet nie nauki – a przyswajania języka!
Jedni lubią ślęczeć nad słówkami. Inni lubią uczyć się całych zdań czy zwrotów. Studiować i wałkować zasady gramatyczne. A potem kiedy przyjdzie do rozmowy z native’m siedzą sparaliżowani. Boją się o swoją poprawność gramatyczną i językową. Boją się kompromitacji.
Kiedy spotykałem się później z holenderskimi klientami – widziałem uśmiech w ich oczach, kiedy przetykałem coraz bardziej nasze angielskie konwersacje językiem niderlandzkim! Mimo że każdy Holender tylko nasłuchuje twojego akcentu – i sądząc po nim bez sekundy zwłoki zwraca się do ciebie płynnym angielskim czy niemieckim. A pierwszym pytaniem na wieść, iż uczę się niderlandzkiego jest: “Po co?”. To jednak odczuwalne za każdym razem było natychmiastowe ocieplenie relacji i przeniesienie jej na zupełnie inny poziom.
Nasz mózg jest wspaniałą maszynką do nauki. Jego możliwości przyswajania wiedzy są wspaniałe. A już do mistrzostwa ten organ opanował sztukę… zapominania:).
Możemy zakuć regułki, gramatykę, słówka – zdać zadany przez nauczyciela materiał – a dzień później go bardzo efektywnie usunąć z podręcznej pamięci. Nie ma możliwości nakazania mózgowi – “nie słuchaj, to jest dla nas ważne – weź bądź raz miły i zapamiętaj TO na zawsze”. Nie ma zmiłuj. Mózg jest beznamiętnym egzekutorem. Które nowe połączenia między neuronami – nie są na bieżąco używane i powtarzane – zostają czym prędzej efektywnie usunięte w bezdenną czeluść.
Ale naszym sojusznikiem jest za to pęd mózgu do oszczędzania energii i optymalizacji procesu. W przypadku języka to Używanie i Powtarzanie. Jeśli mózg, raz, drugi, trzeci – zostanie przez nas zmuszony po sięgnięcie po jakiś zasób – przesuwa on go wyżej ku łatwiej dostępnej powierzchni. Co jest statystycznie częściej używane – wypala się na twardo – by było łatwo dostępne.
To jak z nauką jazdy na rowerze czy samochodem. Wpierw analizujemy każdy manewr naszych kończyn – by wprawić nasz pojazd w ruch. Każdy z nich wymaga od nas przemyślenia, skupienia i wysiłku. Na tym etapie – każdy jest w pełni świadomy. A porównajmy to do pokonania 500 km parę lat później – kiedy nie jesteśmy w stanie sobie przypomnieć szczegółów pokonanej trasy… Albo kiedy wsiadamy na rower po zimowej przerwie – tego się nie zapomina:)
Dlatego żeby móc efektywnie opanować język – należy go po prostu używać. I teraz odpowiedz sobie szczerze na pytanie – dziecko siedząc w grupie kolegów na lekcji w klasie czy na kursie – ile faktycznie gada?
Ja pamiętam z lekcji uczenie się na pamięć czytanek. Pamiętam wkuwanie deklinacji, koniugacji czy innych gramatycznych rozkoszy. Pamiętam mozolne wypisywanie nazw 50 warzyw (z których 45 w życiu później nie użyłem). Pamiętam czytanie z podziałem na role dialogów z podręcznika. Nie pamiętam za to wcale interaktywnej rozmowy.
Spójrz na początki – na proces w jakim dziecko przyswaja swój pierwszy język. Czy ktoś wyłuszcza niemowlęciu zasady gramatyki jego/jej pierwszego języka? Czy ktoś ci tłumaczył dlaczego tworząc liczbę mnogą w języku polskim od słowa “pies” masz inną formę dla 2-3-4 “psy” a inną od ilości 5 – mianowicie “psów”? Swoją drogą czy w ogóle byłeś tego faktu świadomy:)?
(to pozostałości po liczbie podwójnej, która obejmowały ilości 2,3 i 4 sztuki).
“Niewiele osób zdaje sobie sprawę, jak trudnym zadaniem jest nauka (pierwszego – mój dopisek) języka – o ileż trudniejszym niż wszystko inne, co robimy w życiu. Dzieci uczą się mówić, zanim jeszcze będą potrafiły zawiązać sobie buty. Rozumieją i stosują zasady gramatyczne, zanim poznają proste zasady zabawy w ciuciubabkę. Bez instrukcji uczą się tego, czego nie są w stanie opanować najpotężniejsze komputery (…) przyswojenie pierwszego języka to niewiarygodnie trudny proces.
Sprawność fizyczna i koordynacja, które są do tego niezbędne, wielokrotnie przekraczają możliwości kogoś, kto wciąż nie radzi sobie z nalaniem soku do kubka. Umiejętne poruszanie płucami, wargami i językiem t wyczyn porównywalny do żonglerki i akrobatyki, ale przecież mówienie jest i tak o wiele bardziej skomplikowane. Zrozumienie tego, co mówi ktoś inny, stanowi problem o podobnej skali trudności (…) mówienie i słuchanie obciążają pamięć dziecka nieporównywalnie bardziej niż inne zadania z którymi maluchowi przychodzi się zmierzyć”[4]
Cytuję to by pokazać, iż przy nabywaniu pierwszego języka, dziecko stosują zaawansowaną analizę statystyczną. Jest otoczone ogromną ilością dźwięków, a jest w stanie wyłowić z nich te, które są ważne. Dziecko samo buduje bazę głosek, które są w danym języku są istotne. Weźmy polskie “s”, “ś” i “sz” – żaden z rodowitych użytkowników polskiego nie pomyli słów “kasa”, “Kasia” i “kasza”. Spróbujcie tego z obcokrajowcem w którego języku takie rozróżnienie nie jest istotne…
Dziecko nabywając pierwszy język – buduje w głowię mapę dźwięków, które są istotne. Więcej na ten temat pisałem we wpisie o przewrotnym tytule – Dlaczego nie warto uczyć dzieci języków obcych. Kiedy byłem na studiach, ówczesny stan wiedzy mówił, że dzieci budują tę siatkę do około 7 roku życia. To oznacza, że ich ucho jest w stanie rozróżnić nawet 800 takich dźwięków. Natomiast jeśli nasz pierwszy język używa tylko np. 30-40 fonemów – po ustaniu tego okresy sensytywnego – stajemy się głusi na wszelkie pozostałe.
To właśnie dlatego tak łatwo nam odróżnić obcokrajowca, który zaczął naukę w dojrzalszym wieku. Nie jest on już w stanie usłyszeć, a co dopiero wyprodukować – poprawnych dla naszych uszu głosek.
Umożliwić dziecku rozpoczęcie oswajania i przyswajania drugiego języka jak najwcześniej.
tylko tyle i aż tyle.
Przez lata narosło wiele mitów, o tym że nabywania 2 języków na raz już od okresu niemowlęctwa nie jest optymalne – ale najnowsze badania temu przeczą. To temat na dłuższy wpis, o który może kiedyś się pokuszę. Współczesne badania, (za Barbara Zurer Pearson “Jak wychować dziecko dwujęzyczne”) jasno pokazują, że dzieci dwujęzyczne:
Tak naprawdę to my żyjemy w bańce, że większość świata jest jednojęzyczna. Natomiast są rejony świata gdzie nawet nie dwu- a wielojęzyczność jest na porządku dziennym.
Do brzegu. Ty zrobisz co zechcesz. Nie mam dla Ciebie jedynej słusznej recepty. Fakty dotyczące stanu szkolnictwa i specjalnego mechanizmu przyswajania języków swoistego tylko dla dzieci – opisałem powyżej. Możesz wysnuć własne wnioski i zapraszam do komentowania. Chętnie się zainspirujemy. To jest blog – i na nim subiektywnie opisujemy nasze doświadczenia.
We wpisie Nauka angielskiego dla dzieci – 8 sposobów, które naprawdę działają – podzieliłem się z wami refleksjami, które sposoby uważam za mniej a które za bardziej efektywne.
Potrzebowałem roku, by doświadczyć tego na własnej (choć tak naprawdę Lilki i Julka skórze). Kiedy Ania prawie rok temu, jeszcze w dawno zapomnianych pre-Covidowych czasach, dostała propozycję poambasadorowania szkole językowej – w pierwszej chwili najbardziej cieszyliśmy się z zalet logistycznych. Lila wcześniej chodziła do szkoły językowej na kurs stacjonarny – i wiedzieliśmy jaki to złodziej naszego drogocennego czasu. Teraz z perspektywy czasu, widzimy też jak bardzo Lila ruszyła z mową od tamtego czasu.
Czy stać nas na prywatną guwernantkę czy tutora? No nie. Ba, nawet nie ma co marzyć o wynajęciu prywatnych nauczycieli. O native speakerach nie wspominając.
Czy stać mnie na lekcje dla dzieci w których ceny zaczynają się od 29 złotych?
Lekcja online to prawdziwe combo. Lila ma swoją ulubioną nauczycielkę. Opowiada jej co u niej słychać, dziewczyny dobrze się bawią. Formuła lekcji 1×1 wymusza ciągły dialog. Długość lekcji też mi się podoba. Mimo, że to jedynie 25 min – jest to optymalny czas, przez który dziecko jest w stanie efektywnie skupić uwagę. Ja jestem fanem systematyczności. Tak jak fiszki ćwiczę z dziećmi 10 minut ale codziennie – tak spotkania z lektorem są nie za długie ale częste.
Przez wakacje ustawialiśmy lekcje rano. W roku szkolnym przesunęliśmy je na późniejsze godziny. Nie jesteśmy niewolnikami poziomu/grupy/nauczyciela/wtorku godziny 19.30 – jak na kursie stacjonarnym. Jako aktywni podróżnicy – możemy dowolnie przesunąć termin lekcji – choć tak naprawdę nie musimy. Wystarczy internet stąd często lekcje odbywamy na powietrzu czy znajdując kącik w restauracji
Z Julkiem dopiero niedawno zaczęliśmy przygodą z nauką online. Tak jak pisałem w poprzednim wpisie – nie mogłem się doczekać aż Julek skończy 4 lata. To jak podpowiadali najwcześniejszy wiek od jakiego przyjmują młodych adeptów angielskiego.
Pierwszy raz spróbowaliśmy parę miesięcy temu, ale po 2,3 lekcjach uznaliśmy, że jeszcze trochę poczekamy. Wiele zależy od indywidualnego rozwoju dziecka. Julek nie ogarnął obsługi myszki – a bez tego ani rusz. Do tego, jeszcze do końca był w stanie skupić się na te 25 min, by skorzystać z kontaktu ze swoim tutorem. Pierwsza lekcja jest darmowa – możesz sama sprawdzić jak poradzi sobie twój 4 latek. Może już jest gotowy!
Wrzesień – początek przedszkola, to dobra okazja to wprowadzania nowych aspektów edukacji. Wyposażyliśmy się więc ostatnio w laptopa Microsoft Surface Go 2 – akurat w ten właśnie model – bo obsługuje się go piórem. Jest i myszka naturalnie, ale jako że ekran jest dotykowy – Julek może brać z powodzeniem udział w lekcji używając właśnie pióra! Ostatnio ma on mocną fazę na rysowanie – a co za tym idzie – super sobie radzi z obsługą dzięki właśnie temu narzędziu. Maluje więc na całego po ekranie.
Lekcje online to dla niego frajda też dzięki temu, że to jedyna okazja dla obcowania z elektroniką:) Jako, że staramy się jak możemy dozować mu czas przed ekranem – przynajmniej na lekcji angielskiego może poszaleć do woli. Tu wpis Ani Jak świadomie wprowadzać dziecko w świat elektroniki
Jako, że to jego obiecujące początki – ciężko na razie o jakieś wnioski. Obiecuję, śledź IG Stories – a za czas jakiś będziemy go podglądać i zobaczysz jak mu idzie:)
Przypisy:
Po ostatniej publikacji serii dr Dolto „Niby nic, a jednak…”, która dotyczyła emocji, chętnie przystałam na patronat kolejnej części tej wartościowej serii, tym razem o tytule “Relacje”.
Pewnie wiele z Was stoi obecnie przed ogromnym wyzwaniem, jakim jest pierwszy dzień dziecka w przedszkolu. Znam uczucia, które Wami targają. Tu zresztą dla zainteresowanych pisałam Jak wybrać przedszkole.
Byłam tam, gdzie wy jesteście. Wy będziecie, gdzie ja jestem.
I powiadam Wam: nie ma się czego bać! Zanim jednak o przedszkolu, kilka słów o książce.
Każde z opowiadań kończy się uwagami dr Cat, dotyczącymi obaw i problemów, jakie może mieć dziecko w związku z określonymi sytuacjami przedstawionymi w opowiadaniach. Podoba mi się podkreślanie, że emocje po prostu są i nie wartościuje się ich. Fajne jest także to, że autorka wyjaśnia dziecku, że czasem może mu się coś nie podobać, ale musi to zaakceptować i już. Na przykład to, że rodzice pracują. Wszystko w formie prostego przekazu do dzieci.
Dzieci, podobnie jak dorośli boją się tego, czego nie znają.
Przedszkola nie znają, dlatego, zanim do niego pójdą, warto, aby poznały zasady panujące w grupie, plan dnia i ogólnie zaznajomiły się z tym, ja wygląda życie w przedszkolu. Dwa pierwsze opowiadania są w tym zakresie niezastąpione. Sami, nawet jeśli mamy już dzieci w przedszkolu, ułatwiamy sobie życie taką książeczką, gdyż zawiera ona wiele informacji, wraz z rysunkami, które wyzwalają w dzieciach chęć do zadawania pytań i oswajania swoich obaw związanych z przedszkolem.
Kolejne opowiadania dotyczą relacji pomiędzy dziećmi. Ileż razy mówiłam swoim dzieciom, że mają zachowywać się w cywilizowany sposób, choć wiem, że jeszcze wiele wody musi upłynąć, zanim wdrukują sobie wszystkie zasady zachowań społecznych.
A relacje pomiędzy dziećmi są niezwykle trudne z jednej strony i łatwe z drugiej.
Trudne, dlatego, że wszystkie są jeszcze niecywilizowane i się uczą😊. Często też nie kontrolują emocji. A łatwe, dlatego, że szybko zapominają, nie chowają urazy i nie obrażają się na wieki. Jednego dnia się nie znoszą, a drugiego są najlepszymi przyjaciółmi. W książce o relacjach jest sporo o przyczynach takich sporów, zwłaszcza pomiędzy rodzeństwem. A wiem, że zapewne przybijecie mi piątkę, gdy powiem, że nic mnie tak nie irytuje, jak kłótnie pomiędzy dziećmi. O wszystko😊. Nawet nie będę zaczynała wymieniać.
Jak bardzo to działa opowiem Wam na przykładzie anegdoty. Pewnego dnia szłam z Lilą ulicą i naprzeciwko szedł sobie czarnoskóry (Afroamerykanin, jak kto woli), a Lila zaczęła się oglądać za nim, przyglądać się. Myślę:” Trzeba z nią będzie porozmawiać o różnorodności kolejny raz. ” A tymczasem Lilia na to: mamo, widziałaś jaką on miał ładną koszulkę?Nawet nie zauważyła koloru skóry, tak jak nie robi na niej wrażenia inny niż jej kolor włosów. Czasem człowiek czuje, że coś zrobił dobrze😊.
W książce poruszone są różne tematy, również tabu. Dlatego warto najpierw przeczytać ją samemu i wybrać treści, które są wartościowe dla nas i naszego dziecka. Autorka w jednym opowiadaniu porusza temat śmierci rodzeństwa z innej perspektywy. Nie znam żadnej innej książki, w której byłyby opisane takie trudne przeżycia. Możecie zdecydować ominąć ten fragment, ale są rodziny, którym jest to bardzo potrzebne.
Polecam Wam najnowszą książkę dr Dolto – “Relacje”, która pozwala dzieciom nie tylko zrozumieć otaczający je świat, ale także poznać siebie i swoje uczucia i krok po kroku budować swoje JA. W zgodzie z otoczeniem i poszanowaniem JA innych ludzi.
Czytasz dzieciom książki, wydajesz fortunę na rozwijające zabawki, zapisujesz się z dzieckiem na kurs garncarstwa. Bierzesz przykład z człowieka, który wprowadził na rynek tablety – opóźniasz jak możesz czas ekspozycji dziecka na elektronikę… a tymczasem przychodzi 2020 i wchodzi edukacja online nawet dla przedszkolaków.
Współpraca reklamowa z Microsoft
Przykład idzie z góry. Dzieci naśladują to co same widzą.
Kiedy dzieci były w szkole/przedszkolu. Ja mogłam skupić się na pracy. Dzieci nie widziały więc – ile czasu dziennie spędzamy przed komputerem pracując.
Dzieci do tej pory nie widziały nas przed ekranami. Telewizja to ich wieczorny rytuał na bajki przed kolacja – tu zresztą możesz przeczytać Jak nauczyć dzieci rozsądnego oglądania bajek. Potem wspólna kolacja przy której rozmawiamy, a na koniec dnia mama czy tata czyta wybraną przez dziecko lekturę do snu.
Do tego w biurze – czyli bez biegających wkoło dzieci – praca może trwać krócej. Warunki domowego home-office mają swoje plusy – natomiast akurat grupa rodziców z małymi dziećmi ma prawo ponarzekać na komfort pracy:)
Pisałam ostatnio o książce, która ilustruje jak zacofany jest polski system edukacyjny. 2020 to też rewolucja i na tym polu. Wszyscy rodzice teraz z pełnym napięcia oczekiwaniem odliczają dni do 1 września.
Natomiast nawet w korzystnym scenariuszu – elementy edukacji zdalnej zaadaptujemy już na zawsze. Po co np. jeździć na lektorat? Narażać się na korki, dojazdy, styczność z ludźmi w autobusie czy na grupę dzieci. Nasze dzieci uczą się angielskiego zdalnie – i chyba nie muszę nikogo do plusów tego rozwiązania jakoś szczególnie przekonywać.
Ale do brzegu. Kiedy oprócz lekoratu, okazało się, że i zajęcia lekcyjne będą się odbywać zdalnie – o parę lat trzeba było przyspieszyć decyzję o zakupie kolejnego komputera. Kiedy rodzice pracują na swoich – trzeba było zapewnić Lili sprzęt – na którym będzie mogła komfortowo uczestniczyć w lekcjach.
My mamy swoje metody wprowadzania elektroniki dla dzieci i jednym z nich jest to, że sprzęt należy do rodziców, a nie do dziecka. W takiej sytuacji jest znacznie łatwiej nadzorować użytkowanie niż pozwolić dziecku posiadać ten sprzęt. Wiem, że wiele uwag dziecko by skwitowało “To mój laptop i mogę robić z nim co chcę”. Kiedy my się decydowaliśmy na kupno, to właśnie od początku komunikowaliśmy, że sprzęt jest nasz.
Nam się udało przeciągnąć ten czas do 7 lat – wcześniej nie potrzebowaliśmy. Dzieci oglądały bajki w TV lub na laptopie, a bardzo rzadko na telefonie. Ale kiedy wprowadzono edukację zdalną, to zapotrzebowaliśmy nowego sprzętu.
Nam zależało żeby sprzęt był nieduży, ale o świetnych parametrach, a do tego dostosowany do dzieci. Zdecydowaliśmy się na nowy Microsoft Surface Go 2 (KLIK) – czyli komputer w wielkości małego laptopa z dotykowym ekranem i ciekawymi funkcjami, jak odłączana klawiatura i pióro.
Można śmiało powiedzieć, że jest to laptop ale i tablet w jednym.
Tak Microsoft Surface Go 2 prezentuje się w użyciu:
Dlaczego akurat ten? Bo miał wiele funkcji i parametrów, które były nam potrzebne:
Ja wiem że to teraz standard – ale do edukacji zdalnej – co ciekawe niech super jakości będzie też ta kamera z przodu ekranu! Do tego porządny mikrofon, który zbiera głos też z dalszej odległości. W tym sprzęcie kamera przednia (5 Mpix) i tylna (8 Mpix z autofocusem) mają jakość HD, więc będzie Cię dobrze widać podczas każdej rozmowy.
Kamera rozpoznaje twarze i tak się logujemy do swojego konta.
Surface Go 2 ma dwa mikrofony Studio Mic i głośniki stereo 2 W z obsługą technologii Dolby Audio – dobrze zbiera dźwięk. Przetestowałam go ostatnio podczas konferencji online i byłam bardzo zadowolona z jakości wideo i audio.
My już mamy swoje laptopy. Są nieporęczne i ciężkie. Kiedy Lila biegała z nimi od pokoju do pokoju by pokazać coś babci na Skype – zawsze zapominała odłączyć kabel. Dużym plusem więc będzie wielkość sprzętu, czy możliwość odłączenia klawiatury.
Elastyczność – w sensie kiedy odrabia lekcje – żeby miała klawiaturę i funkcjonalności laptopa, ale kiedy klawiatura okazuje się zbędna – by zmieniała się tak naprawdę w tablet.
Surface GO 2 (KLIK) waży zaledwie 553 gramy i ma wymiary 245 x 175 x 8,3 mm, ekran ma 10,5-calowy dotykowy wyświetlacz PixelSense o rozdzielczości 1920 x 1280 pikseli (3:2)
Nie muszę wam mówić co dzieci potrafią zrobić – więc ważne by obudowa była solidna, ekran zabezpieczony Gorilla Glass. By stopka na której można oprzeć ekran wyginała się na wszystkie strony – no jednym słowem obudowa, ekran i wykonanie musi być dziecioodporne.
Obudowa jest ze stopów magnezu, więc jest lekkie i zapewnia dodatkową ochronę.
Przyznaję się, widzę po sobie, my już tak popadliśmy w koleiny umysłowe gdzie do obsługi komputera potrzebna jest myszka, że zapomnieliśmy, iż była ona rozwiązaniem wymuszonym ówczesnym stanem technologii. Po prostu nie istniały wtedy dotykowe ekrany, po których czy to palcem czy piórem – można wchodzić w interakcję.
Jestem zachwycona tym, że teraz dzieci mogą korzystać z tego jakże naturalnego rozwiązania! Nie dość, że ekran jest dotykowy (choć w sumie u dzieci mogłoby tylko wywołać zdziwienie gdyby nie był…) – to do tego jest pióro! I nie jest to już niszowy produkt dla architektów czy grafików – Lila zupełnie naturalnie bierze do ręki pióro i posługuje się nim jak czy to pędzlem czy to kredką, malując swoje prace albo dorysowując nam serduszka na zdjęciach.
U najmniejszych dzieci, dla których myszka jest totalnie abstrakcyjna – to właśnie pióro pozwala uczestniczyć w lektoratach języków już od najmłodszych lat! Pióro nie zastępuje myszki – ono ma zupełnie inne użyteczności dzięki którym otwiera zupełnie nowe opcje!
Do tego piór jest przyczepione do komputera na magnes, więc nie ma obawy, że się zgubi.
Z jednej strony potrzebna i przy wielu zadaniach wręcz nieodzowna. Z drugiej strony kiedy Lila rysuje czy bawi się edytowanymi zdjęciami, klawiatura nie pozwoliłaby położyć komputera na płasko jak kartki. Odpinana i to tylko za pomocą magnesów klawiatura to sztos. W momencie kiedy nie potrzebujesz funkcjonalności laptopa – pozbywasz się jej jednym pociągnięciem.
To jedno urządzenie, które wybierzemy, będzie pewnie służyło kilku dzieciom. Aby każde z nich poczuło się jak u siebie – jeśli każde posiada swój pulpit, swoje dostępy. W Windows 10 na Surface Go 2 – każde dziecko loguje się po prostu swoją twarzą. Dorosły zresztą też:) Po zalogowaniu każde z dzieci ma dostęp do takich materiałów i aplikacji jakie im zdefiniujemy.
Co za tym idzie, znów Windows 10 umożliwia łatwo – by każdemu z dzieci – w zależności od wieku czy preferencji – zdefiniować inne godziny używania. Możemy skonfigurować ile godzin dziennie dziecko może korzystać. Że najwcześniej może włączyć komputer o 9 a o 19.30 się on wyłączy. Jeśli jest potrzeba przedłużenia – dostaniemy na maila zapytanie czy chcemy je dziś wyjątkowo przedłużyć. Dostajemy też cotygodniowe raporty, które pokazują całą aktywność dziecka. Bardzo łatwo możemy je automatycznie i zdalnie chronić przed nieodpowiednimi treściami
Warto też zwrócić uwagę, że to jest komfortowa sytuacja kiedy dzieci szykują w szkole prezentację używając na przykład Power Pointa z Microsoft 365 (dawny Office) to żeby w domu na Surface Go 2 mogły kontynuować pracę na dokładnie tym samym programie. Nie wspominając o tym że używając pióra mogą w Wordzie pisać, kreślić i poprawiać tak jak w papierowym zeszycie!
Parę dni temu zrobiłam też wśród czytelników sondę – czego byście oczekiwali w kwestii tabletu/elektroniki.
No i jest bardzo dużo pytań – jak wprowadzać? Na ile czasu pozwolić? Czy da się jakoś ograniczyć czas/treści? Jak sprawić żeby dzieci nie opętała “tabletoza” – jednym słowem.
U nas jest to 1 h dziennie rozrywki (oprócz lekcji zdalnych) – i tak jak dzieci miały bajki codziennie o 18, to tak mogą sobie wymienić na np. 0,5 h bajki i 0,5 h rysowania na tablecie. W gry jeszcze nie gramy, bo ich nie ciągnie. Julek szczerze powiedziawszy w ogóle nie jest zainteresowany komputerem, ma tylko raz na 2 tygodnie angielski online. A Lila bardzo lubi pisać piórem, rysować, edytować zdjęcia.
Tak mam ze wszystkim – uważam, że to bardzo dobre podejście. Jeżeli mnie nie proszą, to nie pokazuję sama niczego. Nie włączam gier, aplikacji itd. Dopiero jak pojawia się taka potrzeba to razem przez to przechodzimy.
U nas sprzęt leży w szafce wysoko, poza zasięgiem wzroku – to jest świetny pomysł żeby mieć takie miejsca. Projektując szafki w nowym domu przewidziałam kilka szuflad z ładowarkami na telefony i laptopy, bo wiem, że jak są poza naszym wzrokiem to rzadziej po nie sięgamy.
Laptopy, komputery i telefony odkładamy przed kolacją w swoje miejsca i nie korzystamy z tych urządzeń. Dzięki temu dzieciom jest łatwiej zasnąć.
Przed kupieniem komputera, laptopa, czy tabletu warto ustalić zasady korzystania i ich oczywiście przestrzegać. Możecie je razem z dziećmi spisać na kartce i złożyć swoje autografy.
Takie warunkowanie jest niebezpieczne i na trwałe może dzieciom wryć, że elektronika pobudza ośrodek przyjemności (a i tak już pobudza sama w sobie). Granie na tablecie nie może być nagrodą, nie dawajmy dzieciom elektroniki żeby poprawić im humor.
Kiedy widzimy, że wokół korzystania z komputera tworzy się wiele napięć: dzieci najpierw nalegają żeby im włączyć i nie potrafią zająć się niczym innym, a po wyłączeniu są bardzo niespokojne to bym zastanowiła się nad czasowym wykluczeniem elektroniki.
Nie sztuką jest czegoś zabronić albo udawać, że nie istnieje – prawdziwą sztuką jest wprowadzić dzieci w ten świat z głową.
Znacie to uczucie, gdy po dziwnym śnie, budzicie się, czując prawdziwe emocje, tak, jakby to nie był tylko sen, ale wszystko wydarzyło się naprawdę? Ja tak miewam. Ostatnio obudziłam się z cudownego snu.
Byłam w domu i weszła mama. Jakby słońce wypełniło przestrzeń. To uczucie spokoju, pewności, bezpieczeństwa, zaopiekowania. Pamiętacie to ze swojego dzieciństwa? Ja zapomniałam! Jednak ten sen! Gdy się obudziłam, uświadomiłam sobie, że teraz to ja jestem mamą, ale jak to cudownie było znowu poczuć się dzieckiem! Jak beztrosko! Nie chciałam tego tracić.
Zaczęłam więc szukać sposobu, by wrócić do swoich najpiękniejszych wspomnień z dzieciństwa i przywołać te emocje, kiedy świat pochłaniało się wszystkimi zmysłami i wszystko fascynowało. I tak trafiła w moje ręce seria Disney – Nostalgia.
Disney od dziesięcioleci wyznacza trendy związane z najpiękniejszymi opowieściami dla dzieci. I przyznam, że nie dostrzegałam tych zmian, które zaszły przez lata w ich bajkach. Owszem, widziałam coraz lepszą animację, wyrazistsze kolory w ilustracjach, ale gdy zobaczyłam serię Disney – Nostalgia, zamarłam.
Wpatrywałam się przez kilka minut we fragment treści, otoczonym ilustracją z polnych kwiatów i chłonęłam – na tym etapie nie treść, ale wszystko, łącznie z kolorem papieru. Bajką, którą przeglądałam, był „Bambi”, więc gdy na kolejnej stronie oglądałam leśne zwierzęta, niemal oczekiwałam, aż głos mamy zacznie mi czytać! I wtedy na sekundę wróciło to wspaniałe uczucie ze snu, emocje z dzieciństwa, ta beztroska, wewnętrzna radość, nienaznaczona latami doświadczeń, ta dziecięca energia. Coś wspaniałego! Oczywiście na „Bambim” się nie mogło to zakończyć i zapragnęłam więcej.
Cała seria Disney – Nostalgia ma już 6 części. Oprócz „Bambi” dostępne są:
Wszystkie książki oparte są na klasycznych filmach animowanych Disneya i utrzymane są w konwencji książek, które znamy z naszego dzieciństwa, pełnych pięknych ilustracji. Każda z nich jest w twardej oprawie.
Skoro już książki te trafiły w moje ręce, nie mogło się obyć bez pokazania ich dzieciom i wspólnego czytania. Jest jakaś magia w tym, gdy własnym dzieciom pokazuje się cząstkę swojego dziecięcego świata.
Wróciłam do dwóch bajek, które najbardziej przypominają mi moje szczenięce lata: Bambi i Król Lew. I choć obie historie są Lilii i Julkowi dobrze znane, to te książeczki pozwoliły nam odkryć je na nowo. Każda strona otwierała przede mną nowe wspomnienia, które były jak żywe. Opowiadałam więc dzieciom o moim dzieciństwie, a one miały mnóstwo pytań. Ciekawe były świata, którego już nie ma (jak to możliwe?).
Książeczki te poruszyły dawne wspomnienia, więc opowiadałam dzieciom o dziadkach, o naszych rytuałach związanych z czytaniem, czy śmiesznych anegdotkach z mojego dzieciństwa. To był bardzo przyjemny wieczór, pełen dobrych emocji. Z pewnością będziemy sięgać po kolejne pozycje z serii Disney – Nostalgia, bo to fajny sposób na opowiadanie dzieciom o swoim dzieciństwie i powrót do wspomnień, ale także ogromna przyjemność dla mnie.
No cóż, wieczorem sama siedziałam nad „Bambim” z kieliszkiem wina i wpatrywałam się w jedną stronę jak urzeczona, przywracając wspaniałe wspomnienia i tęskniąc za dzieciństwem, ciesząc się, że teraz mogę uczestniczyć w budowaniu wspomnień moich dzieci. Być może kiedyś one, jak ja teraz, zasiądą w fotelu i będą patrzeć na te książeczki, wspominając nasz wspólny czas?
Tu łapcie kod od Harper Collins Polska na 35% zniżki na całą serię Nostalgia35 – ważny do końca miesiąca!
A tu poprzednie książeczki Harper Collins dla najmłodszych – seria Czapu Czipu
Lubicie wracać do książek ze swojego dzieciństwa? Macie swoje ulubione książki, które przypominają Wam dzieciństwo?
Wspomnienia z dzieciństwa, o ile było ono dobre, są jak balsam dla duszy. Wtedy to było, teraz to nie ma😉. A bajki w jakiś magiczny sposób zapisują się w duszy, dlatego, gdy Lilia podrosła wystarczająco, żeby zacząć się nimi interesować, z fascynacją siadałam z nią i oglądałam bajki. Lubiłam to. Do czasu. Wiecie, ileż można😊.
Dziś jako matka od wielu lat już nie czuję tej fascynacji i nie mam ochoty sprawdzać samodzielnie poprzez oglądanie, która bajka jest fajna, a która nie. Oddzielając ziarno od plew, zaglądam więc do internetu i szukam informacji na ten temat. Chcąc Wam nieco ułatwić ten wybór i umożliwić zaoszczędzenie czasu na szukanie fajnych bajek, postanowiłam zrobić dla Was listę – wartościowe, ciekawe, edukacyjne – czyli najlepsze bajki HBO Max, które możecie włączyć dzieciom bez obaw. Kliknięcie w obrazek przeniesie was od razu na stronę bajki. Gotowi?
tytuł oryginalny: 64 Zoo Lanewiek: Odpowiednie dla każdego wiekudługość odcinka: 12 min
Lucy to urocza dziewczynka, która mieszka w domu przy zoo. Przyjaźni się ze zwierzętami je zamieszkującymi i jest pełna życzliwości. Serial ten jest pięknie narysowany i utrzymany w stylu ilustracji z książek dla dzieci. Każdy odcinek niesie morał. Nadaje się dla małych dzieci, gdyż opowieści są proste i spokojne. Choć główną bohaterką jest dziewczynka, spodoba się także chłopcom. Wszak opowieści o zwierzętach są dla dzieci zawsze interesujące.
tytuł oryginalny: Dora The Explorerwiek: Odpowiednie dla każdego wiekudługość odcinka: 24 min
To bajka nawet dla najmłodszych dzieci. Mała Dora w każdym odcinku odkrywa jakąś zagadkę i wciąga dzieci do swojego świata. Jest tu interakcja z widzami i zwracanie się bezpośrednio do nich. Dora uczy liczyć, pokazuje litery oraz uczy angielskiego. Maluchy do 3-4 lat będą zachwycone. Z tej same rodziny jest też “Dora i przyjaciele” i parę długometrażowych filmów z Dorą.
tytuł oryginalny: Fireman Samwiek: Odpowiednie dla każdego wiekudługość odcinka: 11 min
Strażak Sam ratuje już kolejne pokolenia😊. Emisja poprzedniej wersji serialu rozpoczęła się w 1987 roku, więc istnieje duże prawdopodobieństwo, że sami wychowaliście się na Strażaku Samie. W nowej wersji serialu jest inna animacja, ale przygody podobne. Dzielny strażak, mieszkający w miasteczku Pontypandy, ratuje z opresji ludzi i zwierzęta. Zabawnie i interesująco. Szczególnie chłopcy będą zachwyceni, choć z pewnością znajdą się także miłośniczki strażaka.
tytuł oryginalny: Minusculewiek: Odpowiednie dla każdego wiekudługość odcinka: 2-3 min
Chrząszczyki to krótkie zabawne scenki z życia owadów. Nie pada tu ani jedno słowo, jest za to piękna muzyka i dźwięki natury. Każdy odcinek to osobna opowiastka, zakończona zabawną puentą sytuacyjną. Do tego piękna animacja przyrody. Spodoba się dzieciom i dorosłym – w każdym wieku.
tytuł oryginalny: Kid-e-catswiek: Odpowiednie dla każdego wiekudługość odcinka: 6 min
Sympatyczne, słodkie kotki mają swoje rozterki i przygody. Bajka stylistyką nawiązuje do kultowej Świnki Peppy. Są zatem dzieci i rodzice kotki, jest ich domek i dziecięce kłopoty.
tytuł oryginalny: Moukwiek: Odpowiednie dla każdego wiekudługość odcinka: 12 min
Sympatyczny miś Muki, wraz ze swoim przyjacielem zwiedzają świat… na rowerach. Bajka poszerzająca dziecięce horyzonty i pokazująca, że świat jest wielki i ciekawy, a przyjaźń jest bardzo ważna.
tytuł oryginalny: Martha Speakswiek: Odpowiednie dla każdego wiekudługość odcinka: 24 min
Uwielbiam tę bajkę! Tytułowa Marta to pies, który najadłszy się zupy literkowej, zaczął mówić. Odtąd cała rodzina może poznać prawdziwy charakter Marty, a dzieci w jej otoczeniu, poznawać z nią świat. Wspaniałe przygody, nienachalne nauczanie przez zabawę oraz mnóstwo humoru. Skąd ten pies ma głos? Taki los!
Marta mówi, mówi, mówi, mówi wciąż…😊
tytuł oryginalny:wiek: Odpowiednie dla każdego wiekudługość odcinka: 22 min
Mnóstwo tu kokardek, wstążek, tęczy, sukieneczek i akcesoriów dziewczęcych. Są piękne dziewczynki, salon piękności i wszystko, co lubią małe księżniczki. Oczywiście każdy odcinek ma rys wychowawczy, związany z przyjaźnią czy radzeniem sobie z emocjami.
tytuł oryginalny: Hurray for Huckle! (aka Busytown Mysteries)wiek: Odpowiednie dla każdego wiekudługość odcinka: 24min
Ta bajka to taki Herkules Poirot dla dzieci😊. W każdym odcinku jest tajemnicza zagadka, której rozwiązania podejmują się zwierzaki. Metodą dedukcji dochodzą do rozwiązania. Idealna dla miłośników zagadek i tajemnic.
tytuł oryginalny: Terra Willy (aka, Astro Kid)Rok produkcji: 2019długość filmu: 86 min
To pierwsze Sci-Fi dla dzieci, ale bez straszydeł i masakr. Mały chłopiec podczas podróży kosmicznej z rodzicami, w wyniku wypadku trafia na tajemniczą planetę, gdzie poznaje dziwnego stworka. Czy uda się sprawić, by chłopiec wrócił na Ziemię? Przepiękna, wręcz urzekająca animacja.
tytuł oryginalny: The Jungle BookRok produkcji: 2016długość filmu: 1h 42min
Klasyka gatunku, remake filmu z 1967 roku. Chłopiec wychowany w dżungli przez zwierzęta, zmuszony jest wrócić do ludzi, dla własnego bezpieczeństwa. W tym filmie ujmująca jest nie tylko ta niezwykła historia, ale rozmach, z jakim została przedstawiona. Animacje zwierząt są tak wspaniałe, że trudno uwierzyć, że nie są to prawdziwe zwierzęta. Wszystko dzięki live-action, które dodało filmowi ogromnego realizmu.
tytuł oryginalny: Inside OutRok produkcji: 2015długość filmu: 1h 31min
Ta animacja ma tak wiele dobrych stron, że aż nie wiem, od czego zacząć. To fantastyczna opowieść o emocjach, które nami kierują. Jest tak mądra i dojrzała, a jednocześnie pełna humoru, że nawet dorośli mogą oglądać ją bez końca, wyłapując za każdym razem nowe „smaczki”. To historia o tym, że nie można wartościować uczuć, bo wszystkie są równie ważne i kształtują osobowość. A wszystko odbywa się w tle historii Riley, która przeprowadza się w nowe miejsce, wraz z rodzicami i usiłuje się odnaleźć w nowym środowisku u progu dorastania.
tytuł oryginalny: A Dog’s Way HomeRok produkcji: 2019długość filmu: 1h 32min
Dzieci uwielbiają opowieści o zwierzętach, a o psach w szczególności. Urocza Bella skradnie jednak serca całej rodziny. Szczeniaczek wiedzie szczęśliwe życie u boku sympatycznego studenta, jednak splot wydarzeń sprawia, że oboje zostają rozdzieleni. Resztę spojleruje sam tytuł😊. To wzruszająca i zabawna historia dla całej rodziny.
tytuł oryginalny:Rok produkcji: 2016Długość filmu: 1h 44 min.
W pewnym mieście, zamieszkałym przez zwierzęta, zaczynają dziać się niepokojące wypadki. Przybyła do miasta początkująca policjantka, chcąc się wykazać w nowej pracy, trafia na trop kryminalnej zagadki. Wraz z drobnym rzezimieszkiem – lisem, próbują uchronić miasto przed anarchią😊. To taki trochę kryminał dla dzieci, ale ze świetnym wątkiem komediowym. Dorośli także nie będą się nudzić.
tytuł oryginalny: La lunaRok produkcji: 2011Długość filmu: 7 min.
To jeden z najpiękniejszych filmów krótkometrażowych. Dziadek i ojciec przekazują chłopcu tajniki swojej pracy, która jest doprawdy niebanalna. Najpiękniejsze w filmie jest to, co widzimy. W tym wszystkim jest jakaś magia. Jakbym przeniosła się do innego świata. I ten uroczy dźwięk gwiazdeczek. Polecam oglądać po ciemku.
Wszystkie te wspaniałe bajki obejrzycie na platformie HBO Max
Tu znajdziecie coś dla dorosłego widza – nasze Najlepsze filmy 2022, tu Disney seriale
Jeśli interesują was inspiracje dla dorosłego widza – tu macie zestawienie – Najlepsze seriale HBO Max
po jeszcze więcej tak samo wartościowych bajek zapraszam do wpisu Edukacyjne bajki dla dzieci
Dla trochę starszych łapcie Seriale dla dzieci
A jakie są ulubione bajki Waszych dzieci? Przyznam, że chętnie je poznam, a szczególnie te, które można obejrzeć wraz z dziećmi i też się dobrze bawić😊. Co polecacie?
Kiedy rodzice patrzą wstecz na swoje lata dzieciństwa dochodzą do wniosku, że teraz dzieci mają zdecydowanie lepiej. Więcej rzeczy dostępnych w sklepach, sprzętów wspomagających rozwój dziecka, kreatywnych zabawek.
Cała ta różnorodność wprawia w zakłopotanie – co tak naprawdę jest potrzebne dla dziecka lub jak używać to co posiada już w domu?
W poniższym artykule opisane sprzęty i pomoce dla dzieci będą „prześwietlone” z punktu widzenia fizjoterapeuty tak, aby ich użytkowanie na co dzień było w pełni bezpieczne i wspomagało prawidłowy rozwój.
Aby rozwiać wątpliwości poprosiłam specjalistkę Agnieszkę Krajewską – mgr fizjoterapii, mgr pedagogiki specjalnej, terapeutę NDT Bobath żeby opisała i leżaczek bujaczek ale i wszystkie sprzęty, które rozważają rodzice
Podstawowy element i niezbędnik każdego domu. Amerykańska Akademia Pediatrii w swoich badaniach dotyczących profilaktyki zespołu Nagłej Śmierci Łóżeczkowej, zaleca układanie dziecka do snu na płaskiej, nieco twardej powierzchni w pozycji leżenia na plecach.
Materacyk dla dziecka powinien być średnio – twardy ( ma podpierać kręgosłup równomiernie na całej długości). Podczas leżenia na plecach dziecko pracuje nad stabilizacją tułowia, więc podłoże nie może być zbyt miękkie. Poza tym warto zwrócić uwagę na praktyczny aspekt, czyli ma być przewiewny i odprowadzający wilgoć.
A.D. ode mnie – my używaliśmy tego materaca i był świetny KLIK
Pchacz ma prawidłowo obciążać stopy i kontrolować ułożenie środka ciężkości. Nie może być zbyt „szybki” – wtedy środek ciężkości przesuwa się zbyt mocno do przodu i dziecko goniąc go obciąża tylko przodostopie a nie całą powierzchnię stopy. Warto w trakcie chodu dziecka zwrócić uwagę czy dziecko ma dobrze dostosowaną wysokość, czyli czy nie jest zawieszony na sprzęcie lub też czy nie jest zgarbiony i pochylony do przodu.
Pchacz nie powinien być zbyt lekki, wtedy maluszek goniąc go przesuwa się do przodu (pogłębia przodopochylenie miednicy i lordozę lędźwiową). Zanim dziecko rozpocznie swoją przygodę z pchaczem, warto w pierwszych próbach pionizacji najpierw pozwolić dziecku by udoskonalało chód bokiem.
Pierwszym etapem po pionizacji jest chód bokiem, który warunkuje naukę przenoszenia ciężaru ciała. Po tym etapie dziecko naturalnie z rozwojem i chęcią poznawania świata pragnie iść do przodu. W tym momencie można zaoferować wspomnianą pomoc. Jako pierwszy pchacz można do tego celu wykorzystać krzesło, które jest w wyposażeniu każdego mieszkania. Jeśli przesuwanie go jest zbyt lekkie i ucieka spod nóg wystarczy obciążyć na przykład książkami.
W tym pchaczu jest taka opcja KLIK
Zasadność stosowania chodzika dla rozwoju funkcji lokomocji jest kwestią sporną. Warto zwrócić uwagę, czy dziecko ma możliwość obciążania całej stopy w trakcie chodu (chodzik wyzwala chód na palcach). Przy odpowiedniej wysokości umożliwiającej kontakt całej stopy z podłożem oraz umiarkowanym czasie ekspozycji może stanowić urozmaicenie zabawy dla dziecka (często chodzik to duża zabawka interaktywna, na przykład grająca).
Kluczowym elementem w doskonaleniu umiejętności chodu jest nauka upadków, czyli ćwiczenia reakcji równoważnych a tym samym cierpliwości rodzica. W definicji chód określa się jako „ ciągłe tracenie i odzyskiwanie równowagi”. Zbyt często używany może przedłużyć fazę chodzenia na palcach oraz wywołać strach dziecka przed upadkami, które są istotne.
Chodziki są odradzane ze względu na swoje funkcje.
Tutaj też warto zachować umiar w myśl zasady „co za dużo to nie zdrowo”. W pozycji półleżącej dziecko zgodnie z siłą grawitacji zsuwa się na dół. W konsekwencji tego wymusza przyjęcie pozycji asymetrycznej, uniemożliwia przenoszenie ciężaru ciała w kierunku dogłowowym które jest istotne w rozwoje motorycznym w leżeniu na plecach. Leżaczek bujaczek ogranicza możliwości ruchowe dziecka, na przykład próby przewrotów na brzuch/plecy.
W leżeniu na plecach klatka piersiowa jest nieco zapadnięta, a główka dziecka opada w bok. W konsekwencji następuje zmniejszenie pojemności życiowej płuc, czyli spadek saturacji. Zbyt długie korzystanie ( w skrajnych nieprawidłowych pozycjach ułożeniowych dziecka) może powodować hipoksję (niedotlenienie) na skutek spadku saturacji (wysycenia hemoglobiny tlenem). Problem ten dotyczy w większym stopniu wcześniaków. Z tego względu warto ograniczać czas korzystania z leżaczka bujaczka.
Obszerniej możecie zgłębić temat we wpisie Leżaczki szkodzą dzieciom
Ułożenie dziecka w foteliku samochodowym przypomina pozycję dziecka w leżaczku/bujaczku. Fotelik samochodowy jest niezbędny, ale tylko na potrzeby bezpiecznego przewożenia dzieci w trakcie podróży.
W czasie spacerów znacznie lepiej jest używać gondoli.
Mata jest jednym z lepszych pomocy które powinno mieć każde dziecko. Umożliwia prawidłowy rozwój w leżeniu na plecach i na brzuchu. Dziecko ma pełną swobodę ruchu, a ułożona na podłodze niweluje ryzyko upadku z wysokości w trakcie obrotów i przemieszczania się. Poza tym jest najlepszym środowiskiem dla nauki podporów w leżeniu na brzuchu lub dla czworaków. Najlepiej sprawdza się mata piankowa ( typu puzzle), na której dziecko nie ślizga się.
My używaliśmy tej maty KLIK
Jest to bardzo praktyczne rozwiązanie szczególnie na rodzinne spacery na świeżym powietrzu. Warunek stosowania tego sprzętu jest jeden: dziecko musi przedtem opanować samodzielnie siad oraz umiejętnie przyjmować go na dłuższy czas, na przykład w trakcie zabawy.
Tak naprawdę przy ogromnym wyborze nosidełek i różnych ich konstrukcji, warto indywidualnie poradzić się fizjoterapeuty w celu dostosowania sprzętu do aktualnych umiejętności motorycznych dziecka oraz zachowania bezpiecznego ułożenia kończyn dolnych.
AD. ode mnie – u nas bardzo dobrze sprawdzało z Lilą to nosidło KLIK
.
A z Julkiem miałam takie KLIK
Modne dziś „chustonoszenie” można stosować nieco wcześniej niż nosidełka, jednak należy mieć pewność że mięśnie brzucha są wystarczająco wzmocnione. Warto zwrócić uwagę na ustawieniu kończyn dolnych w zgięciu, odwiedzeniu i rotacji zewnętrznej oraz ułożeniu pleców dziecka w kształcie litery „C”. Najrozsądniej używać dopiero po konsultacji i przeszkoleniu przez doradcę chustonoszenia.
Poza odpowiednim użytkowaniem wymienionych sprzętów oraz umiarkowanym czasie ich użytkowania w ciągu dnia, warto również pamiętać o prawidłowej pielęgnacji dziecka. Zbyt ciasne ubranka mogą ograniczać ruchy dziecka.
W tym celu polecam skonsultować się z fizjoterapeutą dziecięcym , który pokaże zasady bezpiecznej pielęgnacji (noszenie dziecka, przewijanie, zabawy).
Zapraszam też na poprzedni wpis Agnieszki Krajewskiej: Boso czy w kapciach – jak dzieci powinny chodzić po domu? No i lektura obowiązkowa Skoki rozwojowe
Drodzy miłośnicy LEGO – czy wiecie, że od piątku jest już na rynku dla was niezła gratka? Widzieliście już magazyn LEGO EXPLORER?
Gdy rodzi się dziecko, patrzymy na nie z czułością i trudno nam sobie wyobrazić, że z tej małej istoty wyrośnie dorosła kobieta lub dorosły mężczyzna, ale jakoś się to dzieje?. W procesie ich dorastania patrzymy na nich i zastanawiamy się, jak pokierować mądrze edukacją tych maluchów, aby mogły odkryć swoje talenty, możliwości i pasje. Basen, balet, karate, konie, piłka nożna, koszykówka, angielski, zajęcia plastyczne, gra na instrumencie?
Próbują więc maluchy różnych aktywności i sprawdzają, co im się podoba. Być może któraś z tych rzeczy stanie się inspiracją, nawet odległą, na przyszłość i kierunek, w którym będzie się dziecko chciało rozwijać i edukować? Uważam, że w procesie tym możemy dzieciom mądrze towarzyszyć, a nie je skłaniać, namawiać czy (najgorzej) zmuszać do wybrania jakiejś drogi. Moje dzieci są jeszcze małe, ale i tak uwielbiam je czasem zapytać:
Odpowiedź na to pytanie się oczywiście zmienia. Aktualnie Lila chce zostać kucharką i tancerką, a Julek chce być budowniczym, architektem i plastykiem. Wspólnie zostaną światowej klasy DJ-ami, bo oboje o tym marzą?. Wiecie, w przerwie pomiędzy projektowaniem nowatorskich budynków i przygotowywaniem chateau z borowikami będą wrzeszczeć: zróbcie haaaaałaaas! ?
Także w gronie znajomych często pada to pytanie i konsternację zawsze wzbudza 6-letni kolega Julka, który uparcie twierdzi, że będzie ROBOTYKIEM. Jako że dzieci w tym wieku nie zawsze mówią wyraźnie, podobnie jak kolega, większość dorosłych prosi o powtórzenie. Ale nawet to nie wyjaśnia sprawy, bo mało kto rozumie, kim chce być rzeczony chłopiec. Tłumaczy on więc zdziwionym dorosłym, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie, że będzie projektował i budował roboty. Szczęki opadają tym, którzy nie wiedzą, że jego tata jest inżynierem w pokrewnej branży, stąd młody wie, w czym rzecz. Jednak, aby budować roboty, ani on, ani inne dzieci nie muszą czekać do dorosłości. Już teraz mogą się przekonać, że budowanie robotów, to mega zabawa.
Wszystko za sprawą najnowszej gazetki LEGO EXPLORER, która rozbudza wyobraźnię i ciekawość świata. Pobudza do działania i poszukiwania innowacyjności oraz własnych ścieżek w odkrywaniu świata.
Magazyn powstał dzięki współpracy wydawnictwa Egmont oraz firmy LEGO. Te połączone siły ludzi doświadczonych w edukacji i zabawie, pozwoliły stworzyć czasopismo, które ma inspirować dzieci do niebanalnego wykorzystywania klocków Lego i pobudzania wyobraźni. Nauka poprzez zabawę i doświadczanie to najlepszy sposób na efektywną edukację. I dobrze wiecie, że mój ulubiony?. Pierwszy numer LEGO EXPLORER dostępny jest w sklepach już od 17 lipca.
Miesięcznik LEGO EXPLORER do kupienia w punktach sprzedaży prasy w całej Polsce i na www.egmont.pl.
Każdy kolejny numer będzie miał odrębny motyw przewodni. Pierwszy to niesamowite maszyny. Kolejne numery będą wychodziły co miesiąc i będą związane z nauką, techniką, inżynierią, sztuką i matematyką.
LEGO EXPLORER jest znakomitym sposobem na rozwijanie kompetencji STEAM (science, technology, engineering, art, maths). To nauka poprzez zabawę. Dzieci mają szansę na poznawanie zagadnień z matematyki, inżynierii czy fizyki, w sposób w większości szkół niedostępny. To naturalny sposób na doświadczenie, rozwój, rozumienie zależności i przyswajanie informacji i wiedzy w przyjemny sposób.
A dla miłośników rywalizacji i wygrywania fajnych nagród? już w pierwszym numerze będzie konkurs, którego nagrodą będą roboty Lego Boost.
Jestem bardzo ciekawa, co będzie tematem przewodnim kolejnych numerów, bo Lego to niekończące się pomysły i kreatywność.
Kto wie, czy dzisiejsze budowanie koparek, nie uczyni z dzieci projektantów ciężkiego sprzętu budowlanego? A tworzenie własnych budowli nie wyzwoli w nich artystycznego ducha? Może i z kolegi Julka wyrośnie twórca robotów eksplorujących kosmos?
UWAGA! Możecie skorzystać z DARMOWEJ DOSTAWY na www.egmont.pl jeśli kupicie 5 dowolnych tytułów prasowych dostępnych na stronie: https://egmont.pl/Prasa/Prasa,21131265,k.html
Tu macie link gdzie recenzowałam Magazyn Bing
A kim chcą zostać Wasze dzieci?
Dziś tak jak obiecałam pokażę wam KUbikes. Dla Julka to będzie okazało się pierwszy rower dla dziecka – z pedałami. Julek od tygodnia zdobywa na swojej nowej maszynie pierwsze dorosłe szlify jako samodzielny rowerzysta. Zrobię też krótkie porównanie KUbikes vs Woom.
Część odnośników w artykule to linki afiliacyjne.
We wpisie Jak nauczyć dziecko jeździć na rowerze w 15 min – pokazałam wam jak łatwo dziecko może się przesiąść z biegówki, a dziś pokażę wam jaki może być pierwszy rower dla dziecka a potem pokażę też jaki model KUbikes wybraliśmy dla Lilki, która w międzyczasie wyrosła ze swojego Woom 4 – ale po kolei:
Pisałam wam że Julek jest minimalnie za niski na Woom 3 – do tego – okazuje się, że nie wiem – czy to z przyczyn braku części z Azji czy innych – nie będę wnikać – Woomy są ostatnio niełatwe do kupienia.
Dwa słowa o marce KUbikes. Jest to niemiecki producent. Idzie więc za tym niemiecka solidność. Kompletny montaż rowerów odbywa się wyłącznie w Niemczech. KUbikes zapewnia prawdziwą niemiecką inżynierię. Konkurując z innymi producentami rowerów dla dzieci – zwraca uwagę ich praktyczność i solidność. Nie poszli w przesadne przepieszczanie szczególików. Rowery mają być lekkie, porządnie wykonane i solidne. Wyglądają bardziej dorośle niż inne dziecięce rowerki. Bliżej im do sportowego roweru.
Chodzi o to, że poczynając od wielkości kół 20″ – ramy są dostępne w kilku rozmiarach! I tak jak widzimy Lila już wyrosła z Woom 4 – to pewnie Woom 5 mógłby być na nią odrobinę za duży. Dlatego wybieramy dla niej KUbikes 24″ ale w ramie S. Czasem są dostępne 2 a czasem nawet 3 wysykości ramy! Podejrzewam dla sprzedawców rowerów ta ilość modeli to koszmar – to jednak nam pozwala znaleźć idealne dopasowanie dla każdego dziecka.
Lila wybrała kolor turkusowy – taki brokatowy:
Lila sama podjęła tę decyzję – i nawet jej nie przeszkadza, że na taki rower będzie musiała troszkę dłużej poczekać – pokaże go wam jak tylko dojdzie. Są jeszcze dostępne czerwony, niebieski, pomarańczowy, różowy… do wyboru – do koloru
Julek wybrał czarny mat – bo chciał, żeby jego rower wyglądał jak dorosły rower taty.
Obaj producenci skupili się na swoich klientach – dzieciach. Dbają o to, by to właśnie małoletni użytkownicy czuli tylko komfort używając ich rowerków. Powtórzę zalety, które już opisywałam we wpisie o Woom 3:
Tak naprawdę rowery wizualnie różnią się kierownicą. Kierownica KUbikes jest prosta i jest troszkę węższa. Daje możliwość lekkiego, bardziej sportowego pochylenia.
To tyle z różnic. Julkowi wygodniej jest jeździć na KUbikes, bo jest mniejszy (14′), a ma 103 cm i się pewniej na nim czuje.
Po porady na czym mają jeździć mama i tata zapraszam do wpisu Jaki rower miejski kupić?
A tu łapcie rabat na zakupy do sklepu todler.pl gdzie na kod Nebule – dostajesz 5% rabatu na rowerki Woom, Puky czy na hulajnogi Micro.
Ciekawa jestem czy wy zwróciliście uwagę jeszcze na jakieś różnice?
Pamiętasz ten pierwszy moment kiedy sama zaczęłaś jechać na rowerze bez asekuracji rodzica? To ciekawe, że z reguły to wspomnienie to jedno z pierwszych jakie tak dokładnie pamiętamy! Jaki rower kupić dla dziecka? Jaki rower miejski kupić dla rodzica? Czy wiesz że dziecko do 10 lat na rowerze to pieszy? I o to oznacza? To jedyny wpis jaki będziesz musiała przeczytać o rowerach – aby dokonać wyboru dla całej rodziny.
Ba, nawet nie będziesz musiała czytać całego – zaraz będzie spis treści – możesz przeczytać tylko interesujące Cię akapity:) To wpis o kilkuletnich doświadczeniach, przygodach i romansach z różnymi rowerami. Rowerami dla dzieci i rowerami miejskimi dla dorosłych.
Opowiem Ci o kilku lekcjach, które były bolesne – i o które Ty możesz już być mądrzejsza – przy swoich zakupowych decyzjach:) Na końcu wpisu – jak zawsze – mam dla Ciebie w zanadrzu parę lifehacków. Słyszałaś co to słuchawki kostne? Albo zdradzę ci czy można rozliczyć rower na firmę.
Ale po kolei:
W piosence to było tak: “Jak do tego doszło nie wiem…” Gdyby ktoś jeszcze parę lat temu powiedział mi, że zamienimy sie w rowerową rodzinę – uśmiałbym sie setnie. Ostatnio na rowerze poruszałem się w czasach studiów. Wnosiłem go co dzień do pokoju na 4 piętro akademika. Stał za łóżkiem w tym naszym 4 metrowym – 3 osobowym penthousie.
Choć mogłoby więc wyglądać, że nasza relacja była dość intymna – nic bardziej mylnego. Była to raczej kwestia wolnego wyboru. Wyboru przeniesienia znaczącego w ówczesnym budżecie wydatku pasywnego na bilet miesięczny – do kategorii wydatku aktywnego – Napoje wyskokowe. Skoro ma coś do czynienia ze skokami to znaczy sport. A jak każdemu wiadomo sport to zdrowie.
Wydatki na transport często pochłaniają znaczącą część domowego budżetu. W Wielkiej Brytanii sięgają średnio 15%, w Ameryce 19%, w Polsce 8,7% (…) Dla niektórych gospodarstw domowych może to stanowić spore obciążenie. Jeśli te rodziny będą mogły lokalne przejazdy załatwić na rowerze, ich portfel wyraźnie to odczujePeter Walker – Jak rowery mogą uratować świat
Wydatki na transport często pochłaniają znaczącą część domowego budżetu. W Wielkiej Brytanii sięgają średnio 15%, w Ameryce 19%, w Polsce 8,7% (…) Dla niektórych gospodarstw domowych może to stanowić spore obciążenie. Jeśli te rodziny będą mogły lokalne przejazdy załatwić na rowerze, ich portfel wyraźnie to odczuje
Natomiast od kiedy po studiach budżet pozwolił podwoić liczbę kółek i nabyłem pierwszego poniemieckiego luksusowego diesla z szyberdachem i raptem pół miliona przebiegu na zegarze – moja stopa żadnego roweru nie dotknęła.
Umówmy się – to była poważna kwestia . Kwestia prestiżu, statusu społecznego, atrakcyjności dla płci przeciwnej. Nie bójmy się nazwać rzeczy po imieniu – ta przesiadka to była kwestia mojej dbałości o przetrwanie gatunku.
W tym miejscu więc następuje zrozumiała wieloletnia przerwa w spotkaniach mojego siedzenia z niewygodami przaśnych siodełek rodem wprost z jakże już odległego XX wieku.
Mimo że jestem już wtedy prawdziwym wschodnio-europejskim światowcem pełną gębą. Poznaję uroki madziarskiej prowincji czy estońskiego wielkomiejskiego życia (Tartu – 100 tys. mieszkańców!). Nawet pierwsza styczność z Niderlandami (wtedy jeszcze zwanymi Holandią) nie otrzeźwia zapędzonego i napędzanego pracą umysłu.
Owszem, szybko się uczę – i już po pierwszej delegacji do Amsterdamu wiem, że nigdy więcej nie popełnię tego błędu i nie wypożyczę na lotnisku samochodu by odwiedzać klientów z siedzibami w centrum miasta. Przy kolejnych wizytach – z pokładów wszechobecnych proekologicznych taksówek – nieznanej mi zupełnie jakiejś niszowej marki Tesla – obserwuję ze zdumieniem tych pomyleńców na rowerach. Wtedy może i zaczyna mi coś świtać – ale jednak codzienne warszawskie zabieganie skutecznie przywraca mnie na zastane myślowe zakorkowane tory.
Nie muszę Ci mówić jaką rewolucją w życiu nie rodzica jest zostanie rodzicem. Jeśli nim jesteś – rozumiemy się bez słów. Jeśli nim nie jesteś – nie ma słów którymi da się to oddać.
Ba – kiedy mieliśmy jedno dziecko – wydawałoby się, eee, skoro już mam to dziecko = wiem co to wszystko oznacza. Jestem na wszystko przygotowany. Jeśli zdecydujemy się z małżonką zmajstrować sobie kolejne – pikuś.
Dopiero później bardziej doświadczony kolega uświadomił mnie, że w przypadku dzieci 1+1 to nie równa się wcale 2. Bardziej 11…
Kiedy masz jedno małe dziecko – masz przewagę liczebną. Jedno z rodziców zawsze może wypoczywać. Kiedy masz dwójkę… game over. Drugie dziecko to jest taka sama jeśli nawet nie większa rewolucja w życiu:) Za to ponoć 3cie i kolejne to już z górki… Nie wiem, jakoś jeszcze nie odważyłem się sprawdzić.
Ale wracając do rowerowego przebudzenia bo inaczej nigdy nie napocznę właściwego tematu. Zatem, zanim rozwiążemy zagadkę jaki rower miejski dla rodzica – zacznijmy wpierw od kategorii rowery dla dzieci:
Pamiętam – ja wychowany na Wigry 3 – kiedy pierwszy raz zetknąłem się z pomysł pod tytułem – rowerek biegowy – po prostu nie byłem w stanie ogarnąć takiej koncepcji. Mój mózg w samej definicji słowa rower – zawierał 2 pedały. Rower bez pedałów – jednoznacznie zaprzeczał tej definicji. Trzeba było dopiero własne dziecko na rower biegowy posadzić by zrozumieć.
Rowerek biegowy pozwala w pryszłości ominąć okres rowerka na 4 kółkach! Jak dziecko spędzi sezon czy dwa na biegówce – wydaje mi się, że sadzanie go na rower z dodatkowymi kółkami to nonsens. Najpierw Lilę a teraz i Jula – od razu przesadzamy na rowery dwukołowe. Dziecko na biegówce bowiem już nauczy się utrzymywania się na 2 kółkach.
Jak napisałaby Ania “rowerek biegowy – wspiera rozwój dużej motoryki i równowagi“. Jeśli to czytasz, to znaczy że znasz moją żonę – zabrała się do tematu gruntownie – więc przetestowaliśmy tego sporo. Jeśli chcesz szczegółów – możesz rzucić okiem na wpis Rower biegowy czy hulajnoga? To było jeszcze wtedy błądzenie we mgle – ale możesz spojrzeć jakimi kryteriami się kierować w wyborze. A potem na szczęście pojawił się na rynku on:
Jeśli ufasz wyborom Ani, i od razu chcesz przejść do wniosków i zobaczyć do czego doszliśmy po paru crash-testach – idź od razu po szczegóły na wpis o Rower biegowy Cruzee. Jezu jakie ten Cruzee to było objawienie! On nic nie waży! No naprawdę. 1,9 kg.
Wszystkie inne wypaśne, śliczne i choćby nie wiem jak odciążane – wciąż ważą co najmniej 2 razy tyle. To jest tajemnica jego sukcesu. Nie ma żadnych niepotrzebnych części. Ma śliczny design. Szeroką gamę barw – do wyboru do koloru:) Koła wykonane są z pianki, więc nie musimy się martwić o pompowanie, czy przedziurawienie. Rowerek jest bardzo cichy i świetnie sobie radzi na każdym terenie.
Nadaje się – w zależności od dziecka – pewnie od 18 miesiecy wzwyż – i starczy na 2-3 sezony! Ta jego waga – oprócz tego że bardzo ważna dla dziecka – Julek nie pozwalał nikomu i sam zawsze znosił go po schodach – jest też ważna dla rodzica. Ile razy zdarzy ci się tachać rower biegowy za dzieckiem – tyle razy docenisz piórkową wagę Cruzee. To nasz absolutny zwycięzca tej kategorii
Jeśli przegapiłbym etap Cruzee, albo jeśli stać by mnie było co sezon upgradować dzieciowe pojazdy – z perspektywy czasu już wiem, że rozważyłbym rowerek biegowy Woom 1. Zaprojektowny by służyć dzieciom do 100 cm wzrostu. Od Cruzee różni go to – że jest bardziej dorosły:) Wprowadza dziecko w świat ręcznego hamulca a to ma 2 zalety:
Te drugi aspekt oczywiście można załagodzić pamiętając by mundurować dziecko w buciki spisane na straty.
Oprócz hamulca, Woom różni się jeszcze tym, że ma wyprofilowaną kierownicę i pompowane opony, które dają doskonałą amortyzację i łatwe toczenie. Ten rower naprawdę doskonale wprowadzi w świat dorosłych rowerów. Waga 3,3kg.
Chcesz żeby przesiadka na rower z pedałami trwała 15 min? mówię poważnie – zobacz Jak nauczyć dziecko jeździć na rowerze?
Pamiętajcie te kategorie to uproszczenia – patrzcie zawsze na wzrost dziecka i długość jego nóg. Julek kończy zaraz 4 latka i próbowaliśmy uczyć go jazdy na dwóch kółkach na Woom 3 – bo ten mamy po Lili. Natomiast jest on na niego minimalnie za wysoki – i nie dosięga niestety do ziemi. Idealny na niego byłby teraz rower Woom 2.
Jest on projektowany dla dzieci od 95 cm do 110 cm. Rzeczony model to doskonała kontynuacja rowerków biegowych. Ja pamiętam, że jak pierwszy raz zobaczyłem cenę tego roweru dla dziecka – to mało nie spadłem z krzesła. Zwłaszcza mając na uwadze iż Lila pojeździ na tym pewnie 1 sezon, i wiedząc ile już różnych wehikułów zagraca piwnicę…. Słuchajcie – dobrze że się dałem namówić – zakup rowera Woom odmienił życie nas wszystkich.
Natomiast jako że Woomy ostatnio nie jest łatwo kupić, zrobiliśmy research i zdecydowaliśmy się na KUbikes. Są to niemieckie rowerki, też projektowane dla dzieci. Julek na Woom 3 jednak okazał się za niski – a jak przyszedł KUbikes – siadł i odjechał! Tu macie wpis Pierwszy rower dla dziecka, w którym porównujemy KUbikes vs Woom.
Jak widzicie ten rower mimo, że malutki – przypomina dorosły rower. Julek wybrał – elegancki kolor – czarny mat, by mieć taki sam rower jak tata:)
Wracając do początków – zaczęło się od Lili – to ona jest wszystkiemu winna. Pamiętam jak na jej 4te urodziny, Ania zrobiła szeroki research, by potem zrobić składkę i spółkę z babcią – zakupić śliczny, budżetowy, różowy, ciężki, toporny dramat. Ale mówiłem, że śliczny i fotogeniczny:).
Czemu wtedy nie wydało mi się podejrzane jak 15 kg Lila ma niby opanować jazdę na rowerze, który waży 10 kg….. Więcej o tych wszystkich perypetiach, które znalazły swój happy ending kiedy napatoczyliśmy się na nasz ideał znajdziesz we wpisie o Woom 3.
Tam znajdziesz więcej szczegółów, zalet, przyczyn czemu jest taki dobry – ja skupię się tu na efektach jaki ten przemyślany zakup wywarł na nasze życie. Póki dziecko porusza się na biegówce – jest to powiedzmy urozmaicenie spaceru. Na dłuższy dystans – i tak biegówka podróżuje na wózku – a dziecku dajesz na niej pojeździć w bezpiecznym azylu parku czy placu zabaw.
W momencie jak jest mowa o rowerze na pedały – zaczyna się dylemat rodzica – hej, ale niby jak ja mam upilnować i nadążyć?
Dokładnie – tu dochodzimy do momentu w naszej opowieści – kiedy nagle oświeciło rodziców – że sami muszą się zmotoryzować – czy jak by to można ładnie nazwać? Upedalić:)?
Nagle otworzyły się nam oczy na to co dla przysłowiowych wrogów publicznych – wegan i cyklistów zawsze było oczywiste
PETER WALKER – JAK ROWERY MOGĄ URATOWAĆ ŚWIAT:Powinniśmy wykorzystywać ciało do celów, do jakich zostało stworzone, czyli często chodzić, czasem biegać i poruszać się w sposób wymagający od nas regularnego wysiłku czy to w pracy, w domu, przemieszczając się od punktu A do punktu B, czy na co dzień w czasie wolnym (…) kluczowa jest właśnie codzienna aktywność. Kiedy mówimy komuś “Idź na siłownię” to musi świadomie znaleźć na to czas w tygodniu (…) Trzeba go wygospodarować i zrezygnować z przebywania ze współmałżonkiem albo z dziećmi, z zajmowania się domem lub pracą. Tak, siłownia jest zdrowa. Ale naprawdę ciężko jest ten czas wykroić z i tak napakowanego kalendarza
PETER WALKER – JAK ROWERY MOGĄ URATOWAĆ ŚWIAT:
Co prawda rower holenderski to nie jest absolutnie sprzęt treningowy. Wręcz przeciwnie – to taki wash&go – siadasz i jedziesz! Powyższym zdjęciem chcę ci pokazać – że nawet tak przy okazji – możesz zrzucić trochę tłuszczowego balastu.
Po to wrzuciłem ten screen – sam oceń jak wpływa na kondycję. Te raptem 4 km wycieczki rowerem na budowę z Julkiem na foteliku – pół godzinki – 200 kalorii. Na orbitreku dłużej trzeba nasuwać. Jeszcze chwila tej budowy i będę szczuplejszy niż szczypiorek na wiosnę.
Zawszę mówię żartem, że nie da się za wolno pedałować, bo rower się przewraca. A każdemu zdarza się chodzić pomału, jeśli ma akurat gorszy dzieńPETER WALKER – JAK ROWERY MOGĄ URATOWAĆ ŚWIAT
Zawszę mówię żartem, że nie da się za wolno pedałować, bo rower się przewraca. A każdemu zdarza się chodzić pomału, jeśli ma akurat gorszy dzień
Do naszych wyborów seniorskich bicykli jeszcze wrócimy – tymczasem wracając do naszych szałaputów:
Tak, zgadliście – Woom 4. No co poradzę, Mamy i polecamy. Wyszczególnienie jego zalet jak i różnice do Woom 3 znajdziesz w Ani wpisie całym dedykowanym szczegółowemu opisowi Woom 4.
Rower zaprojektowany jest dla dzieci 115 cm – 130 cm. Waga roweru to ledwie 7.6 kg – co przy Lili, która waży 18kg jest po prostu zachwycające. Sama może go przenosić przez przeszkody, których nie da się pokonać na rowerze.
Słuchajcie – bo nie dokończyłem wątku czemu Woom odmienił nasze życie? Ana dlatego, że dzięki temu, że jest on specjalnie projektowany pod dzieci – pozwala im skutecznie zacząć rowerową przygodę rok albo i dwa wcześniej niż rowery – które nie są projetkowane pod dzieci – a są tylko miniaturkami rowerów dorosłych. Pierwsze dwa rowery Lili to były takie potworki. Były za ciężkie – ona miała trudności z ruszeniem samodzielnie i się zrażała.
Jak usiadła na Woom – to po prostu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – ruszyła z kopyta. Od tego momentu ja się w nich bezapelacyjnie rozkochałem. Aby tylko uświadomić wam, jak dobra to jest inwestycja – nawet dla kogoś komu się wydaje, że go na nią nie stać:
Obserwuję używane rowery Woom na OLX i widzę, że wciąż trzymają cenę: używany Woom 3 kosztują prawie tyle co nowe. Więc nawet jak Julek przesiądzie się na większy, to nie stracimy pieniędzy. Kiedy rodzina i znajomi mojej przyjaciółki pytali ją o prezent na urodziny dla córeczki powiedziała, że zbierają na rower.
Dzięki temu udało się uzbierać część sumy, a resztę dołożyli – myślę, że to jest też super pomysł. Ba – zobaczcie teraz zresztą co się dzieje – kiedy ciężko o Woom w sklepach – są sprzedający na Allegro, którzy wyceniają i na 2000! Może jeszcze się okazać, że to nie wydatek a inwestycja:)
Natomiast nie jestem jakimś psychofanem Woom! Są też na rynku bardzo dobre rowery dla dzieci od innych marek, które też były projektowane dla dzieci i są równie wspaniałe jak:
Choć nazwa brzmi z włoska to jest też niderlandzkie Bungibungi. Albo żeby daleko nie szukać – solidne niemieckie rowery składane w niemczech – Kubikes. Ba – są też zresztą droższe jak np Early Rider. Ja chcę wam tylko pokazać, że inwestując 1 raz w rower z wyższej półki – możecie potem kiedy dziecko rośnie – dobrze odsprzedać mniejszy. Dzięki temu za przysłowiowe parę stówek – stać się szczęśliwym właścicielem kolejnego modelu z serii. Podczas gdy na rower niższej jakości – nie będzie podejrzewam dzikiego tłumu chętnych allegrowiczów.
To co myślicie pewnie – Woom 5. Waga 8,7 kg. Do tego wszystkie zalety poprzednich modeli. Koła o średnicy 24″. Po szczegóły że np. nisko umiejscowione siodełko obniża środek ciężkości roweru, dzięki czemu wygodne wsiadanie a potem utrzymanie równowagi jest dużo łatwiejsze – odsyłam na specjalistyczne strony.
Jeśli spojrzeć na alternatywy Woom – są 2 drogi. Lila jak znam życie będzie chciała ruszyć w ślady mamy i jestem pewien że zakocha się w takim na przykład: Rowerek dziecięcy Batavus Star. I byłbym gotów ją tak uszczęśliwić – gdyby nie jeden aspekt – muszę sprawdzić czy sobie poradzi ze znacząco cięższym sprzętem – bo Woom 5 waży 8,7 kg a Batavus Star 14 kg…
Dlatego was zaskoczę – jako kolejny rower zamówiliśmy dla Lili – KUbikes 24″ z ramą S! Dobrze widzicie. To jest fajne u KUbikes, że poczynając od kół 20″ – wszystkie modele można również dobierać pod dziecko pod kątem wielkości ramy. Mają 2 lub 3 wielkości na każde koła. Są też fantastyczne kolory.
Ej dajcie spokój – nastolatek niech się usamodzielnia i sam przeszuka przepastne zasoby internetu.
Nie no żarty żartami – ale tu już dochodzi częstotliwość używania, teren czy szosa? Preferencje indywidualne – np jak szerokie chce opony? Amortyzowany czy nie…. i wiele wiele innych zmiennych zależnych od koleżanek, kolegów, wpływu środowiska i najbliższego otoczenia:)
A jak nie zajmie się tym sama/sam – to kupię jej/jemu Woom 6, o albo Woom 6 OFF i spokój:)
Tu łapcie rabat na zakupy do sklepu todler.pl gdzie na kod Nebule – dostajesz 5% rabatu na rowerki Woom, Puky czy na hulajnogi Micro.
ewentualnie jeśli zostanie takim użytkownikiem jak rodzice to jakiś rower miejski np:
Batavus Star 26″ albo rower miejski Creme Molly
A teraz przechodząc już do historii naszego bliższego zbliżenia do rowerów i błędów jakie popełniliśmy zabierając się za ten reunion
No więc z perspektywy tych 2 lat – które doprowadziły do tego, że staliśmy się namiętnymi cyklistami – oto jak wyglądały nasze nieśmiałe początki. Jako raczkujący rowerzyści – z duża ostrożnościa i “taką pewną nieśmiałością” podeszliśmy do tematu. Żadnemu z nas nie jest obce pojęcie “słomianego zapału”. Nie byliśmy więc wcale a wcale pewni czy nasz hype na jednoślady nie będzie aby jednorazowym flirtem. Poszliśmy więc na bezpiecznie.
Każde użyło swych spersonalizowanych kluczy wyboru. Ania kupiła rower który był śliczny. Ja kupiłem rower, który był tani. Ania przekopała całe zasoby internetu i wybrała model, który przemówił do niej wizualnie – który był najbardziej fotogeniczny. Jak już to cudeńko przyszło z Azji w wielkim pudle – spędziłem 8 godzin skręcając go śrubeczka po śrubeczce.
Kiedy już doprowadziłem rower – jak rasowy Insta-husband – do stanu w którym mogła się z nim sfotografować – to już mogłem go odprowadzić na faktyczne zmontowanie do najbliższego warsztatu. Najbliższego bo z buta, bo już wyjęty z pudła nie mieścił się do auta. Wiem, nie musisz nic mówić – prawdziwy bohater w swoim domu!
Bogatszy już o te doświadczenia – po swojego męskiego mustanga – wybrałem się do Decathlonu. Zanim uszczęśliwiłem sprzedawcę sakramentalnym TAK, upewniłem się, że:
Mknąc ciężko chwilę potem na nowym nabytku do domu, gratulowałem sobie oszczędności czasu i pieniędzy i zaradności level McGyver.
Cóż – masz wolność wyboru. Czuj się ostrzeżony – ale nikt Ci nie broni popełniać naszych błędów. Mimo przyjęciu zgoła odmiennych kryteriów nabycia naszych jednośladów:
Jaki rower miejski? Odpowiedź może być tyko jedna – holenderski. Kto był w Niderlandach – wie jak Holendrzy ich używają. Rowery są tam podstawowym środkiem lokomocji. Jeżdżą oni nimi codziennie – jeżdżą do szkoły, do pracy, na zakupy na wieczorne wyjścia.
Holendrzy wiedzą wszystko o rowerach. Używają ich cały rok. Montują przy drogach rowerowych baterie słoneczne – by w niektórych miejscach mieć ogrzewane ścieżki rowerowe – aby nie fatygować się odśnieżaniem. Może wam się na pierwszy rzut oka wydawać, że holenderskie rowery nie są najtańsze – ale czy mieliście kiedyś do czynienia z Holendrami?
Magiczne słowa dla każdego z nich to “gratis, korting i halfprijs” – czyli “gratis, zniżka i za pół ceny”. Holender jak poczęstuję Cię kawą – da ci do niej 1 ciastko (słownie: jedno). Każde 1 Euro, które zaoszczędzi – uważa za warte zachodu.
Oznacza w języku angielskim – płacić na imprezie czy w restauracji – każdy za siebie. Ich finansowa “zaradność” i niechęć do szastania mamoną widzicie nawet utrwaliła się w warstwie językowej. Nazwać ich centusiami czy Szkotami – nie byłoby absolutnie źle odebrane. Ba – spójrzcie na przymiotnik “goedkoop” – tani. W paru językach, które liznąłem – tani, cheap, olcsó – niesie też ze sobą pejoratywne znaczenie.
Przenosi jednocześnie określenie małego kosztu – ale co za tym idzie jakby nierozerwalnie związane – złe zdanie o jakości produktu. W niderlandzkim “goedkoop” pochodzi od goed – dobry i koop – kupować. Doslownie “dobry zakup”! U Holendra tani to komplement!
Się zagalopowałem w tej dygresji – a miałem odpowiedźieć tylko na pytanie jaki rower miejski:). Ale wszystko w jednym celu. Byś zrozumiał, że holender nie wyda ani centa więcej niż to jest konieczne. Teraz łącząc fakty iż holendrzy używają rowerów 100 razy bardziej niż my. Plus jak opisałe nie grzeszą rozrzutnością = produceni holenderskich rowerów – projektują solidne rowery na lata.
Ze względu na wszystkie wyżej wymienione zalety – uważam, że nawet używany rower holenderski nie pierwszej młodości – wciąż może być bezawaryjny! No może pod jednym warunkiem – że przed przyjazdem do Ciebie – nie spędził ostatniego sezonu na dnie amsterdamskiego kanału…
Oczywiście w naszym przypadku nie mówimy tu o żadnych rowerach wyczynowych. Chodziło nam o bardzo dobre rowery użytkowe. Rowery na których możemy polegać w załatwianiu codziennych sprawunków. Zarazem jednak wygodne na rekreacyjną dłuższą trasę.
Rowery na których możesz jednego dnia szykownie wystrojona pojechać na biznesowe spotkanie, po to by później wskoczyć w dres i się zrelaksować. Na których możesz przewieźć i zakupy i dziecko w foteliku. Rowery w których jedziesz z wyprostowanymi plecami, oszczędzając przemęczony od noszenia dzieciaków kręgosłup.
Ani wybór przy tym naszym upgradzie padł na:
Ania wybrały kolor kacze jajo i ramę unisex – a model to: Batavus Quip Extra Cargo N7. Designerski kształt ramy. Rower stylowy ale i funkcjonalny. Kierownica typy jaskółka, zapewniająca komfortową, wyprostowaną sylwetkę.
Ciekawa opcja – blokada kierownicy, która nie pozwoli zakupom przeciążyć koła i wywrócić roweru. Podwójna stopka, która zapewnia stabilizację na postoju. Niepowtarzalny numer na ramie (muszę pamiętać aby go zapisać:)).
Tylko pamiętaj – nie sugeruj się konkretnym modelem. Cechy które wcześniej wylistowałem są wspólne dla wszystkich sensownych holenderskich producentów. Czy zdecydujesz się na markę Batavus czy Gazelle czy Sparta – tak naprawdę to kwestia indywidualnego gustu:)
Mój wybór padł za to na model o trochę bardziej elastycznym charakterze. Chciałbym się czasem wypuścić na bardziej intensywny trening i dlatego wybrałem Batavus Comodo Alfine 8 na pasku zębatym. Wybrałem ramę unisex – czy, nie boję się tego powiedzieć damkę. Jest to znacznie wygodniejsze przy dzieciach.
Ten sezon Julek pewnie jeszcze spędzi w foteliku, jeśli chodzi o dłuższe trasy. Łatwiej i bezpieczniej się wtedy manewruje – stabilniej się czuje przy wsiadaniu i zsiadaniu.
Z moich fanaberii – chciałem by dało się zmieniać płaszczyznę kierownicy – czy do jazdy miejskiej – czy na dłuższą trasę – mogę elastycznie zmienić profil.
To będzie mój pierwszy rower z paskiem zamiast łańcucha. Przemawia do mnie taki czysty napęd, jego dłuższa żywotność (a właściwie dożywotność) i cichość! Paski stosowane przez Batavusa to produkty firmy Gates Carbon Drive o wytrzymałości do 25.000km. To lata użytkowania bez konieczności wymieniania, smarowania 🙂 Od Ani roweru różni go też fakt, że posada amortyzatory. Ale i kosztuje parę złotych więcej.
Ale jak pisałem wyżej – nie sugeruj się konkretnym modelem! Cechy które wcześniej wylistowałem są wspólne dla wszystkich sensownych holenderskich producentów. Czy zdecydujesz się na markę Batavus czy Gazelle czy Sparta – będzie to tak samo trafny wybór. Po prostu niech rower spełnia Twoje potrzeby.
Creme de la creme – i mój wybór gdybym nie miał limitu wydatków to na bank za to byłby rower : KOGA. Tylko napomnę ze to już totalny high level, każdy rower budowany jest ręcznie (nie taśmowo). Od początku do końca przez jedną osobę! Na kartonie jest pieczątka z imieniem osoby która składała dany rower 🙂 Na ich rowerach torowych jeździ drużyna narodowa. A i głowy państw też wybierają tą markę… to głowa rodziny też może:)
Na rowerki dla dzieci łapcie rabat na zakupy do sklepu todler.pl gdzie na kod Nebule – dostajesz 5% rabatu na rowerki Woom, Puky czy na hulajnogi Micro.
A jeśli chodzi o holendry dla dorosłych tu łapcie rabat na zakupy do sklepu rowerystylowe.pl – na kod Nebule5 – tu też rabat 5% na dorosłe bryki.
My się też wyposażamy w kaski. Wiem, że można by się kłócić o ich skuteczność. Kiedyś nawet natknąłem się na badania, które chciały udowodnić, że rowerzyści w kaskach biorą udział w większej ilości wypadków! Autorzy badania stawiali tezę, że cyklista w kasku jest bardziej awanturujący się… Jako rodzic ja wiem, że dziecko nie postępuje tak jak ja mu mówię, tylko tak ja widzi, że ja robię. A więc muszę świecić kaskiem, znaczy przykładem!
Ja się też na pewno wyposaże w słuchawki bezprzewodowe. Sprawdziłem – choć wśród rowerzystów zdania co do tego procederu są podzielone – prawnie słuchanie muzyki nie jest zakazane! Zostawiam więc Tobie czytelniku pod rozwagę, ja wiem że zwłaszcza przy tej pandemii potrzebuję odskoczni. Zamiast męczyć orbitreka – siadam na mojego holendra, odpalam audiobooka i odlatuję!
Update właściwie na żywo – robiąc research do tego wpisu – natknąłem się na coś takiego jak słuchawki kostne. Cudo to działa tak – że pozwala słyszeć też odgłosy otoczenia! Po więcej info odsyłam tutaj – tu eksperci stworzyli przewodnik jak wybrać słuchawki z przewodzeniem kostnym. Wydaje mi się, że jest tylko jeden sensowny producent, który produkuje słuchawki kostne i się w nich specjalizuje. Wygląda to na bezpieczny kompromis.
Możesz słuchać muzyki czy audiobooka – a wciąż ogarniasz odgłosy otoczenia! Ja już kupiłem – dostałem – przetestowałem – i jestem nimi zachwycony. Mieszczą się i pod kaskiem i pod okularami które noszę. Jakość dźwięku pewnie nie jest akceptowalna dla audiofila – ale do takiego użycia jak moje – rewelacja! Słuchać czy to muzykę, czy audiobooka a i dziecko czy nadjeżdżający autobus. Dzieci też się w nich zakochały – bo w przeciwieństwie do wkładanych do uszu – nie uwierają ich! Podejrzewam że oszczędzają też ich bębenki… albo ich namówię, żeby to był cel ich oszczędzania – albo zbankrutuję….
Wiecie co jeszcze się urzeczywistnia przy użyciu słuchawek kostnych? I to dosłownie? You can FEEL the music!
Chrześniak mnie do tego zainspirował – dzięki Kajetan! Jak jedziesz z rodziną czy w większej grupie – żeby się nie przekrzykiwać w tym hałasie i kaskach – rozważ jakąś aplikację – interkom. Instalujesz np. taki pierwszy z brzegu Intercom for Android na swoich komórkach – i macie wygodny kontakt jadąc w grupie.
Według kodeksu drogowego – dziecko do lat 10 poruszające się na rowerze to pieszy! Oznacza to, że zgodnie z tymi przepisami nie może poruszać się po jezdni. Tak samo wynika z tego – że nie ma prawa jechać po ścieżce rowerowej! A jedyną właściwą platformą jest…. chodnik. Takie dziecko, może poruszać się tylko pod pieczą dorosłego. Oznacza to ni mniej ni więcej – taki dorosły również ma prawo jechać rowerem po chodniku! Kogo temat jeszcze bardziej interesuję – odsyłam TUTAJ.
I na koniec obiecana we wstępie podpowiedź. Nawet jeśli masz samochód na firmę – rozważ dodanie też do swojej floty – roweru. Tu już nie będę się o tym rozpisywał – natomiast więcej szczegółów znajdziesz w artykule: rower na firmę. Cieszy, że można łatwo przekonać ustawodawcę, iż jest to narzędzie służące do pracy. To powinna być już ta przysłowiowa truskawka na torcie, która ostatecznie cię przekona by zostać cyklistą:)
Uff – niniejszym nasza wspólna rowerowa przejażdżka dobiegła końca! Dziękuję, że dopedałowałaś ze mną do mety! Żyj zdrowo i z prawidłowym ciśnieniem (nie tylko w oponach).
Jeśli rower rzeczywiście ma uratować świat, to nie dokonają tego drogowi wojownicy odziani w lycrę. Na duże – a nawet ogromne – zmiany możemy liczyć, gdy społeczeństwo przestanie postrzegać jazdę na rowerze jako hobby, sport, misję czy styl życia. Zmiany się dokonają, kiedy rower stanie się po prostu wygodnym, szybkim i tanim środkiem transportu, który przy okazji ma tę zaletę, że zapewnia odrobine ruchu.PETER WALKER – JAK ROWERY MOGĄ URATOWAĆ ŚWIAT
Jeśli rower rzeczywiście ma uratować świat, to nie dokonają tego drogowi wojownicy odziani w lycrę. Na duże – a nawet ogromne – zmiany możemy liczyć, gdy społeczeństwo przestanie postrzegać jazdę na rowerze jako hobby, sport, misję czy styl życia. Zmiany się dokonają, kiedy rower stanie się po prostu wygodnym, szybkim i tanim środkiem transportu, który przy okazji ma tę zaletę, że zapewnia odrobine ruchu.
Dziś pokażę Wam najlepsze seriale w HBO Max. Gdybym miała wehikuł czasu i mogła się przenieść do końcówki lat 90 lub początku obecnego wieku i powiedziałabym ludziom: słuchajcie już za kilka lat to nie filmy, a seriale będą ważniejsze, a największe gwiazdy będą występowały w tych produkcjach, pewnie pogłaskano by mnie po główce?.
wpis zawiera linki afiliacyjne
Pamiętam zresztą, jak w 2008 roku, zostałam zapytana w towarzystwie, co lubię oglądać. To był czas The Lost i Prison Break. Odpowiedziałam, że seriale. Nastała niezręczna cisza, bo wówczas widzowie seriali byli jeszcze utożsamiani z miłośnikami Mody na Sukces i M jak Miłość. Gdy wyjaśniałam, co oglądam i zachęcałam do spróbowania, tylko jedna osoba wiedziała, o czym mówię.
A dziś, 12 lat po tym spotkaniu oglądanie seriali jest oczywistością, a nawet koniecznością, jeśli chcemy wiedzieć, co jest na fali:) Wymienianie się listami ulubionych z nich jest pożądane i oczekiwane. Wszak ilość produkcji przytłacza.
No, może nie tak do końca, wszak jeszcze wszystkiego nie obejrzałam:) Ale wiecie – lista jest moja i całkowicie subiektywna. Gotowi?
IMDb – 8,5
tytuł oryginalny: Mare of Easttownilość sezonów: 1długość odcinka: ok. 56 min
Nagle po wielu latach Kate Winslet pojawia się w serialu! To musi być zatem coś wyjątkowego. I rzeczywiście tak jest. I choć to klasyka – wiecie – małe miasteczko, zbrodnia, demony przeszłości to klimat serialu i gra Kate Winslet zdecydowanie sprawiają, że chce się oglądać i zagłębić w losy tej mieściny, gdzie każdy z każdym jest w jakiś sposób połączony więzami przyjaźni, rodziny, znajomości. Tu każdy szczegół ma znaczenie, a obciążenie emocjonalne bohaterki jest tym większe, że sama jest częścią tej społeczności.
Można obejrzeć TUTAJ
a tu ZWIASTUN
IMDb – 7,6
tytuł oryginalny: The White Lotusilość sezonów: 2długość odcinka: ok. 55 min
To doskonały serial na zimowe wieczory – co może nas ogrzać lepiej niż piękne hawajskie plaże. Mogłoby się wydawać, że luksusowy urlop jest spełnieniem marzeń. Tymczasem wśród bajkowych krajobrazów rozgrywają się dramaty. Serial jest jak uczta sensoryczna – doskonała muzyka i przepiękne kadry. Choć ma trochę konwencję satyry – to pierwszoplanowy wątek kryminalny trzyma nas przy ekranie już od pierwszej sceny. Ledwo daliśmy radę czekać cały tydzień na kolejne odcinki (teraz już możecie obejrzeć ciągiem). Cudny klimat i muzyka. Manager hotelu przypominał mi Johna Cleesa w Hotelu Zacisze, a inna doskonała kobieca postać nie dawała mi spokoju, póki jej nie zidentyfikowaliśmy – mama Stiflera:)
IMDb – 8,1
tytuł oryginalny: Scenes from a Marriageilość sezonów: 1długość odcinka: ok. 55 min
Ten serial ma wszystko co lubię, emocje, doskonałe dialogi i ciekawie przedstawioną historię.
Uwaga – ta opowieść jest tak mocna, że twórcy zdecydowali się na bardzo ciekawy zabieg artystyczny – przed każdym odcinkiem, widzimy aktora, czy aktorkę dopiero wchodzącego na plan. Ostatni łyk kawy, ostatnie pociągnięcie makijażystki – widzimy dokładnie sekundę, w której aktor wchodzi w rolę. Myślę, że genialne w swojej prostocie, idealne przypomnienie widzowi – pamiętaj, że ty jesteś tu widzem! A aktorzy tylko wcielają się w te postaci!
Jakaż to musi być historia… Jaki to musi być emocjonalny roller coaster – skoro wymaga takich nietuzinkowych zabiegów…
IMDb – 6,2
tytuł oryginalny: In Treatmentilość sezonów: 4długość odcinka: ok. 25 min
Terapia pojawia się w moich nowościach na 2021 – choć jej pierwszy sezon był bodajże w 2008. To ciekawy przypadek – reboot. Pierwowzór z Izraela “BeTipul” jest z 2005 roku. Natomiast zaserwowany nam teraz 4 sezon mocno odświeża ten format. Uzo Aduba, która teraz zasiada w fotelu psychologa ma już na swoim koncie nagrodę Emmy czy Nagrodę Gildii Aktorów Ekranowych za swoją rolę w “Orange is the New Black” – w “Terapii” jest absolutnie fantastyczna.
Choć mogłabym oglądać ten serial choćby dla samych wnętrz w jakich się odbywa:) to muszę powiedzieć, że zachęca do introspekcji. Przez problemy serialowych pacjentów – możemy też spojrzeć wewnątrz siebie.
IMDb – 7,3
tytuł oryginalny: Landscapersilość sezonów: 1długość odcinka: ok. 45 min
Bardzo malownicza konwencja – choć ta historia oparta jest na faktach – twórcy serialu malują obrazem i dźwiękiem w tak brawurowy sposób, że zacierają się wszelkie granice. Czy to historia bezgranicznej miłości, tak przeciętnej z pozoru brytyjskiej pary starszych państwa? Czy to historia wyrachowanych zbrodniarzy? Już nie mogę się doczekać premiery kolejnych odcinków!
tytuł oryginalny: Noughts + Crossesilość sezonów: 1długość odcinka: ok. 50 min
Ciekawa pozycja i bardzo aktualna, zwłaszcza w kontekście walki o BLM. A co by było gdyby odwrócić rolę ras i stosunki społeczne? Miła dla oka, plastyczna wariacja, opierająca się tak naprawdę trochę na wieczne żywej (sic) historii Romea i Julii…
tytuł oryginalny: The Greatilość sezonów: 2długość odcinka: ok. 50 min
Jeśli oglądaliście Faworytę i Wam się podobała to włączcie ten serial. Tak przedstawionych wydarzeń historycznych jeszcze nie widzieliście. To satyryczny serial ukazujący alternatywne podejście do historii życia Katarzyny Wielkiej. Choć kontekst, tło i ogólny przebieg wydarzeń jest w miarę zgodny z prawdą historyczną, to już sposób bycia występujących postaci, delikatnie ujmując, dalece odbiega od tego, do czego przywykliśmy w tego typu produkcjach. To satyra i paszkwil na pompatyczność. Serial ten pokazuje, że choć fasada jest piękna, to ludzie są, jacy są. I czasem (często?) światem rządzili (rządzą?) jednostki, które są kompletnie odcięte od otaczającej je rzeczywistości.
IMDb – 7,4
tytuł oryginalny: Breedersilość sezonów: 3długość odcinka: ok. 24 min
Obowiązkowa lektura dla rodziców posiadających małe dzieci. Ilość analogicznych sytuacji, które mogłam odnieść do siebie powala. Gwarantowane morze wylanych łez… śmiechu. Życie nie traktuje tych rodziców ulgowo – ale zawsze starają się być tam dla swoich dzieci.
IMDb – 8,4
tytuł oryginalny: The Handmaid’s Taleilość sezonów: 5długość odcinka: ok. 48 min
Na terenie dzisiejszych Stanów Zjednoczonych stworzono społeczeństwo o zupełnie nowej strukturze. Są Komendanci, którzy wszystkim zarządzają, ich Żony – mające wysoki status społeczny, Marty – gospodynie, służące w ich domach oraz Podręczne – jedyne płodne kobiety. W przeciwieństwie do żon. W wyniku stworzenia, na bazie religii, rytuałów, podręczne są regularnie gwałcone przez Komendantów – w obecności i przy współudziale żon. Cały akt nazywany jest ceremonią i ma mieć charakter religijny. Główną postacią serialu jest June, podręczna, która opowiada całą tę historię.
IMDb – 7,7
tytuł oryginalny: Watahailość sezonów: 3długość odcinka: ok. 55 min
To jedyny polski serial, który wbija na listę najlepszych seriali na HBO Max. Przedstawiaja pracę strażników granicznych na niemal dzikich terenach Bieszczad. Głównym bohaterem jest Wiktor Rebrow, który jako jedyny oficer przeżył wybuch w dawnej strażnicy, gdzie zginęli wszyscy jego przyjaciele. Rozpoczyna on własne śledztwo w tej sprawie, tymczasem sam jest podejrzany o zamach. Kto stoi za całą intrygą? Serial niesamowicie trzyma w napięciu, a piękne okoliczności przyrody potęgują klimat.
IMDb – 9,4
tytuł oryginalny: Chernobylilość sezonów: 1długość odcinka: ok. 60 min
Jeśli jakimś cudem jeszcze nie oglądaliście tego serialu, to na pewno o nim słyszeliście. Historia wybuchu elektrowni w Czarnobylu była szokująca od samego początku. Serial przedstawia wydarzenia bez kolorowania i z niezwykłą dbałością o szczegóły odtwarza wszystko, co działo się bezpośrednio przed i zaraz po wybuchu. Mroczny klimat, który udało się stworzyć twórcom serialu, wciąga i wywołuje niepokój. Musicie to zobaczyć. Powala.
IMDb – 9,2
tytuł oryginalny: Game of Thronesilość sezonów: 8długość odcinka: ok. 70 min
Kolejny z seriali, którego jeśli jeszcze nie oglądaliście, to z pewnością o nim słyszeliście. Co prawda ja go nie oglądałam, bo to totalnie nie moje klimaty, ale Daniel się wciągnął na maxa. Podchodził do niego dwa razy, bo pierwsze odcinki nie za bardzo go wciągnęły, ale jak już wszedł w tę historię, to przepadł. Rozmach, z jakim został stworzony, ilość wątków, bohaterów i perypetii jest niezwykła. Mocną stroną tego serialu są nagłe i kompletnie zaskakujące zwroty akcji.
IMDb – 8,6
tytuł oryginalny: Westworldilość sezonów: 3długość odcinka: ok. 57 min
Jeśli chodzi o najlepsze seriale HBO – to właśnie dla tego tytułu mój mąż kupił abonament:) Tym razem przenosimy się na Dziki Zachód. Czy aby na pewno? Oto wizja świata, w którym powstają ogromne, tematyczne parki rozrywki. Zamiast ludzi, zamieszkują je tak zwane hosty, do złudzenia ich przypominające. Ludzie natomiast mogą wchodzić do parku i robić, co chcą, bez zahamowań. Możecie sobie wyobrazić, co się tam odjaniepawla… Tymczasem okazuje się, że hosty zaczynają przejawiać niepokojące zachowania, wskazujące na rozwój sztucznej inteligencji w kierunku niezależności. Czy to przypadek?
tytuł oryginalny: Big Little Liesilość sezonów: 2długość odcinka: ok. 45 min
W przepięknym, nadmorskim miasteczku Monterey zasady funkcjonowania są ustalone, a główną rolę w ich tworzeniu i przestrzeganiu mają matki. Gdy między nimi dochodzi do konfliktu, zaczynają wychodzić trupy z wszystkich szaf – w sensie metaforycznym. Co więcej, dochodzi do zbrodni. Fenomenalna gra aktorska, świetna obsada i wspaniały klimat serialu, sprawiają, że musicie go zobaczyć.
IMDb – 8,2
tytuł oryginalny: Victoriailość sezonów: 3długość odcinka: ok. 46 min
Wiktoria, wstępując na tron, musiała walczyć o swoją pozycję. Była wszak niewielką kobietą wśród potężnych mężczyzn. Historia pokazała, że stała się ona jedną z najdłużej panujących monarchiń. Serial pokazuje jej życie od momentu wstąpienia na brytyjski tron. Oprócz historii życia samej Wiktorii, widzimy ciekawe przemiany społeczno-historyczne. Serial jest pięknie zrobiony i dopracowany w szczegółach, co przy produkcjach historycznych jest ważne. W tym serialu zobaczycie, że czasy się zmieniają, ale natura ludzka pozostaje niezmienna.
tytuł oryginalny: Vanity Fairilość sezonów: 1długość odcinka: ok. 48 min
Rzadko się zdarza, aby ekranizacja powieści była wystarczająco udana dla jej czytelników. Wydawało się to niemal niewykonalne dla takich dzieł jak „Targowisko Próżności” napisane przez W. M. Thackeray’a. Wszak wydarzenia w nim opisane są tłem dla właściwego przekazu, dotyczącego tego, za czym nie warto gonić, bo nie jest godne posiadania. Twórcom tego serialu udało się to w zaskakująco dobry sposób. Nawet znaleziono miejsce na sarkastyczne komentarze autora, co w takiej formie, jaką jest serial, trudno zrobić. Tu się udało. Bardzo.
IMDb – 7,9
tytuł oryginalny: The Affairilość sezonów: 5długość odcinka: ok. 56 min
Historia stara jak świat. Oto przykładny mąż i ojciec nagle zakochuje się do szaleństwa w kelnerce i wdaje się w płomienny romans, w czasie wakacji spędzanych nad morzem z rodziną. Oto mężatka, która straciła dziecko, daje się ponieść emocjom, mającym kompensować jej stratę. Oto żona, która się o wszystkim dowiaduje. Oto zrozpaczony mąż kelnerki, który ciągle ją kocha. Serial pokazuje całą historię z perspektywy każdej z tych osób. Jeśli jesteście ciekawi, jak wygląda zdrada od środka i dlaczego to wszystko nie jest takie proste, koniecznie obejrzyjcie ten serial. Dla podkręcenia ciekawości powiem Wam, że życie tych ludzi jest pokazane aż do ich starości lub śmierci.
IMDb – 8,7
tytuł oryginalny: Six Feet Underilość sezonów: 5długość odcinka: ok. 50 min
Choć to stary serial, ja odkryłam go niedawno. Porusza on tematy tabu związane ze śmiercią. W pewien sposób ją oswaja. Rodzina Fisherów prowadzi zakład pogrzebowy. Obcując na co dzień ze śmiercią, zmieniają swoje podejście do życia. Każdy odcinek rozpoczyna się sceną śmierci osoby, która trafia do zakładu pogrzebowego. Niemal każda z nich ma wpływ na członków rodziny. A finał wszystkich sezonów jest petardą.
tytuł oryginalny: The Jinx: The Life and Deaths of Robert Durstilość sezonów: 1długość odcinka: ok. 45 min
Choć to serial dokumentalny – trafia do mojej kolekcji najlepszych seriali HBO Max. Przedstawia postać Roberta Dursta – milionera ze znanej, bogatej, amerykańskiej rodziny. Wokół jego osoby co jakiś czas giną ludzie, a wszystko zaczyna się od zaginięcia jego pierwszej żony. Jego wpływowa i dobrze sytuowana rodzina separuje go od siebie i odmawia komentarzy na jego temat. Czy oni wiedzą więcej? Nie będę spoilerować, ale powiem, że finał da dość jasną odpowiedź dotyczącą winy lub niewinności głównego bohatera.
IMDb – 7,2
tytuł oryginalny: Sex and the Cityilość sezonów: 6długość odcinka: ok. 28 min
Klasyk. Życie w wielkim mieście pełne jest wyzwań, wzlotów, upadków i rozterek. Cztery przyjaciółki, żyjące w Nowym Jorku, starają się przetrwać i ułożyć swoje życie w zgodzie ze swoimi planami. A wiadomo, jak to bywa. Choć serial nie jest najnowszy, to ciągle aktualny. Obsypany wieloma nagrodami. Sprawdźcie sami, czy zasłużenie?. Jak szukałam trailera pierwszego sezonu który wygląda jak nakręcony pralką – aaaa – okazało się że to 1998 rok! Jak ostatnio pisał Vogue – to dokument epoki sprzed Tindera:)
tytuł oryginalny: L’amica genialeilość sezonów: 3długość odcinka: ok. 60 min
Obraz epoki. Jak chcesz się przenieść w czasie i poznać powojenne Włochy – ten serial powala. To wydaje się tak niedawno – ale zupełnie inny świat! Powstał jako adaptacja książki tajemniczej autorki/autora – występującej/występującego pod pseudonimem Eleny Ferrante. Okazał się strzałem w dziesiątkę, poruszającym większość wątków znajdujących się w powieści oraz oddających jej klimat. Dwie Włoszki, zaprzyjaźniają się w pierwszej klasie szkoły podstawowej, a ich przyjaźń trwa przez następne 60 lat. Obraz epoki.
tytuł oryginalny: Curb Your Enthusiasmilość sezonów: 10długość odcinka: ok. 36 min
To historia neurotycznego i egocentrycznego producenta filmowego, którego spotykają różne, niecodzienne sytuacje. Larry David gra tu samego siebie, co jest wyraźnym objawem dystansu do samego siebie. Larry lubi swoje własne towarzystwo, jednak żyje wśród ludzi, o których sądzi, że ciągle czegoś od niego chcą. Serial jest pełen humoru i nadaje się doskonale na jego poprawę.
tytuł oryginalny: Aranyéletilość sezonów: 3długość odcinka: ok. 50 min
Oglądaliście kiedyś jakiś węgierski serial? Bo ja mam męża hungarystę i muszę:) Ale jakbyście mieli obejrzeć jeden – to właśnie tę pozycję polecam. Serial łączy ze sobą dramaty rodzinne i ciemne interesy. Rodzina Miklósi pragnie osiągnąć awans społeczny i należeć do klasy wyższej. Wszyscy bohaterowie to złożone, dobrze zarysowane postacie, które nadają całości realizmu. Jako że to węgierska produkcja, osadzona w tamtejszych realiach, a więc w dużej mierze i naszych. Są tu retrospekcje z czasów socjalizmu, które mogą przypomnieć wielu z nas, jak to wyglądało.
tu ZWIASTUN
IMDb – 8,3
tytuł oryginalny: The Good Fightilość sezonów: 6długość odcinka: ok. 42 min
Jeśli oglądaliście „Żonę Idealną”, to znacie już Dianę Lockhard, współwłaścicielkę i partnerkę we wziętej kancelarii prawnej. Tym razem zatrudnia ona swoją chrześnicę i w wyniku zbiegu niefortunnych okoliczności traci wszystkie pieniądze. Zmuszona jest szukać alternatywnego zajęcia i zatrudnia się w kancelarii prowadzonej przez afroamerykańskich prawników. Twórcy nie szanują Donalda Trumpa i to pokazują. Jeśli chodzi o 5 sezon – dajcie mu szansę! po 1-2 odcinkach się rozkręca!
tytuł oryginalny: Killing Eveilość sezonów: 4długość odcinka: ok. 43 min
Eve to agentka wywiadu, która zafascynowana jest tajemniczą zabójczynią. Wyrusza za nią w pościg. Villanelle jest psychopatką i morderczynią, wykonującą morderstwa na zlecenie. Kto jej zleca te zabójstwa, nie zdradzę Wam, ale to właśnie jej postać jest niezwykle fascynująca. To maszyna do zabijania, nieprzewidywalna, potwornie niebezpieczna, która wygląda jak śliczna i krucha dziewczyna z sąsiedztwa. Poznajcie mentalność psychopatki. Czy i Eve nią jest?
IMDb – 7,8
tytuł oryginalny: Catch-22ilość sezonów: 1długość odcinka: ok. 42 min
Na liście numer 22 to musi być Paragraf 22:) Kto czytał książkę – tego nie muszę zachęcać. Kogo muszę zachęcać – genialne świadectwo absurdów wojny. Klimat butikowo oddany – czułam się jakbym tam była. Do tego George Clooney… w podwójnej roli – aktor ale i współreżyser.
IMDb – 6,5
tytuł oryginalny: Avenue 5ilość sezonów: 2długość odcinka: ok. 28 min
Dla takich fanów science-fiction jak mój mąż – ubaw po pachy. Klimaty kosmiczne, humor rodem z korpo. Jak się pokusicie to zrozumiecie dlaczego piszę w „roli” kapitana Hugh Laurie. I jego i twórców Avenue 5 podziwiam za dystans do siebie. Dobra dawka humoru.
a ty ZWIASTUN
tytuł oryginalny: Years and Years ilość sezonów: 1długość odcinka: ok. 57 min
Listę moich najlepszych seriali na HBO Max zamyka serial – Rok za rokiem. Komu się podobał Black Mirror, ten z przyjemnością zanurzy się w losy i perypetie przeciętnej rodziny z Manchesteru. Jest to wizja przyszłości ale tej najbliższej. Pokrywa może 15 lat a zaczyna się w 2019… Muszę przyznać – choć w swoich wizjach są bardzo odważni – to jednak nie mieli szans – przygód jakie nas dotąd spotkały w 2020 nie przewidzieli:)
tytuł oryginalny: Ramyilość sezonów: 2długość odcinka: ok. 26 min
Absolutny sztos. Krótkie odcinki sprawiły że bawił nas tylko kilka dni. 2 sezony przeleciały stanowczo za szybko! Ramy to pierwsze pokolenie – urodzony w USA, dziecko egipskich imigrantów. Dystans i lustro ironii z jaką twórcy podchodzą nawet takich tabu o jakich istnieniu nawet nam się nie śniło – sprawia, że to naprawdę pierwszoligowa rozrywka. Do tego ta nutka abstrakcji w wymyślaniu fabuły. Gdybym znała ten serial w momencie kiedy powstawał ten wpis – to byłby numer 1!
tytuł oryginalny: Welcome to Utmarkilość sezonów: 1długość odcinka: 44 min.
To czarna komedia o ludziach północy, żyjących wśród pięknej, a jednocześnie niebezpiecznej przyrody. Alaska podciągnięta duchem „Fargo” to klimat tego serialu. Jego niewątpliwą zaletą są świetnie zarysowane postacie oraz zdjęcia pięknej przyrody. A fabuła opiera się na relacjach pomiędzy ludźmi tej wyjątkowej krainy.
serial dostępny na HBO Max – a tu ZWIASTUN
A jak szukacie tysięcy godzin filmów za 49 zł rocznie to może zobaczcie jakie super seriale i filmy można obejrzeć na Amazon Prime Video
A tu łapcie nasze rekomendacje – Najlepsze seriale 2023
Tu znajdziecie – nasze Najlepsze filmy 2022. Tu łapcie świeżutki SkyShowtime TOP 20 z naszymi polecajkami a tu Disney dla dzieci
A tu najnowszy wpis Serial – co oglądać?
A inspiracje dla dzieciaków znajdziecie we wpisie Najlepsze bajki HBO Max
A tu macie szerszy wpis pt. Edukacyjne bajki dla dzieci
Dla całej rodziny natomiast filmy znajdziecie we wpisie: Filmy familijne a tu Filmy dla dzieci
a tu Filmy świąteczne – 30 propozycji
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami żyła sobie kobieta, której wydawało się, że jak urodzi dziecko, to stanie się matką doskonałą, jakiej jeszcze ziemia nie nosiła. Cierpliwą, znającą odpowiedzi na wszystkie pytania, której niestraszne będą problemy znane innym matkom. Żyła więc sobie w błogości, ciesząc się ciążą i oczekując na cud narodzin.
Aż nadszedł dzień przełomu.
Narodziło się dziecko. Oto okazało się, że cała jej pewność siebie dotycząca roli matki wyparowała niczym płyn do dezynfekcji rąk w czasie pandemii. Nie wiedziała, czy karmić dziecko na żądanie, czy może zgodnie z trzygodzinnym rytmem dnia? Czy namawiać do jedzenia, czy nie? Dawać papki czy kawałki? Czy nosić i tulić, czy może zostawić w łóżeczku? Narodziło się dziecko, człowiek, a przecież z człowiekiem każdy wie, jak postępować, szczególnie gdy ów człowiek jest cudzym dzieckiem. Niestety znacznie gorzej, jeśli jest swoim własnym, osobistym.
Wątpliwości narastały, aż pewnego dnia Wróżka Chrzestna, widząc rozterki młodej matki i jej rozczarowanie swoją rolą, wysłała do niej kuriera z paczką. Gdy kobieta odbierała paczkę, w piżamie i potarganych włosach, kurier nie był zaskoczony, niejedno już w życiu widział. Kobieta otworzyła paczkę i jej oczom ukazały się książki. Same książki o wychowaniu dzieci. Wyciągając je z pudełka i czytając ich tytuły, niemal się rozpłakała i jeszcze tego samego dnia zaczęła czytać. Następnego dnia ubrała się rano, umalowała i rozpoczęła nowe życie. Życie szczęśliwej kobiety, szczęśliwej matki i szczęśliwej żony. Gdy dotarła do końca ostatniej książki, znalazła karteczkę z adnotacją: Podaj dalej, siostro – Wróżka Chrzestna.
Oto przed Wami – książki o wychowaniu dzieci, które uratowały moje i uratuje macierzyństwo niejednej kobiety:
To książka, która pozwala zrozumieć sposób, w jaki funkcjonuje dziecko. To jednak dopiero jej przedsmak. Meritum stanowi podejście do wychowania dziecka samodzielnego, które rozumie własne emocje i potrafi sobie z nimi poradzić. Autor radzi, w jaki sposób nauczyć dziecko kreowania własnego zachowania i zmiany go. Wszystko w oparciu o zrozumienie emocji i zaakceptowanie ich, a nie lekceważenie. Tu nie ma miejsca na mówienie: nie płacz jak beksa. Dziecko musi umieć nazywać i uczyć się kontrolować swoje emocje i zachowania. Jest tu mnóstwo wskazówek i korzyści, jakie niesie za sobą takie postępowanie, dla rodzica, ale przede wszystkim dla dziecka.
książka dostępna TUTAJ
Jeśli Wasze dziecko nieustannie płacze, jest niespokojne i nie potraficie go uspokoić w żaden znany Wam sposób, ta książka jest dla Was. Para pediatrów uspokoi Wasze skołatane nerwy i pokaże, że wszystko jest w porządku. Po prostu macie wymagające dziecko. Z nim też nie dzieje się nic złego. To poradnik jak postępować z dziećmi, które potrzebują więcej uwagi, troski, dotyku, więcej wszystkiego. Książka opiera się na rodzicielstwie bliskości, które jest mi bardzo bliskie – nomen omen. Wszak nasze dzieci tylko chwilę są dziećmi. Przez większość życia będą dorosłe. Nasze relacje budujemy już od pierwszych dni ich życia, co będzie owocowało w przyszłości.
Czy myślałyście kiedyś o tym, że spożywanie posiłków może budować w dziecku poczucie własnej wartości? Choć nie jest to oczywiste, tak właśnie jest! Dziecko już od niemowlęctwa jest zdeterminowane do samodzielności. Jeśli mu tylko na nią pozwolimy, będzie popełniało błędy i się na nich uczyło. Dotyczy to także jedzenia. BLW, a więc Bobas Lubi Wybór to metoda żywienia dziecka, która pozwala mu na doświadczanie. W tej książce znajdziecie wiele informacji na ten temat, a wśród nich także tą, że nie jest ona wcale przełomowa. Dowiecie się jak wprowadzić BLW w Waszym domu i jakie korzyści ona niesie. A jest ich bez liku!
Strach jest taką emocją jak każda inna. Niestety bywa on paraliżujący i uniemożliwia stawianie czoła codziennym życiowym sytuacjom. Często wycofani rodzice, przekazują podobne wzorce swoim dzieciom, które żyją w strachu przed odrzuceniem, przed nowymi sytuacjami, czy zawieraniem nowych znajomości. Z tą książką dowiecie się, jak uczuć dziecko oswajać strach i przez zabawę okazywać miłość, akceptację i zrozumienie.
Aktualnie dużo mówi się o tym, jak ważny jest czas, który spędzamy z dziećmi. Czasem demonizowani się dzisiejsi rodzice, jako ci, którzy w pogoni za karierą i pieniędzmi zapominają, że mają dzieci. Takie sytuacje pewnie się zdarzają, ale mam wrażenie, że obecnie, jak nigdy wcześniej rodzice rozumieją, jak ważna jest ich obecność i bliska relacja z dzieckiem. W tej książce autorzy udowadniają, jak ogromny wpływ na rozwój dziecka ma rodzic, na którego dziecko zawsze może liczyć. Z tej książki dowiecie się, dlaczego warto poświęcać dziecku czas i dawać pewność, że gdy się odwróci, zawsze znajdzie nas za swoimi plecami. Oczywiście w metaforycznym sensie?.
Czy naprawdę istnieją niejadki? Czy to możliwe by dziecko z dostępem do pożywienia zagłodziło się na śmierć? Jak karmić piersią, a jak butelką? Ta książka rozwieje Wasze wszystkie wątpliwości dotyczące żywienia dzieci. Jeśli martwicie się, że dziecko je za mało, albo nie to, co uważacie, że powinno, albo jeśli karmienie dziecka związane jest dla Was z jakimkolwiek stresem – musicie przeczytać tę książkę, która pozwoli spojrzeć inaczej na żywienie maluchów i Wasze do niego podejście.
Rodzicielstwo bliskości w praktyce. Ta książka pokazuje, jak stać się uważnym rodzicem, budującym dobrą, pełną ciepła i zrozumienia relację z dzieckiem. Relację, która sprawi, że dziecko będzie nam ufało i wiedziało, że może na nas liczyć. Czy konsekwencja, często uważana za podstawę wychowania, jest naprawdę konieczna? Czy dzieci należy karać i nagradzać? Z tej książki dowiecie się także, jak dbać o siebie będąc rodzicem i znajdować równowagę pomiędzy rolą matki czy ojca a byciem samym sobą.
Czy można z życia zrobić zabawę? Tak! Pod warunkiem, że jest się dzieckiem. Ta książka to spojrzenie na rodzicielstwo z awangardowej strony, bo choć wiemy, jak ważna jest dla dzieci zabawa, trudno jest sobie wyobrazić, by stała się ona całym życiem dziecka. A dlaczego nie?! Zabawa ma niezwykle korzystny wpływ na rozwój dzieci. Jeśli nie lubicie się bawić z dziećmi, z pewnością nie czytaliście tej książki. Odkryjcie, jak budować bliskość z dzieckiem poprzez zabawę, uczyć je nazywania emocji i radzenia sobie w życiowych sytuacjach, bez moralizatorstwa.
Oni wiecznie się kłócą – co robię źle? Oni ciągle się biją – podobno to normalne. Jak to jest z tymi relacjami pomiędzy rodzeństwem? Mają się kłócić, czy nie? Wkraczać w ich spory i je rozstrzygać, czy zostawić to im? A co zrobić, jeśli jedno z dzieci jest bardziej dominujące? Jeśli macie wątpliwości w którejkolwiek z tych spraw, koniecznie musicie przeczytać tę książkę i dowiedzieć się, jak wychowywać rodzeństwo i nie zwariować, a nawet robić to dobrze?.
Na czas czytania – daję wam niniejszym rozgrzeszenie – włączcie dziecku Storytel dla dzieci albo nawet Edukacyjne bajki dla dzieci
A jak przeczytacie już te książki o wychowaniu, podajcie dalej siostry?. Niech inni mają łatwiej! A może macie takie książki, które uratowały Wasze macierzyństwo? Co warto byłoby dołożyć do przesyłki od Wróżki Chrzestnej?
Całkiem niedawno, po moim odkryciu Storytel dla dzieci, obiecałam Wam listę książek do słuchania – najlepszych audiobooków dla dorosłych, które warto przeczytać.
Dziś dotrzymuję obietnicy. Ale zanim do niej przejdę, chciałabym napisać kilka słów o słuchaniu audiobooków i samym Storytel.
Z audiobookami dla dorosłych nie od razu się pokochałam. Potrzebowałam chwili, żeby urosły we mnie książki do słuchania. Jednak, gdy już spróbowałam – odkryłam nowe możliwości i – nie boję się tego powiedzieć – nową jakość życia. Dotąd czytanie było zarezerwowane jako osobna przyjemność na czas, gdy mogłam usiąść i się na nim skupić, czyli głównie przed snem i w rzadkich momentach samodzielnego relaksu.
Słuchanie książek nie wymaga bowiem skupienia wzroku i trzymania czegokolwiek w rękach. Można iść na spacer, gotować obiad, myć naczynia, wieszać pranie, jechać autem, uprawiać sport, sprawować pieczę nad dziećmi w parku i robić jeszcze całe mnóstwo innych, codziennych czynności. Jednocześnie słuchając książek!
To świetna alternatywa dla słuchania muzyki czy radia. Dla mnie genialne! Mogę gotować żurek i być jednocześnie na Alasce, w XIV wiecznej Anglii, czy na miejscu zbrodni – w zależności, czego akurat słucham. To znakomity relaks dla mózgu, pozwalający na oderwanie myśli od codzienności. Taka mała odskocznia. A zwłaszcza teraz, gdy tyle przebywamy w domu.
Kiedy już wiesz, jak fajne może być słuchanie audiobooków dla nas, dorosłych, czas na technikalia. Jak i gdzie zdobyć najlepsze audiobooki? Oczywiście możesz je kupić, ściągnąć, wgrać do folderu, pamiętać gdzie wgrałeś…a jest i wygodna aplikacja, która będzie to wszystko robić za ciebie. To Storytel! Czym jest Storytel? To Netflix dla książek. Działa to analogicznie jak streamingowe platformy serialowe, tylko zamiast seriali, uzyskujemy dostęp do tysięcy książek. Koszt miesięcznego abonamentu jest porównywalny do zakupu jednego audiobooka. Także same rozumiecie?. Lubimy, jak nam się wszystko kalkuluje.
Na platformie książki są skategoryzowane, dzięki czemu możecie wybrać najlepszego audiobooka z kategorii, na jaką macie w danym momencie ochotę. Powieść obyczajowa, literatura faktu, kryminał, fantasy, thriller, historia, klasyka, erotyk, romans, biografia, poezja, nauka języków, religia i duchowość, opowiadania, biznes i ekonomia czy rozwój osobisty – wszystko na wyciągnięcie ręki, Wystarczy wejść w kategorię i wybrać. Bardzo mi się podoba to skategoryzowanie, bo czasem mam ochotę na konkretny gatunek, a dzięki Storytel nie muszę przeszukiwać internetu w poszukiwaniu odpowiedniej pozycji. Książki są też podzielone wg nowości, zapowiedzi czy popularności. Są tu też audiobooki w języku angielskim!
Uwaga – jedna wspaniała użyteczność – jak kupisz książkę w księgarni, i okaże się po parunastu stronach, że nie porwała cię dokumentnie – albo masz żal, że wydałaś kasę – albo czytasz do końca, bo wydałaś tę kasę… W Storytel – jak autor cię nie potrafi wciągnąć do swojego świata… po prostu paroma kliknięciami znajdujesz sobie nową bardziej interesującą pozycję! Wyrzutów sumienia brak!
Jeśli chcecie wypróbować za darmo, jak działa Storytel, możecie to zrobić, logując się na platformę, gdzie uzyskacie 14 darmowych dni próbnych. Dla czytelników nebule.pl jest specjalny, dedykowany link, pozwalający na bezpłatny dostęp na aż 30 dni, wszak pewnie i dzieci będą chciały czegoś posłuchać, więc warto mieć więcej czasu.
Ostrzegam, wejście na Storytel jest jak wizyta w sklepie ze słodyczami, gdy jest się dzieckiem. Chce się wszystko!
I można mieć wszystko, ale nie na raz?. Chcąc ułatwić Wam wybór i pierwsze kroki w audiobookowym świecie, przygotowałam dla Was moją listę polecanych książek, od których można zacząć romans ze Storytel. Oto ona!
Ta książka przenosi nas w świat dla większości nieznany. Taki był on też dla jej bohaterów – rodziny, składającej się z tyranizującego ojca, uzależnionej od niego emocjonalnie matki. I dziewczynki – Leni, która starała się dostosować do dysfunkcyjnej rodziny i zupełnie nowego otoczenia. Prosto z wielkiego miasta, trafia nagle w alaskańską dzicz, gdzie człowiek nie jest na szczycie łańcucha pokarmowego, a przeżycie uzależnione jest od zdobytych umiejętności i zapasów. Tymczasem, ojciec zaczyna być coraz bardziej niebezpieczny, a na Alasce zaczyna się długa i niebezpieczna zima.
link do audiobooka – Wielka samotność
Chirurgia jest z jakiegoś powodu fascynująca dla ludzi. Jedni czują odrazę na myśl o wnętrzu ludzkiego ciała, inni przeciwnie, zaciekawienie. Wszyscy za to chcą wiedzieć, jak to możliwe, że dzisiejsi chirurdzy dokonują niejednokrotnie cudów, ratując ludzkie życia. Ta książka opowiada o początkach chirurgii i pierwszych eksperymentach z przeprowadzaniem operacji, bez znieczulenia. Wszak postęp odbywał się powoli, w oparach niewyobrażalnego bólu. Musiano pokonać nie tylko fizyczne przeszkody w przeprowadzaniu operacji, ale również mentalnie zmienić nastawienie do niektórych organów ciała, by dzisiejsza chirurgia była tym, czy jest.
link do audiobooka – Stulecie chirurgów
Tę książkę polecam Wam jako lekturę do szkolenia języka obcego. To światowy bestseller będący połączeniem kryminału z wątkiem obyczajowym w tle. Cała seria składa się z aż 10 tomów, z których każdy zawiera osobną historię kryminalną. „Księżniczka z lodu” jest pierwszą z serii. Warto czytać je po kolei, bo choć wątek kryminalny jest za każdym razem różny, to całość związana jest życiem Eriki Falck, której perypetie są równie wciągające. Słuchanie po angielsku jest łatwiejsze niż czytanie i nawet jak nie zawsze wszystko jest zrozumiałe, to nasz mózg i tak robi swoje, zapamiętując, wyłapując kontekst i poprawiając nasze umiejętności językowe. Przyjemności i pożyteczności?.
link do audiobooka – The Ice Princess
Niektórzy z nas mają intuicyjną umiejętność, przewidywania ludzkich zachowań. Zwykle podparta jest ona sporym doświadczeniem, inteligencją i zmysłem obserwacji połączonym z umiejętnością wyciągania wniosków. Nie trzeba jednak już kierować się intuicją. Były szef wydziału analizy behawioralnej FBI dzieli się swoją wiedzą, pokazując, że będąc dobrym obserwatorem i analizując zachowania innych ludzi „na chłodno”, każdy z nas może nauczyć się przewidywać zachowania i kolejne kroki postępowania ludzi. A to przyda się nie tylko na stanowiskach kierowniczych, w zarządzaniu zespołem, ale także w życiu prywatnym.
link do audiobooka – Jak czytać ludzi – radzi agent FBI
Romans, dramat, piękne okoliczności przyrody. Ta książka wciąga do świata piękna i obłędu. Oto mały chłopiec – sierota, trafia do bogatej rodziny, która przyjmuje go pod swój dach. Z biegiem czasu zakochuje się on, z wzajemnością, w córce swoich opiekunów. Choć miłość jest wzajemna, jest także przyczynkiem do dramatów. Jest to mroczna książka, którą można kochać lub nienawidzić. Na Storytel macie skróconą wersję, która pozwoli każdemu sprawdzić, do której grupy się przyłączyć.
link do audiobooka – Wichrowe Wzgórza
Dyktatorzy fascynują. Ciekawe jest to, w jaki sposób rodzi się ich bezwzględność i okrucieństwo. Północna Korea jest jednym z bastionów totalitaryzmu, o którym wiemy ciągle zbyt mało. W tej książce poznajemy sylwetkę Kin Dzong Una, człowieka, który nie mając cech przywódczych, stał się jednym z najokrutniejszych przywódców dzisiejszego świata. Dziwi to, tym bardziej że wykształcenie zdobywał w Europie, a ludzie, którzy wówczas mieli z nim kontakt, określali go jako nieśmiałego odludka. O tym, z kim mieli do czynienia, dowiedzieli się dopiero, gdy zobaczyli go jako następcę swojego ojca. Poznajcie Kima, kolejnego tyrana w rodzinie.
link do audiobooka – Wielki Następca. Niebiańskie przeznaczenie błyskotliwego towarzysza Kim Dzong Una
Odrobina powrotu do klasyki. To XIX-wieczna powieść o losach drobnomieszczańskiej rodziny. Znudzona swoim życiem Pani Bovary – Emma, czuje, że jest przeznaczona do wyższych celów, że jej życie powinno być ciekawsze. Gardzi swoim mężem, a macierzyństwo jest jej kulą u nogi. Lubię czytać powieści sprzed dwóch wieków, które jak wehikuł czasu przenoszą nas w przeszłość. Okazuje się, że czasy się zmieniają, a ludzkie zachowania, pomimo upływu lat, pozostają podobne.
link do audiobooka – Pani Bovary
W czasach, kiedy człowieczeństwo zdawało się nie być wysoko cenioną wartością, spotkali się ludzie, stojący po dwóch stronach barykady. W czasie II wojny światowej związki pomiędzy Niemcami a Żydami były naznaczone śmiercią i okrucieństwem. Prawdziwa historia miłości pomiędzy Esesmanem a Żydówką jest dowodem na to, że ludzie uwikłani w nieswoje konflikty, ciągle mają w sobie dobro i człowieczeństwo, co czasem pozwala przeżyć nawet piekło.
Link do audiobooka – Esesman i Żydówka
Czy kryminały Agathy Christie trzeba komuś przedstawiać? Ich specyficzny klimat urzeka kolejne pokolenia i mnie również. W zasadzie mogłabym polecić Wam dowolny z nich, gdyż każdy ma swój urok. A irytujący i jednocześnie w jakiś sposób rozczulający Herkules Poriot jest ich znakiem rozpoznawczym. Za każdym razem próbuję rozwikłać zagadkę i choć powtarzam sobie: Anka, pamiętaj, ten kto jest najmniej podejrzany, zabija, to tylko raz mi się to udało?. A Wam się uda?
linko do audiobooka – Po pogrzebie
Jeśli myślicie, że ten tytuł jest jakąś przenośnią, to nie, nie jest. Już na pierwszych stronach, stulatek zbiera się i wyskakuje przez okno?. Serio mówię. Gość, który wiele w życiu przeżył, w swoje setne urodziny, postanawia poczuć, że nadal żyje i opuścić dom opieki, w którym przebywa. To przezabawna opowieść o życiu i tym, co ważne. Bez moralizatorstwa, z dystansem i humorem. No i ja nie wiem, co ten Artur Barciś w sobie ma, że jak czyta, to od razu człowiek ma lepszy humor. Lekka i przyjemna lekturka?.
link do audiobooka – Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął
Zastanawialiście się kiedyś, jak wygląda praca lekarza od podszewki? Czy jest on zawsze w najlepszej formie, walcząc o zdrowie i życie pacjentów? Z tej książki dowiecie się tego wszystkiego. To lekarz ją napisał, szczerze opowiadając o swoim doświadczeniu i błędach, jakie popełnia każdy wykonujący ten zawód. Autor pracował jako Lekarz Bez Granic w najtrudniejszych warunkach, bez dostępu do środków medycznych, ale także w Szwecji, gdzie mógł dysponować nowoczesnym sprzętem. Czy to ustrzegło go od błędów? Dzięki tej książce możemy lepiej zrozumieć pracę lekarzy, zerknąć za jej kulisy i zobaczyć jakie wybory muszą podejmować każdego dnia.
Link do audiobooka – Jeżeli będę miał zły dzień, ktoś dziś umrze
Kilka innych książek dostępnych w bibliotece Storytel polecałam też we wpisie Najlepsze książki na kwarantannę. Znajdziecie tam recenzję kultowego już Shantaram, Becoming – historię Michelle Obamy czy A ja żem jej powiedziała Kasi Nosowskiej
Książek możecie wysłuchać, ściągając aplikację Storytel. I już. Tak łatwo?. Wszystko jest proste i przejrzyste, a ilość książek ogromna. Jak wysłuchacie czegoś fajnego, koniecznie dajcie znać bo ja już szukam inspiracji – co słuchać dalej?
Jakiś czas temu przygotowałam wam wpis pt. Audiobooki dla dzieci. Nawet się nie spodziewałam, że stanie się takim hitem. U mnie przyznam się wam – audiobooki to nie była miłość od pierwszego wejrzenia:) Za to od drugiego, trzeciego – wpadłam już po uszy….
Moja styczność z nimi – to właściwie przypadek. Owszem wiedziałam, że istnieją, ale w życiu by mi nie przyszło do głowy, że to może być hit. Nasza pierwsza styczność, to pochodna dużej ilości samochodowych wyjazdów i choroby lokomocyjnej Lilki. Czymś trzeba było ją zajmować, jak już wyśpiewała 2 razy wszystkie piosenki, no 3 razy o ile to były hity Dubi🙂
W pierwszym aucie – gdzie miałam jeszcze odtwarzacz płyt CD – kupowałam po prostu płyty. Nawet przyznam się wam, bardzo nie płakałam jak pewnego dnia odmówił posłuszeństwa – po prostu dość już miałam słuchania po raz 154 tego samego….
Z reguły tak zawsze było, że w gorączce przygotowań, pakowania do wyjazdu – wyposażenie się w nowe audiobooki… proszę was – sami wiecie na jakim miejscu listy priotytetów mogło to wylądować:).
Nawet od kiedy jeździmy już większym autem, z dostępem gniazdka USB – no ok, na pierwszą podróż jeszcze w słomianym zapale przygotowałam playlistę – ale od tych 2 lat – playlista niestety nie rozmnożyła się cudownie… Nie wiem czemu. Może nie dostała 500+. Tak więc często musiałam szukać wymówki dlaczego znowu coś nie łączy i nie możemy 353 raz posłuchać Julka ukochanej legendy o Bazyliszku.
Tak że tak. Póki mentalnie łączyłam audiobooki tylko z aktywnością na czas podróży – wciąż pozostawałam ślepa. Aż tu przyszedł rok 2020. “Dobry rok”. Łaskawy. Taki ludzki. Obdarzył nas on wszystkich błogosławieństwem spędzania czasu ze sobą non-stop. I znikąd ucieczki:) Wtedy narodziła się taka oto koncepcja:
Najpierw – szykując się na wpis pod tytułem Rower miejski – znalazłam coś takiego jak słuchawki kostne. Nie wchodząc w szczegóły, jak chcesz możesz mieć na uszach słuchawki – nie pozostając całkowicie głuchym na odgłosy otoczenia.
Na rowerze ważne żeby Cię ostrzec przy ruchu ulicznym. Jasne – nie jest to sprzęt dla audiofilów – natomiast na audiobooki idealny! Ja znalazłam też parę zastosowań do zaadaptowania, że tak powiem w codziennym trybie familijnym. Bo teraz słuchając na tych słuchawkach audiobooka, który unosi mnie w zupełnie inny świat:
Okazuje się, że jest kupa czasu w ciągu dnia – kiedy to można robić mózgowi dobrze – i karmić go fajnymi lekturami.
Jako że taka forma to dla mnie nowość – dajcie mi trochę czasu zanim wrócę z rekomendacjami lektur dla dorosłych. Dziś pokaże wam za to kolejne hitowe audiobooki dla dzieci.
Od kiedy nas zamknęli w domu – do księgarni po płyty pójść nie mogłam. Się więc zdigitalizowałam – potrzeba matką wynalazków.
OK, no można w internecie właściwie każdy tytuł kupić jako odzielnego audiobooka. Ale nie taką digitaliację mam na myśli. W tym modelu – musicie tytuł odszukać, ściągnąć na swój sprzęt, zapłacić. I wtedy jest twój. Gorzej jak się okaże, że jest taki sobie… Ale jak wiadomo, nie trzeba mieć krowy, żeby się napić mleka. Dobra duszyczka podpowiedziała mi rozwiązanie – gdzie w cenie pewnie tego 1 audiobooka miesięcznie – mam dostęp do kilkudziesięciu… tysięcy.
A na imię mojemu odkryciu Storytel. Spróbowałam. Jak się bawić to się bawić:) zainstalowałam apkę. I już. I to wszystko. Tylko się zarejestrować i słuchać.
Odpalam na telefonie Storytel, włączam mój tytuł i leci. Nie muszę pamiętać żeby to wcześniej ściągnąć. Nie muszę się upewniać czy aby warto płacić te trzy dychy za ten konkretny tytuł. Jak mi się nie podoba – włączam sobie/dziecku inny. A jak się podoba – 10 kolejnych tego autora czy z tej serii – na wyciągniecie paluszka! Czemu nikt mi wcześniej nie powiedział o Storytel ja się pytam!
Dokupiłam też Lili słuchawki bezprzewodowe. Storytel jest na tyle sprytny, że audiobook leci sobie w tle – ja mogę robić na telefonie swoje. A Lila w tym czasie bawi się czy pracuje.
(na tym właściwie mogłabym skończyć tę listę…)
No więc – lista hitów dla dzieci na Storytel jest tak szeroka, że nie wiem gdzie zacząc. Zanurkuj sama w katalogu a znajdziesz tam dobry i wartościowy kontent. Są wspaniali autorzy książek dla dzieci – by wymienić tylko kilku – Astrid Lindgren, J. K. Rowling, Rudyard Kipling, Janusz Korczak, Zofia Stanecka. Są najnowsze hity, które dzieci uwielbiają jak choćby cała seria o Basi. A jednocześnie są klasyki jak Baśnie Braci Grimm, Smok wawelski, Czerwony kapturek czy Ali baba.
Są najwspanialsi lektorzy – Piotr Fronczewski, Edyta Jungowska, Maria Sewryn, Wiktor Zborowski, Artur Barciś. Jak widzicie cała śmietanka – la creme de la creme! Martyna Wojciechowska i pisze i sama czyta:) Widzę tu potencjał na ładnych parę chwil wytchnienia dla strudzonych rodziców. Jakieś 500 000 godzin:)
Ostatnie słowo zanim zacznę linkować do poszczególnych lektur. Wchodząc stronę Storytel – macie 14 dniowy okres próbny. Możesz sprawdzić na skórze własnej a i swoich potomków – czy taka forma “czytelnictwa” wam odpowiada.
Dla czytelników nebule.pl – bo wiadomo rodzice zabiegani i mogą potrzebować tych paru dni więcej – w tym linku macie – Storytel z próbnym dostępem na 30 dni.
Jeszcze tylko legenda – jak lubicie Astrid Lindgren – kliknijcie na jej nazwisko – a link pokaże wam wszystkie inne książki tego autora! Jeśli macie słabość do głosu Piotra Fronczewskiego – kliknijcie w niego – pokaże wam wszystkie tytuły w których jest lektorem. A teraz już przechodzimy do soczystej listy hitów:
Zaczynamy od prawdziwej perełki! Jak wpiszecie “Czerwony kapturek” znajdziecie kilka różnych wersji. Są i nowoczesne i tradycyjne. Jest wersja Braci Grimm i jest też Czerwony Kapturek, który mieszka przy ulicy Słonecznej. Natomiast mnie najbardziej ujęła tradycyjny wersja spisana po raz pierwszy przez Charlesa Perraulta. Nazwać to audiobookiem byłoby pomyłka. “Różni lektorzy” – oznacza, że jest to prawdziwe słuchowisko! Mamy dźwięki, muzykę, lektorów z podziałami na role – a spina to wszystko i jest narratorem jedyny wspaniały Krzysztof Kowalewski! Tylko dla tego by posłuchać jak opowiada jakim wilk jest draniem i niecnotą! BARDZO WARTO.
link do audiobooka – Czerwony Kapturek
Jeśli Wasze dzieci nie znają jeszcze serii książek o Basi, to koniecznie musicie to nadrobić. Basia, jak każda dziewczynka ma swoje marzenia, pomysły i fochy. Cała seria książek o przygodach Basi, pomaga dzieciom zmagać się ze słabościami i wyjaśnia im skomplikowane reguły, które rządzą światem. Pozwala im też oswoić sytuacje, które wydają się potencjalnie straszne. W książce jest sporo ironii, kierowanej do rodziców – z pewnością znajdziecie ją między wierszami. Przyznam, że bywało, że śmiałam się do łez, a dzieciaki nie rozumiały dlaczego?.
link do audiobooka – Basia i biblioteka
Czy naprawdę mam coś jeszcze dodawać? Wystarczy rzut oka na twórców. Autorka – Astrid Lindgren. Czyta – Edyta Jungowska. Oprócz Dzieci z ulicy Awanturników – kliknijcie w autorkę. Znajdziecie w katalogu jeszcze z 15 innych tytułów w wykonaniu tego duetu. Przygody Pippi, Karlsona, Lotty czy całej ferajny z Bullerbyn. Nic bardziej nie zasługuje na miano Klasyki przez duże K.
link do audiobooka – Dzieci z ulicy Awanturników
Lili po prostu nie idzie oderwać. Ta miłość zaczęła się co prawda od filmu – ale jestem bardziej niż szczęśliwa, że przeniosła się też na audiobooki. Mary Poppins to ponadczasowy fenomen. Choć potrafi być dla swoich podopiecznych surowa i krytyczna, swoją szczerością do dzieci wygrywa ich serca. Zabiegają o jej uwagę i uwielbiają ją. Taka guwernantka zapewni ci parę godzin audiobookowej niani.
link do audiobooka – Mary Poppins
Tej serii nie musze nikomu przedstawiać. Dodajcie tylko do tego interpretację, charyzmę i dykcję Piotra Fronczewskiego. Sztos
link do audiobooka – Harry Potter i Kamień Filozoficzny
Perypetie miłośnika grochówki na wędzonce, pirata Rabarbara. Absurdalny humor wylewa się ponad burty fregaty o wysmakowanym imieniu – “Kaczy kuper”. Który z chłopców nie marzył o tym by zostać piratem? Nadaje się na podróż samochodem – autor przemyca dużo smaczków dla dorosłych – i uczy, że to żona ma zawsze w domu ostatnie słowo:)
link do audiobooka – Burzliwe dzieje pirata Rabarbara
Jeśli sam rzut oka na duet lektorów nie jest wystarczającą zachętą to nie wiem co musiałabym tu napisać…..
link do audiobooka – Mania czy Ania
Kto zinterpretuje swój utwór wierniej niż sama autorka? Lila uwielbia programy Martyny – więc i jej książki to u nas lektura obowiązkowa. A i 4 letni Julek się wdraża. Opowiadania i ciekawostki z życia zwierzaków, to jeden z niewielu tematów, który interesuje oboje nasze pociechy – i tę 4 i tę 7 letnią. A potem zaginają ojca pytaniami il mrówek pochłanianych jest codziennie przez mrówkojada…
link do audiobooka – Zwierzaki świata
Tu tak naprawdę macie do wyboru chyba3 lektorów. Jak ktoś wysłucha wszysktich – bardzo jestem ciekawa, którą wersję polecą najbardziej:). Umieściłam tę klasykę w zestawieniu, bo chcę wam przypomnieć jak bardzo Janusz Korczak wyprzedził swoje czasy. On już 100 lat temu walczył o prawa dziecka. Żądał prawa dziecka do szacunku, zrozumienia i miłości.Popularyzował wiedzę pedagogiczną i psychologiczną. Był prawdziwym prekursorem!
link do audiobooka – Król Maciuś Pierwszy
Opowieść o niewymiarowym mamucie zawsze pociąga nasze niewielkie człowieki. Julek gramoli się z książką – a ja tym razem zamiast czytać – mogę mu włączyć audiobooka:)
link do audiobooka – Po co komu mamut?
Zaczyna się z grubej rury. Narrator – kilkuletni Tomek – kwestionuje sensowność przedszkolnego leżakowania. Jestem pewna, że po takim wstępie – każdy przedszkolak już jest kupiony:) Codzienne sprawy – widziane z perspektywy Tomka zyskały takie grono fanów, że powstały później “Opowiadania z piaskownicy”, “Piegowate opowiadania” i w końcu “Opowiadania do chichotania”. Wszystkie znajdziecie w katalogu. Wszystkie polecam:).
link do audiobooka – Opowiadania dla przedszkolaków
Pewnie dzięki temu, że Rudyard Kipling dzieciństwo spędził w Bombaju – możemy do dziś przenosić się z nim do indyjskiej dżungli. Ta książka ma kilka warstw. Pokazuje relacje na styku róznych gatunków ale i kultur. Jest absolutnie ponadczasowa – mimo że książka ma ponad 20 lat – jest aktualna jak nigdy – cóż, prawo dżungli się nic nie zmieniło.
link do audiobooka – Księga dżungli
To jedna z ulubionych lekturek Lili, no ale trudno się dziwić skoro przez długi czas jej ulubioną bajką było “Shimmer i Shine”:). Karolcia może zainspirować dzieci do przewidywania skutków swoich działań i do nauki tego co z takim trudem wpajali nam rodzice – odpowiedzialności za nasze czyny! Powodzenia – ja chyba zdeleguję tę naukę na Karolcię:)
link do audiobooka – Karolcia
Słuchajcie właśnie przefiltrowałam po “różni lektorzy” i tam jest jeszcze kilkanaście wspaniałych słuchowisk. Same klasyki – Calineczka, Kot w Butach, Jaś i Małgosia – brać przebierać – dawać się oczarowywać:)
link do audiobooka – Brzydkie kaczątko
Baśnie Braci Grimm zostały przez UNESCO wpisane na listę Pamięci Świata. W katalogu Storytel znajdziecie ich kilkadziesiąt. Zebrane przez braci baśnie – to wynik ich studiów nad mitami, podaniami i opowieściami ludowymi. Tak naprawdę to uniwersalne dziedzictwo naszych przodków.
link do audiobooka – Zwycięzca smoka
Są Bracia Grimm – musi być też i mitologia:) Wszyscy pamiętamy Mitologię autorstwa Parandowskiego (kto nie pamięta – może sobie też na Storytelu przypomnieć:)). Mitologia Katarzyny Marciniak jest bardziej przystępna dla dzieci. Język dostosowany do czytelnika. Zawiłe i pokręcony losy niektórych herosów przedstawione są w prosty sposób. Jest to definitywnie edukacyjna propozycja najwyższych lotów.
link do audiobooka – Moja pierwsza mitologia
I tym mitologicznym edukacyjnym akcentem zakończę. Wszystkich wartościowych pozycji nijak nie da się tu zestawić – lista audiobooków dla dzieci w języku polskim to ponad 800 tytułów! Większość z tych, które wam polecam – ma więcej części – więc ładnych parę dni zasłuchania murowane!
Do tego jeśli ktoś szukałby materiałów edukacyjnych w języku angielskim – ma do dyspozycji dziecięcych uwaga – 6575 audiobooków i 5169 ebooków… Czyli można np. doświadczyć przygód misia Paddingtona po angielsku.
Tak jak Netflix ma swoje seriale – tak i Storytel ma swoje własne produkcje. Jest kilka serii również dla dzieci. Może kiedyś i o tym napiszę:) Czy ktoś jeszcze pamięta słuchowiska radiowe?
Na pewno też za jakiś czas przygotuję wam listę audiobooków dla dorosłych. Tylko potrzebuję trochę czasu żeby wysłuchać paru godnych polecenia. A w międzyczasie – tu opisywałam niedawno Najlepsze książki na kwarantannę – część z nich jest też dostępna na Storytel!
A tu jeszcze wspomniany na początku poprzedni wpis gdzie opisywałam wam najlepsze audiobooki dla dzieci. Zedytowałam go właśnie i dodałam w nim też bezpośrenie linki do Storytel do tych tytułów, które są tam dostępne na wyciągnięcie paluszka.
Czym są skoki rozwojowe u niemowląt i czy istnieja? Pojęcie skoków rozwojowych przewija się w wielu artykułach internetowych oraz postach na temat rozwoju dziecka. Sama będąc świeżo upieczoną mamą usłyszałam o nich od koleżanek jeszcze chyba przed narodzinami syna.
Ania: przyznam, że na studiach pedagogicznych, gdzie Psychologia rozwojowa była całorocznym przedmiotem nikt nigdy nie wspomniał o skokach rozwojowych. Pierwszy raz dowiedziałam się o nich, kiedy moje pierworodne płakało bardzo mocno, a ja szukałam pomocy w internecie.
Szybko znalazłam wykres z chmurkami i słoneczkami – od razu zobaczyłam, że to tylko skok rozwojowy, który przechodził u nas książkowo. Późniejsze skoki również odbywały się zgodnie z wykresem. A Julek nie miał żadnego widocznego skoku, wszystko przeszło u niego płynnie.
Co ciekawe NIE MAMY żadnych potwierdzonych przesłanek kilkoma lub kilkunastoma badaniami naukowi, że skoki rozwojowe naprawdę istnieją.
Ten wstęp jest po to żebyśmy nabrali dystansu do skoków rozwojowych, bo nie są one twardymi wyznacznikami, ale ja widzę jeden wielki plus tej grafiki z chmurkami i słoneczkami. Pozwala nam rodzicom (szczególnie tym najmniej doświadczonym) odetchnąć i zdjąć z nas poczucie winy, że coś robimy źle. A do tego ta grafika pokazuje, że ten płacz się niedługo skończy i dlatego rodzice często z niej korzystają.
Niemniej jednak wiedząc to wszystko poprosiłam Karolinę Bojdo – fizjoterapeutkę dzieci żeby opisała Wam skoki rozwojowe, o których możecie przeczytać w sieci. Tak jak wspomniałam wyżej – nie są one wyznacznikami i nie trzeba ich traktować dosłownie.
Wcześniej nie spotykałam się z tym określeniem ani na studiach, ani w powszechnie dostępnej literaturze dotyczącej rozwoju ruchowego dziecka w pierwszym roku życia. Wystarczyło jednak sięgnąć po źródła anglojęzyczne, by dowiedzieć się, że wydano dwie książki w całości poświęcone tylko temu tematowi. Samo pojęcie – skoki rozwojowe – pojawiło się w po raz pierwszy w literaturze w 1992 roku.
Definicję skoku rozwojowego sformułował jako pierwszy Frans Plooij. To moment w rozwoju umysłowym dziecka, w trakcie którego w mózgu tworzy się wiele nowych połączeń neuronalnych, zmienia się postrzeganie świata, a układ nerwowy otrzymuje informacje, których wcześniej nie był w stanie przetworzyć. Skoki rozwojowe u niemowląt uznawane są za przejaw dojrzewania prawidłowo rozwijającego się układu nerwowego.
Niemowlę podczas skoków zachowuję się inaczej, niż zdążyło nas do tego przyzwyczaić we wcześniejszym okresie. Plooji wyróżnił 3 kryteria pozwalające mówić o przechodzeniu przez dziecko skoku rozwojowego i zaliczył do nich:
Dodać do tego można również:
Z moich obserwacji wynika, że nie wszystkie niemowlęta doświadczają skoków rozwojowych w takim samym stopniu. Być może wynika to z faktu, że u niektórych dzieci całościowy rozwój jest płynniejszy oraz zdobywają umiejętności stopniowo i powoli. U innych z kolei pojawiają się one dosłownie z godziny na godzinę. Dzieci z tej drugiej grupy mogą bardziej “przeżywać” skoki rozwojowe, ponieważ zmiana jest dla nich dużo trudniejsza do przetworzenia przez niedojrzały jeszcze układ nerwowy.
Według autorów książki “The wonder weeks” skoki rozwojowe występują 7 razy w ciągu pierwszych 12 miesięcy życia dziecka. Trzeba pamiętać, że w przypadku wcześniaków wiek określany jest na podstawie terminu spodziewanego porodu (40 tydzień od zapłodnienia), a nie rzeczywistej daty urodzenia. Jest to tzw. wiek korygowany.
Podczas pierwszego miesiąca życia narządy wewnętrzne i metabolizm dziecka rozwijają się bardzo szybko. Zmysły odbierają bodźce ze świata zdecydowanie intensywniej niż zaraz po narodzinach, co może budzić niepokój u naszego malucha.
Po zakończeniu skoku dziecko zaczyna się uśmiechać. Ponadto niemowlę wydłuża czas czuwania pomiędzy drzemkami, lepiej trawi pokarm oraz zaczyna zatrzymywać wzrok na twarzy rodzica. W tym czasie obserwujemy również pierwsze kilkusekundowe utrzymywanie głowy nad podłożem w pozycji leżenia na brzuchu.
Dziecko zaczyna dostrzegać powtarzalność czynności dnia codziennego. Odkrywa również że ma możliwość ruchu ciałem. Uświadamia sobie też, że wydaje dźwięki a wzrokiem coraz uważniej bada twarze i przedmioty.
Po tym skoku niemowlę zaczyna intensywniej poruszać nogami i rękami. Kopie i macha, ale jeszcze mało precyzyjnie. Częściej podnosi i przekłada głowę w leżeniu na brzuchu. Dziecko zaczyna też słuchać swojego głosu, dłużej skupia wzrok na twarzach. Należy jednak pamiętać, że dwumiesięczny maluch jest jeszcze pod silnym wpływem odruchów pierwotnych.
Dobrym przykładem jest ATOS, czyli asymetryczny toniczny odruch szyjny. Przez jego silny wpływ na dziecko w tym okresie może nam się wydawać, że niemowlę wciąż układa się w pozycji asymetrycznej (tzw pozycja szermierza, czyli rączka wyciągnięta w wyproście w stronę w którą patrzy dziecko, druga ręka ugięta). Jest to całkowicie normalne pod warunkiem, że “szermierz” występuje po obu stronach z tą samą częstotliwością.
Jest to czas, kiedy niemowlę zaczyna interesować się detalami, takimi jak np. zmiany w modulacji głosu lub natężenia światła. Dziecko zaczyna łączyć ruch oczu z ruchem głowy, zaczyna łapać za zabawki.
Po tym skoku ruchy ciała malucha stają się skoordynowane. Pojawia się umiejętność łączenia rąk w linii środkowej oraz utrzymywania symetrycznej pozycji tułowia w leżeniu na plecach. Leżąc na brzuchu dziecko podejmuje pierwsze próby podporu na przedramionach (łokciach). Maluch odkrywa też swoje możliwości wokalne: głuży, robi bańki ze śliny, piszczy oraz wkłada rączki do ust.
Wyjątkowa seria dla najmłodszych czytelników, wspierająca rozwój mowy. Zestaw zawiera 3 książki: Agugu, Akuku i Gadu gadu
Dziecko odkrywa najprostsze ciągi przyczynowo-skutkowe. Przykładowo zaczyna rozumieć, że piłka spadająca w dół odbije się z powrotem do góry. Czasem łączy też dźwięki w ciągi typu mamamama, tatatata, babababa.
Po tym skoku dziecko zdobywa wiele istotnych umiejętności ruchowych, takich jak na przykład: stabilny i długotrwały podpór na przedramionach z sięganiem po zabawkę jedną dłonią, w trakcie gdy reszta ciała opiera się na drugim łokciu. Pojawiają się obroty z pleców na boki, a później również na brzuch. W piątym miesiącu niemowlę zaczyna “pływać”, tzn. leżąc na brzuchu unosi wyprostowane ręce i nogi oraz przez chwilę utrzymuje się w takiej pozycji. Dziecko przekłada też przedmioty z ręki do ręki. Niektóre maluchy w tym wieku wyrażają już nawet swoją wolę (np. odrzucając pierś po najedzeniu się).
Sześciomiesięczny maluch dostrzega już odległości między przedmiotami, co jest radykalną zmianą w postrzeganiu świata. Dziecko zaczyna sobie zdawać sprawę ze swojego miejsca w otaczającej go przestrzeni oraz pojawiają się pierwsze tzw. “lęki separacyjne”, czyli niepokój i płacz w sytuacji utracenia rodzica z zasięgu wzroku.
Po tym skoku, wraz z wypracowaniem umiejętności obracania się (najpierw z pleców na brzuch, potem z brzucha na plecy) dziecko staje się mobilniejsze. Niektóre dzieci, zaczynają w tym momencie pełzać i wykonywać obroty wokół pępka, tzw. piwoty, a nawet samodzielnie siadają. Rozwój chwytu rozwija się coraz szybciej a maluch sprawniej manipuluje zabawkami wkładając je i wyjmując z pudełka. Ponadto niemowlę zaczyna uderzać przedmiotami o siebie oraz potrafi przenieść wzrok z jednego obrazka na drugi.
Dziecko bada przedmioty w dłoniach, próbując przyporządkowywać je do określonych kategorii. Przykładowo jabłko i brokuł wyglądają inaczej, ale obydwa warzywa mieszczą się w kategorii “pożywienie”. Maluch nadal rozwija chwyt, używając do niego kciuka i palca wskazującego. W tym wieku pojawia się też wielkie zamiłowanie do burzenia konstrukcji, np. z klocków, oraz zaczynają się poszukiwania przedmiotów, które nagle zniknęły z pola widzenia.
Po tym skoku pojawia się przejmowanie przez dziecko inicjatywy w zabawie. Maluch może okazywać zazdrość, gdy rodzice przytulają inne dzieci oraz zaczyna rozumieć nazwy przedmiotów, a także robi miny do siebie w lustrze. Dziecko intensywnie się przemieszcza: pełza, czworakuje, siada samodzielnie. Niektóre dzieci w tym wieku zaczynają już wstawać na nogi przy podporze, często robiąc wszystkie te rzeczy w jednym momencie.
Podobnie, jak w poprzednim okresie, dziecko zafascynowane było burzeniem, tak podczas ostatniego skoku rozwojowego w pierwszym roku życia zaczyna składać wszystko w całość. Maluch zauważa sekwencje zdarzeń. Przykładowo po zdjęciu koszulki, ląduje ona w koszu na pranie.
Dziecko powtarza sylaby, próbuje naśladować odgłosy zwierząt. Może także zdecydowanie zacząć używać słowa “nie” lub innych prostych słów, takich jak “mama”, “baba”, “pa”. Pojawiający się tzw. gest wskazywania palcem maluch wykorzystuje, by wskazać interesujące go przedmioty palcem wskazującym.
Po tym skoku dziecko próbuje bazgrać po kartce. Zaczyna wspinać się do celu, schodzi z wysokości tyłem oraz przemieszcza się na czworakach lub idąc bokiem przy meblach. Niektóre dzieci stawiają pierwsze, samodzielne kroki.
Po pierwsze, trzeba obserwować dziecko na tyle uważnie, by nie pomylić skoku rozwojowego z problemami o podłożu chorobowym takimi, jak np. infekcja ucha, przeziębienie, problemy z układem pokarmowym czy alergie. W przypadku wątpliwości co jest skokiem, a co nim nie jest, należy zasięgnąć porady lekarza prowadzącego dziecko.
Po drugie, w rozwoju prawidłowym istnieją tzw. okna rozwojowe opracowane przez Światową Organizację Zdrowia. Są to okresy, w których dziecko ma czas na zdobycie kluczowych umiejętności ruchowych. Przykładowo chód samodzielny prawidłowo występuje między 8 a 18 miesiącem życia.
Skoki rozwojowe u niemowląt mogą także ulec przesunięciu w czasie, a u niektórych dzieci ciężko je w ogóle zauważyć. Tak więc ważne, by być przygotowanym i na taką ewentualność, co może zaoszczędzić nam stresu w momencie gdy się one pojawią, ale też nie martwić się, że dzieje się coś złego, gdy skoki u dziecka nie wystąpią.
Przede wszystkim, dajmy sobie i dziecku czas. Musimy przygotować się na to, że niemowlę będzie “nieodkładalne”, spędzi na naszych rękach sporo czasu lub też przedłużą się okresy karmienia i usypiania malucha. Warto zaopatrzyć się w tkaną chustę, tak by po przeszkoleniu przez doradcę chustonoszenia nosić maluszka w jak najwygodniejszej pozycji, z wolnymi rękami. Dobrze w tym okresie zrezygnować z wyjść w głośne, gęsto zaludnione miejsca.
zobaczcie moje Książki dla najmłodszych dzieci – wspierające rozwój mowy
Dziecko jest podczas skoków bardzo wrażliwe na bodźce i taka wycieczka może się okazać mało przyjemna. Można się też zaopatrzyć w dużą piłkę rehabilitacyjną, tak by podczas kryzysu usiąść na niej wraz z dzieckiem i delikatnie się pobujać lub poodbijać. Taka stymulacja układu przedsionkowego (błędnika) działa kojąco na większość dzieci (niestety nie na wszystkie).
Karolina Bojdo – mama 3-letniego Januszka, fizjoterapeutka dziecięca, na co dzień pracująca w żłobku i przedszkolu integracyjnym Tika w Katowicach oraz w gabinecie prywatnym.
www.kalabojdo.pl
A tu wpis Stopa dziecka – wszystko co powinniście wiedzieć
Umiałem upichcić jajecznicę – dodałem 1 element a znajomi zaczęli mnie darzyć estymą godną szefa 3 *** kuchni!
Nikt nigdy nigdzie – nie został uznany wirtuozem patelni za zrobienie jajecznicy.
A najwyżej na takim poziomie danie, pozwalały mi przyrządzić, moje notorycznie za mało pielęgnowane umiejętności kulinarne.
Aż pewnego zimnego, szaro-burego dnia moje życie nabrało jaskrawych barw i zmieniło kurs o 180 stopni (a właśnie że nie Celsjusza). Wtedy właśnie po raz pierwszy poznałem ją. To była miłość od pierwszego wejrzenia – STOP – się w nią wgryzienia.
Bądźmy szczerzy – wygląd i wizualny magnetyzm owszem – sprawi że zaczniesz kogoś bezkrytycznie i namiętnie pożądać, ale umówmy się – by przepaść tak dokumentnie, że teraz nie wyobrażam sobie bez niej życia… Że mimo żony, pracy, dzieci, obowiązków, codziennej gonitwy… co ja chrzanię – mimo COVID-19 i zafundowanej nam przez niego kwarantanny – widuję się z nią 3-4 razy w tygodniu…
Gdy zrobisz to raz – przepadasz na wieki. Całe szczęście w tym obyczajowym ambarasie, moja małżonka obdarzyła ją równie płomiennym uczuciem i wspólnie dzielimy tę namiętność na talerzu
…a na imię jej było Szakszuka (jeśli kiedyś zdarzy nam się jeszcze córka, tak będzie musiała dostać tak na imię;)
Aby zachęcić Cię do dalszej lektury i upewnić, że przyrządzenie Szakszuki mieści się w zakresie każdego kto choć raz w życiu usmażył jajecznicę – zrobię to na modłę amerykańskich podręczników i wykładam przepis na szakszukę w – (kto to pamięta) – telegraficznym skrócie:
Robisz to wszystko co zwykle przy jajecznicy STOP dodajesz pomidora STOP Szakszuka gotowa STOP bezbrzeżna ekstaza wśród współbiesiadników START
A teraz dla tej grupy czytelników, która woli w punktach
(i uwaga: ich kolejność nie jest przypadkowa ani nawet alfabetyczna):
Jak widzisz – do tej pory wszystko identycznie jak w przypadku już na 1000 sposobów wyeksploatowanej i wszetecznie wykorzystanej jajecznicy. A teraz zaczyna się kolorowa magia.
Lojalnie ostrzegam – pikanterii dodaj wedle własnego upodobania. Stopień natężenia dopasuj do współbiesiadników – de gustibus non disputandum est.
W przypadku jeśli szafujesz swoim życiem i zdrowiem w czasach #zostańwdomu i dysponujesz pomidorem żywym – wpierw doganiasz parę (po definicję odsyłam do TVP Szkoła) tych rajskich owoców (w niektórych językach słowa Raj i Pomidor są tożsame – stąd wzbudza we mnie wątpliwość czy aby Ewa zrywająca w naszej kulturze akurat Jabłko – to aby nie wina Tuska, znaczy tłumacza).
Wracając do przepisu – traktujesz pomidory torturą z wrzątku i bezobcesowo skalpujesz. Potem tak jak Zbójcerze Hegemona – najpierw “Na Plasterki”, a potem jeszcze w kosteczkę. W dobie braków zaopatrzeniowych, sięgasz śmiało i bezczelnie po tomaty w puszce i…
Czas na porcję podstawowego składnika życia – wkład białka.
.Kiedy jesteś ograniczony czasowo – polecam jajecznicę – umówmy się – wbijasz 2 jajca, roztrzepujesz, parę ruchów i że tak powiem – po krzyku.
Ale jeśli chcesz czegoś specjalnego – Szakszuka – jak na egzotyczną Panią przystało dodaje życiu pikanterii – i jak poczujesz na własnej skórze – dostarcza wielostopniowej ekscytacji.
Jajecznica może być po prostu sucha albo rozciapciana. Konsystencja Szakszuki to aksamit sosu, przeplatany niosącymi soki i życie włóknami szpinaku. Chrupkość cebuli przeplata się z konkretem użytej wędliny bądź tofu. W końcu główni aktorzy: w jajecznicy – zmasakrowany i przetasowany ze sobą nabiał. W Szakszuce jak najszlachetniejszy kawior – żywa kulinarna arystokracja – za przeproszeniem Jaja – niosą wyrafinowanie i klasę.
Jajecznica jak chleb Twój powszedni – jest efektywna. Nie zauważysz kiedy ją pochłonąłeś.
Szakszuka aby dopełnić ferię aromatów – ustroi się na koniec w Królową Kolendrę. Zaatakuje i zaromatyzuje wszystkie zmysły. Wysublimowany smak, apetyczny zapach – z nonszalancją obejmie Twoje zmysły. I już nie da o sobie zapomnieć.
A czy dzieci to jedzą? No co wy…
One w tym czasie jedzą Zdrowe przekąski dla dzieci, że palce lizać:)
Oto link, który ukaże ci potencjał biologicznego mikroprocesora homo-sapiens! Aby jak u Hitchcoka – zacząć od trzęsienia ziemi – od następnego zdania podmieniam w tekście liter „P” i „p” na znaczki „П” i „п”. Nawet one trochę пodobne do liczby „Pi”?.
Ciekawe ile пotrzeba czasu, aby пrzejść nad tym do пorządku dziennego? Пoпatrzmy. Пoeksпerymentujmy. Będziemy się teraz uпajać пrędkością z jaką okaże się to пestką. Wiem, że jeszcze mi nie wierzycie, więc idziemy za ciosem. Aby naпrawdę uzmysłowić wam jakie to dla mózgu пroste -czym пrędzej пowiększam пulę o kolejną пarę do пodmiany. Пolskie „R”/„r” zastąпimy dla пodniesienia пoпrzeczki znakami „P”/„p”.
Pozumiemy się? Pozпpostowała wam mózg ta mała pubaszna pozpywka? Patunku. Dajecie padę? Czy to dpoga пrosto do wapiatkowa? Nie, widzę że dla was to пposte . Czytelnicy nebule.пl to w końcu podzice. Oni padzą sobie na co dzień nie z takimi пpoblemami. No to пodnosimy stoпień tpudności. Dodajemy zamianę „S”/„s” na „C”/„c”.
Hmmm, ctapuchy moje! Ckapanie bockie z tymi ćwiczeniami mózgu. Paпtem chwila, a ten ckubany już ogapnia nawet takie wygibacy. No ale to chyba już tyle jeśli chodzi o moją пepfidną пpóbę ukpycia do czego to dpobne ćwiczenie zmierza. Właśnie mimowolnie i bez wyciłku – oпanowujesz bowiem drogi czytelniku pocyjcki alfabet…
Пamiętam jak dyckutowałem 20 lat temu w Ectonii z niejakiem Mariem z Urugwaju:
– Pocyjcki byłby dla Пolaków пposty, gdyby nie alfabet!
– Ależ na odwrót – Mario пolemizował – pocyjcki alfabet był ctworzony z myślą właśnie o językach cłowiańckich! To пolcki by ckorzyctał gdyby otworzył na to oczy!
Idźmy od pazu na maxa i cпójrzmy na taki znak „Щ” i „щ”, któpy пotrzebuje w naszym zaпicie aż 4 litep: „szcz”. Ile oщędności można by wygenerować dla щwanych щecinian i щuпłych щecinianenk? Dla miłośników щawiu czy barщu. Kogo unieщęśliwiają kleщe, jaщupki czy chrząщe? Kto w deщu w gąщu chętnie chłoщe chpabąщe?
A пpoblemy z zapisem „ż” i „rz”? Otóż zamieńmy je wszyctkie na „Ж”, „ж” i zobaczymy jak będzie wyglądać nasze жycie. Bo moim zdaniem juж жadna gжegжółka nam nie ctpaszna! Juж nie tжeba wkuwać kiedy ж wymienia się na „p”. Kto niby uжywa na co dzień i пamięta, жe „rz” wystęпuje пo cпółgłockach b, t, d, k, p, g, ch opaz j? Жe wyjątkami od tej peguły cą formy wyжsze i najwyжsze пжymiotników? No to pęka do gópy kto niby będzie tęsknił??
Idziemy dalej, bo nie od pazu Жym zbudowano! Zamieniamy dwuznak „sz” na „Ш” i „ш”. Шybko nam пójdzie, naш mózg lubi takie uпpoщenia. Пocłuжymy cię logopedycznym wiepшykiem:
Шapa myшka w шafie mieшka a na imię ma Agnieшka. Ma w шufladzie tжy koшule, kaпeluшe, шelki, шnupek. Gpywa w шachy, пiшe wiepшe, tuшem pobi шlaczki пiepwшe. Chętnie шynkę je i gpoшek, kaшę, gulaш, gpuшek koшyk.
No to tepaz пжyшła kolej na wymianę „cz” na „Ч” i „ч”. To moжe jeщe jeden wiepш:
Dziś wieчopem będzie meч. To ject bapdzo waжna жeч. Ćwiчą chłoпcy i dziewчyny, mają bapdzo tęgie miny. Чwarta klaca чeka juж. Oпadł teж z boicka kuж. Graчe zaчynają meч. Bo to bapdzo waжna жeч.
Tepaz жeby zaпicać gdzie mieшkał Gжegoж Bжęчyщykiewiч, пotжebujemy juж tylko wymienić „h” i „ch” na „X” i „x”. Tak oto moжemy juж zaпicać cławetne Xжąщyжewoшyce пowiat Łękołody.
(a tak na mapginecie, wiedzieliście жe twórca Fpanka Dolaca był zaincпipowany kciąжką C. K. Dezepteжy: https://pl.wikipedia.org/wiki/Grzegorz_Brz%C4%99czyszczykiewicz).
Xodźmy dalej moje zuxy. Zapaz zpobimy пжepwę i złaпiemy oddex. Xoć jecteś juж nie do zaxamowania. Xoćbyś nie xciał – pocyjcki alfabet nieuxponnie ject wxłaniany пжez twój mózg. Чy dla zuxa чy dla druxa, dla uxa kaжego maluxa, чy ject suxo чy ject pluxa, чytamy tak шybko, жe nie ciada muxa!
Tepaz mimo, жe wжucimy napaz aж 6 znaków – ani tego nie пoчujeш:
„аА, эЭ, кК, мМ, оО, тТ,” – xoć пжэмycaм тu „e” czyli „э”, „Э” obpóconэ – чy zgadzaш się, жэ тa шócткa кłoпoтów жadnyx naм nie cпpawi? Toмэк мa кoткa, кoтэк мa мoтэк. Młoткieм мoтa wэłny мoтэк. Kтo мa мoтэк a ктo мa тaкie Moкaтэ?
Xa, мyśliш мaм go! W cłowax „nie”, „мłoткieм” i „тaкie” – zaпoмniał lэщ wcтawić „э”! Muшę cię zмapтwić, w pocyjcкiм icтnieją caмogłocкi, ктópyx w пolcкiм nie uświadчyш – To caмogłocкi „joтowanэ”. Zadanieм „e”, „E” чyli пolcкiego „je” ect zмięкчane пoпжэdzającэj cпółgłocкi. A eśli пжэd nią ecт caмogłocкa albo poчąтэк wypazu – чyтaмy ją – „je”. Eśli тaк ecт łaтwej zaпaмięтać – nex będze. Пolcкe „e” чyтaj „je”!
A tu macie analogiczny wpis – wersja dla Polaków pragnących opanować ukraiński – Alfabet ukraiński
A tu macie również od zespołu Skillme odwrotną konwersję – Польський алфавіт – – а як легко його вивчити?
Кolэjna łaтwa liтэpa „б” i „Б” чyli „b”. Aбy бóбp бył щęśliwy – doбжэ бy бyło – gdyбy 8 мałyx бoмбэlкów мu cię upodziło. Бaбcia бoбpa бyłaбy wтэdy uocoбeneм щęścia ne z тэj пlanэтy. Бóg бoweм luбi бoбpowэ бoмбэlкi, nawэт jaк бpyкają тэ бжdącэ i pozбijają бжdąкającэ бuтэlкi.
Eśli тэpaz cię zacтanawiace do чэgo w тaкiм paze gpaжdanкa (pocyjcкi alfaбэт) uжywa liтэpy „B” i „b” – juж тłuмaчę – „B” i „b” тo naшэ „w”. Jaк baм тaм? Чy by b Bapшabe чy bэ Bładycłabobe – błaśne bybpoткa poбi cię baм b głobe. Бo b тyм cały ecт aмбapac, жэбy dboe xciało napaz. Boбec тego чac na кolэjnэ byzbane.
Kтo z bac zna liчбę Fi? Пolcke „f” пiшeмy бobeм „Ф”, „ф”. Tpoxę фajne, тpoxę фikкuśne a тpoxę фiglapne. Mój Фenoмenalny фagac Фaбian, мa na тej фoтogpaфii фoxa. Фilмue błaśne фaбpyкę Фopda b Фinlandii . Фaбuła ego фilмu ecт oпapтa na фaктax. Głóbną бoxaтэpкą бędziэ фiligpanoba фińcкa фэмinicткa – фanaтyчna фilaтэlicткa. Фilм бędze тpoxę фpybolny alэ бэz фajэpbepкób. Taкe тpoxę фaфapaфa.
No doбжэ, тэpaz b тaкiм paze liтэpa „d” – чyli „Д” i „д”. Bygląдa тpoxę jaк дoмэк. Чy тo дoм Дanela чy тo дoм Дabiдa, дoбpa дpebniana дpaбina – zabшэ cię gocпoдaжobi пжyдa. Дoпepo gдy bтэдy дuпę мu upaтujэ, дogłęбne i Дanel i Дabiд za тę дpebnianą дpaбinę пoдzięкuje. Дoдaм eщэ дoбiтne – дoдabane i oдэjмobane дo дpaбiny дoдaткobyx щэбэlкób oбaj luбią byбiтne. Taкe niбy дэбilnэ zaдane, a Дabiдa zaдobala jaк мэдyтobane.
Cкopo „д” juж oпanobane – bпpobaдzaмy „g” – „Г”, „г” – b тę naшą дoбpą zaбabę. Гpaфiчne byдajэ cię neгpoźnэ. Naдгoplibi eдnaк juж oдгaдli jaкi z neгo neпozopny гaгaтэк. Гooгlobać бy мoжna гoдzinaмi a i тaк ne oдгaдneш bшycткix eгo zaгaдэк. Гiгanтób тaм мpobe. Гoтobэ na bшycткo, гbapanтują пжyгoдy jaк u Гaгapina. Oj гoжэj juж бyć ne мoжэ. No xyбa, жэ мaш oxoтę na гalapэтę z noгi гącкi? Alбo u гazдy na гanкu пoгabęдzić пжy гapnкu гulaшu z гэпapдa.
Дo тэj пopy uтpbaliliśмy juж „x”. Nauчмy cię тэpaz zaпicać „n”, бo ono uжyba znaкób „H” i „н”. Ha пэbнo нaтyxмiacт нauчyш cię тэj нobiнкi. Ho бo jaк нe jaк тaк?. Hezłэ тo нaшэ zaбabiaнe cię ze zнaкaмi. He cąдziш? Haoчнe łaтbo cię пжэкoнać jaк пlacтyчнy ecт тэн нaш мózг. Zuпэłнe нobэ нabyкi нaбybaмy тaк нaпpabдę нa пэłнэj пpęдкości. Ho нe?
Ho тo jaк juж мaмy „н”, нaпpabдę нebele нaм juж cпółгłoceк zocтae. Bэźмy bпepb нa bapштaт нaшэ „z” чyli „З”, „з”. Зoбaчмy чy bзopobo jэ зaliчyмy. Чy дaмy cię змylić? Чy нe дaмy cię тaк łaтbo збić з тpoпu? I нa зabшэ juж зaпaмięтaмy, жэ тo нe нuмэp тжy a liтэpa З! 3бiły збipy збója w збoжu aж зэзa дocтał зaкaпiop з i тaк juж зaкaзaнą гęбą. 3aдэк тylкo cxpoнił i xyłкeм зbiał.
3ajмijмy cię eщэ liтэpą „c”, ктópą зaпicueмy зa пoмoцą błaśнe „Ц”, „ц”. Нo цo? Цoś cię нiбy нe пoдoбa? Heзłэ цaцкo. Цapэbiч luбił цэбulę i чocнэк. Цo пpabдa нe jaдł ix тaк чęcтo jaк зэ цнoтy cłyнąцa цapyцa Цэцylia, alэ i тaк. Цuкepкoby бył з нeгo цuдaк. Нo i цo bięцэj нiбy мoгę baм тu eщэ жэц? A мiało бyć нiбy тaк пpocтo… a тu jaк зabшэ… тylкo ччэ oбeцaнкi цaцaнкi!
I oтo пoвoli чaс нa сaмoгłoскę. Бежэмy сoбе нaшэ „i” – „И”, „и”. И тu juж вaм зoстaвиaм jaк скojaжyć, иж тo luстжaнэ „N”. Бo и loгики жaднэj в тyм ниjaк не видać… и цo? И jaк тo мóвиą jajцo. A ктo з вaс миał вчoрaj именинy? Чy тo бyły именинy Нинy, Ирминy, Изaбэlи чy Сaбинy? Чy именинoвэгo шaмпaнa пиł з ними Фиlип, Стaнисłaв, Никитa чy Брoнисłaв?
To тэрaз стaвiaмy крoпę нaд „и”, и нauчyмy сиę „j” – „Й”, „й”. Нийaк тo трuднyм не ест. Бий зaбий, в мрoвискo вłóж кий, a нoвей lитэрки не зaпoмний. Йaбłкoвегo йoгuртu сиę нaпий, йaрмuжэм пoпий, a пoтэм чyм рyхlей дo uбикaцйи бегний. И цo? И йaк тo мóвиą йaйцo!
И чaс брać зa рoги пolске „Y”, ктóрэ тo зaписuемy: „Ы”, „ы”. Рoдaцы! Пийaцы! Жołдaцы! Цo в Зaкoпцu, u бaцы, сą дla хэцы рoбени нa цaцы. Kaжды рuды бэз брoды ест бlaды и хuды alэ гды зе oд жoны гaзды loды, зaрaз мu жэднą бoкoбрoды. Kеды oн пэłны тэй стрaвы тo uśпиoны, a пoвинен спепжać йaк шaloны.
И кolэйнэ дla oртoгрaфии не кoхaйąцых uпрoщэне – „u” oтвaртэгo и „ó” зaмкниęтэгo uеднoliцэне – „У”, „у”. Пoсłужымы сиę вершэм:
Быłы сoбе „Y” и „y”.
Вциąж псoциły иlэ тху –
спжэчałы сиę з Oртoгрaфиą,
дo йaких вырaзув трaфиą
Виęц „y” вскoчыło дo ружы,
цo быła гдзеś в пoдружы.
Mусиaнo вынaйąć стружы,
бo крaдзеж ружы ктoś вружыł.
„Y”, впaдło дo псей буды
alэ тaм быłы нуды
и Бурэк цałы руды
и чтэры пхłы пaскуды
Сыпałы сиę двуе в дзеннику
з пoвoду мałых псoтникув
a oнэ вциąж пэłнэ фигlикув,
a oнэ вциąж пэłнэ уникув…
Kтуж знaйдзе псoтнэгo душкa,
цо вкрaдł сиę нaвэт дo łужкa?
Oх, Oртoгрaфиa тo зрoби –
мa цoś в зaнaджу – Сłoвник.
Зoстałы нaм ещэ тжы сaмoгłoски „йoтoвaнэ” – знaмы нa рaзе „e”. Нинейшым пжэдстaвиaм вaм „ja” – „Я”, „я”. Пaмиęтaце – нa пoчąтку вырaзу чы пo сaмoгłoсцэ – чытaмы ” йa”. Я як перoн lубиę еść яснoзеloнэ ябłкa. Koхaм тэж яя з вolнэгo выбегу, ягoды, ягниęцинę и чэрвoнą яжęбинę. Яснэ ест тэж, жэ „я” пo спуłгłoсцэ зaдaнем – ест спуłгłoски змиęкчaне. Дość мaш йуж тэгo ебaня? Нияк я тэгo не зaбрaням. Aни зрэштą хlaня, aни пoтэм жыгaня, aни фикaня, aни нaвэт бэкaня.
„Ju” – „Ю”, „ю”. Нaш юбиlaт – Юрэк – юрны юхaс з Югoсłaвии, юж oд ютрa бęдзе юрoрэм юдo. Якo нoвы юрoр юниoр, мa oн в звычaю сęдзиoвać в турнею веloбoю бęдąц нa хaю. Чы нa пoстoю чы в трaмвaю – мaхaм ци гнoю – бaю, бaю… мистжу в бэкaню и сaпaню. Вolałбыś узнaне в oбрaзув мaloвaню? Kсиąжэк писaню? В мaрмужэ жэźбеню? Вэź сиę дo рoбoты lэню!
И тaк з „йoтoвaных” зoстało тыlкo „Jo” – „Ё”, „ё”. Не ёйч Ёaннo, ёдła, Ёвiш и ёгурт – тo едынэ сłoвa яке хoдзą ми пo гłoве. Еść ягoдoвы ёгурт нa Ёвiшу пoд яснoзеloными ёдłaми…
Вем, з пoмoцą пжыйдзе пolски вołaч! Дрoге Kaсё, Kрысё и Maрысё! Mиła Зoсё, Бaсё и Małгoсё! Дo кońцa юж прaве дoтрвałыśце! Tжы знaки и пoвеце жэ юж цalуткą грaждaнкę знaце и умеце!
Нo тo вперв твaрды знaк – „ъ”. Пoтжэбны гды хцэмы, бы „ётoвaнa” сaмoгłoскa не змиęкчała пжэд ниą стoйąцэй спуłгłoски – як в сłowaх: зъядać, зъявa, зъеднoчoнэ.
To цo в тaким рaзе, oпруч „ётoвaных” сłужы дo спуłгłoсэк змиęкчaня? Бингo! Брavo! Вłaśне тaк – миęкки знaк „ь”.
Чыlи „ś”, „ć” (ть), „dź” „ń”, „ź” рoбиш пжы пoмoцы „ь”.
Oсьlэ ушы мa тэн кoнь. Хoть усьмехa сиę як сłoнь. Есьlи выйąть дoнь свą дłoнь, гaмoнь узнa йą зa брoнь, и вэзь сиę якoсь oбрoнь! Alбo oсłoнь, alбo oбрoнь! A нaйlэпей схрoнь пoд ябłoнь! Дaш му oсьть alбo кoсьть a тэн гoсьть впaдне в зłoсьть. Пal гo шэсьть нo и чэсьть!
Нa дэсэр зoстałы „l” и „ł” бo oбa пo прoсту пишэмы „Л”, „л”. To ктo z вaс льуби бaкaлёвэ льoды? Кaждa льубежнa Льoлитa льубуе сиę в пышных мрoзьных дэсэрaх тaк як и
Ежы:
Пoд пежынą Ежы льэжы
Жэ ест хoры никт не вежы.
Жaли сиę нa бульэ глoвы,
жэ жoлąдэк тэж нездрoвy.
Ещэ рaнo был як жэпкa
(цo тo ест oд здрoвя кжэпкa). Пoтэм Юркa бруднa рąчкa
ниoслa в бузиę грушкę, пąчкa.
Maмa хлoпцa юж жaлуе,
льэч пaн дoктoр иглą клуе.
– Mый Ежыку нигды виęцэй
не едз, гды мaш бруднэ рęцэ
A a Б б Ц ц Д д Э э Ф ф Г г Х х И и Й й К к Л л М м Н н О о П п Р р С с Т т У у В в Ы ы З з Ш ш Щ щ Ё ё Я я Ч ч Ь ь Ю ю Ъ ъ Ж ж
Jeśli interesuję cię wymowa – zapraszam do obejrzenia:
A jeśli interesuje cię chiński, w tym artykule rozprawiam się z różnymi na jego temat mitami.
Jak sami widzicie – książek na blogu jest wiele – polecam wam wszystkie ciekawsze pozycja jakie mi wpadną w oko. Jest natomiast taka moja wyższa półka – książki, którym decyduję się patronować. Tytuły najbardziej wartosciowe. Edukacyjne. Książki, które oprócz bycia dla dzieci rozrywką – niosą też głebsze przesłanie. O takiej właśnie wyjątkowej pozycji jest dzisiejszy wpis.
Czytacie poradniki o wychowaniu dzieci? Ja przeczytałam chyba wszystkie, zanim zrozumiałam, że kluczem do budowania relacji i wychowania jest intuicja oraz zrozumienie tego, jak myśli dziecko.
Nie zrozumcie mnie źle, dobrze jest czytać poradniki, żeby lepiej zrozumieć świat maluchów i same siebie w nowej roli. To jednak intuicja połączona z wychwyceniem tego, jak myślą i czują dzieci, wydaje się być kluczem do sukcesu i bycia fajną mamą w oczach latorośli i swoich własnych. Mając taką wiedzę, znacznie łatwiej zrozumieć, dlaczego dziecko ma ataki furii, złości się, kłamie, nie odzywa czy smuci.
Przed Wami „Emocje. Niby nic, a jednak…”, którą napisała Catherine Dolto (córka jednej z najsłynniejszych psychoanalityczek zajmujących się badaniu dzieci – Francoise Dolto) przy współudziale swojej wydawczyni Collin Faure-Poirée.
Każdy z rozdziałów zakończony jest „Słówkiem od Dr Cat” – swego rodzaju wizytą u psychologa, który w króciutki sposób wyjaśnia na konkretnych przykładach omówione wcześniej treści.
No dobra, zrobiło się poważnie, a przecież to książka o emocjach dla dzieci. I tak właśnie jest napisana – w prosty, przystępny dla dzieci sposób. Narrator zwraca się wprost do nich. I mówi im o ważnych sprawach w taki sposób, że dzieci czują się szanowane. Czują, że ktoś im mówi coś istotnego, dotyczącego rzeczy, które chcą zrozumieć i jednocześnie nie infantylizuje języka, sądząc, że trzeba go dostosować do dzieci.
Przeglądając książkę pierwszy raz zastanawiałam się, czy dzieci zainteresuje tak zaserwowana treść. Cóż mogę powiedzieć – siedziały jak trusie, z zaciekawieniem słuchając o tym jak rodzi się gniew czy radość i dlaczego nie zawsze udaje się nad nimi zapanować. Dzieci słuchając o emocjach, zaczynają rozumieć same siebie. Autorka tłumaczy, dlaczego maluchy czasem myślą, że nie lubią mamy, choć przecież ją kochają.
Wyjaśnia, czemu ktoś uważa, że są niegrzeczne, podczas gdy wcale nie miały takiego zamiaru. Czasem nazwanie tych emocji sprawia, że się je „obłaskawia” i nie są już takie straszne. Pamiętajcie, że dzieci winiąc siebie za emocje mogą zmniejszać poczucie własnej wartości. Fajnie jest więc je oswoić i zrozumieć. I dlatego polecam Wam tę książkę.
Czasem same jesteście tygrysicami, ale nie – nie w tym sensie co myślicie?Chociaż…?
„Emocje. Niby nic, a jednak…” to książka, którą mogą czytać dzieci samodzielnie, jednak nawet jeśli potrafią, polecam Wam przeczytać ją wspólnie. Zobaczycie, że dzieciaki nie raz krzykną:
To taka trochę terapia psychologiczna dla dzieci. Wszak wyjaśnia ona motywy postępowania, emocje, własne uczucia. A zrozumienie ich to nie tylko krok to większego panowania nad nimi, ale przede wszystkim pierwsze świadome budowanie własnego JA.
Same dobrze wiecie, że gdy zaczynamy rozumieć to, co nami kieruje, pomaga nam to w samorozwoju. C. Dolto wychodzi z założenia, że dzieci to mniejsi ludzie i rozumują tak samo. Uważam, że tak właśnie jest.
Kilka lat temu oglądałam jedną z najlepszych produkcji filmowych dla dzieci „W głowie się nie mieści”. Jest ona właśnie o emocjach, o tym, że radość jest cudowna, a smutek nie jest zły, jest potrzebny. Nie sądziłam, że znajdzie się książka o emocjach dla dzieci, która będzie prezentowała podobny poziom zarówno co do przekazu, jak i formy. Choć trzeba przyznać, że forma jest zupełnie odmienna, to jednak wspaniale dostosowana do poziomu dzieci.
Nie wspomniałam jeszcze o ilustracjach, które znakomicie obrazują serwowane treści i wciągają maluchy do świata emocji.
Na koniec pytanie: czym się różni bycie uprzejmym, a bycie grzecznym? Zapytajcie swoje dzieci i dajcie znać, co odpowiedziały. Mam nieodparte wrażenie, że odpowiedzi nas zaskoczą swoją mądrością.
Zanim zaczniecie czytać dalej, muszę Was ostrzec. Książka „Filiżankowy domek. Przyjęcie u króliczków” nie jest dla kobiet na diecie! Jeśli planujecie ją czytać z dzieckiem, nie zasiadajcie do tego z pustym żołądkiem. Ta książeczka jest niesamowicie apetyczna?.
to seria książeczek dedykowana dzieciom w wieku 6-8 lat, ale zapewniam Was, że spodoba się także młodszym dzieciom. Jest to historia o maleńkich króliczkach – zabawkach, które zamieszkują wyjątkowy domek.
Wszystko jest tam piękne, miniaturowe, słodkie i precyzyjnie wykonane. A to dopiero początek, bo króliczki mają swoją tajemnicę.
Zdradzić Wam jaką? Otóż, gdy nikt nie patrzy, rodzinka króliczków ożywa. Niech podniesie rękę ten, kto w dzieciństwie nie wyobrażał sobie, że tak się dzieje z jego zabawkami (zgłaszam się!?).
Oprócz króliczków w książce jest też Ania – kilkuletnia dziewczynka, oraz jej rodzina.
W drugiej części serii, noszącej smakowity tytuł (nie uwolnię się od myślenia o jedzeniu pisząc o tej książce) „Przyjęcie u króliczków”, Ania przeprowadza się do nowego domu na wsi. Z tej okazji jej rodzice wydają przyjęcie.
Choć w książce nie ma o tym mowy, to podejrzewam, że mama Ani zamówiła catering, i nie szykowała tego wszystkiego sama, w przeciwnym razie nie tryskałaby takim humorem?. Głównym bohaterem całego zamieszania i przyczynkiem do ryzykownych przygód króliczków jest fioletowy tort. Więcej fabuły Wam nie zdradzę. Dodam jednak, że książka naprawdę pobudza apetyt.
Jeśli Wasze dzieci ciężko zachęcić do posiłku, to spróbujcie poczytać im tę apetyczną książkę.
Opisy potraw, tortu i całego przyjęcia są tak obrazowe, że oblizywaliśmy się wszyscy. Dodatkowo wszystko jest pięknie zilustrowane. Dzieci analizowały wnętrze domku. No i muffinki, torty, przystawki… Nawet zwykłe masło wydaje się tu rarytasem. (w sumie biorąc pod uwagę jego cenę, to może nie jest przesada? ?). Wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach – wszak pyszności, przyjęcia, balony i tajemnicze przygody, są tym, co dzieci uwielbiają.
Seria „Filiżankowy domek” oprócz przedstawienia niesamowicie wciągającego świata, ma również wartość edukacyjną. Wszak Ania trafia do nowej miejscowości, w której nikogo nie zna. Jest dość nieśmiała i pewna obaw. Wcześniej miała różne doświadczenia, także z niemiłymi koleżankami. A na przyjęciu pojawia się dziewczynka w jej wieku. Czy uda się im zaprzyjaźnić? A może nieśmiałość zwycięży?
Jest też podprogowy przekaz dla rodziców: słuchajcie dzieci! I bierzcie ich zdanie pod uwagę. Wiadomo, chcemy dla dzieci jak najlepiej, ale czasem nie do końca rozumiemy ich świat i aktualne emocje, dlatego tak ważne jest słuchanie tego, co mają do powiedzenia. I tu pojawia się postać Błękitnej Buni, która ma czas i chętnie słucha wszystkich opowieści Ani. Kim ona jest? A tego to już Wam nie zdradzę.
„Filiżankowy domek. Przyjęcie dla króliczków” jest wyjątkowy. Kojarzy mi się z angielską wsią. I wiecie co? Słusznie, bo okazuje się, że autorka – Hayley Scott – pisząc te książki inspirowała się własnym dzieciństwem, spędzonym na wsi. Jej ulubionym zajęciem wtedy było obserwowanie życia królików.
A gdybyście szukali podobnych lektur – to wiecie już kim jest Kazik Pegazik?
Samoizolacja, wycofanie społeczne czy społeczna kwarantanna, to hasła, które robią ostatnimi dniami furorę w internecie. Wolę – samoizolacja – bo wg tej definicji – nie chodzi o odgrodzenie się od społeczeństwa czy społeczności – a od koronawirusa. Odróżniajmy cel od środków.
Ten wpis to apel. Mimo, że plaga prosto jak ze średniowiecza – żyjemy w XXI wieku. Są różne technologie, którymi możemy sobie pomóc. Ja podzielę się z wami tymi paroma, z którymi sam miałem styczność. Ciebie proszę – napisz w komentarzu twoje inspiracje. Twój pomysł może komuś uratować zdrowie.
Tylko jeszcze zanim przejdę do konkretów – część z nas i naszych bliskich – może zamknąć się w domu na 3 spusty. Część za to – będzie z koronawirusem walczyć aktywnie – jak na wojnie, jak na froncie. Okaż im wszelką pomoc. Pewnie będą przemęczeni, w pośpiechu, niewyspani. Jak zobaczysz ratownika medycznego, policjanta, kogokolwiek kto potrzebuje coś kupić, zamówić, zjeść jak człowiek – przepuść go w kolejce do kasy (choć mam nadzieję bez potrzeby nie wychodzisz po sprawunki).
Będą wśród naszych bliskich kierowcy, kurierzy, pracownicy aptek czy sklepów spożywczych. Kto może sobie urządzić domową kwarantannę – zamiast psioczyć – niech się cieszy, że ma taką możliwość. A kto nie może – oto kilka aplikacji, których może użyć by ograniczyć ryzykowny kontakt międzyludzki (uwaga: tekst nie zawiera linków afiliacyjnych – wszystkie apki musicie sobie sami wygooglować):
Tak jak pierwsze kroki, zarejestrowanie się, podpięcie płatności – to był przyznam się mój mały koszmar. Pewnie nie ich wina z tym dwustopniowym wymogiem logowania… I choć po 7mym razie jak musiałem wpisywać smsa miałem ich serdecznie dość – prostota użycia jak już jesteśmy zalogowani wynagradza nasze starania z nawiązką.
Do tej pory najczęściej używałem do parkowania. Koniec z szukaniem parkometru, szukaniem drobnych, szukaniem dowodu rejestracyjnego – bo auto już poza zasięgiem wzroku a nigdy się nauczyłem tej mojej rejestracji. Koniec ze zgadywanie na jaki czas ja też powinienem przedpłacić?
Koniec ze stresowaniem się na spotkaniu, że muszę natychmiast kończyć bo spotkanie się opóźniło i już może się to skończyć dla mnie mandatem. Jak podróżujesz do różnych miast – nie musisz doktoryzować się czy tu obowiązują parkometry? Czy trzeba kupić kupon w kiosku? Czy strefa jest płatna w weekendy? W jakich godzinach? Cały ten ambaras masz z głowy. Kładziesz choćby ręcznie wypisane Mobi Parking – i jesteś kryty.
Natomiast kiedy naszym priorytem jest samoizolacja – w aplikacji Skycash – bez potrzeby wchodzenia w interakcje z kasjerami – kupisz bilet na komunikację miejską, PKP, koleje regionalne, kupisz bilety autobusowe, opłacisz autostradę A1. Na przetestowanie użyteczności Kino, LOT czy Tatrzański Park Narodowy – mam nadzieję będzie okazja jak sytuacja już się unormuje.
Jedziesz z dzieciakami w trasę, po 3h w końcu zmordowane usnęły na swoich fotelikach. Nie chciałaś się zatrzymywać, żeby się nie rozbudziły. Misja się udała. A teraz masz pustkę w baku i musisz zatankować. No i klops. Małe dzieci w aucie zostawić strach. Trzeba będzie budzić. Jak je już obudzisz – dzieci nie biorą zakładników. Kiedy będziesz stać w kolejce by zapłacić za paliwo – będą profesjonalnie wymuszać gumy, jajka niespodzianki, gazetki, kolorowanki i resoraki.
Wizyta na stacji będzie trwała godzinę. Zamiast czegoś zdrowego wymuszą hot-doga. Zamiast zatrzymać się na parkingu z WC i placem zabaw – doładujesz je cukrem i fastfoodem.
Tymczasem wyobraź sobie taki scenariusz – podjeżdżasz pod dystrybutor. Cichaczem zalewasz bak do pełna. Skanujesz QR kod na dystrybutorze. Klikasz zapłać. Odjeżdżasz.
Wszystkie te 3 czynności – tankowanie, skanowanie, kliknięcie ORLEN Pay – wykonujesz – stojąc przy samochodzie – dzieciaki masz na oku więc nikogo nie musisz budzić. Płatność masz przypiętą do karty. Jeśli potrzebujesz fakturę – masz ją na mailu zanim jeszcze odpalisz silnik.
Znów – na czas epidemii – nigdzie nie wchodzisz. Niczego nie dotykasz (chodzi mi o sklep, nie o dystrybutor – zresztą przy nim akurat z reguły są rękawiczki). Nie masz kontaktu z ludźmi. Nie stoisz w kolejce. Nie masz dylematu – czy narazić dzieci na kontakt z ludźmi w sklepie? Czy są na tyle duże by zostać same w aucie? Sprzedawca nie zadaje ci 15 dodatkowych pytań czy doliczyć punkty, czy nie potrzebujesz niezbędnie 105 litrów płynu do szyb i ostatniej płyty Zenka?
Na siku może zatrzymać się w pięknych okolicznościach przyrody.
Kto w sezonie, czy w długi weekend próbował zatankować na stacji benzynowej na autostradzie – doceni te apkę nawet kiedy już zapomnimy co to samoizolacja
Udało ci się zgromadzić zapasy na 14 dni. Unikasz sklepów – jeśli czegoś potrzebujesz będziesz zamawiać w internecie. Nie wiem na ile system będzie wydolny i jak będzie wyglądać praca kurierów. Widzę za to, że aplikacja InPost pozwala zdalnie otwierać skrytki. To znaczy – nie musisz stać w kolejce pod paczkomatem i narażać się na kontakt. Nie musisz dotykać klawiatury. Swoim telefonem komórkowym otwierasz skrytkę zdalnie, bezpiecznie, bezdotykowo – a to ostatnio nabrało nowego znaczenia.
To znów apka co do której mam ambiwalentne uczucia. UX czyli doświadczenie użytkownika podczas obcowania jest jeszcze dalekie od ideału. Natomiast tak jak w przypadku Skycasha – jak dla mnie – dostępne treści wynagradzają wszystko. Za ok. 30 zł miesięcznie – czyli tak naprawdę za cenę 1 tradycyjnej książki – masz na wyciągnięcie ręki jak piszą – 60.000 książek. Zresztą teraz patrzę najtańszy abonament zaczyna się od 7 zł!
Ostatnia przeprowadzka mocno mnie nadwyrężyła. Głównym winowajcą były właśnie książki. Mam ich dużo, są ciężkie, zajmują dużo pudeł, no i jak nic potrafią nadwyrężyć budżet.
Wciąż kocham je bardziej niż e-booki, ale w XXI wiek wkraczam z tą „lżejszą” opcją.
Czy wolisz czytać czy słuchać – i e-booki i audiobooki do wyboru. W tym abonamencie za ok. 40 zł miesięcznie jest combo – synchrobooki. Jak jesteś w domu to sobie czytasz e-booka – a jak wsiadasz do auta – to odpala się audiobook w tym momencie w którym przestałeś czytać!
Jak potrzebuję audiobooki dla dzieci, czy to na dobranoc czy na podróż – są na wyciagnięcie ręki.
Widziałem samoizolacja zainsipirowała Legimi – dali ostatnio darmowy kod na książkę dla dziecka w ramach akcji #TerazCzasNaCzytanie – natomiast ja wam proponuję innego hacka – widzę w ich cenniku klawisz “wypróbuj przez 14 dni za darmo” – można przeżyć więc tę pierwotnie na tyle zaplanowaną kwarantannę… ale ostrzegam – potem ciężko zrezygnować?
Zdaję sobie sprawę, że jest na rynku pewnie mnóstwo innych aplikacji do czytania – ja się dzielę z wami po prostu tą którą znam. Piszcie czego wy używacie?
Załóż sobie rodzinną grupę. Bądź blisko z przyjaciółmi i rodziną w tym trudnym czasie. Bądź w kontakcie z dziadkami. To że nie możemy się odwiedzać osobiście – to tylko kolejny powód by zaktywizować seniorów do używania dostępnych nam wszystkim technologii.
Nie idź do banku, nie idź do gazowni czy elektrowni – znajdź w internecie ich aplikacje czy Biura Obsługi Klienta. Odkop stare loginy. Wszystkie te rachunki możesz popłacić on-line. Jesteś teraz w domu, masz tę chwilę czasu żeby ogarnąć te 2-3 strony. Przejdź od tej pory na faktury elektroniczne. Tak, teraz poświęcisz parę minut żeby to poustawiać – ale nawet w czasie po epidemii – oszczędzisz sobie życia, które marnowałeś na te comiesięczne wizyty.
Tu nie pomoże pranie pieniędzy.
Banknoty przenoszą zarazki. Zainstaluj sobie BLIK, Google Pay, Apple Pay – albo nawet nie musisz – po prostu używaj kart.
Znacie jakieś aplikacje, które pokazują bieżące dane? Googlując doczytałem, że w Chinach powstała nawet aplikacja, która informuje jeśli w promieniu 100 m znajduje się ktoś z koronawirusem. To pewnie przesada – natomiast pokazwirusa.pl oprócz bieżących danych – pokazuje ci gdzie jest najbliższy szpital zakaźny, Sanepid itp.
W czasie samoizolacji dziadkowie nie mogą jeździć na działkę. Jest grubo. Zafunduj im dostęp do którejś platformy z serialami. To jest koszt 20 do 50 zł. Abonament nie jest jak polskie sieci komórkowe w latach 90-tych. Nie deklarujesz się na 54 lata i nie zastawiasz nerki – możesz zrezygnować w każdej chwili. Podejrzewam zresztą że tam też jest darmowe 14 czy 30 dni…
Wiem, że najmłodszym dozujesz TV – ale jak już potrzebujesz złapać oddech – tu masz najlepsze bajki na Netflix a tu wyszczególnione edukacyjne bajki dla dzieci. A dla ciebie Najlepsze seriale na Netfliksie
Doskonały by zafundować chwileczkę zapomnienia i dla dużych i dla małych słuchaczy. U mnie każdy chce słuchać czego innego i musimy się alienować każdy w swoich słuchawkach. Choć ja czasem wolę im odpalić ulubione lektury a sam delektować się ciszą… Rekomendacje na najlepsze Audiobooki – Storytel dla dzieci.
Na zakończenie taka refleksja – parę dni temu zorientowałem się, że kończą mi się leki na receptę, które muszę regularnie przyjmować. Do tej pory od lat – czekała mnie przymusowa wizyta u lekarza. Zarejestrowałem się w poniedziałek – zostałem umówiony na piątek. W czwartek pani z recepcji zadzwoniła – żebym nie przychodził jeśli to nie jest konieczne. A co z receptą pytam?
Proszę zadzwonić w czasie wizyty – odbędzie pan tele-konsultację. Zadzwoniłem – powiedziałem Pani żeby przepisała mi leki, które widzi w karcie że regularnie biorę. Parę chwil później dostałem sms-a z 4 cyfrowym kodem. Zszedłem do mojej apteki – podałem kod – PESEL – kupiłem leki – i do tego nie musiałem kupować wszystkich opakowań na raz jak zawsze – mogę sobie co miesiąc dawkować te wydatki.
Po co to piszę – pomóżcie swoim rodzicom – dziadkom – korzystać z tych XXI wiecznych udogodnień. Zadzwońcie w ich imieniu do przychodni. Oszczędźcie im takich ryzykownych spacerów jak wizyta w przychodni.
Ja wiem, do tej pory – procedury czy personel niekoniecznie szły z duchem czasu. Kto wie – może ta nadzwyczajna sytuacja pozwoli nam zaadaptować te od dawna istniejące a niewystarczająco spopularyzowne technologie. Może i niektórym pracodawcom utworzy oczy na fakt iż praca zdalna to efektywna opcja…
Ponoć i w urzędach okazuje się nagle dużo spraw można załatwić przez telefon.
Jeśli znasz/używasz/polecasz jakąś aplikację, która może pomóc w tej naszej obronnej samoizolacji – podziel się ze mną!
A do tego pamiętaj żeby odkażać telefon, tak często jak to możliwe.
Jutro będzie wpis z prawdziwą skarbnicą pomysłów dla dzieci: linki, apki, kolorowanki:) – tu macie jeszcze najlepsze audiobooki dla dzieci.
„Mój Janek miał już dwa latka, gdy znał litery, a jak miał cztery, sam sobie czytał” – znacie te teksty dumnych rodziców? Nie ma w nich niczego złego, każdy z nas jest dumny z osiągnięć dziecka.
Powodują one jednak, że zaczynamy się zastanawiać – czy z moim dzieckiem jest wszystko w porządku? Może za mało robię? Może powinnam go uczyć czytania już od dawna? Może.
Każde dziecko nauczy się w końcu czytać i wczesne opanowanie tej umiejętności nie determinuje jego inteligencji czy sukcesu w życiu. My, jako rodzice mamy inną misję – zarazić dziecko pasją do czytania, żeby samo sięgało po książki i z czytania czerpało przyjemność.
Jeśli zatem dwulatek interesuje się literami – uczmy go czytać, skoro chce, ale jeśli ma cztery lata i nadal litery go nie interesują – nic na siłę.
Możemy osiągnąć efekt przeciwny do zamierzonego.
Zatem po pierwsze, czekamy aż dziecko zacznie wykazywać zainteresowanie czytaniem, a potem… zaopatrujemy się w książki, które dziecko będzie chciało samo czytać.
Kiedyś już wspominałam, że kultowy elementarz Falskiego niekoniecznie sprawdza się w dzisiejszych czasach. Dziecko musi być ciekawe historii zawartej w książeczce.
wydawaną przez Egmont. Zawierają one wszystkie najważniejsze elementy: są na czasie, są ciekawe dla dziecka i odpowiednie dla zróżnicowanych stopni umiejętności czytania. Książki są podzielone na trzy kategorie:
Do tej pory wydano około 100 części serii. Obejmują one różnorodną tematykę – od koników, po historię Polan. Każde dziecko znajdzie coś interesującego dla siebie – coś, co bardziej wzbudzi w nim wewnętrzną motywację do czytania, niż historia o wozach na targu, gdzie sprzedaje się kury – z elementarza Falskiego. Te historie były fajne – dla dzieci z zeszłego wieku. Dziś dzieci chcą czytać aktualne treści i seria książeczek „Czytam sobie” idealnie wpisuje się w ten nurt.
Chciałabym Wam opowiedzieć o nowościach z serii „Czytam sobie”, które miały premierę 11 marca. W sumie to aż pięć książeczek: 4 z serii „Czytam sobie” na różnych poziomach, oraz jedna z serii „Czytam sobie EKO”, oznaczona zielonym listkiem.
A oto nowości oraz specjalny zestaw do nauki czytania:
Zestaw edukacyjny – to zestaw do nauki czytania dla dzieci, zawierający:
Idealny pakiet na początek przygody z czytaniem?
Przeznaczony dla dzieci, które uczą się liter i składają pierwsze proste słowa. Na tym poziomie pojawiły się aż trzy pozycje:
Krótka historia chłopca, który postanowił nadać tradycyjne listy w nietypowych kopertach. Piękne ilustracje i duże litery na dole strony ułatwiają dzieciom nie tylko czytanie, ale także zrozumienie czytanej treści. Warto zaznaczyć, że z okazji pojawienia się nowości tej serii, Egmont nawiązał współpracę z Pocztą Polską, więc i tam będzie można kupować książeczki „Czytam sobie”.
To „czytanka” dla dzieci, które kochają kotki i ich psotne zabawy. Dwa kotki postanowiły wybrać się nad staw – co z tego wyniknie?
Krótka opowiastka o bananie, którego nikt nie chciał. Do czasu, aż na targ przyszła pewna urocza dziewczynka. Mamy tu zabawne ilustracje i sporo – jak na taką ilość tekstu – informacji ekologicznych, podanych w apetyczny i interesujący sposób.
To prawdziwa książka przygodowa! Thor, podróżnik z Norwegii, chcąc udowodnić prawdziwość swojej teorii, buduje tratwę i wyrusza w podróż pełną przygód. Piękne ilustracje, pobudzają wyobraźnię i zachęcają dziecko do poznawania dalszej części opowieści.
Czy Wasze dzieci znają serię „Czytam sobie”? Moja Lila uwielbiała czytać “Dziadka do orzechów”, a Julek fascynował się “Dobranocką dla Batmana” z poprzedniej serii o której pisałam tutaj: Ksiązki dla dzieci. Ciekawe co ukochają sobie tym razem?
Lubimy czytać dzieciom, ale jeszcze bardziej serce rośnie kiedy widzimy jak dziecko samo sięga po książkę i znika… Oprócz dobrych lektur, które widzisz powyżej, rzuć okiem na naszą metodę Jak nauczyć dziecko czytać🙂